Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 15 z 17 Previous  1 ... 9 ... 14, 15, 16, 17  Next

Go down

 — Pewnie tak — zgodziła się. Sama często powtarzała, że nie ma rzeczy niemożliwych, trzeba tylko chcieć. — Po prostu nigdy nie było mi to szczególnie potrzebne. Z domu do pracy mam blisko, a nigdzie dalej nie jeżdżę na tyle często, by pociąg nie był najkorzystniejszą opcją — wyjaśniła zaraz. Gdyby zależało jej na nauce, z pewnością wróciłaby za kółko i poradziła sobie doskonale. W końcu hej, zdała na prawo jazdy tuż po osiągnięciu pełnoletności i przez jakiś czas napawała się tym sukcesem urządzając sobie regularne przejażdżki po mieście. A potem... no właśnie, potem wszystko szlag trafił, ale nie czuła żalu. Może tylko trochę kiedy podczas niebezpiecznej wyprawy nagle okazywało się, że musi sobie poradzić z dowiezieniem nie tylko siebie, ale też współtowarzyszy na miejsce badań i z powrotem. I to nie, że równe, śliczne miejskie drogi... nie, tam wszędzie pod powierzchnią czaiły się ogromna robale, na powierzchni wszelka inna niebezpieczna zwierzyna i pełno bandytów. Idealne miejsce, żeby sobie przypomnieć, jak się operuje samochodem!
 Temat motoryzacji okazał się zaskakująco trafny. Wystarczyło wyrazić szczere zainteresowanie i proszę, jakie niesamowite efekty! Coral była zresztą tak ciekawa całego opisu, że z początku nawet nie zauważyła pojawiającego się tuż przed jej oczami fenomenu. Potakiwała tylko raz na jakiś czas, z zapałem chłonąc informacje.
 — Wow, brzmi naprawdę świetnie — stwierdziła, nie kryjąc aprobaty dla opisanego właśnie pojazdu. W porównaniu do tego, nad czym ślęczeli z ojcem w garażu, było to naprawdę coś. I nie dlatego, żeby przez kilka lat technologia poszła aż tak do przodu, to pan Sandford był wielbicielem staroci. Zresztą, Coral obiecała mamie dopilnować, by podrasowywana raz po raz maszyna nie rozwijała żadnych ekstremalnie wysokich prędkości. Niech do czterystu na godzinę rozpędzają się ludzie z lepszym wzrokiem i koordynacją.
 — I co, jak na razie nie ma na co narzekać? Ideałów przecież nie ma — zauważyła. W tej chwili dotarło do niej również, że po raz pierwszy w życiu usłyszała z ust Mayersa tak długą wypowiedź. Ba! Przez większość nawet się nie jąkał i wyglądał... normalnie. Jak zwykły człowiek, który nie boi się odezwać do małego rudego potworka. Oby tylko nie zorientował się, że ona się zorientowała, bo jeszcze gotów powrócić do pierwotnego stanu. A może uda się wyjątkowo odwrócić tradycyjny stan rzeczy na dłużej niż tylko kilka minut? Byłoby to przecież fenomenalne wydarzenie! Aż by sobie nagrała ten pełen zapału monolog o Saturnie, gdyby tylko nie obawiała się, że wszystko poleci jak domek z kart. Nie, najlepszą taktyką było okazywać zainteresowanie, potakiwać i zadawać pytania. A przynajmniej nie musiała udawać, bo naprawdę byłą ciekawa jego uwag i spostrzeżeń.
                                         
Coral
Inżynier
Coral
Inżynier
 
 
 

GODNOŚĆ :
Condoleezza Sandford. Coral.


Powrót do góry Go down

Jak to? Coral zawsze była w oczach Wexa taką małą motorynką, której wszędzie było pełno, więc spodziewał się, że dziewczyna raczej podróżuje dość często i przydałby się jej własny środek transportu. Tymczasem okazało się, że z tej dwójki, to on miał bardziej duszę podróżnika. Czy to możliwe, że po raz pierwszy inżynier mógł sobie powiedzieć, że jest bardziej otwarty na świat niż jego koleżanka? Najwyraźniej drzemał w nim męski duch przygody, który niestety nie przekładał się na męskiego ducha gawędziarza, ale zapewne nie można mieć wszystkiego. Tego, co natura poskąpiła mu w relacjach międzyludzkich, oddała w zamiłowaniu do motocykli i dużych prędkości.
- Tu nie chodzi o przejażdżkę na miejsce, a o to, czego doświadcza się po drodze. - panie, panowie, pingwiny i szpiegujące Lazarusy, William właśnie wkroczył w najdłuższą jak dotąd chwilę zapomnienia i rozmawiał z Coral jak równy z równym. Taka sytuacja zapewne nie powtórzy się po raz drugi, bo pan burak sobie to kiedyś uświadomi, ale na razie trzeba było z tego wszystkiego wyciskać jak najwięcej. Najwyraźniej ruda bogini zdała sobie z tego sprawę, bo zamiast włączyć się żywo w rozmowę, postanowiła przyczaić się jak rasowy łowca i jedynie podpuszczać swoją ofiarę. Niczego nieświadomy, a przede wszystkim niedoświadczony w tych sprawach William, wszedł w to jak nóż w masło. Kolejne pytanie tylko podbudowało jego entuzjazm i sprawiło, że ponownie wystrzelił z siebie słowa jak z karabinu.
- Trochę ściąga go przy większych prędkościach na zakrętach. No i wadą na pewno jest to, że nie jedzie pięćset kilometrów na godzinę, ale sądzę, że da się to trochę podrasować. Nie wiem jeszcze jak będzie się zachowywał w przypadku kolizji, ale jak tak dalej pójdzie, to niedługo się przekonam. - na sam koniec nawet się zaśmiał, jakby wcale nie rozmawiał teraz o możliwym wypadku. Jego to po prostu fascynowało. Osiągi motocykla, jego możliwości, wady, a przede wszystkim reagowanie na niespodziewane sytuacje. Czy przy takiej prędkości nic nie zostanie z pojazdu? A może Techbike zainstalował w nim jakąś innowacyjną metodę mająca ocalić kierowcę kosztem motocykla? Wszystko było możliwe i wszystkie odpowiedzi były także na wyciągnięcie ręki. Tak samo zresztą na wyciągnięcie ręki była herbata w filiżance, po którą właśnie sięgnął Wex. Kiedy jednak ją przechylił, spotkała go niemiła niespodzianka - naczynie było puste. I wtedy też jak bańka mydlana prysła cała pewność siebie inżyniera. Uświadomił sobie co przed chwilą zaszło i jaką rozmowę przeprowadził, a przede wszystkim w jaki sposób ją przeprowadził. Jego ciało momentalnie zastygło, a ku blatowi stołu zmierzała tylko ręka zachowująca się jak żuraw przenoszący ładunek. Herbata wylądowała na stole, po czym William zaczął nerwowo przeszukiwać swoje kieszenie.
- J-ja prze-przepraszam, że się t-tak r-r-r-ozgadałe-em. - po takiej długiej supresji swojej nieśmiałości, ta zwyczajnie musiała powrócić ze zdwojoną siłą. Sam Mayers był natomiast rozkojarzony do tego stopnia, że nie przejmował się nawet tym czy w kawiarni można było palić. Nawet gdyby zauważył teraz zakaz, to z pewnością by go nie rozpoznał, dlatego bez żadnego zastanowienia włożył papierosa pomiędzy wargi i odpalił go zapalniczką, zaciągając się przy tym mocno. Musiał się uspokoić i jakoś zresetować. Po wypaleniu paczki z pewnością mu się to uda.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

 Czasem właśnie życie zaskakuje człowieka, kiedy takie żywe srebro jak panna Sandford okazuje się prowadzić życie na tak skoncentrowanym obszarze. A tu proszę, cuda się zdarzają! Nie miało to przecież żadnego związku z tym, że jednak większość jej dni upływało wyłącznie pomiędzy mieszkaniem a warsztatem, nie, skądże... i tak dawała się wyciągnąć od codziennej rutyny stosunkowo często, po prostu raczej nie tak daleko, jak choćby dzisiaj. Skoro zaś wypady obejmujące inne dzielnice zdarzały jej się dość nieregularnie, nie powstała nigdy potrzeba zorganizowania własnego transportu. A jeśli chodziłoby o jazdę dla przyjemności, na to zaś niefortunnie brakowało jej czasu. Wolne chwile dnia wypełniały jej inne hobby, te do których była bardziej przywiązana.
 — A czego doświadcza się po drodze? — zahaczyła, uśmiechając się z odrobiną jakby konspiracyjnej nutki. A niech opowiada, skoro już tak dobrze mu idzie, bo naprawdę miło było tego posłuchać. Ludzie mówiący o swoich pasjach, szczególnie gdy mieli swego rodzaju talent oratorski, to był naprawdę fascynujący materiał. Żal by było takiemu przerywać, naprawdę, tym bardziej że akurat Wex był przypadkiem jeszcze bardziej wyjątkowym. Aż szkoda, że nie będzie mogła się pochwalić, czego była świadkiem, bo przecież nikt jej nie uwierzy! Każdy by tylko stwierdził, że spotkała jakiegoś sobowtóra, androida-replikanta lub złego brata bliźniaka. Phi! Tak jakby cuda nie mogły się zdarzać!
 Potaknęła kilka kolejnych razy, od niechcenia zataczając opuszką palca kręgi na brzegu swojej filiżanki. Prosty ruch pomagał jej skupić myśli w jednym miejscu, bo z reguły pracowała nad wieloma rzeczami na raz. W tym jednak momencie chciała poświęcić się rozmowie jak należy, pełna kultura – tak ją mamusia dzielnie wychowała. Chłonęła więc ciekawostki o motocyklu nowej generacji, notując je w pamięci i już zbierając kolejne ewentualne pytania. Zawsze czuła, że warto kolegę inżyniera pociągnąć nieco za język, aczkolwiek nie spodziewała się po nim aż tak zgrabnej wypowiedzi. Może tak naprawdę była wkręcana w ukrytej kamerze?
 — Nie polecałabym testować tego na sobie, od czego są testy zderzeniowe — zaśmiała się. — Trochę słabo przeprowadzać próbę, jeśli nie dożyjesz na tyle długo, by poznać wyniki. — Doprawdy wolałaby, żeby Wex nie wyskakiwał z takimi dzikimi pomysłami. Podobno wielu naukowców miało nierówno pod sufitem, co pewnie rozszerzało się i na koleżków od śrubek i blaszek. Im dłużej zresztą Sandford pracowała w tym zawodzie tym bardziej była przekonana, że z niektórymi jej znajomymi to żaden szalony doktorek równać się nie może. Albo po prostu były z nich duże dzieci, jedno z dwojga. Tak czy owak, skłonność tych i owych do niebezpiecznych zachowań była wręcz przerażająca i aż dziwnie było patrzeć, jak raz za razem wychodzą z nich żywi. Może mieli podpisany jakiś pakt z siłami ciemności, dzięki któremu śmierć się ich nie imała?
 No i czar prysł. Trwał i tak zaskakująco długo, a jak wiadomo: wszystko co dobre kiedyś musi dobiec końca. Tak było i z radosnym słowotokiem, na który kres przyszedł równie szybko, co i początek. Coral nie zamierzała się tym zrażać, ale raczej uznać, że była świadkiem naprawdę sporego kroku w kierunku socjalizacji.
 — Nie szkodzi, naprawdę — odpowiedziała od razu. — Jak mam być szczera to powiem ci, że czuję się w tym momencie całkiem... zainspirowana — dodała z rozbrajającą jak zwykle szczerością. — Może nawet prawie mnie przekonałeś, żeby wycyganić od taty jego starego rzęcha i znowu się trochę przy nim pobawić.
                                         
Coral
Inżynier
Coral
Inżynier
 
 
 

GODNOŚĆ :
Condoleezza Sandford. Coral.


Powrót do góry Go down

- Jak to "czego"? - zapytał z małym oburzeniem, nie wyczuwając, że Coral specjalnie wprowadza go w pułapkę. Teraz bardziej skupiał się na tym, że rudowłosa mogła nie wiedzieć rzeczy tak oczywistych. Nie wierzył w to, że naprawdę nie zdaje sobie z tego sprawy. To tak samo, jak być inżynierem, a nie wiedzieć jak wkręcić śrubkę. Coś tutaj nie grało i właśnie to delikatnie rozsierdziło chłopaka - Nie siedzisz w tych samych, znajomych czterech ścianach. Dociera do ciebie mnóstwo innych, nowych bodźców. Niespotykane tereny, nowi ludzie, trochę nieznanego. Możesz mieć nawet wrażenie, że nie znajdujesz się już na tej samej planecie i czasem może ci to nawet nie odpowiadać, ale właśnie o to chodzi w podróżach. O próbowanie nowych smaków i zapachów! - no nawet się trochę rozpędził, bo wbrew temu co mówił z tymi zapachami bywa rożnie. W jego przypadku można ich w ogóle nie doświadczać, ale patrząc na otoczenie może sobie wyobrazić jak to wszystko pachnie. Nie potrzebował nosa do tego, żeby docenić piękno, a mózg pomagał mu w zamianie go w inne doznania. W każdym razie, przebrzydle piekielny plan rudzielca się udał i Wex po raz kolejny nieświadomie odsłonił gardę i rozmawiał z nią tak, jakby rozmawiał z każdym innym człowiekiem.
- Oszalałaś? Szkoda niszczyć takie motory tylko po to, żeby dać takim ludziom jak ja odpowiedź. Za zdobycie odpowiedzi często płaci się dużą cenę i ja jestem na to gotów. Dla nauki i inżynierii samej w sobie mogę zrobić naprawdę wiele. - może brzmiało to głupio, ale William naprawdę to lubił. Nie przeszkadzało mu, że urządzenie nad którym pracuje może wybuchnąć, dopóki będzie w stanie coś z tego wyciągnąć. Bez znaczenia przy tym było czy to "coś" miało w tym przypadku być wymiernym efektem czy tylko wskazówką. Każdy ułamek wiedzy mu się przydał, a jeśli w trakcie zdobywania go miał odnieść jakieś rany, to zwyczajnie uznawał je za cenę tak samo, jak pieniądze wydane na herbatę. Własna śmierć też mu jakoś nie przeszkadzała. Być może dlatego, że nigdy się o nią w tym mieście nie otarł i nie wie o czym mówi, a być może dlatego, że zwyczajnie nie obchodziło go to gdzie i jak skończy. Był typem człowieka, który nie patrzy zbytnio w swoją przyszłość i w ogóle się nią nie przejmuje. Przejmuje się za to rozmową z kobietami, o czym sobie własnie przypomniał.
- S-spróbuj. - wrócił znowu ten sam, nieśmiały Wex który wszedł tutaj do kawiarni po raz pierwszy. Ale skoro mowa o przejmowaniu się, to najwyraźniej właścicielka kawiarni poczuła zapach, którego William nie był w stanie - papierosów, bo właśnie zmierzała w jego stronę niezbyt zadowolona, po drodze krzycząc, że tu nie wolno palić. Znaków nie było, zakazów nie było, a gdyby nawet były, to w tym momencie mężczyzna i tak by musiał zapalić. Mimo tego poddał się właścicielce i połowa niedopalonego papierosa wylądowała w resztkach herbaty.
- Już, już. Przecież przeprosiłem. Chyba nie wyrzuci mnie Pani na zewnątrz? Nie wiedziałem, że tu nie wolno palić. Mi papierosy nie śmierdzą. - zwrócił się do sprzedawczyni, ale ta chyba nie wydawała się zbyt przekonana. Jak tak dalej pójdzie, to jego siedzenie w kawiarni może się skończyć o wiele szybciej, niż planował, a to wszystko przez trochę tytoniu w bibułce. No bez przesady.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

 — No cóż, może i tak. Ale dokładnie tego samego mogę doświadczyć jadąc pociągiem — wytknęła. Podobała jej się rola słuchacza, której jeszcze nigdy nie udało jej się obrać w tym zestawieniu. Nie żeby zawsze tylko nawijała i nawijała, wręcz przeciwnie. Mimo że okropna była z niej gaduła, potrafiła się zamknąć i pozwolić wypowiedzieć komu innemu, w przeciwnym wypadku pewnie nikt by jej nie lubił. To tylko Wex był zawsze taki oporny, zmuszając ją poniekąd do ciągłego przejmowania inicjatywy w rozmowie. Obecna odmiana była wręcz ożywcza, bo jakże miło było wreszcie posłuchać wypowiedzi nieprzerywanej ciągłym jąkaniem i nie mieć wrażenia, że kolega najchętniej to by uciekł jak najdalej.
 — Ja oszalałam? To raczej tobie się coś poprzestawiało pod kopułą — stwierdziła dość obojętnym tonem. Fakt, że ma do czynienia z wariatem, nie był dla niej jakąś szczególną nowością. Większość ziomków z warsztatowej sfery nie była do końca normalna, co dało się dostrzec w ich projektach, sposobach na spędzanie przerw i ogólnym zachowaniu. Nikt o zdrowych zmysłach nie urządziłby sobie wyścigu małogabarytowych robotów na głównym korytarzu pośrodku dnia pracy, o mało nie odsyłając do szpitala kilku co bardziej pechowych osób.
 Zresztą, nie była fanką testów "w użyciu". Po to istniały jakieś tam zasady bezpieczeństwa, żeby się ich trzymać i w ten sposób zmniejszyć statystyczną ilość zgonów na rok. Niby fajnie przekonać się o niektórych rzeczach na własnej skórze, jednak jaki z tego pożytek, jeśli w efekcie traciło się możliwość przeżycia czegokolwiek już na zawsze? Był to dość mocny argument przeciwko takim ryzykownym eksperymentom, ale jak zwykle, jej opinii nikt nie brał pod uwagę. Ciekawe, skąd taka przykra tendencja. Może nikt nie bierze na poważnie słów kogoś, kto wzrostem pasuje bardziej do gimnazjum niż pomiędzy dorosłych. Albo powszechne przekonanie, że rudzi nie mają duszy i są pomiotem piekielnym. Albo to, że jest kobietą. Albo że akurat tego dnia ubrała się na fioletowo. Naprawdę, próżno dociekać!
 — Spróbuję znaleźć czas — przytaknęła. To wcale nie było takie proste, zawziąć się i na "teraz, zaraz" wrócić do starego hobby. Nie była już przecież w liceum, kiedy po powrocie ze szkoły odrabiało się pracę domową (albo pisało do koleżanki, żeby dała spisać) i można było resztę dnia spożytkować na cokolwiek się nie miało ochoty. Teraz powrót z pracy przypominał nierzadko czołganie się do grobu, kiedy zajmujący projekt zmuszał do dosiedzenia trzech nadprogramowych godzin. A czasem i w domowych pieleszach trzeba było myśleć o robocie... zależy, jaki się akurat trafił dzień. Ta nieprzewidywalność i brak tygodniowej rutyny często ratowała od nudy, ale w gorsze czasy strasznie wyczerpywała.
 Coś tak czuła, że prędzej czy później ktoś z obsługi podejdzie upomnieć niesfornego palacza, bo wątpiła, by w kawiarence nie obowiązywał całkowity zakaz. Mogła się mylić, oczywiście, ale jednak jej przeczucie było prawidłowe. Nie odezwała się ani słowem, obserwując tylko krótką wymianę zdań między poirytowaną właścicielką a Williamem. Dopiero kiedy spojrzenie kobiety przez moment spoczęło na Coral, ta wykonała żabią minkę pod tytułem "no cóż ja mogę, wiesz jak jest" i wzruszyła lekko ramionami.
 — Co za buntownicza postawa, no no — pozwoliła sobie skomentować nie bez ironicznego uśmieszku, kiedy ekspedientka znalazła się już daleko. Nie chciała już wytykać, że i w tym przypadku nie usłyszała ani jednej podwójnej głoski, żadnego nerwowego zatrzymania. Może metodą na jąkanie był po prostu porządny wkurw?
                                         
Coral
Inżynier
Coral
Inżynier
 
 
 

GODNOŚĆ :
Condoleezza Sandford. Coral.


Powrót do góry Go down

- Chyba wystawiając głowę przez okno. - roześmiał się, widząc, że dziewczyna chyba nie do końca rozumie o co tak naprawdę mu chodziło - To jest zupełnie co innego. Siedząc w pociągu czy w autobusie nadal ograniczają Cię ściany. Nie poczujesz deszczu, wiatru, ani nawet nie rozbijesz muchy na szybce kasku. To nie to s-a-m-o - no, ale o tym wszystkim trzeba się przekonać osobiście, bo opowieści mogą wydawać się mocno przesadzone. William też zawsze myślał, że nie potrzebuje motocyklu, skoro wszędzie może dojechać samochodem czy nawet dolecieć samolotem. Jak bardzo się mylił przekonał się w momencie, kiedy ojciec na trzynaste urodziny kupił mu skuter. Niby to nic szczególnego, niby to szybkie nie było, ale jaką wolność dawało ówczesnemu trzynastolatkowi. Mógł jechać gdzie chciał, kiedy chciał i na jakich zasadach chciał (głównie dlatego, że sam zdjął ogranicznik prędkości, ale cichutko). Wex był teraz niemalże pewien, że gdyby i Coral doświadczyła tego, co on, to reagowałaby na takie pomysły podobnie. Nie wiedział jednak jak ją do tego przekonać, ani tez jak to wszystko zorganizować.
- Może i tak. To źle, że potrzebuję trochę adrenaliny? Przy wkręcaniu śrubek jej nie mam, a do bójek w barach przywykłem. - rzekł, wzruszając ramionami, ale powoli zaczynało chyba do niego docierać, że rozmawia z dziewczyną, bo jego ruchu ponownie robiły się niespokojne. Nic nie może wiecznie trwać, a już na pewno nie śmiałość Williama, który nie jest pojony alkoholem. I tak długo wytrzymał w swojej błogiej niewiedzy, więc na dzisiaj raczej powinno wystarczyć cudów. No chyba, że w drodze do domu William faktycznie wpadnie w poślizg i zaliczy test zderzeniowy z jakąś barierką, co było wysoce prawdopodobne. Wtedy szkoda jedynie tego tortu dla matki, bo syna z ulicy jeszcze zbierze, ale ciasto pewnie rozkradną. W zasadzie... dopiero teraz William zdał sobie z czegoś sprawę. Jak Coral jechałaby na motocyklu? Na szczudłach? Jakoś nie mógł pojąć swoim małym rozumkiem jak taka niewielka istotka utrzymałaby ważący swoje kilogramy motocykl. Z uruchomieniem by nie było problemu, bo inżynier mógłby jej jeszcze maszynę przytrzymać, ale co z postojem, np. na światłach? Zatrzymywała się i zeskakiwała na ulicę? Tak wiele pytań, na które odpowiedzi William chciałby uzyskać na własne oczy.
- N-nic nie po-poradzę na to, że k-komuś papierosy śmierdzą. Ja i-ich nie czuję, więc nie-e wiem jak się mogą czuć. - odpowiedział lekko podirytowany, bo mimo wszystko musiał zgasić swój tytoń, który znowuż nie był wcale taki tani. Brak węchu dla niektórych mógł wydawać się zbawieniem, podczas gdy tak naprawdę Weksel bardziej rozpatrywał go w kategoriach przekleństwa. Nigdy nie czuł perfum, nie wie jak pachną wypieki, nie rozpoznaje wiosny po zapachach kwiatów, nie czuje woni benzyny, nie zdaje sobie sprawy, że ktoś rozpala ognisko dopóki nie zobaczy płomienia lub dymu. Z jego życia wyrwany został jeden ze zmysłów, który każdy bierze za pewnik. Niewiele osób jednak zdawało sobie z tego sprawę, a na pewno całości nie ułatwiało to, że William zwyczajnie o tym nie mówił. Pewnie, że nieraz innym wydawało się dziwnie, kiedy mężczyzna nie czuł jakiegoś smrodu, ale sami też jakoś specjalnie nie dopytywali. Wszyscy dookoła mieli jakiś pakt milczenia.
- Zresztą nie m-musiała na mnie ta-ak od razu naskaki-kiwać. - dopowiedział z wyraźnym grymasem na twarzy. Sklepu jej nie okradł, dziecka nie porwał, więc o co ten cały szum? Otworzy na moment drzwi, przewietrzy, odświeży powietrze. Same plusy, a problem z niczego.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

 — A czemu nie? Próbowałeś kiedyś wystawić głowę przez okno jadącego pociągu? — Zachichotała bezgłośnie. — Takie wiesz, życie na krawędzi dla bojaźliwych. — Cóż poradzić, niby ładnie brzmiały te historyjki o niewiarygodnych doświadczeniach, pędzie, wietrze we włosach czy tam w czym innym, jak ktoś był łysy, wszelkie fascynujące doznania... ale Coral i tak to jakoś nie przekonywało. Jak widać radość z podróżowania na własną rękę nie była czymś uniwersalnym. Zresztą, nawet te barwnie opisane cuda nadal były wyłącznie wnętrzem hermetycznie zamkniętego światka M-3. Pogoda była regulowana sztucznie, nawet jeśli starano się utrzymać warunki podobne do realnych. To nadal nie było to samo; spoglądając w górę nadal widziało się nie błękit prawdziwego nieba, ale projekcję na szczelnej kopule.
 — Jak chcesz prawdziwy deszcz, wiatr i muchy, to zapraszam za mury. Na pewno by ci się spodobało — dodała po chwili, nie bez ironii. — Aż bym się nawet kopsnęła drugi raz, żeby tylko to zobaczyć. — Ach, Desperacja! Miała przecież stamtąd same wspaniałe wspomnienia. Ogromne robale wypełzające spod ziemi, tak wielkie, że jeden z nich uniósł samochód na głowie, czy którakolwiek część jego ciała to była. Demolka, strzały, wszędzie pełno wnętrzności tych ogromnych bestii, a potem, tak żeby nie było za wesoło, szajka bandytów. Jakim cudem uszła z tego żywa – nie miała pojęcia, bo z licznej ekipy do Miasta wróciło ich znacznie mniej. Poległ nawet dowódca, co solidnie przemieszało szyki całej grupie. Fakt, że przedarli się przez napastników i w ogóle dotarli na miejsce, gdzie należało wykonać pomiary, uznawała za cud. Swoje życie zawdzięczała chyba tylko temu, że większość jatki udało jej się przesiedzieć w samochodzie wraz z rannymi, a tam nikt jej pewnie nie zauważył. Tak czy owak wspomnienie człowieka umierającego jej w rękach nadal było zbyt nieprzyjemne, by do niego wracać, dlatego omijała ów fragment przeszłości szerokim łukiem. Traumy może nie miała, ale wolała dać sobie spokój z takimi makabrycznymi obrazami, przynajmniej na jakiś czas.
 — Źle? Nie, gdzie tam. Nie powiedziałam, że to źle — zauważyła. — Po prostu nie zgadzam się z twoją metodą. — Wzruszyła lekko ramionami. A co jej tam w sumie, niech się kiedyś rozbije przy tych czterystu na godzinę. Tylko wtedy oby na tyle skutecznie, żeby od razu wylądować na tamtym świecie. Gdyby go odratowali, Sandford nigdy nie odpuściłaby sobie powtarzania a nie mówiłam przynajmniej dwa razy dziennie. Jeśli do tej pory nie była wystarczająco uciążliwa ze swoim gadulstwem, perspektywa podkręcenia efektu mogłaby być dobrym powodem, by jednak uważać na siebie. Wiadomo przecież, że jak taka się uprze, to już nigdy człowiek nie będzie miał spokoju.
 — Powinieneś jednak o tym pamiętać. To mniej więcej tak przyjemne, jak wybijanie zębów łyżwą. — Nie była w stanie wytłumaczyć samego uczucia związanego z nieprzyjemnym zapachem, ale może porównanie miało szansę zadziałać. Zresztą, jednym przeszkadzało mniej, innym bardziej; nawet wyposażeni w sprawny węch palacze szybko przyzwyczajali się do własnego smrodu i nie mieli nawet pojęcia, jak bardzo irytują ludzi wokoło. A czasem wystarczyło, że by taki przeszedł obok w sklepie i już się chciało uciekać. Tak to zresztą zazwyczaj bywało z ludzkimi wadami, że to otoczenie odczuwało je najboleśniej, w przeciwieństwie do samego winowajcy. Papierosowy zapaszek, irytujące nawyki, głupota – wszystko to dałoby się pod tym względem wrzucić do jednego worka.
 — Może nie musiała, może musiała — zbyła tę nieważną kwestię, bo o rację można by się przecież spierać godzinami. — Ale przynajmniej miałam szansę zobaczyć, jak bez zająknięcia wyrzucasz z siebie kilka pełnych zdań! Powinnam była sobie nagrać na pamiątkę, pewnie więcej się to nie uda — dodała zaraz, uśmiechając się cwaniacko. Tak, w tym momencie była już nieco złośliwa, ale nijak nie zamierzała się tym przejmować. To przecież tylko takie... koleżeńskie przytyki.
                                         
Coral
Inżynier
Coral
Inżynier
 
 
 

GODNOŚĆ :
Condoleezza Sandford. Coral.


Powrót do góry Go down

- To nie to saaamooooo. - ostatni wyraz specjalnie przedłużył i wyraźnie zaakcentował, niczym dziecko, któremu matka nie chce kupić lizaka, a on usilnie stara się ją do tego przekonać. Nie wiedział co zrobić, żeby Coral w końcu zrozumiała o co tak naprawdę mu chodzi - Kiedyś Ci pokażę! - zadeklarował w końcu dumnie, choć nie wpadło mu do głowy to, jak zdanie mogło wybrzmieć. Chodziło mu raczej o to, że nagra jej jakiś filmik z podróży czy coś w tym stylu. Co prawda, za dużo rudowłosa nie zobaczy, bo nie miał chyba pod ręką na tyle dobrej kamery, żeby wychwytywała wszystkie szczegóły przy tak dużej prędkości, ale na pewno coś tam się nagra. Wideo będzie też bez dźwięku, bo z powodu powietrza zderzającego się z kamerką powstawał jeden, wielki szum, ale zawsze liczą się dobre intencje, a William je przejawiał. I nawet jeśli pogoda była regulowania dzięki urządzeniom stworzonym przez inżynierów, to nadal była czymś, co mieli pod ręką. Wex niestety nie może magicznie dostać przepustki poza mury, ani tym bardziej gwarancji, że z tej wyprawy wróci zupełnie zdrowy. Z drugiej strony opcja wyjścia na zewnątrz była jeszcze bardziej kusząca, niż rozbicie się własnym motocyklem.
- Byłaś za... murami? - zapytał, mrugając kilka razy z niedowierzania. Jak taka mała, wszędobylska... A, już miał odpowiedź. W tym momencie wysokiego inżyniera ogarnęła niemała zazdrość - Jak to zrobiłaś? Też chcę się stąd wyrwać na jakąś misję, ale przydzielają mnie tylko do tych maszyn. - jego świadomość tego, że rozmawia z kobietą znowu została przyćmiona przez zaciekawienie. Od kilku tygodni poszukiwał kogoś, kto podjąłby się udzielania lekcji strzelania dla inżyniera, ale niestety nie mógł nic znaleźć. Pewnie, że mógł iść oficjalnie do jednostki wojskowej i poprosić o szkolenie, ale to miał w planach dopiero po tym, jak poduczy się już trochę sam. Jeśli wywrze na nich dobre, pierwsze wrażenie, to być może szybciej posłaliby go na tę całą Desperację. Oczywiście wiedział z jakim ryzykiem wiąże się taka wyprawa, ale raczej już ustaliliśmy, że ryzyko go nie zniechęca.
- Jak zwykle. - dopowiedział pod nosem, kręcąc przy tym nieznacznie głową. Przywykł już do tego, że często ma odmienne zdanie od Coral, ale ona niekoniecznie musiała o tym wiedzieć. W końcu zazwyczaj bardzo rzadko je wyrażał, więc nie było powodów by ją o to winić. Dzisiejszy dzień i tak może przejść do historii ich znajomości jako prawdziwy cud, więc William będzie miał sobie mniej do zarzucenia na łożu śmierci albo na autostradzie jak już zrobi swój własny test zderzeniowy. A jeśli poruszyliśmy już temat "a nie mówiłam", to być może Mayers będzie miał takie szczęście, że po przeżyciu wypadku nie będzie nawet wiedział, że Condoleezza cokolwiek do niego mówi. Kto wtedy wygra? Coral, bo będzie mogła coś do niego mówić czy Wex, który i tak nie będzie tego słyszał, więc dziewczyna będzie strzępiła sobie język bez efektu? Ciężka decyzja.
- W-wiem tylko jakie uczucie to-towarzyszy przejechaniem łyżwą po r-ręce. - barwny opis panny inżynier niezbyt docierał do Williama, choć pośrednio był sobie w stanie wyobrazić o co mogło jej chodzić. Tylko czy ona pomyślała jakim zbawieniem dla palacza jest sięgnięcie po kolejnego papierosa? To tak, jakby od tygodnia męczył cię morderczy kac i nigdzie nie mógłbyś znaleźć wody, a nagle ktoś stawia przed tobą całą zgrzewkę. To cud, to ekstaza, to najlepsze uczucie w życiu. Tak właśnie czuł się wielkolud kiedy dopadała go stresująca sytuacja lub głód nikotynowy, a następnie sięgał ręką po kolejną dawkę uzależnienia.
- N-nie bądź u-u-uszczypliwa. - rzucił, odwracając od niej wzrok i wbijając go w podłogę - S-staram się... - dopowiedział już cicho pod nosem, więc nie miał pewności czy koleżanka go usłyszała. Całość jednak rzucił bardziej do siebie, żeby dodać sobie jakoś otuchy. Jemu też było głupio, że nie potrafił normalnie porozmawiać z drugim człowiekiem zupełnie tak, jakby był w przedszkolu i wstydził się każdej koleżanki. Przynajmniej starał się z tym jakkolwiek walczyć, ale czasem "choroba" brała nad nim górę.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

 — Kiedyś ci pokażę!
 — Okej! — zgodziła się bez wahania, już ciekawa, jak niby zamierza to zrobić. Słowa najwyraźniej nie były w stanie przekonać ani jednego, ani drugiego. Chcąc rozstrzygnąć spór, należało sięgnąć po cięższą artylerię – realne doświadczenie. I nieważne, jak to będzie ostatecznie wyglądało, ważne by czyjaś racja została Racją Końcową. Bo kłócić można by się w nieskończoność, tylko po co. Lepiej przecież znaleźć sobie jakąś nową różnicę zdań do kolejnego rozstrzygnięcia, a nie latami kisić się w tym samym sosie.
 — Ano byłam, byłam... — ucięła, wygospodarowując miejsce na tajemniczą pauzę. Ach tak, świat za murami; fascynował głównie tych, którzy nigdy tam nie byli. Zdaniem Coral trzeba było mieć jakieś wariackie zacięcie, żeby chcieć tam przesiedzieć większość życia. Najlepszy tego przykład widziała we własnym mężu, bardziej papierowym niż realnym, ale jednak – legalnie zaślubionym. Kiedy już raz na ruski rok pokazywał się w mieście, ona nawet o tym nie wiedziała. Może i lepiej, bo jeśli każde ich spotkanie miałoby wyglądać tak, jak to ostatnie... no cóż. Omal nie skończyło się na morderstwie, a nawet po częściowym załagodzeniu sytuacji przez Sandford mało brakło, by została... no, technicznie rzecz biorąc, uprowadzona. Wtedy oczywiście mocno przerażało ją zachowanie Shinry, zagradzającego wyjście z kuchni z nożem w ręku (w dodatku jej ulubionym nożem we wzorki, łajdak jeden), a teraz, kiedy strach już minął, pojawiła się nawet ciekawość. Drobniutka iskierka zainteresowania, czy szalony plan zmechanizowanego rudzielca miał szanse się powieść, czy też po wytrzeźwieniu nagle zapomniałby, że przyobiecał żonę wywlec ze sobą za mury. To by mogło być bardzo ciekawe doświadczenie, aczkolwiek nie paliło jej się do przeżycia go w całości. Sam wstęp wystarczył za antyreklamę.
 — W zasadzie nie ja to zrobiłam, rozkaz to rozkaz. Oddelegowali mnie do opieki nad aparaturą pomiarową — wyjaśniła. Z własnej woli pewnie nigdy nie zdecydowałaby się na taka wyprawę; nawet gdyby dano jej wybór, odmówiłaby bez zastanowienia. Wystarczająco dobrze znała swoje możliwości, a raczej braki w nich; może i sprawdziła się doskonale, gdy trzeba było naprawić usterkę w zamku i sprawować dozór nad całym osprzętem, ale w sytuacji zagrożenia – a trafili przecież na niejedną – była bardziej przeszkodą niż pomocą. Nawet podstawowe zdolności medyczne nie zapełniały tej luki, choć ostatecznie i w tej roli musiała się odnaleźć. Doprawdy, samo wspomnienie tamtego dnia utwierdzało ją w przekonaniu, że jej decyzja o pozostaniu wewnątrz murów była jak najbardziej słuszna.
 — Może wystarczy zagadać do odpowiedniej osoby. Szczerze, nie wiem. — Wzruszyła nieznacznie ramionami. Skoro sama nie prosiła się o tę niespodziewaną delegację, nie miała też zbytniego pojęcia, u kogo i w jaki sposób się o takową starać. Może gdyby wiedziała, postarałaby się o wieczną obietnicę nie bycia wysyłaną nigdzie na Desperację. Nie dla niej były takie przygody. I basta.
 — Łyżwą po ręce też się na da na porównanie. W każdym razie nic przyjemnego, możesz mi wierzyć. — Sama metafora nie była aż tak bardzo ważna, dopóki we właściwy sposób oddawała nieprzyjemne uczucie związane z wdychaniem dymu tytoniowego. Można by spodziewać się, że po tylu stuleciach ludzkość nauczy się wreszcie dbać o swoje zdrowie, szczególnie gdy omal nie doczekała się wyginięcia... ale nie, wyniszczające nawyki jak w społeczeństwie były, tak w nim pozostały. Najwidoczniej pewnych rzeczy nie zwalcza nawet perspektywa rychłej zagłady.
 — Uszczypliwa? Ja? Przenigdy. — Uśmiechnęła się przymilnie, kręcąc głową jakby z niedowierzaniem. Na patrzcie, patrzcie, cóż za zarzut! Może byłaby to jakaś nowość, gdyby się kto wczoraj urodził. — Ja tu tylko stwierdzam fakty — ciągnęła dalej. — Poza tym zaczynam odnosić wrażenie, że z tym twoim staraniem jest coś na opak. Właśnie jak się zapomnisz, to idzie ci o niebo lepiej! Może trzeba by spróbować innej taktyki — dodała już na koniec, na wpół do samej siebie. Nawet jednak gdyby wpadła na pomysł takowej nie zamierzała się zdradzać. Atak z zaskoczenia miał większe szanse na powodzenie, o tym była stuprocentowo przekonana.
                                         
Coral
Inżynier
Coral
Inżynier
 
 
 

GODNOŚĆ :
Condoleezza Sandford. Coral.


Powrót do góry Go down

Co? Cococococo? Co się właśnie stało? Do uszu Wexa doleciało tylko "okej", a wyraz jego twarzy momentalnie się zmienił. Spojrzał na dziewczynę zdziwiony, starając się rozgryźć co takiego właśnie tutaj zaszło. Powiedział coś głupiego, ale to w żadnym razie nie była propozycja. Najwyraźniej jednak panna Sandford odebrała to całkowicie inaczej, co sprawiło, że na facjacie Williama pojawił się autentyczny strach. Jak on to zrobi? Niby jak ma ją przewieźć na motorze, jak to wszystko zorganizować, jak w ogóle zaproponować datę? W jego głowie zaczęły pojawiać się tylko same problemy, na które nie miał żadnego rozwiązania. I być może męski móżdżek inżyniera by się w tym momencie przegrzał, a zamiast tradycyjnego bluescreena objawami zawieszenia byłby pusty wzrok i nadmierne ślinienie się, ale na całe szczęście Coral kontynuowała rozmowę i zarzuciła taki temat, który pomógł mu się skupić na czymś innym. Wycieczka poza miasto z Sandford za jego plecami mogła zaczekać jeśli Wex miał przed oczami wyprawę poza mury, na tereny do tej pory całkowicie mu obce.
- Muszę kogoś znaleźć. Mogę tam nawet szukać śrubek czy rozbijać kamienie śrubokrętem, ale najważniejsze to to, żeby się stąd wyrwać. Pomyśl tylko jak wspaniale byłoby zwiedzić tamte tereny na saturnie. No i w razie czego uciekać przed czymś pędząc czterysta kilometrów na godzinę. - rzucił lekko i uśmiechnął się szeroko. Oczywiście zdawał sobie sprawę z tego, że zagrożenie na Desperacji to nie coś, z czego powinien się śmiać, ale nie uważał także, że musi zbytnio się tym przejmować. Jeśli chodziło o rzeczy niebezpieczne, to o wiele bardziej wolał się nimi nie przejmować. Uważał, że zbytnie przejmowanie się ściąga na człowieka tylko to, czego się obawia najbardziej. Może i to trochę przesądne podejście do tematu, któremu inżynier nie powinien specjalnie hołubić, ale mimo wszystko nigdy nie mógł się go jakoś pozbyć. Całkiem możliwe, że nawet pomimo tych środków ostrożności i tak nie wróci do miasta o własnych siłach, ale... trzeba było spróbować, tak? Niektórzy mieli po prostu dość spokojnego życia, a Weksel należał do tych osób, które raz na kilka miesięcy zmieniały stronę. Pewnego dnia był rozanielony tym, że może wrócić do domu i zasnąć, żeby następnego ranka przeklinać swoje życie niczym kanarek zamknięty w klatce. Być może nowe doświadczenia pozwolą mu jakoś ustatkować swój pogląd na przeżyte do tej pory lata.
- I tak nie m-mogę przestać, a b-b-brak nieprzyjemnego zapachu w-wcale mi w tym nie p-pomaga. - papierosy w swoim życiu próbował rzucić już ze trzy razy, ale zawsze łapał się na tym, że kolejna porcja tytoniu po prostu lądowała w jego palcach, a on sam nie zdawał sobie sprawy z tego kiedy to się stało. Najwyraźniej Mayers nie tylko nie radzi sobie z kobietami, ale również z własnym nałogiem i prędzej czy później od którejś z tych dwóch opcji zginie. Zresztą jakaś tam zagłada nie sprawi, że inżynier przestanie palić. Przeciwnie, pewnie widmo upadku M3 spowodowałoby częstsze sięganie po papierosy, a w efekcie naraziłoby Wexa na jeszcze szybsze złapanie raka. Paradoks, nie?
- C-Condolee-z-z-zza, przestań. - zwrócił się błagalnie do koleżanki, chowając bezradnie twarz w swoich dłoniach. Zapomniał się, to fakt, ale teraz właśnie ta chwila zapomnienia sprawiała, że wstyd powracał ze zdwojoną siłą. Takie momenty zamiast budować w Wexie pewność siebie przypomniały mu tylko o tym, jak bardzo żałosny jest w kontaktach z płcią przeciwną. Potrzeba chwili zaćmienia umysłu, żeby zaczął zachowywać się jak człowiek, bo w innym przypadku jest socjalną amebą. Tego właśnie nie potrafił sobie wybaczyć - P-przypominanie mi o tym w n-niczym nie po-pomaga. - tak samo jak chowanie twarzy za swoimi rękoma, ale warto było spróbować. Mayers znajdował się na takim etapie rozwoju swojego dziwactwa, że mało co zdawało się już mu pomagać - N-nigdy się tego nie poz-zbędę.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

 Z niemałą satysfakcją obserwowała reakcję Wexa na swoją odpowiedź. Czyżby spodziewał się, że z automatu zaprzeczy? No tak, łatwiej było pewnie założyć, że ruda, jak to ruda, zacznie się spierać. A tu proszę, miła odmiana, od razu przystała na przedstawioną jej propozycję! Bez protestów, bez listy tysiąca powodów, dla których należy zrobić inaczej, bez choćby najmniejszego gestu sugerującego, że coś jej znowu nie pasuje. Nic dziwnego, że facet się przestraszył – w zasadzie było to swego rodzaju wyłamanie z rutyny. Można się było zdziwić, pamiętając jednak, że słowo się rzekło. Umowa została zawarta, nawet jeśli tylko werbalnie i to w nieszczególnie istotnej z punktu widzenia prawa materii.
 — Mi tam się nie pali do zwiedzania, choćby mieli mnie w sejfie przewozić. Nawet z porządną obstawą masz małe szanse wrócić żywy, a co dopiero gdybyś został sam. Nie żebym nie chciała wierzyć w twoje możliwości, ale... no, nie wierzę. — Spójrzmy prawdzie w oczy, z ostatniej i jedynej wyprawy, w której Sandford miała okazję uczestniczyć, nie wrócili jedni z najlepiej wyszkolonych i przystosowanych do walki w terenie żołnierzy. Przetrwanie tam na zewnątrz wymagało nie tylko naprawdę wielu umiejętności, ale też wytrzymałości psychicznej i niebywałego szczęścia. Można było należeć do elity, mienić się geniuszem swoich czasów czy mieć najmniej skrupułów wobec rozpruwania mutantów serią z karabinu, a i tak lec trupem przy spotkaniu z pierwszą lepszą bestyjką.
 — Zresztą, — machnęła ręką, przekonana, że spierać się i tak nie ma sensu, — pojedziesz, przekonasz się sam. Jak się odpowiednio wystarasz, na pewno cię prędzej czy później wyślą. A jak wrócisz, o ile wrócisz, będę chciała poznać twoją opinię. — Przede wszystkim chciała się przekonać, czy nadal będzie tak optymistycznie nastawiony do wypraw na Desperację. Nie skreślała go zresztą od razu, choć pewnie mógł sobie tak pomyśleć po nieco ironicznym tonie wypowiedzi. A tu niespodzianka, bo gdyby wrócił z równie pozytywnymi odczuciami, zdziwiłaby się tylko trochę. w końcu i wariaci są na świecie, wiedziała to nie od dziś.
 — Póki nie wierzysz, że dasz radę, to na pewno nie rzucisz. — Wzruszyła ramionami. Podobno w walce z uzależnieniem liczy się silna wola, tak? A więc założenie z góry, że i tak nie wyjdzie, z pewnością nie było dobrą drogą do rozstania się z nikotynowym nałogiem. Coral się na tym nie znała, więc nie zamierzała się wymądrzać; wątpiła zresztą, by jej nikły – a może wręcz nieistniejący – autorytet był w stanie choć trochę przemówić Meyersowi do rozumu. Chciał się truć, to niech się truje; najwyżej za kilka lat przyjdzie mu skonstruować swoje własne sztuczne płuca. Przynajmniej będzie w stanie zająć się tym sam! a jakby po drodze na szybko kurs z chirurgii dorobił, to może mógłby asystować przy własnej operacji?
 Nie no, to już kompletna fantazja.
 — Oooooooo cholera, powiedział na mnie Condoleezza — skomentowała do wyimaginowanej osoby trzeciej, markując bardzo przejętą tym faktem minę. To nie mogły być przelewki, skoro pokusił się o użycie tego łamacza językowego, abominacji normalnego imienia, śmiesznego, urzędowego zlepka, za nadanie którego własnemu dziecku powinna być jakaś kara.
 — Ale niby co mam przestać? — Udała zdziwioną. — Mam cię okłamywać, że sobie radzisz i wszystko jest w porządku? To znaczy wiesz, nie mam na celu się dobijać, ale naprawdę stać cię na więcej. Dopiero co dałeś tego dowód! — W jednym momencie wystrzeliła pokrzepiającym uśmiechem, nawet jeśli Wex starał się właśnie, by tego nie widzieć. Niewdzięcznik. — Kiedy ty się w końcu ogarniesz i zaczniesz wierzyć w siebie? To już chyba jedyne, co ci stoi na przeszkodzie, żeby móc normalnie z ludźmi rozmawiać. Serio.
                                         
Coral
Inżynier
Coral
Inżynier
 
 
 

GODNOŚĆ :
Condoleezza Sandford. Coral.


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 15 z 17 Previous  1 ... 9 ... 14, 15, 16, 17  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach