Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 2 z 2 Previous  1, 2

Go down

Pisanie 29.03.20 3:35  •  Pub „CATastrophe” - Page 2 Empty Re: Pub „CATastrophe”
"Zachowujesz się jak gówniarz."
Jak bardzo łatwo niektórym przychodziło wytykać palcem innym brak dojrzałości tylko dlatego, że nie zgadzali się z ich zdaniem czy poglądem na niektóre sprawy. Pod tym względem Wilczur przypominał mu Seraphiel. Ona również miała dziwną, niepohamowaną chęć pokazania swojej wyższości poprzez próbę sprowadzenia Nathaira do poziomu nic nie rozumiejącego dziecko. Jednakże, o dziwo, słowa te nie wywołały u anioła złości czy też irytacji. Raczej znudzenie. A być może nawet rozczarowanie.
- W twoich oczach zawsze pozostanę gówniarzem, Wilczurze. Bez znaczenia co zrobię czy też powiem, tylko dlatego że nasze słowa oraz poglądy różnią się od siebie, więc daruj sobie wypluwanie z ust tego typu uwag. Nie robią na mnie już większego wrażenia. - odpowiedział cicho, przechylając delikatnie kubek, który trzymał w dłoniach, by opróżnić kolejną dawkę alkoholowego wywaru zajeżdżającego szczynami.
Resztę jego historii słuchał w milczeniu, i choć nie rozumiał wielu pojęć, jakich użył mężczyzna z prostego faktu, że nie znał dobrze czasów sprzed apokalipsy, to zrozumiał cały sens, mimo że, jak można było przypuszczać, w większości nie zgadzał się z nim. Gdy Growlithe zakończył swój pouczający wywód, drobne usta Nathaira drgnęły, uśmiechając się lekko.
- Wow, mówił ci ktoś, że powinieneś zająć się opowiadaniem historii? - zapytał z lekką drwiną, która wkradła się do jego tonu, lecz równie szybko została rozwiana przez powagę.
- Lubisz czuć wyższość nad innymi osobami, prawda? Na każdym kroku próbując udowodnić im, jak bardzo się mylą, jak są mało doświadczeni, jak mało wiedzą o świecie. Ale twoje zdanie nie jest ostateczne, Wilczurze. Masz doświadczenie, przeżyłeś swoje lata, i tego nikt nie może ci odmówić, ale również się mylisz i spoglądasz na świat przez swój własny zakrzywiony hermetyzm przesiąknięty desperackim syfem. I przede wszystkim twoja wiedza nie jest absolutna, nie wiesz wszystkiego. - zamilkł na krótką chwilę, by móc na niego swobodniej spojrzeć.
- Niektóre rasy mają z góry przypisane cechy. Anioły uważa się za altruistyczne, ale czy tak na pewno jest? Nie pochodzisz z Edenu i tak naprawdę nie wiesz, jak tam jest. Nie znasz tak naprawdę aniołów, Growlithcie. Jakie są w swoim własnym żywiole, we własnym domu. Możesz co najwyżej zakładać i składać z rozsypanych puzzli, które podsuwają ci inne, napotkane anioły. Ale nadal, są to anioły, które postanowiły opuścić bezpieczny Eden. Tak naprawdę jest to jedynie mały zalążek całej naszej anielskiej społeczności. Wyjątki. Musiałbyś mieszkać wiele, wiele lat wśród anielskiej społeczności, aby poznać ich prawdziwą naturę. Tak samo mogę powiedzieć, że w Apogeum każdy wymordowany to półgłówek, który nie potrafi porządnie użyć swego mózgu i skleić paru zdań, z drobnymi wyjątkami, które można zliczyć na palcach jednej dłoni. A tymczasem prawda okazuje się zaskakująco inna, czyż nie? Zwłaszcza że, analogicznie, nie znam tak dobrze natury wymordowanych jak ty. - przyglądał mu się uważniej, upijając kolejny łyk, od razu kontynuując swoją wypowiedzieć.
- Ani razu nie powiedziałem, że jestem niewinny, zwalając całą winę na resztę aniołów. Ani razu nie powiedziałem, że, jak to ładnie ująłeś, się nie potknąłem. Powiem ci więcej. Jestem zdania, że jestem o wiele gorszy od moich anielskich braci i sióstr. O wiele większym ścierwem, niż oni. Co by się stało, gdybyś wtedy nie przyszedł? Zapewne wreszcie zrobiłbym o jeden krok więcej i wpadł w przepaść. Bo widzisz, od jakiegoś czasu stoję nad nią i wpatruję się w ciemność, która od niej zieje. I dziś, już prawie tam byłem, tam na dole, kiedy nieświadomie pochwyciłeś mnie za ubrania i odciągnąłeś od przepaści. Ale to chwilowe, Wilczurze. Boję się... nie, cholera, ja to wiem, że prędzej czy później zrobię ten krok. Skoczę i nie będzie dla mnie więcej powrotu. Może właśnie tego chcę? Żeby coś mnie zepchnęło w dół, żebym nie miał więcej wymówek? Może właśnie liczę na to, że tam na dole w końcu odnajdę cholerny cel, który jakiś czas temu zatraciłem? - zaśmiał się gorzko, lecz na próżno poszukiwać w jego śmiechu radości i tej przeklętej niewinności, którą mu wydarto.
- Może jest tak, jak mówisz. Może za mało robię, a zbyt wiele wymagam. Może jest dla nich nadzieja, zwłaszcza pod rządami aktualnego archanioła. Może. Zbyt wiele "może" i niewiadomych. Obawiam się tylko, że blizna, którą mi zadały jest tak głęboka, że nie jestem w stanie już im zaufać. Nie chcę im zaufać. Zapewne znasz to uczucie, jak zimne, cudze palce wsuwają się głęboko w ciebie i wyszarpują kawałek twojej duszy, kawałek ciebie, wyżerają to, a potem wypluwają. Zdecydowanie za mało alkoholu. - odchylił się zadzierając głowę do góry, wpatrując się w zakurzony i pokryty pajęczynami sufit.
- Zepchnij mnie w przepaść. - odezwał się po chwili.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Pisanie 09.04.20 3:12  •  Pub „CATastrophe” - Page 2 Empty Re: Pub „CATastrophe”
   Pokręcił głową; nie, nie dlatego uznawał go za gówniarza, choć przestawał wierzyć, że kiedykolwiek to do niego dotrze. Był jak nakręcana zabawka niepotrafiąca samodzielnie skręcać. Raz puszczony w drogę brnął naprzód tak długo, aż nie natrafił na mur. Potem się blokował.
   Nie odzywał się jednak, nie przerywał mu tym razem. Jeżeli był znudzony – nie dał tego po sobie poznać. Co jakiś czas podnosił kufel, aby wypić łyk; niewielki, niemal tylko dla posmaku, jakby bał się, że podchmieli go zbyt prędko. Poza tym jednak nie wykonywał żadnych zbędnych ruchów; skrzyżował ramiona na starym, przetartym do żywego drewna blacie i wpatrywał się w Nathaira. W jego różowe kosmyki opadające na czoło i zabliźniony polik. W oczy, zupełnie nieludzkie.
   Nie zareagował na drwinę, choć gdzieś pod trzewiami poczuł skurcz rozdrażnienia. Nie znosił, gdy traktowano go z góry. Nie znosił też roztrwaniać czasu, a przepychanki słowne uważał właśnie za to – za marnotrawstwo. Alkohol nie pomagał rozwiązywać problemu, ale pozwalał o nim na moment zapomnieć, dlatego Grow odchylił głowę, biorąc kolejny spory haust. Słychać było tylko cichy dźwięk przełknięcia – akurat gdzieś w momencie, w którym nawiązano do półgłówków.
   – Tymczasem prawda okazuje się zaskakująco inna, czyż nie?
   – Nie – zaprzeczył, odkładając ciężkie, puste naczynie na stolik. Nie rozwinął jednak wątku, sądził zresztą, że nie musi. Nathair się mylił uważając, że Apogeum zarządzają ludzie – więcej nawet: wymordowani – wykwalifikowani, myślący, potrafiący utrzymać namiastkę społeczności. W rzeczywistości te tereny to tylko kalka miasta; słaba, wyblakła. Osób w pełni władz umysłowych można policzyć na palcach jednej ręki. Grow był pewien, że liczyłby ich na tej kalekiej.
   Wszystkim tu odpierdoliło. Nie było żadnego wymordowanego, żadnego Desperata, który okazałby się wystarczająco inteligentny, aby podnieść Apogeum na nogi, przemienić je choćby w lichą, mniejszą kopię M-3. Bawili się tutaj jak dzieciaki w ruinach; biegali z jednego miejsca na drugie, przeganiali się i choć nie było tu tak wielu tragedii jak poza granicami, to w Przyszłości stale sprzątało się po krwawych burdach, do szpitala Ostatniej Nadziei wciąż przychodzili ci, których pogryziono podczas ataku szału, a samo Apogeum nie posiadało ani władzy, ani nawet demokracji doprowadzającej do jakichkolwiek zasad. Każdy był tu tak samo ostrożny i czujny jak na bezdrożach Desperacji. Gdzie tu więc „wyjątki” o jakich wspomniano?
   Psychole też wiedli normalne życia, a mimo to byli psycholami.
   Kiedy Grow wyprostował plecy, wiszący nad przepaścią krzyżyk opadł z powrotem na jego pierś. Zdawał się jedyną czystą, błyszczącą rzeczą wśród szarych, wypłowiałych ubrań. Symbol pielęgnowanej wiary. Symbol noszony przez kogoś, kogo właśnie poproszono o coś niewiarygodnie
   (GŁUPIEGO).
   „Zepchnij mnie w przepaść”.
   – Nie muszę – sprostował, znów uderzając opuszkami w drewno blatu; zadudniły niemal bezgłośnie, ale wyostrzony słuch wyłapał te delikatne stuknięcia. – Sam sobie świetnie radzisz. Widać, że już podjąłeś decyzję, więc czego ode mnie chcesz? Mam cię sprowokować, byś przekroczył ostateczną linię? – Mówił jakby wykrztuszał z siebie jad, a mimo tego twarz nie była wściekła. Kiedy się denerwował, zaciskał szczęki – to uwydatniało świeże blizny na policzku. Teraz był jednak bardziej rozluźniony niż napięty. – Nic ci nie stoi na przeszkodzie, żeby wyjść i przerobić pierwszego lepszego mieszkańca na befsztyk. Tak cię korci do zabijania? Do przeciwstawiania się dobrym aniołom? Proszę bardzo. – Wskazał ruchem głowy w stronę drzwi. – Idź.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 03.05.20 3:02  •  Pub „CATastrophe” - Page 2 Empty Re: Pub „CATastrophe”
Usta drgnęły, wykrzywiając się niemal w karykaturalnym uśmiechu. Na próżno było doszukiwać się w nim nawet krzty radości, raczej przypominał wyraz kogoś, kto właśnie zjadł coś naprawdę kwaśnego a nieprzyjemny posmak miał pozostać na wargach zbyt długo, aniżeli powinno.
- Czy ja wyglądam na kogoś, kto sobie radzi? - zapytał, a następnie prychnął pod nosem niczym kotka podczas rui. Pokręcił przecząco głową, upijając spory łyk alkoholowego trunku zdając sobie sprawę, jak bardzo zaschło mu w gardle. Jakby nic nie pił od ciągnących się w nieskończoność tygodni.
- W ogóle sobie ostatnio nie radzę. Nie potrafię odnaleźć sobie miejsca, biegam dookoła jak kurczak pozbawiony głowy. Gdybym sobie radził, to nie siedziałbym tutaj z tobą i nie wylewał swoich żali niczym dzieciak z głęboką depresją. - wzruszył ledwo zauważalnie ramionami, a następnie odchylił się do tylu, by wygodnie oprzeć o oparcie krzesła, zadzierając delikatnie głową, spoglądając w brudny od kurzu i pajęczyn sufit.
- Nawet nie wiem, czemu z tobą rozmawiam. Jesteś przecież ostatnią osobą, od której brałbym jakiekolwiek rady. - mruknął bardziej do siebie, aniżeli do niego, choć biorąc pod uwagę znikomą odległość pomiędzy nimi Wilczur spokojnie mógł dosłyszeć każde słowo, które padało z ust anioła.
- Czasami mam wrażenie, że dla ciebie wszystko można podzielić albo na jedno, albo na drugie. Nie ma czegoś po środku, nie ma czegoś niezrozumiałego, na co nie ma jednoznacznej odpowiedzi. Ma być albo tak, albo tak i koniec. - przechylił się nagle do przodu i odwrócił bokiem, podpierając głowę na dłoni, przyglądając się uważniej Wilczurowi. Zauważył to już dawno temu, jeszcze za czasów, kiedy miał kontakt zarówno z Nathanielem, jak i Ourellem. Growlithe zawsze wierzył, że to co mówił, jest najważniejsze i że tylko on ma racje, a cała reszta świata się myli i jest gówniarzami. Owszem, Nathair nigdy nie wątpił w jego doświadczenie, wszakże na karku miał te swoje tysiąc lat, ale przecież każdy się mylił. Każdy mógł być w błędzie. Nawet on.
Uśmiechnął się lekko, o dziwo, na próżno było doszukiwać się jakiejś kpiny czy też wrogości. Jak nigdy jego uśmiech był szczery.
- W sumie.... nie męczy cię to? - zapytał nagle, przeszywając go niemalże na wylot spojrzeniem jasnych tęczówek.
- To wszystko. Przywództwo nad Psami, odpowiedzialność na twoich barkach, walka o przeżycie z dnia na dzień, ciągłe walki, ataki, nowe rany, blizny, śmierć przyjaciół lub ich... zaginięcie. - zmrużył delikatnie oczy, wreszcie zmieniając pozycję, którą do tej pory zajmował i sięgnął po kufel z piwem, który opróżnił do końca, zaczynając odczuwać pierwsze skutki alkoholowe rozkoszy. Szum w głowie był przyjemny, wręcz otulający, przynoszący za sobą lekkość, o której Nathair zdążył już zapomnieć. Nie pamiętał bowiem, kiedy czuł się tak, jakby rzeczywiście cały świat przestawał go jakkolwiek interesować.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Pisanie 21.06.20 14:30  •  Pub „CATastrophe” - Page 2 Empty Re: Pub „CATastrophe”
Był pewien, że Nathair wstanie z piskiem szurających po podłodze nóg krzesła, a potem wyjdzie z baru, pozostawiając niedopity trunek i ten charakterystyczny, gęsty niesmak w atmosferze, jaki zawsze zalęga się w powietrzu po zbyt gwałtownej wymianie zdań. Zamiast tego opadł mu entuzjazm; zniknęła wola walki. Growlithe przyglądał się temu jak ktoś, kto obserwuje zachód słońca, choć widok nie miał nic wspólnego z nostalgią, wspomnieniami i pięknem.
Wszystko można podzielić albo na jedno, albo na drugie.
Żadne wrażenie – wykluczył, lekceważąco machnąwszy ręką. – Tak jest. – Nieciężko było się do tego przyznać. Może za sprawą alkoholu płynącego już wraz z krwią? Grow przechylił swoje naczynie, zerkając w jego głąb; w płynną ciecz przypominającą złoto. A może rzeczywiście był zmęczony rutyną; stałym nadzorem, wymaganiami, ochroną ludzi, których było więcej, podczas gdy on był sam. – Sądzisz, że ktokolwiek poszedłby za przywódcą, który jest niezdecydowany? Który jednego dnia wskazuje miejsce i każe je zaatakować, a zaraz potem odwołuje całe szwadrony, bo jednak uznał, że żal mu pierwotnych mieszkańców? Słuchałbyś rad kogoś, kto nie wskaże ci kierunku, a zamiast tego tak zakręci wątek, że nie będziesz już wiedział co jest podłożem problemu?
Oparł się łokciami o blat stołu, pochylając nieco ku Nathairowi. Skrzące się w poranku ślepia wędrowały po twarzy anioła; sondowały jego skórę znaczoną bliznami, wilgotne od trunku usta i oczy w nieludzkim kolorze, na których skupiła się uwaga Wilczura.
Ludzie tacy jak ja muszą mówić co jest czarne, a co białe, by ludzie tacy jak ty mogli spać spokojnie. Jeżeli się pomylę, a myliłem się często, efekty stają się katastrofalne. Dlatego nie mogę się mylić, a jeśli łapią mnie wątpliwości: nie mogę ich uzewnętrznić. Muszę się o nie szarpać, wykłócać, walczyć do krwi, ale nie mogę się zawahać, bo jedno moje zawahanie oznacza zawahanie wszystkich podopiecznych. Pewne grupy i pewne rasy mają swoje wytyczne. Nie dlatego, że tak chciały. Zostały do tego, powiedzmy, zmuszone. Albo raczej zaprojektowane. Weźmy anioły, z których tak szydzisz. Ich prawowitą funkcją była pomoc, bez względu na to, co osobiście o nich powiesz. Znamy historię roku dwa tysiące dwunastego; ja sam ten rok przetrwałem. Kto nas wtedy ocalił? – Uniósł brew, aż na czole pojawiły się zmarszczki. – Anioły. Nie miały ku temu powodów, bo ich Niebu nic nie zagrażało. Nasz dom i ich dom to dwa odrębne, niezależne od siebie uniwersa. Koegzystują, ale nie są sobie niezbędne do przetrwania. Wojny wśród ludzi nie dziesiątkowały anielskich wojsk, tak samo jak bitwy toczone w świecie anielskim nie odbijały się na ludzkości. Anioły zstąpiły więc na Ziemię tylko dlatego, że są dobre i żałowały ludzi. Żałowały tych, których opuścił Bóg i ratowały każdego, bez względu na to, czy wcześniej był mordercą, czy medykiem. Czy zabierał, czy ratował życia. Nie ma więc znaczenia jakie masz zdanie o aniołach, które cię otaczały, bo anioły, w sensie ogólnym, są dobre. Trafiłeś na wyjątek. To trochę jak... – Zamyślił się, unosząc wzrok. Przetoczył spojrzeniem po pokrytych pajęczynami belkach podtrzymujących sklepienie, po szarych jak popiół zakamarkach, a kiedy wpadła mu myśl, powrócił wzrokiem do Nathaira. – Jak zima. Bez względu na to, co sądzi jednostka – czyli w tym przypadku ty – zima jest mroźna. Sypie śnieg, skórę tnie lodowaty wiatr. Ale tobie zima może kojarzyć się z ciepłem – bo w trakcie zamieci znajdowałeś się w chacie z ogromnym kominem. Twój dom, razem z ogniskiem, to wyjątek, to twoje przeciwstawienie się ogólnemu konceptowi, który trwa i udowadnia wszystkim innym – wszystkim tym, którzy nie mają domu, nie mają ogniska – że zima to tylko i wyłącznie lód, tylko i wyłącznie śnieg. Albo weźmy za przykład górski strumień. Z czym ci się kojarzy? – Białe kosmyki opadły na policzek, gdy Grow przechylił nieco głowę. – Gdybyś był spragniony, napiłbyś się takiej wody? Oczywiście. Bo z natury jest krystaliczna i zdatna do spożycia. Chyba że ktoś wcześniej zatruje jej źródło. Ale czy to oznacza, że wszystkie pozostałe potoki, strumienie i oceany są zatrute?
Wzruszył barkami, unosząc szklankę do ust. Pociągając łyk, zastanawiał się, czy nie za bardzo odbiegł od głównego temu, ale kiedy odstawił puste naczynie na blat, jeszcze moment milczał. Docierało do niego, że wdał się w dyskusję z kimś, kim szczerze pogardzał; pogardzał słabością Nathaira, jego nieumiejętnością podjęcia decyzji. Z każdym następnym spotkaniem zdawało mu się, że spotyka zupełnie inną jednostkę. Raz wesołą, skorą do docinek. Innym razem lakoniczną, niemal depresyjną.  Która z tych dwóch zupełnie różnych od siebie wersji była prawdziwą?
Nie męczy cię to? – Użył podobnego tonu, podobnie się na niego spojrzał – przeszywająco, na wylot, jakby mógł przeciąć skórę. – To wszystko. To niezdecydowanie, rozdrapywanie przeszłości, ciągłe ucieczki od odpowiedzialności, brak towarzyszy, bo kto jest w stanie wytrzymać z kimś kto sam nie wie czy ma kogoś za przyjaciela, czy za wroga? – Zniżył nagle ton, kompletnie ignorując fakt, że drzwi baru zamaszyście się otworzyły i do środka weszło kilka par butów, których stukot mógł zagłuszyć następne słowa: – Dobrze wiemy, że stanąłbyś w mojej obronie, gdyby zaszła taka potrzeba.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 29.06.20 23:28  •  Pub „CATastrophe” - Page 2 Empty Re: Pub „CATastrophe”
Alkohol coraz bardziej szumiał mu w głowie sprawiając, że krew zaczynała wrzeć w jego żyłach. Jednakże o dziwo nadal posiadał trzeźwość umysłu oraz postrzegania świata, nawet jeżeli na bladych policzkach pojawiły się zaróżowione rumieńce a oczy nieco zaszkliły się.
- Wow. Ty naprawdę wierzysz w anielską dobroć. - odezwał się wreszcie, kiedy Wilczur skończył swój długi monolog. Odchylił się na krześle i zaśmiał się sucho, wbijając wzrok w mężczyznę siedzącego obok niego.
- Twoje porównania może i miałyby sens kilka setek lat temu. Ale teraz? - pokręcił delikatnie głową na boki stukając palcami o drewniany blat.
- Kiedy to wszystko się zaczęło, owszem, anioły was wszystkich ratowały. Ale to było na samym początku, tuż po tym, kiedy otrzymały ludzkie ciała. Przez cały ten czas żyjąc w skorupie z mięsa i krwi zaczynały zaznawać ludzkiego życia. Przyjemności, dobroci, radości i... pokus. Cholernie silnych pokus. Nawet nie wiesz ilu z nas im uległo, Wilczurze. - pochylił się nieznacznie w jego stronę, jakby chciał upewnić się, że każde słowo, które wypowiadał zostanie wysłuchane.
- Zastanów się. Kiedy ostatni raz widziałeś zorganizowaną akcję aniołów tu, na Desperacji? Kiedy ostatnio zrobiły coś od siebie, coś dobrego dla wymordowanych czy też desperatów? Jest niby Szpital Ostatniej Nadziei, ale przez ostatnie lata nawet i on zaczął podupadać, prawda? My, anioły, posiadamy władzę nad żywiołami. Dlaczego nadal na Desperacji jest sporo wysuszonych zbiorników? Dlaczego ziemie nadal nie są pokryte zielonymi terenami? Oczywiście zdaję sobie sprawę ze skażenia, ale nie dotyczy to już całej Japonii. Jest wiele miejsce, gdzie życie jest możliwe. Chociażby tutaj, Apogeum. Czemu nie ma drzew? Kwiatów? Czemu anioły nie zakasały rękawów, nie przybyły tutaj i nie pomogły? - uniósł jasne brwi w zapytaniu, jednakże od razu dodał.
- Nie, nie odpowiadaj mi na to. Po prostu sam się nad tym zastanów. Kiedy tak naprawdę ostatni raz widziałeś zorganizowaną pomoc aniołów tu, na Desperacji. Wtedy zrozumiesz o czym mówię. Anioły nie są złe, ale przestały być dobre, przestały wpisywać się w symbol, który powinny sobą prezentować. Pewnie masz rację, że to kwestia dobrego przywódcy, którego nam aktualnie brakuje. Ale akurat w tej kwestii ja nie pomogę. - wzruszył lekko ramionami.
- Bo widzisz, nie każdy ma do tego dryg. Jedni są urodzonymi przywódcami, inni z kolei nimi nie są. Ty w przeciwieństwie do mnie masz to coś, za czym ludzie pójdą. Nieważne czy urodziłeś się z tym, czy po prostu zdobyłeś to siłą. Ale masz to w sobie. Siłę i charyzmę przewodnika. Ja tego nie mam. I w sumie dobrze, nie nadawałbym się na przywódcę. - parsknął cichym śmiechem, unosząc dłoń do góry i wskazał dwa palce jednocześnie zamawiając następną kolejkę.
"Nie męczy cię to"?
Zamyślił się na moment, choć właściwie nawet nie musiał. Znał odpowiedź. Po chwili stuknęły przed nimi kolejne dwa kufle z alkoholem, a Nathair sięgnął po swój, przysuwając bliżej siebie ambrozję bogów.
- Nie. - pokręcił delikatnie głową na bok, a w jego głosie zabrzmiała najprawdziwsza szczerość.
- Wszyscy żyjemy w stagnacji. Ludzkość rozleniwiła się na tyle, że nawet nie myśli o przyszłości. Jest dobrze tak, jak jest. Weźmy na przykład Desperację. Odbudowa dawnej cywilizacji zatrzymała się na pewnym etapie i nie idzie do przodu. W Edenie to samo. Jestem pewien, że M3 również. Naszą przyszłością jest kolejny dzień, nie patrzymy daleko do przodu. Zatarte zostały smykałki do wynalazków, eksperymentów i dalekich podróży. Świat idzie do przodu, a tylko my stoimy w miejscu. Brak odpowiedzialności? No cóż, skoro tak uważasz, nie będę wyprowadzał cię z błędu, bo cokolwiek nie powiem ty i tak wiesz swoje. Tak łatwo przychodzi ci ocena kogoś, kogo tak naprawdę nie znasz, co nie? Tak jest łatwiej. Żyć w przeświadczeniu o swej nieomylności względem innych. - uśmiechnął się lekko, a następnie upił spory łyk alkoholu.
- Nie potrzebuję towarzyszy. - odpowiedział nagle, nawet na niego nie patrząc.
- Nathaniel, Ourell, Tyrell. Robin. To tylko drobna garstka tych, którzy pewnego dnia zniknęli. Rozpłynęli się w powietrzu. Wolę egzystować w samotności niż za każdym razem czuć rozczarowanie bądź co gorsza żal, że odeszli bez słowa. Tak jest dobrze. - zakończył przymykając na moment oczy, a potem przechylił głowę na bok, uchylając powieki by spojrzeć na Wilczura.
- Oczywiście, że nie. Nienawidzę cię. - odpowiedział w tym samym momencie, w którym grupka podeszła do ich stołu, a jeden z nich uderzył głośno o blat stołu, przechylając się w stronę Wilczura.
- Masz tupet psie, przychodząc na nasze terytorium - warknął członek CATS, a trzech jego kompanów zawtórowało mu nieprzyjaznymi pomrukami.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Pisanie 13.07.20 2:38  •  Pub „CATastrophe” - Page 2 Empty Re: Pub „CATastrophe”
Otwierał już usta, bo
o c z y w i ś c i e

nie zgadzał się z jego oceną. Nathair zapominał o najważniejszym, choć sam do tego nawiązał. Nie przecz sobie, młody. Łącz fakty. Anioły zyskały ludzkie ciała? Pewnie. A wraz z nimi ograniczenia. Musiały jeść, spać, odpoczywać. Nabierać sił po każdym użyciu mocy, a przy tym nie wszystkie panowały nad otrzymanym żywiołem. Ta garstka, której się to udaje, stworzyła Eden – magazyn. Działający na prawach niesprawiedliwych z punktu widzenia wymordowanych, bo przecież każdy chciałby garść tej żyznej ziemi dla siebie. Jak by to jednak wyglądało, gdyby anioły rzeczywiście wpuściły do raju całą resztę?
Byłaby wojna, w której sromotnie by przegrały. Nie chcąc nikogo zabijać, uciekłyby ze swoich terenów, za plecami mając płonące połacie zieleni, siwy dym i ryk wściekłych najeźdźców. Wkrótce Eden, wśród którego wychowują się młode zwierzęta i rozwijają pęki multi-kolorowych kwiatów, zamieniłby się ponownie w część Desperacji, bo wymordowani, choć plują na swoje ułomności, nie dadzą rady utrzymać życia. Mogą twierdzić inaczej. Mogą się zarzekać na wszystkie świętości. Mogą zadzierać brody. Niczego to nie zmieniało.
Wymordowani tracili resztki woli; z roku na rok przybywało poziomów E i zdziczałych, a ubywało tych, którzy rzeczywiście zdziałaliby cuda. Apogeum? A kto miałby w nim rządzić? Który z wymordowanych? Bob, będący nosicielem, niepotrafiącym się bronić przed najazdem wściekłych napastników? Właściciel Melancholii, który stale znika na długie miesiące? Szefowa kasyna? Przecież właśnie oni stanowili ten minimalny procent stabilności. Cała reszta to bezmyślne, napędzane agresją zwierzęta. Zabijaliby bez względu na to, czy aniołowie zazieleniliby Apogeum, czy nie.
I TY TRACISZ PANOWANIE. ROBI CI SIĘ WTEDY TAK POTWORNIE ZIMNO... DUSZNO... JAKBYŚ TONĄŁ. CORAZ DALEJ I DALEJ W CORAZ CIEMNIEJSZE WODY. JAK WTEDY JEST JACE? JAK JEST NA SAMYM DNIE?
Grow lekko się skrzywił. Właśnie tak. Zimno. Ciemno. A gdy się budzisz – nabierasz gwałtownie powietrza jak rozbitek, którego wypluło morze. Dyszysz, z włosów kapie woda i pot, zęby mrowią – od czego? Od szczękania z lęku czy od gryzienia? I mięśnie dygoczą jak po maratonie, na który nie były gotowe.
JAK KTOŚ TAKI MIAŁBY PANOWAĆ?
– Dla was, chłopcy – odezwała się barmanka, ściągając na siebie nieobecne spojrzenie Growa. Wzrok mu się od razu wyostrzył; powieki przymrużyły, jakby nabrał podejrzliwości wobec Arai Ito. Kobieta nie rzuciła im jednak choćby ukradkowego spojrzenia. Oddaliła się, stukając obcasami butów, by zaraz unieść kładkę i wejść za bar.
POWIEDZ NAM, szeptał chłodny głos. JAK WIELKIM HIPOKRYTĄ TRZEBA BYĆ ABY PANOWAĆ NAD PSAMI A PRZY TYM MÓWIĆ (MÓWIĆ MÓWIĆ MÓWIĆ) TAK BEZCZELNE KŁAMSTWA ŻE DLA APOGEUM NIE MA ŻADNEGO RATUNKU. SĄDZISZ ŻE WSZYSCY SĄ TAK TĘPI TAK BEZNADZIEJNI TAK SŁABI ŻE NIE DAJĄ RADY ŻE NIE STWORZĄ CZEGOŚ Z NICZEGO CHOĆ SAM KAŻESZ PSOM WIERZYĆ ŻE ZBUDUJECIE UTOPIĘ POD – TWOIMI – RZĄDAMI.
– Nienawidzę cię.
NIENAWIDZĘ. NIENAWIDZĘ. NIENAWIDZĘ.
Huk.
Grow uniósł oczy z twarzy Nathaira na wykrzywione oblicze poznaczone bliznami. Nie poruszył się nawet wtedy, gdy na samym skraju zmysłu dostrzegł ruch. Krzywe od częstych złamań palce Kota zacisnęły się na kuflu ze świeżym alkoholem, a potem chlusnęło, gdy piwo rozbryzgało się na skroni Wilczura. Gęsta piana spłynęła wzdłuż nosa i szram na poliku, ześlizgiwała się szybko z żuchwy i niknęła niżej, wchłaniana przez ciemniejące od wilgoci ubranie.
Przez chwilę było cicho, jakby każdy wstrzymał wdech.
W następnej chwili Kot wyszczerzył zęby w parodii uśmiechu.
– Głuchy jesteś? WYPIERDALAJ. – Szyderczy ton i milczenie przeciwnika sprawiło, że ten sam ironiczny wyraz pojawił się u pozostałej trójki kompanów. Koty spojrzały po sobie, czuć było z ich postawy coraz większą pewność. Ich terytorium. Ich zasady. Ich siła. Jeden z nich, o pociągłej twarzy i z długim, skrzywionym nosem, obrócił się ku Nathairowi. Spoglądał z rozbawieniem, z butnością. Ich wygrana.
Cienie w pomieszczeniu nagle zadrżały – tym intensywniej, im bliżej znajdowały się Growltihe'a, jakby był świecą, której płomień potargał wiatr. Mrok w rogach i pod starymi ławami gęstniał; co czujniejsi dostrzegliby narastające sylwetki. Garbate ciała wyłaniały się z poziomu podłogi i z niskich stref ścian jak pogrzebane żywcem ofiary, próbujące wydostać się spod kilogramów mokrej gleby. Szponiaste łapy, pociągłe mordy z otwartymi ustami, ślepia bez białek i źrenic. Dziesiątki zapadłych klatek piersiowych i przetrąconych karków. A zaraz potem, jakby ktoś klasnął w dłonie, wszystkie te monstra, wszystkie ich wychodzące z cienia zarysy, zniknęły.
– Nie tym razem – odezwał się przywódca grupy, odchylając lekko brzeg koszulki. Odsłonił kawałek obojczyka, w poprzek przeciętego srebrnym łańcuszkiem. – To cacuszko zniweluje wasze gówno warte moce. Bez nich nie będziecie już tacy wyszczekani, co?
Grow nadal milczał, choć – słysząc niski, zachrypnięty śmiech – lekko się wykrzywił. Jego mary zniknęły; nie tylko te, które powoli naradzały się w ciemności baru, ale też wszystkie głosy. Było za cicho.
– Moglibyśmy załatwić sprawę na zewnątrz – kontynuował członek CATS, prostując się lekko w plecach. – Albo tutaj, jeżeli wolisz zrobić burdel z dobrego lokalu.
Krzywonosy złapał Nathaira za ramię i szarpnął w górę.
– Też wstawaj, kurwa mać.
On nie ma z tym nic wspólnego. To nie Pies – ton Wilczura zmazał uśmiech z ust Kotów. Jeden z nich cmoknął z przekąsem, rzucając ostrym spojrzeniem ku Heatherowi, ale zaraz powrócił do Growa, gdy mężczyzna oparł rękę o blat ławy i podniósł się wreszcie z miejsca. Był o głowę wyższy od przywódcy grupy.
Chodźmy na zewnątrz.
Ten, który trzymał Nathaira, zacisnął palce mocniej, ale chwilę później rozluźnił chwyt, gdy padło znużone:
– Puść go, Fushya. Też słyszałeś, co tu wcześniej padło.
Nienawidzę cię.
– To nie Pies. – Przywódca machnął lekceważąco ręką. – Niech sobie popatrzy zza okna, może nauczy się z kim przystawać.
Grow poczuł jak silna dłoń łapie go za bark, a potem popycha w stronę wyjścia. Strząsnął łapę z ramienia, ale zamiast na Koty, spojrzał na Nathaira. W oczach czaiły się skry.
Oni przynajmniej wiedzą czego chcą – rzucił, ruszając ku drzwiom.
Fushya zachichotał, sięgając po broń wetkniętą za pas. Ostrze zabłysło, gdy otworzyło się przejście, a do środka pubu wleciało jasne słońce.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 2 z 2 Previous  1, 2

 
Nie możesz odpowiadać w tematach