Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 2 z 3 Previous  1, 2, 3  Next

Go down

Pisanie 14.06.19 19:48  •  Górskie zbocza - Page 2 Empty Re: Górskie zbocza
  Sztych wbił się głęboko w świeżą warstwę śniegu. Oparła nogę na krawędzi czerpaka i położyła ramiona na rączce robiąc sobie przerwę. Patrzyła, jak słońce czepia się leniwie górskich szczytów zaganiając mgłę na dno doliny i odsłaniając niebo w kolorze bladego opalu. Oddychała ciężej niż wczoraj.
 Wiatr przyniósł ze sobą zapach sosnowej żywicy i zajęczej sierści, ale po samych zwierzętach oprócz tego pozostały już tylko zwietrzałe tropy. Biały pies wchodził pod wiatr niosąc w pysku swoją zdobycz. Nocne polowanie musiało być udane, skoro nie pochłonął wszystkiego od razu. Na jego sierści widniało kilka świeżych zadrapań, ale pod ściągniętą z zimna skórą poruszały się bez zawahania twarde mięśnie. Rozjarzone ślepia przebijały się przez cienką warstwę mgły, gdy wspinał się po zboczu.
 Kobieta śledziła dokładnie jego ruchy. Zatrzymała się kładąc podbródek na ramionach by zapamiętać dokładnie, gdzie uzbrojone w kolce stworzenie zakopie naddatek ze swojego posiłku. Za pierwszym i za każdym kolejnym razem było to równie ujmujące. Przede wszystkim jednak jej samej zapewniało resztki, którymi mogła się pożywić, gdy kiyahar z pamięcią wiewiórki zapomniał już, gdzie je schował. Kiedy podrzucała mu pod pysk obskubane z mięsa kości zawsze wyrażał szczere zaskoczenie tą szczodrością.
 — Zima! — zawołała cicho zdając się na jego zwierzęcy słuch.
 Ostra krawędź światła zniżała się po skałach tak szybko jak na horyzoncie wschodziło słońce. Kiedy ostry blask padł na jej twarz zmrużyła powieki, a potem niechętnie wróciła do pracy.
 Przekopując śniegowe zaspy miała dużo czasu na myślenie.
 Co się teraz dzieje w mieście? Jak radzą sobie jej wilki? Co stało się z Ghostem i resztą łowców, którzy tamtego dnia razem z nią natknęli się na to coś?
 Łopata uderzyła dźwięcznie o coś twardego. Warknęła z irytacją odrzucając narzędzie na bok, by rękoma odkopać zawadzającą przeszkodę. Garść za garścią warstwa zmrożonego śniegu malała do momentu, aż natknęła się w końcu na miejsce, gdzie sztych nie zdołał się przebić.
 Mrugając kilkakrotnie złapała za cienki, srebrny łańcuszek wyrywając go kawałek po kawałku z białego puchu. Ozdoba zostawiała po sobie wąski ślad splecionych ze sobą ogniw, aż w końcu wyglądało na to, że nie będzie w stanie wyciągnąć na powierzchnię reszty. Wykrzywiła usta i zaparła się butem o wystające na powierzchnię skały. Ciągnęła z całej siły, aż w końcu pod wpływem jednego gwałtownego szarpnięcia przedmiot wyrwał się spod warstwy grubego lodu.
 Upadła na plecy tracąc na kilka sekund dech, ale chłód oblodzonej ziemi pozwolił jej dość do siebie. Łapała powietrze łapczywie wyrzucając przed siebie obłoczki pary. Nie wstając wyciągnęła rękę ze znaleziskiem przed twarz.
 Pusta fiolka anielskiego artefaktu zwisała jej z palców. Idealnie zachowana, bez jednej skazy kiwała się na boki bezgłośnie. Rozszerzona źrenica kobiety utkwiła na błyskotce, aż nagle Kami zerwała się do pionu i cisnęła przedmiotem w dół zbocza wkładając w to całą swoją siłę i determinację.
 — Zostaw mnie, do cholery! — krzyknęła podążając spojrzeniem za znikającą w oddali ozdobą. Zamachnęła się nogą i kopnęła w śnieg posyłając w powietrze fontannę białego puchu. Dopiero wtedy poczuła rwący ból. Piekielnie uczucie, jak gdyby każdy fragment jej ciała odrywał się od pozostałych. Zacisnęła zęby starając się zapanować nad głosem.
 Od kiedy wyrzuciła w lodową szczelinę piekielny twór aniołów, natknęła się na niego jeszcze kilkakrotnie. Za każdym razem pojawiał się tam, gdzie nie powinno go być przecząc wszelkim prawom logiki. Pozbawiona wypełnienia kryształowa fiolka była bezwartościowa, ale z powodu jakiegoś perfidnego żartu swoich twórców postanowiła ona wracać w ręce jednookiej, gdy ta była już pewna, że pozbyła się reliktu na dobre.
 Chłodne powietrze załaskotało ją w gardle i powrócił męczący, suchy kaszel. Smak krwi z podrażnionych ran w przełyku na nowo wypełniła jej usta. Splunęła i szybko zadeptała to miejsce. Nawet delikatna woń potrafiła zwabić bestie żyjące wśród śniegów. Te, wygłodniałe i zdesperowane nigdy nie odpuszczały.
 Klapnęła ciężko na tyłek, a kilka chwil później wielkie cielsko białego psa owinęło się wokół niej. Zima położył pysk przy jej stopach, a jego ślepe o tej porze doby oczy spoczęły na jej twarzy. Poruszał brwiami i kręcił czubkiem ogona w cichym niepokoju. Z nozdrzy wydychał ku górze gęste obłoki pary, która mieszała się z miarowym oddechem czarnowłosej.
 Niezależnie od tego, jak bardzo pragnęła docenić rozciągający się przed nią widok, nie potrafiła zapomnieć, że trawiąca ja choroba odlicza każdą pozostałą jej minutę. Zatapiając dłoń w szczątkowej sierści czworonoga starała się zachować spokój.
                                         
Yū ✿
Przywódczyni
Yū ✿
Przywódczyni
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 19.06.19 1:56  •  Górskie zbocza - Page 2 Empty Re: Górskie zbocza
Spomiędzy zwartych kłów spływała gęsta krew. Brudziła białe podłoże wielkimi plamami, które się nie kończyły. Varett drapał zaciekle; spod jego tylnych łap bryzgały wielkie tumany śniegu. Z nozdrzy buchała para; przypominał wściekłą maszynę, którą ktoś kopnął i tym jednym uderzeniem zmusił do najwyższych obrotów. Grow przyglądał się temu ze sporej odległości. Nie przystanąłby nawet przez dziwne zachowanie psa, gdyby nie ostry ból w płucach. Łykał już wyłącznie drobinki szkła; od biegu nie tylko paliło go gardło, ale wyczerpał też nogi i barki. Przez ramiona przewiesił duży plecak; wyładowany po brzegi. Wychodząc tuż przed świtem z kryjówki zaopatrzenie się we wszystko co niezbędne wydawało się dobrym pomysłem — teraz splunąłby na tę opcję, ale w ustach miał sucho od dobrej pół godziny.
Słońce odbijało się od śniegu; śnieg skrzył się tak mocno, że raził w oczy. Oczy cały czas zamykały się i otwierały po kilku krokach, aby nadzorować drogę.
Varett! — warknął ponad świstem wiatru, ale niczego to nie zmieniło. Postąpił kilka dużych kroków w kierunku czarnego jak ebonit tworu. Kanciastej kreatury, która spowolniła ruch i teraz leniwie grzebała w zaspie przednią, prawą łapą. Kończyna sprawiała wrażenie ułamanej w połowie gałęzi. Trzymała się na nagiej kości i kilku jeszcze nie zerwanych ścięgnach.
Zanim Grow zdążył zbliżyć się do kundla jeszcze bardziej, Varett zanurzył łeb w dopiero co wykopanej dziurze, a potem zerwał się i skoczył ku białowłosemu. Jego pozbawione źrenic ślepia wyrażały otępienie. Nieruchomy wzrok wcelowany w eter nasuwał dziesiątki pytań. W tym najważniejsze.
Widzi mnie?
Grow potarł ukryte w rękawiczkach ręce, a potem sięgnął po to, co zwisało z poranionego pyska młodej bestii. Łańcuszek haczył się o zęby, ale pusta wewnątrz, szklana fiolka prezentowała się nienagannie. Obrócił ją w palcach, szukając sam do końca nie wiedzieć czego. Ostatecznie odchylił gwałtownie ramię i cisnął ją łagodnym półkolem w przepaść.
Nabrał kolejnego, ciężkiego wdechu i ruszył dalej ostro pnącą się w górę ścieżką. Nogi wpadały w puch do połowy łydki; żałował, że nie miał niczego, co w jakikolwiek sposób ułatwiłoby przedzieranie się przez śniegi. Ile jeszcze przed nim?
Jak przez zamieć pamiętał moment, w którym ujrzał zdyszanego Javiera, krążącego w tę i na zad przed zamkniętymi drzwiami do jego lokum. Tam przynajmniej było sucho i ciepło. Odebrał od psa torbę, którą w pierwszym odruchu rzucił na łóżko. Zanim przeczytał wiadomość od łowczyni, minęło kilka godzin. W tym czasie uporał się z naglącymi sprawami; z Evendell i pozbawionymi wzroku Liamem oraz Jericho. Dopiero po zachodzie Lihra wplątał się w skórzany pasek i walcząc z plecakiem wyrzucił z niego wszystko, co możliwe. Odginając zadrapaną kartkę, Grow próbował jednocześnie wydobyć syczącą i parskającą kulkę z zacieśniającej się pułapki. Wtedy przeczytał treść listu.
Wpierw posługiwał się psami. Później, gdy teren stał się niebezpieczny i wietrzny — artefaktem. Jego ostateczna broń wyczerpała się już dłuższy czas temu, pozostawiając po sobie ból skroni i irytujący ścisk w klatce piersiowej, jakby dla serca zabrakło wystarczającej ilości miejsca. Parł więc na chybił trafił. Te góry nie mogły być takie ogromne.
Były.
Gdyby pogoda mniej mu sprzyjała, musiałby zawrócić. Cenił sobie takie zbiegi okoliczności; były o wiele lepsze niż te dotyczące Varetta. Rosłe psisko kłapnęło zębami, gryząc lodowate powietrze, a potem Grow ujrzał jedynie, jak puszcza się biegiem, sus za susem pokonując nierówne podłoże.
Spod materiału chroniącego rękę wychynął znaczony pazurami nadgarstek, gdy Wilczur uniósł ramię i przyłożył dłoń do czoła. Promienie wciąż go oślepiały, ale gdzieś w dotychczas niezmąconej łunie dostrzegł ciemne wybicie.
Varett przedzierał się przez zaspy, znacząc ścieżkę wonią zgnilizny i ciepłymi resztkami mięśni zapadającymi się w śniegu. Grow przyspieszył, ale już w połowie drogi rozpoznał jej sylwetkę. Wymęczone nogi nagle zupełnie straciły czucie. Stały się sztywnymi członkami z zardzewiałą konstrukcją w stawach. Kroki na powrót spowolniły i tylko myśli biegły o wiele za szybko.
Przez drogę obmyślił setki przywitań, którymi chciał ją uraczyć, ale teraz każde wyparowało wraz z głośnym, długim wydechem. Mleczny obłok przysłonił jego znaczoną nowymi bliznami twarz, a kiedy wystarczająco się przerzedził można było mieć pewność, że mężczyzna patrzy prosto na nią.
Skostniałe wargi poruszyły się; słowa zagłuszył jednak niski warkot Varetta, który — wygięty w koci łuk — znajdował się niecałe dwa metry od Yū i Zimy.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 20.06.19 12:03  •  Górskie zbocza - Page 2 Empty Re: Górskie zbocza
 Gruby ogon przyozdobiony w przylizane gładko do jego powierzchni kolce owijał się wokół niej ciasno. W klatce piersiową psa niczym zamknięta w pudełku burza rozlegało się basowe warczenie. Jego półprzymknięte oczy zwiastowały nadchodzący sen, a rozgrzane po całonocnych łowca mięśnie tężały. Oboje pozostaliby najchętniej w takiej pozycji aż do kolejnego zachodu, ale blask słońca przynosił ze sobą obowiązki. A tym razem również gości.
 Czarnowłosa przyłapała się na tym, że także zamknęła na moment oczy szukając ostatków kojącego snu, ale przyjemny odgłos wiatru rozsypującego drobinki świeżego śniegu został zmącony przed echo odległych kroków. Momentami były rytmiczne, innym razem pozbawione harmonii, a zamiast tego pełne zwierzęcej swawoli. Zima zareagował na równi z nią, unosząc pysk i odsłaniając zęby. Końcówka jego ogona zdradzała nerwową ciekawość.
 Yū podparła się łokciem o jego zad i wstała do pionu, by sięgnąć wzrokiem w dół zbocza. Podciągnęła szalik na nos wycofując się tyłem pomiędzy wysokie zaspy śniegu, ale jej stop grzęzły w nierozkopanej dotychczas warstwie.
 Widziała przed sobą śmierć w postaci psa.
 Ogromne, rozkładające się ciało. Z jego posklejanej sierści sączyła się świeża, gorąca krew, a ciągnący za nią szlak szkarłatnych plam rozkwitał na śniegu jak kwiaty. Odór płonących z wysiłku mięśni wywoływał mdłości, a w zetknięciu z lodowatym powietrzem zamieniał się w ulatujący ku górze obok. Chociaż jego gałki oczne pozbawione były źrenic, była pewna, że wzrok stworzenia prześlizguje się obok kiyahara i pada prosto na nią.
Niedługo twoja kolej.
 Nie wiedziała, czy usłyszała jakimś cudem myśli bestii, czy to jej własny umysł uformował strach w słowa, które teraz smakowała na ustach jak gorzką nieuchronność. Pewna była jednak, że ani ona, ani oślepiony słońcem Zima nie mają szans z potworem, który stał im na przeciw. Oboje z resztą doskonale to rozumieli, wycofując się w gęsty śnieg szukali szans na terenie, gdzie mieli przewagę.
 Uzbrojona tylko w łopatę Kami wspięła się wyżej. Wcześniej zmęczenie uginało jej nogi, ale teraz walczyła z fizycznymi ograniczeniami. Strupy po ranach zadanych przez mechanicznego ptaka pokrywające ramiona ocierały się boleśnie o ubranie. Obok niej Zima na swoich szerokich, przystosowanych do śniegu łapach piął się bez wysiłku.
 Odwróciła się na skraj półki, spoglądając znad jej krawędzi. Cienie wysokich gór kładły się na zboczach, a mgła wędrowała leniwie ku niebu przeobrażając się w niskie chmury. Na końcu szkarłatnej ścieżki stała osoba, której znajoma sylwetka wstrząsnęła ją bardziej niż widok ożywionego, psiego truchła.
 Podparła się na sztychówce oglądając z bezpiecznej odległości piekielnego kundla.
 Powinna się domyśleć, że bestia jest kolejnym pupilkiem Growa. Oboje otaczali się psami, których nieufna natura nadrabiała bezpodstawne oddanie właścicieli.
 Nie odzyskała nagle brakującej wcześniej odwagi, ale porzuciła za sobą łopatę, a potem ślizgiem na ugiętych nogach znalazła się z powrotem przed gnijącym czworonogiem. Jej także towarzyszył odór śmierci. Trawiąca ją choroba pełzła po ciele tworząc fioletowe ślady wokół żył, na dłoni. Sięgnęła do pyska zwierzęcia.
 Nie bronił swoich terenów, ani upolowanej zwierzyny. Jedynym powodem jego agresji była najpewniej chęć ustalenia swojej dominacji, ale Kami nie zależało teraz na ustalaniu fikcyjnej hierarchii. Nie było takiej rzeczy, która na dobre stanęłaby jej na przeszkodzie, gdy widziała przed sobą Wilczura.
 Niezależnie od tego, czy agresywne stworzenie pozwoliło jej się dotknąć, albo wręcz przeciwnie, postanowiło zaatakować, Yū w pierwszej kolejności zdecydowała się nie spuszczając wzroku z białowłosego je wyminąć.
                                         
Yū ✿
Przywódczyni
Yū ✿
Przywódczyni
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 27.06.19 2:24  •  Górskie zbocza - Page 2 Empty Re: Górskie zbocza
Zerknął na nią wreszcie — kątem oka. Jakby chciał zapytać, czy też to czuje. Lekkie, kocie wibracje drżące w powietrzu, nasilające się z każdym jej krokiem. Dystans między nimi zmniejszał się tak szybko, a ucieczki nie było. Gruba warstwa śniegu uniemożliwiała prędki odwrót, za co jednocześnie bluzgał i dziękował. Czuł, że woli być gdzieś indziej; byle gdzie. W dusznych od papierosowego dymu zakątkach Przyszłości, na obrzeżach Edenu, w katakumbach wyznawców Ao. Gdziekolwiek, włączając do puli anielskie lochy, w których spędził kilka zbyt długich i zbyt trudnych miesięcy. Przy tej wzmagającej się niechęci dochodziło jednak poczucie dotarcia do celu.
Musieli porozmawiać.
Każdy wdech był łykaniem szronu, który na stałe osiadał wewnątrz organu; unieruchamiał go, twardniał w jego środku, zabierając miejsce przeznaczone na tlen. Zupełnie inaczej reagowało serce; tłukło się jak oszalałe, biło boleśnie o żebra, sięgało gardła i dudniło w nim. To dawało za dużo sprzecznych emocji.
Wargi Wilczura wykrzywiły się, odcinając na twarzy jak jasna blizna.
Nie zdejmował z niej nieruchomego wzroku, gdy sięgał do kieszonki na piersi. Palce wyczuły szorstki materiał przypominający pergamin wyłożony piaskiem. Zatrzymały się jednak w połowie ruchu.
Czego w zasadzie od niej chciał?
Wyjaśnień? Kłamstwa, które ugłaskałoby wybujałe ego? Faktów łamiących resztki kruchych ambicji? Milczenia, które zwykle sprzedawała mu w nadmiarze? Patrzył na nią, starając się znaleźć na to odpowiedź. Zegar tykał.
Zaświszczał wiatr, kiedy nadgarstek Wilczura wreszcie się poruszył.
Javier to przyniósł — stwierdził niepotrzebnie, wyciągając czterokrotnie zagiętą kartkę. Wystawił rękę w stronę Yū, choć musiała zdawać sobie sprawę z treści skrytej wewnątrz papieru. — Co to znaczy?
Growlithe obrócił świstek w palcach, zawieszając oczy na pogniecionych krawędziach. Czytał tę wiadomość setki razy, jakby nie potrafił pojąć, że suma prób jest nieważna — zawartość się nie zmieni.
List jednocześnie nie dawał żadnych informacji i ofiarował ich aż za dużo. Gorzki potok słów rozbrzmiewał w czaszce i za każdym razem Grow docierał do tego samego, martwego punktu. Wypierał to i zaczynał od nowa, ale nieważne, jak okrężnie analizował źródło, wnioski okazywały się identyczne.
Na czole pojawiła się pionowa zmarszczka, kiedy ściągnął brwi. Przypominał sobie te liczne podejścia, w których próbował odgadnąć, gdzie była. Zakładał najgorsze, ale upór nie pozwalał siedzieć i czekać — jeżeli miała gdzieś gnić, chciał odnaleźć jej truchło; zobaczyć na własne oczy, dotknąć i zrozumieć, że wybrała ucieczkę, nic nikomu nie mówiąc.
Nikomu?
Spojrzenie zahaczyło o Varetta. Psisko wciąż dyszało, ale mimo początkowej, agresywnej postawy, teraz wydawał się przede wszystkim zmęczony podróżą. Jego gorące ciało parowało w styczności z tak niską temperaturą. Między sierścią plątały się rzadkie, małe obłoki. Pod sylwetką zebrała się śmierdząca krew. Kapały płyny ustrojowe. Z pyska wystawał długi, zaropiały, napuchnięty jęzor.
Growlithe nabrał wdechu, na moment zamykając powieki. Zimno przeniknęło do środka organizmu, dając chwilowe ukojenie. Patrzył znów na nią, gdy po dwóch sekundach otworzył oczy. Dwukolorowe ślepia błyszczały jak wystawione na słońce drogocenne kamienie.
Brzmi jak pożegnanie — pociągnął schrypnięty, nie mając już ani sił, ani nawet ochoty na to, aby się wściekać. Nie zabrała go ze sobą. Nic mu nie powiedziała. Nie sięgnęła po pomoc, której by jej udzielił. No i co z tego? Nigdy tego nie robiła. — Tym właśnie jest, nie?
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 28.06.19 23:04  •  Górskie zbocza - Page 2 Empty Re: Górskie zbocza
 Wcześniejszy pośpiech przekształcił się w swobodny marsz. Znalazła się na wyciągnięcie ręki przed Wilczurem, gdy jej nogi zatrzymały się pewnie pomimo grubej warstwy śniegu. Szybko odnalazła jego spojrzenie, różnokolorowe ślepia przebijały się nawet przez delikatną mgiełkę rozgrzanego oddechu. Bez słowa odebrała od niego list, znała jego treść na pamięć. Powtarzała go w myślach przed snem tak wiele razy, że obraz liter odbił się pod powiekami. Od momentu, gdy przewiesiła papier przez uprząż psa żałowała, że powstał.
 — Wyjaśnię — obiecała, kiwając głową, by poszedł za nią. Kiełkowały w niej różnorodne emocje, które nie znalazły jeszcze swojej formy. Nie chciała działać pochopnie, a Growlithe także musiał ostygnąć. Chociażby dlatego, że wspiął się właśnie wysoko pod szczyt jednej z ośnieżonych gór.
 Nie śpieszyła się w drodze powrotnej na półkę skalną. Czas spędzony w tej okolicy nauczył ją, że maszerując po zaspach nie wolno tracić wszystkich sił. Z drugiej strony świadomie przeciągała marsz, nie miała ochoty tłumaczyć się za wszystko co zaszło od czasu jej ucieczki. Liczyła na cud na to, że kiedy dojdą na miejsce Wilczur powie jej, że to wszystko nie ma już znaczenia, ale cuda nie mają miejsca. Nawet anielskie artefakty powstały wyłącznie po to, by odbierać nadzieję.
 Zima trącił jej dłoń nosem, a potem spojrzał podejrzliwie w stronę piekielnego kundla. Nie podobała mu się obecność innego czworonoga, ale chyba jeszcze wyraźniej niepokoił go obcy mężczyzna. Gdy Yu znalazła się na odpowiednim poziomie, zwierzę położyło się ciężko przed jej nogami kierując łeb tak, by nie spuszczać z oczu białowłosego. Wokół jego nozdrzy podskakiwały drobinki śniegu, gdy oddychał nerwowo.
 — To było ostrzeżenie i... dzisiaj dostaniesz kolejne — zaczęła, gdy znaleźli się na skraju płytkiej, skalnej wyrwy. Podwinęła jeden z rękawów, a potem odwiązała kawałek bandaża wokół przedramienia. — Nie zbliżaj się do mnie na mniej niż zasięg ręki. Jeszcze nie wiem jakim sposobem rozprzestrzenia się to cholerstwo.
 Odsłonięty kawałek skóry był niewielki, ale nawet na nim widać było wpływ plagi. Żyły były uwypuklone i otoczone siną barwą, w kilku miejscach skóra wyschła i tworzyły się na niej podchodzące krwią plamy. Samo trzymanie kończyny uniesionej wywoływało ból, więc dała Wilczurowi tylko kilka sekund na zweryfikowanie jej słów. Potem szczelnie naciągnęła materiał na trawione chorobą ciało.
 Strach przed nieuchronnością na moment ją opuścił. Spojrzała na Wilczura, a potem opuściła wzrok na ziemię. Chciała zobaczyć go na swoim horyzoncie od dawna, ale równie mocno miała nadzieję, że się tak nie stanie. Gdyby wszystko poszło zgodnie z planem, prawdopodobnie nie mieliby już okazji kiedykolwiek się zobaczyć. Obecność wymordowanego była dowodem na to, że polegała, a jej pożegnanie...
 — Nigdy byś mnie nie znalazł, gdyby rzeczywiście tego chciała. Były jednak pewne powody... — zazgrzytała zębami opierając ramiona na udach. — Musiałam zrobić coś, czego konsekwencji nie potrafiłam przewidzieć. — Zdawała sobie sprawę, że jej odpowiedź jest zdawkowa, ale nie chciała wchodzić w szczegóły, zwierzać się mu ze swoich obaw. Była pewna, że jeżeli Growlithe zacznie naciskać, wszystko skończy się tak jak zwykle. Zgarbiła ramiona, poddała się bez walki. — Była jakaś szansa, że któreś z nas i wiele, wiele więcej osób by z tego powodu zginęło. Musiałam coś napisać.
 Z miejsca na ognisko czuć było jeszcze świeżo palonym drewnem. Gdyby miała okazję, odebrałaby zapisany kawałek papieru z rąk Wilczura i wrzuciła go do ognia, ale dzień dopiero się rozpoczął. Było zdecydowanie za wcześnie, by marnować suchy opał.
 — Trzęsienie ziemi zawaliło fragment muru — powiedziała z nutą niepewności. Informacja, która najwyraźniej do niej dotarła musiała być niepewna. Za obawą kryła się w jej głosie również nadzieja, że nie została w tej kwestii oszukana. — Powinieneś być w zupełnie innym miejscu, robiąc coś zupełnie innego.
 Spojrzała na niego zza szalika chowając w nim podbródek i usta. Choroba rozprzestrzeniała się, na szyi i policzkach miała już kilka fioletowych plam. Prawdopodobnie gdyby nie plaga i to, że chwilę przed swoją wyprawą straciła wzrok, mowę i wiarę we wszystko co robi sama stałaby właśnie na środku miasta obserwując rozprzestrzeniający się w nim chaos. Albo sama go tworzyła.
 Zamiast tego delikatnymi ruchami gładziła czubek głowy kiyahara siedząc na przeciw wypalonych kawałków drewna czując jak poranna słońce razi jej zdrowe oko. Nie chciała tłumaczyć się mężczyźnie ze swojego postępowania, ale słowa płynęły same. W takim wypadku mogła mieć jedynie nadzieję, że ten ją zrozumie, ale wiedząc, że odbył taki kawał drogi tylko po to by zapytać ją o treść listu czuła, że nie będzie w stanie mu tego w żaden sposób wynagrodzić. Utkwiła spojrzenie w swoich butach.
 — Cieszę się, że tu jesteś, ale nie wiem czy właśnie to spodziewałeś się zobaczyć.
                                         
Yū ✿
Przywódczyni
Yū ✿
Przywódczyni
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 29.06.19 0:09  •  Górskie zbocza - Page 2 Empty Re: Górskie zbocza
Ktoś mógłby uznać, że rozmowa tutaj się skończyła.
O tym, że podążyłby za nią jeszcze dalej, wiedziały mary. Widziały to w kwiatach, które miażdżył w pięści. Zrywał je dla niej i nigdy nie dawał. Słyszały jego głos, który się łamał, gdy był sam, stał przed lustrem, obiecywał, że dziś będzie dobrze. Nigdy nie było. Czuły irytację, która pęczniała w nim jak balon. Rozrastała się i rozpychała, wkrótce zajmując całe dostępne miejsce, powoli i nieprzerwanie zamieniając się w nienawiść. Do świata, do ludzi, do niej, do siebie. Do niesprawiedliwości.
Kochał ją bezwzględnym uczuciem. Poza nią nie było nikogo. Psychicznie, szalenie, naiwnie jak diabli. Kwadrans za kwadransem normował dla niej oddech. Miał w sobie dużo gniewu. Dużo nawyków, które cuchnęły krwią i łzami. Zostawiał to wszystko w przedsionku, przydeptywał butem. Dotykał swoich zakurzonych, wiecznie zmierzwionych włosów, jakby chciał się przed nią dobrze prezentować. Sprawdzał koszulę. Płaszcz. Wchodził do pokoju, w którym była i nagle nie miał jej nic do powiedzenia, bo całego siebie zostawiał za drzwiami. Tak było wiele razy. Milczał uparcie, skostniały od krytych za maską stoickości nerwów. Dzień dobry? Jak się czujesz? O CZYM MYŚLISZ? To wydawało się banalne, więc nie mówił nic. Siadał na parapecie lub krześle i patrzył na nią z miną ucznia.
Chociaż teraz nie więziły ich ramy żadnego budynku, ani choćby wielkie, garbate pomieszczenia jaskiń, czuł się dokładnie tak, jakby zaprosiła go do środka, a on — przekraczając próg — znów zostawiał wszystko to, co sobie przygotował, na wycieraczce. Podążył jednak za nią, posłusznie jak dziecko.
Płatki śniegu osiadały na jego rzęsach, kurtce i rękawiczkach. Potarł dłonie, unosząc wzrok na Yū. Przeciągnął spojrzeniem trochę zbyt wolno, trochę za dokładnie. Znał zarys jej ciała. Nie całego, nigdy nie wymusił na niej czegoś tak prymitywnego jak obnażanie się, nawet jeśli chore żądze domagały się zaspokojenia. Jednak bez wątpienia rozpoznałby jej sylwetkę w środku nocy; potrafił w pamięci odtworzyć chód łowczyni. Opcja, że mogłaby się czymś zarazić, nawet nie wchodziła w grę. Wspomnienia się zacierają. Rzeczywistość nie. Musiała więc pozostać prawdziwa.
Wygląda paskudnie — skomentował, nie siląc się na uprzejmości. Żyły wystające spod zwojów bandaża przypominały korzenie drzewa z naciągniętą na nie skórą; wypukłe, nabrzmiałe i dudniące resztkami krwi. Choć nie pochylił się, aby lepiej ocenić obrażenie, lekkie przymrużenie powiek świadczyło o wzroście zainteresowania. Kącik ust drgnął, kiedy szybkim ruchem zakryła ślady. — Mam świetnych medyków, którzy nieraz zdziałali już cuda. Powinnaś pójść ze mną.
Język kleił mu się do podniebienia. Prostota słów mrowiła jego wargi, jakby w ostrzeżeniu, by nie brnąć dalej w temat. Przysiadł na ziemi, uprzednio ściągając z ramion ciężki ekwipunek. Plecak wyglądał jak nasiąknięta wilgocią książka — był napuchnięty, przeładowany. Dłoń Wilczura zsunęła się z szorstkiego materiału i opadła na suchą część tej niewielkiej wyrwy w skale, na której wylądował. To mu uświadomiło, że gdyby przeciągnął ręką kawałek w bok, dotknąłby uda kobiety.
Nie zbliżaj się do mnie.
Dajcie spokój.
Kami mówiła, ale jej wyjaśnienia zostawiały tylko więcej pytań. CO musiała zrobić? CO niosło ze sobą aż takie konsekwencje? DLACZEGO mieliby zginąć?
Ginęli cały czas.
JAKIE to miało znaczenie?
Nie wiedziałem, że mur runął — przyznał po dłuższej chwili, przenosząc wzrok na stertę ułożonego niedbale opału. Nie wstydził się swojej niewiedzy, ale nie wydawało się przy tym, żeby informacja nim wstrząsnęła. — Są gorsze rzeczy niż wojsko, łowczyni. Moi ludzie są atakowani przez... jakąś... — nie potrafiąc nadać nazwy zjawisku poruszył nadgarstkiem w powietrzu, jakby próbował przygarnąć do siebie odpowiednie określenia — grupę. Anioły podobnie. Informator doniósł o kolejnych takich zdarzeniach, tym razem na terenie Apogeum. To tylko domysły, ale sądzę, że nie będziesz bezpieczna. Ani w Smoczych Górach, ani nigdzie. Nie sama. Nie wyłącznie z tym. — Ruchem głowy wskazał na ułożoną u jej stóp bestię. Jego własny towarzysz wałęsał się po śniegach, truchtał, przystawał wznosząc łeb, węszył, kopał. Zostawiał za sobą plamy krwi jak kleksy z pióra. Swąd rozkładu wyczuwało się aż tutaj, choć pies był oddalony o kilkadziesiąt już metrów i stale zwiększał dystans.
Coś się dzieje. Góry Shi kilka miesięcy temu stały w ogniu. Niebo ciemniało od dymu, wszyscy uciekali jak zwierzęta. Podejrzewano DOGS, ale my nie mieliśmy z tym nic wspólnego. Później ataki jeźdźców, którzy przez każdego opisywani są jak nadludzkie stworzenia. Jakiś byt opętał mi córkę, moi zwiadowcy i snajperzy ślepną. A potem dostałem list, w którym się żegnasz i kiedy wreszcie cię odnalazłem, nie wygląda, jakbyś chciała wrócić.
Zarys jego żuchwy się wyostrzył, kiedy zacisnął zęby. To uwydatniło nowe blizny; szwy zdjęto kilkanaście dni wstecz, ale świeża tkanka wciąż odznaczała się na tle reszty skóry. Każde napięcie mięśni ciągnęło prawy kącik w dół, niezależnie od miny, jaką przybierał.
Zimno tu w chuj. Jak w kostnicy. A przez Varetta śmierdzi, co tylko dopełnia obrazu. Naprawdę powinniśmy iść, łowczyni. Czas gra dużą rolę.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 30.06.19 23:19  •  Górskie zbocza - Page 2 Empty Re: Górskie zbocza
 Cierpliwie wsłuchiwała się w jego słowa i zatrzymywała na ustach własne odpowiedzi. Wolała, by ciszę przerywał wyłącznie jego monolog. Przynajmniej to, co z siebie dobywał miało jakiś sens, dźwięczało nadzieją, zaprzeczeniem. W dużej mierze także desperacją. Śmieszne. Myślała, że tylko ją stać dzisiaj na łapczywe chwytanie się ostrza noża, wmawianie sobie, że nie jest aż tak źle. Widziała na powierzchni jego oczu odbicie swoich własnych skaz.
 — Cuda? Zdarzyło mi się ich doświadczyć — mówiła z goryczą, gdy myślami powróciła do innego miejsca i czasu. Jej wzrok rozmył się na ośnieżonym podłożu, gdy przypomniała sobie słowa Jahleela. Chciał ją powstrzymać, gdy umysł zaćmiła mgiełka szaleństwa. — Anioły czynią cuda. Mogą oddać ci wzrok, oczyścić z klątwy która zabrała ci głos. A na koniec powiedzą... choroba. Choroba, której nie da się uleczyć.
 Zazgrzytała zębami, niby z zimna. Płatki śniegu na jej dłoniach topiły się pod wpływem ciepłego oddechu, spływały wzdłuż ręki i znikały w zderzeniu z materiałem. Przestała już cieszyć się ze wszechobecnej bieli. Zaczęła dostrzegać wszelkie brudy, które wykwitały na jej powierzchni pod wpływem czasu. Prędzej czy później tutaj także dotrze zaraza.
 — Dwóch moich medyków się zaraziło. Też wierzyłam, że potrafią czynić cuda, a potem umarli z powodu ran. Jeden z samego rana, drugi w nocy. — Odchyliła się i oparła o skrawek ściany. Chciała na niego patrzeć, gdy to mówiła. Nie potrafiła już cierpieć, gdy wspominała ich ostatnie, dramatyczne godziny, które spędzili wydrapując sobie mięso z kończyn. Musiał wiedzieć, żeby nie popełnić tego samego błędu.
 Jej spojrzenie pociemniało. Zmarszczyła brwi przypominając sobie coś podobnego. Jeźdźcy. Nadludzkie stworzenia. Potwory. Plaga. Plaga.
 — Spotkałam jednego z nich — przerwała mu. Wspomnienie było jakby wyblakłe, ale pamiętała wszystko co zdarzyło się nieco później. Odesłała część ludzi daleko od ich głównej kryjówki, a miastowe oddziały ewakuowała. Gdy plaga zaczęła pełznąć po jej skórze, nie odważyła się już nikogo więcej dotykać. Mróz górskich szczytów miał zabić chorobę, ale jedynie ją spowolnił. — Moja wtyka widziała jak kolejny z nich zamienia wodę w M-3 na truciznę, a potem ściga pod nosem specu miastowe dzieciaki. Coś rzeczywiście się dzieje, ale jak niby chcesz to powstrzymać? Jak chcesz zatrzymać plagę? Jeżeli się do nich zbliżysz... jeśli im się postawisz, skończysz tak jak ja.
 Wypuściła powietrze z płuc w głośnym westchnieniu. Była zbyt wyczerpana, by się denerwować, by mu się postawić. Ogarnęła ją obojętność, wola walki obróciła się w pył. Albo w drobne płatki śniegu, które wiatr przeganiał przed czubkami jej butów. Dawno temu zapomniała, jak powinno się żyć, a teraz nawet tego nie chciała. Każdy ruch bolał, każda myśl niosła ze sobą ciężar konsekwencji, każe jedno słowo zdolne było przenieść na niego chorobę.
 Może już się zaraził? Może też powoli umierał?
 — Jest zimno — przytaknęła — ale tylko dzięki temu jeszcze żyję. Po co mam tam wracać, Jace? Chcesz mnie wrzucić w wir walki? Czy kazać mi patrzeć jak moje trzęsienie ziemi, jak moja plaga zabiera wszystkich ludzi, jednego po drugim? Ja nie potrafię im pomóc, a ty?
 Mówiła ze swobodną, jakby z jej ramion spadł ciężar, który nosiła ostatnie lata. Prawie się uśmiechała, prawie spoglądała na niego ze szczerym ciepłem, rozmawiała jak przyjaciel z przyjacielem. Cierpkie słowa padały z lekkością recytowanego wiersza.
 Jak miała mu powiedzieć, że nie ma nawet sił stąd zejść? Gdy wspinała się tygodnie temu po górskich szczytach choroba była jeszcze nieodczuwalna. Teraz z trudem potrafiła utrzymać w rękach łopatę, którą codziennie rano drążyła w zaspach wąską ścieżkę. Zawsze prowadziła w to samo miejsce. Na skraj skały z której rozciągał się widok na odległe równiny. Daleko, okropnie daleko w tle majaczył zarys muru, zlewał się z niebem i wzgórzami, topił w przyjemnym błękicie atmosfery.
 — Ale wrócę z tobą, jeżeli tego chcesz. — Zerknęła na niego leniwie. Nie śpieszyła się, wbrew swojemu zapewnieniu nie potrafiła zerwać się z miejsca i puścić biegiem na życzenie Wilczura. Ślizgała się spojrzeniem po jego twarzy, nowych bliznach, tym samym, cierpkim wyrazie twarzy, który znała aż za dobrze.
 Jakim prawem miałaby się z nim żegnać skoro wiedziała, że poszedłby za nią nawet przez piekło?
 W takim wypadku wizja jej własnego końca nie była aż taka przerażająca, aż taka samotna. Nie miała jeszcze pojęcia, czy siły pozwolą jej ruszyć w dół, ale odepchnęła się delikatnie od ściany i schyliła do łba Zimy. Z wyczuciem przesunęła palcami po jego pysku, opuszką palca zaczepiła o łuk brwiowy, spojrzała w ślepe oczy stworzenia, mówiła do niego szeptem. Żegnała się cicho.
                                         
Yū ✿
Przywódczyni
Yū ✿
Przywódczyni
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 01.07.19 0:18  •  Górskie zbocza - Page 2 Empty Re: Górskie zbocza
„Anioły czynią cuda”.
Rozchylił usta. Czuł na języku cierpki smak zaprzeczenia. Nie. W wielu sprawach pozostawały tak samo bezbronne jak ludzie, wymordowani, łowcy. Lub bardziej. Rozkładały ręce na boki i mówiły: „Przykro mi, nie wiem”. Ich siła rządziła się własnymi prawami. Była tak samo wspaniała, jak niszczycielska. Ten balans wymuszał na nich właśnie to — przyznawanie się, że niektórych zjawisk nie da się cofnąć. Słów nie da się przemilczeć. Nie każdą chorobę da się wyleczyć.
Growlithe spojrzał na nią kątem oka, zapatrując się na bladą twarz i cienie pod oczami.
Nie jestem pewien czy Bóg istnieje — wyznał nagle, pocierając o siebie dłonie, jakby próbował dodać organizmowi ciepła. Albo sobie kurażu. — Nie jestem pewien, czy anioły są tym, czym wydaje się nam, że są. Może są tylko efektem czegoś dość normalnego, może tworzy je coś podobnego do wirusów, które rodzą nas. Może ich nadprzyrodzone zdolności były tutaj od wieków, ale dopiero rok 2012 wyzwolił ich działanie, a my, nieprzywykli do tego, nazwaliśmy to cudami, a tych, którzy nad tym zapanowali — aniołami. Może tak naprawdę nie ma czegoś takiego jak wszechmoc. Mam na myśli... — odetchnął, gwałtownie unosząc jedną ze splecionych dotychczas dłoni. Palce przejechały po włosach, odgarniając wilgotne od śniegu pasma ze zmarszczonego czoła. — Mam na myśli to, że może to nie jest tak skomplikowane i niepojęte, jak nam się wydaje. Długo próbowałem zrozumieć, dlaczego dzieje się to, co się dzieje. Zastanawiałem się też nad tym... dlaczego teraz. Co sprawiło, że Bóg odszedł, pozostawiając ludzkość samopas? Więcej — skąd ktokolwiek miałby wiedzieć, że naprawdę go nie ma? Nigdy nigdzie nie zostawił znaku, który byłby niepodważalny. Sama biblia jest pisana rękoma człowieka. Gdyby Bóg chciał nam coś przekazać, dlaczego nie napisał tego ogniem na niebie? Czemu nie rozstąpił wód albo nie odezwał się do całej ludzkości jedynie telepatycznie?
Zamilkł na moment, opierając łokcie o rozstawione uda. Przyglądał się teraz stercie białego śniegu między swoimi butami, jakby spodziewał się, że akurat w tym miejscu coś się stanie. Coś, co zaprzeczy jego słowom i nie pozwoli mu brnąć dalej.
Nie ujmuję aniołom. Wszystko mi jedno czym są i jaką niosą ze sobą historię. Jedyne, czego jestem pewien, to tego, że działają na pewnych zasadach, a ich „Pana” nigdy nie udokumentowano. Oni sami go przecież nie widzieli. Tu i teraz są wyłącznie grupą osób, która rodzi się z określonymi zdolnościami. Ale my także mamy zdolności, których nie posiadają inni, w tym aniołowie. I sądzę, że to, co się dzieje, jest winą aniołów, co znaczy...
„Spotkałam jednego z nich”.
Kiedy się wtrąciła, czas jakby spowolnił, a potem zamarł i tylko płatki śniegu wciąż prószyły, ześlizgując się z góry na dół. Głos ciemnowłosej wypełniał całą przestrzeń świadomości, Grow go chłonął, odcedzał od świstu wiatru. Kodował głęboko w sobie.
Skostniałe wargi potrzebowały dłuższej chwili, aby się poruszyć, a kiedy już to zrobiły, milczenie między nimi trwało od dobrej minuty.
Jak chciał to powstrzymać?
To banalne — rzucił, prostując się w plecach i wreszcie w pełni skupiając na swojej rozmówczyni. Oczy, na tle szarego pleneru, wydawały się zbyt intensywne w barwach, ale przynajmniej czas znów śmignął naprzód. — Jeżeli moja teoria jest prawdziwa i to, co atakuje Desperację... i Miasto Trzy... i Eden, jeżeli to rzeczywiście anioły — choć upadłe, jeżeli chcemy iść dalej w tę terminologię — to wciąż mamy możliwość ich zniszczenia. Czymkolwiek nie jest ta rasa, rodzi się w innej materii niż wymordowani i ludzie. Ciała zyskują dopiero po jakimś czasie, określonym bądź nie. Nie wiem zresztą. Chodzi o to, że ciała są dla nich niewygodne, jak kostiumy, w których trudno się poruszać albo raczej pojazdy, którymi nie potrafi się jeszcze sterować. To by wyjaśniało, dlaczego te istoty nie zaatakowały nas w dwa tysiące dwunastym, kiedy byliśmy najsłabsi. Prawdopodobnie sami byli wtedy zdezorientowani, nie potrafili panować nad tym, co im dano. Rozumiesz? Jednego z moich ludzi, snajpera, oślepili w trakcie starcia. Razem z innym Psem wyruszył do Edenu, aby zasięgnąć rady tamtejszych uzdrowicieli, ale anioły powiedziały jasno — to klątwa i nie da się jej zdjąć inaczej, jak zabijając tego, kto ją rzucił. To się łączy w całość, łowczyni.
Brzmiał dziwnie, jakby bredził. Mówił szybko i nieskładnie; z miną kogoś, kto wreszcie się cofnął o krok i ujrzał obrazek w pełnej okazałości, rozumiejąc to, co widzi przed sobą, ale nie do końca umiejąc to opowiedzieć reszcie drużyny.
To naprawdę muszą być anioły lub coś pochodnego, bo przecież wyłącznie one potrafią rzucać klątwy. — Prostota tego stwierdzenia zawisła między nimi, kiedy wstrzymał dech, aby dać jej chwilę. Chwilę na przyswojenie informacji, na zrozumienie wersji, która według niego była prawdziwa. Krótki moment, by pojęła, że — być może — pokonanie tego, kto ją zaraził, oznaczałoby cofnięcie lub zatrzymanie choroby.
A ja wiem, jak ich pokonać. — Wstał zaraz za nią. Nogi w kolanach miał jak zardzewiałe mechanizmy. — Do tego potrzebuję także ciebie.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 12.07.19 21:23  •  Górskie zbocza - Page 2 Empty Re: Górskie zbocza
Jeżeli moja teoria jest prawdziwa...
 Jej powieki opadały powoli za sprawą zebranego pod grubym ubraniem ciepła. Mrugała ostrożnie, jakby w obawie, że wyraźny obraz zamaże się nagle i wszystko okaże się wyłącznie majakiem pochłoniętego gorączką organizmu. Oddech zatrzymywał się na grubych splotach wełnianego szalika, a kudłata czapka zsuwała się po czole do linii brwi. Zza szczelnych warstw wyłaniało się wyłącznie jej szkliste spojrzenie.
 Zapomniała go słuchać. Skupić się na każdym słowie, więc zamiast przepełnionych energią historii do uszu trafiał denerwujący bełkot. Czuła się jak dziecko, które próbując zasnąć słyszy przez ścianę przyciszone głosy rodziców. Nie potrafiła pojąć sedna rozmowy, a dźwięk dobiegający z oddali nie pozwalał zaznać odpoczynku. Obojętność wypełniała żyły jak narkotyk.
 — To nie są boskie istoty. To robactwo — odpowiedziała cicho, opierając policzek o szorstką ścianę.
 Oh, jak wiele chciałaby teraz powiedzieć!
 Usta drętwiały, przełyk wypełniała ropa zmieszana z krwią. Gniew i siła w swojej ułomnej formie doprowadzały ciało wyłącznie do irytującego drętwienia. Nie mogła porządnie się zezłościć, więc wyglądała na całkowicie pogodzoną z własnym stanem. Posiadała wiele obowiązków, lecz żadne z nich nie uwzględniały bezczynności. Czuła się okropnie, uwięziona po raz kolejny w niepełnosprawnym organizmie nie widziała potrzeby kroczenia dalej. Cień uśmiechu pojawił się na jej twarzy na ułamek sekundy, równie dobrze mogła wcale go tam nie być. Ostre cienie ciosały kształty jej oblicza nie oszczędzając zmienionych za sprawą choroby rysów.
 — Jak mogę Ci pomóc? — zapytała, zatrzymując się na skraju wykopanego schronienia.
 Nie chciała mówić tego na głos, ale nie spodziewała się żyć zbyt długo. Jeżeli zaraza jej nie wykończy, zrobi to sama. Bez możliwości walki i jasnego myślenia nie pragnęła dłużej ścierać się z rzeczywistością. Słowa Wilczura na moment podpaliły w jej wnętrzu knot nadziei, ale sama stłamsiła jego ogień. Miał tylko podejrzenia, może zwyczajnie chciał dać jej powód do wstania z kolan. Na moment wystarczająco długi, by pomogła mu zmierzyć się z nieznanym zagrożeniem.
 Nie potrafiła mu odmówić. Tak jak wtedy, gdy obiecała pokrętnie, że zniszczy dla niego mur. Są gorsze rzeczy, łowczyni...
 Spóźniła się. Dzisiaj już nie było to ważne, chociaż naiwnie sądziła, że być może, nawet na te kilka krótkich sekund jej działania nie okażą się bezsensowne. Mimo to były. Próbując ochronić Łowców przez zarazą osiągnęła równie żałosny rezultat. Od kilku tygodni nie widziała swojego odbicia. Miała wrażenie, że ktokolwiek znajdzie się po drugiej stronie lustra, nie będzie to osoba zdolna udzielić mężczyźnie takiego wsparcia, jakiego oczekiwał.
 Podniosła z zaspy łopatę i trzymając ją przed sobą zeskoczyła w kilku krokach niżej. Obejrzała się przez ramię.
 — Dotychczas tylko anioły używały klątw, ale to nie znaczy, że nie spotkaliśmy właśnie czegoś zupełnie nowego. — Ponagliła go kiwnięciem głowy. Chociaż ciągnące się przed nimi śnieżne płaty wszystkie wyglądały identycznie, Kami poruszała się pewnie prowadząc w dół zbocza bez zwłoki. — Jakiś czas temu natknęłam się na cztery istoty. Nie przypominały skrzydlatych, a raczej coś...
 Nie potrafiła odnaleźć odpowiednich słów. Patrzyła na Wilczura, ale nie mogła wykrzesać z siebie nic więcej. Ostatecznie zrezygnowała, zwiesiła głowę i postawiła chwiejnie kilka kolejnych kroków. W tym miejscu zaspy robiły się wysokie, więc uznała to za doskonały pretekst, by nie kontynuować.
 Cały czas miała w głowie ich głosy. Drapieżne i pełne pogardy dla jej osoby. Mogły zrobić wszystko, a postanowiły ją zabić. Odebrały wzrok, odebrały mowę, zostawiły jej ciało w strzępkach i doprowadziły za rękę na skraj szaleństwa. Trzy pierwsze uleczyła zaklęta w artefakcie moc archanioła i czas, ale jednooka czuła, że to ostatnie wbiło się zbyt głęboko w jej wnętrze, aby kiedykolwiek dało się zupełnie wyplenić.
 Oczywiste, że musiała być szalona. W innym wypadku nie podjęłaby się tak ciężkiej drogi w dół.
 Jej umysł zaprzątała jeszcze inna myśl: dokąd mam się udać?
 Unikała ludzi, by zaraza nie mogła się rozprzestrzenić. Każdy kontakt niósł ze sobą ryzyko. Nieistniejąca higiena desperackiej ludności była idealnym podłożem dla szukającej pożywki choroby. Nie chciała opuszczać mroźnych szczytów, nie chciała do nikogo się zbliżaj i nikogo dotykać. Brzydziła się samej siebie, okaleczonego, gnijącego ciała, krwi pulsującej pod przeźroczystą skórą, sinych, zapadniętych policzków. Zamieniała się w jedno z tych stworzeń, na które niebawem zaczną polować kundle pod wodzą człowieka, w towarzystwie którego wędrowała.
 — Zabijesz mnie, jeśli choroba postąpi za daleko? — zaczęła zwyczajnie, jak gdyby zapytała go o pogodę, albo samopoczucie. To nie była prośba, a ciekawość. Czy jeżeli sama stanie się zagrożeniem dla pozostałych, Wilczur zwróci się przeciwko niej?
 Nie. Być może to była jednak prośba. Ukryta i żałosna. Większej pewności w głosie nie była w stanie wykrzesać.
 Zima kroczył obok niej przedzierając się przez śnieg. Jego grube łapy młóciły zlodowaciałe zaspy. Zerkał co jakiś czas w stronę ogromnego cienia rzucanego przez mur, jakby czytając w myślach kobiety.

/Przepraszam za jakość tego gniota ;_; Pisałam go chyba tydzień, a potem mi się skasował i w ogóle cyrki odstawiał...
                                         
Yū ✿
Przywódczyni
Yū ✿
Przywódczyni
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 24.07.19 1:03  •  Górskie zbocza - Page 2 Empty Re: Górskie zbocza
Stał nieruchomo, ze zwieszonymi wzdłuż boków rękoma i twarzą pokraśniałą od mrozu. Czekał. Tykały wskazówki nieistniejącego zegara. Nagle zdał sobie sprawę, że jeszcze przed sekundą był podniecony jak dziecko, które odkryło sekret świata. Chciał się nim podzielić, bo wszystkie elementy układanki... one tak bardzo do siebie pasowały. Inni kręcili się przy tablicy, mamrotali do siebie niestworzone scenariusze, obracali to pod różnymi kątami – tylko nie on. On to rozgryzł, był już spokojny, pewny siebie – może trochę arogancki. Ale gdzie pełnia zachwytu? Gdzie słowa aprobaty? Nie dostawszy tego poczuł jak entuzjazm słabnie, spływa z niego jak woda z obróconej do góry dnem butli, którą odkorkowano.
– Jak mogę ci pomóc? – wypowiadając pytanie z tym dziwnym, makabrycznym cieniem uśmiechu na ustach wyglądała jak upiór. Eteryczny grymas przemknął po jej wargach płynnym muśnięciem i zniknął. Wilczur w pierwszym odruchu nie był pewien, czy to nie tylko gra świateł, ale wmówił sobie, że nie. Skrzywił się, utwardzając to przekonanie.
Na początek może się rozluźnisz? – podsunął życzliwie, choć wyraz jego twarzy przeczył serdeczności. Każdy następny wyraz tracił kolejne nuty wymuszonej grzeczności, jakby były tylko zeschłym piachem odpadającym od podeszew butów. – Skupisz się na rozmowie, pochwalisz mnie za dobre sprawowanie pod twoją nagłą... długą... nieoczekiwaną... nieobecność? Albo po prostu każesz mi iść w diabły?
Poruszył się. Każdy jego krok był pewny. Zawsze. Jakby od urodzenia wiedział, w którą stronę ma iść; jakby przechadzał się tymi ścieżkami setki tysięcy razy i równie dobrze mógłby to robić z zamkniętymi oczami i zatkanymi przez dłonie uszami.
Nie wiedział tego, co rzeczywiście przeżyła. Jemu oszczędzono towarzystwa jeźdźców. Słyszał o nich, widział spustoszenie, jakie po sobie zostawiali – ale nie stanął z nimi face to face. Ogrom siły, jaka przelewała się przez wrogów, był mu w gruncie rzeczy nieznany, dlatego wszystko to, co mówił, było suche. W niczym się teraz nie różnił od historyka próbującego przekazać uczniowi emocje wojny, jej zapach i ciepło krwi. Skąd miałbyś to wiedzieć? – padłby wreszcie zirytowany atak. Nigdy nie walczyłeś.
Nie był może ofiarą tej wojny, ale częścią – owszem.
A jeśli będzie trzeba...
– Zabijesz mnie?
Uśmiechnął się szerzej.
Co go tak rozzłościło?
Fakt, że umierała? Że zdawała sobie sprawę z tego, jak daleko posunęła się choroba, że do tego dopuściła?
Czy to, że mówiła ze znudzeniem? Jakby pytała o to, co dzisiaj jadł.
W ustach rozlała mu się miedź. Przegryzł wargę za mocno – pękła szorstka skóra i obleczone przekleństwami słowa spłynęły mu do gardła wraz z krwią.
Aż do teraz szedł o krok za łowczynią, rozkopując butami biały śnieg i myśląc o tym, jak nakierować ich rozmowę na lepsze tory. Zawsze było jednak coś, co szarpnęło za zastałą strunę. Nie mogło być inaczej, prawda? Nie mogli po prostu wymienić się informacjami, a potem – jak grzeczne dzieci – pójść zrealizować plan. Coś musiało pierdolnąć.
Pomyślał o odpowiedzi. Byłby w stanie ją zabić? Zacisnąć zęby na jej krtani albo werżnąć nóż w trzewia i przekręcić szybko w bok, by upchnąć ostrze głębiej? Zdjęło go obrzydzenie. Większe niż to, które poczuł, kiedy przerwał pewne nałożone przez siebie zasady. Nie będziesz jej dotykał – powtarzał sobie z rozbawieniem przy byle okazji. Dotykał, prowokował, nic z tych rzeczy. Zero denerwowania jej, nie o to chodzi. Jasne?
Szlag by to. Za każdym razem to samo uczucie, które nie słabło.
Trzymanie rąk przy sobie było trudne. Mrowiły go opuszki palców, świerzbiły wnętrza dłoni. Naradzała się w nim bezsensowna, bezmyślna żądza, której chciał po prostu pozwolić działać. Długo trzymał fason, najdłużej jak się dało. Do teraz.
Chwycił ją mocno za łokieć i przyciągnął do siebie. Stanął w miejscu. Czuł pod opuszkami, mimo warstw ubrań, kości w jej stawach, ale wbrew obrażeniom, nie dawkował siły. Gęsta mgła uleciała mu spomiędzy warg, kiedy odetchnął zniecierpliwiony, szukając intensywnie jej spojrzenia.
Wydaje ci się, że to takie proste? – Usta piekły go i szczypały. Nie miał pewności czy to wina przegryzienia, czy jednak cierpkości wypowiadanych słów. – Zabijanie? Że to coś, o co możesz poprosić jak o pożyczenie notatek? Oczekujesz przytaknięcia, bo masz mnie za kogoś, kto zwyczajnie jest w stanie to zrobić, racja? – Był bliski zejścia do szeptu, ale wolał, aby wszystko słyszała i zrozumiała. Pochylił się nad nią, wolną ręką sięgając do szalika zasłaniającego jej twarz. – Może więc prośba za prośbę, łowczyni?
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 25.07.19 22:31  •  Górskie zbocza - Page 2 Empty Re: Górskie zbocza
 Zostawiała za sobą oczywiste znaki. Gładka powierzchnia śniegu uginała się w kształt podeszwy jej butów. Zaburzała jednolitą, gładką strukturę świeżego puchu zaznaczając na niej swoją obecność, z satysfakcją i niepokojem czynionego wandalizmu ciągnęła za sobą nieregularny sznur śladów. Ze skrywaną głęboko ciekawością odwracała się i patrzyła na poczynione szkody - ścieżkę prowadzącą w dół zbocza i idącego po niej mężczyznę.
 Jej zmęczenie i niechęć były nader oczywiste. Odbijały się na jej twarzy, w oczach i w mowie. Z każdym oddechem wydmuchiwała z siebie gorycz własnego położenia. Żałości i bezradności, z którymi nie potrafiła sobie już od dawna poradzić. Otaczały ją jak trupi jad i szkodziły każdemu, kto zbyt długo przebywał w jej towarzystwie. Rozprzestrzeniały się szybciej od plagi, a konsekwencje były widoczne natychmiast.
 Pretensjonalny ton jasnowłosego działał na nią jak jad żmii, a słowa wbijały się głębiej od jej pokrytych toksyną kłów.
 Powiedziała mu już przez ból i zmęczenie, że się cieszy. To były szczere słowa, które wydarła ze swojego wnętrza, z miejsca położonego najbliżej serca jak tylko się dało. Cieszyła się, jak cholera, że to właśnie jego sylwetka pojawiła się na horyzoncie, chociaż każdego nowego dnia przekreślała tę absurdalną możliwość.
 Nikogo tu nie ma, powtarzała sobie w chwilach słabości wbijając nierówne paznokcie w skórę ponad mostkiem. Pozostawiała na niej karmazynowe bruzdy szukając równowagi pomiędzy nienawiścią do losu, a samej siebie. Czasami krztusiła się łzami, a potem krzyczała bez opamiętania szukając pomocy. Zimny ton echa wprawiał ją w odrętwienie.
 W towarzystwie Wilczura nie musiała nawet podnosić głosu. Miała wrażenie, że ten słyszy każdy jej niepełny oddech. Był jak spokojny ocean pokryty plamą czarnego oleju, a ona miała płuca pełne zapałek. Jednym słowem mogła podpalić cały krajobraz.
 Cała gama silnych emocji przeszywała ją na wylot każdego dnia na szczytach, ponad chmurami, gdzie powietrze było zimne i rzadkie, a on siłą sprowadzał ją na ziemię. W przenośni i dosłownie. Wszystko gęstniało. Chmury ponad ich głowami, opadający z nieba śnieg i atmosfera.
 Przestąpiła z nogi na nogę na czubkach palców, jak dziecko które udaje baletnicę. Rozłożyła ręce na boki szukając dodatkowej równowagi. Stąpała ostrożnie po wyimaginowanych kamieniach wystających ponad lustrem stawu. Nie chciała zamoczyć butów, nie chciała by wszystko co dał jej czas spędzony w samotności przepadło.
 Nie wiem czy nadaję się na przywódcę, mówiła do siebie w myślach. Ciągle stawiam złe kroki, podejmuje złe decyzje i uciekam. Z własnego domu, z własnego miasta, poza mury i wysoko. Jeszcze wyżej. Prawie jakby ponad szczytem czekał tylko bóg. Jaki? Który? Jeżeli mam taką potęgę i siłę, wiedzę i zdolności to może zechce zamienić się ze mną miejscami?
 Ale bóg nigdy nie odpowiada. Za to setki głosów w dole owszem. Gdzie jesteś? Co robisz? Jak się czujesz? Dlaczego cię tu nie ma?
 — Wilczurze — zaczęła wyraźnie. Prawie, jakby jej słowa miały zaginąć we wzmagającym się śniegu. — Kiedy ostatni raz widziałam swoich ludzi mieli się lepiej niż kiedykolwiek. To moja choroba sprowadzała na nich nieszczęście, a ty milczałeś. Nie było żadnego powodu, abym została. — Zwolniła, chociaż nie musiała. Tempo i tak było ślimacze. — Co takiego zrobiłeś pod moją nieobecność, że powinnam cię pochwalić? Widujemy się raz na parę miesięcy. Każde z nas robi ważne, wielkie i okropne rzeczy kiedy dzielą nas od siebie dziesiątki kilometrów, ale nie piszemy do siebie regularnie listów z uznaniem. Tego ci teraz trzeba? — Pokręciła głową, zaprzeczając w bezgłośnej kontynuacji. — Nie pojawiłeś się przede mną, żebym pogłaskała cię po głowie i pochwaliła. Potrzebujesz czegoś, co mogę ci dać. Czegoś, co mogę zrobić. A ja chcę wiedzieć, co dokładnie masz na myśli. Jeżeli to ważne, powinnam się przygotować.
 Nawet mówienie sprawiało jej ból, wynikający chociażby z pulsującego wpływu choroby. Podrażnione tkanki rozrastały się wokół szyi, krtań ściskała się jak przy anginie. Chłód łagodził, ale nie zapobiegał rozwojowi plagi. Z drugiej strony była zbyt zmęczona, by wszczynać walkę słowną, która za sprawą historii ich burzliwych spotkań stała się już niemal tradycją. Nie mogła podjąć rzuconej przed niego rękawicy. Chciała się po prostu wytłumaczyć.
 Zrozum. Proszę, spróbuj zrozumieć.
 Opadający śnieg zapewniał ciszę, której we własnym towarzystwie nie doceniała. Sam w sobie był bezgłośny, a tłumił wszystko inne. Skrzypienie butów na jego powierzchni, jej przerywany oddech, burzę nerwowych emocji mężczyzny, których istnienia mogła się tylko domyślać. Momentami było tak, jakby po prostu spacerowali. W chłodny, zimowy wieczór. Po parku pełnym pustych ławek i gasnących latarni. Ramię, w ramię w ciepłych ciuchach i szalikach zasłaniających usta. Ale ta wizja kazała jej jeszcze mocniej mrużyć oczy na widok ostrych promieni wspinającego się słońca.
 Szarpnął ją w tył, siłą zatrzymał w miejscu, chociaż przy tym niemal przewrócił. Utrzymała pion wyłącznie za sprawą silnego uścisku. Przez ułamek sekundy pomyślała, że w ten sposób wędrowałoby się wygodniej. Jej niepewny krok bez wątpienia zyskałby na stabilności, ale bolesny nacisk nie słabł. Prawie nie zdawała sobie z niego sprawy. Nie bolało bardziej od wszystkich innych fragmentów ciała.
 Popatrzyła na niego, gdy to zrobił. Lecz nie tak zwyczajnie. Tym razem go także widziała.
 — Tak — odpowiedziała mu, poruszając ustami za warstwą materiału.  — Tylko zabijanie dobrze ci wychodzi.
 Mówiła na złość, tonem tak kłamliwym, jaki tylko udało jej się z siebie wydobyć. Chociaż jej postrzeganie mężczyzny nie było tak proste, forma w jakiej je ujęła nie oddalało się zanadto od prawdy. Ale w jego twarzy dostrzegła potrzebę prowokacji. Odcięcia liny z nadgarstków, która ograniczała jego swobodę.
 Nie próbowała wyszarpnąć pochwyconego ramienia. Zbyt dobrze znała ten rodzaj jego gestów. Gwałtowny i bezkompromisowy. Walcząc z ruchomym piaskiem piaskiem wpadła by jeszcze głębiej. Odcinając łeb hydrze dała by szansę trzem kolejnym na odrośnięcie, a wyrywając się Wilczurowi dałaby mu powód do zuchwalszych posunięć.
 Drugą dłoń w spokojnym tempie oparła na jego klatce piersiowej i lekkim, ale zdecydowanym ruchem pchnęła go w tył, na śnieg.
 — Prośba, za prośbę — przytaknęła.
                                         
Yū ✿
Przywódczyni
Yū ✿
Przywódczyni
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 2 z 3 Previous  1, 2, 3  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach