Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 1 z 2 1, 2  Next

Go down

Pisanie 23.09.15 23:21  •  Dach budynku  Empty Dach budynku
Opis i obrazek później

No i znowu to zrobił. Znowu wdał się w jakąś bójkę. A przecież obiecywał sobie, że będzie już spokojny. Że nie będzie zwracał uwagi na te wszystkie zaczepki jakimi go raczono. Ale jak widać nawet w krainie dziwadeł, jednooki anioł robił czasem za sensację.
Nie zdarzało się to często. W sumie już ostatnio coraz rzadziej. Ostatni raz kiedy musiał z tego powodu komuś przydzwonić w zęby zdarzył się chyba jakieś pół roku temu. No ale jednak się zdarzył. I Alan musiał dać delikwentowi nauczkę. A potem potrzebował się wyciszyć. A nic nie pomagało mu w tym jak trochę wysiłku fizycznego. Tak więc jak zwykle wybrał się na mały spacer po dachach. Był zwinny więc większość ludzi (i nieludzi) w dole nawet nie zauważała, kiedy przebiegał po dachówkach i zaraz znikał na kolejnym budynku. No, chyba że w którymś momencie utknie mu noga. Jak to na przykład miało miejsce już kilka razy. No ale nie jego wina że krycie dachu było jakieś beznadziejne! Stopa mu się zapadła, a kiedy w końcu dał radę ją wyciągnąć, zostawiał w sklepieniu czyjegoś mieszkania sporą dziurę. Na szczęście zwykle udawało mu się nawiać, zanim wściekły właściciel próbował go dopaść.
Dziś jego celem była konkretna budowla. Swoje kroki skierował w stronę jednego z wyższych budynków w "mieście". Miał ochotę posiedzieć na jego dachu, popatrzeć na mróweczki w dole i zająć się swoimi powierzchownymi ranami. A, takie tam, otarcie na policzku, rozcięta warga, zdarta skóra na kostkach dłoni. Chyba przydzwonił swojemu napastnikowi w zęby no i tak sie złożyło, że ten w odwecie zranił rękę Alana.
Krótki bieg po dachach pomniejszych sklepików i chłopak znalazł się przed budynkiem hotelu. Nie był to najwyższy budynek w mieście, ale jeden z pokaźniejszych. Wdrapywanie się na niego nie należało do najprostszych, dlatego też Alan zwykle korzystał z tej niewielkiej przewagi, jaką dawały mu geny. Tak, choć bardzo niechętnie, tym razem zmaterializował swoje jedyne, zdrowe skrzydło. Co prawda najpierw zdjął bluzę, żeby jej nie zniszczyć, ale świecić gołą klatą nie zamierzał. Został więc w koszulce i, chcąc nie chcąc, zrobił w niej dziurę. A, mniejsza. Drugie skrzydło oczywiście także się pokazało, ale było na tyle małe i niedorozwinięte, że nie musiał się martwić o swoje odzienie.
Tak więc wyposażony, chłopak zaczął się wspinać po rynnach i gzymsach budynku. Od czasu do czasu pomagał sobie swoim zdrowym skrzydłem. W końcu, po kilku minutach udało mu się wdrapać na dach. Tam osiadł i, tak jak wcześniej zamierzał, zaczął oglądać swoje drobne obrażenia.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 24.09.15 21:44  •  Dach budynku  Empty Re: Dach budynku
Życie miało swój wytyczony tor.
Rodzisz się, jesteś zdany na opiekę osób trzecich, uczysz się samodzielności, wkrótce podejmujesz własne wybory, poddajesz się jakiemuś zajęciu, pracy, aż w końcu i na Ciebie przychodzi czas. Oddajesz się w ręce Bogu lub – jak to niektórzy, jego zdaniem, pesymiści zwykli sądzić – pustce.
Życie miało też swoje wyjątkowe smaczki, które często krzyżowały losy niejednego delikwenta. W przypadku Ourell’a było to nie tyle co odebranie wczesnego okresu dzieciństwa, dojrzewania czy choćby normalnie pojmowanego człowieczeństwa, a sam fakt, że jego droga ciągnęła się bez przerwy przez x lat po ścieżce pracy.
Miłość do bliźniego.
Dawanie ludziom wiary na lepsze jutro.
Opieka nad tymi, za których życia wziął odpowiedzialność.
Można wierzyć lub nie, jednak była to dosyć wyczerpująca forma zapełniania sobie dziennika zwanego życiem.
Anioł jednak nigdy nie narzekał i tak jak to zwykle miał w zwyczaju, bez słowa marudzeń wybył z siedziby, doskonale zdając sobie sprawę z powodów, dla których tym razem postanowił opuścić miejsce, do którego zwykł być przywiązany łańcuchami. Rzadko wychylał się poza ciemne tunele Psiarni, czując, że ich największe zagęszczenie było skupione właśnie w budzie. Skoro miał się nimi opiekować, to chyba jasne, że jego anielska duszyczka wolałaby być tuż obok nich? Jednak z racji tego, że większość z Kundli wolała kłapać zębami, niż głaskać chorych po głowie, to właśnie Bernardynowi przypadł zaszczyt uzupełnienia magazynu lecznicy. Znowu.
Tym razem chodziło o alkohol.
Hm.. w zasadzie może dlatego wysłali po niego abstynenta?
Blondyn mimo rzadkiego raczenia innych swoim widokiem, zdążył lepiej zapoznać się z pracującą za ladą hotelarskiego baru Kat, która niewiele żądając w zamian, szybko dopełniła formalności wymiany ze stosunkowo niedawno zapoznanym Ourellem. Okoliczności ich pierwszego spotkania wolał sobie nie przypominać z racji pijaństwa przybranego syna. Tak, Zero potrafił dawać w kość, a barmanka, jako jego koleżanka, doskonale znała tę prawdę niemal tak dobrze, jak sam anioł.
Wyszedł z budynku, poprawiając sobie cięższą o kilka litrów torbę na ramieniu, gdy…
Coś mu mignęło.
Przystanął, zaintrygowany nagłym ruchem w górnej części swojego pola widzenia. Rejestrując jeszcze kilka innych pomniejszych ruchów, byłby w stanie przysiąc, że mignęły mu anielskie pióra. Cofnął się o paręnaście kroków do tyłu, chcąc mieć lepszy wgląd na budynek, wciąż zadzierając łeb ostro ku górze. Dysponował tylko jednym, zmęczonym ciągłymi mrokami okiem, jednak nawet mimo tego był w stanie spostrzec, że ktoś balował na dachu budynku.
Wypuścił ciężko powietrze.
To był stary budynek, więc wedle uznania Ourell’a, groził zawaleniem. Prowadzony powinnością, postanowił czym prędzej ściągnąć delikwenta na dół. Czym prędzej pobiegł do środka hotelu, bez słowa zamienionego z mijanymi przechodniami, wspiął się na sam szczyt schodów, nareszcie dopadając do drzwi prowadzących bezpośrednio na dach. Był szczerze zdziwiony, że rdza nie przeżarła ich do cna.
- Przepraszam, ale to niebezpiecz-… - chwila zawieszenia. Mrugnął kilka razy, spodziewając się natychmiastowej zmiany obrazu, niż ten, na który teraz przyszło mu patrzeć. Gdyby nie przyspieszony oddech zmęczonego po wspinaczce po schodach anioła, zapanowałaby bardzo długa, dziwna cisza. Ourell był ostrożny w kontaktach z ludźmi, jednak chłopak, choć prezentujący się niezbyt okazale, kogoś mu przypominał, przez co blondyn mógł z perspektywy drugiego anioła wyjść na niezłego obłąkańca.
Jakiś facet z poparzoną mordą, który tłukł się przez setki schodów na dach, by teraz się w niego wgapiać? No idealny początek znajomości. I jeszcze ta wódka w torbie… yhy. Grunt to dobre pierwsze wrażenia
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 25.09.15 15:13  •  Dach budynku  Empty Re: Dach budynku
Tak jak przypuszczał, rany na dłoni nie były niczym poważnym. Drobne rozcięcie, otarcie. Krew pojawiła się w minimalnych ilościach. I dobrze. Było by raczej słabo, gdyby zemdlał na widok swojej własnej juchy w trakcie walki, nieprawdaż? Co za ironia. Naprawdę, dlaczego musiał słabnąć ilekroć widział swoją własną krew? Przecież nigdy nie przeżył żądnego traumatycznego zdarzenia z nia związanego. Nikt bliski nie umarł mu na rękach w kałuży krwi. Nawet nie widział większej jej ilości. Co za zryta bania.
Siedział więc sobie na rogu dachu i przytknął zranioną dłoń do ust. Zaczął ssać jedno ze zranionych miejsca. W ustach poczuł nieprzyjemny, metaliczny posmak. Bleh. Ale ssał dalej, gapiąc się przed siebie.
W dole rozciągało się miasto. Albo raczej coś, co próbowało miasto udawać. Nikt o zdrowych zmysłach nie nabrałby się na tę udawankę. Ale jednak nawet jakoś dawało się tu żyć. O ile nie wychylałeś się za bardzo, było nawet spokojnie. Oczywiście Alanowi nie do końca to wychodziło. Chociaż nie znosił faktu posiadania tylko jednego skrzydła, czasem go uzywał. A to zwracało uwagę. Bardzo niepotrzebną uwagę. No a potem kończyło się to zawsze w ten sam sposób. Czyli dokładnie tak jak teraz. Zwykle tylko różniła się skala obrażeń. Ale nigdy nie było to coś poważniejszego. Nigdy nie wymagał wizyty u żadnego lekarza. Sam zajmował się swoimi obrażeniami. W końcu znał się trochę na opatrywaniu ran.
Wiatr poruszył lotkami jego jedynego zdrowego skrzydła. Chłopak mimowolnie nim poruszył. To drugie, skarłowaciałe, uschnięte, także poruszyło się pod koszulką. Białowłosy skrzywił się wyraźnie, czując to. Naprawdę go nienawidził. Rozmyślał nawet o tym, czy by go nie amputować. Pozbyć się. Było jak obraza dla jego osoby. Niedoskonałe, uschnięte, niesprawne.
Westchnął głęboko.
I właśnie wtedy na dach ktoś się wpakował. Łagodnie powiedziane. Wpadł jak burza, skrzypiąc przy tym okrutnie drzwiami od wejścia. Z początku chłopak tylko zmarszczył brwi. Nie miał pojęcia z kim właśnie się zetknął. Facet rzeczywiście wyglądał dość dziwacznie. Alan nie wiedział, co tamten ma w torbie, z resztą niewiele go to obchodziło. Nie zwrócił uwagi nawet na jego słowa, które z resztą i tak zostały przerwane. Jednakże jako, że był po prostu do bólu przewrażliwiony na punkcie swojego skrzydła, a tamten gapił się na niego jak na eksponat w muzeum, reakcja Alana mogła być tylko jedna:
- No i co się gapisz, frajerze? Anioła z jednym skrzydłem nie widziałeś?! - warknął głośno, podnosząc się i zaciskając dłoń w pięść. Tak, był gotów znów się bić, jeśli ten poparzony dziwak nadal będzie się tak na niego gapić!
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 27.09.15 0:00  •  Dach budynku  Empty Re: Dach budynku
INGERENCJA LOSU


Od dwóch dni panuje wszędzie nieprzyjemna epidemia grypy żołądkowej. Niestety, nawet najtwardsi zawodnicy zostali przez nią pokonani. W tym i Nemo. Przez kolejne 5 postów będzie odczuwał silne skurcze brzucha oraz rozwolnienie. Radzę ewakuować się do toalety.

                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Pisanie 27.09.15 4:15  •  Dach budynku  Empty Re: Dach budynku
Przejechał spojrzeniem po całym ciele chłopaka. Ktoś, kto zwykł przebywać w pobliżu blondyna dłużej, niż pięć sekund niefortunnego spotkania na dachu, doskonale zdawał sobie sprawę z poczynań, jakie podejmował medyk w akcie osobliwego przywitania. Miał skrzywienie zawodowe. Wciąż doszukiwał się w ludziach ewentualnych defektów, które byłby w stanie naprawić. Analityczne oko Bernardyna niemal natychmiast wyłapało wszelkie skaleczenia i zadrapania, noszone przez białowłosego. Dokładnie przyjrzał się jego twarzy, postawie, rękom, nogom… oraz nieszczęsnemu skrzydłu, jednak wbrew uwitym w głowie młodzieńca przekonaniom, Ourell’owi ani razu nie przeszło chociażby półsłowo drwiny.
Choć medyk wbił się w wir swoich przyzwyczajeń, wciąż nie mógł oprzeć się wrażeniu, że nie pierwszy raz wymieniał zdania z tym człowiekiem. Choć wciąż wyglądał na skołowanego zaistniałym spotkaniem, szybko przybrał swoją uprzejmą postawę, jak to zwykle, gdy nie chciał wpakować się w żadne niepotrzebne konflikty.
„No i co się gapisz, frajerze?”
Uspokoił przyspieszony oddech.
Grzebał w odmętach pamięci, nie zamierzając się poddawać. Przeczucia rzadko kiedy go zawodziły, a choć nieczęsto zdarzało mu się wychodzić spoza ściśle chronione mury Psiarni, zdążył poznać wiele osób.
„Anioła z jednym skrzydłem nie widziałeś?!”
- Bynajmniej…
Anioła.
- … obawiam się tylko, że to niebezpieczne paradować po dachu budynku,
Z jednym skrzydłem.
- który lada chwila może zawalić się osobom w hotelu na łeb.
A kto mieszkał na najwyższym piętrze?
W ostatnim pokoju?
Zmarszczył nagle brwi, odruchowo poprawiając ciążącą na ramieniu torbę. Był ostrożny, stawiając przed sobą te nieszczęsne dwa kroki, które przybliżały go do podenerwowanego delikwenta.
- Jesteś ranny. – bo małe zadrapania, były dla niego równoznaczne z niedługim skonaniem. Im bliżej podchodził, tym…
Przystanął w odległości dobrych trzech metrów.
W ostatnim pokoju mieszkał Leslie.
- Alan?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 29.09.15 0:58  •  Dach budynku  Empty Re: Dach budynku
Alan zaczynał czuć się nieswojo. Chyba miał prawo? W końcu nie na co dzień kiedy próbujesz się relaksować na dachu budynku, ktoś nagle zjawia się tam jak burza i po prostu na ciebie gapi. Bo chociaż Nemo był widokiem, który przyciągał uwagę, nie zdarzyło mu się jeszcze, żeby ktoś biegł za nim aż na czubek jakiejś budowli. No i nie było śmiechu. Nie było drwin. To także niecodzienne zjawisko.
Białowłosy zmarszczył brwi, i tak skrzywiony, w milczeniu również obserwował obcego osobnika. Tak na dobrą sprawę nie mógł wiele o nim powiedzieć. Przeciętnej budowy, ubrany w szmaty, jak każdy tutaj. Cech zwierzęcych brak, ale Nemo stawiał, że to prawdopodobnie jakiś wymordowany. Poparzone pół twarzy, a może i więcej, na ramieniu torba z czymś ciężkim. Może jedzeniem, nie wiedział.
Tak po prawdzie, Nemo nie miał zielonego pojęcia, kto pomieszkuje w pokoju tuż pod jego stopami. Gdyby wiedział, prawdopodobnie ten budynek nie postałby sobie tutaj jeszcze wcale długo. Gdyby wiedział, z premedytacją poruszyłby niebo i ziemię (to drugie to nawet dosłownie), byle cały dobytek tej jednej, jedynej osoby poszedł w drobny mak. Jakże więc dobrze, że jednak nie wiedział, prawda?
Skrzywił się wyraźnie. Choć w tym momencie nie była to wina nieznajomego, który podszedł kilka kroków w jego kierunku. Nagle zaczął go boleć brzuch. Złapał się jedną ręką za żołądek, ale nic więcej chwilowo nie mógł zrobić. Nie miał ziół na taki ból przy sobie. Zrobiło mu się też gorąco. Nie miał zielonego pojęcia, że musiał złapać jakiegoś paskudnego wirusa grypy żołądkowej. Niby często łapał przeziębienia ale coś takiego...
- Serio wdrapałeś się tutaj, żeby mi to powiedzieć? - warknął. I parsknął. Wzmiankę o byciu rannym zbył machnięciem ręki. Nie miał pojęcia, że to dla nieznajomego takie ważne. Poza tym, uwaga chłopaka skupiła się na czymś innym. Przez chwile nawet zapomniał, że zaczynał go boleć brzuch.
- Co powiedziałeś? - zapytał. Nie był jednak głuchy, doskonale usłyszał imię wypowiedziane przez blondyna. Jego własne imię. Alan postąpił kilka powolnych kroków w stronę nieznajomego, aż do momentu, kiedy wolną ręką złapał go za materiał ubrania na ramieniu - Skąd znasz... moje imię?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 01.10.15 22:04  •  Dach budynku  Empty Re: Dach budynku
Jak za wypowiedzeniem zaklęcia, wszystko w jego głowie zaczęło się z sekundy na sekundę coraz bardziej rozjaśniać. Odświeżone wspomnienia natychmiast zapełniły czaszkę, przypominając aniołowi o zdarzeniach mających miejsce całe setki lat temu. Długowieczność miała swoje plusy i minusy. Blaski i cienie. Dobre i złe oblicze… jednak poza suchą kalkulacją czy była darem losu czy udręką od samego diabła, potrafiła też całkiem pozytywnie zaskakiwać. Doskonale zdawał sobie sprawę, że zatruwał powietrze swoim oddechem od niemal początku zabaw Boga, jednak na co dzień nie zastanawiał się ile informacji zdążył do tego czasu przyswoić. Tyle wiosen, zim i jesieni… tyle twarzy przewinęło mu się jak dotąd przed oczyma, tak wiele zdołało się do tej pory zmienić…
… a jednak jego imię zapamiętał.
Był obserwatorem, a widząc reakcję chłopaka, nie mógł powstrzymać uśmiechu. Wbrew swojej ostrożności, nie zareagował na nagłe szarpnięcie za materiał rękawa. Był zbyt zajęty kodowaniem każdego centymetra twarzy chłopaka, niemalże chłonąc to, co umknęło mu przez te wszystkie lata. Widząc jak bardzo się zmienił, sam siebie nie potrafił wypytać o to, jak zdołał rozpoznać krewnego po jednym charakterystycznym szczególe. Może to miejsce miało tu swój decydujący głos?
- Nic dziwnego, że mnie nie pamiętasz. Byłeś brzdącem, kiedy ostatnim razem cię widziałem. – zaczął serdecznie, wciąż nie zmywając z twarzy delikatnego, nadzwyczaj przyjemnego dla oka uśmiechu. Nie narzucał swojej radości, nawet jeśli w głębi ducha czuł się nadzwyczaj szczęśliwy. Wiedział z autopsji, że cieszenie się w obecności prawie nieznanych ludzi bywało dosyć niebezpiecznie. Choć zaczął widzieć w twarzy Alana kogoś prawie tak ważnego, jak własnego syna, wciąż miał na uwadze, że byli sobie obcy. – Jestem Zachariel. Pomagałem twoim rodzicom – lub może samej matce? – w opiece nad tobą. – marne wyjaśnienia i miał w tym pełną świadomość.
Spojrzał mu w oczy.
Pierwsza salwa radości powoli się ulatniała, pozostawiając samo szczere zadowolenie. Ourell zaczynał dostrzegać ciemne strony tego spotkania.
Pierwszą było…
- Wyszedłem na kompletnego świra, ale nie wiń mnie. – odparł spokojnie, jak gdyby tłumaczył komuś działanie jakiegoś leku. Ton głosu, który zawsze go charakteryzował. O ile wygląd Ourell’a zmienił się diametralnie – poparzenia nabawił się znacznie później – osobowość pozostała niezmienna. – Byłeś dla mnie niezwykle ważny. Żałuję, że tak wiele mnie ominęło… ale zejdźmy już z tego dachu, proszę.
Priorytety.
Wspominać mogą równie dobrze na dole.
Postąpił delikatnie krok do tyłu, wciąż nie spuszczając oczu z chłopaka.
- Dobrze się czujesz?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 12.10.15 2:05  •  Dach budynku  Empty Re: Dach budynku
Jesli być szczerym, to w tym momencie Alan totalnie zdębiał. No bo pomyślcie, jak to musiało wyglądać z jego perspektyw. Siedzi sobie spokojnie na dachu, podziwiając imitację panoramy miasta, która rozciąga się w dole, aż tu nagle z wielkim hukiem wpada ktoś ci zupełnie obcy, który jednak najwyraźniej cię zna. Białowłosy miał naprawdę mętlik w głowie, tym bardziej w momencie, w którym nieznajomy zaczął się uśmiechać! Przez chwilę nawet jednoskrzydły anioł poczuł się dość nieswojo, a uczucie to potęgował narastający ból brzucha.
Alan puścił kurtkę nieznajomego. Ten uśmiech był miły, ale równie miły był lizaczek, który starszy pan podawał napotkanemu na placu zabaw dziecku, kiedy chciał się z nim pobawić w nocy. Co prawda akurat jednoskrzydły nie podejrzewał o blondyna o takie zamiary, nadal jednak nie pasował mu sam fakt ze ten uśmiech w ogóle się pojawił!
- No wykrztuś to! - popędził nieznajomego, bo ten jeszcze przez chwilę stał i tylko gapił się, zupełnie jakby skanował Alana promieniami Roentgena.
Z twarzą napiętą od niepewności, chłopak sam starał się przejrzeć jednookiego. A wieści, które w końcu od niego usłyszał, bynajmniej nie sprawiły, że zaczął skakać ze szczęścia. Zmarszczył brwi jeszcze mocniej, oczekując wyjaśnień. Ej, to chyba nie było normalne, podejść do kogoś na ulicy od tak sobie i powiedzieć mu: "Hej! Znam cię! Jak byłeś gówniarzem to zmieniałem ci pieluchy!". Chociaż z drugiej strony... jednak znał jego imię. Ale to jeszcze nic nie znaczyło!
Tym bardziej że po chwili Ourell popełnił błąd. Znaczny błąd. Rodzicom. Powiedział, że pomagał jego rodzicom.
- Gdyby to faktycznie była prawda, wiedziałbyś, że miałem tylko matkę! - warknął. A że niezwykle łatwo było go zdenerwować, ten impuls wystarczył do tego, żeby Alan po prostu przydzwonił blondynowi w zęby.
Niestety, jednoskrzydłby był w gorącej wodzie kąpany. Najpierw działał, potem myślał. A zaraz po temacie jego "kalectwa", ojciec był drugim, przez który bardzo łatwo było wyprowadzić go z równowagi. W końcu to przez niego Alan wyglądał jak wyglądał. Nie był pełnokrwistym aniołem, raczej anielską szlamą. A poza tym, kiedy już Leslie zrobił sobie gówniarza, po prostu zniknął. Synalek nawet nigdy na oczy tatusia nie widział.
Pewnie warknąłby coś jeszcze, ale w tym momencie w jego brzuchu zakotłowało się mocniej a białowłosy prawie zgiął się w pół. Co do licha? Przecież nie żarł nic nieświeżego.
- Czuję się chujowo -  stęknął cicho, ściskając brzuch. Coś czuł, że potrzebował się przenieść do łazienki.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 17.10.15 1:14  •  Dach budynku  Empty Re: Dach budynku
Gdyby nie przywracające w głowie wspomnienia, które same nadawały mu ciepły obraz całej tej sytuacji, z pewnością wyraźniej odczułby jakim kretynizmem popisywał się w bieżącej chwili. Nie żeby nigdy nie zbierało mu się na wspomnienia. Wśród zgiełku codziennie wykonywanej pracy, bardzo często odnajdywał chwilę wytchnienia, przeznaczoną na uwydatnianie sentymentalności, którą pokładał w sobie w dużej ilości. Mimo wszystko nijak miało się zaczepianie prawie obcych ludzi do wspominania pierwszego wypowiedzianego słowa przez jednego z synów, podczas polerowania naczyń czy zszywania podartych spodni. Grunt, że potrafił wyrozumiale podejść do sceptycyzmu, którym oblewał go chłopak. Nie oczekiwał szybkiego rzucenia się na szyję i obsypania rzewnymi łzami tęsknoty za „utraconą” rodziną… spodziewałby się nawet fangi w nos, co po postawie drugiego anioła było całkiem prawdopodobne.
Dokładnie go analizował, zwracając szczególną uwagę na mimikę czy gesty, jednak nie potrzeba było wykwalifikowanych umiejętności, żeby dostrzec, że swoim wtrąceniem odnośnie „rodziców” mocno uraził nowego rozmówcę.
Czyli jednak Leslie zalazł za skórę nie tylko Ourell’owi…
… czy była to jego wina, że dzieciak na jego wychowaniu krzywdził kolejne osoby?
Mimo boleśnie kłującej w czaszce myśli, zachowywał tą samą spokojną, niezbyt narzucającą się uprzejmość, starając się wypaść lepiej, niż pierwszy lepszy świr z wariatkowa i jednocześnie nie starać się zbyt bardzo, jak wcześniej wspomniany miły pan z lizaczkiem. Mimo śmiałych twierdzeń nie zamierzał go do niczego uparcie przekonywać. Być może – nie zapominając o kwestii arcyważnego urzędowania na dachach niestabilnych budynków! – robił to trochę bardziej dla własnego spokoju. Prawdziwej rodziny nigdy nie miał, więc wiadomo, że ta przyszywana była na miarę złota.
Delikatny uśmiech nabrał nieco smutniejszych tonów, jednak bez nadmiernej przesady. Do pewnych racji po prostu już się przywykło.
- Gdybym o tym nie wiedział, to pewnie bym nie pomagał. Przynajmniej nie w tak dużym stopniu. Niestety Leslie miał nieco inne poglądy na niektóre sprawy…– odparł, już przymierzając się do następnego zdania, gdy słowa stanęły mu w gardle, widząc, jak świeżo spotkany krewniak właśnie zgina się w pół.
Ostatnimi czasy często nadziewał się na okoliczności, w których przywdziewał się w postać medyka, a nie normalnego człowieka z duszą czy choćby osobowością. Nic dziwnego, że od kilkuset lat przestał rozróżniać która rola jest tą oryginalną.
Momentalnie spoważniał, niemal natychmiast podchodząc bliżej Nemo. Lekko się nad nim pochylił, automatem chwytając za torbę przewieszoną na ramieniu. Ot, jakby szybko trzeba było wyjąć jakieś świństwo ze środka.
- Boli cię brzuch? Chcesz wymiotować? – podstawowe pytania. – Zejdźmy z tego dachu. Pal licho zawalenie. W jednym z pokoi będziesz miał lepszy komfort. Opłacę Ci nocleg. – odparł bez większego zastanowienia, tym razem wciskając w ton głosu delikatną, stanowczą nutę. Nie bez powodu wiecznie nosił wory pod oczami, zmierzwione włosy i wreszcie żółtą chustę z wymalowanym bernardynem. Medyk z powołania, który nie śpi, bo leczy. W tym wypadku również nie zamierzał przekładać prywatnych przekonań ponad zdrowie chłopaka. Ourell zdawał się w jednej chwili natychmiast przestawić się na inne tory. W sekundę pochłonąć się w wir wyuczonej i wbitej w krew pracy.
- Coś dzisiaj jadłeś? – zagadnął, ostrożnie pochylając się nad chłopakiem. – Pomóc ci iść?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 10.11.15 15:39  •  Dach budynku  Empty Re: Dach budynku
Alan miałby idealne określenie dla kogoś, kto tak jak Ourell podczas pracy przysiadał sobie czasem na piętach, żeby powspominać jak to było kiedyś. Szczególnie jeśli obiektem do rozpatrywania były takie kwestie jak wypowiadanie pierwszego słowa przez jakiegoś dzieciaka. Niby urocze, ale zależy z jakiej perspektywy się patrzyło. Ourell, wychodziło, na to, był serdecznym, doświadczonym już przez życie weteranem, który z niejednego pieca chleb jadł i cenił sobie krótkie chwile spokoju, jakie następowały pomiędzy całą bieganiną dookoła - no bo w końcu ktoś ten burdel musiał posprzątać. Alan z kolei, jeśli patrzeć na to przez anielski pryzmat, był jeszcze gówniarzem. Do tego gówniarzem w gorącej wodzie kąpanym, pełnym goryczy i złości, który wolne chwile wolał raczej poświęcać rozmyślaniu o tym, co będzie jutro. Alan po prostu nazwałby Ourella starym, zgrzybiałym prykiem. Ot, taka drobna różnica pokoleniowa.
Nieufność nadal wyraźnie odbijała się na jego twarzy. Powoli przestawał wiedzieć, co powinien sądzić o tej informacji. Była zbyt abstrakcyjna jak na jego rozum. Okej, jego własna historia nie była zbyt kolorowa, ale jeśli pominąć ten fragment ze skrzydłem, tak naprawdę była podobna do stu tysięcy innych sierot z desperacji. Ile to gówniarzy było podobnych jemu, bez względu na płeć czy rasę?
Niektóre od urodzenia mieszkały na ulicy - on miał o tyle szczęście, że przez pewien czas pomieszkiwał z Łowcami.
Niektóre nie miały ani matki ani ojca - on przez dość długi czas mógł cieszyć się obecnością chociaż jednego z rodzicieli. Miał więc dość podły, choć nie najgorszy, ale przede wszystkim niezwykle zwyczajny start w życie, jak na desperackie realia.
AŻ TU NAGLE SRU!
Ni stąd ni zowąd pojawił się dawny opiekun? Alan, I am your father? Okej, aż tak to może nie, w końcu za ojca to sie Ourell nie podał. Ale no co to miało być? Jakaś tandetna opowieść dramatyczna o dawno zaginionych więzach rodzinnych i odnajdywaniu swojego przeznaczenia? Nemo chyba udusiłby tego, kto takie bzdety w ogóle powymyślał.
Chłopak czuł się bardzo nieswojo. Gdyby mógł, z pewnością by stąd odleciał. Zostawiłby tego pieprzniętego nieznajomego za sobą, po prostu udałby, że cała ta sytuacja nie miała miejsca. Tym bardziej że blondyn wcale nie zdołał go przekonać swoją łzawą historyjką. Przynajmniej do momentu, aż usłyszał jedno magiczne słowo. Czy może raczej, miano.
Leslie.
- Nie wypowiadaj przy mnie imienia tego sukinkota - zagroził jeszcze, zanim ból brzucha zmusił go do skulenia się. Jak żałośnie musiał w tej chwili wyglądać. Chłopak zaczął próbować znaleźć w myślach powód tak silnego bólu. Nie potrafił leczyć, nie mógł więc sam sobie ulżyć w żaden sposób - kolejna z jego wad wynikająca z faktu, że był aniołem jedynie w jednej czwartej. Nie miał żadnych mocy leczniczych. Znał się jednak na medycynie, był samoukiem który wiedzę z książek połykał w błyskawicznym tempie.
Jęknął, kucając i opierając się jedną ręką o podłoże, drugą nadal ściskając brzuch.
- To chyba biegunka - zdołał wystękać. Jeśli już faktycznie uznawać ich za rodzinę, nawet przyszywaną, Ourell mógł być dumny z wnuka w kwestii wiedzy medycznej. Bo choć Nemo nie czuł takiego powołania, wiedzę o niesieniu pomocy miał naprawdę rozległą. - Większy komfort? Jak mi się dach zawali na łeb? - wystękał, nieco złośliwie wytykając brak logiki w toku myślenia starszego anioła. Najpierw tak panikował w kwestii zawalenia a teraz chciał go kłaść w jednym z tutejszych pokoi? Zaraz jednak jego złośliwość zniknęła kiedy poczuł mocniejszy skurcz.
- Muszę do łazienki. Pomóż mi - wysapał, próbując się jakoś wyprostować.
Miał nadzieję, że do najbliższego kibla nie jest daleko.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 25.11.15 13:49  •  Dach budynku  Empty Re: Dach budynku
„Nie wypowiadaj przy mnie imienia tego sukinkota.”
Auć.
Dobra. Ten-którego-imienia-nie-wolno-wymawiać chyba faktycznie miał więcej wrogów, niż Ourell palców u rąk i nóg razem wziętych. Ba, zauważył, że im częściej przebywał w otoczeniu jakkolwiek związanym z synem, jak chociażby sam hotel, tym bardziej skłaniał się do tego, by liczbę jego nieprzyjaciół porównywać do ilości włosów na swojej głowie. Człowiekiem na medal faktycznie nie był, ale żeby zaleźć za skórę własnemu dziecku? Rozumiał przypadkowych przechodniów, których zaczepiał i prowokował dla własnej uciechy już za najmłodszych lat, ale rodzina to żadni obcy ludzie, prawda?
Bzdury pleciesz, co ty tam możesz wiedzieć, Ourell.
No, w zasadzie nic, skoro on sam nie miał nawet rodziców.
„To chyba biegunka.”
No to mają przekichane.
Zachariel niestety nie zwrócił uwagi na potencjał diagnostyczny przyszywanego wnuka, ponieważ był zbyt zajęty wykalkulowaniem w głowie najbliższego wolnego pokoju, który mieli pod nogami.
- Chodź. – zagadnął szybko, delikatnie stukając zgiętego w pół chłopaka. Nie widział innej możliwości, jak poprowadzenie go pod jeden z wolnych pokoi. W zasadzie spodziewał się, że mimo skurczów żołądka, Nemo był w stanie samodzielnie chodzić. Postąpił niewielki krok w stronę zejścia, zerkając przez ramię, czy jasnowłosy za nim podąża. – Obawiam się, że nie mam żadnych lekarstw przy sobie, więc będziesz musiał przeczekać. – odparł, wędrując w odmętach pamięci po wkładanym i wykładanym ekwipunku. Znał swoją starą, zajechaną torbę na wylot, więc nie potrzeba było długiego czasu, niż stwierdził, że poza środkami dezynfekującymi i bandażami, niczego lepszego nie miał.
Zmarszczył nos.
Nie zawali się, jeśli nikt nie będzie po nim chodzić… a przynajmniej prawdopodobieństwo wypadku będzie mniejsze. Jednak nie zamierzał teraz tego tłumaczyć, w szczególności, że wiedział, iż czasami miał tendencję do nadmiernego przesadzania, więc jeszcze w połowie dyskusji okazałoby się, że nie ma racji i co wtedy?
Za to jednego sobie nie oszczędził.
- Jeśli wolisz załatwiać się tutaj, to nie ma sprawy. – rzucił i nie czekając na komentarze chłopaka, zszedł po schodach na dół, obracając się o rusz w jego stronę. – Dasz radę zejść?
Wolał się upewnić, nim zaraz przeprowadzi go przez ciąg schodów w stronę pierwszego lepszego lokum.

{ z.t oboje. }
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 1 z 2 1, 2  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach