Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 18 z 19 Previous  1 ... 10 ... 17, 18, 19  Next

Go down

Pisanie 21.10.17 17:52  •  Podnóże gór  - Page 18 Empty Re: Podnóże gór
Cel zniknął z jego oczu, pozostawiając po sobie jedynie coraz bardziej pęczniejące uczucie wściekłości. Gdyby tylko był w stanie myśleć racjonalnie, można byłoby przysiąc, że stojąca przed nim osoba była nierzeczywista – jakby wyobraził ją sobie, by mieć usprawiedliwienie, dla negatywnych odczuć, które wzbierały na sile. Jednak obcy zapach, który unosił się dookoła – odczuwany przez Rottweilera intensywniej niż zwykle – sprawiał, że nie mógł się pomylić. Musiał ruszyć się z miejsca
DOPAŚĆ GO
ale ciężar na jego plecach robił się niemożliwy do zniesienia. Sięgnął ręką za siebie, z trudem docierając do jednej z łopatek, po której przeciągnął pazurami, rozdzierając wszystkie warstwy materiału, który miał na sobie, nieświadomie też docierając do skóry, na której pojawiły się krwiste, pulsujące pręgi.
Ryan.
Głos stopniowo oddalał się od jego podświadomości.
Nie próbował już biec ani podążać tropem. Nie zarejestrował momentu, w którym jego kolana zderzyły się z ziemią, a ciężki oddech zaczął gwałtownie poruszać jego klatką piersiową. Czarne pióra nadal wydostawały się z jego pleców, pojawiając się jakby znikąd. Zdawało się, że ludzkie ciało nie było zdolne do tego, by pomieścić w sobie ich aż tyle. Obraz przed jego oczami na przemian przygasał, a później jaśniał do tego stopnia, że ciemnowłosy musiał mrużyć powieki. Dzwoniło mu w uszach, jakby każda kolejna fala bólu była jeszcze jednym grantem, który wybuchał tuż obok niego.
Umierał?
Już jesteś martwy, Jay.

{Ból w okolicach łopatek: 16/17.


Ostatnio zmieniony przez Fucker dnia 03.01.18 20:05, w całości zmieniany 1 raz
                                         
Fucker
Rottweiler     Opętany
Fucker
Rottweiler     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 21.10.17 17:53  •  Podnóże gór  - Page 18 Empty Re: Podnóże gór
Wilcze uszy wymordowanego raz po raz podrygiwały, gdy w pobliżu rozległ się jakikolwiek szmer, a piegowaty nos poruszał się w dość komiczny sposób, wyłapując masę różnych zapachów z otoczenia. Białowłosy wydawał się jednak być spokojny, jakby zagrożenie już ustało, mimo że pod drzewem kręciło się tropiące zwierzę, a wcześniej spotkany nieznajomy nie wyglądał na poczytalnego, choć Heath w zasadzie nie znał znaczenia tego słowa.
„Co jeszcze wy wilki robicie (...)”
Zadarł głowę wyżej, przechylając ją nieznacznie na bok. Na ustach albinosa zabłąkał się ledwo widoczny uśmiech. Chyba nie do końca rozumiał, skąd wzięło się to pytanie, skoro odpowiedź na nie wręcz sama nasuwała się na myśl, jednak złotooki wyraźnie poczuł jakieś drogne ukłucie ekscytacji, jakby sama możliwość udzielenia odpowiedzi przynosiła mu radość. Nie było się czemu dziwić, skoro tak rzadko miał do czynienia z osobnikami swojego pokroju, jednak mało kto zdawał sobie sprawę, że większość swojego czasu spędził pośród tych dumnych czworonogów, mając za wyjątek jedynie towarzystwo Staruszka.
Wszystko ― podkreślił, nie zdając sobie sprawy, że dla jego towarzysza nie była to pocieszająca perspektywa. W końcu starał się uciec od tej niechcianej ostateczności. ― Oczywiście tak długo, gdy mamy ku temu powód i mamy za co walczyć. Nie zabijamy dla zabawy ― oświadczył, jakby nie chciał, żeby nieznajomemu przyszło do głowy, że miał do czynienia z nierozumnymi bestiami. ― Ten tutaj ― wskazał dyskretnie palcem na czworonoga, który nadal węszył i rozglądał się po najbliższej okolicy ― znalazł swojego właściciela. Niełatwo jest przejąć kontrolę nad wilkiem, ale dla niego musiał być godny zaufania, dlatego teraz próbuje stać się przydany i go chronić, nawet jeśli to nie ty stanowisz tu zagrożenie. To taka... jak to się nazywa... lojalność?
Wzruszył barkami, zupełnie nie myśląc nad własnymi słowami, gdy w dość otwarty sposób wytykał nieznajomemu własną słabość. Wydawało się nawet, że Coy miał wrażenie, że gdyby nie on, tamten ciemnowłosy z pewnością zmiótłby go z powierzchni ziemi.
Nie wyczuwam, żeby się zbliżał ― rzucił cicho, jednak dla pewności, przechylił się nieco na bok, by obejrzeć się w kierunku, z którego już powinien zmierzać mężczyzna. Ani śladu. ― Może odpuścił? To zwiększa szanse na to, że wilk zaraz pójdzie go poszukać. Na razie i tak musimy zaczekać.
Przylgnął plecami do pnia, przymykając nieznacznie powieki, jakby to „Na razie” miało jednak jeszcze trochę potrwać.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 05.01.18 20:15  •  Podnóże gór  - Page 18 Empty Re: Podnóże gór
Wrzask. Nie miał w sobie nic z bólu – było w nim raczej więcej nieokiełznanej i zwierzęcej wściekłości, która miała na celu odstraszenie wszystkiego, co żywe i co znajdowało się w promieniu co najmniej kilkudziesięciu metrów. Uniesione wargi ciemnowłosego, eksponowały wydłużone kły, na których życie na Desperacji nie ośmieliło się odcisnąć swojego piętna. Srebrzyste tęczówki błyszczały, zdradzając gotowość do ataku w każdej chwili, mimo że ciało wymordowanego zdawał się przytłaczać ogromny ciężar.
Jeden ciężki oddech, drugi.
Liście po jego bokach zaszeleściły, towarzysząc przy tym głuchemu łupnięciu, gdy coś ciężkiego z impetem uderzyło o ziemię. Dźwięk ledwo dotarł do jego uszu, stłumiony nieznośnym pulsowaniem wewnątrz nich. Zdawało się, że smoliste skrzydła wręcz wylały się z jego pleców, a teraz smętnie przylgnęły do ziemi, jak pozbawione życia i jak zbędny balast, który sprawił, że ciało Rottweilera stało się jeszcze bardziej ociężałe. Szarooki nie pozwolił jednak na to, by przekleństwo, którym go obarczono, przyszpiliło go do ziemi. Drżące przedramiona robiły dosłownie wszystko, by nie ugiąć się z wysiłku – dobrze wiedział, że gdyby nie ból, poradziłby sobie z tym bez najmniejszego problemu. To nie był pierwszy ani też nie ostatni raz, gdy życie w tej cuchnącej dziurze nie rozpieszczało, dlatego okazywanie słabości było różnoznaczne z podaniem się na talerzu.
A on nie zamierzał trafiać na tę mniej chwalebną stronę łańcucha pokarmowego.
Musisz się podnieść, Ryan.
Upierzone skrzydła ledwo poderwały się z ziemi na kilka centymetrów, by po chwili opaść w dół z identycznym łomotem. Miał ochotę wyrwać to gówno ze swoich pleców, tak samo jak miał ochotę dorwać tego uśmiechniętego skurwysyna i zetrzeć mu ten kretyński wyraz z twarzy. Chciało mu się palić, by ukoić wszystkie nerwy, które buzowały wewnątrz niego i przyćmiewały wiecznie spokojny umysł – bez tego wszystko wydawało się być nie na miejscu. Chciało mu się pić, gdy uporczywe drapanie w gardle powodowało dodatkowy dyskomfort. Chciał wszystkiego, czego teraz nie mógł mieć. Nie w środku lasu i nie w promieniu najbliższych kilkudziesięciu kilometrów.
Odetchnął głębiej i przez jakiś czas trwał w bezruchu. To mogło trwać sekundy albo minuty, zanim wreszcie jego płuca i puls zaczęły odzyskiwać swoje naturalne tempo i zanim jedno z kolan Grimshawa nie wysunęło się do przodu, pozwalając na dodatkową stabilizację. Krok po kroku, bez pośpiechu zaczął podnosić się na równe nogi, szurając prawie bezwiednymi skrzydłami po ziemi. Nie znosił braku kontroli – nic dziwnego, że nie w smak było mu targanie ze sobą pasożyta, do którego siłą rzeczy był przygwożdżony.
Typowy dzień na Desperacji. Jednego dnia wyglądasz normalnie, a następnego już nie.
Jego ramię zetknęło się z chropowatą korą drzewa, które okazało się idealną podporą dla kogoś, kto w pierwszej chwili ledwo był w stanie ustać na nogach. Mętny wzrok przemknął po lesie, w którym już wraz z upływem kolejnych minut robiło się coraz ciemniej. Zmierzch zbliżał się nieubłaganie. Nie mógł zostać tu ani chwili dłużej.

___z/t.

{Ból w okolicach łopatek: 17/17. ZAKOŃCZONE.

Podnóże gór  - Page 18 Mn7ORfd
                                         
Fucker
Rottweiler     Opętany
Fucker
Rottweiler     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 25.03.18 22:13  •  Podnóże gór  - Page 18 Empty Re: Podnóże gór
Naciągnięty na łeb kaptur zatrzepotał pod mocniejszym podmuchem wiatru, niemal ześlizgując się z jasnych kosmyków, gdyby w ostatniej chwili nie został pochwycony między palce. Wzrok tymczasem uciekał na bok, szukając w dole tropiącego wilka oraz jego niepoczytalnego właściciela. Dopiero odnalazłszy ich obu, stojących wciąż na swoich miejscach, mógł znów spojrzeć na wybawcę siedzącego tuż obok i odetchnąć z drobną, acz niewątpliwie nawiną ulgą. Krótki impuls oznaczający się ukłuciem bólu w tyle czaszki uświadomił, że na chwilę obecną nie było jeszcze żadnego powodu, by się rozluźniać.
„Wszystko”
Wraz z przechylonym łbem, na bok opadły również zwierzęce uszy. Twarz zastygła w nieco sceptycznym wyrazie, jakby odebrał słowa wymordowanego za żart, a jednocześnie jego powaga i pewność podczas wypowiadania tego jednego wyrazu zbiła go z tropu. Dalsze wyjaśnienia przyszły szybciej, niż zdążył wymyślić odpowiedni komentarz. Raz jeszcze podążył wzrok za wskazanym zwierzęciem, tym razem nie poświęcaj mu aż tyle uwagi, co wcześniej.
- Oby ta lojalność kiedyś go nie zgubiła - mruknął pod nosem, choć coś w tonie wypowiedzi podpowiadało, że wcale nie mówił o tym jednym osobniku. Może nawet nie miał na myśli żadnego konkretnego przypadku, a ogół. I nawet jeśli słowa białowłosego mogły w mniejszym lub większym stopniu uderzać w jego dumę, nie wyglądał na zbyt poruszonego tym faktem. Prawdopodobnie najzwyczajniej w świecie przyjął do świadomości własną słabość, przypiął pod rubrykę 'do naprawy' i zapamiętał, by nad tym popracować.
„Może odpuścił?”
- Może uznał, że nie jesteśmy godni miana posiłku – mimo lekceważącego gestu wzruszenia ramionami, nie czuł się źle z tym faktem. Dla zachowania spokoju ducha zaczepił rękę o najbliższą gałąź, wychylając łeb najbardziej, jak się dało, a przy tym uważając, by nie runąć w dół jak worek cegieł. Rzeczywiście, żadnego śladu. Zniknął nie tylko główny agresor, ale i buszujące w dole wilk. Dokładne prześwietlenie wzrokiem okolicy posłużyło myśli, że chyba, ale tylko chyba zagrożenie zniknęło. Wsparł znów plecy o twardy pień, bezgłośnie uderzając tyłem głowy w chropowatą korę.
- W ogóle to dzięki. Za ratunek – nie miał pojęcia, czy drugiego wymordowanego będzie obchodziła jakakolwiek forma podziękowań lub, czy zwróci na to najmniejszą uwagę. Potrzeba wypowiedzenia tych kilku słów była na tyle duża, że poruszyła ustami czysto automatycznie.
Zmył się dość szybko. Niebezpieczeństwo stało jeszcze w cieniu krzewów i obserwowało bacznym wzrokiem, niemniej to nie było już nic niezwykłego.

z/t
                                         
Rhett
Kundel     Opętany
Rhett
Kundel     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 11.07.19 14:40  •  Podnóże gór  - Page 18 Empty Re: Podnóże gór
Leży już prawie półprzytomny, z nosem wciśniętym w kawał szmaty, z bólem tak ogromnym, że napinającym każdy mięsień. Istnieje gdzieś pomiędzy śmiercią z wycieńczenia a chęcią na kolejne złapanie oddechu. A jest to na siedem lat po wyjebaniu jego osoby za mury. Pamięta, jak paznokcie, które już wtedy przypominały niewielkie szpony, tarły o wysoki, czerwonawy mur. Tak nabawił się pierwszej, poważnej infekcji. Na kilkanaście minut po wryciu pyskiem w piaski Desperacji. Teraz żałuje, że nie wydrapał sobie przejścia, przez te kilkadziesiąt lat życia, bo sięgnąłby pod domowe stoły. Wylizałby to, co wylano, połknął wszystko, co upuszczono. Wychowany w domu pełnym mięsa, tego gotowanego, smażonego, aż w końcu trawionego, myślał, że głód ogranicza się do godzin pomiędzy posiłkami. Do płaczu o kolejną porcję wątroby, serc, steków; wszystkiego, co wcześniej stanowiło mokrą, przyjemną w dotyku masę o krwistym posmaku. Uniósł powieki. Ponownie zwęszył padlinę.
W swej lisiej formie jest szybszy, wytrwalszy, zwinniejszy. Lubi ten stan dziwnego zezwierzęcenia, które znajduje ujście w instynkcie. Czasami zapomina się na tyle, że machinalnie zasypia w znalezionej dziurze, osypuje ciało piachem, ciepło świata zewnętrznego przyjmując z niejaką wdzięcznością. Teraz, cicho stąpając w kierunku zdechłego cielska, wciska nos w kłębki wysuszonej trawy, w tę udawaną florę o niemal monochromatycznych barwach. Szuka zapachu krwi, tylko zapachu, ponieważ oczy już od dawna nie wychwytują czerwieni. Stąd pustynne krajobrazy ograniczają się do musztardowych żółci i zimnych brązów.
Syczy, gdy łapa trafia na jeden z ostrzejszych kamieni. Jest blisko. Swąd rozkładającego się ciała, ciche brzęczenie owadów - już czuje skórę, która wystawiona na słońce, teraz rozpływa się w ustach. Smak rozkładu wlewa mu się w gardło, nastraja do dalszej podróży. Tym razem powrotnej.  Zawija ogon, gdy pysk sięga ponad niewielki krzak.
„Do chuja”, myśli, gdy nad cielskiem, prawdopodobnie niewielkiej łani, krąży ponadprzeciętne ptaszysko. Czuje, że mięśnie już lgną do ciała, chcą wdrapać się pod jego zapach, wpleść w kości, pozostać w nich na tak długo, aż głód minie, aż ludzkie wspomnienia staną się niezrozumiałą przypowiastką. Ale teraz jeszcze rozszarpać te skrzydła, wyniszczyć szkielet. Mimowolnie więc szczerzy kły, krąży w miejscu. Żałuje, że zostawił wszystko w pobliskiej norze, że naiwny człowiek, który odciska piętno na lisiej formie, jest idiotą. Że osoba z nim zespolona nie pomyślała, nie wie, jak działa zwierzę, że niewielka psowata istota nie skoczy ku wielkiej sowie. W rezultacie czuje jak wraca ku ludzkiej posturze, jak skóra wydłuża się wraz kośćmi, rozciąga jak guma, choć znacznie boleśniej. Wycieka z niego zwierzę, chowa się w kąt, syczy złośliwie, bo przerwano jej żer. Głupia lisia natura.
Staje w końcu wyprostowany, nagi, patrzy odważnie na latającą istotę. Teraz wydaje się mniejsza, choć wciąż zajadle skrzecząca nad padliną. Krąży niczym na westernach, które oglądał z ojcem. Ale westerny nie wykazywały istnienia postaci o dwóch naturach: zwierzęcej i ludzkiej. Czym więc ona jest, kolejnym demonem czy zwyczajnie przerośniętą sową? Chłopięce usta zastygają w nieśmiałym uśmiechu, gdy stopy z wolna cofają się. Dłoń sięga po wszystko to, co zostawił za drzewem. Tym czy tamtym? Szybko zerka za siebie, szuka, klnie. Nie znalazł. Podejmuje drugą próbę, gdy ciało ponownie woła o pomoc. Mięśnie nóg zaczynają promieniować dziwnym, ostrym bólem. Warczy, nieco za głośno. Opiera się plecami o drzewo i niemal słyszy dawne życie, które kiedyś w nim się wykluło.
— Żałosne — mruczy niemal z rozbawieniem, choć kolana lgną ku ziemi.


Ostatnio zmieniony przez Jarema dnia 23.07.19 10:59, w całości zmieniany 1 raz
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 11.07.19 18:50  •  Podnóże gór  - Page 18 Empty Re: Podnóże gór
Dni o zapachu suchego powietrza, leniwej podróży chmur po niebie, o kolorze słońca, które jakby zniechęcone podniebnymi towarzyszkami skłania się powoli kryjąc za wierzchołkami drzew. Góry Shi, pasmo, które odwiedza się nierzadko, dzikość, która pozwala tej w sercu rozpościerać szpony, skrzydła, rozwierać ślepia, brodzić w tężejącej w lepkim rozkładzie krwi. Cierpliwość ma kolor siniaka, niestały, zaczynający się rumianą czerwienią przez zasiedzenie, przechodzący w purpurę granicy wytrzymałości aż do żółto-zielonych poddańczych barw organizmu. Cierpliwość ma każdy dźwięk otoczenia, który zapamiętywał słysząc zapętlony, kiedy w bezruchu trwał wsparty o potężny konar drzewa, szerokimi źrenicami obejmując ogromną połać ziemi daleko pod nim, ciągnącą się u skraju sosen jak martwe morze zieleniejącej się, niskiej trawy. Dawno zapomniał obserwować jak człowiek, wypatrywał myszy przemykających między trawami, myszołowów pikujących bezszelestnie by je utulić do śmierci silnymi palcami, obserwował połyskujące w oddali futro przemykające niemal niepostrzeżenie między niskimi krzewami, patrzył na towarzyszkę niedoli, szarą sowę o postrzępionym ogonie, niechętnie krążącą nad padliną. Dlaczego tak niechętnie?
Quousque tandem abutere, Catilina, patientia nostra?
Palec powoli przesuwa się na zamku broni, ledwie dosłyszalne kliknięcie łuski wpadającej w prowadnicę, przez maleńki wizjer powoli spogląda poniżej kołującego ptaka. Może to sarna, może koziołek, wybebeszony brutalnie ale sprawca umknął gdzieś, dlaczego? Kawałek dalej, szare futro przez ułamek chwili lśni nieśmiało muśnięte promieniem słońca, które jak wstydliwy kochanek na chwilę jedynie ciepłym palcem sięgnęło spomiędzy chmur.
Lis. Vulpes. Futro. Mięso. Kruche kości. Gdzie się chowasz, chodź, chodź...
Sowa płochliwe zwierze, lis, płochliwsze nawet, dzikie zwierzęta w swojej lichej mnogości wykazujące swoją obecność oszczędnie, świadome setek zagrożeń nie tylko ze strony innych drapieżników. Palec powoli przesuwający się na spust i... zaskoczenie, mieszające się bezwstydnie z ciekawością. Jakby czuł w kościach to samo odrętwienie ciała wyłaniającego się z lisiej formy, jakby fantomowo i jego ogarnął dyskomfort powrotu do własnego ciała. Grymas urodził się na jego twarzy i zmarł nim mięśnie mimiczne były w stanie dać upust frustracji. Opuścił broń i spojrzał na mężczyznę, bo ewidentnie już nie chłopca, wtulonego w pień drzewa, obserwującego sowę z równą niechęcią co teraz ona jego.
Och Catilina...
Miękkim ruchem zsunął się z drzewa, najgwałtowniejszy ruch jaki zadział się w najbliższej okolicy od samego świtu. Wyprostował się opuszczając broń i wbił spojrzenie w obcego, ostro i nagląco. Jak haki. Kim jesteś i dlaczego nie mogę Cię zabić.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 14.07.19 17:43  •  Podnóże gór  - Page 18 Empty Re: Podnóże gór
Przerażała go zwierzęca płochliwość. Niestety, ale poddawał się jej bezmyślnie, intuicyjnie nawet. Przybieranie lisiej formy nie tylko powodowało zmianę myślenia, jakby neurony odnajdywały między sobą innowacyjne powiązania, ale i zyskiwał gamę nowych zachowań - szybkich, lękliwych, które podszyte były złowrogim warknięciem. Stąd każda transformacja wiązała się z kującym bólem. Kości prostowały się, zdawały łączyć na nowo, nadbudowa z mięśni oblekała kruchy, ludzki szkielet. Na niespełna siedem lat po przemianie chłopak wciąż monotonnie cierpiał, ale ból ten, choćby niewiadomo jak mdły, już na samym końcu zdawał się przyjemnością. Dowodem na to, że nieprzyjemne, gołe, zwyczajnie nieestetyczne ciało człowieka ma swoją kontynuację.
Sowa zerwała się do lotu. Wystraszona, podobnie jak on przed momentem, rzuciła mu ostatnie, zawistne spojrzenie i nawet nie huknęła, gdy zostawiła swój jeden z pierwszych od dawna obiadów pomiędzy dwójką nieznajomych.
Spust, zwężone oczy, dłonie ciasno przylegające do jeszcze zimnego metalu. Wypali, za moment strzeli i ciało chłopaka runie na ziemię jak postrzelona łania. Panikuje, choć wyczytać to idzie jedynie w oczach. Samo ciało nadal trawi szybką przemianę. Nie było czasu na oddech, na krótką chwilę dla pulsujących mięśni. Nogi wciąż rwą ku ziemi, ale nie ma na to czasu. Ponownie, tym razem już w dzikiej panice podsycanej lękiem sprzed chwili, kurczy się jak jego matka przy dłoniach ojca. Podobnie do kobiety oczekuje przeszywającego bólu w klatce, ale nim to nastąpi zada ostatni cios, tak na dobranoc, na do widzenia, na „pierdol się, jebany chuju”.
I już ma skoczyć ku obcej krtani, lisie łapy prawie dotykają gorącego podłoża, ale w międzyczasie łamią się jak u niemowlaka, a ten piszczy niczym zraniony szczeniak i wie, że już nie może. Oddycha ciężko czując, że zatrzymał się gdzieś w połowie. Oczy wciąż kieruje ku lufie broni, mierzy się z nią na spojrzenia - jej stalowe, jego rozognione. W końcu jednak prostuje plecy i wiedząc, że jego nogi są w całkowitym bezładzie, opiera się o korę zasuszonego drzewa. Chciałby wrzasnąć, ale nim krzyk osiągnie swą pełnię, zatrzymuje się gdzieś na gardłowej groźbie:
— No już, strzelaj — syczy, zły na siebie, na niego, na wszystko wokół i jeszcze coś. — Dwie pieczenie na jednym ogniu. Futro i skóra, co? A tu niespodzianka, jedynie marne człowiecze ciało. Jebałby cię pies, do cholery.
Klnie, ale przekleństwa te są machinalne, jakby przed końcem życia chciał wyrzucić z siebie wszystko to, co przyjemnie drażniące ucho. W rzeczywistości jest przecież zgarbionym pod krzakiem chłopcem o łamiącym się tembrze głosu. Jego ciało jest posiniaczone, spalone słońcem, oczy zerkają ku pobliskiemu wzniesieniu, przy którym zostawił wszelkie ubranie. I maczetę, cholerną maczetę, która uratowałaby mu tyłek.
Parska wściekły, opiera dłoń o konar drzewa i próbuje podnieść się z ziemi.
— Dobrze — mówi już spokojniej, przymyka powieki, trochę drży. — Weź tę padlinę, pięć metrów z tego miejsca. Leży nie tak długo, dwa, trzy dni. Rozszarpało ją coś dużo większego niż my, może wrócić.


Ostatnio zmieniony przez Jarema dnia 23.07.19 10:59, w całości zmieniany 1 raz
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 15.07.19 2:10  •  Podnóże gór  - Page 18 Empty Re: Podnóże gór
Patrzył na niego. Broń wciąż w gotowości, przez chwilę walka tytanów opiera się jedynie na bezruchu. Milczy. Ogień jakim są reakcje obcego, kontra lita skała, którą miał nieszczęście mieć za facjatę. Gniew versus nienaturalny spokój. Przygląda się przemianie, trudnej, niepełnej, widzi drżenie mięśni, ból jak tancereczka skaczący po zakończeniach nerwowych. Tak pięknie, tak uwodzicielsko, że niemal sam czuje mrowienie w palcach. Sam miał ogromny problem z powrotem do ludzkiej formy. Za każdym razem kiedy powinność czy ochota popychała go w stronę przemiany wiedział, że podejmuje się ryzyka, którego cena kiedyś będzie za wysoka. Słodycz bycia bezmyślnym, dzikim zwierzęciem kiedyś będzie zbyt kusząca, zbyt piękna, żeby się zmusić do powrotu w to nędzne, związane tysiącem zobowiązań ciało.
Lufa miękko, niemal erotycznie wślizguje się w miękką pochwę zrobioną z kawałka usztywnianego materiału zerwanego z jakiegoś trupa na wysypisku. Koniec polowania, sowo. Pora na rekonesans. Wystarczy kilka kroków, by zrównał się z wymordowanym. W stanie w jakim obcy kulił się pod drzewem nie mógł stanowić zagrożenia. Inaczej. Mógł. Każdy wymordowany był zagrożeniem. Ten tutaj jedynie nie śmiertelnym. Nie teraz. Nie tak.
Jebałby cie pies. Nikły grymas przecina jego twarz krzywym uśmiechem. Chciałby jebać. Mógłby tego psa obedrzeć ze skóry i zjeść, tak jak miał to ochotę zrobić z lisem. Zjadanie człowieka jednak - choć wcale nie było to danie obce w jego menu - nie leżało w jego naturze, przynajmniej nigdy świadomie. Czując w ustach metaliczny posmak porażki musiał pogodzić się ze stratą miękkiej podszewki kurtki na zimę. Kilku kawałków suchego, lisiego mięsa. Grymas, który wygląda jedynie jak żałosna karykatura uśmiechu zakwita nieco śmielej, gdy obcy zgadza się na podzielenie padliną.
- Mówisz. - wymowność była jego najsłabszą stroną. Komunikacja werbalna w tym przypadku leżała i kwiczała, ale podziwił, że w tym momencie chłopak brzmiał, jakby miał tu coś do powiedzenia. Jakby szczodrze, bogatszy o jedną padlinę, hojny chciał ją odstąpić. Jakby miał jakiś wybór. Uważnemu spojrzeniu łowcy nie umyka ten krótki błysk w oku Lisa, źrenice podążają tym samym tropem w kierunku wzniesienia. Mały tobołek nie przypomina niczego, co mogłoby w tej chwili stanowić zagrożenie.
Zgrzyt pazurów chwytających się kurczowo kory przyciąga jednak jego uwagę na powrót do obcego. To wszystko trwa tylko chwilę, Gabriel wyciąga rękę i chwyta nieznajomego za pokaleczone, biedne przedramię. Z zaskoczeniem zauważa, że ten waży więcej, niżby się tego spodziewał po takim zabiedzonym lisie. Potężne szarpnięcie odrywa go od ziemi. W jednym się zgadzali, sarnę zarżnęło coś dużo większego niż jakiś tam lisek, czy sówka. Mógł ją po prostu oprawić, odrzeć ze skóry i odejść - zamiast tego pomógł czarnowłosemu dźwignąć się na nogi.
- Ruszaj. - powiedział, zachęcająco kierując go w stronę pagórka. Trudno domyślić się jego intencji. Czy się z nim droczył? Czy chciał się pobawić? Z pewnością Biel nie pretendował na miłosiernego samarytanina, a jednak trwał nieopodal niewzruszenie jak te wielkie sosny które ich otaczały, w każdej chwili gdy Jarema się zachwiał przywracając go do pionu. Może nie subtelnie, może nie delikatnie, ale z wojskową precyzją doprowadził nieznajomego do jego cennego podołka.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 15.07.19 13:30  •  Podnóże gór  - Page 18 Empty Re: Podnóże gór
Prostuje szyję, wyciąga podbródek. Ramiona wciąż drżą, ale dreszcze z czasem przenoszą się do wnętrza ciała. Są przyjemnie ciepłe, niemal obezwładniające. Zna to uczucie. Niejednokrotnie towarzyszy krwi, która na nowo znajduje drogi dojścia do poszczególnych części ciała. Do tej pory blada, miejscami sina skóra nabiera różowawych odcieni. Siniaki stają się bardziej widoczne — głównie znaczą nogi. Jedno ze znamion znajduje się pod dłonią, która zatrzymała się na jego przedramieniu. Palce jej są zimne, zapewne od metalu, który  trzymały chwilę wcześniej. Mocny ucisk jest przyjemny. Uświadamia go, że nie stracił czucia, że lufa nie przebiła jego czaszki, że jeszcze może pooddychać. Zastanawia się, czy w ogóle warto. Chyba miał nadzieję na szybką śmierć.
Klnie cicho. Przekleństwa z chwili na chwilę tracą na sile. Aktualnie skupia się na śledzeniu ruchów obcej sylwetki. Chwila nerwowej ciszy pozwala mu zlustrować wlokące się koło niego ciało. Jest dużo bardziej pewne, silne (prycha na samą myśl), a w zaprezentowanej twardości kryje się intrygujące zacięcie. To z pogranicza musztry i dyscypliny.
— Wojskowa tresura? Widzę, że zwierzęciem można być na wiele różnych sposobów — mówi, gdy krzyżują się ich spojrzenia.
Nawet go to bawi, ta hierarchiczna relacja ubrana w formę zabawy. Nie próbuje wyrwać się z chwytu. Wciąż pamięta o broni, która jeszcze chwilę temu odcinała się na żółtawo-brązowym tle otoczenia. Myśli o padlinie, potencjalnym obiedzie, który zostawili między zaroślami. Szlag by go trafił.
Niewielki pagórek, po którym pną się pnie niegdyś zielonych drzew, otoczony jest większymi kamieniami. Kępki krzewów poukrywane są w szczelinach pomiędzy delikatnymi wzniesieniami. Suche korony drzew dają miejscowy, przyjemny cień, pod którym spał niespełna dwie godziny temu. Fauna i flora miejsca nie zachęcają, choć w rezultacie są jednym z przyjemniejszych okolicznych ekosystemów. Stawiając stopy przy podnóżu wzniesienia, kieruje już nieco zirytowany wzrok ku mężczyźnie.
— Co ty robisz, do kurwy? — pyta orientując się, że nie wypowiedział pierwszego fragmentu własnych przemyśleń. — Po cholerę mnie tutaj ciągniesz? Chcesz, żebym ubrał się na twoich oczach?
Zirytowany wyszarpuje się z uścisku towarzysza i sięga dłonią w jedno z zagłębień. Wyciągnąwszy skołtunione, brudne ubranie powoli zaczyna je na siebie nakładać. Unika kontaktu wzrokowego i powstrzymuje się przed werbalnymi sygnałami, które mogłyby towarzyszyć głębokiemu bólowi mięśni. Siedem lat, a ciało wciąż woła o pomoc — szybką śmierć, zwierzęcej bądź ludzkiej strony jednej osoby.
Wsuwając stopy w wysokie buty siada na ziemi. Jedna z dłoni ponownie sięga ku niewielkiej grocie. Opuszki palców gładzą obicie uchwytu. Ten obłożony gładkim, choć podniszczonym już materiałem sprawia mu niemal fetyszyzowaną przyjemność. Zimno metalu przebija się przez warstwę tkaniny, zdaje się dochodzić do oczu, które nagle stają się beznamiętne, poważne. Spojrzenie chłopaka wodzi po sylwetce mężczyzny, zatrzymuje się na broni skrytej przy jego boku.
— Czego chcesz? — Wstaje powoli, ostrożnie wyciągając własną broń.
Korzysta z chwili spokoju, niepisanego sojuszu z oprawcą. Dzierżąc zakrwawioną miejscami maczetę, spogląda na niego na wpół wrogo, na wpół będąc zaciekawionym. Jasne włosy, nienaturalnie zielone oczy. Widzi w nim podobieństwo do ojca, dokładnie jego militarnej zaciętości, ale i nieprzystępności, którą kojarzy z bratem. W pewien idiotyczny sposób jest zafascynowany — tą nieustępliwością i chłodem, który przelał się z broni na jego sylwetkę.


Ostatnio zmieniony przez Jarema dnia 23.07.19 11:00, w całości zmieniany 1 raz
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 15.07.19 19:58  •  Podnóże gór  - Page 18 Empty Re: Podnóże gór
Wojskowa tresura? Widzę, że zwierzęciem można być na wiele różnych sposobów. Przenosi spojrzenie na swojego towarzysza, spogląda wpierw na jego usta, jakby chciał zobaczyć wyraźnie jak wymawiają te słowa, a później w różowe oczy o zaczerwienionych spojówkach. Czy można kogoś obrazić nazywając go jego przymiotami? Obrazić bruneta nazywając go brunetem, obrazić mężczyznę mówiąc mu, że jest mężczyzną? Czy można zranić zwierze mówiąc mu, ależ jesteś wytresowanym zwierzęciem? Kiwnął jedynie ponaglająco głową, żeby szedł a nie mądrzył się, bo na nic mu były jego mądrości.
Puścił go dopiero, kiedy ten postanowił schylić się i sięgnąć do niewielkiej jamy wypchanej gratami. Tak jak się spodziewał, jaskinia pełna skarbów.
To nie tak, że Biel ma autyzm, czy może nie rozumie słowa mówionego, albo jest głuchy. Docierają do niego wszystkie melodyjne, nacechowane silnymi emocjami zgłoski jakie opuszczają rozszczekaną japę nieznajomego. Gdyby się spotkali sto, dwieście lat temu, zatkałby mu tę jadaczkę czymś twardym. Może kamieniem, a może jego własną stopą. Teraz przyglądał się jedynie temu co czarnowłosy wyciągał z dziury. Stare spodnie - za wąskie. Bluza - pewnie za mała. Co to przy pasku, apteczka? Obserwuje po kolei co zostaje wyciągnięte z jamy i rozważa precyzyjnie czy cokolwiek z tych rzeczy jest mu potrzebne. Nie miał pojęcia z jakimi oprawcami do tej pory miał do czynienia jego nowy lisi przyjaciel, fakt faktem ani nie jarało go obserwowanie jak się ktoś ubiera - w drugą stronę może jeszcze by się zainteresował, ale i to było wątpliwe - ani planował mu się z czegokolwiek tłumaczyć. W tej chwili liczyły się tylko trzy, bardzo konkretne kwestie. Po pierwsze - czy wymordowany miał coś przydatnego. Po drugie - czy Biel potrzebował tego, co posiadał drugi wymordowany. Po trzecie - jeśli nie, to czy posiadane przez wymordowanego rzeczy będą przydatne w starciu z tym, co Gabriel już słyszał w oddali, a mógł usłyszeć bo miał słuch sowy zdolny zarejestrować pierdnięcie mrówki.
Jak już wiadomo, odpowiedź na pierwszą kwestię brzmiała: nie. W związku z tym i na drugą tak samo, dopiero kiedy lis wyciągnął z ziemi maczetę Łowca przechylił głowę na bok z jakże żywym zainteresowaniem obserwując broń. Nie wyglądała na piekielnie ostrą, była jednak używalna na co wskazywały stare ślady krwi pstrzące jej szerokie ostrze. Błąd. Aminokwasy, mocznik, amoniak, wchodziły w reakcje ze stalą utleniając ją przez co robiła się słabsza. Miał trochę racji z tą wojskową tresurą, jeśli o coś w życiu troszczył się i dbał to była właśnie jego broń. Nikt i nic innego nie mogło mu uratować życia w równym stopni jak zawieść go jeśli nie przyłoży do tego wagi. Nie pamiętał, czy był w wojsku, nie był pewien, czy rzeczywiście wojskowa musztra miała w sobie coś, czego by kiedyś tam chciał, ale kto wie jaki był w zeszłym życiu. Jedynie strzępki wspomnień zachowały się w tym skrajnie nieklarownym umyśle - dziś był zbrojmistrzem, kolekcjonerem, katem. I jeśli widział usraną maczetę, no krzywił się, ale co zrobisz.
Przyglądał się nieznajomemu jakby próbował ocenić, czy ten umie się tą maczetą odpowiednio posłużyć. I to nie z szydery, że przeciwko broni palnej ten wyciąga sieczną, ale z rzeczywistej i bardzo pierwotnej troski o własną dupę. Ciężkie kroki powoli zbliżały się w ich stronę, a może to te truchło sarny było ich przekleństwem.
- Umiesz tego używać? – zapytał spokojnie.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 15.07.19 21:10  •  Podnóże gór  - Page 18 Empty Re: Podnóże gór
Post-apokaliptyczne wątki tłuką mu się po głowie. Błąd, podążanie śladem przereklamowanych filmów klasy B, z obsadą znacznie sprawniejszą, niż wskazywałyby na to ich stroje - krótkie, niepraktyczne spodenki z t-shirtami sięgającymi bioder - nigdy nie przynosiło wiele dobrego. Jednak chłopak wciąż żyje przekonaniami sprzed śmierci, z czasów, kiedy ekran rzucał na ściany kolorową łunę. Prowadzenie idiotycznych dialogów było ich - bohaterów filmów fantasy, sci-fi i innych - specjalnością. Zagadywanie potencjalnych oprawców wiązało się z dennym humorem, jako taką chęcią na przetrwanie, ale głównie stawiano na jedno - czas. A ten w przypadku Jaremy i mentalnie już umundurowanego mężczyzny był znaczący.
— Zaraz się przekonamy — mruczy znacząco, gdy rytmiczny stukot skrada się pod ich stopy.
Echo szybkich, najprawdopodobniej skocznych ruchów wprawia go w przyjemne rozluźnienie. Wizja rychłego starcia, które teraz nie miało już drogi ujścia, wywołuje w ciele ciepłą falę ożywienia. Zerka znacząco na towarzysza i wie już, że i ten szykuje się do wzniesienia pierwszych okrzyków bojowych. Choć nie, w jego przypadku byłyby to wkurwione pomruki. Uśmiecha się zadziornie, napina łopatki. Zaobserwowawszy napięcie na twarzy mężczyzny, mówi:
— Czyli też słyszysz. No proszę.
Słowa podszyte są rozbawioną drwiną, choć ta wynika nie tyle z jego zachowania, co sytuacji. Roześmiane parsknięcie - to wymuszone o wkurwionym zabarwieniu - spaja się z głosem łamanych gałęzi. Suche konary wydają ciche piski, jakby ktoś ciągnął je po zimnym asfalcie. I już widzą, jak niemal trzymetrowe stworzenie, którego szkielet pokryty jest zwisającą, rozkładającą się skórą, brnie w ich kierunku. Jest szybki, choć ograniczony pobliskim terenem. Długi, zziajany pysk z żółtymi źrenicami obleczony jest kłębem zlepionej, czarnej sierści. Gdy wrzeszczy, a wrzask ten wpierw atakuje skórę, później wtapia się w kości, by dojść do serca, ukazuje trzy rzędy żółtawych, podniszczonych zębów.
— No to berek. - Spogląda w stronę mężczyzny na ostatni raz przed skokiem w bok; okrąży go, wymordowanego.
Mięśnie, choć wciąż rozlewają ból na każdą z części ciała, teraz przyswajają spore dawki chłopięcej adrenaliny. Dotychczasowa nieprzyjemność transformuje w rozognione dreszcze, które podrygują jak prawiczek przy dziwce pierwszej klasy. Dziecięce pościgi, pierwsza krew z nosa, zachęcające okrzyki braci.
Zwinnie omija drzewa. Z maczetą przy nodze, z sercem w krtani. Jeszcze nigdy nie bywał tak bezmyślny jak przy wymordowanych. A może właśnie o tę bezmyślność chodzi, o beznamiętnie obserwujące oczy, o brak emocji i czysto intuicyjne zagrania.
Tak myśląc, zbliża się do stworzenia, gdy to powala kolejny konar. Istota pędzi dość pokracznie, na dwóch nogach, z łapami u góry, choć te przypominają kocie. Długie, proste pazury od czasu do czasu haczą pobliskie krzaki. Dyszy na tyle głośno, że harkot ten burzy możliwość jakiejkolwiek koncentracji. Wydaje się być na granicy szału i zwyczajowego polowania.
Zostało dziesięć metrów.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 18 z 19 Previous  1 ... 10 ... 17, 18, 19  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach