Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Off :: Archiwum misji


Go down

x UCZESTNIK: Nathaniel.
x NARRATOR: Growlithe.
x POZIOM TRUDNOŚCI: zobaczy się.


Wstęp.
Art. 115. Pojęcie handlu ludźmi.
§ 22. Handlem ludźmi jest werbowanie, transport, dostarczanie, przekazywanie, przechowywanie lub przyjmowanie osoby z zastosowaniem:
1) przemocy lub groźby bezprawnej,
2) uprowadzenia,
3) podstępu,
4) wprowadzenia w błąd albo wyzyskania błędu lub niezdolności do należytego pojmowania przedsiębranego działania,
5) nadużycia stosunku zależności, wykorzystania krytycznego położenia lub stanu bezradności,
6) udzielenia albo przyjęcia korzyści majątkowej lub osobistej albo jej obietnicy osobie sprawującej opiekę lub nadzór nad inną osobą – w celu jej wykorzystania, nawet za jej zgodą, w szczególności w prostytucji, pornografii lub innych formach seksualnego wykorzystania, w pracy lub usługach o charakterze przymusowym, w żebractwie, w niewolnictwie lub innych formach wykorzystania poniżających godność człowieka albo w celu pozyskania komórek, tkanek lub narządów
wbrew przepisom ustawy. Jeżeli zachowanie sprawcy dotyczy małoletniego, stanowi ono handel ludźmi, nawet gdy nie zostały użyte metody lub środki wymienione w pkt 1–6.


Niewolnictwo i handel ludźmi jest zabroniony.


[misja #4, Nathaniel] See you in the hell, fucker. Misjadlatakanoriego


Od samego rana Nathaniela bolało gardło i to do tego stopnia, że ledwo mógł mówić. W dodatku zaatakowało go jakieś małe stworzenie, które gryzło po nogach i warczało jak tyci traktorek. Wydawało się, że gorzej już nie będzie...

Harley Street to jedna z najbardziej znanych ulic pochmurnego Londynu. Swego czasu nagle wzrosła liczba budynków szpitalnych i lecznic - i właśnie z tego powodu ulica ta zabłysnęła na tle innych. Można tylko przypuszczać dlaczego do jednego ze zrujnowanych budynków stojących gdzieś na mało uczęszczanych terenach Desperacji, znajdowała się drewniana tabliczka z napisem wyrytym sztyletem. Krzywe litery układały się w nazwę ulicy, choć to nie ten czas, ani nie to miejsce.
Najwidoczniej los lubił być złośliwy.
Nathaniel Levittoux coś o tym musiał wiedzieć. Znalazł się na tych tylko z sobie znanych powodów, ale z każdym kolejnym krokiem i tak miał coraz mniej do powiedzenia. Nawet jeżeli zawędrował tu przypadkiem, to ów przypadek pogłębiał się bardziej.
Budynki tworzące stary szpital były mniej okazałe niż gdziekolwiek, odpadał tynk, rumiane cegły zszarzały, nadając posępnego, niemrawego obrazu. Szpitale jakie są - każdy widzi. I nikt, mimo wszystko, nie kwapi się, aby do nich przychodzić. Tylko jeden typ ludzi przekracza wejście z własnej woli - pracownicy. Jednym z nich był brązowowłosy, wysoki i szczupły chłopak, sięgający dwudziestego piątego roku życia, ze znużonymi ślepiami mordercy, w których kryła się inteligencja znacznie większa niż można się było tego po nim spodziewać. Właśnie jego ramię spoczywało na ramieniu Nathaniela i przygarniało go do siebie w kumpelskim, choć trochę zbyt duszącym uścisku.
- Chudy jakiś, ale się nadasz - mruknął między wymianą zdań z jakąś dziewczyną, od której odebrał akta pełne poszczerbionych, pożółkłych kartek. Podziękował jej szybko skinieniem głowy i ruszył w stronę swojego gabinetu, który mieścił się na trzecim piętrze. To tam znajdowali się pacjenci potrzebujący ręki psychiatry.
Pokój numer 1892. Znajdował się dokładnie naprzeciwko schodów. W środku gabinet jest niewielki, ale własny. Biurko zawalone licznymi papierami i biurowymi artykułami, szafa uchylona i odsłaniająca ubranie służbowe, mające jednak swoje lata świetności daleko w tyle. Mężczyzna skończył właśnie opowiadać, jak ostatni pacjent rzucił się na niego z krzykiem Indianina, po czym westchnął ciężko, rzucił akta na swój indywidualny bałagan hodowany na stole i chwycił za kitel, do którego zaraz włożył jedną z rąk. To właśnie wtedy puścił wreszcie Levittouxa, którego taszczył od kiedy tylko znalazł go na drodze.
- Mówili, że dotrzesz szybciej, ale z drugiej strony i tak się spodziewałem opóźnienia. Jak ty się w sumie nazywasz? - mamrotał, ale i tak nie wyglądał na kogoś, kto by go słuchał. Poprawił kitel i ruchem ręki nakazał Nathanielowi pójść za sobą. - Pewnie niewiele wiesz o sprawie, co? - Zaśmiał się pod nosem idąc długim, niskim korytarzem. Wieki temu jarzeniówki oświetlały drogę. Dziś wszystkie lampy były martwe, a pod butami chrzęścił gruz. - Właściwie ja sam nie jestem zbyt dobrze poinformowany, choć – istotnie – to ja złożyłem u was zamówienie. Pewnie się zdziwiłaś, co? Ale wierz mi, ja byłem bardziej zdziwiony. Gdy zgłosiłem się do waszego biura detektywistycznego, za biurkiem zobaczyłem gówniarza w wieku piętnastu lat. Takie małe, roztrzepane stworzonko, które patrzyło na mnie w skupieniu. Na początku myślałem, że się pomyliłem. W końcu to zachrzaniona Desperacja. Jaki kretyn założyłby biuro detektywistyczne, gdy całe społeczeństwo to chmara dzikusów, nie? Z drugiej strony on mógłby zapytać o to samo. Co za debil prowadzi szpital psychiatryczny, skoro wszyscy i tak to psychopaci i degeneracji. Uwierz, mój ty siwy kolego, że nie wszyscy. Różni są ludzie, postanowiłem się przełamać. Okazało się zresztą, że dobrze trafiłem. Przekazałem wam mój problem, ponieważ sam nie potrafię sobie z nim poradzić. Powiedział mi, że znajdzie kogoś, kto zajmie się sprawą. Chodzi o... coś bardzo delikatnego. Myślę, że chłopak w środku... – Stanął przed dużymi drzwiami, wyglądającymi na solidne. Postukał palcem w ich strukturę. - Powie ci więcej niż ja byłbym w stanie. Nazywa się Tod. Ma siedemnaście lat.
Otworzył drzwi jednym z licznym kluczy, a potem pociągnął je i otworzył następne. W środku było przeraźliwie chłodno i cicho. Na metalowym łóżku siedział chłopiec, oparty bokiem o ścianę, z podciągniętymi pod brodę kolanami. Wpatrywał się w zakratowane okno, stukając palcem o stopę.

// @MG: koniecznie wypisz ekwipunek + ubiór postaci.

Obrażenia postaci: mocno zdarte gardło. Może mówić, ale sprawia mu to ból (tak samo jak przełykanie śliny).
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Cóż za ironia – władać powietrzem i zostać przewianym.
Nathaniel był pewny, że ten ból gardła nie wziął się znikąd. Tak to już jest, jak lata się w nieodpowiednim stroju przy mroźnych wiatrach z północy – na drugi dzień wita cię zapalenie gardła, a żegna możliwość prowadzenia ożywionych konwersacji. Za głupotę się płaci.
Ręce anioła tkwiły w kieszeniach bluzy zapiętej pod samą szyję, gdy przemierzał Desperację bez żadnego określonego celu. Od rana oczekiwał na jakikolwiek znak od jednego ze swoich informatorów lub kogoś potrzebującego jego pomocy, by znaleźć sobie lepsze zajęcie. Komórka jednak uporczywie milczała. Albinos zacisnął dłoń na nożu sprężynowym spoczywającym na dnie kieszeni. Zaczął zabierać go ze sobą na spacery, od kiedy pewien wymordowany postanowił rzucić się na niego w ciemnym zaułku z owym nożem właśnie. Skończył rozbrojony i pozbawiony chęci do dalszego rabowania przechodniów {i to przynajmniej na pół godziny!}, a Nath zyskał towarzysza przechadzek – pasowała mu jego małomówność, w tym byli całkiem podobni.
Pogrążony w myślach na temat bezcelowości jego dnia do tej pory, nawet nie zwrócił uwagi na niepozornego szatyna, który wychynął zza zakrętu. Błąd. Już po chwili mógł przekonać się o przykrych konsekwencjach niezachowywania czujności – uścisk na jego ramieniu nie zelżał nawet pomimo rzuconego, niezbyt przyjaznego spojrzenia. Nieznajomy wyraźnie jednak czegoś od niego chciał, a on był na tyle znudzony, by nie protestować i dać się mu prowadzić. Wysłuchał fascynującej historii na temat powrotu do kolonializmu, po której zaznał namiastki wolności, uwolniony od silnego uścisku chłopaka.
Wsłuchał się w jego słowa. Nieważne jednak jak uważnie słuchał, nic nie układało mu się w spójną całość.
Levittoux – bąknął pod nosem, bo to była jedyna informacja, której był w stanie w tym momencie udzielić z całym przekonaniem, że wie, o czym mówi. Co z tego, że ten koleś i tak go nie słuchał, a przynajmniej nie sprawiał wrażenia specjalnie zainteresowanego odpowiedzią n dopiero o zadane pytanie? Mimo wszystko kultura musiała zostać zachowana. Levittoux był w końcu aniołem dobrze wychowanym.
Podążył posłusznie za swoim mimowolnym przewodnikiem, słuchając kolejnego monologu. Tym razem jednak wszystko zaczynało nabierać sensu.
Szatynowi wydawało się, że Nathaniel jest detektywem do wynajęcia.
Ludzie od zawsze byli stworzeniami samolubnymi. Nawet, gdy robili coś dla innych, często motorem ich działania były własne pobudki. Oczekiwanie na dług wdzięczności, podziw, poklask. Dlaczego Ewa podzieliła się z Adamem zakazanym owocem? Że niby chciała podzielić się tym wspaniałym smakiem z kimś, kogo kocha? Nic z tych rzeczy. Było tak ponieważ nie chciała sama siedzieć w bagnie, w które wpadła. Nawet najbardziej pomocni zapominali o swojej życiowej misji, kiedy w ich własnych życiach przestawało się układać. Inni po prostu byli zbyt leniwi, by martwić się o kogoś więcej niźli samego siebie.
Na szczęście Nath nie był człowiekiem. Postanowił więc nie wyprowadzać chłopaka z błędu.
Porozmawiam z nim – rzucił, wymijając lekarza. Wszedł do pomieszczenia i zamknął za sobą jedne z drzwi, bo coś mówiło mu, że młody będzie wtedy bardziej skory do zwierzeń.
Odchrząknął. Nie bardzo wiedział, co zrobić dalej, więc stanął przed zakratowanym oknem i ponownie odchrząknął.
Dobra, dość tej szopki. Wbił w dzieciaka przenikliwe acz nienachalne spojrzenie.
Tod... słyszałem, że posiadasz informacje, które mogłyby pomóc w śledztwie – wychrypiał, jako że w przeciągu ostatnich pięciu minut forsował głos bardziej niż przez cały dzień.
No to się wczuł. Nie ma to tamto. Teraz tylko załatwić sobie płaszcz pedofila oraz odznakę i będzie mógł robić za prawdziwego Strażnika Teksasu. Czy tam Desperacji.
Czekając na odpowiedź, rozejrzał się po pokoiku. Nie przedstawiał się jakoś szczególnie oszałamiająco, ale czego innego spodziewać się po wnętrzu prowizorycznego szpitala psychiatrycznego?

Ekwipunek:

Ubiór:
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Tod westchnął. Był to tak zrezygnowany gest, że każdy w promieniu wielu kilometrów wiedziałby bez pytania, jak bardzo jest tym zmęczony. Prawda była taka, że udzielał podobnych odpowiedzi niezliczoną ilość razy i... nikt jeszcze nie potrafił mu pomóc. Co dzień budził się z tymi samymi wypiekami na twarzy, zalany potem, zdyszany i zdesperowany, chwilę przed ucięciem koszmaru. Dziś znów opowie wszystko, jakby to była na pamięć wbita formułka, pożegna się z nieznajomym i pójdzie spać. Mimo to obrócił się na łóżku. Wsunął nogi na twardy materac i już po chwili siedział przodem, wlepiając w Levittouxa duże, zamglone spojrzenie.
- Dwa lata temu... Sam nie wiem jak tyle wytrzymałem. - Zaśmiał się nerwowo, przykładając drżącą dłoń do głowy. Rany na nadgarstkach ciągnęły się w dół, zahaczały nawet o łokieć i potem wzdłuż przedramienia, ramienia, kończąc się pod materiałem koszuli i wychodząc na światło dzienne ponownie spod materiału ku szyi. To mogły być rany po żyletce, nożu... właściwie po wielu ostrych przedmiotach. I poparzenia. Wiele poparzeń. Tod sam spojrzał na rękę, odchylił ją nieco i pokręcił przecząco głową. - To nie tak, jak myślisz. To nie jest moją winą. Naprawdę. – Nagle jego głos stał się łagodniejszy, bardziej skory do załamania. Zmrużył ślepia. - Dwa lata temu się wydostałem... Uciekałem cztery dni... Ktoś chciał podać mi rękę, ale wystraszyłem się i uderzyłem go gałęzią. Drugiego pchnąłem do rowu. Złamał sobie rękę i lewą nogę. Oni wszyscy byli wtedy ohydni. Byli tacy sami. Nie dawali mi spokoju, uśmiechali się, ale tak naprawdę mieli nieczyste myśli. Wiesz dlaczego ludzie uciekają? Boją się. Czy to nie zabawne? Boimy się spraw niewielkich. Boimy się, że ktoś wyśmieje nasze uczucia, że nie spodobamy się na ważnym spotkaniu. Boimy się, że potkiemy się na olbrzymim wybiegu na oczach tysiąca ludzi lub że zaśmiejemy się w złym momencie, gdy bardzo zależy nam na akceptacji jakiejś dziewczyny. To nie jest strach... To jest stres. Bezpodstawny. Co z tego, że się potkniemy? Co z tego, że ktoś nas wyśmieje? Jest tylu ludzi, tyle spraw, tyle wydarzeń... Strach to coś innego. Nikt nie potrafi tego zrozumieć. Gdy idziesz do baru i stresujesz się, że pracodawczyni będzie dla ciebie niemiła, nie boisz się, że chwyci za siekierę i cię zabiję. Strach jest dopiero wtedy, gdy śmiertelnie obawiamy się śmierci, bólu, braku przyszłości. Bałeś się kiedyś?
Pokręcił głową.
- Pewnie nie. Gdy to mówię i zadaję w końcu kluczowe pytanie, wszyscy odpowiadają „nie”. Naprawdę chciałbym nie pamiętać albo urodzić się raz jeszcze, aby już nigdy nie wybrać ścieżki, którą kroczyłem. Przepraszam. Nie to chcesz wiedzieć. Jesteś z policji? Jakieś nowe ślady? Złapaliście ich? – Kolejne westchnięcie. - Wiem, że nie. Działają zbyt sprawnie, prawda? Pamiętam ten dzień wyraźnie i ostro. Szedłem na imprezę z najlepszym przyjacielem, Ianem. Oboje uwielbialiśmy się bawić. To poczucie wolności i niezależności. Głupi byliśmy, prawda? Cholernym szczeniakom zachciało się tańczyć. Nie mogę sobie wybaczyć, że to wszystko moja wina. To ja namówiłem Iana. Nie chciał iść. Mówił, że boli go głowa, a rano idzie do pracy. Jego szef był cholernie ostry... Za ostry. Ale ja nalegałem, a on zawsze mi ustępował. Chciał, żebyśmy byli razem od drugiej gimnazjum. Gdybym mógł, chciałbym z nim być, choć wiem, że jego dotyk sprawiałby mi ból. To było sześć lat temu. Mieliśmy po piętnaście lat. Klub „Szaleńcy” na Second Street. Impreza się rozkręcała, było już grupo po północy. W końcu Ian odszedł gdzieś w głąb. Tańczył z jakąś blondynką. Do mnie podszedł chłopak, który od paru godzin naprawdę przykuwał moją uwagę. Miał bardzo ładne rysy twarzy, ciemne, migdałowe oczy. Patrzył spokojnie i głęboko. Miało się wrażenie, że jego oczy to płynna czekolada. Rozmawialiśmy, a ja byłam najszczęśliwszym nastolatkiem w klubie. Żeby nie było - nie jestem pedałem. Nie podobają mi się faceci i nie staje mi na widok nagiego dupska jakiegoś oblecha. Po prostu kochałem ludzi. Kochałem ich zainteresowania, ich reakcje, ich słowa. W końcu powiedział, że chce mi pokazać niebo. Zgodziłam się. Nie wiedziałem dlaczego, ale wszystko co mówił, było jak zaklęcie, które musiałem spełnić. Odmachałem Kobrze... przepraszam. Ianowi. Nazywaliśmy go Kobra. To dlatego, że na szyi miał tatuaż. Nie wiem dlaczego wyszło na taki pseudonim, skoro on przedstawiał pnący się ku górze ogień, ale... nieważne. Wyszedłem z Rogerem. Chwilę siedzieliśmy na dziwnie opustoszałym parkingu, pokazywał się gwiazdy i nagle ktoś uderzył mnie w tył głowy. Straciłem przytomność. Obudziłem się w jakimś ciemnym miejscu, daleko od rodzinnego miasta. Nie wiedziałem skąd, ale byłem tego pewien. Nie mogłem się ruszyć i byłem zakneblowany. Nie wiedziałem co się dzieje. Na wyjaśnienia długo nie czekałem. Wiesz... wyśmiałbym, gdyby ktoś kiedykolwiek powiedział mi, że mnie to spotka. To mogło spotkać sąsiada lub dziewczynę z innego miasta. Ale mnie? Skąd... Myliłem się. Policja nic nie zdziałała. Nic od 2 lat, od kiedy złożyłem zeznania. Nic od 15 lat ich działalności... Nie znają kryjówek, nie wiedzą ilu ich jest, jak bardzo są niebezpieczni i gdzie działają. Handlarze narkotyków, dziwek, broni... cholera jasna wie czego jeszcze. Robiłem za podłoże dla obleśnych typów przez 6 lat. Na początku się sprzeciwiałem, uciekałem wiele razy... nigdy na stałe. Bili, katowali, gwałcili. Tam było dużo ludzi. Nie tylko dziewczyny. Tam więzili też dzieci i... To było obrzydliwe. Zabijali, gdy tracili panowanie nad sobą. Wkładali lufy do gardła i przestrzeliwali... Jestem pewien... jestem pewien, że gdyby mnie wtedy złapali, również już bym nie żył. Wiesz czego tylko nie mogę sobie wybaczyć? Ian poszedł mnie szukać. Słyszałem jak o tym rozmawiali porywacze. Miałem wspaniałego przyjaciela... [b/]– Uśmiechnął się gorzko na samo wspomnienie. -[b] Proszę, zostaw mnie już. Chcę pobyć sam – szepnął, podciągając nogi po brodę i chowając twarz w kolanach. Przechylił się lekko w przód... później w tył... w przód... w tył...
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach