Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Off :: Archiwum misji


Strona 1 z 2 1, 2  Next

Go down

Uczestnicy: Laura, Ryouta, jeden łowca-NPC
Cel: Przechwycenie transportu medycznych zasobów.
Poziom trudności: Domyślnie średni.
Możliwość zgonu: Raczej nie, ale poharatania jak najbardziej.

Cel trójki dzielnych Łowców był zaiste szlachetny, zakładał bowiem czyn, którego nie powstydziłby się sam książę złodziei. Wesoła kompania w postaci byłej lekarki wojskowej, pewnego łowcy oraz młodzieńca wyglądającego nadzwyczaj niewinnie jak na rebelianta miała zrealizować to, co praktykował Robin Hood — okraść bogatych i wesprzeć tym biednych. Pod ziemią raczej ciężko było łowcom zajmować się należycie wszystkimi rannymi, a że nie posiadali stałego dostępu do medykamentów, sprawa tym bardziej była utrudniona.
 Hurtownia farmaceutyczna, która regularnie dostarczała szpitalowi koniecznych mu leków i przedmiotów, leżała nieopodal doliny pięciu jezior, jednak nie zakłócała w żaden  sposób przyjemnego wrażenia, jakie sprawiał krajobraz. Transport ruszał w okolicach czwartej rano i miał przebyć drogę do leżącego w centralnej części M-3 budynku szpitala, skąd przewożone towary miały szansę uratować komuś życie w przyszłości. Szpital otrzymywał duże dostawy, które zaspokajały jego rosnące stale potrzeby, więc kwestią czasu było skupienie na tychże uwagi przynajmniej części rebeliantów kryjących się pod ziemią.
 Trzecia pięćdziesiąt siedem nad ranem — tylne drzwi ciężarówki zamknęły się, kierowca obszedł wóz, otworzył drzwi z przodu i siadł za kierownicą. Leniwy warkot maszyny przekrzykiwał odległy szum poruszających się w oddali pojazdów, kiedy mężczyzna około czterdziestki ruszył w drogę. Jechał powoli i ostrożnie, przyzwyczajony do tego, że w rozleniwionym, utopijnym M-3 nie potrzeba praktycznie niczego na gwałt. Nie był przygotowany na to, że zamiast do szpitala w Centrum, przewożony przezeń towar miał — wedle planu trójki niepoprawnych gagatków — trafić do tego znajdującego się pod ziemią.
 Warunki nie były znowu najlepsze do transportowania czegokolwiek; podłoże było śliskie od ciągle kapiącego z nieba drobnego deszczyku, który wydawał się równie niechętny do aktywności co ludzie, którzy niedługo zaczną budzić się do pracy. Pole widzenia w pewnym stopniu było ograniczanie przez mgłę i panującą na zewnątrz ciemność, przez którą przebijały się słabo jedynie rozstawione po obu stronach drogi latarnie.
 Pozostawało teraz tylko parę rzeczy: musieli zatrzymać wóz, przejąć go, doprowadzić do optymalnego dla łowców miejsca, uważać na S.SPEC i…
 … Czy ktokolwiek z nich potrafił prowadzić samochód?


Wskazówki:
Opiszcie dokładnie swój ekwipunek. I dogadajcie się na temat tego, co ma wasz NPC, ale bez szaleństwa. I kto nim pokieruje. Proszę też o inne informacje na temat tego kolegi (krótki wygląd/obrazek, imię?), żebym wiedział, jak się do niego odnosić.
Co do sposobu zatrzymania pojazdu, jest dowolny.
Termin —  26.11.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Kobieta zamknęła oczy, wyłączając funkcje prawej gałki ocznej i poruszyła zesztywniałymi barkami. Deszcz nie pomagał.
Koniec końców zabrali ze sobą hakera Łowców, Olivera, który w razie draki miał unieszkodliwić elektroniczne przeszkody lub zatrzeć ślady ich działań na potencjalnych, tutaj raczej nieprawdopodobnych nagraniach. Wyszedł ze swojej jamy jakoś niechętnie, przekupiony dopiero niezwykłą laurową obietnicą, że kobieta pozwoli mu na sobie sprawdzić, czy da radę przedostać się przez zabezpieczenia biomecha, czyli żywej w pewnej części istoty. (Był to tylko i wyłącznie wabik; lekarka wiedziała przecież, że nie posiada cybernetycznego mózgu, a rękę i organy wewnętrzne, próby mężczyzny będą więc w 98% skazane na niepowodzenie. Jedyne co mógł sprawdzić, to czy nie posiada gdzieś gdzie sama nie sięga wzrokiem – a nieczęsto też ktoś widuje ją nago – wejścia do systemu, co oznaczałoby, że zmechanizowano ją bardziej niż jej powiedzieli.) Dopiero takie zobowiązanie skłoniło mężczyznę do towarzyszenia im. To, oraz prawdopodobnie fakt, że w ustach nawykłej do angielskich zgłosek Laury jego przezwisko nie brzmiało jak „wa-i-lu”, można więc zakładać, że kilkukrotnie wypowiedziane z uroczym uśmiechem „Wire” przypieczętowało umowę. Tajemnicą pozostaje, czy przydomek przylgnął do Olivera z powodu jego zdolności, czy nerwowego charakteru. Oba pasują.
Haker wziął ze sobą posiadany artefakt, zestaw podstawowych wytrychów (pewnie Mały Włamywacz, czy czym się tam teraz bawią bogate dzieci) i kierunkową bombę elektroniczną. I ubrał się ciepło, tak jak mu kazała. Kto wie jak ogarnięto życiowi byli genialni informatycy. Ona też nie była jednostką bojową, więc nie zabierała ze sobą zbytnio śmiercionośnego ekwipunku. Dobrze choć, że Ryouta posiadał broń i umiejętności do posługiwania się nią. No chyba, że jest kuamczuch. Wtedy bagno i trzy metry mułu.

Odziała się w kilka lekkich, niekrępujących ruchów warstw, dzięki czemu nie wychłodzi organizmu w siąpiącym deszczu i chłodzie przedświtu. T-shirt, długi wełniany sweterek i kurtka przeciwdeszczowa, zapięta pod szyję. Na nogach bojówki o kilku kieszeniach, z przedmiotami powkładanymi oddzielnie, by nie hałasować i trapery na kauczukowej podeszwie. Czapka zakrywająca związane, perłowe włosięta, która później po rozłożeniu w kominiarkę uniemożliwi dokładnie zapamiętanie rysów twarzy. Ona niestety musiała się kamuflować, jeśli chciała pochodzić trochę po powierzchni. Na dłoniach materiałowe rękawiczki, czarne jak reszta ciemnej garderoby i pojemna torba o szerokim pasie przełożonym w poprzek piersi.

– Zbliża się – powiedziała do chłopaków, schodząc ostrożnie prawie ze szczytu drzewa o wystarczająco często położonych gałęziach, gdzie podsadził ją Ryouta. Byłyby heca, gdyby złamała nogę przed rozpoczęciem zasadzki. Nie wydawała niepotrzebnych dźwięków także przy zeskakiwaniu – kauczukowe podeszwy tłumiły jej kroki, szczególnie na udeptanej glebie. W pobliżu były tylko sady i żadnych nawet stróżówek, także jedynie ktoś snujący się przypadkowo po polach mógł dostrzec w deszczu jej szczupłą, okutaną we wiatrówkę sylwetkę. Ale była czwarta nad ranem, tam do licha! Tylko poeci o złamanym sercu lub bezsenni psychopaci nie spali o tej porze. Albo trójka Łowców planująca napad na ban-- konwój.
Ile bym teraz dała za goretex, zamarudziła w myślach, wciskając głowę mocniej między ramiona. Chowali się w zwieszających się przez ogrodzenie gałęziach gruszy, uginających od owoców. (Gruszki to owoce, prawda?)
Omówili oczywiście w drodze na powierzchnię i później peryferia – bardzo mokry, długi trucht bocznymi uliczkami – posiadane umiejętności i artefakty i ogarnęli nieco wstępny, równie abstrakcyjny co aktualna godzina, plan działania. Mogła więc wysłać do obserwacji Ryoutę Sokole Oko, ale jej kamera oczna była dalece bardziej nieomylna niż najfajniej nawet zmutowany organ. Sorry, Winnetou. I od razu wyznaczała odległości. Wyczekała aż ciężarówka o wyglądzie pasującym do opisu informatorów wjedzie na początek długiej alei, którą wybrali jako miejsce zasadzki – była to prosta droga na peryferiach miasta, przecinająca hektary sadów. Jabłonie, wiśnie przemysłowe, śliwy... Było to najlepsze z możliwych miejsc, bo pojazd musiał – nim wpadnie w sieć ulic i uliczek – przejechać tą mniej uczęszczaną drogą, chcąc dostać się do serca miasta. Łowcy nie przewidywali też nagłych patroli miejskich, a jeśli nawet, ewakuacja byłaby prosta, za ogrodzenie: za niewysoką siatkę postawioną przecież tylko pro forma, by rozgraniczyć tereny, w tym cudownym, utopijnym mieście...

Ekwipunek:
                                         
Laura
Medyk     Biomech
Laura
Medyk     Biomech
 
 
 

GODNOŚĆ :
Laura, Wieczna lekarka


Powrót do góry Go down

Zastanawiał się jakim prawem był w tym gronie najmłodszy, a jednocześnie najbardziej wyrośnięty... Zawsze miał wrażenie, że należy do tej najniższej części społeczeństwa, ostatnio jednak spotyka ludzi, którzy usilnie udowadniają mu, że chyba jednak jest na odwrót. Wśród nich mógłby spokojnie zyskać miano giganta, gdyby tylko podrósł jeszcze kilka centymetrów - co w jego wieku, o dziwo, jest jeszcze jakąś realną opcją, w końcu chłopcy dojrzewają później! Zerknął kątem oka na na buty hakera upewniając się, że nie nosi szpilek i że ostatecznie nie różni ich wysokość głowy. Mężczyzna rzucił mu odruchowe spojrzenie pełne zdziwienia i lekkiej groźby, ale zaraz wygiął kąciki ust w uśmiechu, gdy zawstydzony białowłosy nienaturalnie odwrócił głowę w bok. Pogoda, można by rzec, była wprost idealna - ograniczona widoczność wywołana deszczem, lekką mgłą i porannym mrokiem napawała całkowitym optymizmem i tak już skrzącego się od szczęścia młodzieńca.
- Będziesz jak nowa~ - stwierdził radośnie do siebie, mając na myśli swoją brudną od pyłu, ziemi, smarków wilka i bogowie wiedzą czego jeszcze, ciemnoszarą bluzę z kapturem. Przynajmniej tego dnia obejdzie się bez prania! Przesunął dłonią po mokrej od deszczu grzywce, chwilowo posyłając niesforne kosmyki na właściwe miejsce, które zaraz z powrotem opadły na twarz pod wpływem swego ciężaru. Dmuchnął w nie kilka razy bezskutecznie, obrywając jedynie zebraną na końcu kosmyka wielką kroplą deszczu. Wzdrygnął się mimowolnie. Kaptur nie dał rady całkowicie osłonić jego czupryny... ale na szczęście bluza skutecznie chroniła przed deszczem dwa pistolety przymocowane do skórzanego paska, tuż nad jego zgrabnym i nietykanym zapleczem. Pod nią zaś miał na sobie bordową koszulkę, pod którą dodatkowo regulowała ciepło jeszcze jedna, obcisła, termiczna koszulka. Nóżki natomiast miał wyjątkowo ciepłe i wystarczyły mu ciemne jeansy, miejscami starte w szarawy i biały odcień, a na stopach dwie ciepłe (choć z różnych par) skarpety, wciśnięte w świeżo zdobyte sportowe adidasy, przystosowane do uprawiania skateboardingu przez niesfornych Łowców. Przez ramię przewieszoną miał swą wyjątkową, magiczną torbę, całkowicie pozbawioną wszelkich śladów użytkowania. W dłoni natomiast trzymał... pustą butelkę z ciemnego szkła ze zdartą etykietą, aby nie lokować produktów (tak naprawdę rozebrał ją z nudów). Historia tej butelki będzie wyjątkowo tragiczna, ale może cudem uda się sprawić, że jako jedyna zakończy misję w jednym kawałku!

Przyczajone kozy ostrożnie czaiły się w zaroślach, gotowe do wyrwania z rąk władzy owoców ciężkiej pracy mieszkańców miasta. Wprawne oko koleżanki z drużyny przyćmiewało trochę blask młodzieńca, ale nadal trzeba było pamiętać, że to od niego zależał najważniejszy element całej pułapki, a mianowicie zatrzymanie pojazdu. Jeśli mu się nie uda, będą mogli się spakować i powiedzieć, że niestety - to działo się zbyt szybko, mrugnęli i przejechał! Ewentualnie zrzuci winę na szwankujące oko Laury, o. Nie minęło jednak dużo czasu i pojazd obrał właściwą sobie ścieżkę - zgodnie z oczekiwaniami grupki partyzantów. Białowłosy poczuł w żołądku jakieś dziwne uczucie niczym po zjedzeniu fasolki, ale stanowczo nie było ono związane z jedzeniem. Zaraz miał się przecież rzucić pod koła, kto normalny nie miałby przed tym żadnych, nawet najmniejszych obaw?! Co prawda wszystko było zaplanowane, pierścień miał zrobić robotę i uchronić go przed śmiercią, ale... zawsze był ten stresujący moment zawahania.
- Działajcie szybko zanim się zorientuje. - ostrzegł ich cicho mając w serduszku to, że uda im się odpowiednio zareagować zanim kierowca zrobi coś głupiego i będzie trzeba go... powstrzymać. Ostatecznie celem Ryo nie było zabicie go, a jedynie zmuszenie do opuszczenia pojazdu w celu pomocy udawanej ofierze, wtedy reszta mogłaby go z łatwością ogłuszyć i związać, a łup byłby ich... o ile go dowiozą, czym będą się martwić później. Kiedy już pojazd był w dostatecznie bliskiej od nich odległości, starannie wyliczonej przez dziewczynę, Ryo niczym prawdziwy menel wyskoczył z chwiejnym krokiem, zatrzymując się bezpośrednio na drodze tuż przed nadciągającym samochodem, symulując przy tym popijanie udawanego trunku z pustej butelki. Teraz zależnie od tego czy pojazd się zatrzymał tuż przed nim, czy nie zdążył i prawdopodobnie by go potrącił, plan obejmował dwa scenariusze. Pierwszym z nich było całkowite stosowanie gry aktorskiej i niepozwolenie facetowi na jakiekolwiek ominięcie go, a drugim było użycie mocy artefaktu i symulowanie bycia potrąconym. Dramatyczność tej sytuacji miała wzmocnić ów butelka, wypuszczona z jego dłoni tuż przed momentem zderzenia i wydająca prawdziwie konający odgłos pękania. Młodzieniec natomiast dzięki zdolności miał stać się nietykalny i przeniknąć przez wóz w taki sposób, aby przypadkiem nie znaleźć się żadną częścią ciała w zasięgu wzroku kierowcy wewnątrz pojazdu (bo by jeszcze zszedł na zawał). Można powiedzieć, że dzięki ugięciu kolan wyciągnięciu się do tyłu niczym w matrixie był w stanie to osiągnąć, a przy tym perfekcyjnie odegrać postać ofiary wypadku wciąganej przez auto. Na końcu tej akcji, miał zamiar artystycznie upaść na ziemię, symulując trupa...

Ekwipunek:
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Gałąź pod Laurą złamała się i umarła, haker ukradł jej rękę a Ryouta zmarł pod kołami samochodu, którego kierowca postanowił odstawić serdecznie grand theft auto.

Zatrzymanie pojazdu było wyjątkowo gwałtowne jak na szybkość, z jaką się poruszał. Kierowca szarpnął za kierownicę, wpadł w krótki poślizg i przycisnął dłoń do klaksonu, którego wycie rozdarło nocną ciszę. Dało się też usłyszeć krótki, spanikowany okrzyk samego kierowcy, któremu nawet nie ma co  się dziwić. Zapewne gdyby był nieco starszy, w tej chwili zszedłby na zawał, jednak obyło się bez tego. Zabrakło również paru metrów, by wóz z bezcennym ładunkiem rozbił swą maskę na jednym z drzew będących własnością tutejszego sadu, a sam mężczyzna siedzący za kółkiem prawdopodobnie rozbił sobie głowę o szybę.
 Ten czarny scenariusz jednak nie został zrealizowany przez okrutny los, a dzięki temu kierowca mógł, po krótkiej walce z pasami bezpieczeństwa, wyskoczyć z pojazdu. Nie wiedział, że chłopak, którego rzekomo potrącił — było za późno, by go właściwie wyminąć — tak naprawdę miał się dobrze.
 – Na Boga, na Boga! – Zaklinał w kółko, pochylając się nad dzieciakiem. – Czemu ty— Dzwonić na pomoc, tak! – Sięgnął do swojej przepustki, mając zamiar wezwać pomoc. Zapomniał trochę o zasadzie pierwszej pomocy mówiącej o zapewnieniu bezpieczeństwa sobie i poszkodowanemu, ale, na litość boską, kto by ich tu dodatkowo potrącił o tej godzinie?
 Łowczęta miały jakieś 15-20 minut na działanie zanim zjawi się tutaj ktoś jeszcze, tudzież zanim ktoś będzie się starał na nowo zlokalizować człowieka, którzy rzekomo kogoś potrącił. Silnik wozu wciąż pracował, krople deszczu postukiwały leniwie o nawierzchnię, a kierowca przymierzał się do udzielenia chłopakowi pierwszej pomocy.

// Macie u mnie plusa za pomysły, oby tak dalej >D
Termin do 08.12.
Przedłużam do końca tygodnia (24.12), bo Ryo ma uczelniane sprawunki~


Ostatnio zmieniony przez Hachirō dnia 18.12.17 2:52, w całości zmieniany 1 raz
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Osobiście nie była przyzwyczajona i w sumie okropnie nie lubiła dowodzić w jakiejkolwiek to formie. Była supportem, nie rolą pierwszoplanową. Ale – znowu, tam do licha – jakoś tak to wyszło. Znaczy, na razie tak to wyglądało, że poukładała plan i jego przebieg, niemniej wciąż miała naprawdę głośną! nadzieję, że w Ueno obudzą się zdolności i ciągoty przywódcze. W hakera nawet za bardzo nie wierzyła, zdawał się być samotnikiem jak i ona. Nie miała nawet wielkiego doświadczenia w rozdzielaniu zadań – grała solo i nie potrafiłaby szybko rozdać obowiązków w taki sposób, by efektywność ją później, kiedyś, na spokojnie, zadowoliła. A nienawidziła partolić roboty.
Parskała więc w myślach na splot okoliczności, dobór kompanów, którzy nie wiadomo dlaczego chcieli jej słychać i z entuzjazmem witała każdy dodatkowy pomysł, bo pewnie i tak o czymś zapomniała. Darn.
Gdy nocną mgłę rozdarł gwałtownie ryk klaksonu, pozwoliła sobie nawet na westchnięcie pod nosem.
– No i chuj – skwitowała krótko, w odpowiedzi do rozważań sprzed sekundy. O tym nie pomyślała.
Wtedy jednak należało już działać tak, jak umawiali się z Ryoutą. Gdy ruszył na ulicę, była niemal za nim – jakby szli razem, niewystarczająco blisko jednak, by i ją „potrącił” samochód. (Odepchnęła zawadzającą myśl, że gdyby kierowca stracił panowanie nad autem, jak się przez chwilę wydawało, zostałaby potrącona bardzo „naprawdę”.) Równocześnie przymknęła lewą powiekę i włączyła w kamerze ocznej widzenie podczerwieni – chciała w zbliżającej się ciężarówce wyłapać dodatkowe plamy wyższej temperatury, bo w sytuacji idealnej zakładała zobaczyć ciepło pochodzące tylko od kierowcy, leżącego Łowcy, a także to z silnika wozu i może jakichś bardziej rozgrzanych rur w podwoziu czy coś – nie znała się do końca na mechanice. Gdyby zauważyła cokolwiek podejrzanego – dodatkową postać, kształt zwierzęcia, inne nieznane plamy ciepła – lub i nie zauważyła, miała to wyrazić okrzykiem-hasłem, uprzednio ustalonym na coś w rodzaju „na pewno ktoś tu jeszcze jest, niech nam pomoże!” lub „mój Boże, jesteśmy sami na tym pustkowiu!”.

Chłopaki mieli przydzielone zadania i mieli też czekać na jej ocenę sytuacji. Haker pozostał z tyłu, ubezpieczając otoczenie i ewentualne postronne osoby, wywabione – no tak – rejwachem wśród drzew. Jak we trójkę ustalili, Laura stanęła jak wryta na poboczu i wydała niegłośny, ale nadal wymowny, zduszony, i konkretny, krzyk – kierowca właśnie wypadał z kabiny. Znów ogarnęła termowizorem całe otoczenie – prawdopodobnie pierwsza spostrzeże jakieś zmiany – i nie wyłączała filtru w kamerze, choć widziała wtedy otoczenie hybrydowo, gorzej niżby patrzała tylko jednym bądź drugim okiem.
Chwilę później przypadła z rozpaczą na twarzy do leżącego Ueno, spoglądając też na kierowcę i szlochając od samego początku „Evan, Evan, nie umieraj, nie!” i różne tego kompilacje. Gdy pechowy kierowca (naprawdę było go jej żal: że padło na niego, że będzie miał przez nich problemy, i że na koniec puszczą go przez miasto w samych bokserkach) uniósł nadgarstek z przepustką, Laura złapała go za przegub, zakrywając urządzenie nim zdołał je uruchomić. Już od chwili miotała spojrzeniem pomiędzy „ofiarą” a „winnym” (oj, oj, tak naprawdę była na odwrót!) i teraz potrząsnęła dłonią mężczyzny, szepcząc:
– Nie, patrz, patrz! Chyba nic mu się nie stało..... – Zdarła rękawiczkę i dotknęła dłonią najpierw policzka (miała nadzieję, że już mrugającego i patrzącego) Ryouty, a następnie przeciągnęła delikatnie po dotykającej ziemi czaszce chłopaka i wystawiła dłoń do kierowcy, wskazując brak krwi. – Zobacz, rusza się! Jestem... jestem – urywany oddech – studentką pielęgniarstwa. Tylko trochę.. mnie zatkało. Najpierw udzielmy mu pomocy, dobrze? – Spojrzała błagalnie na mężczyznę. I miała nadzieję, że Ryouta zaczyna powoli zbierać się z asfaltu, a na pewno przestaje wyglądać jak ofiara wypadku z porażeniem czterokończynowym. Mieli wywołać w kierowcy strach i poczucie winy, ale bez przesady. – Medycy są strasznie drażliwi gdy się ich wyrwie ze snu – skrzywiła się. – Więc najpierw zobaczmy co mu jest i najwyżej podwiezie nas pan do szpitala, dobrze? – Spojrzenie prosto w oczy. – To też nasza wina, Evan ostatnio za dużo pije. Nie zamierzamy pana obwiniać o to potrącenie. – Powoli. Ostrożnie. Tylko malutkie, kiełkujące ziarna niepewności. Pechowiec na pewno nie chce ani sprawy w sądzie, ani styczności z milicją M-3, i bardziej niż pewne, że chce zachować swoje prawo jazdy i spokojną posadę kierowcy.
Na razie nie przejmowała się nadal uruchomionym autem, choć miała ten fakt gdzieś z tyłu głowy. Jeśli nie zaczęło samo jechać w chwili, gdy mężczyzna z niego wypadł, raczej nie zmieni się to samo z siebie.
                                         
Laura
Medyk     Biomech
Laura
Medyk     Biomech
 
 
 

GODNOŚĆ :
Laura, Wieczna lekarka


Powrót do góry Go down

Leżał nieruchomo przynajmniej do czasu, aż mężczyzna nie wyłonił się ze swojej kabiny i nie ruszył zobaczyć, co się tak naprawdę stało. Trzeba było przez chwilę udawać trupa i zagrać odpowiednio psychologicznie, aby móc zmanipulować go do wykonania potrzebnych im do powodzenia misji czynności. Kiedy tylko dziewczyna podbiegła do spanikowanego kierowcy, Ryo zaczął coś mruczeć i podburkiwać, niczym prawdziwie obolały alkoholik po silnym zderzeniu z asfaltem. Akcja ta chyba zaczynała przeradzać się w całkowitą improwizacje, młodzieniec nie miał zielonego pojęcia co dokładnie powinien teraz robić. Całe szczęście potrafił udawać, i to zawsze z bardzo dobrymi skutkami. Musiał tylko być uważny i konsekwentny w swoim zachowaniu, nie popełniając nawet najmniejszego błędu i nie dawać mężczyźnie czasu na przemyślenie czegokolwiek.
- Jess... T-... to ty? - wymamrotał, symulując dźwiękowo mocno wstawionego jegomościa. W wielkim skrócie, aby nie było potrzeby się powtarzać, będzie symulował takiego przynajmniej do momentu, w którym nie przejdą do kolejnego etapu ich planu. Zaczął się powoli i bardzo niezgrabnie zbierać z asfaltu, pomrukując i pojękując przy tym z udawanego bólu. Zebranie się do pozycji siedzącej celowo zajęło mu jakieś kilkanaście sekund, aby nie sprawiać pozorów osoby całkowicie zdrowej - w końcu nie dość że "jest" srogo nawalony, to jeszcze powinien mieć dość mocno połamane żebra, o innych uszkodzeniach nie mówiąc. Można jednak to zrzucić na fakt, że jak już leżał po zderzeniu, to bez większego problemu zmieścił się pod pojazdem i nie wyrządził mu on innego uszczerbku, jak chociażby przerycie twarzy mechanizmami znajdującymi się na spodzie. - Nic mi... nnnnnic nie jest...! - zaciągnął głośno, siedząc już na tyłku i gibając się na boki, podpierając się koślawo jedną ręką, a drugą trzymając się w okolicy mostka, że niby coś go tam wewnętrznie boli. Torba (oczywiście zamknięta) była przerzucona przez jego ramię i leżała u boku chłopaka. - Ja nue pije!.... duszo.... aaaaaa! - syknął z umęczonym wyrazem twarzy, wyginając się do tyłu tak, aby udawane złamane żebra "nie raniły" mu żadnych organów. Po chwili jednak zaczął się zbierać do pozycji stojącej, co zajęło mu pewną chwilkę, czemu także towarzyszył kilkukrotny grymas bólu, różne dziwne dźwięki i machanie ręką że "on sam, on sam". Zatoczył się kilkukrotnie, robiąc kroczki niczym prawdziwa diva, po czym stanął wreszcie w miarę sprawnie o własnych siłach, choć z ich perspektywy jedyną jeszcze trzymającą go na nogach mocą, był alkohol. - Do szpytala... szy~... szypkooo..! Kurrrr...! - wybełkotał, snując się na nogach aż do Laury, na którą opadł typowo energicznie jak na pijanego człowieka przystało, aby trzymała go przed upadkiem. Przysunął ukrytą pod kępką mokrych włosów twarz do ramienia Laury, mrucząc pijacko. Kaptur nadal zakrywał jego piękną główkę. - Ko..kochanie... Wybacz....mi... agh~!... - jego ciało skuliło się mimowolnie do przodu, symulując jakiś dziwny ból wewnątrz organizmu. Potrzebna była opinia lekarza, ale oboje bardzo chcieli aby zamiast dzwonić i czekać na pomoc, kierowca zawiózł ich na miejsce, wprowadzając dwójkę oszustów do kabiny, gdzie mieli go zastraszyć. - Bez Jess NUE JADE! Kocham ją... bardzo... bardzo... - ryknął pijacko do kierowcy, na moment odwracając do niego nieobecny wzrok, po czym znowu schował twarz w ramieniu dziewczyny, wycierając sobie osmarkany nos. Tak, gadał bez sensu, ale o to przecież chodziło. Pijani ludzie gadają bez sensu.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Łowczyni nie zauważyła żadnych dodatkowych plam ciepła — kierowca był zupełnie sam, zważywszy na to, że miał jedynie przewieźć z punktu A do punktu B, a przeniesieniem towarów do i z ciężarówki było rolą ludzi w punkcie nadania i odbioru. Mieli więc całkowicie dobre pole do popisu; mężczyzna prowadzący pojazd był sam. Zwrócił swoje spojrzenie w kierunku dziewczyny, która wydała z siebie okrzyk i lada moment znalazła się przy nich i która wstrzymała go przed wezwaniem pomocy. Szarpnął w pierwszej chwili nadgarstek, wyrywając go z jej dłoni — widocznie jednak chciał zadzwonić, nie chcąc mieć na sumieniu dzieciaka, który sam mu w końcu skoczył pod koła.
 Dostrzegłszy, że chłopak faktycznie odzywa się i porusza, najwyraźniej poczuł ulgę, szczególnie dodając do tego fakt, że na dłoni kobiety faktycznie nie pojawiła się krew. Niemniej po takim upadku spodziewał się jedynie cięższych obrażeń; to, że chłopaka nie bolało teraz, nie oznaczało, że nie jest w opłakanym stanie. Pokiwał głową na słowa dziewczyny dotyczące udzielenia pomocy; faktycznie nie zadbał o to wcześniej.
 – Nie „najwyżej”, panienko, obowiązkowo zawiozę was  do szpitala – Odparł twardo, jednak drżącym od emocji głosem. – N-nie zamierzacie… – Powtórzył jak echo, nie odrywając jednak spojrzenia od chłopaka, który w międzyczasie podniósł się. Kierowca z kobietą wstali, a mężczyzna starał się asekurować bełkocząco-krzyczącego młodzika, żeby czasem nie przewrócił siebie i jasnowłosej. Uniósł dłoń w geście poddania się i pokiwał głową.
 – Dowiozę was do szpitala, i tak tam jadę, ale będziecie musieli przejść na tyły. Nie zmieścicie się razem na jednym siedzeniu, twojego przyjaciela wolę tam nie trzymać – Co było zresztą zrozumiałe. Nie wiedzieli jeszcze, jakie obrażenia odniósł chłopak, więc trzymanie go w pozycji siedzącej mogło się okazać poronionym pomysłem, poza tym młodzik nie wyglądał na najzdatniejszego do podróży z przodu. Mógłby skrzywdzić siebie albo kierowcę, doprowadzić do kolejnego wypadku albo zrobić jakąś inną głupotę.
 – Pani raczej zajmie się nim lepiej – Powiedział dość nietaktownie, ale cokolwiek logicznie; jeżeli tamta była studentką pielęgniarstwa i wiedziała, jak się nim zająć, to mądrzejszym wyjściem było pozostawienie jej z chłopakiem.
 – Ja… Ja tylko jeżdżę, ja nie chciałem nic zrobić… – Wymamrotał przepraszająco. Widocznie czuł się jedynym winnym w tej sytuacji. – Pójdę przygotować wam miejsce… Macie szczęście, że akurat wiozę ładunek do szpitala. Jakoś rozliczę się, jeżeli czegoś użyjecie, to tak czy tak przysłuży się do ratowania zdrowia – Powiedział, po czym przeszedł na tyły ciężarówki, otworzył drzwi i wlazł do środka, by porozstawiać pudła tak, żeby nie przeszkadzały ani we wprowadzeniu poszkodowanego do środka ani w przewiezieniu go. Gdy to zrobił, wrócił do młodych i spytał o stan chłopaka oraz o to, czy dziewczyna da radę przetransportować go sama.



Dodatkowe:
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Miała przed sobą cel. To dodawało jej przede wszystkim pewności siebie, której bardzo potrzebowała, bo znów znalazła się w sytuacji, która nie była pisana dla jej postaci.
Mentalnie strzeliła facepalma. Idiotyzmem było kazać jedynej uzbrojonej konkretnie osobie udawać pijanego i niezdolnego do działania, tym samym wyłączając go z akcji. Znów, nie przemyślała tego, nie rozważyła implikacji i skończyła na szpicy. Brawo, Nightingale. Znów się popisałaś.
Tyle dobrego, że prócz kierowcy i ich trójki nie zauważyła nikogo więcej. Niebo im chyba sprzyja. Dobrze, że takie przejęcie ładunku było pewnie jednym z pierwszych – inaczej konwoje zostałyby obstawione strażnikami i trzeba by było je przejmować siłą. Sporą siłą. Tutaj miała nadzieję, że obejdzie się bez rozlewu krwi. Każdą matkę trzeba kochać, nie?
Ryout- ekhem, Evan odstawił pokazówkę z „nic mi koffanie nie jessst”, która chyba przekonała kierowcę. U licha, prawie przekonała lekarkę! Na tyle, że gdyby potrafiła, to by spłonęła rumieńcem z powodu zawstydzającego, żenującego bełkotu chłopaka. Obecnie udała, że nie wie gdzie podziać oczy i przytrzymała go w pasie prawa ręką – niech no tylko spróbuje jej zaryczeć do ucha albo to o nią wytrzeć nochal, zaraz się spotka z siłą ścisku protezy – i spróbowała przetransportować na tył ciężarówki. Z chęcią i wdzięcznym (i dziękującym, i pełnym laurkowej gracji) uśmiechem przyjęła pomoc kierowcy. Nawet udający – uwieszony pijaczyna krępował ruchy. Przytaknęła też z niejakim zrezygnowaniem na nakaz mężczyzny, by oddać ich w ręce medyków. Nie było się co kłócić.

Gdy Pan Kierowca ogarniał wnętrze ciężarówki, nasza kobita usadziła Evana na poboczu – i tak już bardziej mokry niż po wyturlaniu się w błocie i kałużach drogi nie będzie – i teatralnie porozglądała się po okolicy. Wyłączyła kamerę, gdy pod płotem zauważyła Oliviera – na razie jedynie by ją rozpraszała.
– Um, proszę pana – ożywiła się i pomachała gwałtownie do Wire’a, ku sobie, by podszedł. Haker ruszył niespiesznym krokiem, grając tak, jak się umawiali. – W sumie jest nas jednak trójka – wskazała na niego; był ubrany normalnie, ciepło, na sportowo. Oczy miał pogodne, choć resztę twarzy ukrył za granatowym szalem w ochronie przed zimnem i siąpiącym wciąż i wciąż deszczem, i niekoniecznie interesował się otoczeniem, ciężarówką, zaś Ryoutę obrzucił tylko spojrzeniem. Miał tu sprawiać wrażenie niegroźnego. Czy tylko jej ta scena skojarzyła się z łapaniem stopa, gdy entuzjastycznie macha dziewoja, a chłopaki wyskakują z krzaków dopiero, gdy zatrzyma się jakieś auto? – Tylko ta pierdoła lubi się snuć na szarym końcu – westchnęła. – Czy może jechać z nami? Wszyscy razem studiujemy medycynę i wracamy z jednej imprezy. Cieszę się, że się nie zgubił. Pomoże mi na izbie przyjęć i później. – Podniosła wzrok na kierowcę auta, czekając na oczywiste raczej przyzwolenie. Odpowiedziała tym na pytanie, czy poradzi sobie z transportem „swojego lubego”.
Nakazała hakerowi, by pomógł naszej pijaczynie ułożyć się w wozie i odgrywała później całą szopkę, by nieznajomy był pewien, że chłopak będzie dobrze zaopatrzony. Oliviera wysłała w tym czasie już do kabiny, gdzie pierwotnie miał jechać, by dyskretnie rozglądnął się, czy i gdzie umieszczony jest lokalizator auta. Mniej możliwe wydawało się, że to kierowca był namierzany, a auto pozostawało „czyste”. W każdym razie, od tego haker tam był. Jednym z priorytetów pozostawało uczynienie ciężarówki nienamierzalną w najbardziej odpowiednim momencie. Do tego potrzebowali informacji i zdolności Oliviera. Być może konieczne będzie użycie klucza elektronicznego i zhakowanie elektroniki auta. To później. Bo równie konieczna będzie też obecność w kabinie kogoś, kto zastraszy kierowcę, a Wire może mu co najwyżej pomachać przed nosem smartphonem. Albo rąbnąć nim w głowę.
Laura układała Ryoutę w bezpiecznej, stabilnej pozycji przy nadal otwartych tylnych drzwiach i czekała na raport trzeciego Łowcy, który miał do niej wrócić przed ruszeniem w drogę. Podparła Ueno o niższe pudła i upewniła się, że nic nie zleci mu na głowę. Na koniec gdy złapała jego spojrzenie, pogładziła go knykciami po policzku i puściła perskie oko. Wszystko wyglądało jak chwila między zakochanymi.
Oczywiście, zrobiła to, jeśli przestał bełkotać i chuchać jej w twarz wyimaginowanym alkoholem. Inaczej po prostu zdzieliła Evana przez ten uparty łeb.

Spoiler:
                                         
Laura
Medyk     Biomech
Laura
Medyk     Biomech
 
 
 

GODNOŚĆ :
Laura, Wieczna lekarka


Powrót do góry Go down

No... może plan faktycznie nie był do końca przemyślany, ale jak na jednostki o niskiej wartości bojowej poradzili sobie ze wszystkim całkiem dobrze, prawda? Udało im się odwalić największy cyrk w historii łowieckich akcji, a przynajmniej za czasów aktywnego działania białowłosego, bo nie miał kompletnego pojęcia czy już ktoś nie wpadł na taki pomysł przed nimi. Zaczął się nawet zastanawiać, czy ich sukces nie jest tylko kwestią czasu, w końcu udało im się już wkupić w łaski kierowcy i jedyny krok jaki im pozostał, to przejęcie pojazdu i zboczenie z drogi. A może to właśnie było w tym wszystkim najtrudniejsze? Przymilał się do jej ramienia przez chwilę, w końcu grzechem było nie skorzystać z takiej sytuacji... a poza tym musiał udawać, więc wszystko było usprawiedliwione! Wycierał swoją twarz tak, kilka smarków też w jej ciałko delikatnie, ale po chwili przestał bo nadmierny ruch zmęczył jego "zawalone alkoholem" ciało i symulował zmęczenie organizmu z wysiłku fizyczne. Oddychał oczywiście na tyle wyraźnie, żeby nikt nie miał wątpliwości, że nie odleciał. W momencie kiedy z cienia został wywołany ich towarzysz, aż Ryjek uniósł ryjek znad ubrania Laury, spoglądając na niego tym swoim tępym, pijackim spojrzeniem.
- Gzieś ty był! Po...pot...potrą... pocałowała mnnie, a sie nie było! - wybełkotał w jego stronę, celowo na początku chcąc powiedzieć coś o potrąceniu, aby wprowadzić w kierowcę jeszcze odrobinę wyrzutów sumienia. Mogło się to przydać zwłaszcza teraz, kiedy przedstawili im trzecią osobę, a mógłby być co do tego sceptyczny. Ale z drugiej strony... była to opcja idealna, w końcu potrzebowali jeszcze jednej osoby, która mogłaby mieć oko na "pijanego" chłopaka z tyłu pojazdu, prawda? No więc zakładając że wszystko poszło zgodnie z planem (a jeśli nie, to się to skoryguje w następnych postach), przedreptał pijacko z pomocą swoich towarzyszy na tył pojazdu, siadając grzecznie w bezpiecznym miejscu, z wyciągniętymi do przodu nogami i głową wirującą po niewielkim okręgu. To był ten moment kiedy musiał udawać, że ma helikopter, dlatego też zamykał co jakiś czas oczy aby nie musieć oglądać "wirującego świata". Otworzył je na chwilkę kiedy przyszła do niego Jess i uśmiechnął się szeroko na to romantycznie pożegnanie.
- Buzi dla tfojego misia? - złożył usta w dzióbek, ale dziewczyna nie była zbyt chętna na aż taki teatrzyk, zresztą... chyba miał trochę błota na twarzy. Sam by się w tym momencie nawet nie pocałował, fuj! Gdyby udało im się ruszać i miał taką sposobność (czytaj pewność, że nie zostanie przyłapany) chciał się upewnić, że w paczkach na pewno są leki. Tak na wszelki wypadek!
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Po twarzy kierowcy widać było, że wydaje się coś podejrzewać, jednak nie zareagował niczym poza zmarszczeniem brwi. Był zestresowany całą sytuacją, choć wyglądało na to, że to uczucie powoli opuszczało go. Obserwował trzeciego jegomościa gdy ten zbliżał się, natomiast na słowa Laury zareagował westchnieniem, jednak się uśmiechnął.
Zaraz się okaże, że wioząc was będę miał z wami prywatną imprezę – Dodał żartobliwie, prawdopodobnie w ten sposób chcąc rozluźnić nieco atmosferę, która mimo wszystko wciąż była ciężka. Chociażby sądząc po tym, że poszkodowany właśnie zaczął mówić coś o tym, że został potrącony.
Zabierajcie się wszyscy, widocznie jestem wam to winien – Wzruszył ramionami, czekając na zewnątrz aż tamci wpakują się na tyły, sam jednak jeszcze nie skierował się do kabiny. Przyglądał się całemu procesowi układania niedoszłego umrzyka w bezpieczny sposób i uznał, że dzieje się to tak, jak powinno.
Jeśli mogę coś zasugerować, to niech chłopcy pójdą na tyły. Jak Numer Trzy studiuje z tobą, to myślę, że będzie umiał się nim zająć. Poza tym miejsce dla damy powinno być raczej z lekka inne. – Skinął głową w kierunku kabiny kierowcy, do której sam się udał po tym, jak chłopców zamknął z tyłu. Nie wiedział, w jakim stopniu słuszne by było jego proste myślenie, że mężczyzna po prostu będzie silniejszy i lepiej zdoła przytrzymać pijaczynę, gdyby ten okazał się problematyczny.
Tak też Laura wylądowała na przednim siedzeniu, silnik warkotał, a kierowca po chwili chwycił za kierownicę. Droga była spokojna, sam samochód prowadzony powoli, by czasem nie wywołać u młodego niepożądanych reakcji, natomiast ręce mężczyzny wciąż drżały. Najwidoczniej nie mógł pozbierać się po tym, że przed chwilą potrącił człowieka, co zresztą było raczej naturalną reakcją.
To… Jak tam na  studiach? – Zapytał, byleby nie wisiała między nimi nieprzyjemna cisza. Daleko przed nimi, ledwie wykraczając poza linię horyzontu, rysowały się miejskie światła.


dodatkowe:
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Naprostowałaby, słysząc myśli Ueno, że nie posiadali żadnej wartości bojowej, jeśli brać pod uwagę, że jej potencjalnym planem jest sterroryzowanie kierowcy za pomocą skalpela schowanego w torbie.
Teraz jednak zajęła się zgoła czym innym – mianowicie wykalkulowanym i niewidocznym dla postronnych zgniataniem okolic podżebrza chłopaka. Wystarczająco, by nie zrobić krzywdy jego wątróbce, ale dostatecznie, by był bliski zapiszczenia jak dziewczynka i żeby przypomniał sobie jaką reputację, pomimo gry aktorskiej, ma Laura. Może to go powstrzyma przed zostawianiem wydzielin i wydalin na ubraniach i osobie lekarki. I wołaniu o buzi dla misia. Jeszcze chwila i dostanie w buzię.
– Nie ma mowy, proszę pana, zakończyliśmy imprezowanie na dziś – uśmiechnęła się z wysiłkiem i zerknęła kontrolnie na poszkodowanego. – I na przynajmniej najbliższe sześć miesięcy także. Uh, uh, panie kierowco, proszę już sobie iść! Albo nie, poczekaj tu jeszcze ze mną, żeby Wire miał choć chwilę na przecięcie kabli.
Tak więc Laura układała i poprawiała Ryoutę na tyłach ciężarówki tyle czasu, ile tylko potrzebował haker, by dobrać się do lokalizatora auta. Propozycja wysunięta przez mężczyznę była jej tylko na rękę – sama zamierzała słodkim głosikiem poprosić, by Takaharu został z Evanem na tyle i to wysuwając te same argumenty. Przytaknęła więc, zachwycona tym pomysłem i zagadywała nieznajomego, Bogu ducha winnego mężczyznę, o trasę (czy będzie dużo wybojów), o czas dotarcia do miasta (bo z jednej strony dobrze prędko zajechać do szpitala, ale z drugiej naprawdę nie chce zaprezentować zasobów medycznych przyozdobionych pawiem chłopaka), o to, czy każdy transport jest tak piekielnie wcześnie, bo ona nie potrafiłaby tak rano wstawać (przemilczała, że sami jakby się jeszcze nie położyli). Dopiero gdyby kierowca zaczął się niecierpliwić i chciał już jechać, ruszyłaby z pokrzykiwaniem (utyskiwaniem) do kabiny, by ostrzec zawczasu hakera.

Zauważywszy, że lokalizator został scalony z GPSem, a nie ukryty gdzieś pod deską rozdzielczą w plątaninie kabelków, Oliver „Wire” Ruko miał nadzieję przeprowadzić dezaktywację sprawnie i po cichu, używając zaledwie swoich umiejętności i zamiłowania do elektroniki. Najpierw błyskawicznie spróbował wyłączyć opcję lokalizacji pojazdu z poziomu menu, a w razie braku efektu wszedł głębiej, w surowe oprogramowanie urządzenia i ponowił próbę. Mógł też spróbować zamącić ogólnie w kodowaniu aplikacji lub całkowicie pozbawić GPS użyteczności uszkadzając nożykiem elementy zewnętrzne nadające sygnał lub jeszcze lepiej układy scalone ukryte pod obudową urządzenia – wykonywał swoje zadanie metodycznie, od ogółu do szczegółu, priorytetem było bowiem, by zmian jak najdłużej nie zauważyli ani kierowca, ani odbiorca sygnału lokalizatora. Drugą opcją było, by kierowca nie potrafił naprawić uszkodzenia w oprogramowaniu – ach, te bluescreeny występujące dokładnie 10 minut po ruszeniu w drogę~
W zależności od tego, czy dał radę czy też nie wykonać zadanie szybko, w przeznaczonym mu czasie i bez zwrócenia uwagi, że nastąpiła manipulacja osób trzecich, powrócił na tyły ciężarówki i: bez słowa pozwolił lekarce, niespodziewanemu mózgowi ich operacji, zająć miejsce w kabinie jak przewidywał algorytm na tym etapie, lub przed wejściem do zaopatrzeniowca położył na skraju niewielki prostokątny pakiecik, który mógł przypominać wyglądem smartfona. Był to jego klucz elektroniczny. Przeszkolił wstępnie Laurę jak używać jego najprostszej funkcji – łączenia się z elektroniką. W razie niepowodzenia z bezpośrednią eliminacją lokalizatora być może to w jakiś sposób pomoże im stłumić sygnał nadawczy, lub choćby zamącić z elektroniką auta, by miał okazję jeszcze raz spróbować się z GPS-em.

Tak więc kobieta nie spierała się z kierowcą i jego propozycjami, skoro pokrywały się z planem, a nawet go wyprzedzały i ruszyła do kabiny, zmęczonym uśmiechem znów dziękując mężczyźnie, gdy zamykał za chłopcami drzwi. (By było, gdyby po drodze wypadli, bo nie umie ich zatrzaskiwać~) Wydawało się jej to ważne też z psychologicznego punktu widzenia: młoda dziewczyna, w sumie ofiara, razem z innymi ofiarami jego czynu pozwalały sobie pomóc, akceptowały jego zdanie i brały pod uwagę ocenę sytuacji. Stwarzało to pozór (albo i rzeczywistość, gdyby Laura nie udawała i nie kalkulowała wszystkiego) współpracy i przyjęcia do świadomości autorytetu doświadczonego mężczyzny – oraz skorzystania z niego. Zobaczyła tę konieczność w pierwszej lwiej zmarszczce pomiędzy jego brwiami – zaczynali tracić wiarygodność. Musieli sprawiać wrażenie tak samo lub bardziej niż on wstrząśniętych – stąd laurowe ignorowanie prób rozładowania atmosfery – ale równocześnie nie mogła biernie zgadzać się na wszystko. To za chwilkę.
– Czy oni tam będą mieli światło? – zapytała mimochodem, wiercąc się już na siedzeniu i rozglądając za okienkiem na tylnej ścianie kabiny. A może mają szczęście i to ten model auta, gdzie siedzenia i część transportową rozdziela tylko metalowa kratownica?
Z udawaniem podenerwowanej nie miała problemu – ściągnęła torbę z ramienia na kolana i teraz pobielałymi dłońmi ściskała tylko jej szmaciany pasek. Nadchodziła najważniejsza i najniebezpieczniejsza część ich planu i – do chuja pana – znów została z tym sama. Nie była liderem, była suportem. Szkoda, że nikt jej nie słuchał.
Wypełniła płuca – to metaliczne i to z tkanki – drżącym oddechem i poczuła, że nadchodzi przełom: albo głęboko drzemiące w niej mechanizmy wezmą górę i znów zacznie się cieszyć i żywić adrenaliną, albo zrzyga się temu biedakowi prosto na deskę rozdzielczą.
Od natychmiastowej decyzji odwiódł ją na razie głos kierowcy, który zdążył już ruszyć w trasę. Zaczynali swój plan w przedświcie, ale teraz krajobraz miała zdominować inna łuna – miejskie światła były już niemal widoczne, jeszcze kilka minut i zaczną załamywać się na mokrej od mżawki przedniej szybie. Niemal zapomniała o deszczu – miała wilgotną czapkę-kominiarkę i zastanawiała się, czy ma sens zakładanie jej na sam koniec akcji, czyli w samym środku miasta, gdzie będzie wyglądać tylko na rabusia właśnie. Choć o takiej porze ulice mogą być nadal puste i znów przy odrobinie szczęścia nikt nie będzie się przyglądał samotnemu dostawczakowi. Obróciła głowę ku towarzyszowi – specjalnie się nie umalowała i naprawdę wyglądała na bladą, zmęczoną i skacowaną – i znów wykrzywiła wargi w namiastce uśmiechu.
– Egzaminy, proszę pana. Nic przyjemnego. – Nie dodała jakiegoś oczywistego „więc chcieliśmy się odprężyć”; zbytnie wpędzenie go w poczucie winy mogło spowodować dwie równie złe rzeczy: załamanie psychiki lub nagłą agresję. Zamachała więc nieokreślenie dłońmi i zaczęła opowiadać anegdotkę o złośliwym interniście, który naprawdę miał (nie)przyjemność ją uczyć. Coś to znaczyło, skoro pamiętała go po prawie dziesięciu latach.


Działania hakera:
próba dezaktywacji lokalizatora, gdy Laura i Ryouta zagadują kierowcę i
+ powodzenie: wszyscy szczęśliwi, że plan trzymający się li i wyłącznie na ślinę działa <3
– niepowodzenie: Laura otrzymuje klucz elektroniczny /smartfon/ i dopiero wtedy wsiada do kabiny ciężarówki
                                         
Laura
Medyk     Biomech
Laura
Medyk     Biomech
 
 
 

GODNOŚĆ :
Laura, Wieczna lekarka


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Off :: Archiwum misji

Strona 1 z 2 1, 2  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach