Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 2 z 6 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6  Next

Go down

Pisanie 21.12.14 14:25  •  Martwy las - Page 2 Empty Re: Martwy las
Delikatny powiew chłodu był niczym zbawienie dla ciała, które toczyła gorączka wywołana ranami oraz bólem. Nie wiedział, czy fakt, że na jakiś czas stracił kontakt z rzeczywistością było prawdą czy też ułudą, zbawienną marą, która w ten sposób chciała go chociaż przez chwilę uchronić przed bolesną prawdą. Powieki ciężko opadły na przymglone oczy, na krótką chwilę pozbawiając go przytomności, dzięki czemu kompletnie się wyłączył. A to, że nikt teraz nie zwracał na niego uwagi, w pełni skupiając się na prawowitym członku Kundli, dał mu krótkotrwałą chwilę wytchnienia.  Tak więc, gdy w końcu się ocknął, nie był w stanie pojąć, co właściwie się dzieje. Odkaszlnął, czując pieczenie w gardle, przemieszane z pragnieniem. Czuł się jak przemielona w pralce szmata, po której ktoś kilkanaście poskakał, wykręcił i jeszcze raz wrzucił do pralki na wirowanie. Chyba całe jego ciało było poobijane, nie wspominając o licznych zadrapaniach, rozcięciach oraz złamaniach.
Najchętniej zamknąłby ponownie oczy, oddając się w objęcia Morfeusza, a być może i samego Tanatosa. Bo… czemu nie? Czuł się, jakby sam bliźniaczy brat Hypnosa wyciągał po anioła swoje chłodne palce, zapraszając go w swe objęcia, by już nigdy nie zaznał niepokoju i bólu. Naprawdę przez moment przeszło mu coś takiego przez myśl, że tak byłoby lepiej, dla niego samego. Problem był jednak taki, że Nathair to dość uparte stworzenie, które mimo wszystko nie zamierzało ot tak się poddać. Nie. Nic z tym rzeczy. Musiał opiekować się pewnym chłodnym gnojkiem i nie mógł pozwolić sobie na chwilę słabości, dlatego też zmusił się do skupienia i otworzenia oczu, by szybko zarejestrować sytuację i to, co najpewniej go ominęło.
Kątem oka dostrzegł Growlithe’a, czyli Kundel wciąż dychał i się trzymał. W sumie to dobrze, bo chociaż nienawidził go z całego serca, to bądź co bądź, białowłosy nie zasłużył na śmierć w takim miejscu. Ani też z rąk tych zapchlonych skurwysynów. Ale na każdą inną i w każdym innym miejscu jak najbardziej. Nie zapłakałby, jakby go zabrakło. I wszystkim żyłoby się lepiej i lżej. Zwłaszcza Nathanielowi. Ten to miał nosa do wybierania sobie beznadziejnych podopiecznych, doprawdy. A wokół tyle ciekawszych osobników…
Wzrok przesunął się w bok i dostrzegł znajomego blondyna. Ściągnął nieco brwi, zastanawiając się skąd go zna. Nie przypomniał sobie, niestety. Nie w tym momencie, ale z tego co zdążył szybko zaobserwować, to chyba był po ich stronie. Albo po stronie Growa, cokolwiek. Mniejsza o jego cel przybycia tutaj, najważniejsze, że pomagał wyeliminować gnojków, którzy chcieli ich skrzywdzić. I tyle w temacie. Nic więcej się w tym momencie nie liczyło.
Poruszył się delikatnie, sprawdzając, czy wciąż leży przywiązany do przewróconego krzesła. Niestety, nic się nie zmieniło od momentu, kiedy utracił przytomność. Wygiął usta w grymasie, wypluwając w bok kawałek zakrwawionego szkła. Jeżeli zaraz czegoś nie zrobi, to będzie zmuszony czekać, aż czyjeś łapska ponownie po niego sięgną. Musi się bronić i atakować. Zrobić cokolwiek, byleby nie siedzieć bezczynnie. Zacisnął na moment mocniej powieki powstrzymując torsje, kiedy poczuł łaskotanie w środku ciała. Nathair, nie myśl o tym.  O wszystkim, tylko nie o tym. Musisz się uwolnić, złap się tej myśli, a całą resztą będziesz się martwił później.
Wiecie jaki jest plus połamanej ręki? Że można ją wyginać wedle własnego uznania. I tak jest już złamana, więc większej szkody nie można sobie wyrządzić, oprócz zaserwowania kolejnej dawki bólu. Chłopak zacisnął mocno zęby na dolnej, i tak już pokiereszowanej, wardze, po czym zaczął przekrzywiać prawy bark, by wreszcie zacząć ciągnąć. Ostry ból przeszył go a wskroś, wywołując kolejne łzy kłujące pod powiekami, jednakże nie przestał.
Zaraz będzie po wszystkim. Myśl o czymś przyjemny… O jedzeniu. Tak, jedzenie to naprawdę dobry pomysł…
Szczupły nadgarstek powoli zaczął się wysuwać z krępującej liny, a w towarzystwie jęku bólu rozchodził się cichy, charakterystyczny trzask wyłamywanej kości.
Kiedy wrócisz do domu, to wyżresz całą lodówkę. Tyle szczęścia jednocześnie. Cała lodówka dla ciebie. Będziesz rzygać i żreć dalej.
Kolejny trzask, pozostało parę centymetrów.
I tona truskawek. I nikt…
Jeszcze trochę.
… nie wykopie cię…
Już, prawie, musi wytrzymać.
…z twojego pieprzonego…
Trzask, a ręka opadła swobodnie na ziemię. Chłopak powoli otworzył oczy, oddychając ciężko i szybko. Bolało jak cholera, ale udało się.
… łóżka.
Chciał chwilę odpocząć, odsapnąć, pozwolić rozszalałym z bólu nerwom uspokoić się, ale nie miał na to czasu. Musiał działać. Z drugą ręką poszło o wiele łatwiej, dzięki krwi z wyrwanych paznokci, która to posłużyła za swego rodzaju nawilżenie. Szybko, sprawnie, niemal bez bólu, no, powiedzmy. Nathair najchętniej zakląłby głośno i paskudnie, zapominając na drobną chwilę jak to jest być aniołem, aczkolwiek poranione wnętrze ust skutecznie mu to utrudniło. I zamiast wyraźnego słowa, wydobył z siebie jedynie niewyraźny bełkot.
Teraz czas na rozeznanie się w „terenie”. Szybkie spojrzenie wystarczyło, żeby anioł oszacował, iż sytuacja ma się naprawdę kiepsko. Dwóch typków przyciska blondyna do stołu, co poniekąd było dość perwersyjne i gdyby gdzieś w tle pojawił się napis „brazzer.com”, wszyscy wiedzieliby do czego to zmierza; w stronę Growa zmierzał jakiś inny facet, który po minie wyglądał niczym jakaś niewyżyta szarańcza; gdzieś w tle walały się trupy i zakrwawione narzędzia; ogólnie sytuacja typowo bitewna, sporo kurzu, krwi i potu unoszących się w powietrzu. Szkoda, że Nathair czuł się jak słaba kupa gówna, bo z pewnością pogłaskałby ich wszystkich prądem na tyle, by była możliwość ucieczki z tego miejsca, choćby nawet czołgając się po podłodze.  
Warknięcie
W pomieszczeniu na moment wszystko ustało, jakby ktoś z zewnątrz wyłączył dźwięk, a cisza była przerywana jedynie cichymi powarkiwaniami. W ciemnym korytarzu zaiskrzyła się para złotych oczu, łypiących złowrogo na ludzi w pomieszczeniu. Głośniejsze warknięcie, któremu towarzyszyły kolejne. Łysy mężczyzna, który przytrzymywał Zero za barki, teraz nieco poluzował silny uchwyt i spojrzał nieco zaskoczony w stronę ciemnego korytarza, z którego wysunął się najpierw długi pysk wyposażony w dwa rzędy ostrych zębów, potem cała głowa przypominającego nieco wilka o szarym ubarwieniu, aż wreszcie cała reszta, wychudzona sylwetka podobna do psiego, licząca w kłębie prawie dwa metry. A za pierwszym stworzeniem pojawiły się cztery następne.
- Co do chuja… – zapytał łysy mężczyzna, od razu sięgając po pierwszą lepszą broń palną, która leżała na stole.
Strzał.
W momencie, kiedy pierwsze stworzenie, rzuciło się w stronę mężczyzny pozostawiając po sobie jedynie ślady gęstej śliny skapującej z jego pyska. Kula świsnęła, ale nie zraniła zwierzęcia.
- Nie trafiłes? – krzyknął brunet, który teraz zupełnie zapominając o istnieniu Zero, skupił się na większym, w jego mniemaniu, zagrożeniu.
- Nie wiem! Chyba nie! – odkrzyknął łysy mężczyzna posyłając kolejną serię wystrzałów, lecz było już za późno. Masywne stworzenie odbiło się od ziemi i skoczyło w stronę mężczyzny, który niczym małe dziecko skuliło się, by ewentualne zadane obrażenia były jak najmniejsze. Już spodziewał się najgorszego, gdy wilcze cielsko przykrywało mężczyznę, lecz zamiast chluśnięcia krwi rozrywanego mięsa pojawił się biały dym. Jakby zwierzę rozpadło się na tysiące małych kawałków, przeistaczając w parę wodną.
-Nie są prawdziwe! – krzyknął mężczyzna, który uprzednio zmierzał w stronę Growa, lecz było już za późno. Pozostałe cztery wilki rzuciły się w ślad swojego zwierzęco kumpla, podzielając jego los. Lecz to wystarczyło, by Zero na powrót stał się wolny, choć na tę drobną chwilę, gdy mężczyźni zaskoczeni i nieco oszołomieni zaistniałą sytuacją odsunęli się, wpatrując tępo w miejsce, gdzie jeszcze parę sekund temu powarkiwał na nich wilczy mutant.
Czerwonowłosy zaklął, lecz nie zamierzał zwracać uwagi na to, co działo się z boku. Chciał raz na zawsze rozprawić się ze swoim wrogiem, jednakże ponownie musiał przystanąć, gdy drobna dłoń złapała go za nogawkę spodni. Spojrzał w dół krzywiąc się nieprzyjemnie, widząc Nathaira dzielnie próbującego go powstrzymać.
- Wszędzie pełno tego robactwa. – warknął mężczyzna z zamiarem kopnięcia chłopaka, by wyswobodzić się z i tak słabego uścisku. Lecz gdy Nathair uniósł głowę, dostrzegł delikatne błyśnięcie ostrego kawałka szkła, które chłopak trzymał w ustach. Jeden szybki ruch, jedno przecięcie, które gładko przesunęło się po kostce mężczyzny, tuż przy ścięgnie Achillesa. Mężczyzna ryknął rozjuszony i runął na ziemię, łapiąc się za krwawiące miejsce, jednocześnie drugą, wciąż zdrową nogą kopiąc anioła w bok głowy. Nathair puścił mężczyznę, czując jak szumi mu w głowie, ale to nie powstrzymało go, by zaśmiał się cicho. W desperacji i zrezygnowaniu, bo nic więcej nie potrafił zdziałać, niż pokazanie marnej iluzji i próby przyniesienia kalectwa dla mężczyzny. Ale może chociaż kupił parę cennych sekund, żeby ktoś inny mógł rozprawić się z przeciwnikami raz, a dobrze. Ktoś, kto był silniejszy od Nathaira, zwłaszcza w stanie, w jakim aktualnie się znajdował.


Ostatnio zmieniony przez Nathair dnia 15.09.16 21:12, w całości zmieniany 3 razy
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Pisanie 29.12.14 23:12  •  Martwy las - Page 2 Empty Re: Martwy las
Usta rozchyliły się na moment, gdy szarpnięciem podniesiono jego głowę. Prędko zatrzasnął je we wściekłym uścisku, mocno zagryzając zęby, jakby to miało pomóc mu w niewypowiedzeniu ani jednego słowa więcej. Spod przymrużonych powiek spoglądał na Jey'a, nawet na ten ułamek sekundy nie pozwalając, aby mężczyzna o włosach barwy wina pomyślał, że go złamał. Istotnie – nie było opcji, aby Wilczur, mimo skatowania, wysyczał pod nosem przeprosiny, jakich zapewne się od niego domagano. Nie dlatego, że byłby to dramatyczny dyshonor; plama na jego wiecznie rosnącej dumie. Dlatego, że nie wyobrażał sobie samego siebie, uginającego kark przed osobą, do której nie czuł żadnego szacunku. We własnym mniemaniu – nie miał za co przepraszać.
JACE!
Ostry pisk przebił jego czaszkę jak zagubiona strzała. Powieki drgnęły, górna warga uniosła się ciut wyżej. Livai. Jastrząb głośnym dźwiękiem wbił się w jego czaszkę, krojąc ją na pół. Growlithe zdążył jeszcze tylko syknąć niemo pod nosem – widać było tylko, jak jego ramię podniosło się i opadło prędko – nim palce przytrzymujące jego głowę puściły. Głowa poleciała do przodu, prawie ciągnąc za sobą resztę ciała.
Tęskniłeś?
Opuszczona głowa poruszyła się, jakby chciała zaprzeczyć, nim Growlithe uniósł ją ciut wyżej, wreszcie umożliwiając widzom na dostrzeżenie lekko uśmiechniętych ust, pojawiających się i niknących za nierówno ostrzyżonymi, biało-czerwonymi kosmykami.
Nie zdążyłem – wychrypiał, akurat w chwili, gdy odezwała się blondynka, której ewidentnie udało się zagłuszyć słaby głos Wymordowanego. Prędko jego usta uformowały się jednak w krzywy grymas, bez dwóch zdań nie wyrażający żadnych pozytywnych uczuć. Przylgnął plecami do ściany, opierając o nią czerep i obrzucając obecnych nieprzychylnym spojrzeniem, w którym kryło się jednak coś, czego nikt nie byłby w stanie dokładnie określić.
Nie podobały mu się słowa Zero, o czym pewnie wiedział. Przemilczał je jednak, palcami wystukując na podłodze jakiś nieznany rytm. Jakby w oczekiwaniu na nieuniknione. Niewiele mógł teraz zrobić. Poranione przez bicz ciało dosłownie wrzeszczało przy każdym, najdrobniejszym choćby ruchu, próbując przypomnieć Wilczurowi, że nie jest zdolny do hulania. Choć rzadko kiedy siedział bezczynnie, przyglądając się wszystkiemu z boku, teraz zmęczone mięśnie rozluźniły się pod poszarpanymi ubraniami i tylko oczy co jakiś czas poruszały się, śledząc przebieg walki i oceniając możliwości towarzysza.
Czemu akurat Zero?
Mara zachichotała pod nosem, przyglądając się wszystkiemu oczami Growlithe'a. Wilczur nie potrzebował innej odpowiedzi. Zamknął na moment powieki, akurat w czasie, kiedy w pomieszczeniu zrobiło się ciut wietrznie. Nie dlatego, że sam obawiał się o zerwanie dobrych relacji z grawitacją. Wolał, by żadne skurwysyństwo nie wpadło mu do oka. Poleniuchował tak aż do chwili, gdy wszystkie małe ziareneczka i inne ustrojstwa ponownie opadły na ziemię.
Uchylił wtedy powieki i rozejrzał się, badając ostrożnie sytuację, gotów, by nagle naprężyć mięśnie i odeprzeć atak. Kątem oka dostrzegł jak w cieniu porusza się jakaś szczupła sylwetka. Niedaleko. Jego oddech na tę chwilę zatrzymał się, gdy oczy śledziły kroki przygarbionej postaci. W końcu zza kreski mroku wyłonił się uśmiechnięty profil krótko ostrzyżonej kobiety. Chciała zakraść się ku Zero, dzierżąc w dłoni zakrzywione ostrze, uniesione na wysokości swojego ramienia. Growlithe ułożył usta w niesmaku, ale nie ruszył się z miejsca. Nie musiał. Zgiął nogę w kolanie, przesunął stopę tak, by poczuć pod podeszwą nierówność noża. Tego samego, który jeszcze parę chwil temu miał prześlizgnąć się po jego gardle, rozcinając krtań. Po moim trupie. Cmoknął cicho, jak do niesfornego szczeniaka i pchnął mocno nóż, który wirując dookoła własnej osi przemknął po podłodze, wprost pod nogę kobiety. Nie miał na celu zabicia jej. Zresztą, trudno, żeby tak było, skoro broń ledwo przesunęła się po glebie, idealnie jednak dosięgając celu. Kobieta fuknęła i upadła, ze splątanymi nogami.
Dalej się nią nie interesował. Wzrok padł na Zero, przygniecionego przez panoramicznego rzeźnika. Pomiędzy palcami dudniącymi o podłoże zaczęły przemykać się malutkie iskierki ognia. Nie dotykaj go, spasła świnio.
Z gardła wydobyło się ostrzegawcze warknięcie, ale zamiast pomóc Leslie'emu, Growlithe upadł na ziemię, czując jak na biodrach siada mu lekkie ciało. Kobieta zamachnęła się, sięgając ręką z nożem aż za siebie. I pewnie trafiłaby w Wilczura bez żadnych problemów, ale tym razem nie miał zamiaru czekać. Prawdę mówiąc: to był impuls. Nie działał z premedytacją, choć niewątpliwie życzył jej wszystkiego najgorszego w Nowym Roku. Kobieta poczuła tylko, jak na jej twarzy ląduje umorusana krwią i ziemią ręką przywódcy gangu. Opuszki palców musnęły ledwie jej powieki, nim języki ognia przemknęły na zaznaczone miejsca, a kobieta wybuchła głośnym wrzaskiem, upuszczając nie tylko broń, ale i spokój. Dosłownie spadła z Wymordowanego i dotykając spalonej twarzy, zaczęła się cofać, odpychając nogami. Warknęła, jak wściekłe wilczysko, podnosząc się na nogi. Chciała sięgnąć go pięścią, ale ta prześlizgiwała się tylko po powietrzu, tworząc nierówne, niewidzialne łuki niedaleko twarzy Growlithe'a. Wciąż jednak to „niedaleko” było najdłuższą trasą, z jaką spotkała się napastniczka, posykująca w myślach przekleństwa, od jakich nawet głuchy by się zbulwersował.
Skurwysynie! ― charknęła pod nosem, gdy poczuła palce na linii swoich spodni. Wemknęły się za materiał, mocno się na nim zaciskając. Ręka raz jeszcze świsnęła, ale znów nie trafiła w cel. Płacząc czerwonymi łzami upadła na ziemię, pociągnięta ostrym ruchem do przodu. Chciała jeszcze zachować równowagę, ale Growlithe uniósł lekko nogę i wbił ją w ziemię tak, by chcąc zrobić krok, natrafiła na brzeg buta. Tym samym ostatni raz machnęła ramionami, nim runęła prosto na białowłosego.
Choć jej waga nie przekraczała pięćdziesięciu kilogramów i tak syknął pod nosem, gdy zwalił się na niego jej ciężar. Nie dał jej jednak szans na reakcję. Odszukał mechanicznie jej włosy, które zamknął w uścisku i mocno szarpnął w bok, odsłaniając smukłą szyję. Przejechał po jej skrawku ustami, wyszukując pulsującej tętnicy. Nabuzowana adrenaliną była idealnie odczuwalna. Kobieta zdążyła jeszcze zaprzeć się rękoma o jego ramiona, chcąc się jak najbardziej odsunąć. Wyrywała się również wtedy, gdy kły przebiły skórę, a krew chlapnęła Growlithe'owi prosto do gardła. Ciepła i lepka spływała w dół, napełniając skomlące z pragnienia, zapadnięte żyły. To jak orzeźwiający łyk lodowatej wody, dla spragnionego, wyczerpanego ciała, wlokącego się po suchych pustyniach.
Walka grzmiała, jak burza. Pojawiły się psy, o które początkowo mocno bulwersowały się mary Growlithe'a, piszcząc mu do ucha, jak to mocno czują się pokrzywdzone, że jakieś słabe podroby latają po komnacie, podczas gdy one kiszą się w artefakcie, nie mogąc już usiedzieć na miejscach. Wilczur pił, ignorując ich cichnące głosy. Prawdopodobnie, gdyby nie wgryzł się tak mocno, kobieta już dawno wydostałaby się z jego uścisku, tym bardziej, że udało jej się natrafić kolanem na... strzaskaną dłoń. Ale zamiast otworzyć buzię, on tylko mocniej zacisnął szczękę, praktycznie czując, jak dolne i górne kły lada moment się ze sobą zetkną.
W końcu przestała wierzgać, oparta dłońmi o jego ramiona, z głową nienaturalnie przechyloną na bok i z wytopionymi oczami, na miejscu których pojawiła się tylko krwista papka. W końcu nawet ręce opadły luźno na ziemię, gdy Growlithe szarpnął się, wyrywając niewielki element ciała, prędko pożartego z cichym mlaśnięciem. To nie wystarczyło. Nie miał ani czasu, ani możliwości, aby się wyleczyć. Jedyne co mógł zrobić, to poprawić stan swojej strzaskanej dotychczas dłoni (nadal odczuwał w niej ból) i wymazać niektóre rany po hakach flagrum. Zmęczenie jednak nie minęło i to go najbardziej trapiło.
Koniec końców podniósł się z ziemi, przesuwając wierzchem dłoni po ustach. Przeszedł nad nieruchomą kobietą, ale po tym jednym, jedynym kroku zatrzymał się raptownie. Ściana zimnego ognia momentalnie odcięła mu drogę. Skrzyżował jeszcze spojrzenia z Jey'em, kiedy ten nagle wrzasnął, upadając na ziemię i cofając się przed niewidzialnym wrogiem. Dopiero po krótkiej chwili Growlithe dostrzegł Nathaira. Zmarszczył brwi. Co temu gówniarzowi znowu strzeliło do głowy?
Odys...
CZEMU ZNOWU ON?
- warknął Livai, strosząc pióra i wbijając lodowate pazury w ramię właściciela.
Czarny wilk zjawił się u nogi Growlithe'a, ocierając się o udo smukłym pyskiem.
Nie walcz.
NIE?
Zajmij ich przez chwilę. Kup nam trochę czasu. Dalej. Ruszaj!

Powietrze przeciął warkot, gdy z niewidzialnych drzwi wyszedł najeżony wilk. Nisko opuszczony pysk, odsłonięte, czarne kły i postawiona na sztorc sierść. Pojawił się idealnie za linią ognia, od razu doskakując przed nogi dwóch niedobitków. Wyjątkowo natrętna kłoda, której ominięcie wydawało się dość... trudne.
Zero. - To zabrzmiało, jakby chciał go o coś zapytać. Spojrzał na blondyna kątem oka, po czym ignorując Jey'a, Nathaira i płomienie ruszył przed siebie, kciukiem prawej dłoni prześlizgując po dolnej wardze, chcąc zmyć z niej obrzydliwy posmak cudzego życia.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 31.12.14 0:50  •  Martwy las - Page 2 Empty Re: Martwy las
Wstęp się tworzy.

(...)

„Zero.”
Spojrzał na białowłosego... po czym niechętnie podążył za jego spojrzeniem, zdając sobie sprawę, jaki wyznaczało mu cel. Pokiereszowane ciało Nathaira nie było przyjemnym widokiem samym w sobie, ale czuł się jeszcze bardziej zgorszony pomocą aniołowi. Miał o wiele lepszy pomysł i rozsądnie uwzględniał pozostawienie zbędnego balastu za sobą. Nie inaczej postrzegał teraz rannego chłopaka, któremu nie dawał wielkich szans na przeżycie. Wyciągając go stąd, zwiększyłby je o kilka procent, ale porzucając go z dala od oprawców, ze śmiercią, która już wyciągała po niego swoje szponiaste, rachityczne paluchy, na nowo postawiłby go w sytuacji podbramkowej. Wiedział to, a mimo tego nogi jakby bez zastanowienia poniosły go w stronę różowowłosego. Bo to był jego, kurwa, szczęśliwy dzień. Bo ON o to poprosił. Bo ten cholerny dzieciak musiał się wtrącić, wymuszając na nim dług.
Musiał mocno uderzyć się w głowę.
Nie dopowiadaj sobie, księżniczko ― Nie chciał, żeby wydawało mu się, że to coś zmieni. To tylko jeden raz. Jeden cholerny raz. Z tymi słowami na ustach zgarnął o wiele mniejsze i lżejsze ciało z ziemi. Przez chwilę miał wrażenie, że rozsypie mu się w rękach, ale niestety tak się nie stało. Kiepski stan skrzydlatego nie stał mu na przeszkodzie w przerzuceniu sobie go przez ramię, na którym od razu poczuł nieprzyjemnie ciepłą wilgoć, którą przesiąknął materiał bluzki.
Ruszył za Wilczurem, po drodze czując, jak czyjeś palce suną po jego nodze. Gdy tylko wydostał się na korytarz, za plecami wszystkich rozległo się warkliwe „Wracajcie tu, skurwiele!”. Ale – co pewnie nikogo nie zdziwi – nikt nie miał ochoty na wysłuchiwanie poleceń. Jasny płomień, który buchnął za nimi, zapobiegawczo odgradzając oprawcom drogę wyjścia z sali tortur, porządnie rozświetlił ciemny korytarz, dodając więcej pewności w poruszaniu się.
Dorównanie kroku Growlithe'owi nie sprawiło mu problemu. Mimo poniesionych obrażeń, był w o wiele lepszym stanie. Nic dziwnego, że widząc, że poruszanie się sprawia wymordowanemu trud, natychmiast złapał go za nadgarstek. Jak zwykle w takich sytuacjach nie czuł żadnego oporu przed dotykiem – wyższa konieczność pozwalała na przełamanie niewidzialnej bariery. Nie przerywając kroku, sugestywnie naprowadził jego rękę na swój kark i wziął młodzieńca pod ramię. Teraz zapach krwi uderzył go z obu stron, choć ostry zapach alkoholu bardziej dał się tu we znaki. Wiedział, że bynajmniej nie był on efektem przyjemnej popijawy w barze. Choć nie powiedział ani słowa na ten temat, rysy twarzy stężały, zdradzając wszelkie negatywne emocje, których gruby łańcuch powoli nie wytrzymywał. Gdyby nie konieczność wyciągnięcia stąd Wilczego, wróciłby tam. Zrobiłby to samo.
Jakieś pięć razy gorzej.
Dobrze, że znaleźli się na zewnątrz.

[...]

Mieli szczęście, że oprawcy nie wydostali się z pułapki i zrezygnowali z pościgu za nimi. Vassare z kolei popadł w stan, w trakcie którego miał ochotę bluzgać i powarkiwać pod nosem. Nic dziwnego, że nie odezwał się ani słowem, a gdy chciał cokolwiek z siebie wyrzucić, ledwo otwierał usta, a te już wbrew wszystkiemu zamykały się na nowo, formując wąską linię. Dopóki jeszcze szli przez las, mógł udawać zbyt zajętego patrzeniem pod nogi i pilnowaniem, by żadne z nich nie potknęło się o jakiś kamień czy wystający z ziemi korzeń. Starał się myśleć o czymś zupełnie innym, o tak błahych sprawach, jak poprawianie drugiego stróża na swoim ramieniu co jakiś czas, ale to od razu przypominało mu o tym, że nie mógł się do czekać, by odstawić go w jakimś widocznym miejscu.
Wiesz, że nie zabiorę go do siebie?
Jego głos zaakompaniował trzaskom chrustu pękającego pod podeszwami. Nie chciał odpowiedzi. Nie istniała żadna siła, która zmusiłaby go do udzielenia większej pomocy różowowłosemu. Chciał jedynie, żeby Syonowi nie przyszło do głowy, żeby zlitować się nad losem skrzydlatego, mimo że szanse na to były niewielkie. Determinacja rozbłysła w kolorowej tęczówce oka, zupełnie nie pasując do otaczającej jej opuchlizny, przypominającej jakiś nieudany makijaż.

[...]

Zanim dotarli do Apogeum Desperacji, zaczęło się już ściemniać, a niższa temperatura dawała się we znaki. Ciężki oddech ulatywał przez rozchylone wargi blondyna, unosząc ze sobą obłok pary wodnej. Na szczęście wysiłek sprawiał, że nie drżał z zimna; nie zwracał na nie uwagi. Na swojej drodze zaczęli mijać nieznajomych, ale – czego można było spodziewać się po mieszkańcach tego zadupia – żaden z nich nie przywiązał większej wagi do kolejnych ofiar walki. Trzeba było mieć sporo szczęścia, by natknąć się na kogoś, kto nie został przeżarty jadem tego miejsca i nie podchodził do ledwo żywej osoby, widząc w niej wyłącznie łatwy cel. Heather za moment miał zostać zdany szczęśliwy lub też nieszczęśliwy zbieg okoliczności. Wielu miało tu świadomość tego, że niektórych rzeczy po prostu nie podnosiło się z ziemi.
Przeszli jeszcze kilka metrów, po czym Cillian wymusił przerwanie dalszego chodu. Zatrzymał się dokładnie obok ruin jakichś dwóch budynków, pomiędzy którymi odnalazł przystępne miejsce na pozostawienie tam anioła. Nikt nie mógł mieć mu za złe – w końcu wbrew swoim kaprysom, zadbał o to, by nikt go nie zdeptał. Na krótką chwilę puścił Growa, uprzednio sygnalizując mu, że przez chwilę musi trzymać się na nogach o własnych siłach, jednak sadzając różowookiego pod zniszczonym murem, przez cały czas przyglądał mu się z ukosa, będąc gotowym w każdym momencie puścić Natha na jego rzecz.
Taka konieczność nie zaszła.
Wyprostował się, tym razem mogąc dać albinosowi pewniejsze oparcie. Nie pożegnał Nathaira nawet krzywym spojrzeniem, pozostawiając go na pastwę losu nadchodzącej, zimniej nocy. Do ich celi podróży został jeszcze kawałek.

______z/t [Growlithe, Nathair, Zero].
                                         
Zero
Anioł Stróż
Zero
Anioł Stróż
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 03.06.16 0:47  •  Martwy las - Page 2 Empty Re: Martwy las
Widok anioła na apokaliptycznym terenie należało do swego rodzaju rzadkości, choć w ich gronie pojawiało się coraz więcej odchyłów od normatywności, nie mających zamiaru respektować zasad. Chajlon przestał utożsamiać się z Edenem i jego pozornie sielankową naturą, choć decyzje o opuszczeniu go podjął raczej z konieczności niż szczerych chęci, która z kolei wynikała z jego dość wybuchowej, odpornej na respektowanie zasad osobowości. Puszczenie z dymem paru budynków mieszkalnych do czegoś w końcu zobowiązywało. Zresztą tak samo jak rzekomo zabójstwo, a użeranie się z upierdliwym Zwierzchnikiem, który deptał mu po piętach, to właściwie drobnostka, nieporównywalna z konsekwencjami swoich czynów. W końcu ten facet też miał nierówno pod sufitem i na pewno nie stał na straży prawa, jak jemu podobni. Wyznawał go w dość elastycznej, a może nawet szczątkowej wersji, co pobawiło i drażniło samego zainteresowanego jednocześnie.
Jego wzrok mimowolnie powędrował w górę, gdy ostre promienie słońca grzały dziś wyjątkowo mocno, osiągając temperaturę, która zdecydowanie odstawała od normy i choć pot był obecny na jego skórze, nie pokusił się o to, by zdjąć kurtkę, czy chociaż kaptur z głowy. Parogodzinne drapanie się i obserwowanie jak na jego ciele pojawia się coraz więcej czerwonych plam nie było nigdy rzeczą przyjemną. Już tęsknił za swoją norą zabitą dechami, którą opuszczał zazwyczaj pod odsłoną nocy. Ktoś mógłby powiedzieć, że Chajlon w martwym lesie chciał znaleźć zbawczy cień, choć to odbiegło daleko od prawdy. Spróchniałe, wysuszone drzewa gwarantowały tylko przykry fakt, że w każdej chwili mogły utracić pionowe "sylwetki" i runąć mu na łeb.  Zapuszczenie się do tego miejsca służyło tylko jednemu celu. Szukanie pewnego narwańca nigdy nie należało do spraw łatwych, niejednokrotnie go przerastało. Równie dobrze mógł szukać igły w stogu siana z podobnym efektem. Krążący nad jego głową wybryk natury w charakterze jastrzębia (choć kwestia, czy to ptactwo faktycznie nim było, to kwestia sporne, sam Alarick zaczął wierzyć, że te coś co spadło z gniazda posiadało geny paru drapieżników, choć nadal wyglądało niepozornie przez swoje niewielkie, nierzucający się w oczy rozmiary, mimo że rosło w oczach) był jednak zjawiskiem iście pocieszającym i idealnie sprawdzał się w roli towarzysza.
Wcisnął dłonie do kieszeni, a przemożną ochota, by Shinowi nogi z dupy pourywać urosła.  ZNÓW. I choć może nie powinien mieć takich zachcianek w stosunku do podopiecznego, gówniarz sam się o to prosił, wcielając się w rolę wiernego, merdającego ogonem na wszystkie strony kundla Wilczura, jakby fakt, że w istocie jest nietoperzem nie był wystarczającym zaprzeczeniem jego funkcji w zapchlonej organizacji. Kundel. Prychnął.
Chajlon nie miał wątpliwości, że to tylko kwestia czasu, kiedy ostatecznie nerwy wybiorą się na wakacje w akompaniamencie ładowania magazynku, a jego zawartość w całości zostanie zaprezentowana nieobliczalnemu poziomowi E, który miał czelność tykać jego podopiecznego. W ostateczności sierściuch i tak miał sporo szczęścia, że ta jeszcze nie wyemigrowała, bo wtedy zrobiłoby się niebezpiecznie, choć anioł, będąc w istocie złowróżbnym zlepkiem czarnych myśli, nie sądził optymistycznie, że wyszedłby z tego cało. W najbardziej korzystnej dla niego wersji wydarzeń kilka części jego ciała straciłoby funkcje życiowe, choć myśl o zostaniu kaleką do końca życia opuściła go w momencie, kiedy stracił jedno ze skrzydeł. Ten fakt był wystarczającym upokorzeniem, ale także i poniekąd zaprzeczeniem jego anielskości, o którym wiedzieli właściwie tylko nieliczni.
Poprawił okulary na nosie, wchodząc w głąb karykatury lasu, bo przecież na tej wymarłej ziemi trudno było się doszukiwać namiastki zieleni, czy jakikolwiek pozytywnych oznak życia. Prawdopodobieństwo, że zaraz coś wyskoczy i zaatakuje szybowało zaskakującego ku górze, a wrażenie bycia obserwowanym stało się wręcz nieznośne.
Wyciągnął ze swojego podręcznego ekwipunku czekoladę, odwinął sreberko i zacisnął zęby na kostce, odgryzając ją łapczywie. Ta parodia mężczyzny w postaci Shiona, który czasem Chajlnowi przypominał bardziej dzieciaka błądzącego we mgle, miał się tu wstawić dwie godziny temu, ale znając życie znów wylądował gdzieś z pokiereszowaną strukturą, by w następnej kolejności, kiedy anioł ją zreperuje,  znów bronić się kłamstwem. I, mimo że piegus był kłamcą nienagannym, jego stróż po półrocznym stażu znajomości zaczynał powoli wykrywać kłamstewka, za które nie raz dzieciak obrywał w łeb, jakby przebywanie z Wilczurem nie było wystarczającą karą jego egzystencji.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 17.06.16 21:48  •  Martwy las - Page 2 Empty Re: Martwy las
Zapomniał. Totalnie zapomniał, że był z nim umówiony I chociaż był już przy samej Kryjówce, w ostatniej chwili zawrócił, achając małymi, nietoperzymi skrzydełkami ile tylko potrafił. Ale i tak wiedział, że się spóźni i Chajlon załapie wkurwa na niego. Zresztą, nie pierwszy, a i zapewne nie ostatni raz. Burząca się pogoda wcale mu nie ułatwiała lotu, a silny wiatr jak na złość zarzucał chłopcem na wszystkie możliwe strony.
Oby był dziś w dobrym humorze, przemknęła mu myśl przez głowę, kiedy zanurzył się pomiędzy wysokimi trupami drzew, manewrując by nie skończyć jako mokra plama na jakimś konarze. Z drugiej strony nie miał pojęcia, po co jego samozwańcy stróż zażyczył sobie spotkania właśnie dzisiejszego dnia. Gdyby tylko wiedział, skąd Shion wraca… że jego życie jeszcze parę chwil wcześniej było zagrożone, kiedy to postanowił wziąć udział w akcji ratunkowej ich Wilczura… Wzdłuż drobnego kręgosłupa przebiegł niepohamowany dreszcz wywołujący pulsowanie w skroniach. Chajlon nie był zadowolony, że rudowłosy należy do DOGS. Wielokrotnie dawał mu to do zrozumienia, aczkolwiek nic nie mógł na to poradzić. Jakby na to nie patrzeć, to życie, drugie, podarowane przez los, należało tylko i wyłącznie do niego. I to on wiedział najlepiej, jak je przeżyć i komu albo czemu poświęcić.
Kątem oka dostrzegł drobną sylwetkę swojego stróża, dlatego też zatrzymał się trzepocząc skrzydełkami, po czym zapikował na dół i zatrzymał się dopiero jakieś cztery metry od siedzącego anioła. Przeistoczenie się w ludzką formę nie zajęło Shionowi więcej jak parę minut, choć między ramionami a tułowie wciąż pozostawała cieniutka błona po skrzydłach. Rudowłosy wyprostował się i wbił palce w błonę, mozolnie zrywając ją i strzepując jej kawałki na ziemię, nie spoglądając jeszcze na drugiego osobnika. Na ten krótki moment zupełnie zapomniał, że stoi przed nim tak, jak bóg go stworzył – zupełnie roznegliżowany. Trwało to jednak zaledwie parę chwil, gdy twarz chłopca zrobiła się purpurowa. A żeby ukryć swoje zawstydzenie, zrobił susła i pokonał w mgnieniu oka dzielącą ich odległość, przywierając swoim ciałem do Chajlona, obejmując go mocno w pasie, bezczelnie przekraczając jego osobistą strefę i się spoufalając.
- Chajlooon. – wymamrotał niczym leniwy kociak I otarł się policzkiem cztery razy o niego, jak niesforne zwierzątko szukające jakiejś uwagi I pieszczoty u swojego właściciela. Dopiero wtedy odsunął się na marną odległość, tylko po to, by zadrzeć głowę nieco do góry i spojrzeć na twarz swojego anioła. Mimo wszystko ucieszył się, mogąc ujrzeć tę oszpeconą mordę. Mając świadomość, że jest ktoś na tym świecie, kto nie zamierza w pierwszym lepszym momencie wbić ci nóż w bebechy była cholernie pokrzepiająca.
- Prawie stęskniłem się za tobą. – rzucił unosząc niemrawo kąciki ust, które szybko opadły.
Tylko nie pytaj, gdzie byłem.
- Coś się stało, że chciałeś się tak nagle spotkać? I co masz? Co to jest? Do jedzenia? Dobre? – wskazał brodą na trzymaną przez anioła dziwną, ciemną rzecz. Nie było co ukrywać, że na tym świecie istniało wiele rzeczy, których Shion nigdy przedtem nie widział. Poczynając od tych naprawdę niezwykłych dziwach, a kończąc na najdrobniejszych błahostkach, do jakich z pewnością należała czekolada. Ale czegóż innego można spodziewać się po kimś, kto całe swoje życie spędził na wsi, potem został zamordowany, sprzedany i rozpoczął swoją wędrówkę po ulicach?
                                         
Shion
Ratler     Poziom E
Shion
Ratler     Poziom E
 
 
 

GODNOŚĆ :
Shion.


Powrót do góry Go down

Pisanie 20.08.16 21:05  •  Martwy las - Page 2 Empty Re: Martwy las
Przesunął kciukiem po rękojeści miecza zawieszonego z prawej strony jego biodra. Z drugiej strony o udo obijały się dwa, martwe króliki. Prezent dla znajomego z Desperacji. Eden nie zbiednieje, kiedy zniknie z jego lasów parę szkodników. Złapał za kaptur i naciągnął go bardziej na twarz, nie chcąc rzucać się w oczy. Nie chciał trafić na niepotrzebne problemy i przeszkody na drodze. Co prawda zmieniło się naprawdę wiele od jego ostatniej wizyty na Desperacji, potrafił przywalić ewentualnemu agresorowi w ryj, jeśli sytuacja tego wymagała, aczkolwiek wolał mimo wszystko unikać niepotrzebnego starcia. Nie miał na to czasu. Przyspieszył kroku, unosząc nieco wzrok. Było późne popołudnie.. Jeżeli dostatecznie szybko będzie się poruszał, to przy dobrych wiatrach jeszcze w nocy uda mu się wrócić do Edenu. Wolał nie korzystać ze skrzydeł w tych okolicach. Będąc w tym desperackim chlewie udawał Wymordowanego. Nikt nie pytał, nikt nie atakował anioła. Tak było lepiej. Mimowolnie przyspieszył jeszcze bardziej, niemalże biegnąc. Godzina drogi stąd i będzie na miejscu. Byleby nikt go nie zaczepił.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Pisanie 20.08.16 21:19  •  Martwy las - Page 2 Empty Re: Martwy las
MG na ratunek.

Desperackie ziemie są zdradliwe, za dnia jak i w nocy niebezpieczeństwo czyha na każdym kroku. Szczególnie, gdy zamiast spokojnego marszu biegnie się w nadziei jak najszybszego przemieszczania się po jej rozległych terenach. Różnica pomiędzy Edenem a tą okolicą była kolosalna, prawie jakby to pierwsze było na prawdę rajem opuszczonym na planetę przez jakieś boskie moce. Świeże mięso królików na swoją wonią na pewno zwróciło już uwagę nie jednej istoty, nie wszystkie jednak były na tyle odważne, by wysunąć się ze swojej kryjówki niepewne sukcesu. Inne obserwowały Nathaira z daleka, niezauważone dla jego anielskich oczu odprowadzały wzrokiem szczęśliwca otoczonego wonią mięsa. Tego jednak brakowało aniołowi, zwierzęcych zmysłów, dzięki którym miałby pewność, że droga którą podąża jest bezpieczna i nie trafi przypadkiem na coś mogącego mu poważnie zagrozić. Nie bez powodu w końcu droga którą wybrał prowadziła przez martwy las. Bynajmniej nie chodziło o to, że brakowało tu żywych stworzeń. Tych było pod dostatkiem. Cisza odbijała się echem w uszach chłopaka, własny oddech był jedynym źródłem jakiegoś dźwięku. Zanim jednak niepokój mógł do końca wyprowadzić go z równowagi, wcześniej zrobiła to korzeń drzewa które mijał.
Korzeń, który jak okazało się, gdy tylko stróż uderzył brzuchem o ziemię, zaczął się poruszać i syczeć poirytowany nagłym na niego stanięciem. Czarne, lśniące cielsko zostawiało na suchej, szarej ziemi szeroki ślad, a pysk obracał się powoli w stronę leżącego na ziemi Nathaira. Dwumetrowa gadzina spostrzegła już co zaszło i nie była z tego powodu za szczęśliwa.
                                         
Yū ✿
Przywódczyni
Yū ✿
Przywódczyni
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 20.08.16 21:51  •  Martwy las - Page 2 Empty Re: Martwy las
Być może uderzenie nie było bolesne, ale z pewnością irytujące. Warknął pod nosem przekleństwo, jakie nie przystoi przedstawicielowi anielskiej rasy i powoli podniósł się do pozycji kucającej, odwracając w stronę dzikiego stworzenia. Instynktownie lewa dłoń zacisnęła się dookoła rękojeści broni, ale szybko zrezygnował z tego pomysłu. Za dużo zachodu, a i nie był do końca pewien, czy nie skończyłby w żołądku stworzenia. Palce ostatni raz musnęły szorstką powierzchnię broni, kiedy ręka luźno opadła wzdłuż ciała chłopaka. Nie spuszczał spojrzenia z bestii, powoli podnosząc się i z zamiarem wycofania się. Jeżeli jednak bestia stwierdzi, że chce zrobić sobie z Nathaira popołudniową przekąskę, wtedy będzie zmuszony potraktować ją nieco większym kalibrem. Przyłożył do siebie serdeczny palec oraz kciuk jednej dłoni, gotowy pstryknąć, jeśli gad tylko zaatakuje. A wtedy usmaży go piorunem. Plan był prosty i szybki. I oby zadziałał. Choć z drugiej strony wolał, by gad odpuścił. Nie chciał niepotrzebnego przelewu krwi żywej istoty. Nawet, jeśli ta chciała go pożreć.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Pisanie 20.08.16 22:00  •  Martwy las - Page 2 Empty Re: Martwy las
Ciemne oczy węża obserwowały Nathaira. To jak podnosił się z ziemi i w przygiętej pozycji starał odsunąć. Każdy mały krok anioła równał się podpełźnięciu stworzenia. Nie potrafił aż tak się zsynchronizować, po prostu podążał w kierunku chłopaka raz za razem wystawiając język z gęby i badając powietrze. Czarna smuga nie odpuszczała, szukała najlepszej pozycji i okazji do ataku, a tymczasem stróż starał się uciec z zasięgu gada. Zanim jednak udało mu się tego dokonać, zza pleców do jego uszu dotarło niemal identyczne syczenie. Szybkie zbadanie sytuacji doprowadzało tylko do jednego wniosku, za nim czaił się kolejny, niewiele mniejszy wąż o tym samym kolorze i kształcie pyska. Czarne łuski ślizgały się po ziemi, gdy starał się zagrodzić Nathairowi drogę ucieczki.
Teraz nie było już sensu wycofywać się powoli. Las mógł roić się od takich stworzeń, a te dwa zadawały się idealnie komunikować jedynie cichymi sykami. O ile pierwszy był po prostu zirytowany tym, że ktoś na niego nadepnął, tak drugi przybył tu po to, by zapolować, a razem miały już całkiem sporą siłę. Bez problemu mogłyby złapać szczupłemu chłopakowi nogę. W takiej sytuacji, na pierwszy rzut oka niezmiernie niekorzystnej, do opanowania sytuacji przydałby się prawdziwy cudotwórca, można by rzecz, że magik ujarzmiający dzikie węże.
                                         
Yū ✿
Przywódczyni
Yū ✿
Przywódczyni
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 20.08.16 22:09  •  Martwy las - Page 2 Empty Re: Martwy las
Kolejne gardłowe warknięcie. Odetchnął cicho przez nos. Nie było już sensu na żadne podchody. Co prawda powinien domyślić się, że wąż mógł działać w grupie, ale z drugiej strony gdzieś tam w tle, podświadomość szeptała mu cichutko, że być może obejdzie się bez większych problemów, a wąż odpuści. Pokręcił głową na boki, pozwalając by kości w karku strzeliły, wywołując przyjemne uczucie rozluźnienia, w tej samej sekundzie, co uniósł jedną dłoń i wyprostował ją poziomo. Delikatna, połyskująca złotą poświatą bańka mydlana, ledwo zauważalna, otoczyła chłopaka, ucinając tym samym łatwy dostęp do swojej osoby.
Nie wiem czy jesteście dzikimi bestiami, czy wymordowanymi. – odezwał się nagle. Desperacja zawsze zaskakiwała, czyż nie? – Ale spieszy mi się. Przepraszam, że cię nadepnąłem. Nie zauważyłem cię. Przyjmij moje przeprosiny. – skierował słowa do węża, którego wcześniej staranował. – Rozstańmy się w ciszy. Nie chcę walczyć. Ale jeśli będę zmuszony… – uniósł drugą dłoń, przy której zaczęły trzaskać delikatne wyładowania elektryczne. Miał nadzieję, że to nieco spłoszy i uciszy instynkty bestii. O ile były rozumne.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Pisanie 20.08.16 22:17  •  Martwy las - Page 2 Empty Re: Martwy las
Zaczął rozmawiać z wężami. Na prawdę musiał być magikiem, albo przynajmniej niebywałym optymistą. Stworzenia pozostały głuche na jego słowa, nie miały nawet zwyczaju kręcić mordkami jak psy, które starają się zrozumieć co mówi do nich właściciel. Na pewno też zwietrzyły już świeżą krew, nie wiedząc nawet, czy to stojąca przed nimi osoba krwawi, czy niesie ze sobą coś, co mogłoby napełnić ich gadzie brzuchy.
Dwóch węży na raz nie był w stanie obserwować, więc kiedy odwracał się głową do jednego, drugi podpełzał bliżej, a kiedy kierował wzrok na tego z tyłu, pierwszy wykonywał niemal identyczny ruch. Starały się otoczyć chłopaka, na co pozwalało im niezwykle długie cielsko. W końcu miały przewagę liczebną i też bez skrupułów komunikowały się ze sobą. Syczenie narastało, brzmiało niemal identycznie, a jednak miało się wrażenie, iż zwierzęta rozumieją każdą najmniejsza zmianę tonu. Planowały, nie były bezmózgimi dżdżownicami, ten las należał do nich, do ich rasy. Musiały jeść by przetrwać, musiały atakować i walczyć, by zdominować te ziemie. Cokolwiek pojawiło się wokół ciała anioła, nie zniechęciło ich. Czająca się za plecami stróża bestia grubości jego uda podniosła gwałtownie łeb plując w jego kierunku przeźroczystą cieszą. No, na pewno nie zwykłą śliną. Ta jednak zatrzymała się w powietrzu, na niewidocznej dla gadzich oczu barierze i ściekła po niej, pozostawiając w powietrzu mokry ślad. Tego nie były w stanie już zignorować. Ich atak opóźnił się, lecz nie zamierzały anioła przepuścić. Ślizgały się wokół niego bez przerwy, szukając jakiegoś słabego punktu w ochronie,
                                         
Yū ✿
Przywódczyni
Yū ✿
Przywódczyni
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie   •  Martwy las - Page 2 Empty Re: Martwy las
                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 2 z 6 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6  Next

 
Nie możesz odpowiadać w tematach