Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Off :: Archiwum misji


Go down

Pisanie 04.02.16 18:14  •  You are a fucking joke. [Arndros] Empty You are a fucking joke. [Arndros]
Miejsce: Dupa, nieznane. |:
Czas: Jakoś tak teraz w sumie.
Nagroda:  Pobawimy się trochę Arnim. cc: Hyhy. Kto wie.
MG:  Joł, to ja. |:


You are a fucking joke. [Arndros] Tumblr_mr4firXhf51svxbguo1_500

Trzask.
Arndros był wreszcie w stanie otworzyć oczy.
Wreszcie?
Ile czasu spędził w tym miejscu? Kto go tu przyprowadził? Nie pamiętał. Nic nie pamiętał. Ale może to i dobrze? Czasami lepiej nie wiedzieć o wielu rzeczach.
Dalej, Arni, spróbuj się otrząsnąć z tego chorego snu. Bądź przytomny.
Arndros obudził się w zatęchłym pomieszczeniu. Siedział przykuty do jakiegoś krzesła, a nad jego głową konała jarzeniówka. Na szarych ścianach po obu stronach wykwitła już pleśń, a sam Arni był ubrany jedynie w jakąś brudną szmatę. No i, co ważniejsze, nie mógł się poruszyć. Ktoś uznał, że ciekawie będzie okleić nadgarstki i kostki mężczyzny taśmą izolacyjną. Niestety, bardzo mocną. No ale jeszcze to było to przeżycia! W końcu to normalka, nie? Ktoś kogoś porwał, żąda okupu... Codziennie się to dzieje na tym chorym świecie. Codziennie ktoś morduje jakieś dziecko, codziennie ktoś znęca się nad rodziną i codziennie ktoś gwałci przypadkową osobę na ulicy. Czemu nie? Tyle, że my jakoś się nad tym głębiej nie zastanawiamy. Słyszymy, że ktoś tam kogoś zabił, kiwamy ze smutkiem głową i tyle. Ale co, jeśli przydarzy się to akurat nam? Dopiero wtedy możemy się poczuć jak ofiara, poczuć ten paniczny strach i bezradność. No, ale mogło być gorzej! No, Arni. Jak to dobrze, że nie wiesz co będzie dalej. Że nadal to wygląda na jakieś dziwne porwanie.
Z drugiej strony nieco niepokojący może być fakt, że przed mężczyzną stało duże lustro. Arndros mógł bez problemu przyjrzeć się swoim przekrwionym ślepiom i zadrapaniom na policzku.
Trzask.
Za krzesłem znikąd pojawił się jakiś mężczyzna. Był ubrany w idealnie skrojony garnitur i miał nieco przerażający uśmiech, być może z powodu ostrych kłów.
- Pieprzony sukinsynu, czas się obudzić z tego słodkiego snu. - wysyczał jadowitym tonem.
Trzask.
Na miejscu mężczyzny pojawiła się matka Arndrosa. Popatrzyła smutno na swojego syna, pokręciła głową i wyciągnęła dłoń z pistoletem.
- Zabiłeś mnie. - stwierdziła, po czym przycisnęła lufę do swojej skroni i strzeliła.
Trzask.
Znowu był sam, w lustrze widział jedynie swoje odbicie. Jarzeniówka zamigotała, gdzieś w oddali Arndros usłyszał odgłosy śmiechu. Nieco dziwne, ale czy całe te miejsce nie jest jakąś chorą schizą? Czas się chyba uwolnić. Na jego szczęście lewa ręką była nieco delikatniej przytwierdzona do krzesła i przy dłuższej walce mógłby ją uwolnić. Ale co z prawą ręką i kostkami? Trzeba pomyśleć, ale w pokoju właściwie to nic nie było, nie licząc jarzeniówki i lustra.




                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Rzeczywistość zamajaczyła przed oczyma Arniego zza mgły - nic nadzwyczajnego, kiedy ma się takie pasje i poświęca nim cały poprzedni wieczór. Tym razem jednak było znacznie gorzej. Siedział przykuty do krzesła w dziwnym, szarym pomieszczeniu, mając przed sobą siebie samego w lustrze.
Pierwszy raz od lat znajdował się w budynku zasilanym elektrycznością - w końcu postanowił nie pchać się do ludzi, łażących po Desperacji i szukających kogoś, kogo można by ograbić i przemielić na wilczą karmę. Gdyby nie okoliczności, poświęciłby kilka chwil temu faktowi. W końcu to niezwykłe doświadczenie.
Poderwał się, ale ręce i kostki miał przyklejone taśmą. Nic nie pamiętał. Ktoś go musiał porwać, zatargać tutaj, przywiązać, ba, nawet przebrać. Zabrali mu jego ulubioną koszulę! Jedyną, jeśli być konkretnym. Dawno temu przestał przywiązywać się do przedmiotów, ale ta koszula... to był jego mały wyjątek. Odzyskanie jej to priorytet, zaraz po dowiedzeniu się, co tu jest grane oraz przeżyciu.
- Co, u licha? - Przyjrzał się sobie. Rzadko kiedy miał taką możliwość, bo lustra go nie interesowały. Wiedział jednak, jak wygląda. W końcu wyglądał tak dość długo. Bywał na kacu, bywał poobijany, zdarzało mu się nawet nie mieć części włosów, więc przyzwyczajony był do różnych wersji tego samego odbicia. Mimo to, w tym sztucznym świetle przekrwione oczy wyglądały obco. Nasunęły mu na myśl jedno wspomnienie sprzed przeszło stu lat, kiedy to umierał w męczarniach, zarażony Panem Iks. Co mu się przytrafiło tym razem? Coś gorszego, czy ktoś go po prostu tak stłukł?
Chciał je przetrzeć, jednak taśma przypomniała mu, że ktoś tu próbuje go kontrolować. Nie podobało mu się to. Zabrali mu koszulę, chatę, las, zapasy - jego kochane zapasy! - zaciągnęli nie wiadomo gdzie i przywiązali do krzesła. Po co? Co mógł im dać? Komukolwiek? On, Arndros, mutant, ukrywający się przed ludźmi?
Nie miał czasu nawet zastanowić się nad stanem rzeczy, ponieważ oto w lustrze pojawił się mężczyzna w stroju wyjętym zupełnie z rzeczywistości Arndrosa. Garnitur był dla wymordowanego zupełną abstrakcją, tak samo jak czysta twarz przybysza. Zupełnie jakby zapomniał, że oto nastała żałosna apokalipsa. Żałosna, bo nie do końca skuteczna, wszak nadal żyją, nawet jeśli zostali zwierzętami.
Mężczyzna pojawił się znikąd, prawie przyprawiając Arniego o zawał. Podświadomie nabrał powietrza przez nos, naprężając wszystkie mięśnie. Nie odezwał się, choć miał ochotę krzyknąć. Wiedział jednak, że czasem lepiej zamknąć gębę na kłódkę i obserwować, a instynkt samozachowawczy nauczył go siedzieć cicho. A raczej jaszczur go tego nauczył. Jedyne, o co można by się teraz martwić, to nadmiar emocji - nie chciałby, żeby nieznajomy, kimkolwiek był, poznał jego sekret, który mógł okazać się bardzo pomocny użyty w odpowiedniej chwili. Zdusił więc strach, czekając na rozwój sytuacji. Nic innego mu nie pozostało, taśma była zbyt mocna.
Kiedy facet wydarł się na niego i zmienił w kobietę, zrobiło się jeszcze mniej przyjemnie. Wspomnienia wróciły, a Arndros przełknął ślinę, mając nadzieję, że ona tego nie usłyszy. Jego matka - spojrzała na niego, miała broń. Nie potrafił nic powiedzieć, odebrało mu nie tylko głos, ale i umiejętność myślenia. Chciał się do niej odwrócić, jednak coś mu podpowiadało, że jeśli to zrobi, ona zniknie.
- Nie! - Chciał zerwać się z krzesła, gdy pociągała za spust, lecz wszystko zniknęło. Otworzył oczy.
Sen, cholerny sen! Przecież jego matka zmarła zanim jeszcze przeniósł się do Miasta 3. Została potrącona na parkingu przez pijanego idiotę, który nawet jeszcze szkoły nie skończył. Teraz to wiedział, we śnie był pewien, że ma rację, że to on ją zabił. Tak samo jak nie próbował wyjaśnić pojawiającego się znikąd człowieka.
Był spocony, serce biło mu jak szalone. Nadal przytwierdzony do krzesła, nadal w tym samym pokoju, nadal przed lustrem. Czuł jak coś podchodzi mu do gardła, chciał wymiotować. Naprężył mięśnie i zaczął szarpać rękoma, wydając z siebie zduszony krzyk wściekłości. Krzesło przesunęło się o kilka centymetrów, a taśma nadal trzymała.
Zamknął na sekundę oczy i zaczął oddychać głęboko. Musiał się uspokoić, choć mogło być ciężko. Czuł, jak jego ciało zaczęło tracić kontrolę. Czuł na piersi zmianę tkanek, jak skóra twardnieje, po czym z powrotem staje się lekka. Spojrzał w lustro, zobaczył jak szara tkanka przemknęła po policzku, znikając tak szybko, jak się pojawiła.
Przez myśl przeszło mu, że z pewnymi jaszczurzymi zdolnościami o wiele łatwiej byłoby mu się uwolnić. Co jednak, jeśli ktoś go obserwował? Kiedyś był spekiem, wiedział, jak może to wyglądać i choć pokój wyglądał na część porzuconego budynku, ktoś mógł go dobrze wykorzystać. Coś mu podpowiadało, że zdradzanie się to nie najlepszy pomysł. Dlatego całą siłą swojej woli próbował to powstrzymać. Dłonie zacisnął w pięści. Przez ciało przeszło mu kilka dreszczy. Nadal czuł się niestabilnie.
Skupił się na dłoniach, pociągnął je w górę z całych sił, aż lewa nie została jakimś cudem oswobodzona. Poczuł przypływ nadziei, toteż natychmiast sięgnął nią do prawej, usiłując znaleźć sposób na odklejenie i jej. Niestety bezowocnie, tak samo przy kostkach. Słyszał jakieś śmiechy, co mu w ogóle nie pomagało. Chociaż, istniało prawdopodobieństwo, że to nadal sen, że to jedna z tych szalonych, podwójnych drzemek, o bogowie, jak by się ucieszył, gdyby za chwilę otworzył oczy i ujrzał swoją kochaną półkę ze słoikami...
Wlepił wzrok w lustro, w miejsce, gdzie poprzednio coś, co miało być jego matką, strzeliło sobie w łeb. Poczuł silną chęć zawołania tego, sprowokowania do powtórzenia szopki. Zamiast tego jednak skupił się na samym lustrze. Brudnym, owalnym, dużym lustrze, stojącym tuż przed nim.
W kilku podskokach przysunął się do niego razem z krzesłem i złapał za bok, by z użyciem siły przewrócić je i roztrzaskać. Gdyby mu się nie udało, z całą pewnością próbowałby do skutku.
Nie miał pojęcia, czy ktoś go obserwował, czy nie miał za chwilę wparować do pokoju, by tym razem strzelić w jego łeb, czy może jest sam w opuszczonym budynku, porwany i uwięziony dla zabawy przez jakiegoś szaleńca. Musiał się śpieszyć. Podniósł więc czym prędzej kawałek lustra odpowiednich rozmiarów i przeciął taśmę przy prawej dłoni uważając, by przypadkiem nie podciąć sobie żył, bo taki koniec byłby po prostu śmieszny.
Tym samym sposobem spróbował uwolnić swoje nogi, by w końcu móc wyprostować kości i poszukać wyjścia. Znaleźć jego własną koszulkę - prawdziwe ubranie, a nie jakąś szmatę. Odpocząć po takiej dawce emocji. Opcjonalnie znaleźć tego, kto go tutaj uwięził, choć pchanie się w paszczę lwa raczej nie było w jego stylu, więc nad tym się jeszcze będzie musiał zastanowić.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 10.02.16 22:36  •  You are a fucking joke. [Arndros] Empty Re: You are a fucking joke. [Arndros]
To zabawa sprawa, ale okazało się, że lustro przesłaniało mu bardzo ciekawy widok. Otóż - kto by się spodziewał! - były tam drzwi. Niby nic takiego, niby zwykłe wyjście, ale jak wielką nadzieję dawały. Co prawda pewnie i tak nie są one wyjściem na powierzchnię, jednak zawsze w pewien sposób przybliżają do rozwiązania problemów.
Ale nie tym razem!
Po otwarciu tych najzwyklejszych w świecie, może nieco brudnych drzwi, oczom Arniego ukazał się korytarz. Za to odgłosy śmiechu stały się nieco głośniejsze.
Korytarz jak korytarz, nic ciekawego w sobie nie miał. Szare ściany i żarówki smętnie zwisające na kablach, niektóre już spalone. Na podłodze leżała duża warstwa kurzu, tak jakby nikt nigdy tędy nie chodził. Ale przecież ktoś musiał przynieść Arniego do tego pokoju, prawda?
Jedynymi ciekawymi rzeczami w tym korytarzu były z pewnością... Tak, to one! Kolejne drzwi! Tyle, że nie jedne. Co kilka metrów w ścianie znajdowały się kolejne, identyczne wejścia. Korytarz za to ciągnął się bez końca, nieważne jak długo Arndros próbował nim iść.
Przejście przez drzwi było za to jak szydercze uderzenie w twarz. Do drewnianych desek powinna być doklejona karteczka "mwahahahahha motherfucker" z narysowanym uśmieszkiem, bo... za drzwiami był kolejny, identyczny korytarz. A gdyby jednak Arnie postanowił się cofnąć i wypróbować inne drzwi, to... niespodzianka! Znów ten korytarz.
Po trzech przejściach przez drzwi wreszcie coś się zmieniło. Na ścianach, jeden po drugim, wisiały jakieś obrazy. Gdyby im się bliżej przyjrzeć, można byłoby zauważyć, że są identyczne. Może nieco niepokojące bo przedstawiały małą dziewczynkę siedzącą w kącie. Zasłaniała twarz rękami, sukienkę miała zabrudzoną i rozdartą. Miała odsłonięte, chude i blade nogi - nad kolanami było widać duże siniaki, trochę jakby odbicia dużych dłoni.
Kolejne drzwi?
Ten sam korytarz, tym razem jednak z dużym napisem na ścianie. "DLACZEGO POZWOLIŁEŚ MU, ŻEBY MI TO ZROBIŁ?" pytały krwiście czerwone litery. Być może to była krew.
I znów drzwi? Arndros mógł biec bez końca prostym korytarzem, ale ten nigdy by się nie skończył. Oczywiście można próbować, ale po paru godzinach byłoby pewne, że jedynym wyjściem byłoby kolejne przejście przez drzwi. Bo co innego zrobić, jak inaczej wyrwać się z tego koszmaru?
Kolejny korytarz był przystrojony balonikami i serpentynami. Śmiechy były już bardzo głośne, a jedne z drzwi miały tęczowy napis "Urodziny Mei". Na ziemi Arndros odnalazł jeszcze małą, czerwoną karteczkę.

"Zapraszam serdecznie  mojego kochanego brata, Arniego, na moje ósme urodziny. Odbędą się one w moim pokoju, będzie dużo słodyczy i zabawy. Data: 25 lipiec. Prezent obowiązkowy!"

On miał siostrę?
Zza oznakowanych drzwi wypadła roześmiana dziewczynka. Wyglądała naprawdę uroczo, miała blond włosy i niebieską sukienkę. Była nieco podobna do Arniego - mieli te same oczy. Otworzyła szerzej oczy na widok Arndrosa.
- Arnie! - krzyknęła i nie zważając na jego wygląd, podbiegła do mężczyzny i go mocno uściskała. - Braciszku, tęskniłam za Tobą!
To było... kochane. Kiedy ostatnio ktoś go tak mocno i szczerze przytulił?
Troszkę niepokojące było jednak to, że Mei wyglądał dokładnie tak, jak tamta dziewczynka ze zdjęcia z któregoś z poprzednich korytarzy...
Co tu się dzieje?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 13.02.16 19:44  •  You are a fucking joke. [Arndros] Empty Re: You are a fucking joke. [Arndros]
Porwanie w nieznanych jeszcze Arndrosowi celach powoli zamieniało się w chorą halucynację, bo inaczej tego chyba nazwać nie można. Nic tu nie było w porządku, każdy szczegół krzyczał mu w twarz, że ostatnia z jego eksperymentalnych nalewek zapewnia odlot, jakiego jeszcze nie doświadczył. Będzie musiał wszystko powtórzyć, szkoda przecież, by taki przepis się zmarnował!
Wydostał się z pustego pomieszczenia z lustrem, które stało tam ot tak, bez jakiegokolwiek sensu, chyba że ktoś chciał, aby zostało potłuczone i wykorzystane do przecięcia taśmy. I te drzwi - otwarte, tak zwyczajnie. Arni pewien był, że ktoś go tam zamknął i zamierza... coś zamierza, kiedy tylko je otworzy, lecz nie. Korytarz. Nikogo nie było, nikt nie mierzył do niego z broni, nie szczerzył kłów czy to w uśmiechu czy wściekłym grymasie, nic, tylko drzwi, mnóstwo drzwi.
Nigdy w życiu nie widział tak cholernie długiego korytarza. Naprawdę, to nierealne. Ale to był dopiero początek.
Otworzył pierwsze lepsze, bo nie uśmiechało mu się iść na sam koniec - choć z całą pewnością to właśnie powinien zrobić, chcąc wyjść z budynku. Postanowił jednak, że zanim zacznie wędrówkę, sprawdzi teren. Został porwany, związany, nic nie pamięta, znajduje się w dziwnym budynku... Działo się coś niedobrego.
I co to za śmiech? Z całą pewnością ktoś był w pobliżu, być może za którymiś drzwiami właśnie. Mimo wątpliwości związanych z brakiem pewności, czy aby na pewno go to obchodzi, zrobił to. Otworzył je ostrożnie i zajrzał.
Korytarz.
To było drugim z trzech dowodów szaleństwa. Pomysł na ten ostatni wpadł mu do głowy, kiedy zobaczył w myślach obraz budowli-labiryntu, wybudowanego przez szaleńców, którzy być może torturują tu wymordowanych? Albo próbują rozwijać wirus x w kontrolowanych warunkach? Tak, to pierwsze, o czym pewna naukowa część mózgu Arniego pomyślała.
Tak z ciekawości. Wiedział, że powinien szukać wyjścia, ale musiał sprawdzić. Podszedł do pierwszych drzwi na prawo i otworzył je niepewnie.
Korytarz...
Przeszedł przez nie, podszedł do pierwszych drzwi po prawej i otworzył je nieco pewniej.
Korytarz!
Podbiegł do pierwszych drzwi po prawej i szarpnął za klamkę.
KORYTARZ!
- Co to, kurwa, jest?! - krzyknął, zapominając o tych, którzy mogli go obserwować. Wycofał się i zaczął otwierać każde drzwi po kolei, za każdym razem mając ten sam obraz przed oczyma. Kiedy kilka par po prawej i kilka po lewej stało otworem, usiadł przy ścianie i złapał się za głowę. - Dobra, koniec tej zabawy - powiedział, pociągając się za włosy. - Czas się obudzić, Arni, wstawaj! - Szarpnął jeszcze raz, ale nadal tam był, siedział pod ścianą, mając naprzeciw jedne z otwartych drzwi. - Aaaghhh... Dobra! - Wstał szybko, marszcząc czoło. Obrócił się wokół osi, patrząc po drzwiach wokół siebie. Mógł wyglądać jak prawdziwy wariat, gdyby go ktoś obserwował. Szczególnie z rozczapierzonymi włosami, sztywnymi od potu.
A co, jeśli nie śpi? Jeśli rzeczywiście go porwali, dali mu coś, a teraz świruje, widząc coś, czego nie ma? Może leży gdzieś, jest obiektem doświadczalnym i rzuca się na swojej... pryczy? Nie, to nie mogłoby być takie realne. Może widzi trochę więcej niż powinien, ale naprawdę uwolnił się z tamtego pokoju i teraz błądzi po budynku...
Przeszedł przez drzwi, które miał przed sobą i zignorował nieskończoność kolejnych par drzwi. Tu było inaczej. Na ścianach wisiały obrazki, a właściwie jeden obraz w setkach kopii. Przedstawiał kogoś w kącie pokoju. Arni nie przyglądał się zbytnio.
Dziwne, że nie kręciło mu się w głowie. Nie, żeby miewał już halucynacje, choć biorąc pod uwagę jego styl życia, powinien być już ekspertem, no, może od czasu do czasu wydawało mu się, że gdzieś coś zaszumiało, gdzieś przebiegło, błysnęło w ciemności, nic ponad to. Ale wyobrażał sobie, że prawdziwe halucynacje powinny latać przed oczyma we wszystkie strony, podczas gdy on próbuje zachować pion. To byłoby coś, co mógłby zaakceptować. Ale nie takie realne doświadczenia, życie, oszczędź.
Chrzanić. Otworzył kolejne drzwi i tym razem przeszedł go dreszcz. Podświadomość wyciągnęła ciężkie działo. Napis z krwi na ścianie. Nie rozumiał, o co chodziło, ale, no, krew na ścianie! Ostatni horror widział jakieś półtora wieku temu. Jakim cudem coś takiego przetrwało w jego głowie do dziś? Naprawdę, przecież teraz nawet nie kojarzył pojęcia filmu, bo jakoś stracił zainteresowanie tego typu rzeczami...
Śmiechy były denerwujące. Nikt nie może się śmiać tak długo bez trwałych uszkodzeń wewnętrznych. Nasilił się jeszcze, kiedy Arni otworzył kolejne drzwi. Miał wrażenie, że o wolnej woli powinien zapomnieć i po prostu otwierać te cholerne drzwi, zanim nie wyleci zza nich jakiś potwór i go nie pożre, pozwalając w końcu odpocząć od tego szaleństwa. Z drugiej jednak strony, coś kazało mu nadal zachować ostrożność, ponieważ nie wszystko mogło być tylko wytworem jego wyobraźni.
Baloniki, miło. Naprawdę? Po latach mieszkania na pustyni? Świetnie.
Podszedł do drzwi, które głosiły czyjeś urodziny - każdy obiekt odmienny od reszty w tym dziwnym miejscu, był interesujący. Chciał przez nie przejść, ale kopnął nogą kawałek zagiętej karteczki, co zwróciło jego uwagę. Puścił klamkę i schylił się po notatkę.
Uniósł brwi, próbując przypomnieć sobie życie sprzed podróży krajoznawczej poza miasto. Nie. Y-ym. Siostra to z pewnością część życia, którą by zapamiętał.
Wtedy ktoś bardzo mały i bardzo dziewczęcy krzyknął jego imię i rzucił się na niego z ramionami. Nie, nie potwór, chyba. Odruchem było cofnięcie się o krok, ale mała nie dała za wygraną i skończył w uścisku. Dziwne.
- Ja... też? - odparł niepewnie, czekając, aż go puści. - Wiesz może... - Zapomniał, jak ma na imię. Meia! Drzwi takie pomocne. - ...Meia, gdzie jesteśmy? Jest tu ktoś jeszcze? - Ukucnął przed nią i szeptał, zerkając na lewo i prawo. Prawdziwa czy nie, choć najprawdopodobniej nie, lepiej, żeby nie sprowadziła na niego kłopotów. - Powinniśmy stąd wyjść. I urządzić ci... urodziny? Szybko. - Wstał.
Nie zamierzał z nikim więcej się spotykać. Nie miał pojęcia, co tam się działo, co mu podali, ale pewien był, że każda osoba... każdy dorosły, jakiego spotka, będzie zagrożeniem. Skoro jego umysł postanowił stworzyć tą małą, z jakichkolwiek powodów, to powinna ona znać drogę wyjścia. Nie obchodziło go w tym momencie, co mu to da, jeśli naprawdę leży przypięty do łóżka.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 29.02.16 22:16  •  You are a fucking joke. [Arndros] Empty Re: You are a fucking joke. [Arndros]
Siema, ziom. |:



- No choooodź! - burknęła łośno dziewczynka, próbując go zaciągnąć do pokoju.
Wydęła usta, niecierpliwie patrząc na Arndrosa. Tupnęła parę razy nóżką, ale wreszcie postanowiła łaskawie odpowiedzieć na jego pytania.
Oczywiście nie tak, jakby tego Arnie chciał, czyli prosto i bez zbędnych słów. W końcu mała dziewczynka przeżywa swoje urodziny...
- No bo przyszła Rin i Miyo i Atsu i Koneko i Kiyo i Wia i byłyśmy w moim pokoju! I my tak siedzimy i siedzimy i chcemy tort już bo już kucyki się znudziły! Ale wiesz, jak fajnie mam pokój? Tyyyyle baloników! I serpentyny! A od Atsu dostałam taką ładną lalkę w ubranku! A od Koneko pieska na baterie! Ale super, nie?! No i my tak siedzimy, ja wołam mamę, ale mamą nie odpowiada i ja wtedy zapomniałam, że, no gapa ze mnie, że przecież ostatnio ją zamordowałeś, no więc chciałam sama wziąć ten tort! - głęboki wdech i zaczynamy drugą część wywodu... - No to idę, idę, a tu mnie Kiyo zaczepia i mówi, żebym uważała na dziwnych facetów z brodą. No ale chciałam ten tort, bo miał być wiśniowy i... sam rozumiesz, czekolada.  Kocham czekoladę. No i... no i jak tak wychodzę i nagle jesteś Ty! No to podbiegam, ale wiesz... Ty jakoś tak dziwnie wyglądasz.
Zmarszczyła brwi, przechylając głowę.
-  To dziwne, że masz brodę, ale nic! Chodźmy się bawić! - i go na siłę wciągnęła do pokoju. Po czym... rozpłynęła się w powietrzu.
.. co.
Okej.
Luz.
Jakaś dziewczynka podająca się za jego siostrę wciąga go na swoje słodziutkie urodzinki. Spoczko, nie ma problemu. To co, bawimy się kucy...
kami?
No bo... Za drzwiami nie było różowego pokoiku, baloników i radosnych dziewczynek. Znaczy były.
Ale... czemu w ogóle za oknem świeciło słońce? No i czemu Mei nagle zniknęła, a tu jest pusto mimo porozrzucanych lalek i serpentyn? Za to... naprzeciwko Arniego było okno. Zwykłe okno, a za oknem zwykłe słońce.
No a do tego był to parter...
Przypadek? Nie sądzę.
Mei również tak nie sądziła, skoro nagle wbiegła przez drzwi i dysząc, rzuciła się w stronę Arniego.  Wyglądała na przerażoną - miała szeroko otwarte oczy i bladą twarz.
- On... On jest coraz bliżej, musimy uciekać! Szybko, był na korytarzu! - szeptała gorączkowo, uderzając małymi piąstkami w szybę. Szyba jednak nie chciała pęknąć.
A jak na złość, nie było klamek. Jakie to typowe... I nierzeczywiste. Takie rzeczy zdarzają się jedynie w filmach i grach.
Trzeba to rozwalić.
- Pod łóżkiem jest ten łom, pamiętasz! Weź go! - krzyknęła Mei, zerkając co chwilę na drzwi. Coś mocno w nie uderzyło.
Skąd łom pod łóżkiem dziewczynki? Kto wie.
Ale był! Był i miał się dobrze, chociaż szczotka i ciepła wodą by mu nie zaszkodziły. Był cały we krwi!
- Zapomniałam go wyczyścić po tym, jak zamordowałeś naszą mamusię.Spróbuj uderzyć tak mocno, jak wtedy w jej głowę.  - powiedziała tym samym niespokojnym głosem.
Coś znowu uderzyło w drzwi.
A przy okienku wisiał znajomy obrazek z korytarza. Mała... Mei?
Mei w kącie z dziwnymi siniakami.


                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 03.03.16 18:26  •  You are a fucking joke. [Arndros] Empty Re: You are a fucking joke. [Arndros]
Zaczynał się powoli irytować. Nieważne, że zdążył już nieco wyjść z siebie, prawie się załamać i dostać lekkiej paranoi - w tej chwili zaczynał się powoli irytować.
Dziewczynka chciała zaciągnąć go do pokoju za wszelką cenę, mimo jego uwag, że muszą jak najszybciej wydostać się z budynku. Starał się ją przekonać, chciał nawet zostawić ją i pójść samemu, ale wtedy Mei zaczęła w końcu mówić, wiec ukucnął znowu. Najpierw zalała go falą japońskich imion, które - jak to miał w zwyczaju - wytrwale zignorował, potem nic nie zrozumiał, aż do zamordowanej matki. Wstał natychmiast.
Zignorował ją, nie było sensu, żeby bawił się w ten sposób. A może raczej nie chciał słuchać takich bredni  chorego wytworu jego wyobraźni. Co tu było grane? Jak miał się obudzić, jak to przerwać? Odwrócił się od niej, nie słuchając, co mówi. Musiał jeszcze raz wszystko sobie poukładać.
Obudził się w tym pokoju z lustrem, gdzie zobaczył matkę, teraz łazi po nieskończonym labiryncie korytarzy, a jakaś małolata opowiada mu o cholernym przyjęciu. Dwukrotnie ktoś wspomina o matce i jej morderstwie. To bez sensu. Może nie powinien szukać sensu, tylko iść przed siebie? Iść tam, gdzie prowadzi go ten... sen? Ta halucynacja? Nic nie było jasne, nie miał pojęcia co się dzieje i co się zaraz stanie. Była chyba nawet taka bajka o dziewczynce, która przeżywała coś podobnego. Gdyby tylko pamiętał o co wtedy chodziło.
Odwrócił się, ale dziewczynki już nie było. Mei. Meia. Nie miał pojęcia jak to wymawiać, nigdy nie był w tym dobry, a drzwi podpowiadały tylko 3 literki. Tak czy siak, pokój Mei był uchylony, a zza drzwi raził w oczy wszędobylski róż. I światło, pochodzące z okna. Tak, był blisko wyjścia. Tego szukał.
Wszedł do środka, sprawdzając uprzednio, jak wygląda towarzystwo dziewczynki - pod względem wielkości, straszności, bycia groźnym i w ogóle. Jak się okazało, towarzystwa w środku nie było, tak jak i samej dziewczynki. Dobrze, koniec szaleństw. Trzeba wyjść.
Podszedł do okna, dość mocno zdziwiony widokiem, ale wtedy mała wbiegła do pokoju zdyszana, wołając, że ktoś ją goni.
- Kto to i o co tu, do cholery, chodzi?! - warknął na nią, przeciągając szybko w stronę okna. Spróbował je otworzyć. Nie było jak! - Odsuń się! - Chciał je rozbić pierwszym, co znalazł na biurku - czyli lampką, jednak nic z tego. Gdy usłyszał o łomie, podniósł go czym prędzej. Ktoś dobijał się do drzwi. - Uważaj! - Zignorował jej szaleńcze gadanie o matce i rozbił szybę, po czym wyczyścił brzegi tak, by nikt się nie skaleczył. Podniósł małą i postawił na biurku. - Szybko wychodź - powiedział tylko, po czym poczekał aż mała wydostanie się na zewnątrz, by samemu zeskoczyć na zielone pole... Zielone pole.
Stał może z dwie sekundy z łomem w dłoni, patrząc na zieleń, do jakiej nie był przyzwyczajony na pustyni. Jasne, mieszkał w lesie, tam zieleń bywała częstym gościem, ale tak na pustyni? Nie.
- Biegniemy! - rzucił, łapiąc ją za rękę i kierując się w stronę czegokolwiek, co mogłoby służyć za schronienie. Jeśli nic takiego by nie znalazł, to biegł przy murach w którąkolwiek ze stron, byleby dalej od tamtego pokoju i tego, kto się do niego dobijał. Jeśli budynek miał okna na parterze, starał się w nich nie pokazywać.
Gdyby znalazł w miarę bezpieczne miejsce, zatrzymałby się i szarpnął dziewczynkę za ramiona.
- Co tu się dzieje! Przestań pieprzyć, nikogo nie zamordowałem, mów, co tu jest grane! - Był zdenerwowany i na pewno nie obchodził go w tej chwili wiek dziewczynki. Miał gdzieś, co mówi o nim, o jego matce, bo dobrze znał siebie i swoją historię, a przynajmniej to, co pamiętał. Chciał wiedzieć, jak przerwać ten chory stan.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Spoiler:

NACZELNIK MISJI
W związku z powyższą informacją (w spoilerze), która widniała w ogłoszeniach forum od dwóch tygodni i niezastosowania się do ultimatum, zamykam misję i przenoszę do archiwum. Jeżeli będziecie chcieli ją kontynuować - zgłoście się do mnie na PW.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach