Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 3 z 3 Previous  1, 2, 3

Go down

Jednak zrobił to całkiem przypadkiem... Nadal był kochającym właścicielem swojego małego podopiecznego. Najprawdopodobniej gdyby Rory'ego było stać na jakieś wyższe uczucia, po sierści na jego pyszczku potoczyło się parę ciężkich łez, ale nie należał do stworzeń uczuciowych i szczególnie ekspresyjnych, zatem do dyspozycji miał tylko ten jeden znudzonych wyraz twarzy, z którym wstawał i z którym kładł się spać.
„W ramach zadość uczynienia nie pytaj mnie o to co było, a skup się na tym co jest”, mruknął w myślach, być może nawet pod nosem, ale tego nie mógł stwierdzić z całym przekonaniem, bo zamiar podzielenia się tym z Antaresem nie istniał. Wiedział natomiast, że stróż będzie drożył do prawdy, poniekąd, by zaspokoić swoją ciekawość, poniekąd, by po prostu wiedzieć, kogo dokarmia i przetrzymuje w pełni dobrowolnie pod swoim dachem.
Ruairi nawet nie wiedziałby od czego zacząć. Własne wspomnienia nawet przed nimi samym były rozmazane, nieskładne i pozbawione łańcuchu przyczynowo-skutkowego. Jakby ktoś wyciągał z jakiego głowy ich fragmenty, chociażby w charakterze taśmy filmowej i wycinał przypadkowe momenty.
Otarłem się o śmierć. — Żeby to tylko raz. — Niewiele brakowało, a utopiłbym się w tej śmierdzącej, białej breji — rzucił docelowo z wyrzutem, choć w jego głos, oprócz znużenia, nie pobrzmiewała żadna inna nuta. Och, nawet nie potrafił już dobrze demonstrować swojej frustracji. Pięknie. Po prostu pięknie. Podniósł łeb kilka centymetrów ku górze, by dokładnie przyjrzeć się zatroskanej twarzy anioła. Odnalazł jego oczy, łapiąc z nim krótkotrwały kontakt wzrokowy. — Machałem łapkami jak szalony i chyba zużyłem na to całą energię przeznaczoną na dzisiejszy dzień — marudził.
W rzeczy samej! Łapy tak go bolały, że miał wręcz wrażenie, że zaraz samoistnie odpadną. Myślał, że wczorajsza wycieczka po Edenie była dla niego nadludzkim, w jego przypadku nadkoćmi wysiłkiem, ale mylił się okropnie. Od tego dzisiejszego nadal kołatało mu serce w piersi, nie mówiąc już o podniesionym tętnie. Adrenalina opadła, zanim zdążyła się dobrze wznieść. Stety bądź niestety.
Muszę odpocząć. Po prostu muszę. To silniejsze ode mnie. Przecież znasz mnie nie od dziś.
Spuścił wzrok, zamykając znów ślepia. Opadł na poły wilgotnego ręcznika. W tej chwili było mu wszystko jedno. Chciał po prostu zasnąć, ale... ale... zapach potraw! Oczywiście, że był ważnym elementem w życiu każdego żarłoka.
Otworzył jedno oka, wykazując znikome zainteresowaniem propozycją Stróża.
Hm... Chcę parówki — podsunął po chwili, pewny, że w zaopatrzeniu skromnej lodówki ich nie było.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Ruairi powinien być pewny tego, że Antares nigdy nie zrobiłby mu krzywdy w kociej skórze, a nawet jeśli to jedynie przez nieszczęśliwy przypadek. Kot-miniaturka przez poprzednie pięćdziesiąt lat był oczkiem w głowie swojego właściciela, nawet jeśli marudził niemiłosiernie — skrzydlaty znosił to dzielnie. Co jednak ważniejsze — pozwalał swojemu mówiącemu pupilowi na spanie ze sobą w jednym łóżku czy chociażby zabierał go ze sobą wszędzie, by nie siedział sam pośród czterech pustych ścian skazany sam na siebie, to z kolei skończyłoby się pewnie szkodami w samym domu włóczykija.
Antares wiedział, że gra mu w tym momencie na emocjach, chwytając się kolejny raz tego samego, choć bardzo solidnego argumentu. Anioł Stróż wpatrywał się w Kota na wpół z rozczarowaniem i na wpół z czytelnymi wyrzutami sumienia. Ciemnowłosy ostatecznie westchnął ciężko wciąż niepocieszony faktem, że Ruairi nie zamierzał się z nim podzielić prawdą, a niewątpliwie wymordowany zdawał sobie sprawę z tego, że ta kwestia nie daje spokoju dwustuletniemu skrzydlatemu. Musiał bowiem również wiedzieć, że właściciel złotych gogli odbierze brak wtajemniczenia jako brak zaufania do jego osoby, co z kolei nałoży się pewnie cieniem na iście delikatne tematy, psując tym samym pewną trwającą rutynę. Jak można, by się domyślić Antares czuł się ze świadomością tego wręcz paskudnie odsunięty na bok, a gardło związało mu się chwilowo w nieprzyjemny supeł, lecz do czasu aż Ruri nie zechce z nim rozmawiać, zbywając tym samym temat — miał związane ręce.
Wiem, że otarłeś się o śmierć i bardzo przykro mi z tego powodu. Nie chciałbym, aby cokolwiek ci się stało, wiesz? — odparł cicho Anioł po chwili milczenia, stojąc w kompletnym bezruchu, jakby rozważał co zrobić dalej. Przechylił głowę w bok, a ciemne kosmyki otuliły jedną stronę jego policzka. Niedługo potem wziął Kota z wilgotnego, małego ręcznika, który po drodze do sypialni przewiesił do wyschnięcia. Sięgnął po leżącą nieopodal łóżka swoją wczorajszą bluzę, do której założenia zmusił Ruairiego w ludzkiej formie, a na samo wspomnienie po jego plecach przebiegł mimowolny dreszcz, kiedy przyglądał się wspomnianej części garderoby. Jak gdyby nigdy nic ułożył na niej swojego podopiecznego, dbając aby był dobrze okryty. — Wyśpij się, Ruri. Tym razem nie spuszczę z ciebie oka. Obawiam się, że w swoim roztargnieniu po przebudzeniu znowu sobie coś zrobisz… — To ostatnie zdawać, by się mogło, że powiedział bardziej do siebie niż do swego nieodłącznego czworonożnego Kota.
W następnej kolejności skrzydlaty skierował się wprost na znajdującą się w cieniu rzucanego przez wysokie drzewa werandę, trzymając bluzę ze swoim Kotkiem na lewym przedramieniu. Do czasu aż nie był zmuszony do otworzenia drzwi, stale go głaskał po łebku i grzbiecie usianym dywanem miękkiej sierści. Tak jak dużo wcześniej, nim poranek został zmącony falą strachu mrożącą mu krew w żyłach z nagromadzenia nieprzyjemności — usiadł na schodach, gdzie obok znajdowała się porzucona książka i kubek z mlekiem z rozpuszczoną wcześniej łyżeczką miodu. Zdecydowanie nie miał ochoty na mleko i pewnie zbyt prędko się go znowu nie napije. Ułożył sobie bluzę stanowiącą tymczasowe, okolicznościowe wręcz zastępstwo dla kocyka Ruairiego, którego niegdyś mu podarował, ale jego akurat nie zamierzał zabierać na zewnątrz. Nie zajął się lekturą i świecie w niej wykreowanym, gdyż zapewne tak jak poprzednio nie mógłby się na niej odpowiednio skupić, dlatego też podziwiał sobie otaczającą go naturę i głaskał Kota, próbując się tym samym nieco zrelaksować.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Zamotywany słowami Antaresa, zamknął najpierw jedno, potem drugie ślepie, przetwarzając w głowie wypowiedziane przez anioła słowa, lecz w ostatecznym rozrachunku nie uznał je za godne odpowiedzi, albo najprościej w świecie wygodniej było nie komentować je w żaden sposób, by nie pogrążać się jeszcze bardziej. Przez nieudaną próbę samobójczą, która w rzeczywistości była tylko desperackim aktem doznania się do mleka, a właściwie adrenalina, będąca jej głównym, zresztą słusznym zapalnikiem, zapominając nawet o nieprzyjemnym ssaniu w żołądka, rzecz jasna wywołanym głodem, zasnął w miarę szybko, ale przecież nigdy nie miał problemów z wykonaniem tej czynności. Zasypiał wszędzie, gdzie mógł całkowicie odciąć się od niechcianego wpływu znienawidzonego przez nietoperze geny słońca.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Ciemnowłosy anioł stróż kończył rozdział aktualnie czytanej lektury — książki, która została wielokrotnie przewertowana przez palce innych czytelników, o czym świadczyły niekiedy zabrudzenia przy rogach, te bywały miejscami również zagięte, jakby ktoś zaznaczał stronicę, lecz sam Antares nigdy tego ostatniego nie robił. Nie niszczył tomików, a coś takiego w jego skromnej, nigdy nie wypowiadanej na głos, opinii tak się prezentowało, te znajdujące się na półkach jakiś bliżej nieokreślony czas starannie ocierał z kurzu, który osiadał na nich w najmniej przewidywanym momencie. Za oknem słychać było jesienne zawodzenie wiatru, i ktoś wrażliwy na zimno zapewne wzdrygnąłby się już na myśl o tym, że ten mógłby go smagnąć porządnie po plecach, pozwalając sobie tym samym na efektowne muśnięcie skóry, która nie została szczelnie okryta. Za oknem nie panowały jednak nieprzeniknione ciemności, a to za sprawą pełni widniejącej na oświetlonym miejscami przez gwiazdy niebie.
Kiedy zamykał książkę, zaznaczając uprzednio miejsce, od którego powinien rozpocząć swoją ponowną przygodę z jej treścią i zdawało mu się, że usłyszał coś na wzór kroków. Z tego względu tomik na chwilę zawisł w powietrzu, nim nie został odłożony z obojętnością na stolik, a Antares wstał z zajmowanego miejsca i skierował się w stronę, z której dosłyszał dźwięki. W tym domu była tylko jedna osoba, która mogła stać się człowiekiem, a ten fakt przed swoim „właścicielem” ukrywała — po plecach anioła przebiegł mimowolny, zimny dreszcz. Teraz przynajmniej wiedział, czego mógł się spodziewać, więcej chyba nie dozna tak nieprzyjemnego zaskoczenia, która na chwilę odbierze mu zdrowy rozsądek.
Gdzieś się wybierasz, Ruri? Wracaj do domu, masz szlaban — oświadczył surowym tonem Antares, krzyżując ramiona z niezadowolonym wyrazem twarzy. Ciemnowłosy anioł po dziś dzień nie doczekał się wyjaśnień, ani tym bardziej nie usłyszał prawdy od czarnego, zadbanego kotka, który teraz stał przy otworzonych drzwiach, przyłapany na gorącym uczynku na próbie wymknięcia się. Dla odmiany nie był nago, jak zwykł, dotychczas doprowadzać Antaresa do stanu przedzawałowego i podkarmiać jego lęk, lecz miał kompletną garderobę, co rodziło kolejne pytanie. — Gdzie zapchałeś te ubrania, że nigdy wcześniej ich nie widziałem? No dalej, zamknij te drzwi, nigdzie się nie wybierasz. — dodał jeszcze, jakby Ruairi, niegdyś nazywany Levem, potrzebował chwili, aby zmierzyć się ze stanowczym tonem anioła. Oczywiście, że ciemnowłosy nie miał w tym żadnych ukrytych planów – na zewnątrz było zimno, aby jego współlokator udawał się w taką pogodę na spacer, to groziło przeziębieniem i wyziębieniem organizmu.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Ruairi nie czekał, aż Antares spocznie w bezpiecznych objęciach Morfeusza, który zapewni mu sen na okres paru godzin. Wyciągnął swoje ubrania spod poluzownej deski w pogłodze w pakiecie z artefaktem. Ubrał się, wykrzesać przy wykonywaniu tej czynności o wiele wiecej energii niż zazwyczaj. Zabrał z koszyka na stole jabłko i wgryzł się w niego, by po chwili już ściskać dłoń na klamce. Otworzył je i skonfrontował z chłodem wieczoru.
Westchnął głęboko, słysząc za swoimi plecami znajomy, pełen wyrzuty głos i spojrzał na swojego właściciela tym samym znudzonymi, przerażająco pustymi czarnymi jak węgiel oczyma.
Jesteś na nieodpowiedniej pozycji, by dyktować mi jakiekolwiek warunki — mruknął cicho, lecz równie dobrze jego słowa mogły byc zagłuszone przez świst mroźnego wiatru igrającego z nieuczesanym bałaganem na głowie. Nie powinien mu groźć i wykorzystywać swojej pozycji, a jednak to robił.  Musiał, po prostu musiał wyjść. Ta pokusa była silniejsza od niego i przywiązania do skrzydlatego. — W tym domu jest mnóstwo skrytek, które skrywają przed tobą okropne i mroczne tajemnice — mruknął w ramach odpowiedzi, drapiąc się po podbródku. W ciele kota łatwiej było dostrzec każdą, najdrobniejszą szczelinę w podłodze, czy najmroczniejsze zakamarki, o których Antares nie miał najmniejszego pojęcia. Były niczym mysie norki, niewidoczne dla ludzkiego oka, ale dla kociego owszem. — Idź spać. Im mniej wiesz, tym lepiej śpisz — wyszeptał, w tiku nerwowym przykładając palce do paskudnej blizny, która zdobiła prawie całą powierzchnie jego szyję i była powodem tych kaleczących uszu dźwięków, wydobywających się z jego ludzkich, sinych warg.
Musiał poderżnąć komuś gardło i anioł mu w tym nie przeszkodzi, nawet jeśli będzie musiał w tym wypadku użyć najsilniejszego z posiadanych przez siebie argumentów - grającego na emocjach fletu, który błyszczał pod wpływem blasku księżyca na wysokości klatki piersiowej. Dziś była pełnia, jedyna noc w miesiącu, kiedy mógł przybrać ludzką postać na więcej niż jedną godzinę bez żadnych konsekwencji.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Jak się okazało — ze strony Ruairiego był to błąd; śpiący Antares, to mniej oporny i nieświadomy niczego anioł. Teraz kiedy ciemnowłosy orientował się w sytuacji i przyłapał go w ludzkiej skórze, powrót do łóżka nie wchodził nawet w grę. Zlustrował uważnym wzrokiem od stóp do głów posiadacza czarnych jak węgielki oczu, starając się zapamiętać zupełnie nieznane sobie ubranie, następnie spojrzenie utkwił w instrumencie muzycznym, którego nigdy wcześniej nie widział oraz dzwoneczku, który jako jedyny (poza głosem) potwierdzał, że to jego czarny, zadbany kotek-miniaturka.
Kiedy zimno z zewnątrz z niebywałą wręcz łatwością wdarło się do środka, mieszając się z ciepłym powietrzem, gdy to dotarło do Antaresa, ten wzdrygnął się mimowolnie. Ciemnowłosy anioł stróż zbliżył się do niego powoli, ostrożnie, jakby kalkulował na ile może sobie pozwolić w obliczu puchnącego lęku, zaciskającego długie palce na jego gardle, utrudniając normalne oddychanie. Na krótką chwilę zmarł w bezruchu w półkroku, nim podjął się drastyczniejszych kroków w postaci delikatnego odsunięcia wymordowanego konsumującego jabłko skradzione wprost z wiklinowego koszyka na stole, i zatrzaśnięcia drzwi. Odruchowo, instynktownie, niekoniecznie wiedziony logiką odsunął się nieco, cofając rękę do siebie. Oczywiście, że Ruairi wzbudzał w nim lęk, budząc demony jego przeszłości, choć Antares starał się nie dać tego po sobie poznać — pozostawał spięty.
Jesteś bezczelny — skomentował ciemnowłosy, przekrzywiając głowę z niesmakiem, które w domyśle miało zamaskować irracjonalny strach przed ludźmi/wymordowanymi. Wbił w niego krytyczne, niezadowolone spojrzenie. — Opiekuję się tobą od siedemdziesięciu lat, karmię i opatruję, jak coś sobie zrobisz, jestem za ciebie odpowiedzialny, i masz czelność powiedzieć, że nie mam nic do powiedzenia? — anioł żachnął się. Zachowanie dystansu stawało się kluczem do trzymania na smyczy automatycznych, niekontrolowanych do końca odruchów. Wrażenie pozornej kontroli sytuacji trzymało w ryzach Antaresa. — Wracaj do łóżka, nigdzie nie wyjdziesz. Przeziębisz się albo gorzej – coś jeszcze sobie zrobisz. — dodał, opierając się czysto symbolicznie o drzwi, które przed chwilą zamknął.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Ciche westchnienie, które uleciało z ust Wymordowanego, zostało zagłuszone przez drzwi, które zaskrzypiały, kiedy Antares je zamknął, świadomie narażając się na bliską konfrontacje ze swoją fobię, ale Ruairi nie zrobił nic w kierunku tego by ją pobudzić. Dziś żądał od stróża prywatność i takową chciał zapewnić także jemu, dlatego posłusznie odsunął się na w miarę bezpieczną odległość, obgryzając jabłko i przyglądając się skrzydlatemu z tą samą obojętnością.
To, że się mną opiekujesz, jest równoznaczne z tym, że jestem twoją własnością i mam się bezwzględnie podporządkować twoim decyzjom? — zapytał, kiedy w końcu na chwilę oderwał zęby od soczystego owocu z edeńskiego ogrodu. Górna warga drgnęła, ale ostatecznie śmiech nie potoczył się z sinych warg, po prostu znów zamarła. — Zapomnij. — Wolna ręka Kota znalazła się na poziome jasnego bałaganu na głowie i skonfrontowała się z bliskim otoczeniem potylicy. Podrapał się w tamtym miejscu, jakby to miało przyśpieszyć jego proces myślowy. — Jestem kotem. Koty łażą własnym ścieżkami. Jak chciałeś potulne zwierzę, mogłeś przygarnąć psa — rzucił, jakby informował go o pogodzie, choć bez wątpienia w tym momencie w tonie jego głosu powinny pojawić się wyrzuty, bo przecież nie czuł się w obowiązku, by spełnić tę egoistyczną prośbę. Nie miał zamiaru siedzieć grzecznie na tyłku w jednym miejscu, kiedy miał możliwość pobyć w ludzkiej skórze całą noc.
Włożył rękę do kieszeni. Palce otarły się o rączkę kuchennego noża. Tyle razy uratował chłopcy skórę na Desperacji, że jego dług wdzięczności względem jego rasy powinien już dawno zostać umorzony, więc może powinien zacząć od delikatnej, nieskalanej żadną skazą szyi Antaresa?
Przejechał językiem po dolnej wardze i znów zaczął w powolnym tempie konsumować jabłko. Przełknął kęs, razem z tą myślą.
Nie.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Ciemnowłosy anioł, choć stale oparty plecami o drewniane drzwi, przyglądał się ucieleśnionemu kotu nader uważnie, słowa, które padły z jego ust, rzeczywiście dotarły do celu. Jeśli Ruairi zamierzał dać Antaresowi coś jasno do zrozumienia, lub zakomunikować mu wprost, że traktuje go jak swoją własność, i jest to co najmniej niewłaściwe, to udało mu się wzbudzić w nim nieprzyjemne ukłucie wyrzutów sumienia.
Oczywiście, że nie. Nie oznacza to jednak, że moje zdanie nie ma tu żadnego znaczenia, tylko dlatego, że masz taki kaprys — odpowiedział spokojnie Antares, ściągając usta w wąską linię. Następnie przekrzywił głowę w bok, jak zaciekawione zwierzę, nie robił tego z żadnych egoistycznych pobudek, które miałyby na celu usilne trzymanie wymordowanego przy swoim boku. Czy Ruairi umyślnie nim manipulował, chcąc wzbudzić konkretne, negatywne emocje? Nie był tego pewien, równie dobrze wynikać mogło to z jego naiwności i zaufania do tej jednostki, choć w ludzkiej skórze nie do końca tak można było ten stan rzeczy określić.
Po chwili milczenia westchnął przeciągle, jakby bił się w międzyczasie z własnymi myślami, rozważając każde za i przeciw podejmowanej decyzji. Odsunąwszy się od drzwi, skierował się do wieszaka, gdzie znajdował się jego niebieski płaszcz. Anioł założył go na swoje chude ramiona, jakby niechętnie, zważywszy na pogodę za oknem, wyjście na zewnątrz nie mogło zaliczać się do przyjemności. Antares zgarnął również wiszący na nim ciepły szalik, i ostrożnie zbliżył się do Kota, który w obecnej formie niestety nim nie był, co samo w sobie przerażało anioła stróża. Mimo iż sam Ruairi nie wykonał żadnego ruchu, który mógł wzmocnić fobię u ciemnowłosego, on sam przez rozwój sytuacji został do tego zmuszony. Nie powinien zatem dziwić fakt, że walcząc ze szponami lęku, zaciskającymi się na szyi anioła coraz ciaśniej, podszedł do swojego lokatora, nad którym przez minione siedemdziesiąt sprawował opiekę, i opatulił go szczelnie szalikiem, wbrew wszelkim przeciwnościom. Nie spoglądał na niego, skupiając całą swą uwagę na starannym wykonaniu podjętej czynności. Być może tylko dlatego nie wycofał się albo nie zamarł, jak płyny, które od czasu do czasu zamieniał w ciała stałe. Antares pogodził się również niechętnie z myślą, że ulega kaprysowi rozwydrzonego kocura, który go nadal okłamuje, lecz pozostawienie go samemu sobie, nie wchodziło w rachubę i na to stanowczość Antaresa nie przyzwoli wbrew ewentualnym protestom.
Nigdy nie miałem okazji, aby mieć psa, tylko kotka — odpowiedział cicho z nikłym półuśmiechem, czując mimowolne ściśnięcie gardła. Chwilę stał w bezruchu, nim wycofał do siebie powoli zaciśnięte w pięści dłonie. Początkowo zamierzał zrobić coś jeszcze, lecz zrezygnował z tego pomysłu, chyba nie uznano, by tego za stosowne; nie był najwyraźniej zdolny na aż tak daleko posunięty krok. — Chciałem, aby obchodziło cię, co mam do powiedzenia i to, że interesuje się twoim losem, odkąd cię przygarnąłem, ale najwidoczniej nie powinienem od ciebie czegoś takiego oczekiwać. Jeśli chcesz wyjść, proszę bardzo… — wskazał ręką na wciąż zamknięte drzwi, odwracając się od Kota plecami. Nic nie mógł poradzić na to, że nie czuł się w towarzystwie Ruairiego zbyt swobodnie, gdy znajdował się w ludzkiej formie. — Ale to ty zapomnij, że wyjdziesz sam w nocy i to w taką pogodę. — dodał stanowczo z lekko drżącym głosem, bynajmniej nie z powodu chłodu, który wpadł wcześniej do środka, posyłając mu surowe spojrzenie, nim zabrał się za ubranie butów.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 3 z 3 Previous  1, 2, 3

 
Nie możesz odpowiadać w tematach