Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Off :: Karty Postaci


Go down

Serdecznie przepraszam za jakość KP. Chciałem ją napisać, a ostatnio niezbyt jestem na siłach. Przepraszam :<

I don't need to see a therapist or hug out~ 0zICkTh

Godność: Raymont "Ray" Nightlie
Płeć: Mężczyzna
Wiek: 21 lat
Zawód: Żołnierz
Miejsce zamieszkania: Miasto-3, Południe
Organizacja: S.SPEC
Stanowisko: Wojskowy
Rasa: Człowiek
Ranga: Wojskowy



I don't need to see a therapist or hug out~ 2KEJxxI
Rewolwer Purifier - Sześciostrzałowy rewolwer będący połączeniem dawnych projektów i nowoczesnych rozwiązań. Purifier cechuje się siłą przebicia identyczną co w pistolecie AIJT: ZN-7, chociaż korzysta z pocisków .45, czyli mniejszego kalibru. Kolejną zaletą jest wykorzystanie systemu eliminującego odrzut z karabinu ARC-741. Angelic Touch 2.0 został przystosowany do broni krótkiej, tworząc nowy system o nazwie Angelic Touch S od słowa "short". Chociaż Purifier jest bronią krótką, to jej zasięg skuteczny jest praktycznie porównywalny z karabinem szturmowym NEPTUN-P1, co jest niesamowitym osiągnięciem. Strzelanie na takie odległości nie miałoby sensu, gdyby nie szyna, do której można doczepić np. kolimator z przybliżeniem. Rewolwer ten jest pół-automatyczny, zatem nie trzeba po każdym strzale odciągać kurka, chociaż możliwe jest przełączenie trybu. Purifier posiada również swoje wady, których nie dało się uniknąć. Oczywistym minusem jest pojemność bębenka, która pozwala oddać jedynie sześć strzałów przed przeładowaniem. Huk przy wystrzałach przypomina ten z dwururek, więc jest to broń bardzo głośna. Rewolwer również słabo znosi brud i piach, zatem należy wyjątkowo o niego dbać, gdyż możliwe jest zacięcie się mechanizmu - należy wtedy ręcznie odciągać kurek, a Angelic Touch S przestaje działać, więc broń "ma kopa" zdolnego wyrwać nam ją z rąk. Purifier jest również spory i dosyć ciężki, chociaż to najmniejsza z wszystkich wada.
Karabin szturmowy "NEPTUN-P2" z granatnikiem


I don't need to see a therapist or hug out~ KntZROU
Strzelec - Przynależność do S.SPECu wymagała od Raya umiejętności posługiwania się bronią w stopniu praktycznie doskonałym. Chłopak potrafi strzelać niesamowicie celnie z wszelkiego rodzaju broni palnej, a także zwyczajnie obsługuje ją jak profesjonalista, więc przeładowanie trwa chwilkę, a broń rozbierze na części pierwsze i złoży, jakby robił to codziennie od narodzin. Wie też jak dbać o broń, by zawsze była w idealnym stanie.
Kondycja fizyczna - Ray od zawsze był młodzieńcem, który lubił akcję, a akcja to ruch. To jednak nie wystarczyło, gdy trafił do S.SPEC. Regularne i ciężkie treningi sprawiły, iż chłopak nie narzeka na swoje ciało. Posiada odpowiednio dużo siły, by każde uderzenie mogło być nokautem; biega na tyle szybko, żeby dogonić przeciętnego przestępce czy zbiega; męczy się na tyle wolno, aby całe wyposażenie nie obniżało jego wydolności. Zwyczajnie jest wysportowany.
Parkour i freeruning - Przeskakiwanie z jednego dachu bloku na drugi, który jest niższy o kilka metrów, to czynność zdolna pobudzić w nas pewne emocje. Właśnie dlatego Raymont się nią zajął - by czuć strach i podniecenie związane z zagrożeniem. Zainteresowanie zmieniło się w swego rodzaju hobby, zatem białowłosy potrafi teraz całkiem sprawnie przemieszczać się po mieście i ciężkim terenie w niekonwencjonalny sposób. Potrafi zeskoczyć ze znacznej wysokości bez najmniejszego zadrapania dzięki rollowi, cat leap umożliwia mu wspięcie się w pozornie niedostępne miejsca, a dash vault sprawia, iż żadne barierki czy murki nie przeszkodzą mu w utrzymaniu tempa biegu. W skrócie - jest świetny w parkourze, a freeruning dodał tylko dla zabawy.
Walka wręcz - Ray był problematycznym dzieckiem, a później młodzieńcem. Bójki wywoływały u niego dreszczyk emocji, który tak pożądał, więc często pakował się w sytuacje, które mieć miejsca nie powinny. Uliczne mordobicie zostało później połączone z wojskowym wyszkoleniem w walce wręcz, a to poskutkowało tym, że teraz białowłosy bić potrafi się świetnie.
Rysunek - Problemy z odczuwaniem emocji, a tym bardziej ekspresją ich sprawiły, iż Ray musiał znaleźć sposób, by jakoś je uzewnętrzniać i rysowanie okazało się całkiem dobrym rozwiązaniem. Chłopak sporo swojego czasu poświęcał zawsze na rysowanie tego co czuje lub czuć by chciał, zatem nauczył się doskonale rysować. Zdolność ta ogranicza się do odpowiednich przyborów. Z farbami, sprayami i innymi tego typu narzędziami nie radzi sobie, lecz z niesamowitą umiejętnością potrafi korzystać z ołówków, węgla, markerów i długopisów.


I don't need to see a therapist or hug out~ QacPcJ1
William Alexander Blackheat - Traumatyczne przeżycia zostają z nami na zawsze. Ray próbuje zapomnieć o swoim ojcu, który w jego wspomnieniach jest istnym potworem. Wypowiedzenie imion i nazwiska "William Alexander Blackheat" wywołuje w chłopaku strach, roztrzęsienie, może nawet panikę. Przerywa każdą czynność jaką robił i reaguje jak przestraszone dziecko - stara się ukryć, a czasami nawet wybuchnie płaczem. Jest to zupełna pięta achillesowa Raya, którą Page wykorzystywał i wykorzystuje w skrajnych sytuacjach.
Używki - Raymont ma słabość do wszelkiego rodzaju używek, które pozwolą mu poczuć "coś". Chodzi oczywiście o emocje, których tak bardzo mu brakuje. W normalnych sytuacjach nie trzeba go namawiać dwa razy, by spróbował jakiegoś narkotyku czy innego specyfiku. Ogólnie wykazuje skłonność do korzystania z używek i bardzo łatwo go skusić.
Zaburzenia snu - Problemy z zasypianiem z czasem przerodziły się w coś poważniejszego. Zazwyczaj wystarcza mu mniej niż siedem godzin snu, by być wypoczętym, jednak problemem jest sam sen. Ray śpi bardzo krótko i ma niesamowite problemy z zaśnięciem. Zbyt gorąco, zbyt zimno, niewygodne łóżko, zbyt miękka poduszka, za niskie ułożenie głowy, za głośno, za jasno i masa innych czynników wpływa na to, że ciężko mu usnąć. Łatwo też popsuć mu sen, gdyż byle odgłos potrafi go wybudzić. Czasami budzi się ot tak i nie potrafi zasnąć, a czasami zwyczajnie nie zaśnie, chociaż będzie wycieńczony, a warunki do snu idealne. Odbija się to tym, że bywa niekiedy wyczerpany.
Marazm emocjonalny - Dzień, w którym Raymont stracił rodzinę był tym, w którym doszło do nieodwracalnych zmian w jego psychice. Jednym z takich efektów i głównym wrogiem samego chłopaka jest to, że brakuje mu emocji. Nie odczuwa ich wtedy, kiedy powinien. Jest nieco jak android, chociaż wielu ludzi nazywałoby to w jego przypadku znieczulicą. On chociaż wie, że w tym momencie powinien być radosny czy smutny, to nie czuje tego. Czasami udaje, że jest normalny, by społeczeństwo go nie odrzuciło zupełnie. Bywa też tak, że gdy już czuje jakieś emocje, to nie wie jak je uzewnętrzniać lub zwyczajnie nie umie, a czasami robi to w nieprawidłowy sposób, jakby brak mu było wyczucia.


I don't need to see a therapist or hug out~ TofpvLV
Zacznijmy od ogółów i powoli przechodźmy do szczegółów. Zatem Ray mierzy sobie sto osiemdziesiąt pięć centymetrów wzrostu przy siedemdziesięciu pięciu kilogramach wagi. Wychodzi na to, że jest dosyć dobrze zbudowanym młodzieńcem i do tego całkiem wysokim. Ma gładką skórę o jasnym odcieniu, chociaż nie przesadnie - wciąż wygląda zdrowo. Robi wrażenie szczupłego, jednak nie można odmówić mu wysportowanej sylwetki, która to jest efektem wielu treningów w S.SPEC. Jego ciało posiada kilka mniejszych i większych blizn, które jednak nie są zbyt istotne, by o nich się rozpisywać. Inaczej jest z tą na szyi, która jest wyjątkowo paskudna. Podłużna, horyzontalna, wyglądająca tak, jakby chłopak miał kiedyś poderżnięte gardło. Ukrywa ją zawsze pod bandażem i nie zdejmuje go nawet wtedy, kiedy jest sam. Reszta jego ogólnego wyglądu nie jest w żaden sposób specjalna i warta opisu.
Najważniejsza jest twarz, prawda? Kiedy przypominamy sobie czyjeś imię, to pojawia nam się w umyśle obraz jego mniej lub bardziej przyjemnej facjaty. Ciężko określić czy buźka Raya należy do tych, na które patrzy się miło. Jest gdzieś między młodzieńczą, a męską. Niby ostre rysy, ale jednak bez przesady. Niby szeroka, ale jednak bardziej smukła. Jego usta rzadko wykrzywiają się w jakiejkolwiek minie. Są przeciętne swą wielkością i mają zdrową, chociaż nieco bladą, malinową barwę. Nos nie jest szczególny - dopasowany do twarzy i tyle da się o nim napisać. Całkowicie normalny, ani zadarty, ani garbaty, ani szeroki. Nie, chwila - jakby się dokładniej przyjrzeć, to można zobaczyć, że jednak nosi na sobie ślad złamania w postaci drobnego zgrubienia kości u podstawy. I to tyle w jego przypadku. Oczy Raymonta mają dosyć ostry kształt, który dodaje nieco ekspresji jego twarzy o wiecznie nijakim wyrazie. Gęste, czarne rzęsy podkreślają barwę oczu, która jest ukryta za fioletowymi soczewkami. Naturalnie chłopak ma tęczówki o ładnym odcieniu niebieskiego. O brwiach należy napisać tylko tyle, że są czarne i nie mają skłonności do łączenia się ze sobą, więc Ray nie straszy monobrwią. Kolor włosów również nie jest taki, jak być powinien. Normalnie młodzieniec ma kruczoczarne kłaki, jednak farbuje je regularnie na śnieżnobiały odcień. Pozostają nieco dłuższe, by mógł je układać na prawy bok. Fryzura oczywiście pozostaje zawsze nieco rozczochrana i wygląda na stylizowany nieład, który dodaje mu nieco uroku. Warto jeszcze wspomnieć, że polubił kolczyki w uszach, więc ma sporo dziurek do rozdysponowania na ozdoby. Czasami nosi cztery czy nawet pięć w jednym uchu. Wszystko zależy od kaprysu.


I don't need to see a therapist or hug out~ JtdFnyc
Najbardziej charakterystyczną rzeczą dla Raya jest to, że nie radzi sobie z emocjami. Ma z nimi poważne problemy na wszystkie możliwe sposoby. Po pierwsze - jest w nie ubogi. Rzadko odczuwa radość, smutek, strach czy złość. Prawie zawsze ma w sobie pustkę, na którą nawet nie potrafi być zły. Rozumie, że w pewnych momentach powinien być szczęśliwy lub powinien być zdenerwowany albo nawet przestraszony, lecz nie czuje tego. Zdarza mu się zwyczajnie udawać emocje, by nie wychodzić na zupełnego outsidera. Po drugie - brak odczuwania emocji sprawił, że Raymont nie zawsze wie jakie odczucie pasuje do sytuacji w jakiej się znalazł. Czasami źle przyporządkowuje emocję do zdarzenia, gdyż robi to na wyczucie i doświadczenie, a obu tych elementów mu brakuje. Zdarzy mu się zaśmiać wtedy, kiedy jest to niemile widziane lub wyglądać na przygnębionego w momentach, w których powinien się uśmiechnąć. Przez to bywa, że robi z siebie durnia i ludzie patrzą na niego jak na dziwaka, którym poniekąd jest. Po trzecie - braki w emocjach uniemożliwiają mu nauczenie się kontrolowania ich. Jeżeli już coś poczuje, to jest tak, jakby stracił nad sobą kontrolę. Uczucie przejmuje władzę i to ono zaczyna kierować chłopakiem. Zatraca się w przyjemnościach, daje się stłamsić strachowi lub ponieść złości. W dodatku sam nie chce ograniczać emocji, gdyż i tak potężnie cierpi na ich braki, więc zawsze chce się nimi nacieszyć tyle, ile tylko się da. Nawet jeżeli będzie to kosztowny wybryk.
Ray należy do ludzi, którzy wiecznie mają głowę pełną myśli. Trzymanie głowy w chmurach nie jest wielkim problemem, gdyż jakoś nauczył się to kontrolować. Gorzej wychodzi z tym, że cierpi na drobną nerwicę natręctw, która sprawia, że myśli są uciążliwe. Tematy bywają nieprzyjemne, a sama aktywność mózgu jest wzmożona, zatem w swoim umyśle praktycznie nie ma momentów "ciszy" gdzie ma spokój od rozmyślań. Ciągle coś zakłóca mu spokój co doprowadza do rozdrażnienia chłopaka. Byłoby to tylko niemiłym defektem, gdyby nie fakt, że Ray nie wie jak wyrażać złość, a wyżywanie się nie uwalnia jego mózgu od natarczywych myśli. W ten sposób młodzieniec jest wyniszczany przez własne myśli.
Z pozytywniejszych rzeczy należy dodać, że chłopak mimo wszystko posiada poczucie humoru. Może sam się nie zaśmieje, ale wie co mogłoby innych bawić, zatem zdarzy mu się rzucić jakimś zabawnym tekstem lub zrobić coś śmiesznego. Lubi też akcję, która to często powoduje upragniony u niego dreszczyk emocji. Jest skłonny do różnych czynności, które mogłyby dać mu trochę emocji. I to niestety tyle z pozytywnych cech.
Nie należy do osób zbyt rozmownych, a z pewnością nie w przypadku kontaktów z osobami, które słabo zna. Może w przypadku dobrych przyjaciół byłby bardziej wygadany, ale więcej niż kilka zdań przy jednej wypowiedzi słyszał tylko Page, którego poniekąd traktuje jak swojego opiekuna. Z pewnością jest osobą zamkniętą, która nie mówi nigdy o swoich problemach lub uczuciach. Zresztą o tym drugim rzadko ma okazję. Niektórzy zarzucają mu bycie mizantropem, lecz to nieco zbyt ostre określenie. Często wykazuje niechęć do ludzi, a tym bardziej do społeczeństwa, lecz raczej nie jest to nienawiścią i zupełną pogardą w każdym wypadku. Znacznie częściej słyszy, że jest nieczuły, lecz jak można wymagać uczuć od kogoś, kto cierpi na braki w emocjach? Na widok cierpiącej osoby nie zawsze zareaguje tak, jak zrobiłby to zdrowy na umyśle osobnik, bo nie poczuje tego samego. Może domyślić się co takiego powinien czuć, lecz nie zawsze to wychodzi. Kieruje się zatem bardziej rozumem, niż "sercem", a jego umysł jest nieco pokręcony, więc działa nie zawsze w sposób normalny.
Wyjątkowo niepokojącym dla Raya odkryciem było to, że zabijanie sprawia mu przyjemność. Zrozumiał to dopiero w S.SPEC, gdy pierwszy raz został zmuszony do zakończenia życia na jednej z misji. Nie przyjął tego ciepło, a raczej z obawą, gdyż zawsze zatracał się w tym, co wywołuje u niego emocje, a szczególnie te pozytywne. Właśnie przez to jeżeli ma do wyboru zabić lub oszczędzić, to zawsze wybierze opcję numer jeden. Każdy sposób, by poczuć cokolwiek jest dobry, a szczególnie dla kogoś tak wygłodniałego na emocje. Nie można jednak mylić go z oszalałym psychopatą. Stracić nad sobą kontrolę może jedynie wtedy, kiedy już kogoś zabije, a to nie zdarza się często. Mordowanie to zupełna ostateczność na jego liście sposobów, aby coś poczuć. Znacznie wcześniej jest cała lista używek, które jest skłonny zastosować, aby tylko wywołać w sobie jakieś odczucia.
Na sam koniec warto dodać jeszcze, że Raymont jest osobą zdystansowaną, chociaż nie z wyboru. Brak odczuwania emocji sprawia, że wszelkie obelgi skierowane w jego stronę są na starcie bezsensowne. Nie mogą go zdenerwować nawet wtedy, kiedy będą najcelniejsze, a to z oczywistych powodów - złość to uczucie. Do większości tematów młodzieniec podchodzi z obojętnością. Jest ignorantem wobec wielu spraw. Nie interesuje go wiele wątków, a niektóre zwyczajnie uważa za zbędne, więc nie ma z nich wiedzy, która dla niektórych jest obowiązkowa.
I to chyba tyle z bardziej istotnych rzeczy. Osobowość jest zbyt złożonym tematem, aby wszystko zawrzeć w słowach, a nawet i taka próba wiązałaby się z wielostronicowym opisem, który odrzuciłby lwią część potencjalnych czytelników.


I don't need to see a therapist or hug out~ Bi3AqDL
- Naprawdę chciałbyś adoptować dziecko z tak obrzydliwym uśmiechem? - odezwała się półgłosem niewysoka kobieta, spoglądając raz na męża, raz na chłopca. Na końcu pokoju zabaw stał dziesięciolatek o czarnych włosach i pięknych, niebieskich oczach. Wyprostowany był niczym do hymnu, a na jego twarzy widniał szeroki, najszerszy uśmiech na jaki było go stać. Niczym posąg trwał w tej pozie, licząc na to, że tym razem wreszcie się uda i trafi do kochającej rodziny. Był to pierwszy raz kiedy tak się starał. Wśród dzieci popularną poradą była informacja o uśmiechaniu się. Znacznie częściej do normalnych domów wybierane były dzieci radosne i roześmiane. Ray postanowił spróbować, chociaż nie należał ani do jednych, ani do drugich. Jego wyszczerz był wymuszony i fałszywy, ale jednocześnie, ku absurdowi, szczery. Chciał móc uśmiechnąć się normalnie, chciał być do tego zdolnym, jednak nic z tego - przyszło mu udawać coś, co było dla innych naturalne. W końcu otrzymał sygnał, jakim był wyraz twarzy mężczyzny w rodzaju "przepraszam". Tyle widział tę parę. Stał tak jeszcze chwilę w tym sztucznym uśmiechu, aż w końcu znów wrócił do swojej nijakiej, a może znudzonej miny. Czy był zawiedziony? Nie. Nie potrafił czuć takich rzeczy. Spodziewał się, że nic z tego nie wyjdzie. Czy było mu z tym źle? Odpowiedź byłaby taka sama.

Co się wydarzyło w życiu Raya, że stał się tak wypranym z uczuć chłopcem? Trzeba byłoby wrócić do momentu, w którym jeszcze posiadał rodzinę, aby zrozumieć tę przemianę. Zatem wróćmy.

Mieszkanie na południu Miasta-3 nie było złe. Przestronne pokoje, ładne umeblowanie i ciekawa okolica, chociaż trochę głośna niekiedy. Raymont był pierwszym i jedynym dzieckiem małżeństwa Blackheat. William pracował jako chirurg w szpitalu, zaś Leila była typową gospodynią domową, chociaż nie z wyboru. Jej organizm był od urodzenia dosyć słaby i z czasem pogarszał się. Łatwo się męczyła, łatwo chorowała, łatwo nabawiała się różnych urazów. Zajmowała się więc dzieckiem oraz mieszkaniem co nie przeszkadzało mężowi.
Posiadanie czyjegoś życia w rękach należało do mocno stresujących zajęć. William powoli przestawał sobie radzić ze stresem, co początkowo wprowadzało go jedynie w rozdrażniony stan. Czasami coś krzyknął, czasami wyszedł gdzieś bez słowa, jednak nic nie zwiastowało nadchodzącej tragedii. Mijały lata, a Ray rozwijał się prawidłowo. Nie otrzymał po matce słabego organizmu, więc nie było żadnych powodów do zmartwień z jego powodu. Praca jednak wciąż wyniszczała głowę rodziny Blackheat. Zaczął wyżywać się psychicznie na Leili, której wmówił, że jest zupełnie bezużyteczna. Kobieta przyznała mu rację, gdyż rzeczywiście przez swoją kondycję zdrowotną nie miała szans żyć tak, jak inni. To doprowadziło ją do depresji, którą ciągle była pogłębiana przez męża. Sytuacja zrobiła się naprawdę nieciekawa w momencie, w którym przez błąd Williama zginął ważny pacjent związany z władzami M-3. Rozpoczął się proces, który miał sprawdzić czy rzeczywiście mężczyzna popełnił błąd w sztuce lekarskiej. Te wydarzenia mocno wpłynęły na chirurga, który przestał sobie radzić sam ze sobą. Przemoc psychiczna zaczęła nabierać fizycznego aspektu. Ray miał już wtedy siedem lat, więc rozumiał mniej-więcej co się dzieje w jego rodzinie. Wiedział, że mama z pewnością nie przewróciła się, że ma siniaka pod okiem, a te obtłuczenia na udach też nie są normalne. Leila wciąż zapewniała chłopczyka, że wszystko jest w najlepszym porządku, zatem Raymont postanowił zapytać ojca, z którym to praktycznie nie miał kontaktu już od roku. Byli dla siebie jak powietrze. William zrozumiał, że jego syn zaczyna pojmować sytuację i należało zająć się tym, by nikomu nie wygadał co się dzieje za drzwiami do mieszkania. Jego matka nie wychodziła z domu, zatem nikt nie mógł dostrzec jej obrażeń, a w dodatku była w głębokiej depresji, zatem nie szukała nawet pomocy. Jakby tego było mało - obawiała się, że jej ruch przeciwko mężowi zdenerwuje go i zwróci jego agresję na ich dziecko. Ray sam nakierował złość ojca na siebie. Na nim również chirurg zaczął się wyżywać, chociaż w mniejszym stopniu, by nie zwrócić uwagi władz na problem.
Przełomowym momentem był dzień, w którym udowodniono Williamowi błąd w sztuce lekarskiej. Utracił uprawnienia do wykonywania jakiegokolwiek zawodu związanego z medycyną, a kolejne konsekwencje były dopiero ustalane. Mężczyzna pękł pod naciskiem stresu, którego nawet agresja nie była w stanie wyładować. Przestał wyżywać się na rodzinie, przestał nawet funkcjonować jak normalny człowiek. Nie odzywał się, jadł wyjątkowo rzadko. Był jak duch. I tak sytuacja trwała przez okrągły tydzień. Jeden pełny tydzień.

Tego dnia William wyszedł z samego rana. Jak zwykle nie zjadł śniadania, nawet nie ogolił się i pewnie nie umył zębów. Żył tym trybem siódmy dzień. Leila, mimo nienawiści jaką żywiła wobec męża, zaczynała się o niego martwić. Bądź co bądź, to on utrzymywał rodzinę. Bez niego nie było pieniędzy, a bez pieniędzy nie było przyszłości dla Raya. Chłopak był zamknięty w sobie, chociaż wciąż potrafił się uśmiechać na przekór wydarzeniom. Była w nim ta iskra pozytywnej energii oraz optymizmu.
Nastał wieczór. Raymont znajdował się w swoim pokoju. Miał wtedy osiem lat, zatem potrafił już zająć się sam sobą, by się nie nudzić. Leila jak zwykle krzątała się po domu ciągle coś robiąc, aby nadać swojemu istnieniu użyteczności, której brak został jej wmówiony. Nagle do mieszkania wpadł William. Był widocznie roztrzęsiony, a nawet nabuzowany. Zamknął natychmiast drzwi wejściowe i ruszył do pokoju syna. Chłopiec nie rozumiał dlaczego ojciec wyciąga go na siłę za ramię z pomieszczenia. Kiedy chciał go bić, to robił to od razu bez wybierania konkretnego miejsca. Ray został na siłę wrzucony do łazienki, której drzwi zablokowała szafka od zewnątrz, by z pewnością nie wyszedł i nie przeszkadzał w tym, co miało się wydarzyć. Głowa rodziny Blackheat natychmiast zabrała się do roboty. Chwycił nóż kuchenny i ruszył na swoją żonę, która z krzykiem próbowała uciekać mu po mieszkaniu. Dopadła do drzwi, lecz zanim zdążyła je otworzyć, to została ugodzona ostrzem w plecy. Z przeraźliwym krzykiem zaczęła się szarpać. Jej syn również nie szczędził gardła, gdyż domyślał się wydarzeń. Leila nie miała najmniejszych szans z dorosłym mężczyzną, który serią kilkunastu pchnięć zakończył jej wrzaski. Do mieszkania zaczął się ktoś dobijać. William poczuł na sobie presję czasu. Szybko ruszył w stronę łazienki, by napędzany adrenaliną jednym machnięciem ręki odsunąć szafkę na bok. Otworzył drzwi, by ujrzeć zapłakanego syna. Ten widok nie zrobił na nim żadnego wrażenia. Z drugiej strony było odwrotnie. Ujrzenie matki w kałuży krwi i ojca z zakrwawionym nożem w ręku wywołało w chłopaku osłupienie. Nie potrafił się nawet bronić przed chwytem za włosy. Brudne od szkarłatnej cieczy palce zaplątały się w przydługawe włosy Raymonta, który w ten sposób został wydarty do salonu. Tam bez większych ceregieli William przyłożył mu ostrze do gardła i szybko pociągnął nim w bok. Mokry odgłos przecinanego ciała natychmiast został zastąpiony gulgoczącymi, desperackimi próbami nabrania oddechu. Wtem do mieszkania wpadli ludzie zaaferowani krzykami. Mężczyzna nie miał już czasu. Szybkie pchnięcie prosto we własne serce było epilogiem jego rozszerzonego samobójstwa.
Wydawałoby się, że to koniec historii Raya, a jednak zdołał przeżyć dzięki przypadkowemu mężczyźnie. Wtedy jeszcze nie można było przewidzieć, że ten człowiek uratuje mu życie dwukrotnie, chociaż drugi raz nie tak bezpośrednio. Medyk S.SPEC o nazwisku Page jako jedyny zachował zimną krew, która zapewne była wymagana od niego w tym zawodzie. Ocenił stan każdego z rannych, by stwierdzić, że są dwa zgony i jeden stan krytyczny. Cięcie jakie otrzymał Ray nie było głębokie, gdyż William się śpieszył. Wiedział, iż nie ma czasu. Preparat krwiotwórczy oraz profesjonalizm Page'a uratował życie ośmiolatkowi.

I w ten oto sposób trafił on do sierocińca. Tamtego feralnego dnia razem z Williamem i Leilą umarła też dusza Raymonta. Od tego momentu zaczęły się jego problemy z emocjami, których nie mógł z siebie wykrzesać.

Życie bez rodziny nie przeszkadzało wielce chłopakowi. Stracił możliwość odczuwania smutku, rozpaczy czy rozczarowania. Tylko w przebłyskach normalności rozumiał całym sercem w jakiej znalazł się sytuacji. Niesamowicie żałował matki i równie potężne uczucia żywił do ojca, chociaż negatywne. Nienawidził go i mimo pomocy psychologów oraz terapeutów - nigdy nie przestał się go bać. Jego sposobem było zupełne wyparcie. Robił wszystko, aby o nim zapomnieć. Zacierał wszelkie ślady, jakie mogły mu o nim przypominać. Starał się pozbyć wspomnień, które zawierały sylwetkę Williama, jednak było to dosyć bezskuteczną metodą. Ostatecznie osiągnął tylko tyle, że wszystko z tagiem "William Alexander Blackheat" zamknął gdzieś głęboko w sobie, w takim miejscu, do którego dostępu nie ma nawet on sam i mieć nie chce. Wypowiedzenie godności jego ojca wywołuje w nim wydarcie na wierzch wszystkich bolesnych oraz traumatycznych wspomnień, jednak taka jest cena odcięcia się od koszmarnej przeszłości.

Ray nigdy nie opuścił sierocińca jako adoptowane dziecko. Pozostał w nim do momentu, w którym mógł legalnie go opuścić. Od zawsze sprawiał problemy wychowawcze ze względu na swój marazm emocjonalny oraz desperackie próby poczucia czegokolwiek. Często wszczynał bójki, aby tylko zasmakować tej adrenaliny i ekscytacji. Jego życie w tej placówce nie było w żaden sposób interesujące. Nie wydarzyło się nic szczególnego, ani wartego uwagi. W większości aspektów był zupełnie przeciętny i niewyróżniający się.
Wszystko nabrało tempa w momencie samodzielnego zamieszkania. Od razu postanowił zatrzeć wszelkie powiązania jego z ojcem. Przefarbował włosy na biało, gdyż były naturalnie kruczoczarne po Williame. Po nim również miał niebieskie oczy, które ukrył za fioletowymi soczewkami. Nawet zmienił nazwisko z Blackheat na Nightlie, aby nikt nie mógł go skojarzyć z tamtym makabrycznym incydentem. Mieszkanie, w którym żył przed sierocińcem, związane było ze zbyt wieloma bolesnymi wspomnieniami, więc sprzedał je tak szybko, jak tylko mógł. Cena była zaniżona, aby szybciej znaleźć kupca. Kupił znacznie mniejsze, ulokowane w innej części południowego regionu M-3. Początkowo żył z pieniędzy, które mu zostały, jednak po kilku miesiącach zrozumiał, iż musi wziąć się do roboty. Próbował swych sił w wielu zawodach, jednak szybko tracił pracę przez swoje podejście i brak emocji. W końcu na dłużej zagrzał posadkę jako ochroniarz w jednym z wielu barów w tej części Miasta. Lubił swoje życie w ten sposób. Miał sposób utrzymania, a robota przynosiła mu często zastrzyki emocji, których tak potrzebował. Niestety wolność uderzyła mu do głowy i zachciał mocniejszych wrażeń. W tym momencie zaczęły się jego problemy. Używki i różnego rodzaju przyjemności może zapełniały pustkę, którą odczuwał w sobie, jednak z pewnością go wyniszczały. W końcu doigrał się i stracił pracę. Ponownie próbował znaleźć swoje miejsce na świecie, chociaż bezskutecznie.

Wszystko miało się odmienić tego dnia, który miał być względnie zwyczajny. Był już wieczór, a Ray spacerował ulicami bez większego celu. Tak naprawdę, to szukał potężnej dawki emocji, którą mógłby sobie dostarczyć. Adrenalina była dobrym zamiennikiem, więc postanowił ją jakoś z siebie wykrzesać. Trójka mężczyzn w ciemnej uliczce wydawała się idealnym materiałem. Podszedł pod róg pośpiesznym krokiem i oparł się o ścianę plecami. Zmrużył na chwilę oczy, by po kilku sekundach ruszyć zdecydowanie na grupkę. Wydawałoby się, że ktoś, kto rozpoczyna bitkę w takiej sytuacji musi być naprawdę zamroczony złością lub nabuzowany, jednak Raymont pozostawał całkowicie spokojny. To właśnie dlatego zamierzał bić się z nieznajomymi. Był za spokojny i z desperacją szukał mocnych wrażeń. Mężczyźni spojrzeli na białowłosego z zupełnym niezrozumieniem, jednak ten nie zatrzymał się. Z wykroku wymierzył pierwszy cios, który powalił na ziemię jednego z nieznajomych. Później był już tylko chaos, którego efekty były do przewidzenia. Ray może i potrafił się bić, ale nie był w stanie poradzić sobie z trójką na raz. Nie w takim stanie, nie z takim przygotowaniem. Został pobity do nieprzytomności. Trójka myślała, że go zabiła, więc natychmiast uciekli z miejsca wydarzenia. I wtedy pojawił się ten sam człowiek, który już raz uratował życie Raymonta. Członek S.SPEC, który miał doświadczenie w medycynie. Był również na tyle sprawny, aby zanieść chłopaka do własnego mieszkania i tam się nim odpowiednio zająć.
Poobijany młodzieniec nie był w stanie nawet chodzić, więc zmuszony został do przebywania w towarzystwie Page'a. Oczywistym były pytania o wydarzenia i okoliczności, które początkowo Ray chciał przemilczeć, jednak z czasem nabrał pewnego zaufania do medyka, który mu pomógł. W tym momencie jeszcze nie wiedzieli, że już raz w swoim życiu się spotkali, chociaż ładnych kilka lat temu. Osiemnastolatek zupełnie obojętny opowiedział swoją historię Page'owi, który zrozumiał wtedy kim jest uratowany po raz drugi chłopak. Ciężko stwierdzić czy mężczyzna poczuł się zobowiązany do pomocy Raymontowi, czy miał ku temu inne pobudki, jednak w niedługim czasie stał się kimś na miarę opiekuna białowłosego. Początkowo był tylko wsparciem, którego nieświadomie młodzieniec potrzebował. Powoli przerodziło się to w bardziej utrwaloną relację, w której ciężko było określić czy uważają się za przyjaciół, czy za znajomych, czy za rodzinę, czy za nauczyciela oraz ucznia. Faktem jest to, że to właśnie Page nakierował Raya na S.SPEC, w którym to mógł się odnaleźć.
W wieku dziewiętnastu lat Raymont stał się rekrutem w wojsku. Zaangażował się zupełnie w swoją nową karierę, która przed nim rozkwitała, zatem już po roku otrzymał on awans na kolejny stopień. Życie jako wojskowy było czymś, co zaspokajało przynajmniej częściowo potrzeby chłopaka. Akcja, treningi, dyscyplina - to zajmowało mu myśli, a zadania oraz misje dostarczały emocji, czyli tego, czego najbardziej mu brakowało.
W ten oto sposób Raymont Nightlie znalazł się w tym punkcie swojego życia, w którym jest aktualnie. Swoje ambicje skupił na karierze wojskowej, gdyż tylko ona pozwala mu funkcjonować jak w miarę normalny człowiek. Za kolejny cel ustanowił sobie dołączenie do Skrzydlatych, a dalej? Kto wie. Życie bywa przewrotne.


I don't need to see a therapist or hug out~ Sjmo2uL
Zna język japoński oraz angielski.
Raymont nie ma pojęcia, że jego rodzina wywodzi się z M-2 i prawdopodobnie posiada tam jakichś dalekich krewnych.
Jest z całą pewnością heteroseksualny.
Posiada kilka ulubionych kolorów: pomarańczowy, fioletowy, grafitowy i... czarny.
Zawsze nosi przy sobie swój rewolwer - Purifier, który został wykonany przez znajomego inżyniera z S.SPEC.
Kilka razy był w związku, lecz zawsze kończyło się to zerwaniem z jego strony. Nie robi nadziei innym, skoro nic do nich nie czuje.
Ray nie wie gdzie są pochowani jego rodzice i nawet czy w ogóle zostali pochowani. Równie dobrze mogli zostać spaleni. On tego nie wie.
Uwielbia herbatę i nie przepada za kawą.
Ze smaków: nie lubi czekolady, uwielbia ostre potrawy, nie przepada za słonym, wyjątkowo lubi kwaśny smak, za przesadnie słodkimi słodyczami nie przepada.
I lubi lizaki. Nosi zawsze kilka w kieszeni.
Jest ogólnie praworęczny, ale rysuje tylko lewą. Dziwak.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

✕ AKCEPT.
                                         
Fucker
Rottweiler     Opętany
Fucker
Rottweiler     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach