Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Off :: Archiwum misji


Go down


UCZESTNICY: Blight i Yuu
POZIOM TRUDNOŚCI: Cholernie trudny i nie chodzi jedynie o możliwość oberwania, choć uszkodzenia ciała i psychiki oraz śmierć wliczone w ryzyko.
LOKALIZACJA: Desperacja, gdzieś daleko na północny-zachód od M3 (Spory kawałek dalej za Smoczą Górą i kryjówką DOGS, blisko wybrzeża.)
CELE:
Ogólne - Zdobycie bazy wypadowej dla Łowców.
Osobowe - Blight: utrata ramienia i wypaśna proteza, Yuu: coś z listy umiejętności (niespodzianka!)


Misja wzorowana na pewnym scenariuszu do Neuroshimy.
Wiem, co macie napisane w wiadomościach dla MG, ale pragnę zaznaczyć, że nie będę brał tego pod uwagę jeśli postacie same będą się pchały w ramiona śmierci. Proszę się z tym liczyć.
Narracja będzie kierowana do Was bezpośrednio, chyba, że bardzo będzie Wam to przeszkadzało, to dajcie znać.
Obawiam się, że to dość długa misja... ale zobaczymy.

Będę wdzięczny za opis postaci i ich ekwipunku (ubiór i wszystko co mają ze sobą) w pierwszym poście. To, że macie wyposażenie potrzebne do przeżycia w podróży uważam za oczywiste. (Koce, jedzenie i wodę [które skończą się z chwilą dotarcia do celu], zapalniczkę, toporek i jakieś garnuszki)


To jazda!
Muzyka


Dawno zostawiliście za sobą ruiny w których spędziliście noc. Zdążyliście przywyknąć do niewygód jakie niesie ze sobą spanie w ubraniach, w które nota bene silny wiatr wciska miałki piasek. Otarcia, ciągła suchość w ustach, zmierzwione i sztywne włosy, to wszystko to już chleb powszedni. W uszach, prócz okazyjnego dźwięku waszych głosów, huczał tylko wicher, gnający pył wymarłej pustyni. Trudy podróży, ale być może trud się opłaci. Wprawdzie gdybyście nie mieli kompasu, prawdopodobnie dawno zgubilibyście drogę, a tak tarcza podpowiadała wam, że już niedługo powinniście trafić do celu podróży - Kurczakowa, miasteczka słynącego z hodowli niczego innego jak właśnie kurczaków.
Słońce wypaliło chłód poranka, ale wiatr niósł ze sobą nowy, płynący z zachodu i ciskał wam pyłem w twarz. Ciężko było dostrzec coś na horyzoncie, ale pod nogami zamiast miękkości piasku poczuliście twardość dawno zniszczonej i zapomnianej drogi. Ostatnie burze musiały odsłonić relikty przeszłości. Gdzieś spod zwału naniesionego przez lata pyłu wystawały kawały zardzewiałej blachy, ruiny budynków i czerń popękanego asfaltu. Nie raz i nie dwa widzieliście już oszlifowane przez piasek kości, ale teraz w oczy rzuciła się wam leżąca na środku drogi ludzka czaszka, szczerząca tych kilka zębów jakie jej jeszcze pozostały.
Niebo nad wami było szare i smutne, potęgowało poczucie osamotnienia i wyostrzało kontury zamarłej na wieki masakry. Im dalej szliście, tym robiło się ciemniej, ale to tylko wielkimi krokami nadchodził wieczór, obiecując, jeśli nie dotarcie do celu, to chociaż dłuższy odpoczynek od forsownego marszu.
Nim dostrzegliście na horyzoncie nikły blask świateł, niebo ściemniało na dobre, racząc was pięknem milionów gwiazd. Wiatr ucichł i było to chyba gorsze od jego nieustannego huku. Teraz ruiny miasta do którego weszliście wydawały się jeszcze bardziej upiorne. Ściany budynków ziały czernią okien, a ich wnętrze kryło rzeczy, które niegdyś należały do żyjących tu ludzi. Służyły im, a potem stały się milczącymi świadkami ich upadku. Zdawałoby się, miasto duchów, a jednak z daleka wciąż wabiło światło lamp. Zmęczeni, ale wytrwali, przemierzaliście opustoszałe ulice, by w końcu zostać nagrodzonym widokiem, którego... być może się nie spodziewaliście.
Wśród ruin, na ogromnym placu otoczonym ogrodzeniem przyozdobionym obficie splątanym drutem kolczastym, stało kilka budynków oraz wysoki na dwadzieścia metrów żuraw budowlany.
Budynki były charakterystyczne. Przed jednym z nich, zupełnie murowanym, posiadającym dwa piętra, był plac na którym zaparkowano trzy terenowe wozy. Do budynku przylegała długa dobudówka, również murowana, przypominająca barak. Z tej odległości widać było, że w oknach palą się światła, a nawet więcej. Na placu widać było ludzi.
Bardziej po prawej, między żurawiem, a sporej wielkości wolną przestrzenią wypełnioną masą zardzewiałego żelastwa, stały kolejne zabudowania. Te wyglądały już zupełnie jak baraki. Cztery wielkie i długie, pokryte na półokrągłym dachu zardzewiałą blachą.
Ostatni budynek, również murowany, stal w lewym kącie placu, bliżej was. Parterowy, wyglądał na odrestaurowany domek jednorodzinny.
Bliżej przed wami, zamkniętej, dwuskrzydłowej bramy pilnowały dwie wieże zbudowane z wszystkiego co się nadało, desek, blach, drutu, plastiku. Miały doczepione nieduże lampy halogenowe i składały się z dwóch kondygnacji. Na pierwszych stało po jednym strażniku, którzy teraz celowali do was z karabinów.
W ciszę późnego wieczoru popłynął silny głos jednego z nich.
- Witamy w Kurczakowie, stolicy najlepszego kurczaka! - Nie krył rozbawienia - Chętnie przyjmujemy gości, ale najpierw powiedzcie, po co żeście przyszli?
Wycelowana broń przeczyła gościnności Kurczakowa, ale to przecież jedynie środki ostrożności.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Wyprawa nie napawała go ogromnym optymizmem, wizja brnięcia przez rozległe i piaszczyste diuny, zmagania się z pustynnym słońcem, to wszystko nie stanowiło dla niego problemu. Ale budziło wspomnienia miejsc, czynów, ludzi, których wolałby zapomnieć. Przebywał jednak u Łowców przez czas wystarczający, by dokonać przestawienia swojego umysłu. Przyswoił sobie naczelną zasadę, głoszoną przez jednooką Kami podczas niezliczonych okazji. Poczucie jedności z czerwonookimi rebeliantami zatruło jego duszę, nieodwracalnie zmieniając dotychczas sceptycznego naukowca.
Dlatego nie protestował ani słowem i po prostu zebrał sprzęt, potrzebny na wyprawę. Miał nadzieję, że jeśli o czymś zapomniał, nie było istotne lub zabrała to Yuu. W przeciwnym wypadku mogło się okazać, że zginą przez brak jakiegoś istotnego drobiazgu.
Do plecaka wpakował, poza racjami żywności i wody, podstawowy zestaw ratunkowy - apteczkę pierwszej pomocy połączoną z kilkoma chirurgicznymi instrumentami. Nie spodziewał się przeprowadzania tam profesjonalnej operacji, lecz dobrze byłoby w razie potrzeby zaszyć komuś ranę i uratować tym życie, zamiast stać z założonymi rękami. Wrzucił więc tam skalpel, szczypce, dwie ampułki z zastrzykiem przeciwtężcowym, igłę i nici, które rozpuszczały się po zasklepieniu rany. Bandaże i środki antyseptyczne były oczywiście w apteczce. Następnie wcisnął do plecaka zapasową parę ubrań, koc, normalną igłę i nici, blaszany kubek i komplet sztućców (przez komplet rozumiem trzy podstawowe, żadnych udziwnień). Zapalniczka, kompas, latarka i lornetka również znalazły swoje miejsce w ekwipażu Łowcy. Porządny, wojskowy nóż, trzy klipy z amunicją do pistoletu, cztery do Oriona. Pigułki przeciwbólowe i maści tegoż samego przeznaczenia. Gdzieś po kieszeniach upchnął pistolet i telefon. Przez plecy przerzucił sobie pas od Oriona, a do boku przypasał miecz.
Stój nie był wyszukany, Ikar stawiał na praktyczne zastosowanie. Szare bojówki z użytecznymi kieszeniami, wygodna i dopasowana koszulka, na to narzucony sweter. Stopy obute w czarne desanty. Na całą swoją aparycję narzucił jasnobrązowy płaszcz, odrobinę kamuflujący na tle pustyni. Na wszelki wypadek zabrał ze sobą też przeciwsłoneczne nakładki na okulary.
Tak właśnie Blight znalazł się opuszczonych przez Boga i ludzi ruinach, gdzie, owijając się szczelnie kocem, próbował przetrwać noc pomimo chłodu oraz wszędobylskiego piasku. Maleńkie ziarenka były wszędzie, wciskały się do ust, nosa, uszu, nie pozwalały się wytrzepać, zawsze znajdując drogę powrotną. Nie pamiętał, jakim cudem nie oszalał, czuł, że był tego bliski, kiedy zaczął życzyć okrutnej śmierci każdemu ziarenku z osobna.
Noc jednak była tylko przykrym wspomnieniem, mobilizującym Ikara, by szybciej przebierał nogami. Mieli szansę dotrzeć do celu przed zmrokiem, tak przynajmniej wynikało z informacji udzielonych przez DOGS. Choć miasto mogło okazać się tak samo zapiaszczone, Anterio łudził się, że uda się znaleźć jakieś wolne cztery ściany, za darmo lub opłatą, dla własnego zdrowia psychicznego.
Kiedy wyszli na twardą nawierzchnię, odczuł ulgę, nie zmniejszoną nawet przez obecność starych kości. Jedynie leżąca na środku drogi ludzka czaszka wzbudziła w nim jakieś uczucia.
Zbłądziliśmy czy nie zbłądziliśmy, oto jest pytanie.

Światło ludzkiego osiedla mobilizowało resztki sił zmęczonego łowcy. Ignorując niepokojące cienie, kikuty domów przypominające paszczę upiora, relikty upadłej cywilizacji. Nie miały one w tej chwili znaczenia, choć w innym przypadku Blight zwolniłby tu kroku. Teraz jedynie prześlizgiwał się czujnym wzrokiem po ruinach, zbliżając się powoli do swojego celu.
Ujrzawszy z daleka bramę i ogrodzenie z drutu kolczastego, Ikar zapytał idącą obok Yuu:
- Mamy w ogóle jakiś plan?
Gdy się zbliżyli i strażnicy wymierzyli w nich broń, Anterio uniósł ręce odrobinę ponad głowę, demonstrując pokojowe zamiary i z uśmiechem odpowiedział.
- A po co mielibyśmy przychodzić, jak nie po najlepsze kurczaki świata? - starał się, żeby jego głos brzmiał pewnie i nie odbijał zaskoczenia takim powitaniem. Rozglądał się, starając zapamiętać szczegóły, które mogłyby później być przydatne. Na przykład rozmieszczenie innych strażników albo używana przez nich broń. W żadnym wypadku nie chciał jednak wzbudzić w strażnikach niepokoju. W końcu przybyli tu w pokojowych zamiarach.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Niedogodności pieszych wypraw przez Desperację były znanie jej od dawna, ze wszystkim swoim złem, tereny okalające podróżującą dwójkę mogły im w jakiś sposób wynagrodzić swoją surowość widokami, jak i unikatową atmosferą. Dla wielu podróż sama w sobie potrafiła być najwspanialsza nagrodą i jeżeli spoglądało się na nią łaskawszym okiem, po uciekającym spod stóp piasku stąpało się wielokrotnie łatwiej. Dni takie jak te hartowały ludzi, pozwalały nabyć niesamowite porcje doświadczenia i nawiązać więź zaufania trwalszą nawet od stali. Nie bez powodu mawia się bowiem, że podróże zmieniają człowieka, jeżeli więc udałoby im się przeżyć, przywódczyni mogłaby zdecydowanie łaskawszym okiem spoglądać na medyka, zakładając, że ten spisze się tak, jak powinien.
Dni były chłodne, lecz dopiero nocą łowczyni mogła poznać, czym jest prawdziwe zimno. Wyszukiwanie odpowiedniego miejsca do założenia obozu każdego wieczoru zajmowało im sporą cześć czasu, a przecież musieli także dbać o poprawne odżywianie się jak i zdrowie, poza granicami swojego domu uchybienia od poprawnego stanu byłyby niebezpieczne.
W porównaniu do całego sprzętu, którym obłożony został łowca, ona prezentowała się jak turystka okrążająca kilka pagórków wokół miejsca własnego zamieszkania. Niewielki ekwipunek nie przeważał jej sylwetki, która odziana w cieplejsze, czarne spodnie z nogawkami wepchniętymi w wysokie wojskowe but, koszulę, kamizelkę oraz płaszcz podróżny prezentowała się raczej jako ciemna, ale niezbyt kształtna plama nieobarczona masą odstających wszędzie fragmentów przedmiotów. Tajemnicą takiego stanu rzeczy było to, że większość zmieściła się z bezdence przewieszonej na pasku przez klatkę piersiową łowczyni. Obecnie na jej szyi wisiał kompas wskazujący odpowiedni kierunek, który obrali w trakcie swej wędrówki. Na plecach niosła jeszcze no-dachi, gotowe by użyć je w każdej chwili. Zwyczajowo jej oko przesłaniała opaska, lecz tym razem uzbroiła się dodatkowo w czarną chustkę na głowie i podobną, chociaż w kolorze ciemnej szarości pod szyją. Wierzchu nie było potrzeby tak często zmieniać, się właśnie w taki sposób prezentowała się przez większą część ich wędrówki.
Możliwe, że Kami nie była najwspanialszym towarzyszem podróży, przez większość czasu wolała milczeć i skupiać się na drodze, także przy postojach ograniczała się do niezbędnych wypowiedzi, korzystała z każdej sekundy by odpocząć i zregenerować siły na dalszą drogę. Dla niej samej, bardzo ważne było obserwowanie okolicy. Zwiększoną czujność zapewniało im niewątpliwie towarzystwo potężnego basiora, towarzysza przywódczyni, którym opiekował się już od długiego czasu, a który to niewątplwie był wielką pomocą na Desperacji. Niekiedy wybiegał w przód, węszył i ostrzegał ich prze niebezpieczeństwem.  Sama Kami zaapamiętywała wiele z wędrówki, skupiając się na widokach, które to chłonęła z niebywałą pasją w oczach. Wschody i zachody słońca, księżyc i gwiazdy, wszystko to było prawdziwe i zdecydowanie piękniejsze od sztucznego nieba M-3, to wystarczyłoby jej jako motyw samej podróży, ale oczywiście zdawała sobie sprawę, że wcale nie wędrują dla przyjemności. W momencie, gdy na horyzoncie pojawiał się nowy cel, starała się skupić właśnie na nim.
Wyrastający ponad osadą dźwig przyciągał do siebie wzrok jej szkarłatnego oka, poza murem nie miała potrzeby ukrywania swojej przynależności, chociaż oczywiście mogła być jedynie samotnym łowcom, w każdym razie, już z daleka kierowała się tu głównie zapatrzona na ów wielką konstrukcję, rzadką nawet w mieście. Jak widać, Desperacja nie była aż tak biednym miejscem, możne ludzie nie chodzili tu w najnowszych ciuchach i nie jedli kawioru na dwa posiłki dziennie, lecz ich umysły jak i dusze były zdecydowanie bogatsze od tych należących do mieszkańców.
- Nie jesteśmy tu, żeby walczyć, jeżeli to ich teren, uszanujmy panujące zasady. - odparła półgłosem wkraczając na teren pełen zabudowań. Sami przeciwko całej miejscówce nie mieli szans, najlepiej więc było najpierw się rozeznać i wtedy zobaczyć, czy okolica ta ma coś wartego do zaoferowania.
Półmrok połączony z nagłym rozbłyskiem reflektora zakończył się chwilowym oślepieniem, które dopiero po kilku mrugnięciach zostało częściowo zredukowane. Yuu nie podniosła jednak rąk, jak to uczynił towarzysz jej podróży prezentując niejako swoją butę, chociaż chodziło jej bardziej o pewność siebie i zyskanie szacunku tutejszych od pierwszego momentu. Nie była agresywna, ale znała swoją wartość, którą to zamierzała bronić nawet w tak małych gestach. Spod czarnych włosów spoglądało czerwone oko, skierowane pomimo blasku światła w stronę człowieka, który obsługiwał urządzenie.
- Podróżujemy, chcemy zatrzymać się gdzieś przed zmrokiem. - dodała jeszcze do słów Blighta, mówiąc jedynie prawdę. Gestem otwartej dłoni skierowanej ku dołowi zabraniała wilkowi ruszać się z miejsca. Ten stał więc grzecznie u jej boku, spoglądając podejrzliwie na boki, nasłuchując i węsząc.


Bezdenka:
                                         
Yū ✿
Przywódczyni
Yū ✿
Przywódczyni
 
 
 


Powrót do góry Go down

Mężczyzna, który do was krzyczał, roześmiał się głośno.
- A jakże! Najlepsze kurczaki, tylko tu! Już wam otwieramy! - Spojrzał w bok na drugiego strażnika - Do roboty, Mały!
Na tę komendę ten tytułowany Małym odrzucił karabin na plecy i zwinnie jak małpa zszedł po drabinie. Gdy mocował się z zamkiem bramy, krzykacz jeszcze raz wydarł się na całe gardło, a jego głos poniósł się echem po ruinach.
- Kapeć, zawołaj Pirata! Mamy gości!
Nikt mu nie odpowiedział, wam też nie udało się dostrzec czy ktoś wykonał jego rozkaz, ale zapewne tak musiało się stać, bo mężczyzna obrócił się znów w waszym kierunku i obserwował czujnie ze swojej strażnicy.
W tym czasie Mały otworzył bramę i machnął do was, żebyście się pośpieszyli, zupełnie jakby bał się, że z wami przylezie jakaś straszliwa bestia, co czaiła się w mroku.
Mały faktycznie był mały i nie chodziło tutaj tylko o wzrost. Chłopak miał na oko może z piętnaście lat, a wzrostu nie więcej niż metr pięćdziesiąt. H&K UMP, który znów wziął do rąk kiedy przechodziliście przez bramę, zdawał się kompletnie nie pasować do dużych, orzechowych, łagodnych oczu, uroczo roztrzepanych włosów i nieco przestraszonej miny. W pośpiechu zaczął zamykać bramę, kiedy już przekroczyliście właściwy próg Kurczakowa. Gdy to zrobił, zrównał się z wami i spojrzał na kroczącego przy boku Yuu wilka. Widać było, że jest zainteresowany zwierzęciem, oczy mu błyszczały gdy obserwował bestię, ale najwyraźniej zabrakło mu odwagi by zapytać o cokolwiek. Być może po prostu też mu nie wypadało, wszak wyglądało na to, że jest na służbie.
- Chodźcie, Pirat zaraz będzie - Ponaglił was i ruszył przodem. Przed sobą dzierżył karabin jak największy skarb.
Będąc już wewnątrz szybko ściągnęliście uwagę miejscowych. Pięcioro ludzi, który wyszli z najwyższego budynku i zatrzymali się przy samochodzie, spojrzało w waszym kierunku, ale nie zbliżyło się. Pośród nich była jedna kobieta, to widać było z daleka, choć dzieliło ich od was jeszcze dobrych kilkadziesiąt metrów. Wszyscy ubrani podobnie, mając pod ręką broń, zwykle przewieszoną przez ramię w postaci karabinu. Jedynie kobieta miała przy pasie coś, co wyglądało na pochwę od miecza. I jak łatwo zauważyć, wszyscy mieli na prawych ramionach czerwone opaski, czy raczej skrawki materiału, które żywą barwą wybijały się ponad szarość wszystkiego wokół. Mały też taką miał. Grupka rozmawiała o czymś żywo, ich śmiech niósł chłodny, wieczorny wiatr. Prócz nich, przechadzało się jeszcze kilkoro uzbrojonych ludzi. Głównie w okolicy półokrągłych baraków.
Dostrzegliście też dwie spore przyczepy obok poskręcanej góry żelastwa, obecnie puste, a może nawet porzucone. No i żuraw wciąż górował nad wami, ale teraz zobaczyliście dokładnie coś, co wcześniej wzięliście po prostu za zwykłą linę z przyczepionym do niej żelastwem. Wysoko nad wami wisiała spora klatka, wykuta najwyraźniej niewprawnymi rękami. I... chyba coś w niej było, coś tam się poruszało. Nim jednak zdążyliście się dokładnie przyjrzeć, dzieciak zwrócił waszą uwagę na zbliżającego się mężczyznę.
- Pirat! Ta dwójka chyba przyszła sama. Ja i Bury nie widzieliśmy nikogo prócz nich.
Mężczyzna tytułowany Piratem był wysoki i barczysty, a także bardzo egzotyczny. Daleko mu było do Japończyka. Urodę miał iście arabską i pomimo kilku jasnych blizn nie można mu było odmówić uroku. Ciemna skóra, czarne, lekko kręcone włosy, wyraźna linia szczęki i... jedno, ciemne oko, które na pewno nie jedno widziało. Yuu mogła popatrzeć w lustrzane odbicie. Lewe oko mężczyzny było zasłonięte czarną opaską. Jednak co najbardziej rzucało się w oczy, to toporna, drewniana proteza na prawej nodze, łudząco podobną do tych, które miewali piraci w książkach dla dzieci. Brakowało mu tylko papugi. Cóż, zamiast niej miał na ramieniu czerwoną opaskę. Poza tym, ubrany był prosto. Miał na sobie nieco zniszczone już jeansowe spodnie, luźny, ciemno zielony T-shirt i zarzuconą na niego, poprzecieraną ramoneskę. Nikt nie krył się tutaj z bronią, więc i przy jego boku szybko dostrzegliście kaburę i schowany w niej pistolet.
Towarzyszył mu mężczyzna, który również nie był przeciętny. Ten bez wątpienia był Japończykiem. Proste włosy zostały zebrane w gładką kitę, która spływała mu na plecy. Twarz miał nieco pociągłą, trochę sępią, zdecydowanie zbyt chudą. Czujne zielone oczy patrzyły na was z nieprzyjemnych chłodem i dystansem. Jednak to strój głownie go wyróżniał i podkreślał przynależność rasową. Doskonale skrojone i dopasowane, czarne kimono robiło wrażenie. Dół hakamy ozdobiono misternym, czerwonym haftem w motyw kwiatów i kolibrów. Obi a także haori również pyszniły się głęboką czerwienią. Za obi zatkniętą miał sayę, a z niej wystawała tsuka katany. Prezentował się zdecydowanie dostojniej niż jego towarzysz, ale szybko poznaliście kto tu jest szefem.
- Witajcie, witajcie! - Pirat rozłożył ramiona. Ręce miał potężne jak bochny chleba - Ostatnio rzadko miewamy gości. Obawiam się, że wszystkich zżerają pustynne robale. - roześmiał się rubasznie, apotem zwrócił do Małego. - Odmaszerować, rekrucie! Dobrze się spisaliście.
Chłopiec zasalutował jak w wojsku i z pewniejszym uśmiechem pognał w kierunku opuszczonego posterunku. Tylko raz obejrzał się na przybyszów. Tymczasem Pirat powrócił spojrzeniem do was. Jego wzrok przeskakiwał od jednej osoby do drugiej. Raz nawet spoczął na bestii przywódczyni Łowców. Jeśli w jakikolwiek sposób zaniepokoił go kolor waszych oczy, nie dał tego po sobie poznać.
- Jak już pewnie wiecie, jestem Pirat i nadzoruję tę wesołą hałastrę kiedy szef odpoczywa. - wskazał na siebie kciukiem i wypiął pierś w parodii dumy - ten tutaj, to Suzuki. Kazałem mu zostać w pubie, ale uparty jest jak osioł, więc przylazł - Klepnął mężczyznę w kimonie jak starego kumpla, a ten lewie zauważalnie się skrzywił. Pirat zdawał się nie widzieć jego niezadowolenia. - To co, pohandlować pewnie chcecie, hę? Chodźcie, chodźcie, nie będę was trzymał na chłodzie, kiedy Beznogi Su właśnie smaży swojego najlepszego kurczaka! Napijemy się, zjemy i wszystko obgadamy - Wskazał wam wysoki budynek i sam ruszył, kuśtykając. Suzuki podążył za nim jak cień na chwilę tylko dłużej zatrzymując spojrzenie na twarzy Yuu.
Wokół ludzie powrócili do swoich spraw. Kilkoro nadal patrolowało teren, a piątka, którą widzieliście, właśnie was minęła i ruszyła do bramy. Jeden z mężczyzn pomachał Piratowi i uśmiechnął się do niego. Wasz przewodnik uniósł kciuk w górę. Wyglądało na to, ze wszyscy się tu znają.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Kiedy śmiech strażnika przeszył ciszę nocy, Ikar opuścił ręce i pozwolił im swobodnie wisieć wzdłuż boku. Stało się, mogli swobodnie wejść do środka, nie narażając się na śmiercionośną nawałnicę kul. Lecz zanim przestąpią próg, klucznik, zwany Małym, musiał otworzyć bramę. Łowca przyjrzał mu się dokładnie - przydomek dopasowany niezwykle trafnie, piętnastoletni chłopak z karabinkiem automatycznym raczej nie miał okazji, by zasłużyć sobie na inny. Intrygowała go niewinność, bijąca od czarnowłosego, a raczej to, co się z nią wiązało. Rzadko zdarzało się, by tak młodzi ludzie pełnili jakieś odpowiedzialne funkcje.
Kurczakowo mogło znajdować się w stanie nieustannego oblężenia przez różnorakie hordy mutantów lub bandytów. W takim wypadku, każdy uczył się bronić siebie i innych, by odeprzeć atak intruzów. Wówczas najbardziej bezużyteczni pozostawali ci, niepotrafiący walczyć.
Wytłumaczeń oczywiście było więcej. Jednak poziom obwarowania tego miejsca, wysoki nawet jak na standardy Desperackich osiedli, wymuszał na umyśle te konkretne skojarzenia. Żołnierski umysł Ikara już zaczął szacować mocne i słabe strony fortyfikacji. Ogrodzenie padłoby pod naporem ciężkich maszyn, te jednak nie były łatwe do znalezienia na pustkowiach. Żuraw mógł być idealną pozycją dla wyszkolonego snajpera, z widokiem na całą okolicę mógłby być bardziej śmiercionośny niż tuzin Młodych uzbrojonych w UMP-y.
Oczy Anterio rozszerzyły się z zaskoczenia, kiedy rzeczywistość zweryfikowała jego pomysły. Dostrzegł metalową klatkę i coś... a może raczej kogoś, uwięzionego wewnątrz.
Ciekawa forma kary. Nie próbuj jednak ratować tego człowieka. Najwidoczniej musiał czymś podpaść. Pamiętaj, że nie znasz tutejszych praw.
Zostawiając za sobą bramę, zamykaną właśnie przez wartownika, Ikar spróbował się rozluźnić. Sam bowiem nie zauważył, kiedy mięśnie pleców i rąk napięły się niczym postronki, a dłonie przestały zwisać tak luźno. Świadomość, że każdy z mieszkańców państwa-miasta szkolony jest do walki, nie sprzyjała odprężeniu. Zdawał sobie sprawę, że pozyskanie takich sojuszników będzie dla Łowców ogromnym sukcesem, lecz tutejsi ludzie musieli mieć nieufność wyrytą w podstawy istnienia. W końcu utrzymali niezależność w krainie rządzonej prawem silniejszego.
Przyłapał się na tym, że pociera w zamyśleniu brodę, obserwując zbliżających się ludzi. Rozmasował sobie zaciśnięte mięśnie szczęk i opuścił dłoń. Barczysty mężczyzna musiał być tym, którego nazywali Piratem. Drewniana proteza nogi oraz opaska na oku dowodziła prostego poczucia humoru tutejszych ludzi. W połączeniu z egzotyczną urodą, przywodził na myśl kobrę, zagrzebaną w piasku. Nie dostrzeżesz niebezpieczeństwa, póki zanadto się nie zbliżysz, a wówczas będzie już za późno. Jego towarzysz, w tradycyjnym japońskim stroju, wyglądał jakby chciał wziąć na swoje barki wskrzeszenie dawnego kodeksu bushido i samym swoim przykładem uświadamiać ignorantów. Takich jak Blight, którego europejska broń jednoznacznie dowodziła miejsca dawnych tradycji w sercu naukowca. Pomimo tego stosunku, nie mógł ignorować przeczucia, ostrzegającego przed czarno-czerwonym samurajem. Przypominał toksycznego gada, samą swoją barwą informującego o śmiertelnym zagrożeniu.
Uśmiechnął się uprzejmie, słysząc powitanie Pirata. Nie wiedział czy rubaszność to tylko gra wielkoluda, jednak postanowił przyjąć ją za fakt, przynajmniej dopóki fakty nie stwierdzą inaczej. Cóż, w świecie pozorów, każdy musi odgrywać swoją rolę. Dlatego też Ikar postanowił okazać nieco więcej ożywienia i serdeczności, niż to zwykle bywało. Jeśli zagra to odpowiednio, pociągnie miejscowych za języki, być może w ten sposób dowiedzą się czegoś, co pomoże im w osiągnięciu celu.
- Aż tak są zuchwałe? Myślałem, że nie zbliżają się tak bardzo do ludzkich osiedli. - stwierdził, zaskoczony. Starał się nie zwracać uwagę na nerwowe spojrzenia wielkoluda, biegnące od oka Yuu do jego własnych i z powrotem. Czyżby mieszkańcy Kurczakowa nigdy nie spotkali łowców?
- Miło mi cię poznać, Piracie. Jestem Ikar Anterio. - wyciągnął w pokojowym geście dłoń, szykując się na niezamierzone połamanie kości przez zbytnią serdeczność gospodarza. - Chętnie skorzystamy z propozycji. Pustynne noce nie nadają się do spędzania na zewnątrz.
Kiedy zastępca szefa oraz Suzuki odwrócili się, Blight odwrócił lekko głowę w kierunku Yuu i skinął głową, dając jej tym do zrozumienia, że póki co, wszystko przebiega bez problemów. Być może też domyśli się zamiarów łowcy, pomagając utrzymać maskę pozorów.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Jak na miejsce osławione z powodu najlepszych kurczaków, na widoku było ich zadziwiająco mało, przez co rozumie się ich całkowity brak tych zwierząt. Teraz jeszcze można by wytłumaczyć to sobie późną godziną ich wizyty, lecz łowczyni z trudem ukrywała swoje rozczarowanie, gdy po usłyszeniu nazwy tej osady wyobraziła sobie istny raj, dla różnokolorowych niosek, a napotkała jedynie nieźle wyglądającą, lecz wypełnioną ludźmi okolicę.
Ocierający się o jej nogę basior został zatrzymany poprzez ułożenie na czubku jego głowy rozłożonej dłoni przywódczyni. Ciepło ciała bestii w połączeniu z miękkim futrem uspokajało kobietę, tak jak i ona swym dotykiem odejmowała stresu psowatemu. Wszelkie ruchy po drugiej strony bramy były niecierpliwe komentowane skomleniem i przebieraniem łapami co urwać mogło jedynie otworzenie się przejścia i znalezieniu się w polu widoku Małego, jak nazwano człowieka stojącego teraz przed nimi. Gdyby nie znajdująca się w jego posiadaniu broń, zostałby uznany na przypadkiem zagubione dziecko. Jego gładka twarz i niewielki wzrost uderzyły w czuły punkt Yuu, która musiała sobie przypomnieć, że Desperacja nie weryfikuje wieku, każdy musi być tutaj gotowy do obrony życia swojego jak i najbliższych. Z drugiej strony mogli mieć przecież do czynienia z wymordowanym, który stażem swojego życia przewyższał dwójkę łowców razem wziętych. To właśnie z tego powodu na twarzy kobiety nie pojawił się żaden grymas, zaakceptowała człowieka, którego przed sobą widziała. W ciszy przekroczyła próg bramy, mimowolnie podnosząc głowę i rozglądając się bez ukrywania swoich intencji na wszystko, co skrzętnie kryły granice odwiedzanej placówki. Chłonący wszystko wzrok szybko został powtórzony przez Yoku, lecz ten poza wzrokiem, badał każdy centymetr drogi który pokonali węchem i słuchem, ignorując nieświadomie ciekawskie spojrzenia Małego.
Nie było potrzeby poganiania, maszerowali bowiem tuż za swym przewodnikiem bez wyrażania chęci nagłego skręcenia w ciemną uliczkę, bo i po co? Po raz pierwszy odwiedzali to miejsce, taj przynajmniej było w przypadku Kami, a i najprawdopodobniej z drugim łowcą było tak samo. To jedynie uzasadniało jej ciekawość, którą przejawiała oglądając wszystko co mijali, łącznie z tajemniczą klatką uwieszoną dostatecznie wysoko, by jej wzrok prześlizgnął się po niej nie wychwytując konkretów. Odwzajemniła spojrzenie osób przy samochodzie nie spuszczając z zawstydzenia głowy, lecz usilnie świdrując im pojedynczym czerwonym okiem dopóki nie zmieniła obiektu zainteresowanie, który pojawił się w postaci dwóch mężczyzn zmierzających w ich stronę.
Kiwnęła głową na słowa o ich samotnym przyjściu tutaj, słowa nie padły jednak z jej ust, bo jako gość nie miała ochoty wchodzić w ich wymianę zdań. Znacznie bardziej intrygującym zajęciem okazało się analizowanie aparycji osobliwego duetu, niemalże tak samo oryginalnego co przywódczyni i medyk. Zadzierając ku górze podbródek dostrzegła bliźniaczą skórzaną opaskę na oku Pirata. Nie była to dla niej nowość, co chwila ktoś tracił tu kończyny bądź inne członki własnego działa, zastępował je bądź uczył się żyć bez nich, tak jak to miało miejsce w jej przypadku. Chociaż pochodzenie ciemnowłosego budziło wiele pytań, wzrok Kami utknął na dobre w sylwetce towarzyszącego mu azjaty. Pamiętała takie stroje, ręcznie szyte i ozdabiane przez wiele miesięcy w zaciszach najznamienitszych pracowni. Każdy wzór coś oznaczał, miał za sobą historię i jasno wskazywał na status i obecny stan człowieka, który je przywdziewał.
Mimowolnie poprawiła długi koński ogon czarnych, prostych włosów odnajdując w rysach mężczyzny wiele charakterystycznych cech, które ona sama posiadała. Była w końcu rodowitą japonką pochodzącą z rodziny o niesamowicie długiej tradycji, dzięki której pomimo rozwoju technologii wychowała się w kulturze tego państwa jeszcze sprzed jego upadku. Jej szafa kryła wiele podobnych strojów, przeznaczonych na wspaniałe okazje, sporo drogich i kilka bardziej codziennych, żadne jednak nie nadawały się podróży, czy nawet wyciągnięcia ze swej skrytki. Jej wzrok padający na pana Suzukiego prezentował więc szacunek i zachwyt, chociaż nie mogła pozbyć się wrażenia, że miecz u jego boku jest jedynie ozdobnym elementem pasującym do reszty stroju.
Ciężar rozmowy chwilowo skupił się na Anterio, co przywódczyni przyjęła z niemą ulgą. Dystans dzielący ją od męskiego zachowania był zadziwiająco krótki, a w chwilach takich jak te powinna raczej wczuć się w rolę cichej kobiety z tła, co przy ogólnie panującej przewadze płci męskiej nie było takie łatwe. Przymus odezwania się odczuła dopiero wtedy, gdy z ust Pirata padł najpewniej pseudonim jego samego, jak i któreś z nazwiska bądź imienia Azjaty.
- Kami. - odparła krótko kłaniając się lekko przed jednym i drugim. Imię zachowała na później, pseudonimu nie posiadała bądź był zbyt mało znany, a wymyślać na szybko zwyczajnie nie potrafiła i nie chciała.
Mimowolnie podążyła za nowym towarzystwem raczej oszczędnie w emocjach wyrażając swoje zadowolenie takim rozwojem sytuacji. Pewnie wypadałoby wyjaśnić sytuację już w tym momencie, lecz podobno łatwiej prosić o wybaczenie, niż o pozwolenie. Poza tym interesowała ją miejscówka o której wspomniał jednooki, a tam gdzie gromadzą się ludzie, są także informacje. Była jeszcze trzecia sprawa, Yuu nie miała po prostu ochoty spędzać kolejnej nocy na takim chłodzie, wszystko zdawało się lepsze, od walki z piaskiem, ujemną temperaturą i niedogodnościami nocy spędzonych na ziemi.
                                         
Yū ✿
Przywódczyni
Yū ✿
Przywódczyni
 
 
 


Powrót do góry Go down

- Do ludzkich osiedli może nie, ale samotnych podróżników wciągają pod ziemię. - Roześmiał się jakby śmierć przez pożarcie była w ogóle zabawna i potrząsnął ręką Ikara. Nie wydawał się w żadnym calu zaniepokojony czy to obecnością czy też wyglądem nieznajomych. Lepiej zdefiniować jego zachowanie jako otwartą ciekawość. Z resztą zachowanie Ikara najwyraźniej przypadło Piratowi do gustu. Klepnął go w ramię jak starego przyjaciela.
Suzuki złapał spojrzenie Yuu, gdy ta się przedstawiła. Uśmiechnął się leciutko, samymi kącikami ust, ale ciężko było odczytać czy ten drobny grymas wyrażał uznanie dla jej pseudonimu, czy może wręcz odwrotnie. Na pewno jednak uśmiech dodawał mu uroku. Oszczędnie kiwnął głową i odwrócił się, ruszając za Piratem. Poruszał się z niewymuszoną gracją oraz pewnością, co jasno przeczyło temu byście mieli do czynienia jedynie z "ozdobą otoczenia" w formie przystojnego mężczyzny w nietypowym stroju. A może jedynie bardzo dobrze blefował?

Duże pomieszczenie do którego wkroczyliście przez solidne, dwuskrzydłowe drzwi przypominało średniej jakości spelunę. Stoły, które zajmowały większą część sali różniły się od siebie wyglądem, podobnie jak mnogość krzeseł. Nawet jedna połowa barwowego kontuaru była zdecydowanie niższa niż jego druga część. Wnętrze oświetlały głównie oliwne lampy licznie rozstawione na stołach. Jedynie nad barem świeciła żarówka o niedużej mocy, a jej ciepłe światło błyskało na powierzchni wielu butelek ustawionych jedna koło drugiej na wąskim regale za barem. Pełniły raczej formę ozdobną niż użytkową.
Przy stołach w grupkach siedzieli ludzie popijając ze szklanek, kubków i kufli coś, co barwą przypominało piwo. Niektórzy łykając coś z kieliszków krzywili się, by za chwilę uśmiechnąć szeroko. Płeć brzydka nadal przeważała, a wszyscy, z wyjątkiem Suzukiego mieli na ramionach czerwone opaski.
Powietrze pachniało smażonym drobiem i alkoholem, a gdzieś z rogu, ze starego odtwarzacza sączyła się muzyka rodem z westernów. Całość prezentowała się bardzo swojsko o ile tylko nie przeszkadzał wam wszędobylski kurz i nie do końca czyste stoły.
Wchodząc, oczywiście zwróciliście na siebie uwagę, ale nikt nie patrzył na was z niechęcią. Ciekawe spojrzenia prześlizgiwały się po waszych strojach, twarzach, dobytku, by zaraz zostać skomentowanymi przyciszonymi głosami.
Pirat poprowadził was do jednego z wolnych stołów, okrągłego z czterema krzesłami, a sam podszedł do baru i gruchnął ręką w blat.
- Su! Cztery razy specjalność zakładu i coś na rozgrzewkę! - ryknął, przebijając się przez muzykę i szum głosów. Odpowiedział mu czyjś zdławiony przez odległość i drzwi na zaplecze okrzyk. Pirat najwyraźniej zadowolony, obrócił się i dokuśtykał do was. Jego twarz wciąż rozciągnięta była w szerokim, szczerym uśmiechu jakby nie mógł nacieszyć się nieoczekiwaną wizytą. Usiadł ciężko na jednym z krzeseł i odetchnął głęboko. Przez jego oblicze przemknął cień bólu. Widocznie doskwierały mu stare urazy.
Suzuki natomiast nie odezwał się do was ani razu. Zamykał pochód i zanim usiadł wyjął katanę zza obi, a potem oparł ją o krzesło. Dopiero wtedy zajął miejsce i wodził spojrzeniem za Piratem, unikając patrzenia bezpośrednio na was. Jednak nie wyglądało na to, by takie zachowanie wynikało z niechęci.
- Su zaraz przyniesie nam coś do żarcia, a tymczasem opowiadajcie. Skąd jesteście? Nie poznaję was, a z takimi charakterystycznymi buźkami jak wasze... - Pirat puścił oko do Kami - na pewno bym was nie zapomniał. Sami rozumiecie, mało nowych nas odwiedza. - Uśmiechnął się krzywo, a potem drgnął, jakby coś sobie przypomniał - Chyba że... Nie mówcie, że jakaś grupa w końcu zasiedliła wschodnie ruiny? - Ciekawość rozszerzyła ciemne oczy. Nawet pochylił się ku wam, kładąc potężne ramiona na stole. - Przecież tam się roi od mutantów. Potrzeba by było naprawdę silnej grupy żeby doprowadzić to miejsce do użytku.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Wszedłszy do pomieszczenia, Ikar omiótł je uważnie wzrokiem, śledząc oczami najdrobniejsze szczegóły. Wkraczając na obcy teren zawsze należy przygotować sobie drogę ucieczki lub plan obrony, z tego względu starał się, by nic mu nie umknęło. Do głowy przyszło mu więc, że oliwne lampy na stołach nadawałyby się do rozpoczęcia pożaru, gdyby musieli przeprowadzić natychmiastową ewakuację. Bazując na nastroju gospodarza, niewielkie były na to szanse, dlatego Anterio był dobrej myśli. Przyjazne spojrzenia oraz swojski klimat speluny sprawił, że łowca rozluźnił się, choć niewytłumaczalny chłód Suzukiego i jego dystans do przybyszów nie pozwalały do końca zaaklimatyzować się w tym miejscu. Ale może to i dobrze? W końcu nie byli tutejsi. I mieli do załatwienia bardzo delikatną kwestię, co wszystko komplikowało.
A co jeśli on dotarł tutaj dużo wcześniej i go przyjęli? Przecież za żadne skarby świata nie wydadzą swojego. Wiesz, jaki honorowy bywa ten typ ludzi.
Przytaknął swoim własnym myślom, podążając za Piratem do wyznaczonego stolika. Dopiero teraz ciepło panujące wewnątrz budynku dotarło do niego, zaczął więc szybko rozpinać guziki płaszcza. Uporawszy się z nimi, zdjął plecak, Oriona i rzucił go obok stołu, po czym usiadł na krześle, rozpierając się wygodnie. Dawał w ten sposób do zrozumienia, że dobrze przyjął gościnę i nie czuje wobec nich skrępowania. O ile Ikar potrafił grać na zachowaniu ludzi, ta postawa pomoże mu zjednać osobę tak rubasznego typu jak przywódca Kurczakowa.
Uśmiechnął się do niego szeroko, usłyszawszy, że zostanie im podana specjalność zakładu. Nie stracił kontenansu słysząc pytanie o ich pochodzenie, zmusiło go jednak do zastanowienia się nad izolacją tego miejsca. Musieli wszakże prowadzić intensywną wymianę handlową, a mimo tego nie słyszeli o tak charakterystycznej mutacji jak czerwinka. Blight nagle poczuł, że w jego przyszłych słowach ważyć się będzie powodzenie misji, jeśli bowiem źle naprowadzą ich na skojarzenia z S.SPEC, mogą nie dożyć świtu. Niemniej decyzję należało podjąć natychmiast i naukowiec postanowił zaryzykować.
- Na pewno musieliście słyszeć o wielkim mieście na wschodnim brzegu wyspy. To właśnie stamtąd przyszliśmy, a wierz mi, że pokonaliśmy spory kawał drogi, zanim tu trafiliśmy. Choć sami nie spodziewaliśmy się, że właśnie tu dojdziemy - przyznał, nie zmieniając twarzy, robiąc dobrą minę do niepewnej gry - Ale... o jakich ruinach mówisz? - spróbował zmienić temat - Często zdarzały się próby ich zasiedlenia, skoro w końcu mieliśmy je zasiedlić? - zapytał z wyrazem ciekawości na twarzy. Był teraz prawdziwie ciekaw, jeśli jednak próbował udawać emocje, musiał robić to ze wszystkimi na raz. Nie wolno było mu się odprężyć w trakcie gry, pokazanie tym ludziom, że im nie ufa, skończyłoby się źle.
Na razie jednak wszystko szło po ich myśli. Jeśli tylko ci ludzie nie mają złej opinii o mieście lub nie słyszeli o nim wcale, wiele da się jeszcze załatwić samą rozmową. Ale w przypadku jednoznacznego skojarzenia z S.SPEC, musieli oczekiwać nie lada kłopotów. Oddychając spokojnie i uspokajając samego siebie, powoli przenosił wzrok z jednego rozmówcy, na drugiego, okazjonalnie zerkając też na resztę sali.
Yuu też mogłaby się w końcu odezwać. W końcu to ona jest przywódczynią, więc powinna prowadzić negocjacje. - sarknął w myślach, rzucając jej tylko jedno spojrzenie. Może zrozumie i wreszcie otworzy usta. Albo i nie, a potem winą za porażkę obarczy właśnie jego. Skrzywił się mentalnie na tę myśl, po czym jego głowę zaczęły zapełniać rozważania całkiem innej natury, gdy do jego nozdrzy doszedł smakowity zapach, dochodzący z kuchni. Mimowolnie odwrócił głowę w tamtym kierunku.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Spoiler:

NACZELNIK MISJI
W związku z powyższą informacją (w spoilerze), która widniała w ogłoszeniach forum od dwóch tygodni i niezastosowania się do ultimatum, zamykam misję i przenoszę do archiwum. Jeżeli będziecie chcieli ją kontynuować - zgłoście się do mnie na PW.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach