Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 5 z 7 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7  Next

Go down

Poraniony niedźwiedź nie stanowił zagrożenia dla kogoś z doświadczeniem Yury'ego. Był osłabiony, a unosząca się w powietrzu metaliczna woń posoki rozpraszała go skutecznie, przez jego reakcja była wyraźnie opóźniona i zamroczona przez towarzyszący mu głód. Dlatego właśnie chwilę później stracił jedną z przednich łeb, kiedy biomech wyciągnął energicznie zaostrzoną broń z mięśni, przecinając boleśnie skórę i ścięgna. Bezwładna kończyna wylądowała parę centymetrów za ryczącym w jawnej rozpaczy zwierzęciu. Kolejny pocisk wystrzelił z pistoletu. Tym razem wylądował w oku bestii i najwyraźniej przedostał się dalej, gdyż wściekłe odgłosy ucichły, a ich właściciel przewalił się na prawy bok. Yury w ostatniej chwili uniknął spotkania pierwszego stopnia z jego cielskiem, robiąc unik, lecz po chwili syknął przez zaciśnięte zęby, gdy masywna łapa w trakcie upadku uderzyła go w klatkę piersiową, na chwilę odbierając możliwość zaczerpnięcia oddechu, w zestawie z ostrym pazurami, które zetknęły się z materiałem bokserki, rozerwały go i zarysowały prawą pierś, aż do krwi.
Zwierzę, skowycząc, skuliło się,  a po chwili zasnęło na wieki. Płyn rdzeniowo-mózgowy zaczął się ulatniać z pustego, uszkodzonego oczodołu.
Biomech zazgrzytał na zębach i zacisnął szczękę, plując sobie w brodę, że zlekceważył ostatnie sekundy życia przeciwnika, jak kompletny amator. Zaczerpnął łapczywie powietrze od ust i zaraz wypuścił go ze świstem z powrotem. Wykonał parę razy tę czynność, aby ostatecznie odzyskać panowanie na nierównym oddechem i unormować jego proces, z którym miał wyraźną trudność przez krótkotrwały, ale bolesny nacisk na płuca.
Kurwa  — zaklął, wypluwając z ust czerwony płyn, po czym z wyraźnym wysiłkiem wyprostował się, acz nagrodził tą czynność krzywym grymasem na spierzchniętych wargach, kiedy przeszył go ból cieknący z nowo nabytego zranienia. — „Niedaleko” to żaden drogowskaz. Postaraj się bardziej — warknął pod nosem, bardziej zły na siebie, niż na kogokolwiek innego, kiedy słowa Tsukishimaru doleciały do jego zaostrzonego zmysłu słuchu. Przejechał lewą ręką po swojej klatce piersiowej w celu rozeznania się w zadanej mu ranie. Czując pod palcami lepką ciecz, zerknął w dół. Nie była na tyle głęboka, aby uszkodzić organy, ale naruszyła skórę w wystarczającym stopniu i Yury nie miał wątpliwości, że po tym incydencie i lekceważącym stosunku do zagrożenia zostanie mu pamiątka w postaci blizny.
Niech to szlag. — By dać upust złości, wbił tanto do cielska niedźwiedzia, ale ten nie żył już od paru minut, bo nawet nie drgnął na tę czułą pieszczotę. — Ja prowadzę, ty dajesz wskazówki — odparował w stronę Wiwerna. Musiał zregenerować utracone siły, zanim zdecyduje się przenieść Pchłę do miejsca, w którym zagwarantują mu pomoc medycyną na wysokim poziomie, chociaż był boleśnie świadom, że nie mieli dużo czasu. Zegar tykał, nawet jeśli ten na jego nadgarstku już dawno stracił swoją datę ważności i nie działał od paru lat.
Schował zakrwawione tanto do pochwy, uprzednio wycierając jego ostrze o sierść zabitego futrzaka, po czym złapał Tsukishimaru za kark, jak królika i podniósł jego twarz na wysokość własnej, by zerknąć mu prosto w przygaszonych ślepia, z których ulatniało się życie.
Jeśli zdechniesz, zabiję twojego zwierzaka i wypcham go, a potem powierzę sobie jego truchło na ścianie jako trofeum, a tanto sprzedam — zagroził mu w ramach motywacji. Więc powstrzymaj się przed przepłynięciem Styksu, pomyślał, chociaż nie wypowiedział tych słów na głos. Umieścił chude ciało Wiwerna pod pachą i ruszył w wskazanym przez niego kierunku.

zt + Tuski
                                         
Yury
Windykator     Opętany
Yury
Windykator     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Wcześniej Kido Arata, teraz Yury. Czasem Wujek Menel (c)Chyży.


Powrót do góry Go down

Anielica mogła poczuć chłód, jaki panował w tych okolicach.
Znalezienie butów po drodze było ciężkie, jednak była w stanie je dorwać - prawdopodobnie tylko dla jej wygody ktoś musiał stracić życie, bo znalazła je porzucone przy niewielkim bagnie. Były zaskakująco czyste jak na warunki w Desperacji, ale nie zmieniało to faktu, że jej serce nieco bolało na myśl, że doszło do tragedii. Niemniej jednak musiała je wziąć, bo temperatura nie dawała innego wyboru. Nie były zbyt ciepłe, ale przynajmniej nie miała bosej stopy.
W dodatku musiała przejść się na mały zwiad aż na tereny nieznane Desperatom. Niedaleko Smoczej Góry podsłuchała ona rozmowę dwóch Desperatów na temat dziwnego stworzenia, jakie krążyło niedaleko oceanu i myśleli o tym, aby przybić zlecenie na tablicę Smoków. Faith szybko ujawniła się młodzieńcom i zaoferowała przyjęcie zlecenia. Jeden z ich znajomych podobno nie wrócił z podróży i chcieli wiedzieć, co się stało, ale sami obawiali się tam iść. Oferowali nieco pożywienia za informacje, co na pewno by się przydało, stąd przyjęła ona ich zlecenie i sama wyruszyła sprawdzić, co się dzieje.
Niemniej nie były to tereny na które powinna się zapuścić. W drodze zainteresowała się pewnymi ruinami, o których słyszała kilka historii zarówno wśród najemników, jak i aniołów. Opowiadali oni, że kiedyś mieścili się tutaj wyznawcy słońca, ale nie potrafili oni opowiedzieć zbyt wiele na ich temat. Skoro już przechodziła obok, mogła w tych okolicach zacząć nasłuchiwać i przy okazji złapać nieco odpoczynku.
Beatrice podeszła do ruin tak cicho jak tylko mogła i po upewnieniu się, że jest w miarę bezpiecznie, przysiadła na ziemi i wypuściła powoli powietrze z płuc. Samotność nie była niczym przyjemnym, ale zdążyła się do niej już przyzwyczaić. Zazwyczaj liczyła na samą siebie i to nie zmieniło się od wielu lat.
Służyła. Ona innym, a nie inni jej.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Samotność nie powinna doskwierać Faith długo. Już za chwilę wszak będzie miała towarzystwo! A czyje? Oczywiście że... Czekaj. To nie jest ogromna ryba wyłaniająca się z zarośli.
To jakiś z lekka przerażony (może nawet bardziej niż z lekka) człowieczek. Przynajmniej przypominał takowego. Podobnego wzrostu co kobieta, brunet, łapiący ledwie oddech, w nieco obszarpanych ciuchach. Typowe jak na desperatę.
Ale co tu robił?
Nieważne, bo gdy tylko dostrzegł że nie jest sam, dopadł do kobiety, doskakując obok niej i łapiąc ją za barki, potrząsając jak ośmioletnie dziecko (albo niektórzy dorośli) widzące pudełko z prezentem, chcąc usłyszeć czy coś brzdęka w środku.
- Rusz się! Goni mnie stado wygłodniałych kundli, chyba nie chcesz by cię zeżarły, nie?! - Zawołał będąc tuż przy niej, ciągając kobietę by się podniosła.
Ale było już za późno. Z zarośli wyłoniły się, jak sam zresztą facet powiedział, wygłodniałe, zdziczałe psy. Ni w kij nie szło opisać rasę tych obdartusów, ale ich kły, głośne ujadanie i kłapanie szczękami w stronę "mięsa" świadczyło, że nie ma potrzeby odgadywania rasy.
Rasa - pies. Cel - zeżreć.
- Kurwa, kurwa, kurwa! - Brunet zgarnął byle jaki badyl leżący w pobliżu i zaczął nim wymachiwać w stronę kundli, chcąc ich odgonić. - Wypierdalać! - Psy trochę odskakiwały od wymachującego przed nimi badyla, ale niewiele. W pewnej odległości, zaczynały powoli robić coś na styl kółek, jak rasowe stado wilków czy innych drapieżników, powoli chcąc zacisnąć pętle wokół ich.
A potem dziamu dziam.
Co jednak nie mogło ujść niczyjej uwadze, gdzieś z lewej strony tego całego zbiorowiska, coś... Dudniło. Miarowo i powoli, dudnienie się nasilało, podobnie jak trzaskanie drzew. Gdzieś w tamtą stronę coś wydawało się majaczyć. Albo ktoś.
Co by to nie było, zbliżało się, co raz głośniej i wyraźniej. Brunet nie był najwidoczniej tym zainteresowany, skupiony chwilowo na psiakach i vice versa one na nim. I na Beatrice, bo darmowe mięso.
Jak tu odmówić darmowemu mięsu? Każde mięso jest dobre, ale darmowe to już w ogóle.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Rzeczywiście, pani los szybko zdecydowała się uraczyć ją małą niespodzianką.
Anielica po kilku minutach była gotowa ruszyć dalej w poszukiwaniu tych potworów, ludzi i czego by się jeszcze nie znalazło, ale usłyszała krzyczącego chłopaka, który zbliżał się dosyć szybko. Jej pierwszą myślą było to, czy może przypadkiem nie był tym wspomnianym nieszczęsnym dzieckiem, które się zagubiło na terenach nieznanych w poszukiwaniu ryb, ale nie miała za bardzo możliwości zapytania go, co tak naprawdę się działo. W dodatku gdy tylko dobiegł do niej, zaczął nią szarpać, co niespecjalnie ją zadowalało. Faith westchnęła tylko cicho i pokręciła głową, a następnie złapała go za nadgarstki i siłą zmusiła, aby ją puścił. Wstała i spojrzała w kierunku wskazywanym przez chłopaka jeszcze zanim zapytała o jego imię, aż w końcu ujrzała bestie, jakie biegły w do nich jakby ujrzały przecenę na bazarze i chciały ją zgarnąć jeszcze przed resztą, co nieco zaniepokoiło anielicę.
Cóż za entuzjastyczne towarzystwo.
Na jej twarzy pojawił się delikatny uśmiech, jakby sądziła, że wszystko będzie w porządku, ale w głębi duszy wiedziała, że musiała myśleć trzeźwo i jakoś ich wyratować z opresji, bo nie zostawiłaby go samego... No i psy na pewno rzucą się na nią. Kiedy zaczęły ich otaczać, anielica spojrzała na kierunek, który był najbardziej otwarty, po czym mocno szarpnęła chłopaka za rękę.
- W tę stronę, staraj się je jakoś nim odgonić. - poleciła spokojnie, po czym jak tylko zrobił to, co powiedziała, rzuciła się w bieg razem z nim, cały czas niechętnie ciągnąc za rękę. Ten w końcu wymusił aby go puściła, ale uparcie biegł za nią. Tak samo jak psy.
- Nazywasz się może Sion? - spytała jak gdyby nigdy nic, nasłuchując z niepokojem... Jakiegoś dziwnego dźwięku.
- Pokurwiło cię, teraz chcesz się poznać? Co jeszcze, herbaty może?
- Odpowiedz na pytanie.
- Ta. I co z tego?
- Mion i Arata pytali o ciebie. Wierzą, że nie żyjesz. - rzuciła krótko i zmieniła nieco tor biegu, aby, jakby to określić... Obejść możliwe źródło łupotania nieznanego pochodzenia. Sion dalej coś wrzeszczał na temat jego przyjaciół, towarzyszy, czy kim tam byli, ale chwilowo ciekawość anielicy była zaspokojona, więc zajęła się tym, aby utrzymać ich przy życiu.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Psiaki, oczywiście, podążyły za ich obiadem, jaki postanowił skorzystać z daru posiadania nóg i ich użyć do jak najdalszej ewakuacji. Psy jednak nie były takie głupie, i korzystały z faktu że napęd na cztery jest lepszy od napędu na dwa, i praktycznie co rusz jeden z nich pojawiał się obok lub przed nimi, nie pozwalając na oddalenie się i zmuszając do zmiany kierunku. Pomiędzy całym tym zamieszaniem, tajemnicznie tupotanie nie dość że nie ucichło, to nasiliło się i... Przyśpieszyło?
Gdyby zwrócili uwagę, mogliby dojrzeć szybko rosnący zarys czegoś. Niestety jednak, w przypływie adrenaliny jaka ogłupiła jego umysł, mężczyzna postanowił że lepiej posłużyć się strategią "mam w dupie innych, muszę sam przeżyć". Biegnąc za kobietą, użył badyla jaki miał w dłoniach i najzwyczajniej w świecie wykonał zamach po jej nogach, chcąc ją podciąć i zostawić psom na pożarcie.
Bez względu jednak na efekt postanowił skręcić w inną stronę i biec dalej samemu, uznając że być może psy skupią się na kobiecie aniżeli na nim. Tsh, dżentelmen, prawda?
Psy jednak, zamiast rzucić się na kobietę lub ją dalej gonić, zatrzymały się w którymś momencie, ujadając jeszcze głośniej i wyraźniej dotąd, ale... Obawiając się podejść bliżej. To jedna sprawa.
Druga.
Ucichło w końcu tupanie, trzaski drzew i ogólnie fakt poczucia, że ktoś nadchodzi.
Bo ten ktoś już tu był. Zgniłozielonego ryba przyglądała się sytuacji, jaką zastała z ciężkim, dyszącym oddechem. Nie krył się ze swoim wyglądem, szeroko rozdziawioną szczękę trzymając w pobliżu anielicy i wydychając na tyle silne dawki dwutlenku węgla, że praktycznie mogła poczuć zarówno podmuchy powietrza z jego paszczy, jak i lekkie "ciągnięcie" w jego stronę gdy łapał oddech.
Koniec końców jednak miał dość jazgotu psów. Wykonał krok w ich stronę, nabrał powietrza w paszczę i wydał z siebie na tyle wyraźny i głośny ryk, że praktycznie zadrżało powietrze w jego pobliżu, od czego kundle rzuciły się do panicznej ucieczki we wszystkich kierunkach.
Ryk jednak długo nie trwał, bo już po krótkiej chwili zaczął kaszleć, jakby się czymś zakrztusił. Przysuną dłoń do paszczy, próbując zachować resztki wyuczonych gestów kultury i nie pluć na osobę jaka jest w pobliżu.
Ciężko było, ale cóż.
Krótka chwila kaszlu później, i jego żółte gały wbijały się w jedyną osobę żywą jaka tu została. Uniósł lekko prawą brew do góry, nie bardzo wiedząc co zrobić w tej sytuacji. Hmmm.
- Bu? - Ni to pytanie, ni to stwierdzenie, ni to próba wystraszenia. Opuścił brew i rozłożył bezradnie swoje łapska na boki, uśmiechając się. Nieważne jak słabo lub mocno by próbował, jego uśmiech ZAWSZE jest szeroki. Heh. Nie wiedział w sumie co zrobić z tą sytuacją, więc wykonał jeden krok w stronę kobiety (w celu sprawdzenia czy nie ucieknie w popłochu).
- Wszystko w porządku? - Spytał, przyglądając się badawczo. Ostatecznie odezwała się jego troskliwsza strona, zapalająca czerwoną lampkę "ej, szczekało na nią stado dzikich psów. Może coś z nią nie tak."
Takie tam. I tak, miał problem z patrzeniem z góry. Zawsze ma. Ale jakoś sobie radzi.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Anielica dobrze wiedziała, że prędzej czy później może dojść do jakiegoś rozlewu krwi, ale jej anielskie zmysły były jednoznaczne - lepiej będzie uratować jednego nieszczęsnego Desperatę z takich tarapatów, więc zwierzęta będą musiały jej wybaczyć. Co ją jednak zasmuciło, chłopak zdecydował się wybrać najprostszą, a zarazem smutną możliwość ratowania się - poprzez poświęcenie drugiej osoby.
Faith była na Desperacji wystarczająco długo, aby wiedzieć, że takie decyzje były tutaj na porządku dziennym, ale i tak za tym dalej nie przepadała. To było takie... Niehonorowe? W tym przypadku była to ona, ale co, gdyby to był zwykły i niewinny dzieciak, który chciałby żyć? W każdym razie, Faith musiała radzić sobie sama, w trakcie gdy młody Sion ratował swoje życie. Zwinnie odbiła się rękami o zimne podłoże i choć poczuła nieprzyjemny ból na prawej ręce, szybko sięgnęła po jeden z noży jaki znajdował się w jej torbie, będąc gotowa chronić swojego życia. Niemniej jednak kły jednego z psów puściły, a te spojrzały przerażone w zupełnie innym kierunku, więc Faith, zaciekawiona ich nagłym strachem, zrobiła to samo.
I, trzeba było przyznać, poczuła jak jej serce zabiło mocniej.
Niekoniecznie był to rycerz na białym koniu, ale wyglądało na to, że stała nad nią... Rybia istota? Bardzo duża, swoją drogą. Beatrice zamrugała zdumiona oczami i spojrzała raz jeszcze na bestie, które wciąż nie potrafiły nic zrobić. Nie zareagowały nawet wtedy, gdy Faith zrobiła delikatny krok w bok, żeby nieco usunąć się spod pokaźnej paszczy potwora - i była to zaiste dobra decyzja, bo zaraz po tym do jej uszu dobiegł okropny ryk, wywołany przez owego jegomościa. Wszystkie psiska zbiegły na miejscu, a sama anielica zatkała uszy i zawalczyła z dziwnym uczuciem, że coś ją wciąga. Chwilę potem spojrzała na niego, gdy ryk ustał, zastąpiony przez coś podobnego do kaszlu, przez co istota wyglądała zupełnie inaczej.
Urocze, jak na ponad 3 metry.
Z jej ust wydobył się krótki, acz przyjazny śmiech, kiedy usłyszała pierwsze dźwięki o normalnej częstotliwości.
- Bu, amico~ - rzuciła w odpowiedzi zaskakująco radośnie, jakby w ogóle nie zauważyła, z kim - a właściwie czym - rozmawiała w tej chwili. Prawdą było to, że mało ją to interesowało. Przez tyle lat spotkała wiele dziwnych istot i wiedziała, że w głębi duszy mogli być normalnymi ludźmi, z którymi mogła się dogadać. Poza tym, ten potworek naprawdę jej pomógł, w przeciwieństwie do Siona, który zwiał tak szybko jak się pojawił.
Anielica podniosła się powoli i spojrzała na zadrapania na ręce, jakie były jedyną pamiątką po spotkaniu z dziką zwierzyną. Sprawną ręką owinęła jeden z materiałów trzymanych w torbie wokół rany aby ją nieco zabezpieczyć i schowała nóż, po czym ponownie spojrzała na istotę. Jedna z jej nóg powędrowała nieco do tyłu, aby być w razie czego gotową do uniku.
- Tak, wszystko w porządku. - skinęła głową i odwzajemniła uśmiech, choć jej z pewnością nie był aż tak szeroki jak jego - Aczkolwiek nie sądziłam, że moim bohaterem będzie tak duży i dzielny pan.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

W miarę normalnej - Amep mimo wszystko mówi dość głośno. Stara się jednak dostosowywać poziom swojej głośności od osoby z jaką rozmawia. Pokrętła nie ma, ale próbuje. Reakcja kobiety na jego gest wprawiła go w delikatne, acz miłe zaskoczenie. Podparł dłońmi biodra (gdzieś je tam miał), przechylajac lekko łepetynę na bok. Odrobinę, osadzenie głowy w stosunku do tego w jaki sposób jego ciało jest zbudowane nie pozwala mu na zbyt rozległe ruchy głową.
- Przyznam że to nie była reakcja, jakiej się spodziewałem. - Stwierdził bez cienia zawahania. Ostatnio co raz częściej trafia na osoby nie obawiające się jego aparycji, co nastraja go optymizmem. Może zacznie się wybierać do Desperacji częściej? Zazwyczaj nie byli chętni z nim rozmawiać, ale może teraz zacznie się to zmieniać i w końcu będzie mógł się komunikować z innymi. Ryby są fajne i w ogóle, ale czasem warto jakieś odmiany, prawda?
Więc reakcja kobiety tylko bardziej utwierdzała jego pozytywne przekonanie, że może nie będzie już aż tak źle. Może.
Pokiwał głową, przyjmując do wiadomości że nie potrzebuje pomocy i cofnął ten krok w tył, wyrównując nogi. Pokręcił głową na boki, słysząc nieznaczny komplement - Usłyszałem jakieś zamieszanie i krzyki, więc uznałem że może będę mógł pomóc, to wszystko. Słyszałem jednak jakiegoś chłopaczka głównie. Jesteś sama? - Spytał, rozglądając się wokół i doszukując ewentualnego towarzysza kobiety. Przeszedł nieco na bok, przyglądając się miejscu do jakiego dotarł i ogólnie okolicy. Teraz, gdy odsłonił drogę z jakiej przybył... Heh, drogę. To wyglądało jak jeden, wielki tunel wykopany przez buldożer w różnych zaroślach, połamanych drzewach i pagórkach.
Jego prawa dłoń powędrowała na łysą glacę, drapiąc się po niej w zamyśleniu. Gdzie on się znalazł? Co to w sumie jest?
- Gdzie w sumie jest to miejsce? Chyba zgubiłem drogę, a kierowałem się do Oceanu. - Spytał ostatecznie, zwracając się ku kobiecie. Chyba nigdy tu nie był, nie kojarzył tej lokacji ni za cholerę. Jakieś dziwne kamienie ułożone w kręgi, coś takiego pamiętał tylko z dawien, dawien dawna... Sto... Sta... St... Coś na S było takim okręgiem z kamieni. Przynajmniej coś takiego mu świtało.
Koniec końców jednak uderzył go jego własny brak manier. Uniósł dłoń do swojej twarzy i przesuną po niej, potrząsając ją lekko na boki. - Ech, jeny, ale ze mnie miła osoba. - Ryba skłoniła głowę, uśmiechając się. - Jestem Theodore Olivier Cordio, ale możesz mi również mówić Amep jeśli wygodniej. Właściwie, co to za m... - Unosząc głowę, chciał wyprowadzić pytanie o to, co to za miejsce, ale dostrzegł coś dość zatrważającego. Jego zaufana sieć jaką trzymał przewieszoną przez ramię była rozpruta. Uniósł spojrzenie w stronę wyrąbanego przez jego ciało korytarza, wzdychając wyraźnie. - Cholera. Gdzieś po drodze moja sieć się rozcięła, i cały mój zapas na obiad poszedł w cholerę. - Nie mówił tego koniecznie do osoby znajdującej się przy nim, już z przyzwyczajenia mówił swoje myśli na głos. - Może to gdzieś niedaleko i jeszcze tam leżą? - Znowu. Próbował odszukać wzrokiem swój prowiant, może leży stosunkowo blisko? Wytarcie go z piachu to nie jest znowu taka straszna rzecz. Bywały gorsze.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Nie tylko jego zdziwiło powitanie drugiej osoby. Faith również zainteresowały słowa, jakie on wypowiedział - mogła się w jakimś stopniu spodziewać, że inni Desperaci mogli na jego widok tylko uciekać. Mało kto tutaj ufa drugiej osobie, a i sam stwór wyglądał wystarczająco niebezpiecznie, żeby go jednak unikać jak ognia. A tu taka niespodzianka - jak na razie rozmawiało się z nim o wiele przyjemniej jak ze zdenerwowanym chłopakiem, który dosłownie rzucił jej kłody pod nogi. Pamiętajcie, drogie dzieci, nie zawsze ocenia się książkę po jej okładce.
- Świat i ciocia Los z radością zaskakują nas ilekroć mają tylko okazję, nie sądzisz? - anielica kiwnęła głową, zerkając chwilowo za siebie i szybko wracając do swojego rozmówcy - Aczkolwiek nigdy nie wiadomo, jaki rodzaj niespodzianki chowa w swym rękawie.
Dlatego jednak życie było ciekawe, szczególnie na Desperacji, gdzie bardzo dużo rzeczy działo się w najmniej spodziewanych okolicznościach - dlatego Faith zawsze wychodziła z założenia, że lepiej nie spodziewać się niczego. Zawsze jest to jakiś malutki zastrzyk adrenaliny, nawet jeżeli była to tylko mała bzdurka. No i od razu lepiej się żyje, jak nie ma nudy.
- Hmm... - przeciągnęła i ponownie się rozejrzała - Nie nazwałabym tego dziecka mym towarzyszem. I jak widzisz, zdążył już się nieco oddalić. Jeżeli się poszczęści, to może dobiegnie do swoich... Ale jestem wdzięczna za twoje przybycie, mogłoby się zrobić dosyć nieprzyjemnie, jakby te psiny dalej mnie atakowały.
Na dowód pomachała nieco prawą ręką, aby zaznaczyć, że wcale nie kłamała.
Możliwe, że decyzja przyznania się do bycia samemu nie była dobra, ale w tej chwili ciężko było cokolwiek wymyślić na poczekaniu - nie wiedziała w jakim stopniu ta istota była rozumna. Mogło być tak, że istota straciłaby za jakiś czas zmysły i sama zabawiłaby się w łowcę, a to byłoby już nieprzyjemne. Faith z pewnością wolałaby uniknąć tego losu.
- To miejsce... Opowiadano mi, że niegdyś zamieszkiwali je "Wyznawcy Słońca". - anielica zrobiła kolejny krok do tyłu i spojrzała nieco w bok, a następnie ręką wskazała ruiny - Aczkolwiek wierzy się,
że dawno wymarli i jedyne, co po nich zostało, to ruiny bardzo podobne do Stonehenge. Są jednak tacy którzy mówią,
że gdzieś tutaj mogą być ukryte katakumby, jednakże nikt nie jest w stanie ich porządnie wskazać.

Beatrice mówiła wolno i wyraźnie niczym oddany nauczyciel na lekcji, ale wciąż po włosku - zauważyła, że istota rozumiała jej mowę, co bardzo ją zadowoliło. Ciężko było znaleźć kogoś, kto rozumiał ją bez potrzeby postawienia na mimikę i rysunki, dzięki czemu mogła nieco odpocząć od zabawy.
- Theodore. - powtórzyła po nim pierwsze imię - Prześliczne imię. Na mnie wołają Faith, przyjacielu. Miło mi cię pozna... - przerwała, gdy ten przeklął i spojrzała na to samo, co on. - Imponujący tunel, swoją drogą. Możemy przejść kawałek i poszukać twojego obiadu.
Mieli dużo czasu i żadnych bestii na ogonie, więc nie widziała żadnego problemu. Może przy okazji zdołałaby przygarnąć z jedną czy dwie dla dzieci Drug-on?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Z początku nawet nie zwrócił uwagi na to, że coś z mową kobiety było "nie tak" w porównaniu do standardowej mowy ludzi tu mieszkających. Może dlatego że nie zdążyła powiedzieć wtedy wiele, ale z momentem rozgadania się i faktem że Amep przestał pojmować niektóre zwroty, rybowaty zrozumiał że kobieta nie mówi w języku japońskim. To był... Włoski? Rozumiał z niego dość sporo, głównie przez nadmiar wolnego czasu, brak hobby i fakt że sporo ludzi traktowało książki poza murami miast jako materiał do rozpalania ognia, miast korzystać z ich zawartości. Stąd też, gdzieś pomiędzy jej słowami, uniósł dłoń w górę z z jednym z palców uniesionych w górę, jakby prosił o chwilę uwagi na siebie. Dałby dwa, jak w klasie, ale ma tylko trzy łącznie. Smuteł.
- Uhm, musi mi Panienka wybaczyć, ale o ile rozumiem większość z tego co do mnie mówisz, to... Nie wszystko. Nie nauczyłem się tego języka na tyle dobrze, by rozumieć wszystko, więc niektóre, trudniejsze zwroty mogę dopytywać, jeśli to nie problem. - Opuścił dłoń, wysuwając dolną wargę nieco do przodu, co nadało jego rybiej mordce smutnawego wyglądu. Nie lubił utrudniać kontaktu, ale musiał o tym napomnieć, bo to jednak w jakimś stopniu ważne. Biorąc pod uwagę że dotąd odpowiadał na włoski po japońsku rozumiał że jej to nie przeszkadzało, więc nie dopytywał czy wciąż może używać natywnego języka tego regionu w odpowiedzi.
Z tego zamieszania więc nie odpowiedział nic o losie i świecie, ani o niespodziankach. Niestety.
Był jednak w stanie zrozumieć, co mówiła o miejscu w jakim się znaleźli i sytuacji z osobą, jaka tu była. Czyli koleś dał drapaka, zostawiając kobietę samą na pastwę tych psów? Tsh. Co za miły osobnik.
- Przyjemność po mojej stronie zatem. - Uchylił nieznacznie czoła, mrużąc przy tym oczy. Skoro chociaż on mógł być tym bardziej "męskim" gościem i zrobić coś, co powinien i to zrobił, jemu to wystarczy w zupełności. Widząc jednak jak pokazuje zranioną rękę, podrapał się lekko pazurem gdzieś tak po środku twarzy, pod linią warg.
- Wiesz, jeśli ta rana będzie problemem, znam pewien sposób na nią. - Zasugerował, w razie potrzeby. Być może nie będzie takowej, ale jeśli i jeśli Faith nie będzie się obawiać bycia obślinioną przez wielki, rybi jęzor, to coś się z tym zrobi.
Oczywiście, nie miał pojęcia że ma do czynienia z aniołem. Skąd by miał je mieć?
Słuchając jednak, Amep zaczął powoli tracić znaczenie niektórych słów. Stąd też, gdy wspomniała o ukrytych katakumbach, uniósł obie dłonie przed siebie, jakby proponował pauzę.
- Powoli, powoli, zwolnij. Co powiedziałaś? Ze mogą tu być... Właśnie, co tu może być? - Nie zrozumiał, ot, zwyczajnie i tyle. Musi jakoś tak, jakby to ująć, bardziej potocznie to nazwać.
- Dziękuję zatem. - A, na komplement zwrócił uwagę, nie? Heh. - Lecz Wiara podobno jest nienamacalna, a ja mam wrażenie że stoisz obok mnie całkiem materialna i możliwa do dotknięcia. Czy może nie? Jesteś duchem? - Rzucił nagłe, podejrzliwe spojrzenie w jej kierunku, unosząc brwi do góry i odchylając nieco głowę w tył. Tylko puścić w tle "DUN, DUN, DUUUUN".
Szybko jednak porzucił tą rolę i pokręcił głową na boki, uśmiechając się. Oczywiście to był mały żarcik a pro po faktu, że Faith tłumaczy się z angielskiego na "wiara", a właśnie to angielski był jego językiem pierwotnym.
- Mam przyszłość w branży budowlanej. Pójdziesz przodem? Mogę nie dojrzeć czegoś pod stopami, a wolałbym nie zdeptać. Zauważysz bez problemu, pewnie wypadły w jednym miejscu. Wypatruj dużych ryb. Albo metalu. - Oczywiście, nie nalegał, ale tak byłoby mu wygodniej. Wolał też, na wszelki wypadek, mieć kobietę przed sobą, niż za. Może to tylko podświadoma ostrożność, a może to właśnie chęć ochronienia jej przed ewentualnym zagrożeniem - nie chce by widziała tylko jego plecy. I tył.
I ogon. Niech ogona nie rusza.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Dla niej nagła prośba o zmianę języka nie była niczym nowym, ale po cichu wierzyła, że nie musi dzisiaj stawiać na japoński, jako że dotychczas Amep rozumiał jej mowę - a przynajmniej do chwili, gdy sam przyznał się, że jednak ma mały problem ze zrozumieniem wypowiedzi anielicy. Faith westchnęła cicho i podrapała się po głowie, po czym zastanowiła się, w jaki sposób powinna to dzisiaj rozegrać. Była dzisiaj dosyć spokojna, z tego co sama zauważyła i nie kusiło jej, żeby jak na razie się bawić w towarzystwie Amepa jak małe dzieciątko pragnące zwrócić na siebie uwagę.
- W takim razie... - zaczęła spokojnie i wskazała na rękę, którą uniósł - Unieś tak rękę jeżeli czegoś nie rozumiesz. Mój japoński jest średni, ale w razie czego przetłumaczę.
Prawdą była że nie chciała tego robić i wolałaby rysować, ale uważała jak na razie Amepa za jednostkę na tyle ciekawą, żeby męczyć się z tym językiem - co nie znaczyło jednak, że nie planowała mieszać je ze sobą dla zabawy, Podszkoli go trochę w tym języku i będzie się czuć o wiele lepiej.
Kiedy wspomniał o jej ranie na ręce, anielica ponownie przyjrzała się swojej ręce, jakby teraz chciała ją na porządnie zbadać i ocenić, jak poważne mogą być zwykłe otarcia, ale w końcu machnęła na to ręką i pokręciła głową. Miała je zabezpieczone i nie powinny się zabrudzić ani zakazić, materiał jaki miała przy sobie był zaskakująco czysty jak na warunki Desperacji, a rany nie były specjalnie głębokie, żeby teraz płakać i szukać pomocy na siłę.
- Nie ma problemu, poradzimy sobie~ Prawda, Ziemniak? - aby sprowadzić tor rozmowy na coś innego jak jej ręka, anielica szybko sięgnęła do torby i wyciągnęła z niej maskotkę, która złapała w obydwie ręce i ustawiła mniej-więcej na wysokość swojej twarzy, jakby chciała grać maskotkę, którą wyciągnęła - Ziemniaczku,
skarbie, to jest pan Theodore. Panie Theodore, oto Ziemniak, chciał się z panem przywitać.

Odrobina czystej zabawy raczej nie powinna im zaszkodzić, w końcu Fai nie robiła niczego złego. Machała nim nieco na lewo i prawo kiedy tylko miała okazję. Zniżyła go nieco, kiedy jej towarzysz zapytał o powtórkę z wywodu pseudo-historycznego, po czym spokojnie i powoli zrobiła wdech i wydech.
- Wyznawcy Słońca. Stara grupa, która podobno wymarła, miała gdzieś tutaj swoje katakumby, aczkolwiek nikt nie wie, gdzie się dokładnie znajdują... I co tam czeka na szalonych ludzi, gotowych sprawdzić tereny. Te ruiny, które tutaj stoją, to również jest ich spuścizna, tak mi się przynajmniej wydaje. - kiwnęła głową kilka razy, zwracając się na chwilę ku ruinom stojącym nieopodal, jakby chciała coś z nich wyczytać. Jej wiedza również była ograniczona.
Uśmiechnęła się ciepło gdy usłyszała jego komentarz wobec jej godności.
- Jestem małym, niewinnym duszkiem szukającym dzieci zdolnych wierzyć w Los i Przeznaczenie, uu~ - dla efektu nawet złapała Ziemniaka w jedną dłoń, podczas gdy drugą zrobiła delikatne fale, kręcąc się wokół własnej osi. Uroczym duszkiem rzeczywiście mogła być, czasem nieźle straszyła swoich towarzyszy, gdy wyskakiwała jak ninja z krzaków.
Zdecydowała się schować już Ziemniaka do torby, kiedy tylko zasugerował, aby poszła przodem. Nie do końca zadowalał ją fakt, że miała pozwolić, aby Amep oglądał jej plecy, bo nie czuła się w pełni bezpiecznie. Zgarnęła nieco włosów z prawej strony i założyła je na uchu, aby lepiej nasłuchiwać, po czym zrobiła pierwszy krok.
- Będę iść bardziej obok ciebie, jeżeli ci to nie przeszkadza. - anielica kiwnęła głową i ruszyła powoli, rozglądając się.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Nie prosił jej o zmianę języka per se, tylko o ewentualne tłumaczenie bardziej skomplikowanych wyrażeń. Potrafił pojąć większość z rozmowy, ale jak wchodziły jakieś mniej używane słowa, wtedy tracił trochę na swojej "słownikowej" wiedzy, jaka nie obejmowała takowych. I tak umie sporo, jak na samouka z książek. Pewnie sam by wiele nie powiedział bez kaleczenia conajmniej czternastu praw języka włoskiego, ale zrozumieć, zrozumie. Dogadać się będzie już ciężej.
Na propozycje jak rozwiązać ten problem, zacisnął dwa paluchy (jakie powinny być czterema, ale ma dwa duże), podczas gdy ostatni jaki był mniejwięcej w miejscu kciuka uniósł w górę. Ten uniwersalny gest powinien wystarczyć jako akceptacja takiego planu, prawda?
Nie narzucał się, tylko proponował, lecz jeśli kobieta nie potrzebowała pomocy, to mu wystarczy. Niemniej...
- Ziemniak? - Powtórzył to akurat już w jej języku, rozumiejąc że to może być ewentualna nazwa własna, aka imię lub konkretnie określenie na jeden, właściwy mu przedmiot. Co prawda to znaczyło jedno z warzyw, więc...
Szczerze mówiąc, z lekkim (acz niezauważalnym) zawodem zobaczył misia, nie faktyczne warzywo. Czy tam owoc. Bywało że niektórzy nawet uznawali ziemniaki za korzenie, ale nie ma co ciągnąć tej kwestii.
Nie miał oporów by dołączyć do tej małej zabawy, lecz na swój własny, specyficzny sposób. Nachylił się w stronę Faith(aka Ziemniaka) z szerokim, wyrazistym uśmiechem, jaki prezentował rzędy jego ostrych jak brzytwy zębów.
- Noooo heeeeeeeeeeej, Zieeeeeemniaaaaaczkuuuuu. - Przeciągnął dość długo, szeroko rozdziewiając przy tym paszczę. Nie, jego oddech nie był aż tak powalający by kobieta od niego padła, spokojnie. Czuć było rybą, ale dajcie spokój, jak inaczej ma być czuć od ryby?
Za to jeśli Faith się przyglądała, miała bardzo ładny widok na wnętrze jego paszczy, do którego prawdopodobnie zmieściłaby się cała, gdyby Amep tego chciał. A, i dwa rzędy zębów, jeden za drugim. I jęzor prawie tak szeroki jak jej głowa i jeszcze trochę.
Niemniej, skończył z tym przeciąganiem, wycofując głowę z powrotem na miejsce. Chyba tyle starczy straszenia na jakiś czas, nie? Ciekawe czy gdy teraz Faith będzie jadła rybę, spojrzy na nią inaczej, wiedząc że z jedną rozmawiała. I że to przez jej widzimisię nie została przez nią pożarta. Albo przynajmniej solidnie nadgryziona.
Przysłuchał się powtórce z wykładu, teraz znacznie lepiej go rozumiejąc. Prawdopodobnie dlatego że był w języku jakiego ostatnio częściej używał. Prawdopodobnie. Pokiwał kilkukrotnie głową na zrozumienie tego, również podążając wzrokiem ku skupisko skał.
- Mógłbym spróbować je odkopać, ale rozkopałbym całą okolicę. I pewnie nie warto. - Stwierdził z wzruszeniem barków. Miał raczej specyficzną łopatę do tego typu działań, ale sprawdzała się równie dobrze, co koparka. Bo w sumie, technicznie nią była.
Pogładził się lekko po brzuchu, słuchając historyjki o tym, jaki to z niej dobry duszek. Chcąc nie chcąc jednak, uniósł palec wskazujący (to jeden z tych dwóch) do góry, jakby tym gestem prosił o chwilę, po czym oddalił się kawałek, do najbliższego drzewa. To był solidny kawał drewna, jaki pewnie trzeba by było rąbać czy ciąć dobre kilkanaście minut by puścił.
Lecz ryba podeszła do niego bokiem, przekręciła głowę nieco na bok i otoczyła pień swoją szeroką szczęką...
I trzask. Drugie pół drzewa u góry runęło gdzieś do przodu, podczas gdy najgrubsza część pieńka zniknęła w paszczy rekinoluda, z wyraźnymi i głośnymi trzaskami żuta, łamana i mielona przez rzędy jego zębów.
Gulp.
Już po chwili nie było nawet najmniejszego śladu po tym, nie licząc odrobinki wiórów na jego wargach, gdy Amep wrócił z powrotem do anielicy, poklepując się nieznacznie po brzuchu z uśmiechem.
- Musisz mi wybaczyć, ale... Bardzo łatwo głodnieje. Możliwe że to uzależnienie, ale staram się być na diecie, jak widzisz. Unikam mięsa, jem ryby i rośliny, rozumiesz. - Ryba nie widziała nic dziwnego w tej chwili już w tym co robiła, lecz zapewne dla anielicy coś takiego było... Ciekawym widokiem. Pół drzewa praktycznie zniknęło wewnątrz jego ciała, bez śladu.
- W porządku, postaram się na Ciebie nie wpaść. Szukaj ryb, raczej to nie powinno być trudne. Są dość duże. - Stwierdził, ruszając ramię w ramię z jego chwilową towarzyszką. Kto wie, może nawet na drogę jej coś spakuje? Miał w planie zająć się tymi rybami teraz, aniżeli je zaciągać aż nad ocean. Nie było większego sensu ku temu, tam ma ich świeży dostęp. Tylko wypadałoby to jakoś przygotować. Nie miał jednak zbytnio przypraw, aaaaale coś może się wymyśli?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 5 z 7 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach