Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Off :: Archiwum misji


Strona 1 z 3 1, 2, 3  Next

Go down

Pisanie 29.08.15 23:10  •  One way or another...  Empty One way or another...
[TU POWINIEN BYĆ ŁADNY OBRAZEK]

Uczestnik: Sleipnir.
Cel: Ostrze transformacji.
Poziom: Łatwy.
Możliwość zgonu: Nope.
Możliwość wpierdolu: Zawsze.

Bar, w którym przyszło Ci siedzieć, należał do tych najbardziej obskurnych, brudnych melin, które lepiej unikać szerokim łukiem. Już na kilometr cuchnął szczynami i fekaliami, a na domiar złego, piwo tutaj smakowało jak przerzedzone siki. Jednooki barman w milczeniu pucował jeden z kufli brudną szmatą, od czasu do czasu spluwając do środka naczynia, by już po chwili kontynuować swoją czynność, łypiąc nieprzyjemnie na swoich gości zza brudnej i poplamionej tłuszczem lady. O tej porze w pomieszczeniu nie było zbyt tłoczno, aczkolwiek nie oznaczało to, że speluna będzie świeciła pustkami. Gdzieś w rogu siedział jakiś wychudzony facet i popijał swoje piwo przesuwając nieco mętnym wzrokiem po pomieszczeniu, a gdzieś na środku siedziało trzech osiłków, z których jeden obłapiał właśnie drobną kelnerkę, a która robiła dobrą minę do złej gry. Widać niekoniecznie uśmiechała jej się ręka jakiegoś oblecha na jej udzie.
Zdawało się, że w tym miejscu czas stanął. Nie wiedziałeś jak długo tutaj siedzisz. Pięć minut, może dziesięć a może nawet godziny. Wiedziałeś jednak, że facet, który zostawił Ci tajemniczą notkę z prośbą o spotkanie z pewnością się spóźnia. Może wystawił cię a ty padłeś ofiarą jakiegoś mało zabawnego żartu? Być może. Jednakże kto nie ryzykuje, ten nic nie zyskuje, nieprawdaż?
Ciche skrzypnięcie obwieściło kolejnego gościa. Wystarczyło twoje jedno spojrzenie, które skrzyżowało się ze wzrokiem nieznajomego, a ty już wiedziałeś, że to on. Niski i przysadzisty, o sporym garbie, który odznaczał się na tle starego, połatanego w wielu miejscach płaszcza oraz dziwnie, wręcz nienaturalnie wykrzywiona twarz, przyozdobiona parą wyjątkowo wyłupiastych oczu. Mężczyzna wolnym, wręcz leniwym krokiem, wyraźnie utykając na prawą nogę skierował się w twoją stronę. Kiedy dotarł, z głośnym piskiem odsunął krzesło i siadł na nie ciężko, sprawiając wrażenie, że niepewny mebel ugnie się pod ciężarem nieznajomego i posypie wióry. Mężczyzna uśmiechnął się szeroko ukazując wybrakowane uzębienie i pokiwał głową, jakby właśnie coś oceniał.
- Dobrze… dobrze. Jesteś. – wymruczał skrzeczącym głosem, po czym sięgnął do skórzanej torby, która zapewne widziała już niejedno i wyciągnął dwa, małe zawiniątka. Jedno było rulonikiem pergaminu a drugie małym kamieniem koloru granatowego z dwoma plamkami na chodzącymi na siebie o barwach żółtej i zielonej.
- Mój Mistrz przysłał mnie do ciebie, bo choroba nie pozwala mu się poruszać. Chcemy cię wynająć. – odchrząknął cicho i wsunął palec do nosa, dłubiąc nim głęboko. – Jest pewna rzecz, którą mój Mistrz chce, ale sam nie może tego zdobyć. Obserwowaliśmy cię przez parę dni, nie gniewaj się za to, ale musieliśmy mieć pewność, że podołasz zadaniu. Oczywiście za przyniesienie mi tej rzezy czeka cię sowita nagroda. – przesunął po stole rulonik i kamień.
- To jest mapa najbliższej okolicy a to kamień, dzięki któremu będą wiedzieli, że pracujesz dla nas. Ach, nie przedstawiłem się. Zwą mnie Zachrystiusz. Tak. Zachrystiusz. – pokiwał lekko głową zastanawiając się nad czymś.
- Chcę, byś zdobył dla nas fragment kryształu księżycowego. Niestety jest to bardzo cenny i rzadki kruszec. Ale wiem, że właściciel hotelu we wschodniej części będzie coś wiedział. Musiałbyś się do niego udać. A to zaliczka. – mężczyzna ponownie zanurkował w swojej torbie i wyciągnął cztery pomarańcze.
- Wiem, że w Desperacji to rarytas. Ale jeśli się spiszesz, dostaniesz coś, co jest rarytasem nie tylko w Desperacji, ale nawet w samym Edenie. I nie jest to do jedzenia. – zachichotał wycierając zielonego gluta w deski stołu i spojrzał na ciebie wyłupiastymi oczami czekając na odpowiedź.


Napisz w co jesteś ubrany i co masz ze sobą. Możesz mieć TYLKO 3 rzeczy w ekwipunku. Wybierz mądrze.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Pisanie 29.08.15 23:50  •  One way or another...  Empty Re: One way or another...
Ahhhh, jak on kochał te meliny.
Co jak co, ale to właśnie one mają najlepszy klimat. Czający się za rogiem wpierdol, kuśtykająca stara babcia pytająca czy coś podać (choć nie zawsze się trafiała bo często leżały już w grobie), barman wyglądający jak weteran trzech wojen nuklearnych, który postanowił, że ma dosyć rozpieprzania łbów i chce sobie założyć kulturalną restaurację, ale starczyło mu pieniędzy tylko na wykupienie czegoś takiego, klientela to samo złoto. Nie wiesz czy pijesz obok rabusia, gwałciciela, mordercy, czy najgorszym z nich, komornika.
Kto by nie chciał spędzić w takim miejscu godzin czekając na jakiegoś spóźnialskiego przygłupa, który nie raczy ruszyć swojej niewychowanej dupy na czas, jezu ile można siedzieć w tej obskurnej dziurze.
A mimo to Sleipnir idealnie tutaj pasował.
Siedział kulturalnie przy jednym ze stolików sącząc rozwodnione piwo i poprawiając swój ekwipunek.
A w swoim ekwipunku posiadał jedynie trzy rzeczy bo magiczny głos w jego głowie powiedział mu, że tylko tyle mu wystarczy, głos ten niektórzy nazywali schizofrenią, inni rozsądkiem. On po prostu nazywał to tym mądrzejszym.
Tak czy siak w swoim ekwipunku posiadał swój artefakt, czyli 30-centymetrowy nóż zdolny zmieniać grawitację, swoje AA-12 z 32-nabojowym magazynkiem i kanapeczkę, ale to nie byle jaką. Bekon, jajko, sałata (dla niepoznaki), ser, szynka, sosy, no kurcze tylko jeść i się najeść, nawet jedna taka składanka wystarczyła żeby się chłop najadł.
Ubrany był za to klasycznie, wysokiej jakości skórzana kamizelka z ukrytymi kieszeniami i wszytym futerałem na nóż, naramienne kabury z dodatkowym paskiem do doczepienia granatów, długa, luźna wełniana koszula, czarna marynarka z wewnętrzną kieszenią na piersiówkę, pas z kaburą i pochwą na nóż, czarne spodnie z wieloma kieszeniami i lekkie wojskowe buty. Ciężko było go spotkać w czymś innym, ale zdarzało mu się.
Z nie wiadomo jak długiego zamyślenia wyrwały go jednak skrzypiące drzwi, które ktoś molestował od drugiej strony, zapewne roznoszący się po sali dźwięk oznajmiał, że wcale im się to nie podoba, ale cóż, są tylko drzwiami, wiele zrobić nie mogą.
Poczekał aż mężczyzna usiądzie i nie przejął się ani odrobinę jego posturą, ot kolejny typ co coś od niego chce.
Spojrzał na niego z uniesioną brwią słysząc jego mruczenie pod nosem i zerknął na dwa zawiniątka.
Wow, tak niespotykane, kawałek papieru i kamyczek. Mimo to w swoim długim życiu Slei zdążył zauważyć, że takie przedmioty mogą wywołać zamęt w niejednym królestwie, a wielcy magowie mogą zrobić z nich wielki uż.. zaraz, zapędził się.
A jednak to nie on się zapędził tylko ten jegomość. Jego mistrz? Średniowiecze wita.
Mimo to słuchał go uważnie i nie przerywał.
No dobra, prawie parsknął śmiechem słysząc jego imię, ale postanowił jedynie zaśmiać się w duchu, nie wypada w końcu inaczej.
Dalej słuchał uważnie i notował fakty, które mogą mu się przydać.
Hotel, właściciel, wschodnia część, fragment kryształu księżycowego. W mango przypadkiem tego nie sprzedawali ostatnio?
Zerknął na zaliczkę i otworzył oczy z podziwu. Pomarańcze. Jebaniutkie pomarańcze, soczyste, pomarańczowe kulki rozkoszy wypełnione sokiem bogów.
Ekhm, znaczy się pomarańcze, fajnie, miło dostać czasem owocka zamiast kulki.
Chwycił swoją zaliczkę i pochował je do kieszeń, dzięki ci panie że wziąłem nóż, będzie czym zjeść.
- Przyjmuję twoje zlecenie, o Zachrystiuszu, wykonam misję, którą powierza mi twój mistrz. - Powiedział poważnym tonem i postawiłby pół swojego funduszu emerytalnego, że w oddali pieprznął piorun kiedy skończył mówić.
- Jestem gotowy by wyruszać od zaraz. - Dodał po chwili smyrając owocki po ich skórce.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 06.09.15 0:26  •  One way or another...  Empty Re: One way or another...

Mężczyzna wsunął pały palec pomiędzy zęby I zaczął coś dłubać w środku, bezustannie łypiąc na mężczyznę swoim wyłupiastym okiem. Wreszcie westchnął, niemalże teatralnie i rozłożył obie ręce na bok, jakby w geście rezygnacji.
- To czemu nie biegniesz tam w podskokach, panie – zapytał przekręcając głowę nieco na bok i podniósł się, szurając głośno krzesłem, które boleśnie odbiło się na słuchu siedzących najbliżej. Mężczyzna pokiwał głową i już miał oddalić się, kiedy zrobił gwałtowny w tył zwrot i zatrzymał się przed Łowcą.
- Jak już zdobędziesz to, co chcemy, wróć tutaj i pytaj o mnie barmana. On będzie wiedział co zrobić. A teraz leć, czas cię goni, chłopcze. – dodał krótko i pokiwał głową, jakby sam potwierdzał wypowiedziane przez siebie słowa, po czym kulejącym krokiem wycofał się, by wreszcie opuścić pomieszczenie i cały budynek baru.
Jednakże parę uderzeń serca później, przy stole Sleipnira pojawiło się trzech mężczyzn. Na oko mieli więcej niż dwadzieścia parę lat a mniej niż czterdzieści. Dwóch dość szczupłych, za to wysokich o nieco głupkowatym wyrazie twarzy, choć blizna przecinająca twarz u jednego świadczyła, że zapewne nie jedno w życiu widział i przeżył. Trzeci natomiast, najbardziej przysadzisty, chociaż daleko było mu do puszystego miśka, uśmiechnął się szeroko ścierając tłuszcz w ust wierzchem dłoni.
- Spieszno ci gdzieś, kurwiszonku? – zapytał szczerząc się szerzej ukazując swoje pożółkłe uzębienie. Nim Łowca zdążył się zorientować, w jednej z pomarańczy pojawił się nóż, przyszpilając owoc do drewnianego blatu, który chwilę później został udekorowany cieniutką smugą wypływającego soku.
- Pomarańcze. Nie jadłem chyba z dobrych paru lat. Nie obrazisz się jak się poczęstuje, prawda? – zapytał wyszarpując nóż z blatu i uniósł go wyżej, zabierając drogocenny owoc i przysuwając go sobie do nosa, by zaciągnąć się jego soczystym zapachem.
- Niczym płynny miód. – wymruczał wysuwając koniuszek języka i przesunął nim po skórce pomarańczy, zlizując sok, nawet na chwilę nie spuszczając swojego spojrzenia ze Sleipnira, czekając na jego jakikolwiek ruch.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Pisanie 19.09.15 14:37  •  One way or another...  Empty Re: One way or another...
Patrzył na faceta równie wymownie co on na niego, czekając aż ten w końcu powie to co chciał powiedzieć.
Kiedy w końcu się odezwał, Sleipnir patrzył na niego tępo przez kilka sekund, po czym klepnął się w czoło.
- No tak, wybacz Zachrystiuszu, już się za to zabieram. - Powiedział odsuwając w połowie pełne piwo na bok i wstał akurat wtedy kiedy jego rozmówca się zatrzymał i wrócił do niego szybkim krokiem. Wysłuchał tego co ma do powiedzenia mądrze kiwając głową i przystał na jego warunki.
Zabierając co jego i upewniając się, że wszystko jest na miejscu, sięgnął po ostatnią pomarańczę, którą nagle przebiło ostrze.
Widząc wyciekający sok ze złocistej kuli poczuł się tak jakby widział umierającego kompana, który został dźgnięty bagnetem przez tchórzowatego francuza, po prostu zniewaga.
Zerknął z byka na obecnych wokół niego dryblasów i szybko zmienił swoją nieprzyjemną minę na przyjacielski uśmiech.
- Już się stęskniłem za twoim nazywaniem mnie kurwiszonkiem, staruchu. - Powiedział ciepłym tonem udając, że zna faceta i powoli sięgnął po pomarańczę.
- Jasne, tylko pozwól, że ją obiorę, widać, że mam w tym większą wprawę. - Dodał po chwili.
Jeżeli nikt nie postanowił się do niego rzucić z łapami.
Jeżeli jednak ktoś postanowił to zrobić to skorzystał ze stojącego obok w połowie pustego kufla i grzmotnął nim w głowę drechola.
Jeśli jednak udało mu się zdobyć soczysty owoc bez problemów to zagaił trójkę rozmową i zaczął obierać pomarańczę. Kiedy byli wystarczająco blisko Sleipnira, ten postanowił psiknąć sokiem w oczy tego, który stał najbliżej i chwycić go za fraki, zakładnik zawsze się przyda żeby bezpiecznie wyjść.
Możliwością jest również, że któremuś z nich zwyczajnie odbiło i rzucił się z łapami do Łowcy, wtedy ten nie patyczkował się i zagościł swoim ostrzem pod żebrami przeciwnika aż po samą rękojeść, po czym próbował zrobić to samo z resztą. Nie ma zamiaru dzielić się z nikim swoimi pomarańczami, na które ciężko właśnie idzie zapracować, a tym bardziej z ekipą dresów żywcem wyciągniętych z łódzkich kamienic.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 25.09.15 3:07  •  One way or another...  Empty Re: One way or another...

Mężczyzna łypnął na ciebie niebezpiecznie, niemo i jasno dając ci ostrzeżenie, że każdy twój ruch jest bacznie obserwowany. Jego krzywy pysk wykrzywił się jeszcze bardziej, kiedy usłyszał składaną przez ciebie propozycję. Pokiwał głową w zamyśle i potarł kciukiem nos, uśmiechając się szeroko.
- No, no. Zrób to kurwiszonku. Już na pierwszy rzut oko nie wyglądasz na kretyna. Wiesz co jest dobre dla ciebie. – po czym ryknął tak głośnym śmiechem uderzając się sporą łapą po udzie, jakby przejechał obok jakiś buldożer i zatrząsł całą tą ruderą, która zapewne i tak z ledwością i jakimś przeklętym cudem trzymała się w jednej kupie. Ale nie przewidzieli jednego. Sprytu swojego przeciwnika.
Pomysł z krótkim oślepieniem przysadzistego mężczyzny poskutkował. Już po chwili mężczyzna wydarł się krzycząc, że oślepł, że ten kurwiszonek wydłubał mu oczu. Jednakże jego kumple nie byli w stanie mu pomóc, kiedy złapałeś swojego zakładnika i przycisnąłeś jego plecami do siebie.
Wszystko szło zgodnie z planem, co nie?
Jednakże los bywa przeklętą dziwką.
Przysadzisty mężczyzna, choć poniekąd oślepiony na tę krótką chwilę, był… przysadzisty. I ciężki. Odepchnął się nogami napierając na twoje ciało tak mocno i zamachnął się głową do tyłu, że nim zdążyłeś się zorientować – leciałeś do tyłu czując pulsujący ból w okolicach żuchwy. Być może udałoby ci się uniknąć bolesnego upadku, gdyby za tobą nie znajdowała się jakakolwiek przeszkoda. Ale los chciał, że stałeś między mężczyzną a stołem.
Twoje ciało gruchnęło o mebel, który na całe szczęście nie roztrzaskał się na małe drzazgi, ale zamiast tego przechylił w bok, przez co obaj straciliście równowagę i zlecieliście na ziemię. Cielsko przeciwnika upadło na twoją prawą rękę przygniatając ją wywołując niesamowity ból. Złamał ci rękę? Zmiażdżył? Strzaskał? Ciężko było określić w tym momencie.
- Ty skurwysynu! – zaklął mężczyzna próbując szybko pozbierać się z ziemi. Nie miałeś szans. Było ich więcej. Ty leżałeś na ziemi. Kiedy jego kompani doskoczyli, mogłeś spodziewać się najgorszego. Ale…
Zamiast przywalić ci, zajęli się podnoszeniem swojego szefa. To była twoja szansa. Albo ucieczka, albo kosa w plecy mężczyzny. Decyzja należała do ciebie. A czas uciekał. Tik tak. Tik tak. Tik tak.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Pisanie 11.10.15 12:05  •  One way or another...  Empty Re: One way or another...
Ciężkie życie Łowcy próbującego zarobić w godny sposób grosz. Można by rzecz, że ciężkie niczym osiłek, który właśnie leżał na jego ręce.
Lekko otumaniony zobaczył jak doskakują do niego pomagiery tego dużego, już sięgał po spluwę, kiedy zorientował się, że gnieciona ręka ma teraz więcej swobody, czyli pomagają wstać temu drugiemu. Ich głupota była zadziwiająca, chociaż niektórzy zapewne nazwaliby to lojalnością i obawą przed stanem ich szefa, ale gówno go obchodziło zdanie niektórych.
Skorzystał z okazji i postanowił ulotnić się najszybciej jak mógł, chwycił jedynie pomarańczę w dłoń i w kilku susach już był poza barem.
A przynajmniej spróbował.
Jeżeli mu się to jednak nie udało już przy sięganiu po pomarańczę to zagościł nożem w plecach dryblasa, choć wolał uniknąć mordowania innych, w końcu jeżeli zostawiłby ich w takim stanie to pościg za nim byłby wątpliwy.
Co do pomarańczy, to są też i granice upartości, w końcu nie da się zabić za jedną z czterech kulek wypełnionych słodkim nektarem bogów, ale jeżeli miał okazję to i ona wróciła do jego zapasów.
Jeżeli jednak udało mu się ją capnąć, ale pościg za nim ruszył to po wyleceniu z baru, zatrzymał się za rogiem i z iście oficerską prędkością przygotował się do posłania w ich stronę ołowiu, z takiej odległości w jakiej się znajdywał nie mogli oni ani do niego doskoczyć jednym susem aby zaatakować bronią białą, ani pole rażenia nie dawałoby złudzeń na to, że przetrwają.
Po zakończonej sprawie z trójką osiłków ruszył w stronę swojego zadania, którym był wielce zainteresowany.
W końcu jak ktoś szasta pomarańczami z miejsca to pewne jest to, że nagroda nie będzie byle jaka. Niestety, zadanie zapewne też nie jeśli chodzi o trud, który trzeba będzie w nie włożyć.

//Będę wdzięczny jak napiszesz co z ręką, nie chciałem przesadzić z tym jak bardzo jest obita, tak samo w drugą stronę.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 28.10.15 1:25  •  One way or another...  Empty Re: One way or another...
Kiedy wydawało się, że sytuacja jest beznadziejna, udało ci się uciec z baru niepostrzeżenie. Grupka agresorów była wyraźnie zainteresowana tylko i wyłącznie swoim szefem. Plus dla ciebie. Ba! Nawet udało ci się zabrać ze sobą pomarańczę! Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, prawda? Kiedy tylko poczułeś zapach świeżego powietrza, mogłeś odetchnąć pełną piersią czując przyjemne mrowienie w klatce piersiowej. Niestety, to zostało zagłuszone przez ostry ból ręki, który promieniował praktycznie na każdą możliwą stronę, otępiając trzeźwość umysłu. Mimo to parłeś przed siebie w określonym celu. Chyba gorzej już być nie mogło, prawda?
A jednak mogło.
Nim zdołałeś zrobić kilka kroków, poczułeś pierwsze krople ciężkiego deszczu, które bardzo szybko przeistoczyły się w ulewę. Minęło zaledwie parę sekund, kiedy ubranie, które miałeś na sobie ściśle przylgnęło do twojego ciała, które zaczęło drżeć od zimna. Na domiar złego przestałeś już czuć rękę, która opchnęła tak mocno, że ciężko było zobaczyć gdzie zaczynał się łokieć a gdzie kończył nadgarstek. Nie umiałeś ocenić czy złamana czy też strzaskana, a nawet zmiażdżona. Co prawda mogłeś strzelać w najgorszą opcję z racji braku możliwości poruszania nią, ale wciąż nie byłeś medykiem, prawda? Może warto udać się do jednego?
- przepraszam… - – najpierw cichutki głos, a potem dostrzegłeś drobną sylwetkę małej dziewczynki. Blond włosy przylepiły się do jej twarzy i skroni, tak samo jak skromna, podziurawiona sukienka zapewne wygrzebana z jakiegoś śmietnika. Zadarła nieco głowę do góry, by móc spojrzeć ci w oczy. Jej jasne tęczówki wyrażały przerażenie ale też i desperacje.
- Ma… ma pan coś do jedzenia? – zapytała drżącym głosikiem i spuściła nieco głowę w dół. – Ja… ja panu zapłacę! Umiem sprawić, by mężczyźni czuli się dobrze… – dodała na jednym wydechu i zagryzła dolną wargę, a jej drobne ciałko zadrżało jeszcze mocniej od zimna i deszczu.

x - nie możesz ruszyć ręką. Nie wiesz co z nią jest nie tak. + przemoczenie i powolne wychładzanie organizmu.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Pisanie 01.11.15 12:12  •  One way or another...  Empty Re: One way or another...
No, on to wie jak się ustawić. Czuł dumę ze swojej zdobyczy, w końcu ręka wróci do swojego stanu, a pomarańcza to pomarańcza, nawet nie trzeba tego porównywać.
Czując na sobie pierwsze krople deszczu od razu zaciągnął na głowę swój płaszcz i biegiem popędził w stronę hotelu, najlepiej pod ewentualnymi dachami. Jeśli jednak takowych nie było to schował się pod pierwszym lepszym i zanim zdążył porządnie zamoknąć schował się tak aby jak najmniejsza ilość deszczu do niego docierała, postanowił chwilę poczekać, kto wie, może ulewa skończy się równie szybko jak się zaczęła, a on w końcu nie miał zamiaru się teraz dodatkowo przeziębić.
Mimo pozytywnego nastawienia to ręka dalej bolała, może i miał do czynienia z większymi dawkami bólu, ale ten też nie był niczego sobie, potrafił na moment wybić z rytmu i zakręcić w głowie, na szczęście powoli ustępował dopóki nią nie ruszał.
I tak oto siedząc na jednym z jedynych suchych kawałków ulicy usłyszał cichy głos.
Spojrzał w dół mocno zaciekawiony źródła dźwięku i zaniemówił. Jego oczy wypełniły na moment łzy.
Kucnął do młodej dziewczynki i od razu przetarł oczy. Wysłuchał jej słów i ją po prostu przytulił.
Miał w dupie to czy zaraz dostanie nóż pod żebra czy nie, może i był teraz naiwny, ale nie miał serca żeby zostawić kogoś tak niewinnego i bezbronnego w potrzebie, w końcu miał tak od dzieciństwa.
Szybko zdjął z siebie swój płaszcz, zakrył ją nim i posadził obok siebie.
Wyciągnął cieknącą pomarańczę i zaczął ją obierać swoim nożem. Było to dosyć pracochłonne i niewygodne zważywszy na fakt, że posiadał tylko jedną rękę zdatną do działania, ale nie przeszkadzało mu to, robił to wolno, ale płynnie.
Kiedy skończył od razu wręczył obrany owoc w dłonie dziewczynki i przytulił ją do siebie, nie chciał żeby zmarzła.
- Jak się nazywasz, słońce? - Zapytał ciepłym tonem i pogładził ją po włosach, czuł się tak cholernie źle z myślą, że tak drobna istota musiała się trudzić tak haniebną pracą żeby tylko przeżyć, zwłaszcza w tym wieku.
Przetarł ponownie oczy, tym razem bardziej ze zmęczenia niż smutku i zapytał wprost małej istotki.
- Nie chciałabyś pójść ze mną? Obiecuję, że nie stanie ci się żadna krzywda, zabiorę cię do twojego nowego domu, w którym będzie ci znacznie lepiej. - Powiedział absolutnie poważnie, nie mógłby odejść stąd z myślą, że zostawiłby ją w takim miejscu żeby dalej musiała zajmować się prostytucją.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 03.11.15 0:37  •  One way or another...  Empty Re: One way or another...

Dziewczynka zadrżała, kiedy przytuliłeś ją do siebie. Jej malutkie i drobne dłonie niepozornie starały się oddać czuły gest, ale była tak przemarznięta i osłabiona, że zdołała jedynie zahaczyć palcami o twoje ubranie. Pociągnęła mocno nosem i uśmiechnęła się szeroko, prezentując niepełne uzębienie.
- Jest pan bardzo miły! – powiedziała lekko, przylegając do ciebie całym swoim małym ciałkiem. Z ulgą typową dla dziecka opatuliła się jeszcze szczelniej podarowanym ubraniem a kiedy w jej łapkach wylądowała pomarańcza, otworzyła szeroko oczy w wielkim zdziwieniu i zaskoczeniu.
- To.. to.. to dla mnie?! Wszystko? – widocznie wciąż niedowierzała swojemu szczęściu. Nie czekając na jakiekolwiek potwierdzenie zaczęła szybko jeść egzotyczną słodycz, zapewne nie mając zbyt częstej możliwości na jedzenie jakiekolwiek owocu. Jedzenie czegokolwiek. Na jego pytanie na twarzy dziewczynki pojawił się cień smutku. Pokręciła gwałtownie głową a kilka drobnych kropel deszczu spłynęło po jej bladym policzku.
- Nie mogę. Muszę chronić moje rodzeństwo. Mają tylko mnie. – powiedziała cichutko, kolejny raz pociągając nosem. Kiedy zjadła słodki owoc, zaczęła intensywnie zlizywać sok z palców, a na jej policzkach pojawił się delikatny rumieniec zadowolenia.
- A! Imię! – dodała. Odbiegła trochę i stanęła naprzeciwko niego, po czym dygnęła, chociaż w jej wykonaniu było to nieco nieudolne. Najważniejsze jednak, że dziewczę się starało, prawda?
- Nazywam się Nadya! A pan? – uśmiechnęła się tak promiennie, że jej uradowana twarz mogła rozjaśnić ten ponury i przykry dzień. Raptownie doskoczyła do ciebie i ujęła swoimi zimnymi rączkami twoją, lekko ciągnąc do siebie.
- Chcesz poznać moje rodzeństwo? – zapytała wesoło z kryjącą się nadzieją w głosie.




                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Pisanie 08.11.15 15:25  •  One way or another...  Empty Re: One way or another...
Deszcz choć dalej dudnił o daszek pod którym siedzieli, to wydawał się odległy i nieosiągalny.
Jedyne na czym był teraz skupiony to ta mała istota, która aż za bardzo przypominała mu ją. Minęło 80 lat a on to dalej pamięta jak wczoraj. Rąbał drzewo żeby mieli czym palić na zimę w kominku, kiedy z krzaków wyłoniła się drobnej postury dziewczyna, początkowo uznana za zagubioną sarnę. Dopiero bliższe oględziny sprawiły, że można było znaleźć kilka różnic pomiędzy futrzaną kulą słodkości i natury, a ślamazarną kulą niezdarności.
Nawet ten sam zapach bezradności można było wyczuć u obu z nich, szkoda tylko, że tamtej już nie ma jak pomóc.
Uśmiechnął się pod nosem słysząc jej słowa i pogłaskał ją po głowie. Brak czułości wobec dziecka i nie posiadanie kogoś w kim mogą znaleźć oparcie owocowało tylko jedną rzeczą, stworzeniem socjopaty zdolnym do wszystkiego, zwłaszcza w tym świecie.
Nie odpowiedział nawet na jej pytanie, jedynie z uśmiechem na ustach pokiwał głową potwierdzając, że owoc należy do niej i może z nim zrobić co tylko chce.
Wysłuchał uważnie jej słów i zerknął na padający deszcz, po czym podniósł się na równe nogi.
Spojrzał na nią z góry i ponownie się uśmiechnął.
- Marcus, miło mi.
Krople deszczu równie maniakalnie co przedtem uderzały o ziemię i dachy rozpadających się budynków.
- Poczekajmy aż przestanie padać, od razu moja ręka odpocznie i będzie w lepszym stanie. Najpierw pójdziemy coś załatwić a potem wrócimy po twoje rodzeństwo, dobrze?

                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 15.11.15 1:27  •  One way or another...  Empty Re: One way or another...


Dziewczynka zapiszczała cicho, wtulając się w niego. Zadarła wysoko głowę i spojrzała na niego z dołu ufnym spojrzeniem. Najwidoczniej od bardzo dawna nie zaznała ani odrobiny życzliwości. Świat stał się istnym skurwysyństwem dla takich, jak ona.
- Pan Marcus! Hihihihi. Brzmi śmiesznie! – rzuciła wesoło, zaciskając mocniej palce na jego dłoni. Nagle westchnęła cicho, a na jej oblicze wdarł się smutek, kiedy wzrok padł na twoją ranną rękę. Rękę, która zdążyła zwiększyć swoje rozmiary niemal dwukrotnie a ty sam z ledwością ruszałeś palcami. Nie wspominając, że każdy ruch sprawiał ci cholerny ból.
- Co ci się stało w rękę? A! Nana ma specjalną maść! Z pewnością Ci pomoże! – dodała i pociągnęła cię lekko w swoją stronę chcąc zmusić, żebyś poszedł za nią. Ale kiedy padła twoja propozycja, puściła cię nagle i zrobiła z dwa, może trzy kroki do tyłu i spojrzała w swoje brudne stopy.
- Nie mogę. Obiecałam, że wrócę niebawem. Oni się sami boją. Mają tylko mnie i Nanę. A Nana nie może chodzić. Musze do nich wracać. – powiedziała głosem przepełnionym smutkiem, a w jej oczach zalśniły łzy.
- Mam nadzieję, że się jeszcze kiedyś spotkamy, panie Marcus! – powiedziała i wymusiła uśmiech, ale wiedziałeś, że nie jest prawdziwy, tylko przepełniony żalem na samą myśl o rozstaniu. A prawdopodobieństwo, że kiedykolwiek znowu się spotkacie było bliskie zeru. Dziewczynka odwróciła się i ruszyła wprost w deszcz, ale w ostatniej chwili zatrzymała się przypominając sobie o czymś. Ściągnęła płaszcz, który nałożyłeś na jej drobne ramiona i oddała ci go.
– Dziękuję za wszystko. – powiedziała cicho, po czym wybiegła w deszcz.
Cóż, i to by było na tyle.
Ale czy na pewno? Miałeś przecież wybór. Mogłeś pobiec za nią. Zatrzymać siłą, albo pozwolić zaprowadzić do tej całej Nany. Mogłeś też olać całą tą sprawę i zająć się swoim zadaniem. Im szybciej to zrobisz, tym szybciej skończysz.
Wybór należał do ciebie.


                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Off :: Archiwum misji

Strona 1 z 3 1, 2, 3  Next

 
Nie możesz odpowiadać w tematach