Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 3 z 6 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6  Next

Go down

Pisanie 16.11.18 13:17  •  Leśna ścieżka - Page 3 Empty Re: Leśna ścieżka
- Tak, wciągniemy na siebie nasze stroje ninja, zrobimy sobie nunczako z rolek po ręczniku papierowym i wyruszymy na własną Mission: Impossible. - Wywróciła wymownie oczami. Tej propozycji ani przez moment nie traktowała poważnie, przekonana że cokolwiek napadło ich tam nad jeziorem, za żadne skarby nie powinni tego słuchać. Niby z jakiej racji mieliby posłusznie wykonywać rozkazy jakiegoś szemranego typka, który powybijał wszystko co żywe w promieniu kilku metrów od siebie, chciał zmusić ich do kradzieży i groził śmiercią? No... noże dlatego, że istotnie groził im śmiercią, ale nadal nie uważała, by zrealizowanie tego szalonego planu było właściwą decyzją. Z pewnością nie zamierzała brać w czymś takim udziału a i wątpiła, by Matt zdecydował się podjąć samobójczej misji w pojedynkę. Nie mógł mówić na serio, nie uwierzyłaby w to.
- Czy ten wariat poprzestawiał ci coś z mózgu? Jakie zaś eksperymenty na ludziach? - oburzyła się z automatu, wręcz nie mogła pojąć, skąd w ogóle takie teorie. Przecież halo, to niemożliwe, by wyrządzono im jakąś krzywdę, skoro niczego złego nie robili. Padli przecież ofiarą podejrzanej istoty, która jak by nie patrzeć mogła właśnie pojawiać się w różnych miejscach miasta i terroryzować Bogu ducha winnych ludzi. Może oni nawet nie byli pierwszymi, których tak bezlitośnie opieczętowano? Nie wiedzieli co prawda, skąd przyszedł tajemniczy mężczyzna, dokąd zmierzał i jakie miał zamiary, ale Verity jednego była pewna - musieli coś z tym zrobić. Skoro sami nie byli w stanie nic zdziałać, należało szukać pomocy najszybciej, jak to tylko możliwe.
- A dlaczego mielibyśmy im nie ufać? - A co "oni" to oczywiście dowolna instytucja, do której zamierzaliby się zwrócić. Najpewniej służba zdrowia lub jakieś władze a.k.a. wojsko, bo trudno powiedzieć, czy ich sytuacja podpadała w pierwszej kolejności pod zagrożenie zdrowia czy bezpieczeństwa. W zasadzie to jednego i drugiego, ale na coś musieli się zdecydować. - Myślisz, że jesteśmy w stanie zrobić coś na własną rękę? Nie wiem jak ty, ale ja nie znam się na dziwnych stworzeniach, truciznach i kradzieży, a przecież nie wpiszę w internet "jak pozbyć się znamienia pozostawionego przez wielkiego, strasznego śmierciotypa"!
Do tej pory ostrożny, ale spokojny ton głosu teraz już wyraźnie ciągnął paniką. Jeśli to coś mówiło prawdę, to mieli tylko pięć dni na uratowanie się przed śmiercią, a jak to właśnie stwierdziła - sami nie mieli szans. To był już naprawdę dobry powód to tego, by rozłożyć bezradnie ręce, uznać swoją niższość i zwrócić się do odpowiedniej instancji. Już, teraz, natychmiast. Jeszcze chwila takich czarnych myśli o pozostaniu na lodzie, eksperymentach na żywym organizmie i innych bzdur, żeby z desperacji zawróciła nad jezioro i rzuciła się prosto w zatrutą wodę z nadzieją, że na coś większego od ryby też zadziała.
                                         
Verity
Studentka
Verity
Studentka
 
 
 

GODNOŚĆ :
Daisy Verity Greenwood


Powrót do góry Go down

Pisanie 20.11.18 2:08  •  Leśna ścieżka - Page 3 Empty Re: Leśna ścieżka
- Dobra, dobra dobra, okay, w porządku! - Podniósł głos Matt, głównie przekrzykując własne myśli i próbując przywrócić do porządku samego siebie. Jednocześnie była to też odpowiedź na pierwszą odpowiedź Verity. Oczywiście, że wiedział, że to głupi pomysł, ale jednocześnie nie wydawał mu się taki głupi? (I naszła go również bardzo nieadekwatna do ich obecnej sytuacji chęć obejrzenia jeszcze raz Mission: Impossible.) Na tym etapie na prawdę nie wiedział komu ufać, a S.SPEC wydawało mu się czasem takim samym zagrożeniem jak cały ten śliski wirusowy problem za murem i kwestia Łowców w Mieście. A tak poza tym, wbrew temu co właśnie powiedział, nic nie było w porządku. Zagryzł w zastanowieniu palec zębami, próbując się skupić na tym co mówiła dalej, nie odpowiadając jednocześnie na żadne z pytań. A te tylko zaczynały się piętrzyć i mnożyć. Nie był zresztą pewien, które z nich były retoryczne, a które tylko rzucone w panice były myśleniem na głos.
Po tym jak skończyła mówić, zapadła na chwilę cisza.

- Myślę... że na tym etapie, nieufanie jest ogólnie bardzo dobrą taktyką. W-wiesz, przez cały ten czas utrzymywali w tajemnicy wirusa, który grasuje sobie gdzieś poza murem, kto wie jaki jeszcze drobny szczegół na temat naszej rzeczywistości trzymają w tajemnicy!
Ciągnęło, oj ciągnęło go coś do robienia na przekór Miastu i zdrowemu rozsądkowi. Właśnie mieli spotkanie pierwszego stopnia z istotą, która bytowała na kompletnie innym poziomie egzystencji, z umiejętnościami i mocami daleko wykraczającymi poza wszystko co do tej pory widział i był w stanie zrozumieć. A o ironio, potrafił zrozumieć wiele piekielnie skomplikowanych rzeczy z zakresu matematyki, fizyki, techniki i muzyki. Ale to? To co widzieli? Było to tak odmienne od wszystkiego co znał. Brak w tym było logiki i porządku, które tak lubił. Wszystko wydarzyło się tak szybko, ostro, nienaturalnie. Wręcz... fascynująco. I ta myśl go zelektryzowała. Zdał sobie sprawę z paru istotnych rzeczy, w nagłym miniaturowym olśnieniu, coś kliknęło mu w głowie. Dodać do tego zmęczenie, które kasowało coraz szybciej z niego emocje i napięcie. Zdał sobie sprawę, jak bardzo dzisiejsze doświadczenie bólu i strachu, złączone z zetknięciem się z czymś absolutnie nieznanym i intrygującym, spaczyło go. Aż do punktu, w którym uznał, że wypełnianie dziwnych zadań od tego "wariata" było sensownym rozwiązaniem. Miał wrażenie, że gdzieś z tyłu jego głowy toczyła się własnie poważna dyskusja na temat religijności, jego przekonań i tego, jak bardzo nie powinien automatycznie uznawać wyższości wszystkiego dookoła nad swoją osobą. Kiedy Verity otaczała sytuację epitetami takimi jak "chore" i zdecydowanie była na nie, on stwierdził, że pomimo wszystko, było w tym coś... no tak, przerażającego, ale też niesamowitego? Nie chciał biec w tę króliczą norę. Chciał, żeby jego głowa choć na chwilę ucichła, żeby takie myśli były poza jego zasięgiem. Były to skomplikowane sprawy, tak więc na razie pozwolił myślom sobie szeptać między sobą, bez zwracania na nie większej uwagi. Miał inne rzeczy teraz do roboty, więc dalej: chyba po raz pierwszy od dawna nie był sam w swojej panice, co dziwnie podniosło go na duchu. Była to paskudna realizacja, usłyszeć i zobaczyć oznaki narastającej paniki w Verity, ale z drugiej strony łatwo potrafił się z tym sympatyzować, nawet na tyle, żeby wziąć się w garść i spróbować przygasić ich narastającą dyskusję o tym co powinni dalej robić. Nie skreślał jeszcze wszystkich swoich opcji, ale coś, cokolwiek pasowałoby zrobić. I ponieważ wiedział, że sam sobie nie za bardzo ufał, postanowił zaufać Veirty.

- Masz rację, dobra, rozumiem. Chodźmy, chodźmy stąd. Po prostu stąd chodźmy. Możemy... możem-- chodźmy do S.SPEC, do szpitala, do kogokolwiek. Damy radę. Będzie dobrze. Może umrzemy - zawahał się na chwilę, ale mówił dalej - a może nie. - Wzruszył ramionami i nawet uśmiechnął się, miał nadzieję, że pocieszająco, do Verity. Była to doprawdy dziwna taktyka, żeby tak pocieszyć swojego towarzysza w niedoli, ale hej, robił co mógł.
Wstał, choć nogi bolały go nieprzerwanie, a kujący uścisk od wysiłku w klatce dalej dokuczał. Chciał gdzieś ewidentnie iść, ale nie bardzo teraz w sumie wiedział w którą stronę. Zajęło mu parę sekund przypomnienie sobie, że miał na ręce cudo technologii jakim była przepustka, zawierająca w sobie w zasadzie wszystko czego potrzebował. W pierwszym odruchu chciał włączyć po prostu mapę i elo, pójdą na przystanek i z powrotem do miasta. Ale zamiast tego potrząsnął nadgarstkiem w stronę Verity pytająco.
- Um, powinniśmy po kogoś zadzwonić, może? SPEC przyjadą i odwiozą nas szybciej gdzie trzeba niż my dowleczemy się na przystanek na nogach...
                                         
Ego
Desperat
Ego
Desperat
 
 
 

GODNOŚĆ :
Matthew Greenberg


Powrót do góry Go down

Pisanie 20.11.18 14:35  •  Leśna ścieżka - Page 3 Empty Re: Leśna ścieżka
- No. - Westchnęła głęboko, zawracając znad krawędzi totalnej paniki. - Przynajmniej to mamy ustalone.
Jakoś łatwiej było myśląc nad rozwiązaniem wiedząc, że towarzysz niedoli nie wyskoczy już z propozycją zabawienia się w złodziejską szajkę. Fakt, że Verity miała już za sobą jedno tego typu doświadczenie niczego nie zmieniał! Tamto to było co innego, ratowanie życia i zdrowia (przy okazji także sklepowego magazynu, choć trudno określić, kto tu bardziej ucierpiał). Nie wyobrażała sobie zaś, by miała naprawdę podwędzić jakiś tajemniczy artefakt. W dodatku jeśli nieznajomy przez określenie "przywódca" miał na myśli dyktatora, chyba tylko kompletny wariat porwałby się na takie przedsięwzięcie. W solidnie strzeżonym M-3 ciężko byłoby obrobić stragan z pamiątkami przy szlaku w górach Taisei, a co dopiero przywódcę całego kraju. Bądźmy realistami.
- Jak tam uważasz. - Uniosła dłonie w obronnym geście, nie chcąc zanadto spierać się o kwestie zaufania. - Ja tam byłam zdrowsza nie wiedząc, o tym wszystkim. - Tak samo w M-1 jak i tutaj, nieszczególnie fascynowała się teoriami na temat zewnętrznego świata. Ojciec nie opowiadał zbyt wiele o swojej pracy, a już na pewno nie o jej najbardziej niebezpiecznych aspektach. Wziąwszy pod uwagę, że nawet w późniejszych latach traktował córkę jak małe dziecko, pewnie po prostu nie uważał jej za gotową na takie rewelacje. Nie wspominając już nawet, że tego typu tajemnic nie powinno się zdradzać czasami nawet rodzinie.
Teraz, kiedy ujawniono nieco więcej na temat wirusa, Łowców i innych niebezpieczeństw, życie przeciętnego człowieka wcale nie stało się lepsze. Dla Verity oznaczało to głównie więcej stresu; przede wszystkim o Adriana, który przesiadywał w jednostce zewnętrznej, otoczony mutantami, zarazą i skażeniem, ale też o każdego ze swoich znajomych, który mógłby w jakimś momencie życia być zmuszony do walki o bezpieczeństwo miasta. Potrafiła co prawda zrozumieć punkt widzenia Matta, jednak nie zgadzała się z jego oskarżeniami. Gdyby miała wybór, wróciłaby z chęcią do stanu nieświadomości.
- Nie umrzemy - powiedziała od razu, ledwie nutka niepewności wybrzmiała w głosie Greenberga. Jeszcze moment temu sama była na skraju paniki, teraz jednak kiedy jej towarzysz zaczynał przedstawiać niewesołe myśli, wzięła się wreszcie w garść. Ktoś z ich dwójki musiał myśleć rozsądnie, najlepiej oboje na raz, ale i jedno w razie czego wystarczy. Załamywanie się nie miało prawa doprowadzić ich do niczego dobrego; należało działać, i to jak najszybciej, skoro podobno mieli tyko pięć dni do bolesnego zgonu. Pierwszy odruch podpowiadał, by od razu ruszyć do szpitala, znaleźć jakiś wojskowy partol, zrobić cokolwiek, byle nie siedzieć w miejscu. Natychmiastowe podjęcie działań byłoby w jakiś sposób kojące, jednak Matt miał świętą rację, wskazując na swoja przepustkę: był lepszy sposób.
- Dobry pomysł - potwierdziła, celując palcem w urządzenie na nadgarstku chłopaka. - Zadzwoń pod alarmowy, powiemy im co się stało. Może powiedzą nam, co możemy zrobić.
                                         
Verity
Studentka
Verity
Studentka
 
 
 

GODNOŚĆ :
Daisy Verity Greenwood


Powrót do góry Go down

Pisanie 22.11.18 17:18  •  Leśna ścieżka - Page 3 Empty Re: Leśna ścieżka
INGERENCJA NPC
Halo, Matthew Greenberg? Z tej strony major Rokurō Aurich. Za dwie minuty będę na miejscu, więc do tego czasu po prostu zejdzie z widoku. — Wydał im krótkie polecenie, bo przecież nadal istniała możliwość, że sprawca tego procederu deptał im po piętach, a taki scenariusz był mu w niesmak. Śmierć dwóch cywili to za dużo dla tego miasta. W każdym razie powoli zbliżał się do celu. Był sam, jeden, gdyż nie miał pewności, z czym mieli do czynienia, a znajdował się najbliżej ich lokalizacji. Poza tym Kraska dałaby mu wycisk, gdyby się tam nie zjawił, pomimo urlopu, a nieszczególnie zależało mu na tym, by się jej teraz narażać. Nie po tym, jak zignorował jej rozkazy, bo jego pomysł wydawał się bardziej skuteczny od strategii kobiety.
Auto zahamowało z piskiem opon, kiedy wskaźnik gpsa wskazał dokładne współrzędne jego obecnego położenia. Dojrzał sylwetki dwóch... dzieciaków przez przednią szybkę. Dzieciaków... Co prawda nie wiedział, ile mogli mieć lat, ale przypuszczał, że nie stuknęła im nawet dwudziestka na liczniku. Towarzyszył im również pies. Cholera jasna. Aurich wolałby, żeby zwierzę nie miało kontaktu z zatrutą wodą. Śmiał twierdzić, że jego przełożeni będą obojętni na jego los i z góry skażą czworonoga na śmierć, w razie jego ewentualnej choroby.
Dzień dobry. Nazywam się  Rokurō Aurich — przywitał się z nim, wychodząc z samochodu. Nacisnął odpowiedni przycisk na panelu przepustki, by pokazać im swoją wojskową odznakę  w ramach potwierdzenia tożsamości. — Jak mniemam ty jesteś Matthew Greenberg, tak? — zapytał, ale nie czekał na jego odpowiedź; strach tlący się w ich spojrzeniach był dowodem na to, że dobrze trafił.  — Schowajcie się do samochodu. Zaraz do was wrócę — zakomunikował.
Odczekał kilka chwila, aż dostosują się do jego polecenia, albo przynajmniej zrobią kilka kroków w stronę auto, po czym sam odszedł o swojego wozu i wyjrzał zza pobliskich drzew, gdyż o ile pamięć go nie myliła, widok z tamtego miejsca rozciągał się na jezioro. Zapewne powinien być bardziej brawurowy w swoich działaniach, ale życie było mu mile i nie miał zamiaru wystawić się na takie ryzyko w obliczu niezidentyfikowanego zagrożenia. Poza tym jego asortyment ograniczał się do pistoletu, a obawiał się, że ten nie będzie wystarczający w obliczu zagrożenia w postaci wymordowanego. Sprawa całego zamieszana najwyraźniej się ulotnił, gdyż nie mógł zlokalizować jego sylwetki, ale... to co zobaczył przekroczyło jego najśmielsze oczekiwania. Bowiem nie spodziewał się, że zbiornik z wodą będzie w takiej... marnej kondycji. Z początku myślał, że relacja chłopka przez atak paniki była wyolbrzymiona, ale najwyraźniej jego wyobraźnia nie sięgała tak daleko. Mówił prawdę. Samą prawda. I to przeraziło majora najbardziej, mimo iż widział dużo więcej okropności na tym świecie, niżeli to, co w tej chwili rejestrowało jego spojrzenie, ale żadna z tych rzeczy nie działa się w M-3.
Cholera jasna — mruknął pod nosem, po czym wrócił do samochodu. Zanim dodzwonił się do centrali, trochę utrwało. Najwyraźniej ktoś wisiała na linii, ale po chwili rozległ się wyprany z emocji głos stacjonującej tam kobiety. Przedstawił jej sytuacje, powiedział co mu potrzeba na teraz, po czym wrócił do świadków całego zdarzenia, których nie mógł od tak odwieść do szpitala. Nie miał pewności, czy w ich ciałach nie znajdowały się żadne toksyny, więc istniała obawa, że ich pojawienie się w centrum mogło równać się z zaczątkiem epidemii, a za to na pewno ukręciliby mu łeb u samej szyi. Sam znalazł się w grupie ryzyka, do cholery. I musiał czekać na posiłki, w tym kilku (szalonych) naukowców.
Wiem, że jesteście w szoku i najprawdopodobniej najchętniej wrócilibyście do swoich domów, ale procedury to... — skrzywił się nieco — procedury. Do waszych ciał mogła przedostać się toksyna, dlatego nie mogę odwieźć was do miasta, póki nie zostaniecie gruntowni przebadani. W tym celu zjawi się tutaj zaraz pomoc medyczna, ale w międzyczasie opowiedzcie mi co się tam wydarzyło, oczywiście pomijając szczegóły, bo i tak pewnie jeszcze przynajmniej z dziesięć razy zostaniecie zmuszeni do wałkowania tego tematu. Po prostu chcę mieć jakiś rzut na sytuacje i mieć pewność, że w okolicy, oprócz waszej dwójki i sprawcy tego incydentu, nie kręciły się nikt inny — dokończył. Spróbował się uśmiechnąć w ramach dodania im otuchy, ale w zasadzie z tego grymasu wyszedł jakaś pokrętka parodia uśmiechu, swoim kształtem nieprzypominająca niczego konkretnego.

|| Najprawdopodobniej niedługo przejmie was jeden z userów, ale do tego czasu jesteście na mnie skazani.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 22.11.18 19:08  •  Leśna ścieżka - Page 3 Empty Re: Leśna ścieżka
Po wspólnym zatwierdzeniu pomysłu Matt wybrał numer z przepustki.Niemal od razu pojawił się odzew z drugiej strony - nie bez kozery nazywało się to alarmowym numerem. Mieszał się nieco w słowach, i trochę nie mając głowy do sensownej konstrukcji zdania kaleczył czasem język japoński, ale bez wątpienia został zrozumiany i poinstruowany co robić dalej.
Kiedy operator linii odłączył się, Matt opuścił rękę i wzruszył ramionami do Verity z miną "chyba się udało? yey?".

I znów - nie musieli czekać długo aż dostali instrukcje od Rokurō Auricha, a niedługo później usłyszeli nadjeżdżający w ich stronę samochód. W trójkę - Ego, Ver i oczywiście pies tuż koło nóg swojej pani, zbili się w kupkę i z niejaką ulgą zmieszaną z napięciem patrzyli na otwierające się drzwi.
Potaknął do oficera słysząc swoje imię, próbując znów przestawić się na japoński, po całym dniu rozmawiania w rodzimym języku z Verity. Raz-dwa zastosowali się do polecenia, pakując się do pojazdu. Miał już okazję parę razy być w S.SPECowskich wozach, i jak podejrzewał, Verity też, skoro członkowie ich rodzi pracowali dla władzy. Nic go to jednak nie zrelaksowało, a jeżeli cokolwiek, to tylko jeszcze bardziej poczuł się nieswojo. Dla dystrakcji uwagi zajął się na chwilę swoją przepustką, wysyłając do kogoś smsy. Wraz z dreszczem na całym ciele, dopiero teraz poczuł, że w sumie to jest mu zimno. Co się dziwić, wciąż mieli przecież na sobie plażowe ubrania. Matt wyciągnął szyję do przodu i spojrzał na swoje bose stopy odziane jeno tylko w klapki. Nie mógł uwierzyć, że tyle zdołał przebiec w takim obuwiu.
- ...zostawiłem plecak na plaży - powiedział wreszcie przerywając ciszę w samochodzie i podnosząc wzrok, ze swoich brudnych i trochę poharatanych od przedzierania się przez niewyznaczone ścieżki stóp, na Verity. Średnio mieli czas na pakowanie manatków i słusznie zrobili od razu uciekając ale...
- Pal licho mojego laptopa, ale moje leki. - Zdanie cichło z każdym słowem, więc ostatnia część niemal rozpłynęła się w powietrzu. Powoli zatopił twarz w dłoniach, spod których zaraz dało się usłyszeć głębokie, zrezygnowane westchnięcie.

Z tej zastygłej pozycji wyrwał go dopiero dźwięk otwieranych i trzask zamykanych drzwi samochodu, kiedy wrócił do nich Aurich.
Jak można by podejrzewać, Ego nie był szczególnie zadowolony z przedstawionej mu perspektywy szczegółowych przesłuchań w sprawie tego całego wydarzenia. Zwłaszcza, że nie najlepiej wspominał swoje przesłuchanie z oficer Ándraste, która choć starała się być miła, nie zdołała wtedy złagodzić stresu sytuacji. W tym przypadku przynajmniej był ofiarą i świadkiem, a nie tak poprzednio - niemal podejrzanym. Ale wiadomość o gruntownych badaniach medycznych brzmiała już o wiele lepiej.
- Przyszedł. Ledwo wyglądał jak człowiek. Umm,  z-zatruł całą okolicę. Coś mówił. Potem poszedł do tego... innego gościa na plaży. I miał konia. Z-znaczy się, ten toksyczny gość miał konia, nie ten dodatkowy plażowicz na naszej plaży. To był koń, Ver, prawda? Totalnie był tam koń - potwierdził z przekonaniem, choć całość wytłumaczył raczej dość głuchym tonem, czując się nagle bardzo odrealniony od sytuacji. Z tej bardzo krótkiej perspektywy czasu, obecność konia w opowieści niemal go bawiła. Odwrócił wzrok w szybę, jakby oczekując, że gdzieś pomiędzy drzewami znajdzie wspomniene zwierzę.
                                         
Ego
Desperat
Ego
Desperat
 
 
 

GODNOŚĆ :
Matthew Greenberg


Powrót do góry Go down

Pisanie 22.11.18 19:53  •  Leśna ścieżka - Page 3 Empty Re: Leśna ścieżka
Telefon na linię alarmową to już był jakiś punkt zaczepienia w całym tym chaosie, przez który kompletnie nie wiedzieli co ze sobą zrobić. Dobrze było uzyskać zapewnienie, że ktoś usłyszał o ich kłopotach i postara się pomóc - potem wystarczyło tylko czekać. Były to bardzo nerwowe minuty, podczas których Verity skupiła się na swoim czworonożnym pupilu. Bajzel przyjął absurdalne wydarzenia wyjątkowo spokojnie, ale jemu było łatwo; nie dostał żadnego zatrutego znamienia i groźby w formie polecenia, nie miał w zasadzie czym się martwić. To bardziej Greenwood drżała o to, czy psiakowi przypadkiem coś się nie stało przez samo oddychanie tym samym powietrzem, co podejrzany śmierciotypek. O ile ten drugi w ogóle oddychał. Cholera go wie.
Tak czy owak, przytulenie się do miękkiego futra działało wyjątkowo uspokajająco, stąd podniosła się z kucek dopiero na dźwięk nadjeżdżającego samochodu. Skoro mieli zapakować się do środka, tak też posłusznie zrobili. Znowu nie mieli nic do roboty: tylko czekać, czekać i zastanawiać się, jak skończą. Verity co prawda nie dowierzała opowieściom Matta o eksperymentach na ludziach, ale jakaś część jej świadomości nie chciała się pozbyć myśli o tym, że w jakimś maleńkim procencie jest to całkiem możliwa opcja. A nawet jeśli oni sami nie mieli stać się ofiarami krojenia i pakowania pod mikroskop, to co z Bajzlem? Czy mógł też złapać coś paskudnego od tajemniczego nieznajomego i pójdzie pod nóż? Aż drgnęła, kiedy tylko ten straszny scenariusz pojawił się w jej głowie. Musiała zająć się czymś innym, żeby lada moment nie zwariować, toteż bez większego zaangażowania strzeliła zdjęcie swojej dłoni na tle samochodu, posłała przyjacielowi, odpaliła kolejny poziom sudoku. Oderwała się od wpisywania cyferek w diagram dopiero wtedy, kiedy jej towarzysz niedoli postanowił podjąć rozmowę.
- Cholerka, to niedobrze -  zmartwiła się od razu. Oboje zostawili swój dobytek na piasku, bardziej przejęci ratowaniem własnego życia niż zbieraniem gratów. Ver miała więcej szczęścia, bo nie zabrała ze sobą niczego szczególnie cennego, ale i tak żal by jej było plażowej torby, kapelusza kupionego ledwie tydzień wcześniej i schowanego przed słońcem prowiantu. - Może oddadzą nam rzeczy? Jak już sprawdzą, czy nie stało się z nimi nic podejrzanego.
Trzeba było mieć nadzieję, bo co innego im pozostawało. Nie mieli nawet gwarancji, że ktokolwiek będzie w stanie dociec, czym są znamiona wypalone na ich dłoniach i czy rzeczywiście spowodują śmierć w przeciągu pięciu dni. Czy to już był ten czas, żeby pożegnać się z rodziną? Spisać testament? Położyć się na katafalku? - Będzie dobrze - stwierdziła ni z tego, ni z owego, pokrzepiającym gestem poklepując Greenberga po ramieniu. Wtedy też do samochodu wrócił pan Aurich z niezbyt wesołymi wieściami. Nie żeby spodziewała się lepszych.
- Najpierw powiedział, żebyśmy do niego podeszli - sprostowała, dorzucając swoje trzy grosze zaraz po wypowiedzi chłopaka. - Ale my się nie ruszyliśmy i on zaraz wtedy pojawił się tuż przed nami. Zostawił po sobie to, - tu zaprezentowała znamię w kształcie trójkąta i pięciu kresek, odcinające się wyraźnie na bladej dłoni, - i powiedział, że jeśli w ciągu pięciu dni nie oddamy mu, jak to nazwał, artefaktu naszego przywódcy, trucizna ze znaczka nas zabije. Chciał chyba jeszcze podejść to tego trzeciego, kogoś kto był za drzewami, ale odpuścił i odszedł. znaczy odjechał. Na koniu. Wyglądał jak z filmu o zombie, żywy trup, gnijące mięcho. Koń zresztą też. - Im bardziej brnęła w opowieść, tym bardziej szatkowała informacje do formy pojedynczych, krótkich zdań. Wszystko jednak wydawało jej się zbyt istotne, by o tym nie powiedzieć. A co jeśli ten dziwny typ nadal kręcił się po okolicy, zaczepiał dzieciaki i groził im otruciem? Wszystko mogło się dziać.
                                         
Verity
Studentka
Verity
Studentka
 
 
 

GODNOŚĆ :
Daisy Verity Greenwood


Powrót do góry Go down

Pisanie 22.11.18 21:32  •  Leśna ścieżka - Page 3 Empty Re: Leśna ścieżka
Aurich poczuł ulgę, gdy dzieciaki bez dodatkowej zachęty zdały mu krótki raport ze swojej przygody, chociaż niewątpliwie dziewczyna uchodziła za wiarygodniejsze źródło informacji niż Matthew, niemniej jednak nie zamierzał go lekceważyć. W końcu z jego przepustki nadano komunikat, więc chcąc czy nie chcąc stał się głównym świadkiem tego precedensu.
Nie zadawał pytań, dopóki nie skończyli swoich zeznań. W między czasie przyjrzał się znamieniu, ale nie pozwolił sobie na kontakt fizyczny. Istniało wysokie prawdopodobieństwo, że emblemat wyryty w jej skórze  był zaczynem choroby. Najwyraźniej naukowcy będą mieć więcej roboty do wykonania, niż początkowo zakładał i w zasadzie żywił nadzieję, że opracują sposób, jak się go pozbyć, poza najbanalniejszym, jaki wpadł mu do głowy, gdyż amputacja dla tych młodych ludzi nie była żadnym rozwiązaniem, zresztą sam nie był wielbicielem takich… metod. Dobra, niby dało się skonstruować dłoń na wzór tej ludzkiej, ale proteza to tylko zamienniki – wadliwy, sztuczny, a przed nimi było całe życie.
Artefakt naszego przywódcy – te sformułowanie sprawiło, że wrócił myślami do rzeczywistości. Miał wrażenie, że to słowo-klucz w tej osobliwej konfrontacji, ale nie miał zamiaru poruszać tego temat w towarzystwie świadków, którzy najprawdopodobniej do tej pory nie wiedzieli o istnieniu mistycznych przedmiotów. Sam posiadał szczątkowe informacje na ich temat, ale skoro sprawca o nim wspomniał, to musiał wiedzieć, że w S.SPEC jest posiadaniu jednego z nich, co oznaczyło, że życiu Dyktatora groziło niebezpieczeństwo. Cholera jasna. Sprawa coraz bardziej się komplikowała, a urlop miał być taką przyjemną odskocznią od zawodowej rutyny...
Niedobrze — stwierdził, kiedy dziewczyna zdradziła mu, że nie byli jednymi świadkami tego incydentu. W akcie bezradności przejechał dłonią po włosach, tym sposobem tworząc na głowie jeszcze większy bajzel.  Brak kawy dawał  mu się we znaki. — Jesteś pewna, że ten oponent nie miał styczności ani z jeźdźcem, ani jego wierzchowcem, ani tym bardziej ze skażoną wodą? — zapytał, bo ta kwestia była teraz jedną z najbardziej istotniejszych dla ustroju politycznego miasta, chociaż miał pewne obawy przed tym, czy informacje o zagrożenie nie ujrzy światła dziennego, skoro jeden ze świadków zbieg z miejsca zdarzenia. I już wiedział, o czym zapomniał ich powiadomić, a powinien to zrobić na początku, słowem wstępu. Gdyby był sam, na pewno strzeliłby sobie dłonią w twarz za to niedopatrzenie, ale w tej  chwili mógł jedynie zbesztać się za nie w myślach. — Proszę was o zachowanie dyskrecji. Nic, co tutaj się wydarzyło nie powinno wyjść poza obręb waszej wiedzy i wiedzy wojska, gdyż wtedy możecie zostać oskarżeni o utrudnienie śledztwa — rzekł, naprawiając swój błąd, chociaż nawet nie zdawał sobie sprawę, że było za późno na podobne sugestie, ale z reguły nie kierował żadnych podejrzeń w stronę mieszkańców, a już na pewno nie w stosunku do dwójki bezbronnych dzieciaków, które najwidoczniej cieszyły się z ostatnich dni wakacji.  — Czy ten ktoś powiedział  coś istotnego o tych znamionach?  — zapytał. Kolejna istotna kwestia. W zasadzie miał ich całkiem sporo, ale nie chciał ich zasypywać gratem pytań.
Zerknął na wyświetlacz przepustki. Niedługo powinno zjawić się wsparcie. Czy powinien wysłać na telefon alarmowy wiadomość o wzmocnieniu ochrony Dyktatora? Pewnie tak, ale... jakoś nie kwapił się, by to uczynić. Poza tym świadkowie nie powinni wiedzieć o tym, że sytuacja wymyka się spod kontroli, chociaż najprawdopodobniej już zorientowali się, że towarzyszyła mu nerwowość w gestach. W każdym razie zrobi to, gdy pojawi się wsparcie, do tego czasu chciał dowiedzieć się, jak najwięcej, bo najprawdopodobniej stanie się częścią śledztwa w tej... popapranej sprawie, bo typ z odpadającą skórą nie był zbyt częstym widowiskiem na Desperacji, a co dopiero w M-3. Sam nie wiedział co o tym wszystkim myśleć, więc nie myślał. Skupił się na faktach.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 22.11.18 23:30  •  Leśna ścieżka - Page 3 Empty Re: Leśna ścieżka
Starała się odtworzyć z pamięci cała scenę, żeby móc podać jak najwięcej szczegółów. Niestety, wizyta niespodziewanego gościa była trochę zbyt dziwna i zbyt stresująca, by pozwolić ofiarom zdarzenia mieć pewność co do jakichkolwiek rzeczy, które widzieli i słyszeli. Albo byli przekonani, że je widzieli i słyszeli, bo mogli mieć przecież jakieś paskudne halucynacje, a wtedy całe zeznanie było mniej warte niż kłębek kurzu spod szafy. Przynajmniej pan Audrich widział jezioro i jego zachowanie wskazywało na to, że ten element zgadza się z opowieścią niefortunnych plażowiczów.
- Nie, nawet my go nie widzieliśmy. Wołał tylko wcześniej, przed tym całym... - Zamachała dłońmi w powietrzu, jakby próbowała ukręcić kłębek z tlenu i azotu. - ... zamieszaniem, żebym nie puszczała psa wolno. Nie miałam nawet pojęcia, że ktoś siedzi tam w krzakach, tak to by nie było problemu. Ale no, nie wychodził stamtąd w ogóle.
Odruchowo objęła mocniej wspomnianego czworonoga, który chwilę temu wskoczył swojej właścicielce na kolana. Teraz mogła schować dłonie w miękkim futrze, tak dla uspokojenia podczas rozmowy. Audricha się nie obawiała; wydawał się być całkiem w porządku, zadawał sensowne pytania i sprawiał wrażenie, jakby chciał pomóc. Bardziej bała się tego, czy ktokolwiek będzie w stanie im pomóc i coś poradzić na tajemnicze znamiona, domniemaną truciznę i cały ten ambaras.
- Proszę was o zachowanie dyskrecji.
Skinęła posłusznie głową; nie dawniej jak kilkanaście minut temu broniła mężnie swojego stanowiska, twierdząc że nie każde informacje należy rozpowszechniać. Nadal obstawała przy tej opinii, w końcu podanie dalej wieści o niebezpiecznym jeźdźcu jak nic wywołałoby sporo zamieszania. Lepiej, żeby o takich rzeczach decydował ktoś bogatszy w doświadczenie i do tego upoważniony, a nie para spanikowanych studenciaków. Ta kwestia była absolutnie jasna, przynajmniej dla Ver.
- Chyba tylko to, co już panu powiedziałam - odrzekła spokojnie na kolejne pytanie. - Że jest zatrute i każda kreska chyba oznacza jeden dzień, zanim to coś ma nas zabić. I chyba wspominał... chyba mówił, że mamy się spotkać w tym samym miejscu. Za pięć dni. - Nie była co prawda pewna, bo w tamtym momencie jej myśli obracały się głównie wokół "o cholera, jak boli" i "co to do jasnej nędzy jest". Tyle by jednak było z relacji naocznych świadków, bo więcej danych ciężko by szukać. A szkoda, bo kiedy przychodziło do kwestii bezpieczeństwa Miasta i jego mieszkańców, każdy szczegół mógł się okazać na wagę złota.
- Bardzo mi przykro, ale ten gość w ogóle... niewiele mówił. Zrobił nam te znaczki i zaraz potem od razu zniknął - dodała jeszcze, uśmiechając się smutno. Zachowanie Audricha interpretowała jako troskę o dobro obywateli, nie jako nerwy z powodu zawiłości sytuacji, tym bardziej była przejęta. Chciała jakoś pomóc, ale poza zeznaniami, niewiele mogła wnieść do śledztwa. No i lepiej, żeby nikt nie chciał jej kroić, wtedy mogłaby zacząć protestować.

// Pozwoliłam sobie wymienić kolejkę, żeby odpowiedzieć na pytania. No i może mnie nie być w weekend, więc żebyście broń Boże nie czekali. .w.
                                         
Verity
Studentka
Verity
Studentka
 
 
 

GODNOŚĆ :
Daisy Verity Greenwood


Powrót do góry Go down

Pisanie 23.11.18 0:00  •  Leśna ścieżka - Page 3 Empty Re: Leśna ścieżka
Nadstawił uszy na to jedno konkretne słówko. Nie odwracając wzroku od drzew zza szybą, przyłożył dłoń do ust, a spod niej wydobył się przytłumiony mamrot:
- Niedobrze?... N-niedobrze, jasne, że niedobrze - powtórzył po nim jak zahipnotyzowany. Siedział bez ruchu, próbując liczyć dla uspokojenia pnie drzew i mnożąc je przez inne znalezione za oknem liczby. Za każdym razem gdy wpadał na cyfrę pięć, pięć jak "pięć dni zanim umrzesz", wzdrygał się lekko. Rozczarowany niepowodzeniem tej techniki oderwania się od nerwowych myśli, chciał spróbować innej, ale Aurich zdołał już zająć go czymś innym.

Trochę mu mina zrzedła na pouczenie o zachowaniu dyskrecji. Powstrzymał się od potarcia swojej przepustki, z której być może, a może i nie, mógł wysłać parę wiadomości do całkowicie mu obcej osoby, w których uwzględnił parę drobnych, podejrzanych wskazówek na temat tego wydarzenia. Hmmm... Miał teraz Ego cichutką nadzieję, że War nie jest żadnym żądnym sensacji dziennikarzem, ani szpiegiem, ani nie pracuje dla S.SPEC żeby na niego na kablować, ale z drugiej strony tak czy siak informacja pozostałaby wtedy w zaufanym kręgu, prawda? Zresztą, zdawało się, że i tak nie czyta otrzymanych spamowych smsów, a nawet jeśli, to nic sobie z tego nie robił, więc nie było to takie ważne. Nah, kto by się tym przejmował. Nikt, szczególnie Aurich, nie musiał wiedzieć o tym małym incydencie.  Nie uszło Mattowi uwadze zrobienie przez Verity zdjęcie, co również przemilczał. Potaknął więc tylko cicho na jego słowa.

Oderwał się wreszcie od okna, kiedy Verity skończył mówić.
- Och, no nie wiem - zirytował się Matt, z nagła chętnie zabierając głos, żeby również dać swój punkt widzenia odnośnie ostatniego pytania Auricha. Zaczął pocierać wściekle paznokciami symbol jakby był gotów nakręcić się na odpowiedni punkt paniki, gdzie mógłby odrąbać swoją dłoń nawet w tej chwili, choćby tasakiem, jeśli tylko ktoś byłby na tyle uprzejmym, żeby go w taki sprzęt zaopatrzyć. Nie rozumiał, kompletnie nie rozumiał dlaczego Verity była tak spokojna. Koszmarnie jej tego zazdrościł. Nawet nie chodziło o to, że bał się umrzeć, już pal licho z tym, ale nic w głowie nie chciało mu wskoczyć na miejsce. Akuratnie jak zaczynał na tych wakacjach wracać do siebie, wszystko toczyło się cicho i spokojnie, dzień po dniu jakoś udawało mu się wstawać co rano bez palącej chęci skoczenia ze szczytu swojego wieżowca, a wspomnienia i koszmary bledły, a tu bam, znów zaczynało się coś dziać!
- Poza tym, że z pewnością nas to za pięć dni zabije, to wiesz, nieszczególnie! Miałem skąpą nadzieję, że może nas zombie potwór kantuje, kłamie, cokolwiek, a-a... -a potem mówisz takie słowa jak "niedobrze" i rzeczywiście teraz tym bardziej nie brzmi to wszystko szczególnie dobrze! - Nakręcał się nerwowo z każdym słowem, mówił je coraz szybciej, nie pozwalając sobie przerwać, co najwyżej potencjalne inne głosy nakładały się na jego paranoiczny wyskok. Nie tyle co podnosił głos, a wplatał w każde słowo niespokojne i histeryczne nuty. - I tak jak Ver mówi, dał nam jeszcze jedno dodatkowe słodkie info do naszego questa! Mamy mu przynieść magiczne świecidełko z powrotem nad jezioro. Więc jest nikła szansa, że może się z gościem jeszcze spotkamy? I hej, tak szczerze, jeśli by mu bardzo zależało na tym... artefakcie, to wybrałby sobie może innych dwóch frajerów, a nie nas, bo co niby my mamy zrobić? Haha, szczerze, mam dość grożenia mi przemocą i śmiercią! Haha..., taaak, a tak poza tym, artefakt? Kto w ogóle używa jeszcze takich słów jak artefakt, co to w ogóle ma znaczyć? Czemu to brzmi jak podejrzenie specyficznie? - zadał całkiem sensowne pytanie, trochę już spokojniej, bo zaczynało brakować mu oddechu, ale parł dalej. - Wiecie co, wiesz co Ver, myślę, że potrzebuję moich leków, albo nie, wieszco myślę, że powietrze, tak oddychanie, brakuje mi trochę, uh, oddychania, uh przepraszam, to wszystkojest po prostu... okropne.
I zamilkł, próbując uskutecznić jakieś głupie ćwiczenie na oddech, starając się nie zwracać uwagi na zaczynający go palić wstyd, że zrobił niepotrzebną scenę. Odwrócił wzrok, tak bardzo gotowy na odrazę ze strony jedynej osoby, która aktualnie zdawała się jakkolwiek o niego dbać, i na reprymendę od wojskowego. I stwierdził, że nie ma odwagi na którąkolwiek z tych rzeczy.
- Muszę... muszę wyjść, nigdzie nie odejdę, obiecuję - wymamrotał już w trakcie wychodzenia. Zanim ktokolwiek zdołał go powstrzymać, już cichutko zamykał za sobą drzwi samochodu. I żeby udowodnić, że rzeczywiście nigdzie się nie wybiera, oparł się o szybę plecami. Wdech... i wydech....
                                         
Ego
Desperat
Ego
Desperat
 
 
 

GODNOŚĆ :
Matthew Greenberg


Powrót do góry Go down

Pisanie 23.11.18 1:03  •  Leśna ścieżka - Page 3 Empty Re: Leśna ścieżka
Przytaknął na słowa dziewczyny, bo w zasadzie nic innego nie przychodziło mu do głowy. Odczuł ulgę, że zbieg trzymał się z dala od źródła zamieszenia, a przecieki.. zawsze sobie z nimi radzili i tym razem też będą musieli.
Nie, to mi jest bardzo przykro, że zabezpieczenia, które zastosowaliśmy, nie okazały się wystarczająco skuteczne, by uchronić was przed zagrożeniem — odparł, bo, gdy usłyszał przeprosiny, poczuł się winny za to całe zajście. To nie powinno się zdarzyć. Nie powinno, a jednak…
Szach-mat, Aurich. Najprawdopodobniej autor znamion nie spocznie, dopóki nie dostanie artefaktu w swoje ręce, skoro posunął się do tego bądź co bądź desperackiego czynu, bo jednak uczniach miał sporo racji. Dlaczego jego ofiarom nie padali żołnierze S.SPEC? Miał kilka gotowych odpowiedzi, ale nie chciał wchodzić do głowy mordercy i gdybać; gdybanie przekraczało jego kompetencje. Zamiast tego po prostu analizował słowa, które usłyszał, ale nieszczególnie przypadła mu do gustu nerwowość w gestach blonda. Swoim zachowaniem sprawiał wrażenie kogoś niespełna rozumu, a to, jak zaczął drapać znamię... Aurich miał ochotę złapać go za dłoń i wykręcić mu nadgarstek, ale wątpił, że taka forma przemocy powstrzyma chłopaka przed zrobieniem sobie krzywdy; czuł w kościach, że jeszcze bardziej go nakręci. W pewnym momencie zdał sobie sprawę, że słowa, które wypadały z jego gardła, były wypowiadane za szybko. Stały się niezrozumiałym dla niego bełkotem i dopiero po chwili do niego dotarło, że obywatel przerzucił się na język angielski.
Leki? — Patrzył, jak Matthew zamyka za sobą drzwi samochodu, ale nie zrobił nic, by go powstrzymać przed wykonaniem tej czynności, a przecież miał do dyspozycji swój ponadprzeciętny refleks, który najprawdopodobniej poradziłby sobie z tym problem w oka mgnieniu. Rzecz w tym, że Aurich nie chciał dokładać dzieciakowi... więcej zmartwień. Psychiczny ciężar, jaki nosił, musiał być dla niego wystarczająco przytłaczający. Zresztą nie wyglądał na zbyt stabilnego psychicznego, jego towarzyszka w tej materii radziła sobie dużo lepiej, ale nie mógł zapominać o tym, że byli zwykłymi obywatelami, którzy, żyjąc w tej bańce urojeń, niewiele wiedzieli o otaczającym ich świecie. Sam kilkanaście lat temu był w podobnym położeniu i do dziś borykał się z ciążącym mu na sumieniu dylematu, czy aby na pewno podjął słuszną decyzję o wspieraniu organów władzy. — On zażywa jakieś leki? Jest na coś chory? — Spojrzał pytające na dziewczynę. Nie znał się na ludzkiej psychice i... wypuścił z ust powietrze. — Porozmawiam z nimbo mam wrażenie, że w obecnej kondycji psychicznej może zrobić sobie krzywdę, dokończył w myślach. Nie miał zamiaru do tego dopuścić, a przynajmniej nie na swojej zmianie.
Wyszedł z samochodu minutę lub dwie po dzieciaku, ale nie miał zamiaru podnosić głosu. Położył dłoń na jego ramieniu, ale tym razem nie próbował dodać mu otuchy za pomocą uśmiechu, gdyż nie potrafił się na ten grymas zdobyć i nie sądził, że takowy wpłynie w choć minimalnym stopniu na stan emocjonalny Matta.
Nie jest dobrze, ale to nie znaczy, że nie może być lepiej. Naukowcy nie spoczną, dopóki was z tego nie wyciągnął, więc spokojnie. Jeszcze nie wszystko stracone — odezwał się po chwili, chcąc brzmieć pokrzepiające,  ale nie miał pojęcia, czy uda mu się ta sztuka. Po pierwsze: posłużył się kłamstwem w najczystszej postaci. S.SPEC nie było tak heroicznie nastawione do świata. Dla wyższego celu nie zawahaliby się zabić tych dzieciaków, czy nawet wykorzystać ich jego wabiki w walce z tym czymś, co ukazało im się nad jeziorem. Ale przecież mu nie powie słuchaj, być może umrzesz, ale co z tego, jeśli dzięki temu uratujesz tysiące niewinnych ludzi?. No naprawdę, spisałbyś się wtedy na medal, Aurich. Po drugie: nie potrafił sobie radzić z osobami pokroju Greenberga. Ludzka psychika jest dla niego tym, czym dla tych dzieciaków były artefakty. Magią. Matthew potrzebował pomocy psychologa, w najgorszym wypadku psychiatrii, a nie gadek ku pokrzepieniu serca rodem z niskobudżetowych japońskich animacji. — Poza tym nie wiem czy wasze znamiona to prawda, czy blef. Dowiemy się tego niebawem, do tego czasu… nie wybiegaj myślami zbyt daleko w przyszłość. Dzisiejszy dzień jeszcze się nie skończył. — Też mi pocieszenie. Ten dzień jest wyjątkowo… chujowy i dla ciebie, i nie dla niego, dorzucił w myślach.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 24.11.18 11:02  •  Leśna ścieżka - Page 3 Empty Re: Leśna ścieżka
Nie była spokojna, ale próbowała, a to kluczowa różnica. Im dłużej miała okazję obserwować, jak poszargane nerwy towarzysza niedoli dają o sobie znać, tym więcej znajdowała w sobie sił do zachowywania się rozsądnie. Jeszcze nie tak dawno jak kilkanaście minut temu zahaczała o skraje paniki, jednak bardziej z powodu niestworzonych teorii o eksperymentach, laboratoriach i krojeniu na żywo. Perspektywa całkowitego braku pomocy przerażała ją o wiele bardziej niż potencjalna śmierć już za pięć dni. Poza tym, gdyby ona teraz straciła rozum, kto poinformowałby przybyłego im na odsiecz mężczyznę o wszystkich istotnych szczegółach? O tyle dobrze, że jeszcze je w miarę pamiętała i udało jej się złożyć wspomnienia w jakąś z grubsza sensowną opowieść. Z zewnątrz mogło to nawet wyglądać tak, jakby cała sprawą nieszczególnie się przejęła; wystarczyło jednak spojrzeć, z jakim zacięciem tuli do siebie czworonożnego pupila, rozgląda się nerwowo i raz po raz zaciska wargi, by zyskać ogląd na strach, który czaił się w środku. Trzymała ją w ryzach głównie myśl o tym, że jeśli ona teraz zacznie się sypać, Greenberg poleci na łeb, na szyję prosto w otchłań paniki.
Ale nawet to nie pomogło. Chciała przerwać, kiedy w nerwach wyrzucał z siebie kolejne słowa, ale nawet nie było jak. Może miał rację, że powinien wyjść z ciasnego samochodu, złapać trochę świeżego powietrza i się uspokoić. Przede wszystkim się uspokoić.
- Jest na coś chory?
Pokręciła głową.
- Chyba tak, ale nie wiem na co - przyznała, nieco zmieszana. To przecież nie tak, że znali się jakoś blisko. Ostatnio spędzali razem dość sporo czasu, ale na tego typu wiedzę było o wiele zbyt wcześnie. Może gdyby Matt miał alergię na fistaszki, wtedy pewnie usłyszałaby o tym już dawno, jednak nawet intuicja podpowiadała, że raczej nie chodzi o uczulenie. Verity nie mogła robić za eksperta w dziedzinie ludzi i ich schorzeń, tak naprawdę mogła bazować jedynie na własnym doświadczeniu... no cóż, tego miała pod dostatkiem i chyba tylko stąd w ogóle była w stanie wyczuć, że jej starszy kolega ma jakieś kłopoty: życiowe, zdrowotne, ciężko stwierdzić. To po części dlatego tak kurczowo się go trzymała, chcąc nawet nie dowiedzieć się, o co chodzi, ale jakoś mu pomóc. Sama wiedziała przecież doskonale, jak bardzo taka prosta rzecz potrafi być potrzebna.
Skinęła głową, kiedy Aurich zdecydował się wyjść i porozmawiać z chłopakiem. Może będzie w stanie coś wskórać, nie mogła być tego pewna, ale wolała założyć optymistyczną opcję. W tej sytuacji pozostawało im tak naprawdę tylko załamać się kompletnie albo jakoś wziąć w garść. Osobiście wolała tę drugą wersję, rozsypywania się na kawałki miała już dość na całe życie. Nie sądziła, żeby była w stanie zdziałać teraz cokolwiek dla spanikowanego kolegi, na pewno nie zwalając mu się na głowę w tej samej chwili, co ten pan z wojska. Jeszcze by się poczuł osaczony, jakby go dwie osoby napadły w jednym momencie, toteż została posłusznie w samochodzie. Do towarzystwa wystarczył jej Bajzel, który przynajmniej wyglądał tak, jakby kompletnie nic się nie stało. Ten to naprawdę nigdy niczym się nie przejmował.
                                         
Verity
Studentka
Verity
Studentka
 
 
 

GODNOŚĆ :
Daisy Verity Greenwood


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 3 z 6 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach