Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 2 z 3 Previous  1, 2, 3  Next

Go down

Relacja Antaresa był w zasadzie do przewidzenia i poniekąd nie zrobiła na Ruiairm żadnego wrażenia. W końcu próba desperackiego utrzymania się na jego ramieniu sprawiłaby, że pazury poszłyby w ruch, co stróż mógłby odczytać jego zamach na swoją osobę. Lev był teraz postrzegany w zgoła inny sposób, a słowa anioła byłym na to doskonałym dowodem. Trudno było jednak od razu przywyknąć do takiego stanu rzeczy – Kot przywykł do wygód i jedzenie, które nie uciekało mu z zasięgu wzroku i o które w zasadzie nie musiał się starać. Pięćdziesiąt lat życia bez jakiekolwiek wysiłku w tej materii odgrywało kluczową rolę. Lenistwo się pogłębiło, a Ruairi stracił wiele ze swojej formy, która kiedyś w zasadzie była jego numer popisowym. Nadal miał flet. Schował go pod obluzowaną podłogę pod łóżkiem. Stróż tam nie zaglądał, więc nawet nie zdawał sobie sprawy, że trzyma taką ceną rzecz w swoim domu.
Nie jestem twoim kotem. Byłem nim. Musisz teraz odpowiedzieć sobie na kluczowe pytanie, Antaresie. Kim teraz dla ciebie jestem? Jeśli wzbudzam w tobie strach, powinieneś wywalić mnie na zbyt psyk za drzwi. Niedługo zapadnie zmrok i nie zaśniesz. Banie się czegoś we własnym domu, to najgorsze co może być — odparł, chcąc mu uświadomić parę kwestii. Głupcze, sam się prosisz o los włóczęgi. Mimo iż wiedział o tym doskonałym, jeden fakt był niezaprzeczalny – między nim wytworzyła się stała, emocjonalna więź. Kot troszczył się o stróża na swój własny sposób. Pilnował go, czego Antares nie był świadom. Raz czy dwa, kiedy aniołek znów zapędził się na pustynię obowiązkowo w towarzystwie swojego zwierzątka, był bliski śmierci. Najprawdopodobniej tylko dzięki interwencji Leva nie umarł.
Kot spojrzał na swojego właściciela tymi swoim wypranymi z emocji ślepiami, chcąc mu coś tym spojrzeniem przekazać, ale tradycyjnie nie tliła się w nim żadna emocja. Chyba sam powinien czuć skruchę, przygnębienie, a już najlepiej wszystko na raz, ale zamiast tego wzruszył mentalnie ramionami.
Idę upolować sobie kolację — rzucił w końcu, nie mogąc znieść milczenie ze strony stróża. Nie mówił mu tego dlatego, by anioł poczuł skruchę, po prostu czuł się w takowym obowiązku, co by stróż nie pomyślał, że Lev nie wróci. Wiedział po prostu, że jeśli teraz nie ruszy tych swoich rozleniwionych czterech liter, później też nie zrobi. Musiał działać. Musiał przypomnieć sobie jak to być myśliwym. Znów. — Zastanów się nad tym, co ci powiedziałem. Jak wrócę, dasz mi odpowiedź — podsunął. Nie ruszył się jednak, czekając jakiś znak, że stróż go zrozumiał. A może po prostu odwlekał to, co nieuniknione. Konfrontacje z fauną i florą. Najprawdopodobniej jego „polowanie” i tak skończy się na żebraniu jedzenie od anielskich dzieci. Umiał wykorzystać swój koci urok na swoją korzyć. Dlatego bardziej lubił swoją biokinetyczną postać. Albo po prostu się do niej przyzwyczaił.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Nie sposób byłoby bowiem oczekiwać od Antaresa znajdującego się na skraju własnej wytrzymałości jakiejkolwiek innej odciętej od tego wszystkiego reakcji, która wymagałaby wówczas pełnego zobojętnienia, na które mówiąc wprost — nie było go stać. Przerażenie, które całkiem niedawno opadło niczym kurtyna na scenie oddzielająca aktorów od publiczności, wcale nie przestało czaić się gdzieś irracjonalnie z boku, rozpraszając go natłokiem myśli, podsycając tym samym mętlik w jego głowie. Może i nie czuł już wcześniejszego sparaliżowania ciała, napięcia każdej komórki przy otarciu się człowieka o jego nogę czy tak silnie uciśnionego umysłu, przez który przebiegałyby jedynie jednopunktowe plany związane z ucieczką czy chęcią zniknięcia. Czarnowłosy nie musiał nawet zostać zaatakowanym w pełni tego słowa znaczeniu, bowiem wszystkie jego pozbawione logiki i zamysłu odruchowe, jakoby obronne reakcje obracały się wokół jego lęku jak planety wokół Słońca. A jego Lev był świadom tego jak mało kto — w końcu sam Antares swego czasu wtajemniczył go w bolesną historię blizn na własnych nadgarstkach.
Lev — wymówił jego imię bardzo spokojnie, marszcząc nieco nos, jakby w tym niemym akcie wyrażał swoje niezadowolenie. — Oszukiwałeś mnie przez blisko pięćdziesiąt lat, udając mojego kota, którym jak się przez przypadek okazało wcale nie jesteś. — podjął szorstko anioł, wzdychając ciężko, gdyż przełknięcie gorzkiej prawdy nie należało do żadnych przyjemności. Wrażenie zostania oszukanym otulało go dokładnie, dając mu dodatkowo skołowanie, co samo w sobie stanowiło jakże zabójczą mieszaninę. Tak, to charakterystyczne ukłucie zawodu zostało okraszone zdeptanym zaufaniem nie poprawiało mu wcale humoru. Oczywiście, że Antares wielu kwestii świadom dotychczas nie był. Ani tej dotyczącej uratowania go na Desperacji przez Leva ani tego, że ten ukrył w jego domu cenny instrument, a to zapewne mogło okazać się wierzchołkiem góry lodowej. Na zasugerowanie czarnowłosemu wywalenia czarnego kotka-miniaturki nie odpowiedział nic, ściągając jedynie usta w wąską linię. Przyglądał mu się uważnie, doprawdy nie wiedząc jak na to odpowiedzieć.
Dobrze, tylko się nie zgub nigdzie. — mruknął z wyraźną opiekuńczością w głosie anioł, bo kto jak kto, ale Antares nie potrafił się zbyt długo na nikogo gniewać. Inaczej sprawa miała się co prawda z jego stanowczością, bo jeśli ten coś postanowił to potrafił być w tej konkretnej sferze nieugięty. Nie zamierzał wycofać się z warunków, które Levowi postawił – stanowiły na swój sposób ultimatum pozostania w tym ciepłym domostwie. — I nie zaśnij gdzieś, jest przecież środek dnia. — dodał jeszcze, przypominając sobie o tym, że przecież to małe mruczące stworzenie, które okazało się jednym z ludzi mieszkających na pustyni, miało trochę inny tryb snu i przyzwyczaiło do niego swego właściciela, o ile takim mianem Antares mógł się nadal określać. Znając dobroć anioła, powinien przy okazji dopytać czy wręczyć Levowi szalik i podać jego kocyk. — Jak wrócisz to dam ci odpowiedź, skoro sobie tego życzysz, chociaż powiedziałem ci już na jakich zasadach możesz zostać. — dorzucił na odchodnym już, zabierając uprzednio całkiem ostrożnie zebrane odłamki szkła umieszczone w największej połówce po słoiku. Ktoś w końcu musiał to posprzątać, a nikt poza Anataresem tego nie uczyni i nie należało się w tej materii oszukiwać. Anioł Stróż musiał też znaleźć coś co stałoby się nowym wazonem dla zrzuconych brutalnie na drewnianą podłogę kwiatów, choć w pierwszej kolejności musiał również wytrzeć rozlaną wodę. Dopiero wtedy mógłby na spokojnie spróbować to wszystko co miało tego pozornie normalnego dnia – przetrawić, choć równie prawdopodobna w tym przypadku wydawała się próba zagłębienia się w treść lektury porzuconej przez dosłyszany hałas.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Miał cień nadziei, że Antares go zatrzyma. Powie, żeby nie szedł, żeby się bez niego nie oddalał. Rzeczywistości jednak była zgoła inna od jego mrzonek, więc zaczął sobie wmawiać, że anioł musi dojrzeć do decyzji i przemyśleć ją w czterech ścianach mieszkania, z daleko od swojego kota, więc w tej materii Ruairi nie miał wyjścia. Zostawienie swojego właściciela samego sobie było jedyną rzeczą, którą mógł dla niego zrobić, lecz już sam nie wiedział czy robi to dla własnego komfortu psychicznego, czy anielskiego. Jesteś kłamliwym tchórzem, Kocie. Gdyby teraz windował w swojej znienawidzonej ludzkiej postaci, najprawdopodobniej zaśmiałby się perliście. Wiedział to od dawna. Odkąd uciekł od osoby, która uczyniła go swoją własnością za sprawą klątwy.
Zaadresował przelotne spojrzenie w kierunku Antaresa, by się upewnić, że anioł nadal tam stoi i ostatecznie skierować swoje kroki ku wyjściu. Nie pamiętał w zasadzie, kiedy wędrował po uliczkach Edenu sam. Anioł towarzyszył mu non stop uwikłany w sieć jego kłamstw. Pod wieloma względami byli jak papużki-nierozłączki, co sprawiło, że Ruairi był całkowitym zaprzeczeniem swojej rasy. Nie chodził własnymi ścieżkami jak koty, ale nie był też wierny jak pies. Był wybrakowanym egzemplarzem.
Pożegnał Antaresa głośnym pomrukiem, co by dać mu wyraźnie do zrozumienia, że wróci, choć równie dobrze mogło być to kolejne kłamstwo z jego strony.

zt
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Niekontrolowane, przeciągłe pomruki wypadały z rozchylonego, kociego pyszczka w regularnych odstępach czasów przez głęboki, trwające nieprzerywalnie od dziesięciu godzin sen. Ale cóż to był za sen! Uczta dla kociego podniebienia! Kwintesencja raju. Smakowite przekąski z wszystkich krajów świata tańczyły przed jego oczami sambę w rytm rytmicznej melodii, wygrywanej przez flet. Były na wyciągnięcie wyposażonej w pazury kociej łapy, w obrębie jego spojrzenia, które niczym piła pingpongowa podróżowała od jednego krańca długiej, wąskiej, drewniej deski do drugiego. W końcu przewrócił się na drugi bok i w konsekwencji tego wylądował na plecach z łapakami uniesionymi ku górze. Zamachał nimi w powietrzu, nawet nie zdając sobie sprawę z tego, że właśnie znalazł się na krawędzi posłania i tylko dwa centymetry dzieliły go od upadku na cztery łapy- jak na kota przystało. Pociągnął swoim nosem, by zmysł węchu jak najlepiej utrwalił w jego pamięci aromatyczne zapachy ze snu i w tym momencie otworzył pierwsze jedno, potem drugie leniwe ślepie, zaciągając się zapachem mleka, kiedy wiatr zmierzwił mu sierść na grzebiecie.
Ogon przeciął powietrze, kiedy jego właściciel z gracją ze skoczył na podłogę. Przeciągnął się leniwie i ziewnął głęboko, zahaczając o drewnianą podłogę twardymi pazurami. Zaspany, zawabiony przez ten odurzający zapach podreptał do kuchni. Wskoczył pierwsze na krzesło, a potem na mebel w charakterze kredensu. Odczekał chwilę, kiedy od namiaru wrażenie zakręciło mu się w głowie i pobiegł do kuchenki. Na jednym z palników stał wysoki rondel z mlekiem. Wsparł się na tylnych łapach, przednie opierając o jego ściankę i nachylił łebek, by skosztować tego nektaru bogów. Chropowata powierzchnia języka uderzyła o zawartość garnka z impetem, rozpryskując na czarnym pyszczku krople ulubionego napoju kota. Oblizał go ze smakiem, cicho pomrukując, mimo że, pozbawiony kubków smakowych, nie mógł się nim rozkoszować. By ułatwić sobie dostęp do posiłku, stanął na pazurkach tylnych odnóży, niefortunnie nurkując głową w białym płynnie. Podczas desperackiej próby odzyskanie równowagę, wpadł do niego cały. Rondel był głęboki. Ruairi nie dotykał łapami jego dna, zatem degustacja skończyła się walką o życia. Piszcząc przeraźliwie, szamotał się, by nie pójść na samo dno. Słyszał dokładnie bicie swojego serca, boleśnie tłukącego się o żebra. Pomóc nie nadchodziła. Siły powoli się z niego ulatniały. Głos ugrzązł w krtani, więc darcie się w niebogłosy, aż do końca nie zedrze sobie gardła nie wchodziło w grę.
Antares, ratunku…, myślał rozpaczliwie, w marnych próbach przywołania stróża telepatycznie do kuchni. Pierwszy raz od dawna na jego kocim obliczu odcisnęło się tyle ekspresji na raz…
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Anioł Stróż niedługo po powrocie do domu z Kotem, który ponownie znalazł się w pozornie bezbronnej kociej skórze i smacznie spał owinięty jego bluzą, położył się spać. Początkowo sądził, że w powoli opadającym niczym kurz strachu przed przebywaniem w niezbyt wielkiej odległości z wymordowanym i o zagrożenie życia Ruairiego, bo już nie Leva, jak do tej pory zwykł go nazywać, nie uda mu się w ogóle zasnąć i spędzi wiele godzin na próbie poradzenia sobie z zapętlającym się stale mętlikiem, ale ku jego zaskoczeniu szybko został zabrany przez Morfeusza do krainy snów. Jemu jednak — przynajmniej tej nocy — nie śniło się nic, wliczając w to szczęśliwe nie nawiedzenie przez demony przeszłości. Wstał jednak godzinę wcześniej niż kotowaty, który wyjątkowo tej nocy spał jeszcze z Antaresem.
Ruairi znał jednak Antaresa na tyle długo, by wiedzieć, że potrafi być nie dość, że uparty jak osioł, ale i stanowczy aż do bólu, a co zatem idzie nieustępliwy. W związku z tym albo dowie się prawdy albo Kot będzie spał w kącie pokoju sypialnego bez kocyka, który Anioł Stróż mu podarował, tak jak wcześniej zapowiadał. Być może w rzeczy samej skrzydlaty nie był gotowy na poznanie całej prawdy i w oczach Kota oczekiwał zbyt wiele, ale ten oszukiwał go przez całe pięćdziesiąt lat i choćby miał doznać przy tym dodatkowego uszczerbku na zdrowiu psychicznym, to decyzja została podjęta.
Po przebudzeniu, jeszcze zaspany zdecydował się na ugotowanie mleka, które w pewnej pomniejszej części znalazły się w kubku, w którym rozpuścił łyżeczkę miodu. Następnie skierował się na zewnątrz na werandę, zgarnąwszy w drugą dłoń książkę, którą wczorajszego dnia czytał. Antares przysiadłszy na schodach z przykrością stwierdził, że nie mógł skupić się na treści lektury, myślami błądząc we wspomnieniach z wczorajszego dnia. Podziwiał zatem poranne słońce, oświetlające wszystko na swojej drodze i rosę pokrywającą soczyście zielone źdźbła trawy, popijając w międzyczasie ciepłe mleko z miodem. Sielankowy wręcz nastrój z szaro-czarnymi myślami kłębiącymi się w jego umyśle przerwało przeraźliwe, kocie piszczenie. Niewiele myśląc Anioł Stróż pozostawił kubek na werandzie, zostawiając za sobą wspaniały widok natury, czym prędzej przekroczył próg domu, a swoje kroki skierował zgodnie z dobiegającymi dźwiękami z łomoczącym ze strachu sercem wprost do kuchni.
Anioł przerażony tym co w niej zastał — nie zastanawiając się nad tym zbyt długo, chwycił kota za sierść tuż za głową, wyciągając go natychmiast z mleka. Postawił go na kredensie, nie bacząc zbytnio na to, że ten jest cały mokry i będzie trzeba to później posprzątać. Antares wciągnął powietrze do płuc po chwili je wypuszczając, co nieco pomogło w opanowaniu jego i tak dostatecznie zszarganych przez wczorajsze wydarzenia nerwów.
Co ty wyprawiasz? Czy ty w ogóle myślisz, Le… Ruairi? Mogłeś się do cholery utopić! — warknął ze złością Antares, karcąc tym samym to niemądre stworzenie. Skrzydlatemu jak nigdy włączyła się silniejsza gestykulacja, a mając przed sobą biokinetyczną formę Wymordowanego nie czuł się w żaden sposób skrępowany czy sparaliżowany. Co najważniejsze wpatrywał się w niego z wyrzutem i naprawdę nie dowierzał temu, że ten wlazł do rondla, narażając swoje własne życie możliwością utopienia się w nim ze względu na swoje niewielkie rozmiary.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Było mu zimno. Ciśnienie szumiało mu w uszach. Umierał. Zamknął zatem oczy, by dokonać swojego żywota. Podobno śmierć określa całe życie - czy to znaczyło, że egzystencja Ruairiego była pozbawiona najmniejszego sensu? Zapiszczał ostatni raz, wykorzystując ostatnie tchnienie, zanim nie poszedł na dno.
Będąc impasie, nie zarejestrował momentu, kiedy zjawiła się pomóc w postaci anioła, poczuł jednak niewysłowioną ulgę, kiedy pochwyciły go chude ręce Antaresa i uratowały przed utonięciem. Nabrał łapczywie powietrza do płuc, krztusząc się nim. Oddech miał spłycony, a serce nadal trzepotało w piersi, jak skrzydła motyla, który został złapany w sieć przez obrzydliwego kolekcjonera. Na ułamek sekundy wtulił pyszczek wierzch dłoni Antaresa w celu zagrzania się i upewnienia się, że nie jest to jakiś paskudny koszmar, zaserwowany przez odbierającą zmysły kostuchę.
Odłożony na mebel, zamiauczał żałośnie i otrzepał się z mleka, rozpryskując dookoła siebie białe krople. Były wszędzie. Na ścianie. Na meblu. Na kuchence. I podłodze. Niektóre nawet wylądowały niefortunnie na ubraniu stróża, który znajdował się od Wymordowanego w parocentymetrowej odległości, ale kot, zbyt zaoferowany pozbyciem się z grzbietu tego mokrego, nieprzyjemnego wrażenia, nie przerwał swojej czynności, dopóki nie poczuł się w miarę swobodnie. Jak przystało na kota z prawdziwego zdarzenia – nie lubił kąpieli w żadnej formie.
Myślę, cały czas myślę. Wtedy myślałem o mleku, miau, a teraz myślę, jak się go pozbyć — powiedział, by udowodnić Antaresowi, że jego szare komórki pracują dziś na pełnych obrotach, choć zapewne przez to szybko skończy mu się dzisiejszego dnia energia. Zaczął dreptać wokół własnej osi, jakby liczył na to, że przez to szybciej wyschnie. Nie ma tak łatwo! Sierść zlepiła się ze sobą, dodatkowo musiał być wczesny poranek, bo chłód przeszywał na wskroś jego skórę, a wraz z nim towarzyszyły kotu również nieprzyjemne dreszcze. Zadrżał ni to z zimna, ni to pod ich wpływem i po chwili przystanął. Przysiadł w końcu, oblizując najpierw starannie prawą kończynę górną, potem lewą. Zignorował nawet fakt, że w pyszczku, oprócz mleka, znalazły się też czarne kosmyki. W tym momencie miał inne priorytety…
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Kot chcąc nie chcąc zdawał się testować wytrzymałość Antaresa, a ten nie otrząsnął się bowiem jeszcze z wydarzeń dnia poprzedniego i nie poradził sobie z chaosem we własnej głowie, który mógłby określić mianem zaplątanej włóczki, kiedy znalezienie jej początku graniczyło z cudem. Nadal pozostawało wiele kwestii, które stale go nurtowały, a pytania, na które nie uzyskał dostatecznej lub żadnej odpowiedzi zdawały się wisieć nad nim w powłoce poczucia winy, że finalnie Ruairiemu w ludzkiej postaci mogło się coś stać, przecież się dusił zanim nie przybrał niewinnej kociej formy, czyż nie? Skrzydlaty nie rozumiał zdecydowanie zbyt wielu rzeczy, co niezwykle mu ciążyło. Teraz jednak całości dopełniła niczym elementy puzzli, której dotychczas brakowało w układance pełnej zszarganych nerwów i przerażenia Anioła Stróża, czym było zagrożenie życia kota i niedoszłe utopienie się w mleku. Kiedy tylko wzburzone emocje opadły niczym kurtyna w teatrze, uspokajając oddech zarówno skrzydlatego, jak i Wymordowanego, zdenerwowanie tak groźną sytuacją nareszcie ustąpiło.
Skrzydlaty na moment przymknął oczy, czując na policzku krople mleka rozpryśnięte wszędzie, które przetarł jednym ruchem ręki ze swojej buzi. Te nawet wpiły się w materiał jego koszulki, choć tego akurat zbytnio nie odczuł. Antares przyglądał się dreptającemu, mokremu kotku uważnie i w milczeniu, jakby sam nie wiedział czy ten chce go usilnie uspokoić czy zapewnić, że jednak myślenie może być jego mocną stroną. Ponownie potwornie go wystraszył, przekraczając dzienny limit znośny dla ciemnowłosego.
Trzeba cię dokładnie umyć — zarządził Antares na widok drżącego kotka, a to z kolei sprawiło, że niemal odruchowo sięgnął w jego kierunku, chwytając go delikatnie w obie dłonie. Mokra sierść była chłodna, a pierwsze co przyszło na myśl Stróża to to, że Ruairi może się w obecnym przeziębić, jeśli nic z tym nie zrobi. Pozostawienie go do wyschnięcia nie należałoby do żadnych przyjemności ze względu na poranną porę, ale i zlepioną sierść. Troska brała w tym układzie górę i musiał zapomnieć o jakiejkolwiek urazie do ciemnego miniaturowego kotka, który mógł się przy okazji nieco ogrzać w rękach skrzydlatego, który skierował się z nim wprost do łazienki, by tam umyć go w ciepłej wodzie.
Antares doskonale wręcz zdawał sobie sprawę z tego, że jego podopieczny nie przepadał za kąpielami w żadnej postaci, co figurowały kocie geny, ale jak przystało na Anioła Stróża — ten starał się tę przykrą konieczność dbania o higienę w mniejszym lub większym stopniu przeprowadzić jak najłagodniej i najdelikatniej się tylko dało. Wcześniej kotowaty nie obdarował go seriami swojego marudzenia czy pamiątek w postaci zadrapań, co być może odnosiło właściwe skutki. Nigdy nie pozwalał bowiem, aby płyn wykorzystywany do mycia sierści Ruairiego dostał się do wrażliwych oczek. W taki sam sposób zamierzał poprowadzić tę „operację” teraz, kiedy trzymając w ręku drżącego kota-miniaturkę, odkręcił spokojnie kurki z wodą prawą ręką, a następnie tą samą dłonią sprawdził jej temperaturę, zwiększając w efekcie trochę tej odpowiadającą za przepływ zimnej dla zachowania idealnych proporcji.
Zamknij ślepia — poinstruował łagodnym tonem głosem Antares, wciąż trzymając kotka w lewym ręku. Następnie rozpoczął opłukiwanie wodą Kota przy pomocy drugiej. Następnie sięgnął po płyn stojący tuż nieopodal, którym to z największą dokładnością i delikatnością potraktował mokrą sierść zwierzątka, aż do pokrycia jej białą pianą. Następnie skrzydlaty polecił zaciśnięcie kocich powiek małej marudy, by środek do mycia nie dostał się w żadnym wypadku do oczu podczas spłukiwania, a to wymagałoby ich dodatkowego przemycia, co sam Ruairi nie wspominałby zbyt chętnie. Po tej kontrolowanej i starannej kąpieli wyciągnął mały ręczniczek, którym jak za każdym razem opatulił kotka, uniemożliwiając bezpośrednie zetknięcie się z chłodem na zewnątrz z mokrą skórą i ciemną sierścią. — Więcej tego nie rób, Ruairi — wypowiedziane przez Anioła Stróża słowa były niemal identyczne z tymi, które padły z jego ust poprzedniego dnia. — Znowu mnie przestraszyłeś na śmierć. — wymamrotał jeszcze o wiele ciszej anioł, a w jego głosie pobrzmiewało zmartwienie, ale co wypadało pokreślić, zabrakło w tym wyrzutu skierowanego do samego Kota, które wcześniej w nerwach mu się wyrwało.
W momencie, kiedy ponownie znaleźli się w kuchni — Anioł Stróż ostrożnie postawił, okrytego małym ręcznikiem dostosowanym niemalże do jego rozmiarów, Kota w suchym miejscu, z dala od kredensu i kuchenki, na której znajdował się rondel z wystygłym już zapewne mlekiem, co było zabiegiem w pełni przemyślanym.
Nie ruszaj się stąd, zaraz do ciebie wrócę i osuszę ci sierść, tylko posprzątam to mleko, dobrze? — zapytał poważnie Antares, patrząc w ślepia swojego pozornie niewinnego kotka, robiąc uprzednio nacisk na ostatnie słowo, tak jakby niezbędne było mu potwierdzenie i tym samym poświadczenie tego, że Ruairi nie podejmie się kolejnej głupiej akcji. Po dłuższej chwili Anioł Stróż podjął się jednak wspomnianej wcześniej czynności po usłyszeniu lub też nie odpowiedzi twierdzącej ze strony swojego podopiecznego zabrał się pokornie do sprzątnięcia tego, wiedząc, że kot-miniaturka się tym nie zajmie. Stale jednak zerkał na Leva podczas wycierania rozproszonych kropel mleka i małej kałuży w miejscu, gdzie wcześniej znajdowała się kocia maruda, jakby w obawie, że ten znów zniknie mu z pola widzenia i zrobi coś niemądrego. Być może powinien zaprzestać również określania go mianem „swojego”, w końcu ten był Wymordowanym, a nie prawdziwym kotem, którego mógł traktować poniekąd jako własność.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Był otępiały, toteż z opróżnieniem zaszeregował i zarejestrował niebezpieczeństwo w postaci strużki letniej wody. Oplótł dwiema łapakami jeden z nadgarstków anioła, by tym samym dodać sobie odwagi i otrzymać do swojego właściciela potrzebnego wsparcia, mimo iż zdawał sobie boleśnie sprawę, że jego istnienie było teraz rozpatrywane przez czarnowłosego w innych kategoriach. Nie patrzył już na niego przez pryzmat zwierzaka domowego, a Wymordowanego - krwiożerczą bestią, która powinna w normatywnych warunkach zamieszkiwać zdziczała tereny Desperacji. Sęk w tym, że Ruairi nie miał zamiaru tam wracać. Nie tylko dlatego, że przyzwyczaił się do wygody, jaka była mu zagwarantowana w Edenie, a głównie dlatego, że życie na własny rachunek był utrudniony przez jego leniwą naturę i zastałe mięśnie. Powoli zapominał jak się to robi. Jak się żyje z dnia na dzień, nie mając co do ust włożyć.. Raz albo dwa razy zapiszczał żałośnie, ale pazury nadal były schowane, a życiu skrzydlatego nie groziło niebezpieczeństwo. Lev wykonywał każde jego polecenie wiernie, niczym pies, choć ślepia zamknął już wcześniej. Profilaktycznie, w obawie, że też rżący płyn może je wypalić, gdy do nich wpadnie. Otulony przez przyjemny dla jego sierści i dopasowany do rozmiaru jego ciała materiał, mruknął przeciągle, by zaakcentować swoją wdzięczność, ale żadne niepotrzebne czy też potrzebne - "dziękuję" byłoby nawet w tej sytuacji wskazane- słowo nie wypadło z jego kociego pyszczka. Poczuł nagłą odrazę do swojego popsutego głosu. Nie chciał też, aby stróż zasypał go nową porcją pytań na temat przeszłości, którą nadal wolał utrzymać przed nim w tajemnicy. Anielski raj nie był w końcu domem dla kogoś, kto mordował tę rasę bez krzty litości dla zwiększania swoich szans na przeżycie.
Ruairi, odłożony na mebel, czuł się jak szczur złapany w pułapkę na takowe stworzenia. Sparaliżowany i niezdolny, by wykrzesać z siebie odpowiednie pokłady sił na przynajmniej samodzielne wysuszenie się, albo chociaż wydostanie się z pod grubej i przyjemnie ciepłej warstwy materiału. Drżał w swoim ulubionym ręczniku, pomiaukując nerwowo pod nosem, nadal nie do końca uspokojony po swoim nurkowaniu w mleku, a potem kąpieli. Zniósł bez problemowo. Antares zawsze wykazywał się w tej kwestii godną do pozazdroszczenia delikatnością, świadczącą równocześnie o tym, że ma rękę do zwierząt, ale jego uwarunkowana skłonnościami rasowymi niechęci do wody wiodła prym. Nie lubił wody. Zresztą właśnie dlatego, kiedy jeszcze boska klątwa nie odcisnęła się na żałosnej egzystencji pozbawionego chęci do życia mordercy, z reguły chodził nieświeży - oblepiony potem, otulony naturalnymi zapachami. Jednym słowem śmierdział jak przeciętny menel na Desperacji, odstraszając swoją wonią każdego w miarę normalnego rozmówcę, oprócz pewnego szaleńca, który co ruszt przynosił mu niebanalne prezenty z niepoprawnymi podtekstami.
Dostrzegając wysyłane mu od czasu do czasu przez Antaresa wyrażające coś na wzór niepokoju spojrzenie, zwinął się w ciasny kłębach i zamknął ślepia z zamiarem pójścia spać. Chęci do reszty dnia z niego wyparowały. Chciał tylko leżeć i oddychać. Może też jeść, pod warunkiem, że nie będzie musiał sam na takowe polować. Ewidentnie nie miał na to siły.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Ciemnowłosy co wyjątkowo łatwo było dostrzec — nie odczuwał lęku względem biokinetycznej, kociej formy Wymordowanego, będąc do niej nie tylko przyzwyczajony, ale i poniekąd przywiązany. Zdawać, by się mogło, że jego umysł nie dopuszczał do siebie myśli, że to człowiek lub najzwyczajniej w świecie Anioł Stróż doszedł do wniosku, że w tej niewinnej postaci nie zrobi mu krzywdy. Logicznym stwierdzeniem byłoby to, że Ruairi miał sposobność na to, by pozbawić go życia przez okrągłe pięćdziesiąt lat ich wspólnej egzystencji. Jednak wbrew wszelkim pozorom postrzeganie Antaresa zostało porządnie zachwiane i tak jak wirujące mętlik w jego głowie czy znajdujące się w ciągłym ruchu emocje zaliczające przejażdżkę na huśtawce skrajności — nie ułatwiały orzekania jednoznacznych, sprawiedliwych osądów. Świadomość tego wcale nie sprawiała, że wycieranie mleka i rozpryśniętych wszędzie pojedynczych kropel, wręcz przeciwnie.
To prawda, nie postrzegał go w kategorii zwierzątka domowego, którym powinien się całodobowo zajmować i otaczać troską, choć tego przyzwyczajenia nie potrafił się nijak pozbyć, a jako Wymordowanego. Pytania, na które nie uzyskał żadnej odpowiedzi ciążyła mu, przyprawiając go o złe samopoczucie. Antares, co jednak wypada podkreślić, nie zamierzał wyrzucać Kota za drzwi i kazać mu odejść na Desperację. Anioł Stróż niechętnie musiał się przyznać sam przed sobą, że był do jego obecności i kociej osoby przywiązany.
Anioł po posprzątaniu mlecznego bałaganu poprzedzonego topieniem się swojego pupila uspokoił się względnie, choć skrzętnie skrywaną tajemnicą bowiem sam Ruairi zdawał sobie sprawę ze stosunku Antaresa do siebie, co nierzadko wykorzystywał dla własnej wygody. Powinien jednak wiedzieć, że tylko w ludzkiej postaci miał nad skrzydlatym znaczącą przewagę — w obecnych warunkach to on stawiał karty, a Wymordowany musiał spodziewać się, że ten będzie oczekiwał odpowiedzi, których unikanie przyniesie za sobą konsekwencje i zwężające się zaufanie ciemnowłosego, wspierając to na twardym fundamencie własnego anielskiego uporu i stanowczości.
Niedługo potem powrócił do swojego Kota, który najwyraźniej zamierzał ponownie iść spać po przespaniu dokładnie dziesięciu godzin. Antares w milczeniu, aczkolwiek bardzo delikatnie chwycił za ręcznik, by osuszyć nim mokrą, czarną sierść na grzbiecie i brzuchu Ruairiego, a także głowę i dolną część kociego pyszczka. Na koniec zostawił sobie uwrażliwiony, nietypowy jak na kota ogon,
Nie kładź się spać, Ruairi — mruknął skrzydlaty tonem poważnym, choć wybrzmiała w nim lekka, acz despotyczna nuta niewnosząca żadnego sprzeciwu. Pora na sen już minęła, lecz przeżycia z tego wczesnego poranka rozbudziły anioła na tyle, by ten nie myślał o zbyt prędkim położeniu się. — Po niedoszłej próbie utopienia się w mleku jestem ci winny porządne śniadanie, dlatego, że spuściłem cię z oka. — oświadczył, patrząc na kota-miniaturkę uważnie. Czuł się trochę lepiej z myślą, że ten gdzieś nie poszedł. W tym wszystkim Antares zapomniał o niedopitym, a ledwie napoczętym na werandzie w trakcie podziwiania natury o mleku z rozpuszczoną łyżeczką miodu. — Pozwolę ci wybrać co mam dla ciebie przygotować, ale pod jednym warunkiem — dostanę potem odpowiedzi na wszystkie pytania. Doskonale wiemy, że tego nie unikniesz, nawet jeśli mi teraz odmówisz… — dodał spokojnie anioł, lecz ton jego głosu nie zaliczał się zbyt wesołych, mimo iż kącik jego ust na krótki moment się uniósł. Podejrzewał, że współpraca z Ruairim będzie trudna, bo Wymordowany najzwyczajniej w świecie nie chciał obdarować go prawdą, na której Antaresowi tak bardzo zależało. Teraz się przecież nie denerwował jak widok ludzkiej postaci Kota, zatem nie miał odpowiedniego argumentu, aby mu odmówić.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Och, to było do przewidzenia, że włóczykij nie pozwoli mu zasnąć przez okres najbliższych godzin - Ruairi wyjątkowo, na przekór swoich wcześniejszych upodobań i możliwości, przespał całą noc, co musiało być zapewne skutkiem ubocznym rzuconej na niego przez Zastęp klątwy. Zastrzygł uszami, wsłuchując się w znajomą barwę głosu, choć jego ton był dla kota obcy. Stróża nigdy nie charakteryzowała taka raniąca stanowczość, zatem wrażliwym na dźwięk narządzie słuchowym kota jego słowa zabrzmiały dziwnie obco, jakby w rzeczywistości to nie on je wypowiadał, przez co zwierzę bardziej się skuliła, zaczepiając paznokcie o materiał ręcznika.
Mniej jednak bez słowa protestu pozwolił się wytrzeć, lecz i podczas tej czynności napotkał przykrą niespodziankę. Pojedynczy, przeszywający pisk wydobył się z pomiędzy jego kocich warg, kiedy Antares w trosce o mokre futerko, złapał go najprawdopodobniej całkiem niepostrzeżenie za ogon, będący od zawsze najwrażliwszym punktem na ciele Rory'ego w biokinetycznej formie. Aby tego wszystkiego było mało, kot zadrżał i obnażył w geście obronnym kiełki, lecz nie rzucił się czarnowłosemu do gardła, w ostatniej chwili się hamując.
Jestem baaaaaaaardzo śpiący — mruknął cicho, akcentując swój śpiący stan w środku wypowiedź potężnym ziewnięciem. „Wiosłowanie” łapami w rondelku pełnym mleka było męczącym doświadczeniem, które wyssało z niego całą energię. Ostatnio za bardzo się przeforsowywał…
Zasyczał w akcie dezaprobaty, słysząc żądanie stróża. Nie lubił jak stawiona mu jakikolwiek warunki czy też ultimatum, i nigdy takowych nie przypiąłby do ust swojego właściciela, który desperacko próbował dowiedzieć się prawdy o swoim kocie. On sam jednak miał inne plany i absolutnie nie miał zamiaru zdradzać stróżowi żadnych szczegółów, mając pewność, że one zapewne rykoszetem odbijają się od pielęgnowanej na przestrzeni lat ich znajomości, która była budowana od fundamentów - wraz z przygarnięciem kota pod anielski dach i zapewnieniem mu opieki, w tym wyżywienia.
Rory przesunął chropowatym językiem po pyszczku.
Nie mam kubków smakowych, mówiłem ci, więc wszystko mi jedno co przygotujesz i tak to zjem ze smakiem — rzucił zatem znużonym głosem, by przypomnieć skrzydlatemu o swoim upośledzeniu smakowym, który najprawdopodobniej pod wpływem ostatnich wydarzeń umknęło jego uwadze.
Ruairi był stworzeniem wszystko żernym, pod warunkiem, że posiłek nie był jadalny tylko raz i po skonsumowaniu go jego żołądek się nie buntował. Nie lubił żadnych wariacji pod tym względem.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Gdyby tylko Kot zdecydował się na dłuższe spanie, a tę noc co wypada wyjątkowo zaznaczyć — mimo zapowiedzi Antaresa spędził jednak z nim w jego łóżku, to cieszyłby się przywilejem, w ramach których ciemnowłosy nie wyrywałby go ze snu, lecz po tej niedoszłej próbie utonięcia w mleku o drzemce mógł zapomnieć. Właściciel złotych gogli, które aktualnie znajdowały się na jego szafce nocnej, żądał wyjaśnień. Unikanie lub ucinanie tematu przez Ruairiego — do tego imienia nadal nie mógł się przyzwyczaić, stale łapiąc się na tym, że brzmi dla niego równie obco, co ton głosu w rozumieniu kociej marudy — sprawiało jedynie, że Anioł Stróż nie potrafił znieść bycia w niewiedzy i bardzo się z tym narzuconym stanem męczył. Chciał usłyszeć prawdę, chociaż nie można było ukrywać, że się jej obawiał i przyprawiało go to o dawkę stresu.
W momencie, kiedy pisk Ruairiego przeszył chłodne, poranne powietrze — Anioł Stróż odruchowo cofnął dłonie do siebie, przerywając podjętą czynność osuszania swojego podopiecznego, zabierając przy okazji mokry, mały ręczniczek. Przyglądał się reakcji obronnej Kota z rosnącymi wyrzutami sumienia, dlatego ściągnął usta w wąską linię. Po chwili, jakby z wahaniem, wyciągnął w jego kierunku prawą rękę i pogłaskał najpierw jego malutki, pokryty mięciutką sierścią łebek, a następnie grzbiet.
Przepraszam, Ruri — mruknął skruszonym tonem Antares, skracając przy okazji imię Kota do tej formy, którą przyniosła mu ślina na język. Zawsze obawiał zrobić komukolwiek i jakąkolwiek krzywdę, dlatego być może już dawno temu wykształcił w sobie pewną obawę przed umiejętnościami bojowymi. Miał do siebie pretensje o to, że nie osuszał jego sierści o wiele delikatniej w przypadku nadwrażliwego, długiego i nietypowego jak na koty ogona. — Nie chciałem zrobić ci żadnej krzywdy. — zapewnił bez odrywania palców od jego sierści, patrząc na niego przepraszającym wzrokiem. I chyba był to pierwszy raz licząc od wczorajszych wydarzeń, kiedy wyciągnął w jego stronę dłonie bez posiadania na uwadze, że Kot nie jest już jego pupilem, a wymordowanym, których się bał od tamtych przykrych, ciężkich wydarzeń, przez które nabawił się lęku przed ludźmi i licznych blizn, skrywanych pod materiałami ubrań.
Przypuszczam, że zawsze będziesz bardzo śpiący, kiedy będę chciał dowiedzieć się prawdy — odparł z wyrzutem Stróż, cofając rękę do tyłu. Po wcześniejszych wyrzutach sumienia nie pozostało żadnego śladu, w oczy za to mogła rzucić się lwia zmarszczka wynikła ze zmarszczenia brwi. Na twarzy Antaresa wymalował się grymas niezadowolenia. Och, zdecydowanie poczuł się odpychany kolejnym zignorowaniem jego chęci na poznanie prawdy. Ruairi nie zdawał sobie sprawy, że usilnym, przymusowym wręcz odsuwaniem skrzydlatego zasiewał jedynie w jego sercu coraz więcej wątpliwości i rosnący brak zaufania do jego osoby.
Pamiętam, że nie czujesz smaków, ale chyba zapach potrawy śniadaniowej też ma tutaj jakieś znaczenie, czyż nie? Chyba nie powiesz mi, że jedzenie jest ci kompletnie obojętne… — Przekrzywił lekko głowę w bok, spoglądając na kota, ręce zaś skrzyżował na torsie. Ze względu na to, że skrzydlaty miał na sobie błękitną koszulkę na krótki rękaw w oczy rzucały się na pewno liczne blizny na jego ramionach i przedramionach, o nadgarstkach już nie wspominając. W tej chwili jednak na to nie baczył, choć zwykle ukrywał je skrzętnie, naciągając dokładnie rękawy.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 2 z 3 Previous  1, 2, 3  Next

 
Nie możesz odpowiadać w tematach