Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 1 z 3 1, 2, 3  Next

Go down

Pisanie 13.07.19 20:06  •  Pokój 117 Empty Pokój 117
Pokój 117 1rG6e6J

    Jeden z wielu hotelowych pokoi. Ten konkretny, z powodu oczywistego braku szyb w okiennicach mało kiedy jest wynajmowany, a jeśli już, to za "grosze". Nie należy do największych, ale bez problemu zmieszczą się tu dwie, czasami trzy osoby jeżeli nie zależy im na wygodzie. W jego wyposażeniu znajduje się stalowa rama z materacem, nazywana górnolotnie łóżkiem oraz stolik na jednej nóżce wraz z krzesłem. Na prośbę gościa obsługa może wnieść do niego dodatkowe meble, ale bądźmy szczerzy: ci których nie stać na pokój z oknami nie są także zdolni dopłacić za dodatkowe wygody.


  Rytmiczny szczęk metalu w oddali nieraz towarzyszył mu podczas zapadania w sen. Skrzypiące fragmenty stalowych konstrukcji kiwały się na wietrze w rzewnej melodii desperacji. Znajome hałasy pomagały uspokoić umysł, ale wszystko wskazywało na to, że dzisiaj nie zmruży nawet oka.
  Zasłonił usta ziewając, gdy tylko przekroczyli próg tylnego wejścia. Mała olejna lampka paliła się nad drzwiami i w całym przejściu pachniało nadpalonym knotem. Ostre cienie padały na przeciwległą ścianą, gdzie czaił się jeden z nocnych stróżów. Jego złociste oczy zalśniły w blasku światła. Praktycznie nie mrugał.
  — Spóźniłeś się — oznajmił syczący ton, przypominający odgłos pary ulatującej z czajnika. — Masz zapłatę? — Kończyna owada rozmiarów ludzkiej ręki wyłoniła się z cienia sięgając po drobne przedmioty, które bez zwłoki wysypał na nią Yume. Spojrzenie stworzenia padło na zawartość garści, jego ślepia skurczyły się do rozmiarów wąskiej linii. — Twój dług względem Czarnej Melancholii rośnie, cerberze — skwitował kwaśno, ale odsunął się robiąc im przejście do dalszej części hotelowego korytarza.
  Przypominał nieco ćmę, porośnięty miejscami puszystą powłoczką mężczyzna był niski, ale sprawiał wrażenie gotowego rzucić się do walki z większymi od siebie w każdym momencie. Jego język był wąski i rozdwojony na końcu, jak u gada. Wysuwał go badawczo, gdy Wuxian poprowadził Jekylla obok. Paskudny strażnik odprowadził ich wzrokiem, zerkając szczególnie w kierunku doktora i dopóki nie pokonali zakrętu, przypatrywał się im swoim szalonym spojrzeniem.
  Yume nie zamierzał komentować tej sytuacji. Jego zobowiązania względem desperackiego przybytku nigdy nie były zbyt niskie, ale obsługa znała go na tyle dobrze, by wiedzieć, że nie spróbuje uciec zapożyczając się wcześniej na szalone kwoty. Nawet jeżeli z jakiegoś powodu znikał na długie tygodnie, ostatecznie zawsze wracał niosąc w pysku coś, co łagodziło temperament właściciela. Poza tym nie miał ochoty zaprzątać sobie teraz głowy pracą.

  — Poczekaj — zwrócił się do jasnowłosego, gdy odgłosy hotelowego życia utonęły w ciszy.
  Znajdowali się w bocznej odnodze budynku w środku nocy, daleko od reszty atrakcji Melancholii. Wszystko pogrążone było w półmroku, bo niewiele lamp paliło się o tej porze, nawet na korytarzach. Nie oglądał się zbyt często za siebie. W tym momencie również, chociaż ciemność rozmywała kontury ich sylwetek z własną strukturą nie poświęcał drugiemu mężczyźnie nadmiernej uwagi. Zostawił go przy drzwiach, a sam mozolnie udał się w dół klatki schodowej. Echo własnych kroków towarzyszyło mu do parteru.
  W czasie drogi pojawiła się w nim obawa. Przedziwne uczucie, którego nie czuł od bardzo dawna. Był oczywiście strach, ten instynktowny, związany z potrzebą zapewnienia sobie bezpieczeństwa, ale teraz zaznał zupełnie innego wymiaru niepokoju. Zanim zniknął całkowicie za podłogą półpiętra, rzucił poprzez barierki szybkie spojrzenie na Jekylla.
  Nic nie było tak jak dawniej. Nie mógł i nie chciał udawać, że czas który ich podzielił nie istniał. To nie był jeden, czy dwa tygodnie niewygodnej kłótni, a próba morderstwa i wlekące się w nieskończoność lata gniewu, żalu i samotności. Blizna ciągnąca się przez sam środek jego twarzy przypominała mu o tym za każdym razem, gdy spoglądał na swoje odbicie.
  Stawał powoli na stopniach, jak we śnie pokonując zakręty. Pociemniały wzrok nie dostrzegał otoczenia, szedł zapamiętaną przez lata drogą jak w transie. Czuł chłód silniejszy niż zazwyczaj, okropną potrzebę oderwania się od rzeczywistości, zapomnienia, ucieczki, bo to co odkrył było tylko powierzchownie piękne. Nie wiedział, czy będzie w stanie za sprawą pstryknięcia palcem zapomnieć. Tego, jak bardzo czuł się wtedy zdradzony.
  Szczęk zabranych z kontuaru kluczy zginął w odgłosach skrzypiących schodów. Po kilku minutach wyłonił się ponownie z cienia, trafiając bezbłędnie pod odpowiednie drzwi. Zatrzymał się pół kroku przez bernardynem bez słowa.
  Nie potrafił ani zapomnieć, ani wybaczyć. Pierwsze wrażenie zachwytu minęło, a pozostała po nim wyłącznie gorycz oraz wspomnienia. Nie byli już dla siebie tym, czym kiedyś. Czas zatarł wizje odległych lat, dobrych dni, ale złość nawarstwiła się do alarmującego poziomu. Chciał pozbyć się uczucia, które było dla niego obce. Wystarczyło, że sięgnąłby do przodu, złapał za krtań i zgniótł ją zwierzęcą siłą, udusił stojącego przed nim człowieka. Bez żalu.
  ...
  Więc sięgnął.
  — Wejdź do środka — powiedział, a klucze na stalowym kółeczku zadźwięczały, gdy zatrzymał rękę przed twarzą Jekylla. — Przyniosę nam jakieś jedzenie.
  Jeszcze raz okręcił się na pięcie, by ruszyć w dół tą samą drogą. Nie widział w agresji odpowiedzi na swój ból. Wątpił, że rozmowa z Jekyllem pozwoli mu zaleczyć stare rany, ale cząstka jego duszy pragnęła jeszcze raz zaznać odpoczynku u boku przyjaciela, jak za dawnych czasów.
                                         
Yume
Opętany
Yume
Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Yun Wuxian Mei


Powrót do góry Go down

Pisanie 14.07.19 19:25  •  Pokój 117 Empty Re: Pokój 117
  Milczał. Przez całą drogę do Czarnej Melancholii nie odezwał się choćby słowem. Szedł, wpatrzony w podniszczone trapery. Jakby wcześniejsze pragnienie zmieniania z nim więcej niż dwóch zdań było jedynie chwilowym kaprysem, magią chwili, która prysła po opadnięciu emocji.
  Bez „ale” szedł tuż za nim; wszedł tylnymi drzwiami do desperackiego hotelu, nie zdając sobie nawet sprawy z ich istnienia aż do teraz. Obejrzał się na cień, który czaił się w mroku korytarza. Serce podeszło mu niemalże do gardła, kiedy mężczyzna zastąpił im drogę i zwrócił się bezpośrednio do cerbera. Doktor przyglądał mu się tylko przez ułamek sekundy, po czym zeskanował spojrzeniem wnętrze pomieszczenia. Przywodziło na myśl kaletkę schodową w podstarzałym bloku. W powietrzu unosiła się wilgoć, fetor stęchlizny i woń alkoholu. Na podłodze dostrzegł plamy skrzepniętej krwi. Przechodząc obok komornika, Jekyll schował się z plecami cerbera. Odczuł na swoim karku przytłaczający ciężar obcego spojrzenia, który nie napawał go entuzjazmem; zapamiętał szaleństwo, jakie ujrzał w oczach znajomego Meia.
  Za każdym kolejnym krokiem nawarstwiały się w nim wątpliwości. Naiwnie wierzył, że Yume faktycznie pragnął jego towarzysza, ale nie miał gwarancji, że jej forma pokryje się z jego wyobrażeniami. Zerknął przez ramię na drzwi, które znikły już niemal całkowicie w mroku. Mógł się jeszcze rozmyślić. Powiedzieć, że jednak nie ma wolnego wieczora, ale po prostu bez słowa skierować się ku wyjściu z hotelu. Uciec, jak tchórz, wystraszony przez ciemność i gromadzącego się w nim złe przeczucia.
  Złapał w zęby dolną wargę. Wiedział, że tak się nie stanie. Yun dał mu wybór. Nie wymusił na Jekyllu pójście z nim. Wybrał. Pojawił się tutaj na własne życzenie. Musiał wziąć odpowiedzialność za swoje decyzje i czyny.
  Pokonując stopnie schodów, towarzyszyło im tylko echo własnych kroków. Cisza, która ich otaczała sprawiała, że strach na powrót zerknął w ślepia doktora. Jesteśmy tu sami?, chciał zapytać, ale nie zdążył. Na całe szczęście, gdyż obawiał się, że głos odmówi mu posłuszeństwa. Nie zostawiaj mnie samego również nie zostało przez niego wypowiedziane. Stłamsić w sobie wewnętrzne lęki wywleczone przez otoczenie. I wykrzesał z siebie ostatnie resztki odwagi. Czekał, tuląc plecy do ściany z przymkniętymi powiekami i złymi przeczuciami, które mnożyły się niczym bakteria na jego dłoniach.
  Korytarz był ciemny. Zewsząd otaczało go złowrogie milczenie. Wkrótce nawet kroki cerbera ucichły i Jekyll miał wrażenie, że znalazł się w dźwiękostrzelnym pomieszczeniu albo pod lawiną. Przez owe skojarzenie wystąpiła u niego trudność w oddychaniu, jakby ubyło tlenu z powietrza. Zacisnął dłoń na barierce, zastanawiając się, gdzie podział się Yun i dlaczego jego nieobecność ciągnie się jakby w nieskończoność. Przypomniał sobie mężczyznę z parteru i aż go zamodliło. Co jeżeli trafił wprost w sidła spisku? Yume miał motyw. Lepszy niż ktokolwiek inny. Został zdradzony przez kogoś, komu zaufał, komu powierzył cząstkę samego siebie. Uważał go za przyjaciela, a doktor się nie popisał - wbił mu przysłowiowy nóż w plecy. Sam nie pozostałby obojętny na takie potraktowanie. Na jego liście znajdowało się kilka osób, którym z miłą chęcią odebrał życie własnym rękoma.
  Dreszcz przeszedł wzdłuż linii kręgosłupa bernardyna, gdy po klatce schodowej znowu rozniosło się echo kroków. Instynktownie przeszukał kieszeń bluzy, aby zacisnąć palce na skalpelu, jednak po chwili uświadomił sobie, że oddał go Yume. Kolejny, jakim dysponował, znajdywał się w apteczce pierwszej pomocy. Nawet nie zdążył po niego sięgnąć, bo oto ujrzał przed sobą znajomą twarz. Razem z tym widokiem nie pojawiła się ulga. Mięśnie nadal miał sztywne jak skała, napięte do granic możliwości, kiedy rozluźnił uścisk z poręczy. Przełknął ślinę i podszedł do Yuna.
  — Myślałem, że mnie tutaj zostawisz — zdradził mu swoją obawę tylko po to, by wyplenić ciszę, która zapadła i zagłuszyć dźwięczenie kluczy.
  Cofnął się krok w tył po tym, jak cerber wyciągnął ku niemu swoją dłoń. Z początku myślał, że chce zepchnąć go ze schodów lub wciągnąć siłą do pomieszczenia, ale nic takiego się nie wydarzało. Uchwycił w palce klucze wiszące kilka centymetrów przy twarzy.
  — Jeżeli jesteś głodny - zjedz. Ja jadłem przed tym, zanim się spotkaliśmy — rzucił, zanim Yun ponownie zniknął mu z oczu. Skłamał, lecz nie miał apetytu i wątpił w to, czy uda mu się coś przełknąć w obecnym stanie. Wolał nie testować możliwości swojego żołądka.
  Wcisnął klucze do zamka i przekręcił je. Rozległ się szczęk, alarmujący, że udało mu się otworzyć drzwi. Wszedł do pomieszczenia, zostawiając je otwarte. Przywitał go świeży powiew powietrza. Zbliżył się do jego źródła. Pozbawione szyby okno dostarczyło mu uścisku w klatce piersiowej, ale przyniosło także ulgę. Zerknął w dół. Ciemność powoli kładła się na każdym metrze kwadratowym Apogeum. Na niebie pojawiło się kilka chmur. Znosiło się na deszcz.
  Odszedł od okna i przyjrzał się po pomieszczeniu. Zlokalizował łóżko, stolik na jednej nodze i krzesło. Wybrał te ostanie. Odkładając swoje rzeczy, przysiadł na meblu. Zdołał utrzymać ciężar jego ciała. Oparł plecy na oparciu i przymknął powieki. Ile Yun karze mu jeszcze na siebie czekać?
                                         
Jekyll
Bernardyn     Opętany
Jekyll
Bernardyn     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Dr Jekyll, znany również jako Kyle.


Powrót do góry Go down

Pisanie 14.07.19 23:06  •  Pokój 117 Empty Re: Pokój 117
Nie jestem tobą.
  Rzucił mu krótkie spojrzenie, bez emocji. Obiecał sobie pozostawić wszelkie żale na później, ale słowa aż cisnęły mu się na usta. Dał rade je powstrzymać wyłącznie dlatego, że z natury niewiele mówił. Poruszanie ustami kojarzyło mu się z bólem, dlatego oduczył się niepotrzebnie strzępić buzię. Milczenie dużo łatwiej było wytłumaczyć od słów wyrzuconych w emocjach.
  — Jak chcesz — odpowiedział i zwrócił się ponownie ku schodom.

  Zanim dotarł na miejsce, w korytarzu prowadzącym do pokoju rozległy się odgłosy rozmowy. Poza niskim tonem Wuxiana rozbrzmiewały także słowa młodej kobiety. Niezrozumiałe kwestie przybrały swoją poprawną formę, gdy drzwi do pokoju rozchyliły się na oścież. Najpierw pojawiły się plecy mężczyzny, a potem reszta jego ciała.
  — Tutaj wystarczy. Dzięki — zwrócił się do niej jasnooki.
  Oczekiwał najwyraźniej szybkiego rozstania, ale jego rozmówczyni miała nieco inne plany. Prześlizgnęła się obok niego i wsunęła do środka górną połowę ciała. Jasne kosmyki zafalowały pod wpływem powietrza napływającego od strony pustych okiennic. Z wyglądu była nastolatką i było w jej wyglądzie coś miastowego. Miała czyste ubranie, zadbaną cerę i schludnie zaczesane włosy. Pomagała energicznie do Jekylla dostrzegając go w pokoju.
  — Wiedziałam, że nie jesteś sam! Nigdy nie upijasz się w samotności — mówiła szybko i głośno. Zanim odeszła, dźgnęła mężczyznę łokciem w brzuch, a potem ze śmiechem na ustach uciekła.
  Yume z ekspresją skały po prostu westchnął.
  Na rękach niósł pokaźnych rozmiarów skrzynkę wypełnioną butelkami. Szkło dzwoniło z jej wnętrza i ucichło dopiero wtedy, gdy trafiło na blat. Wrócił się jeszcze na korytarz po drewnianą tackę z jedzeniem oraz metalowe wiadro i szmatę. Wszystko postawić gdzieś w obrębie pokoju, ominął doktora i końcu opadł na skraj materaca wypuszczając powietrze przez usta.
  Był wykończony, ale ta myśl dotarła do niego dopiero wtedy, gdy pośladki natrafiły na miękką powierzchnię łóżka. Zamiast oddać się od razu swojemu ulubionemu zajęciu jakim był sen, sięgnął po jedną z butelek, odkorkował ją i pochłoną całą zawartość na raz. Niemal bez zwłoki sięgnął pod drugą, ale tym razem poza procentami do jego ust trafiły także kęsy posmarowanej grubo kromki chleba. Przełknął łapczywie i wytarł palce w szmatę przewieszoną na krawędzi wiadra.
  Zrobiło się cicho. Na zewnątrz skrzypiała metalowa konstrukcja.
  — Nie sądziłem, że się zgodzisz — zaczął, zerkając spod ciemnej grzywki na Jekylla. Oparł łokcie na udach. — I chyba nadal nie rozumiem dlaczego.
  Białe tęczówki zmieniły znowu swoje położenie. Przez ich barwę trudno było czasami powiedzieć gdzie dokładnie patrzył się Wuxian. Rozwiał jednak tą niepewność podnosząc się i kucając przy wiadrze z wodą. Z wnętrza ulatywała para. Zamoczył szmatę i cieszył się przez moment przyjemnym ciepłem na dłoniach, by potem z głośnym pluskiem wyjąć je i przetrzeć materiałem całą twarz.
  — Wyglądasz, jakbyś miał się zaraz przewrócić. Na pewno nie chcesz zjeść? — zasugerował, kiwając głową na resztę kromek ustawionych jedna za drugą na drewnianej podkładce.
  Powiedział to jednak pod pretekstem. Sam nie wierzył, że obawy doktora wynikają wyłącznie z powodu pustego żołądka. Kierował nim strach, o który Yume nie byłby w stanie posądzić człowieka, jakiego znał kiedyś. Siedzący przed nim Locklear i ten z przeszłości byli do siebie podobni, ale czas pokazywał jak wiele ich od siebie różniło. Ciemnowłosy też się zmienił, ale widząc jak przerażające są jego drobne gesty dla drugiego mężczyzny miał wrażenie, że wszystko poszło w nieodpowiednim kierunku.
  Nie czekając na odpowiedź wyciągnął rękę ponad blat i pchnął na drugi kraniec stołu tackę. Gdy podniósł się wreszcie doprowadzając twarz do odpowiedniego stanu podał mu również jedną z nieotwartych jeszcze butelek alkoholu. On sam potrzebował go dzisiaj bardzo dużo.
  Bez problemu miał zamiaru pozwolić mu zostać tu na noc, ale nie sądził, by doktor zapadł w sen nawet na moment. Dla chińczyka to była sytuacja podobna dziesiątkom innych i nie zamierzał poddać się zbędnym emocjom. Miał pracę i długi, które należało spłacić. Nie jadał i nie sypiał w Melancholii za darmo, więc uczucia, nieważne jak silne i sprzeczne by były, musiał od siebie odsunąć. W jego wnętrzu odbijał się echem przede wszystkim niepokój jasnowłosego. W takim tempie, gdy Yume zamknie oczy, otworzy je wyłącznie dla widoku opustoszałego pokoju.
  — Czego niby się boisz? — zapytał szorstko, bez ostrzeżenia zaciskając silnie dłoń na przedramieniu Lockleara.
  Chciał wiedzieć, jak zareaguje na taki gest. Dotychczas nie miał problemu, by zniwelować dzieląc ich dystans niemalże do zera, ale wszystko wynikało z jego inicjatywy. Z drugiej strony, gdy to jasnooki wykonał jakiś gest niemal widział, jak ten drugi kuli się w sobie spodziewając się.... czego? Uderzenia? Ataku?
  Czy kiedykolwiek dał mu powód do obaw?
  Wciągnął go do świata swojej codzienności, ale czy życie Jekylla aż tak bardzo różniło się od jego własnego, by na widok paskudnej mordy wymordowanego szukał schronienia za jego plecami? Kiedy spotkali się po raz pierwszy Yume mógł przysiąc, że był nawet trochę niższy od jasnowłosego. Znacznie bardziej przerażony i bezsilny. Zwierzęce geny szalały nadal w jego organizmie i bardziej od całego otaczającego ich zła bał się samego siebie, ale teraz wszystko było zupełnie inne. Ułożył sobie życie, znalazł cel i pozbył się gnębiącego go niepokoju. Nie miał nic do stracenia i wiele do zyskania.
                                         
Yume
Opętany
Yume
Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Yun Wuxian Mei


Powrót do góry Go down

Pisanie 15.07.19 2:43  •  Pokój 117 Empty Re: Pokój 117
  Usłyszał kroki na korytarzu, ale nie spojrzał w tamtym kierunku. Nadal miał zamknięte oczy. Wyglądał jakby spał. Z twarzy znikła wszelka ekspresja. Czoło, wcześniej ozdobione przez zarys zmarszczki, wygładziło się na czas odpoczynku. Jej właściciel starał nie zawarć sobie głowy niewygodnym krzesłem. Nasłuchiwał, ale wiedział, kto przekroczył próg pokoju. Poznał go po zapachu i sposobie chodzenia. Deski w podłodze ginęły się pod ciężarem jego ciała, po niektóre skrzypiały. Otworzył oczy dopiero, kiedy do jego nozdrzy zakradł się zapach alkoholu. Przełknął ślinę, wiodąc wzrokiem za jej źródłem. Zlokalizował go po chwili. Z butelki w dłoni cerbera wydobywała się ta woń.
  — Na zdrowie — powiedział cicho. Bestia zaryczała w jego żołądku, dopominając się chociaż kropelki nałogu. — Nie miałem wyjście. Prawdę mówiąc spadłeś mi z  nieba. Gdyby nie twoja propozycja, nie miałby gdzie przenocować — wyjaśnił mu, podle kłamiąc. Miał wyjście. Mógł wrócić do burdelu. Jinx nie odmówiłby mu noclegu, choć zapewne w zmian za niego, domagałby się przysługi lub kilku na raz.
  Utkwił wzrok w butelce, a potem powiódł wzrokiem po podłodze i odnalazł leżącą nań skrzynkę, w której znajdowało się kilka sztuk taki samych, zakurzonych, ale nadal nie napoczętych naczyń. Alkohol. Tego było mu trzeba do zregenerowania sił, a przynajmniej tak obstawiał jego organizm i wysuszone gardło. W swojej torbie miał co prawda piersiówkę z wodą, ale opcja zaprezentowana przez Yume napawało go większym entuzjazmem. Nic się chyba nie stanie, gdy trochę wypiję, wmawiał sobie, choć wiedział, że się stanie. Straci kontrolę. Nie chciał do tego dopuści w towarzystwie Yuna. Nie chciał jeszcze bardziej się pogrążać.
  Słowa Yume i szuranie po blacie wyrwało go z walki samym ze sobą. Zerknął kątem oka na drewnianą podkładkę i ułożone na niej kromki chleba.
  — Jestem pewien. I nie dziw się, że tak wyglądam. Mało spałem, od rana jestem na nogach. Potrzebuje odpoczynku — wyjaśnił posługując się kłamstwem, wyjątkowo nieskutecznie. Jego samopoczucie nie miało nic wspólnego z brakiem snu. Powód takowego był oczywisty - nazywał się Yun Wuxian Mei.
  Był coraz bardziej przytłoczony dobrocią, która biła od Yume. Skąd u niego takie pokłady empatii?  Nie mógł tego pojąć. Ich przeżycia były do siebie zbliżone. Obaj poznali, jak smakuje egzystencja na Desperacji. Wiedzieli, że nie ma nic za darmo, więc czego w zmian oczekiwał od niego Yun?
  Przegapił moment, kiedy mężczyzna się ku niemu zbliżył. Dopiero dłoń zakleszczająca się na jego ramieniu mu to uświadomiła. Stęknął z bólu, jednocześnie podrywając się z miejsca. Impet zmiany pozycji sprawił, że krzesło skonfrontowało się z podłożem, ale Jekyll o to nie dbał. Oczy miał skierowane w twarz cerbera. Objął nimi szramę na jego skórze. Miejsce, gdzie kamień zetknął się z twarzą. Nawet z tym znamieniem wyglądał atrakcyjnie.
  — Naprawdę nie wiesz? Próbowałem cię zabić do jasnej cholery — dał się ponieść emocjom, niemal krzyknął, drżąc na całym ciele. Myślał, że uda mu się trzymać emocje na wodze, ale przeliczał się w swoich obliczeniach. Spokój runął, jak relacja, w której tkwili. Dlaczego zadawał mu takie oczywiste pytanie? Naprawdę nie domyśla się odpowiedzi? Potrzebował ją usłyszeć? Jeżeli tak, Jekyll zdecydował mu to wygarnąć. — Widziałeś się w lustrze? Masz na twarzy bliznę. Jest mojego autorstwa, Yun. Naprawdę chciałem się ciebie pozbyć. Uderzyłem cię kilkukrotnie kamieniem. Celowałem, gdzie się dało, a potem cię zostawiłem całego zakrwawionego. Zdradziłem cię. Nie mieści mi się to w głowie, że umiesz przejść z tym do porządku dziennego. Nie sądzisz, że mój strach jest jak najbardziej uzasadniony? — wysyczał mu te prosto w twarz. Złość. Bezradność. Wstyd. I strach. Wszystkie uczucia skumulowały się w jednym miejscu. Nawet nie potrafił raz a skutecznie odebrać mu życia. Jednakże czy naprawdę nie potrafił? Może po prostu nie chciał.
  Zabił wielu przed nim i po nim. Skutecznie, raz a dobrze. Sprawdzał ich puls, czekał aż wyciszy się oddech i kołatanie serca. Nie popełniłby takiego błędu. Miał w tym zbyt dużo doświadczenia, a jednak Yun uszedł z życiem. Stał przed nim. Mówił do niego. Tworzył siniaki na jego skórze. Odbierał mu zdolność racjonalnego myślenia za każdym razem, gdy za bardzo się zbliżał, a przynajmniej tak było do tej pory. W tej chwili Jekyll miał wrażenie, że bańka, w której chciał skrywać swoje emocje, pękła pod naporem szorstkiego tonu cerbera.
  Ale czy naprawdę bał się, że Yun dokona zemsty? Poniekąd tak, ale już zdążył oswoić się z tą myślą czując pod pośladkami twardą strukturę krzesła. Należało mu się po tym, jak spieprzył to, co budowali wspólnymi siłami przez kilka lat. Sam to skreślił, jakby wścieklizna była jego prywatnym końcem świata, ale jakie miała znaczenie w obliczu kataklizmu, które nadeszło w 2012 r.? Śmiech. Poczuł, jak śmiech łaskocze go w gardle. Chciał dać mu ujście, ale z jego gardła potoczył się kolejny, gardłowy syk podyktowany przez dyskomfort wywołany silnym uściskiem mężczyzny.
  — Skrzywdziłem cię, Yun i zasługuję na to, abyś potraktował mnie tak samo źle, jak ja potraktowałem ciebie. W jakim innym celu mnie tu przyprowadziłeś? — wydusił z siebie. W tym miejscu zapewne powinien go przeprosić, wyrazić skruchę, przyznać się do błędu, może nawet błagać o wybaczenie, ale czy to cokolwiek zmieni?
  Nie.
  Stało się. Nie mógł cofnąć czasu. Ani prosić o wybaczenie. Mógł jedynie ponieść konsekwencje swoich czynów. Yume był upoważniony, aby go z nich rozliczyć. Tu i teraz. Po to tutaj przyszedł. Byli tylko oni i zero świadków. Tyle różnych możliwości.
                                         
Jekyll
Bernardyn     Opętany
Jekyll
Bernardyn     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Dr Jekyll, znany również jako Kyle.


Powrót do góry Go down

Pisanie 15.07.19 14:33  •  Pokój 117 Empty Re: Pokój 117
  Kłamał.
  Yume nie potrafił powiedzieć tego na podstawie tonu jego głosu. Nie odnalazł fałszu w powodach, nie podważał jego słów, ale czuł, że wszystko co do tej pory usłyszał jest bujdą. Nie przybył z nieba niosąc mu pomoc, a bardziej jak topór, który opada z góry i wbija się głęboko w kawał twardego drewna. Mimo to podjął się gry, udał że wierzy we wszystko i pokiwał głową. Jekyll musiał mieć powody, by nie mówić mu szczerej prawdy.
  Jednym z tych powodów był bez wątpienia dzielący ich dystans.
  Sam powinien zadać sobie pytanie: dlaczego go tu sprowadził?
  Euforia minęła i teraz oboje tkwili w głębokim dyskomforcie. Skoro wiedział, że czasu nie da się cofnąć, po co próbował łamać unikatowe prawa? Przez krótki moment sądził, że mogą spróbować zapoznać się jakby od nowa, ale fundament gniewu trząsł całą konstrukcją. Nic wartościowego nie powstanie na wyjałowionym gruncie. Musieli się oczyścić. On musiał się oczyścić.
Naprawdę nie wiesz?
  Oczywiście, że wiedział. Nie potrafił ubrać tego w słowa, ale gula formująca się w jego wnętrzu miała posmak nienawiści. W wielu wypadkach nie próbowałby się hamować, ale tym razem było inaczej. Chodziło o Lockleara z którym nawiązał kiedyś bliską relację. Przez całe swoje życie miał tylko kilka tak ważnych dla siebie osób i żadnej z nich nie skrzywdziłby z premedytacją. Był wręcz przewrażliwiony na tym punkcie i żaden czas nie był w stanie tego zmienić.
  Mimo to puścił ramię jasnowłosego jak oparzony i wstał gwałtownie zaciskając zęby. Na jego obliczu formował się prawdziwy gniew. Oddychał ciężko i cały drżał z emocji. Wystarczyła drobna iskra by przekonał się, że stoicyzm jest jeszcze jedną z jego masek.
  — Więc przyszedłeś tu ze mną, żebym cię zabił?! — krzyknął w odpowiedzi.
  Ściany Melancholii były wykonane z najgorszej jakości badziewia, więc gdyby nie to, że w okolicznych pokojach królowała pustka, na pewno jeden z sąsiadów zastukałby teraz wymownie w dzielącą pomieszczenia przegródkę. Na szczęście Yume zawsze wybierał ten sam pokój, oddalony nieco od tych bardzie funkcjonalnych. Sądząc po wszechobecnym kurzu nawet obsługa zapominała tutaj zaglądać.
  Był teraz jednak w takim stanie, że nawet gdyby okoliczności prezentowały się inaczej, nie zwróciłby żadnej uwagi na bodźce z zewnątrz. Rzadko kiedy czuł się aż tak zdruzgotany. Kim dla niego był? Mordercą? Pospolitym rzezimieszkiem? Bandytą, który wykorzysta jego naiwność? Wprowadził go bez zawahania do centrum swojego obecnego życia, dał mu na tę noc dach nad głową, jedzenie i picie. Dałby znacznie więcej, gdyby tylko o to poprosił. Co jeszcze miał zrobić, by udowodnić doktorowi, że nie kieruje nim nienawiść?
  Musiał się uspokoić, a zamiast tego czuł jak jego pięści zwijają się rulon z irytacji.
  Siedzący przed nim człowiek nie szukał śmierci, ale być może ciążąca mu na sercu wina była trudniejsza do zniesienia niż wizja wiecznego snu. Nadal tkwił w absurdalnym przekonaniu, że dokonał najgorszego w swoim życiu czynu i należy mu się kara. W przenoszeniu na cerbera poczucia winy nie widział żadnego problemu. Być może domyślał się, że obojętny na świat ciemnowłosy zniesie wszystko, ale okropnie się mylił. W nim także buzowały silne emocje, którym pozwoli się uzewnętrznić wyłącznie na tą specjalną okazję.
  Żeby pokazać drugiemu mężczyźnie jak otaczająca Wuxiana bryła lodu stopniała przez lata.
  Zamachnął się i wkładając w ten cios cały swój gniew trafił go w policzek zrzucając na podłogę z rozchybotanego krzesła. Nabrać powietrza do płuc głośno. Chyba odrobinę przesadził, ale jeżeli miał włożyć w to całe serce, to właśnie w takiej formie widział swoją odpowiedź na jego brednie. Piekły go palce. Nie powstrzymywał się, ale nie pokusił również o wymierzenie mu jednego z wyćwiczonych ciosów. W tej walce, gdzie głównym paliwem była nie siła, a emocje postanowił zrobić coś niespodziewanego, chaotycznego. Nie dał mu czasu na reakcję i żadnego ostrzeżenia.
  — Tyle wystarczy? — Zrobił krok w jego stronę i spojrzał na bernardyna z góry.
  Z twarzy Yuna zniknął gniew, a pojawiła się troska. Wyraz bardzo bliski temu, który widniał na jego obliczu całą drogę, którą pokonali kierując się do Melancholii. Przykucnął i sięgnął w stronę twarzy jasnowłosego chcąc ocenić uszkodzenia, których dokonał.
  Dlaczego uwierzył, że mszcząc się poczuje się znacznie lepiej? Od lat wiedział, że nie ma w takim podejściu krzty sensu, ale desperacja Jekylla wywołała w nim chęć podjęcia jeszcze jednej prób. Nie był ani trochę bardziej szczęśliwy. Po stokroć bardziej wolałby sam przeprosić, niż pozwolić ponieść się agresji. Być może udowodnił, że Locklear rzeczywiście ma się czego bać.
  Odwrócił wzrok i odsunął dłoń, zanim sięgnęła ona swojego celu. Gorycz natężyła się. Miał chęć by dokończyć drugą z napoczętych dotychczas butelek alkoholu. Stan nietrzeźwości i tak dopadał go zwykle zdecydowanie za późno. Teraz wyostrzył jedynie zmysły i pogłębił ranę.
                                         
Yume
Opętany
Yume
Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Yun Wuxian Mei


Powrót do góry Go down

Pisanie 16.07.19 0:42  •  Pokój 117 Empty Re: Pokój 117
  Poszedłby za nim ponownie  - był tego pewien, gdy wpatrywał się w twarz mężczyzny. Nie odstraszały go nawet pierwsze oznaki wściekłości, które na niej zaistniały, przy okazji eksponując bardziej piętno ich burzliwego pożegnania. Prawda była tak, że podszedłby za nim nawet w ogień, jeżeli to umożliwiłby mu wejście z nim w interakcje.
  Spomiędzy warg doktora wydobyło się stłumione westchnienie, gdy palce Yuna nagle rozluźniły się z jego ramienia
  — To odrażające, prawda? Dotykać kogoś, kto bez oporu próbował wykreślić twoje istnienie — podsunął; w głosie pobrzmiewała ledwo słyszalna nuta satysfakcji, przez którą jednak w dalszym ciągu przebijał się strach. Odczuwał lęk. Lęk przed tym do czego był zdolny mężczyzna. Lęk przed tym, do czego się posunął, aby pozbyć się pogardy do siebie. I nade wszystko lęk przed samym sobą, a konkretnie emocjami, nad którymi już nie panował, które zadomowiły się w nim na dobre, przejęły ster, stłamsiły i instynkt samozachowawczy, i zdrowy rozsądek. Potrzebował tej prowokacji. Potrzebował ujrzeć go takiego, jakim teraz był. Nagiego, obnażonego. Sponiewieranego przez gniew tak czytelny, że aż przerażający. Yume spełnił jego oczekiwania aż za nadto. Jego spojrzenie przestało emanować flegmatycznością, dobrocią, roztrzaskał ją na kawałki. Zniszczył, zdewastował, jak wcześniej wszystko to, co było mu bliskie.
  Krzyk odbił się od jego czaszki, która niemal eksplodowała pod natężeniem tego dźwięku. Pod presją emocji nie udzielił mu odpowiedzi. Zacisnął usta do tego stopnia, że utworzyły bladą linię odcinającą się od opalonej skóry. Gdyby nie jej symetryczność, mogłaby uchodzić za bliznę.
  Pomiędzy nimi wykreowało się napięcie, jak podczas wyładowań elektryczny. Jego impulsy sprawiły, że włosy zjeżyły mu się na karku. Podświadomie wyczuwał, że nadchodził punkt kulminacyjny. Zaraz się okaże, ile prawdy skrywało się w trosce Yuna, ile tkwiło w nim gniewu i jak bardzo nienawidził Jekylla za to, co mu zrobił. Przestał być bryłą lodu; został przełamany. Widział to w jego gestach. Drżał, jak wcześniej bernardyn i wiedział, że to nie z powodu zimnego powietrza wlatującego do pomieszczenia przez wybite okno.
  Gdy zbliżył się ku niemu, Locklear wyprostował plecy, ale nie uchylił się przed ciosem. Nie zrobił dosłownie nic, prócz zamknięcia powiek. Protest zmarł mu w krtani. Zastękał jedynie, kiedy w końcu poczuł strukturę dłoni mężczyzny na swoimi policzku. Cios był agresywny, precyzyjny, przepełniony szewską pasją. Impet uderzenia zwalił doktora z nóg. Spadł z krzesła i, aby ratować głowę przed bolesną konfrontacją z podłożem, asekurował się dłońmi lecz przy wykonaniu tej czynności uderzył łokciem o konstrukcje łóżka przy akompaniamencie metalicznego pogłosu i kolejnego stłumionego jęku.
  Tyle wystarczy?, usłyszał, zanim w ogóle przybrał inną, bardziej dogodniejszą pozycje. Przejechał językiem po zębach, rachując straty, ale chyba wszystkie były na swoim miejscu.
  — Nie wiem. To zależy od ciebie — wydusił z siebie, uprzednio spluwając śliną zmieszaną z krwią na podłoże. Zerknął ku niemu, zadzierając głowę do góry. — Ulżyło ci? Uszło z ciebie powietrze?
  Uszło. Widział tego w mimice jego twarzy. Złość zbledła, jak cera lekarza. Na powrót zagościła na niej troska.
  Być może Yun uwodnił mu, że jego obawy nie były bezpodstawne, ale strach przezeń odczuwany osłabł. Spróbował się podnieść, jednak na daremno. Promieniejący ból w lewym ramieniu sprawił, że do oczu podeszły mu łzy; zaś w miejscu, gdzie zetknęła się dłoń mężczyzny z jego policzkiem, skóra płonęła. Jakby ktoś przycisnął do niej rozgrzany pręt. Sięgnął do niej sprawniejszą dłonią i zbadał jej strukturę pod opuszkami palców, ale wyczuł pod nimi jedynie gładką, wilgotną od potu powierzchnie. Opuchlizna pojawi się z czasem, mniej więcej, kiedy ustąpi ból, skutecznie go zastąpi.
  — Yun,  moje słowa nic nie zmienią, ale chce, abyś wiedział, że jest mi cholernie źle z decyzją, jaką wtedy podjąłem — wyrzęził na wydechu. Głos miał zachrypnięty, a pod powiekami zgromadziło się jeszcze więcej łez, które w końcu potoczyły się po policzkach. Nadal nie radził sobie z emocjami. Choć strach przeszedł do historii, pojawiło się nowe. Takie, którego Jekyll nie potrafił odpowiednio nazwać. Wyrzuty sumienia niemalże go znokautowały, roszcząc sobie prawo do głosu. Jego kręgosłup moralny nie był tak przekrzywiony, tak przeżarty, jak myślał. Pokryła go jedynie rdza.
                                         
Jekyll
Bernardyn     Opętany
Jekyll
Bernardyn     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Dr Jekyll, znany również jako Kyle.


Powrót do góry Go down

Pisanie 16.07.19 23:00  •  Pokój 117 Empty Re: Pokój 117
  Wargi drżały mu z irytacji, ale zacisnął je mocniej i wymusił na sobie spokój. Dał się ponieść emocjom trwającą zbyt długo minutę, w której trakcie pozbył się z krtani kotłującego tam od początku krzyku. Zamknął na moment oczy, ale obraz powalonego ciosem Jekylla odbił mu się na powiekach zbyt mocno. Kiedy spod rzęs wyłoniły się na nowo blade tęczówki powróciła jego chłodna obojętność.
  — Nie zrobiłem tego dla siebie. Wyglądałeś jakbyś bardzo chciał dostać po twarzy, żeby się opanować. — Przyglądał się mu z niepokojem wyzierającym zza lodowatego spojrzenia. Patrzył jak rozrzedzona krew brudzi podłogę, ale nie przejął się tym aż tak, jak powinien. Jak zrobiłby to jeszcze kilka minut temu.
  Być może bernardyn miał rację. Coś się w nim zmieniło, ale nie tak, jak w pierwszym momencie podejrzewał. Bryła lodu pękła, ale z jej wnętrza wydobył się równie beznamiętna skała. Nie był człowiekiem, który pozbył się emocji. W jego wypadku od zawsze były one bardzo spłycone, krótkotrwałe, bardziej jak impulsy, a nie przejmujące ciało i umysł uczucia. Kiedy przemijały, nie pozostawał po nich żaden ślad.
  Mógł zadać mu te same pytania, ale odpowiedzi były zanadto oczywiste. Zamiast postawić go ponownie na twardym gruncie zachwiał podłożem z siłą trzęsienia ziemi. To, co toczyło się leniwie po policzkach doktora musiało być łzami, ale Yume widywał je zbyt rzadko, aby tak szybko mieć pewność.
  Skrzyżował ramiona i odwrócił głowę. Widok odległych ruin, tak znajomy i bliski sercu przywołał odrobinę utraconego ciepła. Jak to się działo, że od lat pomagał setkom biedniejszych od siebie, a nie był w stanie znaleźć sposobu, by ulżyć człowiekowi znajdującemu się bezpośrednio przed nim? Nie chciał i nie mógł pakować się z buciorami do jego nowego życia. Ich przypadkowe spotkanie nie musiało oznaczać początku wielkich zmian. Może los dał im okazję, by wyjaśnili sobie kilka kwestii, ale gdy jedno z nich opuści próg pokoju, nigdy się już nie zobaczą.
  Trzymanie urazy było idiotyczne. Minęło zbyt wiele czasu, by takie wyznanie wywołało w nim jakąś gwałtowną reakcję. Jekyllowi było przykro, jemu niezbyt. Mogli spotkać się w środku i uznać, że głęboko wyryte rany zagoiły się z czasem, jak w przysłowiu. Wskazówki zegara, którego brakowało w pomieszczeniu przesuwały się do przodu.
  — Zdarzało nam się podejmować gorsze — odparł z westchnieniem. Gdy zamykał oczy, obrazy teraźniejszości mieszały mu się z przeszłymi. Jakby nawet teraz, chociaż maska spoczywała bezpiecznie w jego plecaku, poddawał się sennym marzeniom. Sanktuarium, które zbudował wewnątrz własnego umysłu oferowało bezpieczeństwo dopóki akceptowało się ułudę jako element rzeczywistości. Yume nie miał z tym problemu. Dla niego sen był azylem, jedynym, który dawał mu to, czego naprawdę pragnął. A potem delikatny blask dochodzący z zewnętrznej lampy dopominał się o uwagę, rozjaśniał wnętrze pokoju.
  — Więc powinieneś cieszyć się, że udało mi się przeżyć, zamiast rozpamiętywać stare dzieje. — Przewrócił oczami i utkwił spojrzenie daleko poza sylwetą mężczyzny. — Jestem tu i to całkiem żywy. Nie opłakuj mnie, jakbym rzeczywiście wtedy umarł.
  Nie potrafił radzić sobie z natłokiem emocji u innych. Miał go spróbować pocieszyć, czy udawać, że nie widzi? A może łzy spływały mimowolnie po jego twarzy, bo cios, którym go obdarował był zbyt silny? Pojawiało się tak dużo pytań i tak niewiele odpowiedzi, że myśli Wuxiana galopowały w kilka stron naraz. Nie potrafił ich opanować, tracił kontrolę nad sytuacją.
  Ugasił swój pożar pociągając głośno z butelki. Opadł jeszcze raz tej samej nocy na skraj łóżka i odsunął szkło od ust. Na dnie została już mizerna reszta, której nie chciało mu się kończyć, zakołysał nią na dnie i odłożył naczynie.
  — Nie namawiam cię do skakania z radości, ale mógłbyś chociaż nie zachowywać się tak, jakby przebywaniem w moim towarzystwie było najgorszą karą — narzekał, siląc się na pogodny ton. W jego wykonaniu wszystko brzmiało jak widelec suwany na powierzani porcelanowego talerza. Ktoś odebrał mu dar swobodnej mowy oddając w zamian dwa zbędne psie łby. Im więcej gęb, tym mniej miał do powiedzenia. — Siadaj.
                                         
Yume
Opętany
Yume
Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Yun Wuxian Mei


Powrót do góry Go down

Pisanie 19.07.19 0:26  •  Pokój 117 Empty Re: Pokój 117
  Przejechał palcem po krwawiącym policzku, pozostawiając na nim smugę, która po chwili uległa degradacji; została częściowo zmyta przez przezroczystą substancje. Jego gruczoły łzowe dawno się tak nie napracowały. Wmawiał sobie, że to przez kurz. Zalegał na podłodze, więc to naturalne, że wzbił się w powietrze podczas upadku i wpadł do oczu, przez co uruchomił system oczyszczania rogówek i spojówek z obecności zarazków.
  — Chyba pomogło. — Głos nadal mu drżał, ale było znacznie lepiej niż wcześniej. Wyzbył się z niego żałosnego, rozpaczliwego akcentu.
  Dłoń mimowolnie powędrowały do żółtej chusty smętnie wiszącej z jego szyi. Wielu członków DOGS utożsamiało się z tym kawałkiem szmaty, strzegło jej jak oka w głowie, ale dla niego nie miała żadnej wartości. Była jedynie dodatkiem uprawniającym do przebywania w kryjówce i czerpania z tego tytułu nikłych przywilejów, do których zaliczało się korzystanie z medykamentów i ubogich racji żywnościowych. Rozwiązał węzeł, lecz zajęło mu trochę ponad dziesięć sekund przez szwankowanie prawej ręki  - czuł w niej mrowienie. Wścieklizna, dobra stara wścieklizna znowu dawała o sobie znać. Czy musiała demonstrować swoją obecność w takim momencie? Może wyczuła bratnią duszę i chciała się z nią przywitać?
  Skonfrontował zwiewany materiał z twarzą. Tkanina niemalże  od razu przesiąkła łzami, potem i posoką, jednak Jekyll nie wydał się tym faktem przejęty. Nie była zbyt przydatna; gdziekolwiek by się nią nie zjawił, zwiastowała nieszczęście. Skupiała wokół siebie wrogów gangu, dlatego zazwyczaj trzymał ją w kieszeni. Nie zdążył tego uczyć po wyjściu z burdelu, bo nie uszedł nawet paru metrów, a napotkał Yume. Właściwie nawet zapomniał o tym, że zakrywała mu twarz. Myślał o jak najszybszym dotarciu do kryjówki.
  Po dokładnym przetarciu obu policzków, zmiął ją w ręce i wcisnął głęboko w kieszeń, ale w dalszym ciągu nie spróbował wstać. Czekał aż wrócą do niego siły. Czekał aż policzek zaprzestanie piec. Czekał aż wszystko się unormuje.
  Podczas oczekiwań umysł wysalał mu sprzeczne sygnały.
  Namawiał Jekylla, aby wyznał Yunowi prawdę, niezależnie od tego jaka by nie była, a była tandetna. Jak prymitywne metody leczenia, po które doktor sięgał tak często, jak często do pokoju medycznego zaglądali pacjenci. Namawiał, a jednocześnie odradzał. Nakłaniał do przejścia z tym do porządku dziennego. Uciszenia emocji, stłumienia ich, jak to czynił praktycznie zawsze.
  Zdecydował się na drugą opcje, bo gdyby nawet przystał na pierwszą i tak miałby problem z przekształcaniem myśli w słowa. Radził sobie z alkoholem, więc tym bardziej poradzi sobie z palącym policzkiem, ukłuciem w klatce piersiowej, falami ciepła i całym gradientem emocji w nim zgromadzonym. Wmawiał sobie to tylko chwila zawieszenie, która nie potrwała jednak długo. Yun zabrał głos i wszystko wróciło. Serce zatłukło mocniej w piersi. Jekyll miał wrażenie, że tym nagłym zrywem podejdzie mu zaraz pod przełyk.
  Sęk w tym, że nigdy nie podjął gorszej. Jasne, nie raz zadecydował o życiu innych. Zabił przecież prawie całą trupę cyrkową liczącą sobie ponad dziesięć osób. Zrobił to z premedytacją. Zachowywał zimną krew, gdy patrzył na ich wycieńczone przez eksperyment oblicza. Nigdy nie powiedział im wprost, że umrą, ale to było aż nazbyt oczywiste. Ból przecież musiał się kiedyś skończyć. Ich zakończył się po wielu nieprzespanych, spędzonych na wrzaskach nocach, podczas których przeklinano go kilkanaście razy w przeciągu doby. Nie czuł wtedy nic, nawet cień satysfakcji ulotnił się szybciej niż myślał. Szyderczy śmiech tylko przez chwilę zdobił usta. Spakował swoje manatki  i zniknął tak szybko, jak szybko się wśród nich pojawił. Z Yume nie potrafiłby postąpić tak samo. Nie mógłby przedłużać mu cierpień dla przetestowania kilku medykamentów. Nigdy nie był tym, czym byli oni - zwykłymi królikami doświadczalnymi, a on... No właśnie. KIM ON BYŁ? Dlaczego jego obecność tak wszystko komplikowała? Dlaczego będąc w jego towarzystwie swobodne oddychanie nastarczało mu tyle trudu?
  Rozumiał, ale jednocześnie nie chciał rozumieć. Ta sytuacja go przerosła pod wieloma względami. Gdy już myślał, że się pozbierał, że wszystko wskakuje na właściwie tory, świat znowu stanął na głowie. Nie mógł liczyć na odrobinę normalności, psychicznej wygody?
  Oczywiście, że nie. Jekyll jedynie się łudził, że może funkcjonować w nim normalnie, ale co oznaczała normalność? Definicja tego słowa juz dawno się zatarła.
  Złapał za metalową konstrukcje posłania i podźwignął się na niej jak na drążku, choć, gdy wyprostował plecy, zakręciło mu się w głowie. Nie pofatygował się, by sięgnąć po leżące jak on wcześniej na podłodze krzesło. Usłuchał się cerbera. Usiadł na materacu, tuż obok niego. Bez przyzwolenia zabrał mu butelkę i wypił z niej oszczędnego ŁYKA.
  — Minęło ponad sześć stuleci, odkąd się ostatnio widzieliśmy. Myślałem, że... — przerwał; słowo umarłeś nie chciało przejść mu przez gardło, w którym znowu ukształtowała się gula. Zerknął ku Yume, łudząc się, że pomoże mu z tego wybrnąć, ale widok jego oczu zdecydowanie nie przyczynił się do odnalezienia właściwego określenia wśród wielu cisnących się na ustach słów. Przygryzł dolną wargę, na powrót zwracając mu przedmiot. Bestia, która od przeszło miesiąca domagała się swojego pożywienia – alkoholu – zawarczała niezadowolona z decyzji doktora. Czuł jej miażdżące rozczarowanie w trzewiach, w mrowiących palcach i spierzchniętych wargach, ale je zignorował. — ... już nigdy cię nie zobaczę.
  Gdyby Jekyll był drewnianym pajacem o imieniu Pinokio zgrabny nos wydłużyłby się o dwa cale, ale kłamstwo przyszło mu z niebywałą łatwością. Powoli odzyskiwał pod nogami stały grunt. Nie czuł się już jak łyżwiarz na lodzie. Szybka zmiana tematu powinna mu to jeszcze bardziej ułatwić.
  — Opowiedz mi, czym się teraz zajmujesz. Taszczyłeś tutaj jakieś skrzynki. Handlujesz?
                                         
Jekyll
Bernardyn     Opętany
Jekyll
Bernardyn     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Dr Jekyll, znany również jako Kyle.


Powrót do góry Go down

Pisanie 26.07.19 11:42  •  Pokój 117 Empty Re: Pokój 117
  Poruszył kącikiem ust. Niby w uśmiechu, lecz wyglądało to bardziej jak nerwowy tik. Jekyll podobno był doktorem, a z ich dwójki to właśnie pięść Yume uleczyła go z urojeń. Tak przynajmniej chciał wierzyć, ufać, że już po wszystkim. Że w tym jednym pokazie agresji zawarł cały swój żal, którego gnębiąca obecność nie będzie już dłużej przeszkodą do zwykłej dyskusji. Mogli przecież udawać tak długo, aż fałsz przerodzi się w prawdę.
  Kiedy usiadł jeszcze raz na skaju łóżka specjalnie nie patrzył na drugiego mężczyznę. Nadmierną uwagę poświęcił swojej pięści. Zwiniętym w rulon palcom, których powierzchnia zaczerwieniła się od brutalnego kontaktu z policzkiem bernardyna. Bijąc się, rzadko kiedy używał tak prymitywnych metod. Należy jednak zacząć od tego, że Yun zwykłe unikał wszelkich fizycznych starć. Nie był osobą, którą łatwo jest sprowokować, a przy tym nawet pozbawiony przywileju stoickiego opanowania prędzej brał nogi za pas, niż rzucał się do szamotaniny. Uważał, że tytuł tchórza zapewni mu więcej spokoju niż dumne miano agresora. Na Desperacji tych z drugiej kategorii było od groma i szczycili się połamanymi szczękami, bicepsami o obwodzie konara wiekowego dębu i bliznami pokrywającymi całe ciało. Dalekie to było od wizji spokojnego żywota, do którego dążył chińczyk.
  Poza tym mało kto śmiał zaczepiać trzygłowego kundla.
  — A potem w trzy sekundy i tak mnie poznałeś — powiedział sucho, chociaż można się domyśleć, iż próbował być zabawny. Nigdy nie specjalizował się w humorze. Może właśnie to tak wyraźnie ich połączyło? Oboje nie tryskali niepotrzebnie radością, prawie zapominając jak to jest śmiać się do bólu brzucha. — A może nawet krócej. Półtora sekundy?
  Wuxian prawie w ogóle się nie zmienił. Polityka żadnych blizn funkcjonowała bez zarzutów. Potworna regeneracja pozwalała mu pozbyć się z ciała każdej rany, zanim ta zaczęła samoistnie się zasklepiać. Włosy miał obcięte identycznie jak przed wiekami, krótko i schludnie. Kilka dłuższych kosmyków opadało na czoło i zahaczało o uszy, ale nigdy nie zakrywało oczu. Te z resztą i tak miały już ciężką egzystencje musząc walczyć o uwagę z grubymi, ciemnymi brwiami. Nigdy nie próbował się zmieniać.
  Z chęcią obserwował jednak zmieniający się świat. Ludzi, których znał odwiedzał w swoich snach. Był bezkształtną zjawą w ich umyśle nocną porą, której nie potrafili nadać konkretnej nazwy. Niepokojącym szumem wśród gałęzi, szybkim wiatrem przeganiającym pustynny piach. Dyskretnie rejestrował zachodzące zmiany, jakby wcale nie był uczestnikiem, a wyłącznie czytelnikiem tej książki zatytułowanej "życie".
  Jak za pstryknięciem palca, setki lat rozłąki mogły przestać istnień. Bo on nigdy się nie zmienił.
  — Nie — odpowiedział na zadane pytanie i zamilkł.
  Wbił intensywne spojrzenie w nieotartą butelkę, a potem obniżył wzrok do wiadra z wodą.
  Nie korzystał ze zwykłej łazienki, nawet jeżeli ta w Czarnej Melancholii miała wysoki, desperacki standard. Nie przepadał za bieżącą wodą, mokre plamy na podłodze wywoływały w nim wstręt, a myśl, że miałby w nich stanąć wręcz denerwowała. Z tego samego powodu unikał deszczu. Myśl o kroplach spływających bezwiednie po jego twarzy skutkowała bolesnym bezdechem. Od lat korzystał wyłącznie z wiadra i szmaty, ale niejedna szkolna pielęgniarka byłaby z niego dumna. Zajęciu temu poświęcał niejednokrotnie długie godziny. Obecność Lockleara skutecznie odwiodła go tym razem od rutynowej czynności.
  Nie był z tego powodu zadowolony, ale jednocześnie ta sama myśl przypomniała mu, że nie jest w pokoju sam. Jekyll być może oczekuje od niego dłużej odpowiedzi. W końcu normalnie ludzie konwersują nieco aktywniej.
  — Odrabiam długi dla Melancholii — dodała po zbyt długiej chwili milczenia, by uznać, że wyłącznie się namyślał. — Nie mieszkam tu na stałe. Zwracam przysługi.
  Jego życie składało się z wędrówek. Nie gromadził oszczędności i nie miał jednego domu. Pokój 117 w Czarnej Melancholii był najbliższy temu określeniu, lecz jego wnętrze było zbyt zimne i surowe, by poczuć się w nim dobrze. Swoje miejsce miał wśród bliskich ludzi, a nie ciasnych ścian.
  — A ty nadal leczyć. Pracujesz w burdelu, ale trzymasz się z psią bandą. Poza tym w dalszym ciągu kręcisz się wyłącznie w tej okolicy. — Stwierdził, bo trudno byłoby nazwać to pytaniem. Jasne spojrzenie padło na jego profil. Czekał na rozwinięcie, na to, co Jekyll sam zechce mu o sobie powiedzieć. O nowym sobie.
  Sięgnął do podbródka i przesunął palcami po krótkim zaroście. Nie zaprotestował, gdy zielonooki zabrał mu butelkę. Z miłą chęcią podsunąłby mu kolejną, gdyby to miała być jedyna normalna czynność, którą robił poza dygotaniem ze strachu przed nieokreślonym złem. Wyglądało jednak na to, że chociaż częściowo odzyskał opanowanie.
  Zdecydowanie bardziej wolał go widzieć w takim stanie. Spokojnego, trochę zuchwałego. Odważnego na tyle, by odebrać Wuxianowi alkohol, którego ten nie zdążył dopić. Zaczerwienienie na policzku, chociaż wywołane ciosem, przywodziło na myśl objaw zadziornego temperamentu. Nie przypominał sobie, by kiedykolwiek musiał go pobudzać. Często za to funkcjonował dla jasnowłosego jak kubeł zimnej wody, głos spokoju.
  Woda w kuble już prawie wystygła. Yume stracił też apetyt. Ssanie w żołądku ustało i zamieniło się w bolesne, acz możliwe do wytrzymania skurcze. Pokusa, by poddać się zmęczeniu była ogromna, więc miał nadzieje, że Locklear nie nastawia się na całonocne pogaduchy i wspominanie dawnych czasów. Jego obecność nie przeszkadzała Wuxianowi, by przechylił się na bok i oprzeć głowę o pusty plecak, którego używał zamiast poduszki. Natychmiast zamknął oczy.
  — Przepraszam, że nie dotrzymam ci towarzystwa, ale chyba zaraz zdechnę — powiedział zwykłym tonem, zanim dopadnie go ten pozbawiony sensu, senny bełkot. — Nadal zamieniasz się w takiego ciepłego lisa? — Zapytał, uchylając na moment jedną powiekę.
                                         
Yume
Opętany
Yume
Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Yun Wuxian Mei


Powrót do góry Go down

Pisanie 27.07.19 0:44  •  Pokój 117 Empty Re: Pokój 117
  Krótkie nie ułożyło na czole bernardyna zmarszczkę. Mimo wszystko spodziewał się większej wylewności, ale czy Yun kiedykolwiek z niej słynął? Jasne, bywały dni, kiedy mówił więcej, w końcu zdradził lekarzowi niemal cały życiorys, ale do tego potrzebował natchnienia. Teraz nie wyglądał najlepiej. Oczy miał przekrwione, a na twarzy widniał umęczony grymas. Czekał zatem cierpliwie, aż  sam się odezwie.
  Między czasie zerknął w pustą przestrzeń, gdzie powinno znajdować się okno. Ciemność spowiła Desperacje. Ich twarz oświetlała zaglądająca do pomieszczenia blada poświata księżyca. Padała na przeciwległą ścianę, szkicując na niej ich pokraczne cienie.
  — Słyszałem, że właściciel Melancholii to podstarzały dziad, który chce wycisnąć z wszystkiego tyle zysku ile się da. Ile jesteś mu winien? — Jekyll nigdy nie spotkał się z tym człowiekiem osobiście, ale przecież kręcił się tu i tam, a jego błędnik wyłapywał wiele zębnych i niezbędnych informacji. Gromadził je jak kiedyś książki medyczne na półce. Dzięki nim wiedział kogo unikać, a komu zaleźć za skórę. Z tym osobnikiem nie chciał zadzierać.
  Sidła zmęczenia dopadały także jego. Przyłapując się na opadaniu powiek, usiadł po turecku i wyprostował plecy. Chwilę milczał, bo Yun też się nie odzywał. Poruszył karkiem to w lewo, to w prawo. Powtórzył to trzykrotnie.
  — Zazdrosny? — prychnął, kiedy Yume wytknął mu koligacje z psią sforą. Decyzja o dołączeniu do nich była spontaniczna. Czasem miał do siebie żal, że stał się właścicielem żółtej chusty, ale raz podjętej decyzji nie mógł cofnąć, chyba, że chciał przypłacić to życiem. — Burdel jest skoligacony z psią bandą, więc na jedno wychodzi — skwitował po chwili. — Masz z nimi jakieś zatargi? I wcale nie kręcę się wyłącznie po tej okolicy. Długo podróżowałem. Odnalazłem ruiny starego laboratorium, w którym badano wirusa X zanim wszystko szlag trafił. Zwiedziłem twoją ojczyznę, a raczej niewielki odsetek tego, co z niej zostało. Wykradłem się zza mury miasta, przejąłem tożsamość studenta z wymianyuprzednio go zabijająci uczyłem się na tamtejszym wydziale medycyny. Byłem do tyłu z najnowszymi sprzętem. Kto by pomyślał, że po upadku cywilizacji technologia tak bardzo się rozwinie.
  Opowiadał z błyskiem w zielonych ślepiach, nakręcając się coraz bardziej. Gdyby Yume nie wtrącił się w trakcie, najprawdopodobniej nie skończyłby tak szybko.
Szturchnął mężczyznę w żebro, kiedy ten ułożył się do snu.
  — Zanudzam cię? — Na jego ustach ukształtował się zadziorny uśmiech. — Zapraszasz mnie do siebie. Mówisz, że chcesz porozmawiasz, a teraz po prostu kładziesz się spać? — wytknął mu. Po tym jak fala goryczy wreszcie się przelała, jak nadszedł upragniony cios, poczuł się tak swobodnie, niemal tak swobodnie jak kiedyś. Zatracił się w chwili. Utracił nieco na swojej wcześniejszej ostrożności, która czyniła z niego kłębek nerwowych odruchów, która odbierała mu przyjemność przebywania z cerberem w jednym pomieszczeniu.
  Kiedy Yume zamknął oczy, doktor nadal wpatrywał się w jego skalną zarostem twarz, spojrzenie dłużej zatrzymując na bliźnie. Był gotów się pochylić i przejechać po niej opuszkiem palca wskazującego lewej dłoni, ale wtem Chińczyk na powrót otworzył oczy.
  — Chcesz żebym cię ogrzał? Nadal, ale czasem gryzie bez ostrzeżenia — odpowiedział z wyraźnym rozbawieniem wplecionym w ton wypowiedzi. — Nie wiem, jakie masz doświadczenie, ale mi jest trudniej utrzymać w ryzach wściekliznę, gdy przebywam w zwierzęcej formie. Czasem w ogóle na tym nie panuje, a powrocie do ludzkiej postaci bolą mnie wszystkie mięśnie — wyjaśnił po chwili, jednak bez wyrzuty. Pytanie mężczyzny uświadomiło mu, że borykają się z jednakowym schorzeniem, więc równie dobrze mogę dokonać charakterystyki porównawczej, wymienić się doświadczeniami.
  Do pokoju wpadł mocniejszy podmuch wiatru. Uderzył Jekylla prosto w twarz, zajrzał mu pod ubranie. Wzdrygnął się, czując jak chłód rozkłada się po ciele i wżyna się pod skórę.
  — Zimno mi — poskarżył się na głos gospodarzowi, który albo już spał, albo próbował zasnąć, ale na pewno żył. Bernardyn przez chwilę obserwował jego klakę piersiową - upadała i unosiła się równomiernie pod wpływem oddechu. — Mogę położyć się obok ciebie czy muszę zadowolić się najwygodniejszym fragmentem podłogi?
  Nie czekał aż mężczyzna przyzwoli mu na zmniejszenie dystansu pomiędzy nimi. Już raz leżał dziś na podłodze w pokoju nr 117 i nie chciał powtórki z rozrywki. Położył się obok niego, wdychając znajomy zapach przepoconego ciała. Od tej woni zakręciło mu się w nosie. Kichnął. Włożył dłonie pod głowę i przymknął powieki.
                                         
Jekyll
Bernardyn     Opętany
Jekyll
Bernardyn     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Dr Jekyll, znany również jako Kyle.


Powrót do góry Go down

Pisanie 27.07.19 23:35  •  Pokój 117 Empty Re: Pokój 117
  Okolica tej części hotelu była niesamowicie cicha. Skrzydło gmachu odbijało nieco na bok, oddalając się od uliczek, które prowadziły do głównego holu. Za oknem poza opuszczonymi przed setkami lat resztkami miejskiego krajobrazu widoczne były tylko ciągnące się piaskowe wydmy. Wiatr przeganiał drobinki i zeschłe liście. Leżąc z zamkniętymi oczami w pokoju sto siedemnaście miało się wrażenie przebywania pod gołym niebem. Było tylko odrobinę wygodniej i bezpieczniej. Gwiazdy zaglądały przez pozbawione szyb ramy migocąc w chaotycznym rytmie.
  Widok ten nie raz wystarczał wymordowanemu, by uspokoić się po pełnym wrażeń dniu, ale dzisiaj nawet w ich kierunku nie spojrzał. Chociaż zmęczenie dawało mu się porządnie we znaki, czuł satysfakcję. To nie był kolejny dzień podobny do setek innych. Tym razem rzeczywiście coś zrobił, osiągnął. Postawił krok naprzód i nie zamierzał się cofać. Paradoksalnie czuł się tak, jak gdyby oglądał na ekranie starego telewizora nagranie z dzieciństwa, do którego jakimś cudem wskoczył. Przeżywał wszystko od nowa z ciepłym uczuciem w klatce piersiowej.
  Nie kierował się nienawiścią. Nie szukał zemsty i nie hodował w sercu żalu. Starał się zawsze robić więcej, niż potrzeba, dawać innym szansę na lepsze życie, chociażby takie, jakie on sam miał. Nie głodował i miał nad sobą szczelny dach. Nie posiadał oszczędności. Wszystko co zarobił oddawał innym, a teraz los postanowił mu się odwdzięczyć.
  Jeżeli istniało coś, czego mu brakowało, to była to niewątpliwie obecność przyjaciela.
  — Niewiele — przyznał, zerkając na Jekylla z perspektywy leżącego. — Długi robię sobie na bieżąco. Dzisiejszy pokój odrobię jutro. I tak dalej.
  Venc bez wątpienia był starym dziadem i typem człowieka, który kazałby oddać nawet odgryzione paznokcie osobie, która nie ma jak inaczej zapłacić, ale z Yume łączyła ich raczej relacja typowa dla szefa i pracownika. Chociaż chińczyk oficjalnie nie posiadał żadnego stanowiska, był doskonałym "chłopcem na posyłki". Poza tym nawet ten stary pryk nie mógł zignorować cerbera żyjącego pod jego dachem. Oboje liczyli się ze swoją siłą i żyli w zgodzie.
  — W soboty uczę dzieciaki pisać i liczyć — dodał po dłuższej chwili, tak że w pierwszym momencie ta informacja zabrzmiała bardzo przypadkowo. — Wtedy nie dolicza mi za pokój. Chyba nawet on ma serce do dzieciaków... albo nadzieję, że wychowuję mu przyszłych pracowników.
  Pomimo groźby nagłego zapadnięcia w sen kontynuował rozmowę. W tej pozycji jeszcze trudniej było mu się skupić. Sztywny materac wysysał z niego ostatnie siły. Czuł się jak dzieciak, który wyjechał na wakacje do babci, a teraz po całym dniu pomaganiu jej z drewnem musiał zasnąć w obcym łóżku, pod obcym sufitem. Gnębiło go zmęczenie, a rozbudzała ekscytacja.
Sfory nie lubią towarzystwa obcych psów, odpowiedział mu w myślach. Yun nie pasował do żadnej z desperackich band. Nie potrzebował wysługiwać się nazwą, by budzić respekt, ale przede wszystkim nienawidził działać pod rozkazami osób, z poglądami których się nie zgadzał. A on nie był niczyim wrogiem, dopóki druga strona sobie na to nie zapracowała.
  Zamiast przerywać jasnowłosemu ze swoimi małymi kwestiami, słuchał go w ciszy. Mrugał od czasu do czasu, by dać mu do zrozumienia, że słucha. Tak jak przypuszczał. Wystarczyło zacząć temat, by doktor się rozgadał. Widać było, że o kwestiach rozwijającej się technologii medycznej mógłby gadać w nieskończoność. Pierwszy raz od początku ich spotkania widział w jego spojrzeniu nie strach, a szczerą radość. Prawie uśmiechnął się na ten obraz, ale jego twarz pozostała niewzruszona. Nagły przypływ zadowolenia szybko przeminął.
  Znowu zamknął powieki na dłużej.
  Co mógłby mu odpowiedzieć? Nie lubił swojego ludzkiego ciała. Kiedy tylko nie wykonywał pracy, oddawał się w niej snom. Czasami długie tygodnie błądził po Desperacji na czterech łapach zapominając o swoim drugim obliczu. Dopiero jakiś silny impuls, bolesne ukłucie w piersi przypominało mu, że traci kontrolę nad własnym ciałem i zmuszał się do powrotu. Nie było ku temu konkretnego powodu. Gdy miał zbyt dużo wolnego czasu, wiele myślał o przeszłości. Nic poza tym.
  — Jak za starych czasów — odpowiedział jedynie, gdy Jekyll położył się obok niego.
  Materac na metalowej ramie nie był szczytem wygody. Miał niewielkie wymiary i cuchnął kurzem, ale kiedy leżało się w takiej ciasnocie we dwójkę, Wuxianowi zamiast narzekać na złe warunki zachciało się śmiać. Uśmiechnął się półgębkiem odwrócony plecami do Jekylla i parsknął bezgłośnie. To musiał być sen. Zwariowany i potwornie długi sen.
  Kątem oka dostrzegł skraj maski wystający poza krawędzią stołu. Kiedy ją tam odłożył?
  Sięgnął i czubkami palców przysięgną bliżej. Pochwycił ja wreszcie całą dłonią i przyciągnął bliżej siebie. Ramię pozostało zwisając poza obręb materaca, ale lisia maska wypadła z uścisku na podłogę dopiero po dłuższej chwili od momentu, gdy dopadło go wreszcie zmęczenie.
                                         
Yume
Opętany
Yume
Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Yun Wuxian Mei


Powrót do góry Go down

Pisanie   •  Pokój 117 Empty Re: Pokój 117
                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 1 z 3 1, 2, 3  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach