Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 2 z 14 Previous  1, 2, 3 ... 8 ... 14  Next

Go down

Pisanie 20.08.15 21:12  •  GŁÓWNA SALA - Page 2 Empty Re: GŁÓWNA SALA
| Ja się pytam, co było w tych 8 workach, skoro kasyno ma - jak na razie - bardzo małe zasoby - kurz, książki? xD Żeby było bardziej realznie, skróćmy tę liczbę do 3. |

Sielankę przerwało pojedyncze bicie brawa. Nikt nawet nie dostrzegł, gdy drzwi otworzyły się, a w progach stanęła ludzka dziewczyna. Wkroczyła do pomieszczenia ze wściekłym spojrzeniem bazyliszka. Pomimo narastającej wściekłości szła spokojnie, jej heterochromiczne oko stało się soczyście czerwone, wargi poruszały się, z jej ust wydobywały się najgorsze przekleństwa. Nie wiedziała dokładnie, co się stało - usłyszała krzyki, a w powietrzu wyczuła zapach krwi. Gdy jej wzrok utkwił na Kassandrze, po kilku sekundach domyśliła się, co się stało. Zacisnęła pięści i skierowała wzrok na przybyłą dwójkę. Skrzywiła się i spojrzała pogardliwie na gości, którzy okazali się być kundlami. A więc tak... ich przywódca wypowiedział jej wojnę.
Prędzej czy później musieli tu przyjść.
- No, no, no. - zagwizdała z fałszywym uznaniem, opierając się o stół i przymrużając oczy, bezczelnie wpatrując się w dwóch kundli. Jeden z nich był wymordowanym, dlatego wejście w jego umysł i  odczytanie kilku informacji nie stanowiło dla niej problemu. - Wiem, że Desperację uważacie za swoje królestwo. - Obeszła stół i chwyciła wielki nóż, gładząc go jedynie delikatnie opuszką palca. - Ale TO MIEJSCE nim nie jest. - Szepnęła, nie spuszczając z ostrza wzroku. Nad Fenrirem i Kirinem zawisły kilkanaście noży, które wcześniej leżały w spoczynku na ladzie. - Uważaj, żebyś to właśnie ty nie próbował uciekać. - dodała, szczerząc się ohydnie. Była na swoim terenie i miała zamiar go bronic, choćby pozostały jej tylko pazury i kły.
W mgnieniu oka jej postać zapaliła się niebieskim ogniem. Na jej miejscu stanęła prawdziwa Marcelina. Skoro była u siebie nie miała zamiaru ukrywać się pod nędzną, ludzką skórą. - Wypad, sukinsyny. - warknęła, pstrykając symbolicznie palcami. Drzwi od pokoju mieszkalnego prawie wypadły z zawiasów. Dzikie ryki. Z pyska czarnej, ogromnej bestii, która wyłoniła się z mroku tamtego pomieszczenia, kapała krew. Swój kamienny wzrok wbił w wymordowanego. Korzystając z chwilowego zainteresowania potworem, Hiena zbliżyła się do Fenrira i gwałtownym ruchem ręki skierowanym w jego stronę stworzyła siłę, która odepchnęła go kilka kroków od worka. W tym samym momencie pomiędzy nim a jego "zdobyczą" stanęła... Sherry. Niepozorna papuga rzuciła się na Fenrira, dziobiąc go w policzki i drapiąc po twarzy. Marcelina skorzystała z okazji i chwyciła w tym czasie wszystkie trzy worki, w których - co prawda - nie znalazłyby się mega ważne czy przydatne rzeczy, jednak była to ICH własność. Kopnęła worki do ciemnego kąta.
ZABIJ GO. ALBO POZWÓL NA TO NAM.
Uśmiechnęła się słodko do Fenrira, oblizując się swoim długim jęzorem. W mgnieniu oka znalazła się przy nim, przykładając mu do gardła pistolet. - Sama chętnie ojebałabym jakiś bar i wyruchałabym kogoś, zaczynając od Ciebie. - warknęła, odsuwając się, by uniknąć ewentualnego ataku. Niestety, miała rozładowaną broń, ale pozory zawsze można zachować. - Ale to moje kasyno i moje zasady. - dodała, śmiejąc się sama do siebie. - A więc wypierdalać.
                                         
Marcelina
Poziom E
Marcelina
Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 20.08.15 21:36  •  GŁÓWNA SALA - Page 2 Empty Re: GŁÓWNA SALA
Ostatnio naprawdę się nudziła. Na tyle, aby rozejrzeć się ponownie po Apogeum - miejscu, którego tak naprawdę nie powinna odwiedzać przez następny miesiąc. Miała ze wspomnienia z Lentarosem, a cholera wie, czy znowu będzie miała pecha. Benio szedł powoli za nią, będąc w razie czego gotowym na pomoc właścicielce, jeżeli ta znowu postawi źle nogę na podłożu. Nie mogła dorwać żadnego medyka w KNW, a jej stopa nadal błagała o litość. W końcu podeszła do kasyna. Nawet nie wiedziała, dlaczego akurat tam się skierowała. Patrzyła na budynek z zaciekawieniem, jednak coś mówiło, żeby lepiej tam nie szła. Myślała już o tym, aby rzeczywiście się wycofać...
...Ale hałasy w kasynie wystarczyły, aby ściągnąć tutaj anielicę. Po co słuchać się zdrowego rozsądku? Lepiej się zakraść i zobaczyć, co było przyczyną.
Benio czekał cierpliwie przy wejściu, podczas gdy Abigail po cichu skierowała się do budynku. Podeszła ona do drzwi i zerknęła z ciekawością jednym okiem, po czym zauważyła, no cóż... Burdel. Coś tam było rozwalone, jakiś facet nie żył, a dwójka zadziwiająco radosnych facetów biła się groźnymi spojrzeniami z jakąś dziewczyną. Chyba. Raczej. Widać jednak było, że szykowała się kolejna zabawa, a szkoda by było, żeby ta panienka sama walczyła z dwójką groźnie wyglądających chłopów. Działo się sporo. Dziewczyna wyglądała na wściekłą i była gotowa do ataku. Pojawiła się dziwna bestia... Cholera, co?
Szkoda, że nie miała popcornu.
Pytanie jednak było inne - co ona teraz zrobi? Była świadkiem jakiejś nieciekawej walki, a ze swoją nogą nie powinna się tam w ogóle pakować. Z drugiej strony - nieciekawie to wyglądało, a sama dziewczyna raczej nie poradzi sobie z tymi napastnikami.
Myśl, Abigail. Czy pomoc w ogóle jej się przyda? Czy zdobędziesz coś dzięki temu?
Teoretycznie nie. Ale... Była sama. I powiedziała, że jest właścicielką tego miejsca. Nic dziwnego, że je broni. Może zgarnie coś fajnego? W dodatku coś ją kuło, pewnie te anielskie potrzeby pomagania, kurza Twoja mać. Po kilku chwilach zdecydowała się otworzyć drzwi i wkroczyć do budynku wraz z lwem.
- No ja przepraszam bardzo, ale co tu się odpierdziela? - krzyknęła do zebranych gości tak, jakby sama tutaj rządziła.
Dobra, Abi. W najlepszym wypadku masz przejebane. A w najgorszym - nie żyjesz. To bardzo pocieszająca wizja, nie?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 20.08.15 22:25  •  GŁÓWNA SALA - Page 2 Empty Re: GŁÓWNA SALA
Warknął głośno na widok Fenrira podnoszącego drzwi i zagradzającego przejście. W kilku kwestiach się nie zgadzali, ale wymordowany zachowywał na tyle trzeźwy umysł, że potencjalną wewnętrzną sprzeczkę napastników mogli by wykorzystać goście kasyna. Rozszerzył palce na rękach czując jak krew pulsuje mu pod skórą i niewiele brakowało, by rzucił się na dobermana w celu wyjaśnienia niektórych spraw. Obserwował jak tamten obrywa butelką i jak na to reaguje. Chyba jego potrzeby zostały zaspokojone ponieważ ten widok wprawił go w nieco lepszy humor. Nawet nie zauważył, kiedy zaczął na nowo oblizywać wargi z nieswojej krwi i masować językiem wystające poza normalny rząd zębów kły.
Patrzył na całą akcję z krzesłem i zaczął śmiać się głośno, długo i z szyderstwem, nawet gdy biomech zmasakrował jakiegoś człowieka, za to, że ten także dawał upust swoim emocjom. Nie przestawał, kiedy inni ucichli, jego psi śmiech roznosił się echem po sali. Powoli zaczynały go boleć mięśnie ma brzuchu, ale ten widok długo nie zniknie mu sprzed oczu. To trzeba było po prostu zobaczyć. Minę Fenrira i jego zachowanie w tym momencie, nawet to jak własnym humorem starał się zatuszować niefortunne spotkanie z meblem. Jeżeli ktoś zastanawiał się kiedykolwiek jak może się śmiać owładnięty amokiem wymordowany, to właśnie tak.
Wypuścił powietrze z ust starając się opanować śmiech, szczególnie kiedy Fenek udał się w inne miejsce by... na pewno grabić i niszczyć, co innego mógłby robić z prześliczną, obdarzoną obficie przez naturę kelnerką?
Tyle, że kiedy ten poszedł do innych sal, żyrafowaty został tak sam jak palec w tłumie przerażonych na jego widok ludzi. Gdy tylko na kogoś głośniej fuknął, ten od razu mdlał i walał się na ziemi niczym sztywny trup. To było bardzo nudne, kiedy tak bez większej zabawy po prostu samą swoją osobą osłabiał ludzi. Pokręcił głową z niezadowolenia i cmokną wyrażając rosnącą irytację.
- Nudniii... nudni... jesteście nudni... nudzicie mnie... - wypowiedział w kierunku różnych osób celując w każdego po kolei palcem. Nawet nie musiał się do nich zbliżać, a wiedział że już żegnają się ze swoim życiem kiedy tak obracał paluchem jak wskaźnik na kołowej loterii. Tym razem nagrodą było pozbycie się cześć wnętrzności. - Ene due rike fake... - zaczął wyliczać i ze znudzeniem zmrużył oczy. Jedna z kobiet nawet nie doczekała się na swoją kolej, tylko od razu padła na twarz.
- Tsh. - Podszedł do jednego z przewróconych stolików i postawił je łapiąc masywną ręką za skraj blatu. Przysiadł na krawędzi i ziewnął głośno. Nie musiał grozić ani w ogóle mówić, nikt i tak nie odważył się ruszyć z miejsca. Może trzymał ich z daleka od tego trup mężczyzny, który nadal ociekał krwią, a którego wnętrzności zostały rozciągnięte na kilka metrów dookoła niego. Przy dobrym wzroku można by dostrzec nawet jego obiad i resztki śniadania.
Jego głód tymczasowo został zaspokojony. Gdzieś ciągle leżało dziecko, któremu mógłby urwać drugą rękę, gdyby odczuł taką potrzebę. Czuł się jak terrorysta. Chyba faktycznie to co zrobili, było z lekka złe. Ale chyba tego oczekiwał od nich wilczur. Kirin chciał dostać od niego pochwałę. Nic innego nie było dla niego tyle warte, no chyba że ręka jakiegoś dziecka.
Rzucił szybkie spojrzenie na nieruchome pozostałości po blondynce. Jak dziwnie wygląda ciało, które nie ma już w sobie ducha. Bez ręki to już w ogóle było komicznie.
Zaśmiał się pod nosem poruszony tym dziwnym widokiem, Jego humor był specyficzny.
Doczekał się w końcu powracającego Fenrira i jak gdyby nigdy nic ruszył z kopyta w jego stronę z morderczą miną. Nie zauważył tego, albo bardzo dobrze ignorował to, że doberman niósł worki z łupem, a obok niego stąpała zbałamucona kelnerka. Nie czekając na jego reakcję zaczął w dziwny sposób smyrać go dłońmi po całym ciele. Od szyi poprzez plecy, aż po nogi. Nie czuł potrzeby tłumaczenia się. W końcu gdy triumfalnym gestem wyszarpnął coś z jego kieszeni, stało się oczywiste, że daleko mu było w intencjach do molestowania swojego kolegi, chciał po prostu odebrać od niego żółty spray.
- Głębiej się nie dało tego wcisnąć? - Zarzucił mu niemal znudzonym tonem i gestem ręki odgonił od ścian grupę ludzi, która chowała się wśród resztek stołów. Z dziecięcą radością zaczął smarować po ścianach symbole DOGS niejako podpisując się pod tym, co tu właśnie zaszło. Nie zależało mu na tym, żeby kreślić coś w stylu: „Kirin tu był” dlatego ograniczył się do zwykłych maziug pokroju Picassa. Kiedy już skończył, naszła go okropna ochota, żeby pobawić się w truchle mężczyzny ze środka sali.
Podszedł do niego i chwycił za wyciągnięte jelito. Chwycił je w obie dłonie i zaczął wymachiwać dookoła śmiejąc się szaleńczo.
- Patrz, mógłbym być strażakiem.
Jego zabawa trwała by nadal, gdyby nie to, że nagle ktoś postanowił im przeszkodzić. Spojrzał do tyłu przez ramię mrużąc delikatnie oczy. Nie był zainteresowany tą osobą, dlatego wrócił do 'polewania' tłumów. Pewnie bawił by się tak w dalszym ciągu, gdyby nie to, że groźby zaczynały być co raz konkretniejsze, a oczy Fenka wyrażały niezwykłe ubolewanie.
Widział w nich nieme wołanie o pomoc. I nie wiedział do końca, czy tak jest naprawdę, czy po prostu sam sobie dopowiedział niektóre sprawy.
- No jak z dzieckiem, jak z dzieckiem... - powiedział pod nosem wzdychając głośno i rzucając jelitem w jakiegoś młodego chłopaka z tłumu. - Twoja kolej by zostać Wojtkiem Strażakiem.
Przetarł ręce o siebie nawzajem i strzepał nieistniejący kurz z ramion przekraczając salę niczym gwiazda tego przestawienia. Kimkolwiek była bestia, która tu wparowała, zignorowała Kirina i tu był jej błąd. Wymordowany pozdrowił gestem dłoni swoją wymordoaną krewniaczkę i jakby nigdy nic przeszedł obok niej ignorując możliwe zagrożenie. Jego specjalna zdolność mu na to pozwalała. Nie ważne czy miał nad sobą noże, w gardle czy gdziekolwiek indziej, nic nie mogło go w tej chwili trafić i zatrzymać.
- Przepraszam kuzynko, śpieszy nam się nieco... - Nie miał zamiaru jej atakować ani reagować na prowokację. Jak gdyby nigdy nic złapał Fenrira za przedramię i pociągnął za sobą w stronę drzwi przejmując od niego dwa worki. - Łap kelnerką i spa-
No naprawdę? Pojawiła się kolejna osoba? Dziewczę nie wyglądało na gotową do spotkania z nimi. Kirin od pasa do góry był cały pokryty krwią, a Fenrir właśnie skończył dbać o przedłużanie swojej linii. Mimo wszystko podłapał szybko kolejną zabawę.
- O, świetnie że jesteś słonko. Zajmij się resztą. Damy znać do szefa, że przybyłaś nam na odciecz. Widzisz, masz już nawet z kim się bawić. - Machnął ręką w jej stronę i miną bez dalszej przemowy pozostawiając napastniczkę z przypadkową dziewczyną w drzwiach do sali. - Nie ciągnij się za mną Fen, albo będę Cię musiał ciągnąc za rączkę.
Dodał kpiącym tonem i gdy mijali pozostałości po szatni, zerwał ze ściany kilka przypadkowych kluczyków do pojazdów tych bogaczy, którzy teraz siedzieli we własnych odchodach tam za nimi.
Brakowało im tylko wybuchów w tle, ponieważ kiedy oboje wychodzili z kasyna obładowani po pachy dobrami, kelnerką i całym zapasem mocnych wrażeń przypominali bohaterów dobrych filmów akcji.

Użycie mocy – przenikanie 1/3.

Kirin + Fenrir z/t

                                         
Kirin
Doberman     Poziom E
Kirin
Doberman     Poziom E
 
 
 

GODNOŚĆ :
Vincent de Lacroix aka. Kirin / Seba z DOGS


Powrót do góry Go down

Pisanie 20.08.15 22:55  •  GŁÓWNA SALA - Page 2 Empty Re: GŁÓWNA SALA
Wślizgnęła się do kasyna już dużo wcześniej, jeszcze zanim zaczęła się ta masakra. Tak naprawdę nie miała zamiaru tutaj grać. Miała na celu jedynie poznanie mieszkańców Desperacji. Kto by się spodziewał, że trafi w sam środek tak brutalnego mordobicia?
Gdy dwójka mężczyzn wbiła do kasyna i wcale nie zachowywała się jak przykładni dżentelmeni, Ali poczuła się trochę niepewnie. Wcisnęła się w kąt i zasłoniła się jeszcze krzesłem, używając w dodatku swojej mocy kameleona. Wtopiła się w tło, wodząc przerażonymi oczyma po tłumie. Dużo widziała, a jeszcze więcej słyszała.
Och, z pewnością nie powinno jej tu być.
Drobna i delikatna anielica w takim miejscu?
Modliła się cały czas, żeby tylko nikt jej nie zobaczył. Co prawda już całkiem nieźle opanowała swoją moc i było małe prawdopodobieństwo, że zwróci kogoś uwagę, ale... Nigdy nic nie wiadomo.
Zamarła, widząc jak jeden z mężczyzn podchodzi do małej, tak podobnej do niej dziewczynki.
"Alicja z Krainy Czarów?"
Wzdrygnęła się.
Zostaw ją, zostaw ją, zost...-
Prawie że krzyknęła, gdy wymordowany zatopił zęby w dłoni dziecka. Zasłoniła usta, nie mogąc oderwać oczu od tego makabrycznego widoku.
Czemu, och czemu ludzie tacy tutaj są? Przecież to nie ma sensu... Dlaczego? Dlaczego zamordował małą, niewinną istotkę?
Powinna coś zrobić. Wkroczyć. Zrobić coś, nie wiedziała sama co, ale... ale bała się.
Jakim ona jest niby aniołem, że nie potrafi pomóc jednej dziewczynce? Siedziała wciśnięta w ten kąt jak sparaliżowana. Czemu nie potrawisz przezwyciężyć strachu, Alicjo?
Nie chcę umierać.
Jak przez mgłę zobaczyła, co się stało z jedną z kelnerek. Zacisnęła z całej siły oczy, chcąc się odciąć od tej chorej sytuacji. Pierwszy raz działo się coś takiego. Dotychczas żyła w M3 lub w Edenie, gdzie była bezpieczna. Teraz jednak okazało się, że Desperacja nie jest tak przyjemna, jak miała nadzieję.
Nie pasujesz tutaj, Alicjo. Nie powinno Cię tu być. Co może zrobić taka mała osóbka jak Ty, której życie polegało na siedzeniu w książkach i piciu czekolady?
Dziewczyna próbowała myśleć o czymś innym. Niedaleko kasyna schowały jej się dwa feniksy. Tylko musi do nich dotrzeć albo jakoś zawołać...
Nie.
Bo przylecą na pewno, chcąc ratować pannę Wieczorek. I pewnie zginą. Musi sobie poradzić sama, jeżeli ci ludzie będą chcieli zabić tutaj każdego.
Więc siedziała tylko w kącie i udawała, że jej tu nie ma. Była jednak na siebie wściekła. Przez długi czas Ali nie będzie potrafiła sobie wybaczyć, że nie wkroczyła w tamtej chwili. Bo przecież mogła coś zrobić. Ma różne moce. Mogła kogoś uratować, ale się bała.
~*~
Gdy zrobiło się trochę ciszej, dziewczyna wreszcie otworzyła oczy. Zaczęła nasłuchiwać i odetchnęła z ulgą, gdy okazało się, że mężczyźni wychodzą. Odczekała chwilę i podniosła się na drżących nogach.
Bądź silna, Alicjo Wieczorek.
Spokojnie. Jest dobrze. To tylko trochę rannych i mały bałagan.
Zacisnęła zęby, widząc krew na ścianie. Podeszła szybko do jednej z dziewczyn, która prawodopodobnie była właścicielką tego kasyna.
- Pomogę. - powiedziała cicho, ale wyraźnie. - Jestem aniołem. - dodała, jakby to miało wszystko wyjaśniać.
Odwróciła się na pięcie i szybko pobiegła w stronę wyjścia, zwinnie przeskakując nad porozrzucanymi krzesłami czy kawałkami stołów.
Rzuciła się sprintem w stronę miejsca, gdzie zostawiła feniksy.
- Suseł, Nutria! - krzyknęła głośno, a piękne, ogromne ptaki do niej podbiegły. - Ranni, była... masakra w tym miejscu. Nie wiedziałam, że.. Och, lećcie za mną.
Wróciła z powrotem do kasyna. Mniejsza Nutria jej dotrzymała kroku, ale Suseł przez chwilę mocował się z drzwiami. Po chwili jednak i on stanął u boku anielicy.
- Zajmijcie się rannymi. - poleciła, po czym sama wyjęła ze swoje nieśmiertelnego plecaczka jakieś bandaże i maści prosto z Edeńskich szpitali.
- Co mam robić? - zapytała się właścicielki kasyna. Bo... Rannych jest dość dużo, ale może ta druga dziewczyna wypatrzyła kogoś, komu pomoc medyczna dużo bardziej się przyda.
Tymczasem feniksy krążyły wokół ludzi, uzdrawiając pomniejsze rany. Ich łez jednak nie starczy na długo.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 06.09.15 14:10  •  GŁÓWNA SALA - Page 2 Empty Re: GŁÓWNA SALA
Z jej gardła wydobył się ostrzegawczy warkot. Postacie opuściły lokal, pozostawiając za sobą niezły burdel. Ale to nic w porównaniu z tym, co pozostawili w jej głowie.
- Kundle nie mają tu wstępu. - powiedziała twardo Marcelina, odrzucając broń na blat. Bała się spojrzeć na ten syf. Bała się oszacować straty. Bała się widoku miejsca, na które tak długo pracowała, i które zostało zdemolowane przez jebane, desperackie hieny. Bestia uspokoiła się - na jej miejscu stanął postawny mężczyzna, zapinający właśnie pasek od swoich zszarpanych spodni. Jego odpowiedź była tu zbędna, nie komentował więc. Czekał, aż emocje opadną. W takich chwilach z kobietami nie ma żartów - a już w szczególności z Marceliną.  
- Doigrali się. - powiedziała przerażająco spokojnie do Dżeralda, mrużąc oczy. Była wściekła. Po raz kolejny te irytujące, śmierdzące kundle zalazły jej za skórę. Nie zamierzała lecieć z halabardą do ich siedziby, ale odpuścić tym bardziej nie miała zamiaru. Otarła z czoła ostatnie krople potu, spoglądając na anielicę. Nie odezwała się do niej, jednak czuła wielką wdzięczność. Usiadła na krześle, ukrywając twarz za otwartą dłonią. Jej serce powoli wracało do normalnego rytmu, czerwień w jej heterochromicznej tęczówce zbladła i straciła na wyrazistości, ustępując teraz łagodnie głębokiej szarości. Jej zaciśnięte usta przypominały teraz pionową kreskę.
Po chwili milczenia zainteresowała się Abigail. Chyba widziała ją już wcześniej... ten kolor włosów. Te oczy. Ten głos...
No przecież! Spory kawał czasu temu to w jej ciele się obudziła. W jej oczach zaiskrzyło - chciała zeskoczyć, gdy coś zatrzymało ją i ostudziło jej zapały. To wielkolud chwycił ją w pore, unosząc i kładąc ją sobie na ramieniu. - Dże, co ty odpierdalasz? - zapytała spokojnie, czując po chwili znajome i znienawidzone mrowienie w okolicach żeber. - P... przestań! Ty jebany grub-grubasie! - zawołała, próbując się z krzykiem wydostać z silnych objęć. Po chwili mężczyzna chwycił Abigail, wchodząc na stół i wrzeszcząc na całego. - Chyba trochę przesadził z whisky... - wydukała Marcelina w stronę anielicy, która znajdowała się na drugim ramieniu Dżeralda. Wymordowany trzymał mocno dziewczyny, chcąc najwyraźniej rozluźnić atmosferę. W pewnej chwili niefortunnie poślizgnęła mu się noga - runął na ziemię wraz z obydwiema panienkami, nadal je jednak trzymając. Obydwie upadły na jego dość miękki brzuch. Wheat próbowała wyrwać się z uścisku, nie mogąc jednak ruszyć się z powodu napadu śmiechu. To wszystko było wyjebiście komiczne. Napaść kundli, zgwałcona kelnerka, sterty rannych ciał, pewnie pośród nich trupy... a tu taka akcja.
Ale dzięki temu ich życie było zwyczajnie ciekawsze. - Nie jestem gruby. Jestem puszysty. - wydukał czerwony jak burak Dżerald, próbując się podnieść. Nic z tego.
                                         
Marcelina
Poziom E
Marcelina
Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 13.09.15 20:55  •  GŁÓWNA SALA - Page 2 Empty Re: GŁÓWNA SALA
To było dosyć szybkie. Najpierw pojawiła się jakaś anielica, która musiała wszystkich poinformować że, uwaga, jest aniołem. Okej, po co informowałaś, dziewczyno? Jak tamci wariaci podłapią temat, to z radością zrobią z Ciebie szaszłyki z piórkami niewinnych aniołów do tego. Na szczęście jednak poszli sobie.
O, poszli sobie?
Czekaj, nie, coś tu było nie tak. Dzięki, że przyszłaś? poinformujemy szefa, że nam pomagasz? A kimże Ty jesteś, człowieku? Abigail spojrzała się na nieznajomego z wielkim niezrozumieniem wypisanym na twarzy, chcąc pokazać światu, jaka ona niewinna.
- A kim Ty w ogóle jesteś, pasztecie. - zaraz po niezrozumieniu na jej twarzy pojawił się piękny pokerface. Czekaj. Właścicielka tego burd- Znaczy się, pięknego kasyna, była wkurzona. A on dosyć głośno rzucił, że jest niby ich ziomeczkiem. Wiecie, jak to się może skończyć?
Tak, dobrze myślicie. Beznadziejnie. Teraz może się rzucić na nią.
Anielica przełknęła ślinę i spojrzała przerażona na wymordowaną, czekając na jej reakcję. Zabije ją? Będzie wściekła? Wierzy im? Ej, masz anioła obok, skup swoją uwagę na niej! A Abi sobie pójdzie, tak. Benio nie mógł widocznie wytrzymać ciszy i samotności przed budynkiem, więc zanim cokolwiek się zaczęło dziać, wpadł na chatę. Ale nie ryczał. Po prostu pokiwał głową kilka razy i nieco się zdenerwował, kiedy Marcelina ruszyła w kierunku Abi, ale nic nie zrobił. W zamian za to mieli okazję podziwiać, jak wielkie coś łapie wymordowaną, a ta krzyczy i się szarpie. Wierna z trudem zdusiła swój śmiech, ale natychmiastowo spanikowała, kiedy to coś podniosło i ją. Wtedy zaczęła krzyczeć.
- NIENIENIENIENIE! - anielica przy tym kręciła głową - Błagam, błagam, ja jestem niewinnym aniołem, niewinnym, pięknym aniołem! może nie tak naiwnym jak panienka z feniksami, ale jednak! Postawcie mnie na ziemi, błagam...
No, dałaś przedstawienie.
Zaraz po tym duży chłop wywrócił się, zapraszając do "tańca" nawet tę dwójkę, która porwał. Benio wtedy przestał się hamować i ryknął, podchodząc powoli do wesołej trójcy. Zatrzymał się jednak, kiedy anielica ryknęła śmiechem wraz z Marceliną. Nie wiedziała nawet, dlaczego się śmieje. Śmiech jest zaraźliwy, więc po prostu zdecydowała się przyjąć pozytywną energię.
- Dobra, przyjaciele, nie bójcie się Benia, on po prostu się o mnie martwi. - powiedziała nieco głośniej - I tak w ogóle, bo chyba czegoś nie rozumiem - o co chodziło z tymi wariatami? A, pozwól, że Ci pomogę.
Anielica uśmiechnęła się ciepło, podeszła do Marceliny i podała jej rękę, zachęcając do natychmiastowego zakopania jakichkolwiek toporów na start i miłej rozmowy.
- Od razu mówię, że nie nadaję się do leczenia, ale mogę w razie czego podać nieco lodu na ochłodzenie. Jestem Abigail, a wy, drogie panie?
Tak, mówiąc to, spojrzała też na drugą anielicę.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 30.09.15 19:22  •  GŁÓWNA SALA - Page 2 Empty Re: GŁÓWNA SALA
Tu będzie post, jak Alicja się jąka, mówi swoje imię, coś tam pomaga i ucieka, bo się biedna zestresowała.
[z.t]
Wybaczcie, mam teraz zbyt dużo rzeczy na głowie i nie mam jak się ogarnąć. ;-;
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 21.10.15 16:12  •  GŁÓWNA SALA - Page 2 Empty Re: GŁÓWNA SALA
W tym poście powinno być piękne opisanie ucieczki przed Marce i tym gorylem, który je zgarnął, ale to ominę.
Więc Abi ładnie się ogarnęła, zgarnęła Benia i poszła w cholerę, bo za dużo emocji.
[z/t]
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 20.11.15 21:59  •  GŁÓWNA SALA - Page 2 Empty Re: GŁÓWNA SALA
  Odkąd odebrał zlecenie nie mógł doczekać się dnia wyprawy. Na początku musieli odwiedzić kasyno w sprawie zebrania informacji dotyczących dokładniejszego rysopisu poszukiwanych. Mieli niewiele informacji. Prawdę powiedziawszy zlecenie okrojono do najistotniejszych informacji, które, niestety, ale musieli nieco rozbudować. Wiedza jaką posiadali nijak im pomagała. W końcu po Desperacji mogło chadzać wiele osób pasujących do początkowego rysopisu. Potrzebowali więcej. A on potrzebował wyrwania się z czterech ścian. Nie lubił siedzieć za długo zamknięty w jakimś pomieszczeniu. Wilczy instynkt dawał się na każdym kroku we znaki. Wył wewnątrz niego, pragnąc się się wydostać. Ciche głosy w głowie szeptały mu do ucha uciekaj, wyrwij się, zerwij ze smyczy, ale on twardo obstawał i trzymał się w ryzach. Niejednokrotnie tracił nad sobą panowanie, wychodziła z niego zwierzęca forma. Na początku w kryzysowych sytuacjach, z czasem coraz częściej wpychała mu swoje ostre szpony pod żebro domagając się uwagi. Przypominając na każdym kroku, że nie jest normalnym człowiekiem. Shane nie mógł o tym zapominać. Zmarł. Jego życie skończyło się, nagle zastygło, tak samo jak jego serce.
 Czekał przed wejściem sam nie wiedząc na kogo. Przywódca wspominał jedynie mu, że ktoś uda się wraz z nim na misje. Po co mu ktokolwiek, no cóż, kłócić się nie zamierzał. Przemilczał wszelkie rozkazy, nie zamierzając wykłócać się o pierdoły.
Smoki stanowiły dla siebie coś w rodzaju rodziny. Shane na nowo się tego uczył. Dawno nie odczuwał przynależności do żadnej grupy. Minęło kilkaset lat zanim dołączył do Drug-on, gdzie każdy członek ginął i walczył w ramię w ramię.  Na początku stanowiło to dla niego dziwną abstrakcję, dopiero później odczuł silną więź łączącą go z tą bandą wykolejeńców. Stanowili dziwną, patologiczną rodzinę, która pomimo swojej parszywości nie zostawiała swoich ludzi na pastwę losu.
 Wiatr wzmógł się, podrywając rude włosy do tańca. Chłodne powietrze otuliło go z każdej strony, jednak skórzana kurtka chroniła go dostatecznie dobrze przed niepożądanymi warunkami atmosferycznymi. Ponadto podwyższona temperatura ciała, również miała wiele plusów. Czujnym wzrokiem rozejrzał się po pustym polu przed sobą, ale nic tam nie było, nasłuchiwał.
Słyszał jedynie odbijające się kroki wewnątrz siedziby. Zbliżały się. Były coraz bliżej wejścia, aż w końcu połówka drzwi otwarła się na roścież z charakterystycznym skrzypnięciem starych rzeczy, a jego nos wyczuł znajomy zapach. Hydra. Znajomy medyk, który kilka dni temu opatrywał jego ranę, która swoją drogą, dawno się zrosła. Odwrócił głowę przez ramię, upewniając się. Wcale się nie pomylił. Wyostrzone do granic możliwości zmysły nigdy go nie zawiodły.
- Długo kazałeś na siebie czekać – powiedział chłodno, bez zbędnego powitania. Ruszył przed siebie, nie mając zamiaru wdawać się z pierzastym w żadne dyskusje. Mało obchodził go fakt, że chłopak może kompletnie nie mieć świadomości, że wyrusza na dość długą wyprawę podczas, której zdobywać będą poufne informacje, które następnie wykorzystują do kolejnego zlecenia.
  Szedł w milczeniu praktycznie przez całą drogę niezadowolony z faktu, że nie mógł podróżować na czterech łapach. Chociaż gdyby się uprzeć – mógł,  lecz pozostawienie za sobą w tyle osoby nie po trafiającej się obronić  i targającej jego ubrania, mijało się z celem. Wędrowali kilka godzin zdając się tak naprawdę na zmysł orientacji Shane. Prowadził ich dobrze znanymi drogami, które w możliwie szybki sposób doprowadziły ich do celu. Kasyno Marceliny ukazało się im tuż przed zapadnięciem zmroku. Na szczęście droga okazała się dla nich łaskawa i nie zaskoczyła nieprzyjemnymi niespodziankami.
- Jesteśmy na miejscu. - Wskazał ruchem głowy na budynek. - Wejdziemy tam i rozpytamy obsługę o tych dwóch typów. Musimy się dowiedzieć czy tamtego dnia byli jacyś stali bywalcy, z którymi moglibyśmy ewentualnie pogadać. Im więcej informacji, tym lepiej. Mam nadzieję, że Sirion poinformował cię po co tu jesteśmy -  mruknął, dopiero rychło wczas zabierając się za podobną rozmowę.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 21.11.15 22:32  •  GŁÓWNA SALA - Page 2 Empty Re: GŁÓWNA SALA
Upiornie tu...
 Tyrell przystanął przed budynkiem, nasłuchując charakterystycznych odgłosów dla starego domu. Skrzypnięć, zgrzytów, świstów wiatru. I choć widok budynku na tle zachodzącego słońca, mogłoby przyprawić nie jedną osobę o gęsia skórkę, to on raczej przypisywał tą straszną atmosferę nie tyle kasynie, ale świadomości co w tych murach ostatnio się wydarzyło. W takich sytuacjach najchętniej pozbyłby się wyspy – tej struktury mózgu, która odpowiada za procesy empatii.
  — Pradawny o wszystkim mnie poinformował. Stwierdził, że mógłbym się przydać — odparł sucho z lekko przyduszonym głosem.
 Dygotał z zimna. Usta schowane miał w czarnym szaliku, który opatulał jego jasną szyję. Było tak chłodno, że nie zamierzał wystawiać jeszcze tej części ciała na panujący ziąb. Wystarczył sam fakt, że nie posiadał na głowie ani czapki, ani kaptura. Przez kilkugodzinną podróż jego uszy zdążyły zrobić się równie czerwone co nos renifera Rudolfa. Jedyną ukrytą pociechą był dla niego fakt, że włosy starannie kamuflowały ich szkarłat, i nie zostanie przez nikogo nazwany pomocnikiem świętego mikołaja.
 Był bardzo zmęczony i zaczynał mieć dość. Całą noc nie spał. Przez cały ten czas nie odpuszczały go myśli o rudowłosym mężczyźnie. Próbował je odgonić, co udawało się raz na parę minut, ale niezależnie jak mocno się starał, wciąż wracały. Jak bumerang. W ostatnich dniach za dużo się działo, za dużo napięcia, za mało czasu na odpoczynek. Sine ślady pod jego oczami były tylko efektem wykwitu problemow.
  — Rozejrzyjmy się — skiną na rozkaz mężczyzny, nie obdarzając go nawet najkrótszym spojrzeniem.
 Czuł się dziwnie. Sam tak naprawdę nie wiedział co robić. Nie mógł ukryć przed samym sobą, że był przerażony, kiedy dowiedział się, że będzie towarzyszyć mu podczas tego zlecenia. Nie potrafił wyjść z pokoju. Cały czas bił się z myślami, co zrobić. Jak się wycofać. Jak uciec. Co tak naprawdę powinien mu powiedzieć...
 Kiedy tylko zauważył, że wiwiern rusza na przód, w kierunku drzwi, postanowił pójść w jego ślady. Opuścił wzrok, wbijając spojrzenie w czubki swoich butów. Poczuł okropne napięcie panujące wewnątrz jego ciała. Podczas tej nieprzespanej nocy uzmysłowił sobie jedną ważna rzecz. To, że był aniołem wiedział już od najmłodszych lat, ale o Aniele Stróżu dowiedział się dopiero później. A wszystko wraz z ujawnieniem się tych przeklętych tatuaży. Junko nie raz przyglądała się jego wzorom, kiedy jeszcze mieszkał w domu na Rosberk. Próbowała je rozszyfrowywać tygodniami. Nie było to jednak łatwe. Tyrell coraz mocniej odczuwał znużenie i desperacje. Cała ta sytuacja wydawała się go przerastać. Sam fakt, że same z siebie pojawiły się na jego ciele wystarczająco zaniżyło jego samoocenę i  pewność siebie. Ale kiedyś jednak nastąpił przełom. Junko wskazała palcem na jego odkrytą klatkę piersiową, prosto w miejsce jego bijącego serca. Runy, które były wytatuowane w tym miejscu przetłumaczyła na słowa “Opiekuj" i "Chroń”. Długo zastanawiali się nad tym przesłaniem. O kogo mogło chodzić? Z czasem pojął. I ten czas nadszedł dzisiejszej nocy.
  Wiwiern pchnął wysmagane wiatrem drzwi. Otwarły się z przeraźliwym charczącym dźwiękiem. Tyrell dyskretnie wyjrzał mu przez ramię, choć było to dość trudne dla kogoś kto mierzył zaledwie sto siedemdziesiąt centymetrów wzrostu – musiał stanąć na palcach. Przekroczyli próg kasyna, zatrzymując się pośrodku dużego pokoju. Wewnątrz panowała niesamowita cisza. Coś tu nie pasowało.
  — To na pewno tu? — wyrwało się Tyrellowi kiedy z zaskoczeniem przyglądał się wysmarowanym ścianom. Wyglądało jak graffiti.
  Dziwna woń, która czuli już od progu, stała się jeszcze silniejsza. Czarnowłosy skrzywił się. Na podłodze leżało pełno much i innych dziwnych owadów, które zdawały się trzeszczeć pod ich stopami. Zapach był duszący, słodkawy ale naprawo już nie tak nieznośny jaki mógł być na początku. Ostrożnie rozejrzał się na boki. Wnętrze wyglądało paskudnie. Niektóre części mebli nadal leżały na podłodze. Ktoś, kto tu był musiał wpaść w naprawdę nieokiełznaną furie. Zrobił parę kroków w przód. Jego kroki odbiły się echem po pustej przestrzeni.
Nikogo tu nie ma. Ale kasyno jest otwarte. Dziwne...
Poczuł, że coś klei mu się do butów. Machinalnie spuścił wzrok. Zaschnięta krew  jak ciemny atrament zdobiła podłogę kasyna. Było jej mnóstwo. Cholera... To był jakiś koszmar. Ile ludzi musiało tu zginąć? Pomimo iż nie było już śladu po ofiarach, nadal ich organiczne płyny leżały na posadce. Wszystko wskazywało na to, że ktoś  był w trakcie sprzątania całego tego syfu. Może nie zaszkodzi trochę się rozejrzeć?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 22.11.15 22:57  •  GŁÓWNA SALA - Page 2 Empty Re: GŁÓWNA SALA
  Shane wydawał się być bardziej wytrzymałym niż Tyrell. Na niego widok zaschniętej krwi na posadzce, nie robił żadnego piorunującego wrażenia. Bez zbędnych komentarzy, ruszył przed siebie butem wchodząc w coś, co przypominało ludzkie flaki. Coś nagle chrupnęło pod jego piętą i sądząc pod odgłosie pęknięć były to prawdopodobnie ludzkie zęby. Przykucnął obok prawie już sprzątniętego parkietu, palce mocząc w krwi i podsuwając pod nos, a następnie sprawdzając gęstość rozcierając ją między kciukiem a wskazującym palcen. Podniósł się z kucka, ruszając w głąb kasyna i obserwując ściany pokryte koślawym graffiti. Rozejrzał się po zdemolowanym pomieszczeniu, które po najeździe kundli z DOGS wołało o pomstę do nieba. Ściany lokalu wyglądały jakby widziały naprawdę sporo, a określając na pierwszy rzut oka straty, musiał stwierdzić, że psy nieźle zabalowały. Większość uszkodzonych sprzętów została wyrzucona, zresztą  samo można powiedzieć o ewentualnych denatach, którzy psuli wygląd zrujnowanego do cna lokalu.
- Nie widać? - zapytał sucho, a jego głos rozniósł się echem po pustej przestrzeni i wywołał wilka z lasu. Nagle, z kantorka na mopy wyskoczył na nich tęgawy mężczyzna ze strzelbą mierzoną prosto między oczy rudzielca. Ochroniarz przybytku sapiąc najwidoczniej po męczącej robocie, spojrzał na nich spode łba, nie mając ochoty na żadne pogaduszki towarzyskie. Zapach jego potu podrażnił czuły węch Shane, który mimowolnie zmarszczył nos i zasłonił go dwoma palcami. Gwałtowny ruch najwidoczniej nie spodobał się tłuściochowi, bo automatycznie odbezpieczył broń i złapał głębszy oddech.
- Jeśli jesteście z DOGS to lepiej wynoście się zanim wpakuję wam kulki prosto w oczy. Ostrzegam. Liczę do pięciu i spierdalać.  - Wypluł  gęstą, żółtą flegmę na podłogę. Shane jedyne o czym pomyślał w tym momencie to, że kaszel niesamowicie musi go męczyć. Mimowolnie spojrzał na gęstą wydzielinę lezącą nieopodal czarnego, wyglancowanego buta, który swoją drogą był naprawdę spory. Podniósł wzrok na lufę, nie spiesząc się z odpowiedzią. Wsunął dłonie do kieszeń spodni, robiąc krok w przód, a palec na cynglu niebezpiecznie zadrżał. Rudzielec uśmiechnął się półgłębkiem do siebie, nagle poważniejąc. Koniec wygłupów.
- Opuść broń zanim zrobisz sobie krzywdę. Nie jesteśmy z DOGS. Przechodziliśmy tędy. Co tu się w ogóle stało? - zapytał, wskazując ruchem głowy na połamane stoliki i krzesła. Ochroniarz niezbyt przekonany i zbyt podejrzliwy trzymał jeszcze wyciągnięta przed sobą broń. Dopiero kiedy zauważył za plecami rudzielca Tyrella, nieco ochłonął. Nie wiedząc czemu obecność anioła sprawiła, że pulchny mężczyzna rozluźnił się, a wcześniejsze rzucane w nich oskarżenia zelżały na sile. Czyżby niewinność wypisana na twarzy pierzastego aż biła na oślep? Shane szybko zauważył tę zmianę, dostrzegając w medyku nagle korzyści. A więc, więcej mógł wskórać kiedy ciągnął za sobą balast w postaci zniewieściałego chłopaczka? Mhm.
- Napadło na nas dwóch kolesi z DOGS. Byli dziwi, naprawdę, dziwni. Zaczęli demolować kasyno, zabiło kilku gości i uprowadzili  nawet naszą dziewczynę – powiedział, ruchem głowy wskazując na miejsce, gdzie do niedawna jeszcze stał Shane w kałuży krwi. Rudzielec spojrzał na ścianę, na której widniało sporych rozmiarów graffiti.
- A jak oni wyglądali, posiadali jakieś cechy charakterystyczne? - zapytał, jednak jego pytania wzbudziło lekkie podejrzenie w ochroniarzu.
- A czemu tak o nich wypytujesz? - chrząknął niczym świnka Peppa, wbijając kaprawe oczy w Shane, a dopiero później w Tyrella jakby oczekując, że ten coś zdradzi. Wiwern nie miał zamiaru zdradzać prawdziwej tożsamości, ani tego z jakiej organizacji przychodzą.
- Spokojnie, kowboju. Gada się to tu, to tam o nagrodzie jaką dajecie za schwytanie ich – chrząknął z niecierpliwiony, co wyczuł na odległość grubasek.
- Mh. No dobrze, wybaczcie, ale po tej akcji jesteśmy trochę przewrażliwieni. Z tego co mówiono jeden z nich miał bliznę na twarzy. Tylko tyle wiem. - Wzruszył nieporadnie ramionami ze wstydu, że nic więcej nie wie. Shane potaknął, odwracając się do anioła.
- Rozejrzyj się. Może coś zgubili – rzucił do niego cicho kiedy mijał go i samemu rozglądając się po zakamarkach kasyna.




Wybacz, Marcelina, za wykorzystanie Twojego NPC
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 2 z 14 Previous  1, 2, 3 ... 8 ... 14  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach