Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 2 z 3 Previous  1, 2, 3  Next

Go down

Chociaż łowcy opróżniali butelkę w miarę równym tempie (nie licząc pierwszego łapczywego łyka Fay), to alkohol dawał większe efekty u dziewczyny. Do stanu nietrzeźwości wciąż dzieliła ją długa droga, a jednak czuła się już zupełnie rozluźniona. Z jednej strony jej sumienie wciąż podpowiadało, że spoufalanie się z własnym przełożonym nie wypada nowemu szpiegowi, z drugiej zaś - kogo to teraz obchodziło?
Co ciekawszych historii z M2 Fay miała znacznie więcej w zanadrzu, ale nie chciała w tej chwili poruszać żadnych kwestii polityczno - strategicznych. Poza tym nie miało to większego sensu, bo chociaż władza w obu miastach działa podobnie, to jednak w M3 rozgrywała się zupełnie inna walka. W wolnym momencie zapewne podrzuci Marcusowi kilka co lepszych anegdotek, tak w ramach wymiany doświadczenia, ale stanie się to dopiero w bardziej odpowiedniej sytuacji.
Śmiech łowcy w reakcji na opowieść dziewczyny poprawił nieco jej pewność siebie. Widząc, że wcale się do tego nie przymuszał uznała, iż historia nie była tak tragiczna, a samemu Marcusowi nie towarzyszyło poczucie marnowanego czasu.
- No nie wiem. Minęło trochę czasu - na twarzy Fay pojawiła się niepewność. I chociaż nie wyglądała na wymuszoną, to dziewczyna nieświadomie bawiła się z Marcusem. Tak naprawdę często śpiewała od pierwszego występu. W M2 miała okazję poznać łowcę, który przez przystąpieniem do organizacji po cichu przygrywał na gitarze w zaciszu własnego mieszkania. Na swój sposób stworzyli "niedzielny duet", a gdy akurat żadne nie miało nic do roboty, spotykali się w podziemiach i umilali czas innych łowców swoimi skromnymi występami. Czasami, gdy Fay podśpiewywała pod nosem, zdarzało jej się wspominać urokliwego grajka. Tak utalentowani ludzie nie powinni umierać.
I właśnie akurat w tym momencie przed oczami wyobraźni łowczyni musiał pojawić się dawny, muzyczny kompan. Nie dała Marcusowi odczuć, że coś ją trapi, ale podniosła się z kanapy ze szklanką trunku. Najpierw bez słowa podeszła do pudła z karmazynową sukienką, po czym obrzuciwszy ją tylko krótkim spojrzeniem skupiła swoją uwagę na podarowanym przez poprzedniego gospodarza sztylecie. Znów się napiła, wciąż stojąc plecami do Marcusa. Doskonale wiedziała, co mu zaprezentuje.
Krew na naszych oczach
Wina w waszych dłoniach

Zaczęła niemalże szeptem, ale każde kolejne słowo miało w sobie coraz więcej energii. Odwróciła się powoli w stronę swojego gościa, z przymkniętymi oczami i szklanką trunku trzymaną kurczowo w obu dłoniach.
Czy nie wiesz, że nocą jesteśmy najsilniejsi?
Rozgwieżdżone niebo nad nami
Powstajemy ze zgliszczy
spalonych nadziei
Nie próbuj uciekać
Przed łowcami nie ma schronienia.

Głos Fay był absurdalnie aksamitny w połączeniu z jej typowo brytyjskim akcentem. I chociaż na pozór taka mieszanka nie miała prawa bytu, to jednak w jej wykonaniu oba aspekty wdzięcznie się dopełniały. A jednak, to nie jej wypadało oceniać swoich umiejętności i nigdy nie uważała swojego śpiewu za bardziej niż przeciętnego.
Po raz kolejny opróżniła swoją szklankę i uniosła powieki.
- A jednak dalej potrafię - odparła z dziecinnie naiwnym uśmieszkiem.


Ostatnio zmieniony przez Fay dnia 05.07.15 0:18, w całości zmieniany 3 razy
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

- Nie daj się prosić. - Powiedział ciepłym tonem na jej udawaną niepewność.
Był świadom że tego udaje, ale mimo to wolał zachować się beztrosko.
Kiedy podniosła się bez słowa ze szklanką, dopił resztę zawartości swojej szklanki i zabrał fretkę ze stołu. Najwyraźniej dalej była głodna bo zaczynała buszować między ich potrawami, a nie mógł dopuścić do tego żeby starannie przygotowane jedzenie zostało zepsute zębami futrzanej sznurówki.
Mimo to czuł empatię do stworzenia, okazywał ją przy możliwych okazjach głaszcząc Churchilla, czy chociażby dokarmiając go. Nie mówiąc już o tym, że Slei nie reagował na wędrówki fretki po jego całym ciele.
Zresztą, nie tylko do stworzonka czuł empatię, jego nowa kompanka budziła w nim coraz to nowe, a raczej głęboko zakopane, pozytywne uczucia.
Kiedy jej wzrok zawędrował od sukienki do sztyletu, postanowił zdjąć z siebie część odzienia, mimo wszystko ubrany był tak aby nie zaskoczyła go nagła zmiana temperatury na dworze, a nie stabilna i ciepła temperatura mieszkania.
Bezszelestnie zdjął z siebie swoją marynarkę i przewiesił ją przez bok kanapy, po czym podwinął rękawy swojej koszuli.
Jednak to zrobił już nie dla wygody czy potrzeby schłodzenia ciała, po prostu jego mankiety i przednia część rękawów były ubrudzone krwią. Nie jego oczywiście.
Wsłuchał się w słowa jej piosenki.
Kiedy jej głos stawał się coraz głośniejszy, on coraz ciszej i bardziej płytko oddychał.
Czuł mrowienie na ciele słysząc jak delikatny jest jej głos i jak mocne są słowa, miał wrażenie że przeżył każde z nich. W końcu była to jedyna piosenka mówiąca o nim i jego rodzinie.
Czuł jak ciężar jego ciała powoli zanika, nawet jego umysł stawał się lżejszy i coraz bardziej pusty, opuszczały go wszelkie troski, problemy, plany. Wszystko po prostu uchodziło mu z głowy. I czuł się z tym zajebiście.
W końcu kiedy znowu będzie miał okazję czuć się dobrze z samym sobą? Nie mógł przecież też okazywać słabości, jest liderem, który niesie na swych barkach swoje dzieci, nie mógł nagle się zatrzymać i powiedzieć, że nie da iść dalej rady, nigdy by sobie tego nie wybaczył.
A jednak czuł się w tej chwili słaby, a najlepsze w tym wszystkim było to, że nie czuł się z tym źle.
Wiedział, że ta chwila przeminie więc po prostu ją docenił, wyciągnął z niej ile tylko mógł zanim wrócił do szarej rzeczywistości przepełnionej czerwoną posoką.
I przeminęła.
Wstał bez słowa i podszedł do niej, po czym objął ją od tyłu.
- Stanowczo potrafisz, dziękuję. - Powiedział bardziej do siebie niż do niej głosem, którego nie był w stanie określić.
Po chwili jednak wrócił do siebie, poczuł jak zimny kubeł wody ląduje mu na głowie.
Od razu puścił dziewczynę i rzucił szybkie "przepraszam" w jej stronę, po czym odwrócił się i wyciągnął papierosa, który potrzebował jedynie ułamka sekundy żeby zacząć się żarzyć i wpychać dym w płuca Sleipnira.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Z fretkami zazwyczaj jest tak, że nadają się idealnie tylko dla samotnych ludzi. Niewiele ludzi wie, że to drobne zwierze nie przywiązuje się do swojego właściciela, jeżeli oboje są tej samej płci i co ważniejsze w tej chwili - potrafią być niebotycznie zazdrosne o partnerów swoich opiekunów. Bez względu, czy jest nim wybranek życia, czy tylko przypadkowy gość w mieszkaniu. A jednak Churchill pałał coraz większą sympatią do Marcusa i w miarę możliwości nie odstępował go na krok. Przynajmniej do momentu, gdy w zasięgu jego wzroku nie pojawiał się nowy element, bo wrodzona fretkowa ciekawość nie pozwalała stworzonku na zignorowanie jakichkolwiek nowości.
Inną ciekawostką był fakt ile emocji w Fay wywoływało śpiewanie. Jako dziecko zawsze lubiła nucić pod nosem, a jednak do niedawno wspomnianego balu nie odnajdywała w tym ucieczki od wszystkich szarości, smutku i brutalności otaczającego ich świata. Problem w tym, że od śmierci swojego muzycznego kompana starała się unikać śpiewania niczym ognia. Nie ważne jak wielką sprawiało jej to przyjemność i jak wiele z tego czerpała - śpiewając nie potrafiła być nikim innym, niż samą sobą.
Wieczór stał się nieco melancholijny. Przez krótką chwilę dwójka łowców, którzy mieli szansę spotkać się tylko przez cudzą śmierć, zamknęli się na otaczające ich bodźce, równolegle wsłuchując się w szept własnych serc. Szept, który przez lata ciężkiej wojny z niesprawiedliwą władzą zatonął pod tonami przelanej krwi. Trwało to zaledwie kilkanaście sekund, może niecałą minutę, może niewiele więcej i wszystko miało nagle wrócić do stanu sprzed wypłynięcia słów piosenki z ust Fay.
Miało. Bo właśnie w tym krótkim momencie, kiedy ramiona Marcusa oplotły drobne ciało łowczyni, gdy czas zupełnie zmienił bieg, a szyję Fay otulał ciepły oddech, Skyfieldowe serduszko zabiło mocniej. Właściwie to niemalże dostało palpitacji, a sama dziewczyna zupełnie zgłupiała, mało nie przegryzając szklanki przytkniętej do ust. Tylko Churchill zdawał się być zupełnie nieprzejętym zaistniałą sytuacją, korzystając z nieuwagi swoich towarzyszy i podkradając odrobinę łososia ze stołu. Żal obiadu, a jednak ostatnie co w tej chwili przychodziło Fay na myśl, to ratowanie własnego posiłku.
Gorzej z tym, że tak naprawdę żadna myśl nie chciała dotrzeć do zaskoczonego mózgu łowczyni. Zupełnie, jakby niespodziewany kontakt fizyczny z Marcusem wprowadził w jej umyśle mentalną blokadę, a szare komórki zastąpił nakręcaną małpką uderzającą talerzami. Jak długo tak stała? Kilka sekund, pół godziny? Czy łowca dalej stał za nią, czy wyszedł już, nie odczuwając przyjemności ze spędzania czasu z ledwo oddychającym posągiem? Na dodatek wstawionym, bo szybsze bicie serca momentalnie rozniosły alkohol po całym drobnym ciele. Jaki z ciebie szpieg Skyfield, skoro do wyłączenia twojego układu nerwowego wystarczył zwykły uścisk?
Chyba jednak nie wystarczył. Zapomniawszy czym jest racjonalne myślenie, Fay momentalnie odwróciła się w stronę swojego gościa i znalazła się tuż przed nim, w ułamku sekundy stając na palcach. Delikatnie chwyciła się ramion Marcusa, aby nie stracić równowagi i zupełnie bez ostrzeżenia przyległa swoimi wargami do jego ust. Wystarczająco długo, żeby fakt ten został przez niego zarejestrowany, a jednak na tyle krótko, aby nie zdążył jej odepchnąć. I przy okazji w celu uniknięcia własnego omdlenia, tak na wszelki wypadek.
- Teraz ja przepraszam - sięgnęła ręką po własne papierosy, gdy tylko cofnęła się od łowcy. W jej głosie nie czuć było skruchy. - Jesteśmy kwita.
Odwróciła głowę i tak jak Sleipnir przed chwilą odpaliła końcówkę papierosa. W końcu gęsty dym nie raz ratował Fay z opresji, pozwalając skryć pod swoją kotarą niepohamowane emocje. Tak jak w tym momencie zasłonił rozanielony uśmieszek na bladej, piegowatej i delikatnie zarumienionej twarzy.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Spodziewał się kilku reakcji:
Jedna z nich to była reakcja, którą zawsze prezentuje Lilo po tym jak Łowca ją przytuli, westchnięcie i zaprzestanie narzekania na jego tryb życia, który zbyt daleko odbiegał od marzenia medyka.
Druga z nich to udawanie że nic się nie stało, Sleipnir wcale nie podszedł i jej nie przytulił, a ona opowiadała kolejną historyjkę z życia wziętą, żadne śpiewanie i żadne emocje nie miały miejsca.
Kolejną reakcją byłoby wyproszenie Łowcy przez, choć chwilowe to mimo wszystko, zbytnie spoufalanie się z osobą niższą stanowiskiem.
Miał w głowie jeszcze kilka możliwości, ale żadna nie była zbytnio zbliżona z tym co zrobiła Fay. Sądził, że wszystkie figlarne uśmiechy znaczyły zupełnie co innego i nie zapowiadały tego co się przed sekundą wydarzyło.
No cóż, wydarzyło się i nie ma sposobu tego cofnąć więc również nie ma sensu się tym zadręczać.
W końcu jest pierdolonym Marcusem Sleipnirem, Łowcą z krwi i kości, który swoim grubiańskim i ostrym zachowaniem trzyma ludzi w pionie i jest ważną podporą organizacji, a nie 20-letnim chłopakiem szukającym nowych wrażeń w życiu czy wielkiej miłości ze szczęśliwym zakończeniem.
Nie w tym życiu, stary.
Mimo to zagrał w jej grę, zachował się jak przystało na osobę, która zapoczątkowała ten bieg wydarzeń i zareagował uśmiechem. Tylko czemu ten jebany uśmiech był tak niekontrolowany, choć nie był wielki, nie szczerzył się, to uśmiech, który zagościł na jego twarzy przyległ do niej niczym wino do dywanu, nie usuniesz chuja żadnym sposobem.
Kiedy wrócili na swoje miejsca, rozłożył się wygodnie i ponownie zabrał fretkę ze stołu.
- A ty wszędzie musisz pchać ten pyszczek, hm? - Powiedział ze swoją tradycyjną ojcowską miną i położył fretkę na udzie.
Zerknął na zawartość ich szklanek. Obie puste, trzeba to zmienić.
Sięgnął po butelkę i ponownie rozlał trunek po równo do obu naczyń, oczywiście zaczynając od szklanki szpiega.
- Powróćmy do rozmowy, chętnie się dowiem o tobie więcej. Powiedz mi może jak weszłaś w posiadanie tej uroczej sznurówki? Jeżeli jest to zwykła wyprawa do zoologicznego to z chęcią dowiem się innych ciekawostek związanych z panną Fay Skyfield. - Powiedział ciepłym tonem i przekazał fretkę swojej właścicielce.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Sytuacja niczym z romansu - ona śpiewa, on ją przytula, ona go całuje, a on wyznaje jej miłość. Potem żyją długo i szczęśliwie, biegnąc do Edenu na tle bombardowanego miasta.
Jedną chwileczkę, ktoś tu chyba pomylił książki!
Całe napięcie sprzed kilku minut, wszystkie emocje wzbierające się w sercach niespecjalnie młodych łowców, niewypowiedziane słowa i zupełnie spontaniczne kontakty fizyczne nagle odeszły w niepamięć. Ot, zupełnie, jakby ktoś przewinął taśmę, a następnie nagle zdecydował się na puszczenie innej kasety. Prosimy o nowy repertuar, drodzy łowcy! Fay nie śpiewała, Marcus jej nie objął, a Churchill nie dobrał się do łososia. Wróć, to ostatnie zdecydowanie miało miejsce i łowczyni sama zaczęła skubać rybę w obawie, że kolejne odwrócenie głowy zaowocuje pustym talerzem. Wcześniej oczywiście wrzucając wypalonego papierosa do całkiem już okazałej popielniczki. Goździki, wszędzie zapach goździków!
- Wyprawa do zoologicznego? Dobry żart! - prychnęła, sięgając po swoją ukochaną szklaneczkę. Czy raczej umiłowaną zawartość. - Kto by z własnej woli przygarnął takiego diabła pod własny dach.
Pomimo swoich słów Fay "odebrła" Churchilla z wdzięcznością. Przytrzymała go w dłoniach robiąc mu szybkie i zupełnie spontaniczne oględziny, po czym pozwoliła ulokować się na swoim ramieniu.
- W sumie to nieszczególnie porywająca historia - kontynuowała temat, gdy tylko kolejna porcja whisky znalazła drogę do żołądka. - W gruncie rzeczy Churchill towarzyszy mi od niedawna. Półtora roku? Może dwóch lat. W moim życiu znalazł się dosłownie przypadkiem i to akurat kiedy zaczęłam powoli rozmyślać o przeprowadzce do M3.
Przegryzanie whisky soczystym łososiem nieco łagodziło skutki uboczne alkoholu, a przynajmniej zapewniało mniejszego kaca z rana. Szkoda tylko, że to co dobre szybko się kończy. Na dodatek już drugi raz w ciągu jednego wieczoru!
- Chciałam dokończyć kilka spraw, ale, że akurat miałam wolne na szybko podłączyłam się do grupy zwiadowczej. Kilka dni wcześniej w jednej części miasta wybuchł pożar. Spłonęły dwa bloki, ofiar było niewiele, ale niestety straciliśmy jednego łowcę - odruchowo popiła ostatnie słowa łykiem trunku. - Chcieliśmy przeszukać budynek, żeby sprawdzić, czy z naszych nie ucierpiał nikt więcej, a przy okazji poszukać co ciekawszych znalezisk. I rzeczywiście udało mi się coś znaleźć.
Fay odwróciła głowę w stronę Churchilla, któremu chwilowo doskwierał spadek energii i rozłożył się leniwie na ulubionym ramieniu. Dziewczyna pogłaskała go delikatnie między uszami, co skwitował cichym miauknięciem.
- Coś mnie podkusiło, żeby zajrzeć do piwnicy. Churchill ewidentnie jest udomowiony, dlatego wciąż nie mam pojęcia, jak się tam znalazł. Może ktoś go wypuścił z klatki na chwilę przed pożarem, a potem przerażony uciekał jak najdalej od ognia. Znalazłam go zatrzaśniętego w klatce na szczury, przerażonego, kruchego i ledwo dyszącego - ostatnie słowa wypowiedziała z prawdziwie matczyną troską. - Był młody, miał dwa, góra trzy miesiące. Oswojenie go zajęło mi znacznie więcej czasu, niż dokarmienie. Po krótkiej serii kroplówek i odrobaczeniu zaczął pakować w siebie porcje, którymi spokojnie można by wyżywić wojsko.
Oddech Churchilla stał się płytszy, a ciałko nieco zwiotczałe. Korzystając z chwili spokoju uciął sobie krótką drzemkę, nie dbając o to, że historia dotyczyła właśnie jego samego. Sama Fay przez chwilę obracała szklankę w dłoniach, patrząc na przelewający się płyn.
- Chyba za dużo dzisiaj mówię - westchnęła, pociągając ostatni łyk. - Co ze mnie za szpieg, skoro ciągle mówię o swoim życiu? Koniec - od tej chwili wprowadzam zasadę wet za wet! Żadnej nowej historii dopóki nie dowiem się czegokolwiek o twoim życiu w M2.
Spojrzała z ukosa na Marcusa zastanawiając się, czy podejmie wyzwanie i pozwoli łowczyni na zaspokojenie choć odrobiny ciekawości. Wszak po to właśnie uchyliła przed nim rąbka tajemnicy w kwestii swojej przeszłości, prawda?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Wysłuchał uważnie historii swojej niedoszłej kochanki i zmrużył lekko oczy. Czuł, że czas leci wyjątkowo szybko i od popołudnia minęło już sporo czasu.
Nawet nie zauważyli kiedy słońce znajdowało się już w połowie za budynkami, rzucając przez to do pokoju pomarańczowy blask.
No cóż, tyle z jego powrotu, nie posiadał przy sobie fałszywej przepustki a ten teren jest zawsze porządnie patrolowany. Oczywiście mógłby zdjąć policjantów, którzy by na niego nieszczęśliwie wpadli, ale takie sprawy budzą podejrzenia a podejrzenia sprawiają, że okoliczny teren jest dogłębnie przeglądany, a w końcu nie tylko ona tutaj mieszka z Łowców.
Wysłuchał więc jej historii, a raczej historii jej zwierzaka, który aktualnie nie potrzebował niczego więcej, no, może poza wachlowaniem go przez skąpo odziane niewolnice.
Jego życie w M2?
O kurwa.
Opowiedzenie tego wszystkiego zajęłoby na pewno więcej niż jeden wieczór, w końcu nie próżnował za młodości.
Stwierdził więc że ominie te smutną część kiedy stracił ojca i nie miał co ze sobą zrobić, postanowił zacząć z pierdolnięciem. Dosłownie.
- Zacznę od tego jak pobiłem syna jednego z generałów. Nigdy w życiu nie sądziłem, że tyle wojska potrafi komuś uczepić się ogona. Należałem już wtedy do jednego z bardzo nielicznych gangów typowych angoli. Mój "szef" kiedy dowiedział się co zrobiłem, delikatnie ujmując, wkurwił się na mnie. Po czym roześmiał i przydzielił pokój w jednej z bezpiecznych kryjówek. - Przerwał na chwilę żeby ponownie zalać gardło przyjemnym trunkiem.
- Kiedy w końcu miałem odrobinę spokoju, zacząłem ponownie pokazywać jak głupim i nierozważnym można być człowiekiem za młodu. Brałem najtrudniejsze roboty, które zlecał nam szef i z każdej cudem wracałem, nie zdarzyła mi się praca, w której nie miałem okazji paść trupem. - Powiedział ostatnie słowa z uśmiechem na twarzy, mimo wszystko dobrze było mu to wszystko powspominać.
- Kiedy miałem wolne nie odrywałem się zbytnio od rutyny, gdyby było to możliwe to miałbym zakaz wstępu do każdego baru w M2, ale żaden barman nie odważyłby się spróbować mnie wyrzucić. Pamiętam jak jeden próbował, ze swoimi starymi kumplami wsadziliśmy go do beczki i stoczyliśmy prosto na stromą ulicę. Oczywiście jednokierunkową. - Zaśmiał się cicho przypominając sobie tą sytuację i to jaki opierdol za to otrzymali. Przynajmniej barman przeżył.
- Choć może cie to zaskoczyć to przyjmowałem większość tych robót nie dla siebie tylko dla mojego brata, mieszkaliśmy razem w naszym rodzinnym mieszkaniu i pomagaliśmy sobie nawzajem, ja zdobywałem pieniądze ponieważ on był zbyt młody, a on w zamian za to gotował i zajmował się domem. - Niestety przy wspominaniu tego jego uśmiech zaginął w ułamku sekundy, a jego brwi się delikatnie zmarszczyły.
- Moje metody działania były dosyć kontrowersyjne, ale zawsze efektywne, dlatego nie potrzebowałem wiele czasu aby zostać prawą ręką mojego szefa, którego powoli zaczynałem traktować jak ojczyma. - Kolejny łyk ze szklanki. - Zajmowałem się poważniejszymi akcjami, które miały potężny rozgłos w mieście, przez co stawałem się coraz bardziej rozpoznawalny, co za tym niestety idzie, coraz bardziej wystawiałem się na celownik policji.
Zauważył, że słońce już ledwo co wystaje zza horyzontu, a czerwone promienie coraz słabiej oświetlały pokój.
- Ujmując w skrócie, pewnego dnia miarka się przebrała i policja miała wystarczająco dużo dowodów żeby nas wszystkich zamknąć, ba, zamknąć to mało powiedziane. Mój "ojczym" został zakatowany przez współwięźniów i żaden strażnik nie ruszył się nawet o milimetr żeby mu pomóc, dobrze wiedzieliśmy, że to oni za tym stali. - Powiedział zaciskając odruchowo coraz bardziej zęby. - To właśnie w więzieniu dowiedziałem się o Łowcach, więc po 4-letniej odsiadce wyszedłem za dobre sprawowanie i z miejsca ruszyłem do M3, niestety przez te 4 lata mój brat zdążył urwać ze mną kontakt, dowiedziałem się, że nasze mieszkanie zostało spalone a nie mieliśmy dokąd się udać gdzie indziej, więc stawiam na to, że albo również wyjechał albo zginął. Tak zresztą sądziłem do pewnego czasu. - Ostatnie słowa powiedział już nie z przepełniającym go gniewem, a smutkiem i tęsknotą za swoją najbliższą rodziną.
- Jak widzisz, nie zawsze byłem taki jaki jestem teraz. - Powiedział spokojnym tonem patrząc jej głęboko w oczy.
Słońce zdążyło już ustąpić miejsca na niebie księżycowi, więc ich oczy były najlepiej widoczną rzeczą w tych coraz większych ciemnościach.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Czas rzeczywiście płynął własnym i definitywnie chaotycznym tempem. Choć momentami zdawał się spowalniać, a każde uderzenie serca trwało wieczność, to przez większość wieczoru gnał jak szalony. No właśnie - wieczoru, czy już praktycznie nocy. Będzie co opowiadać wnukom - jak to nowa pani szpieg już przy drugim spotkaniu ze swoim przełożonym zaoferowała mu nocleg w od kilku godzin własnym mieszkaniu. Wróć, przecież żadnych wnuków nie będzie.
Z obleganej przez łowców butelki powoli uchodziło życie. Fay w trakcie opowieści Marcusa zdążyła opróżnić swoją szklankę po raz enty tego dnia, a trunku zostało właściwie akurat na jedną porcję na głowę. Przy okazji przypomniawszy sobie o kilku bagażach, które definitywnie powinny znaleźć się w lodówce już po przekroczeniu progu mieszkania, łowczyni przeprosiła gościa. Delikatnie zsunęła Churchilla z ramienia, położyła poduszkę obok kanapy a następnie ulokowała na niej śpiącą fretkę. Kolejnym punktem wyprawy było wyjecie dwóch butelek zupełnie innego trunku i cały czas wsłuchując się w historię  łowcy zniknęła na sekundę w kuchni. Kiedy wróciła, od razu zajęła swoje miejsce na kanapie obok niego.
Przez cały czas słuchała jego historii w ciszy, reagując tylko momentami. Głównie, kiedy opowiedział o poturlaniu barmana w beczce - tak samo jak łowca skwitowała sytuację śmiechem, przy okazji odkopując w pamięci kilka wspomnień. Bo naprawdę mogłaby przysiąc, że już to gdzieś słyszała. Nie dawała również po sobie poznać, jaką radość sprawiło jej wyciągnięcie z Marcusa tak długiej opowieści. Już nie chodziło o zbieranie informacji,  jedynie o lepsze poznanie swojego przełożonego, który z każdym kolejnym słowem, minutą i spojrzeniem stawał się dla niej coraz większą zagadką. Chociaż wiedziała o nim już nieco więcej, to coraz bardziej gubiła się w jego osobie. Czuła się, jakby właśnie postawiono przed nią wielką matrioszkę mieszczącą w sobie tysiące coraz mniejszych lalek, a otwarcie każdej z nich wymagało niesamowitej siły. W tym przypadku - psychicznej.
Słysząc o więzieniu Fay mimochodem delikatnie zmarszczyła brwi. Rozlała ostatnią partię napoju do obu szklanek, ale swojej jeszcze nie podniosła. Zamiast tego odwróciła się w stronę Marcusa i delikatnie wyciągnęła dłoń w stronę jego twarzy. Bez zbędnego kontekstu czy niestosownych intencji, delikatnie odgarnęła zagubiony kosmyk z jego twarzy odsłaniając w całości bliznę.
- Wtedy to się stało? - spytała cichym i aksamitnym głosem, który niczego nie wymuszał. Po prawdzie sama przed chwilą wprowadziła nowe zasady do ich "gry", a jednak usilnie starała się pozostać przy wątku Marcusa. W końcu w chwili obecnej na całym świecie nie było nikogo, kto wiedziałby o Fay tyle co on. I nie mówimy tu o Skyfield, łowczyni i wtyce w jednym czy o jej osiągnięciach na tle "zawodowym". Mówimy o tej prawdziwej piegowatej kruszynie, która pierwszy raz od tak wielu lat w końcu poczuła się człowiekiem. I im więcej on wiedział o niej, tym bardziej ona chciała poznać jego.
- Kontrowersyjne metody działania - zacytowała niemalże bezgłośnie, praktycznie tylko do siebie i wprost do swojej szklanej towarzyszki. Pojęcie "kontrowersyjne" miało naprawdę wiele znaczeń i wszystko zależało od osoby, z której ust padało to słowo. Poniekąd Fay miała wrażenie, że Marcus użył tego określenia bardziej cytując opinie pozostałych ludzi, niżeli samemu się pod nią podpinając. Ale żadne z nich nie miało czystego sumienia i każde na swój indywidualny sposób prowadziło kontrowersyjne metody działania.
Łowczyni wysłuchała historii do końca. Praktycznie każdy w organizacji nosił ze sobą ciężki balast w sercu, a jednak niektóre historie były po prostu smutniejsze. Może i Fay straciła rodziców, ale całkiem niedawno i po wielu wspólnych latach. Marcusowi odebrano możliwość posiadania rodziny. Właściwie to by wyjaśniało skąd pojawiła się tak mocna więź emocjonalna łącząca Sleipnira z organizacją.
- A jaki teraz jesteś? - spytała zupełnie poważnie, bez krzty kpiny czy nawet dziecięcej naiwności.
Przecież sama widzisz jaki jestem.
Fay chciała usłyszeć z ust Marcusa jakiego człowieka widzi ilekroć spogląda w lustro, kto towarzyszy mu w odbiciu i kto kieruje jego umysłem.
Kim jesteś, panie Sleipnir?
A jednak nie poczekała na odpowiedź. Upijawszy ostatni łyk, powoli podniosła się z kanapy odstawiając szklankę na stół. Stojąc bokiem do Marcusa przeciągnęła się, przy okazji patrząc ukradkiem na słońce za oknem. Czy raczej - definitywny brak słońca.
- Wybaczysz mi na moment? Mam wrażenie, że tonę w kurzu - westchnęła, przekładając szkarłatną sukienkę z jednego pudła na drugie, a następnie wygrzebując ręcznik i nowe ubranie. - Zaraz wrócę. Przykro mi również, że nasza towarzyszka się wypaliła i nie wiem jak zapatrujesz się na mieszanie alkoholu, ale w lodówce mam jeszcze czerwone wino i polską wódkę.
Puściła Marcusowi oczko, po czym wdzięcznym krokiem ruszyła w stronę łazienki. Zanim jednak przekroczyła próg, raz jeszcze spojrzała w stronę Marcusa.
- Twoja kolej na pytanie.
Upewniwszy się wcześniej, że w brodziku nie ma pleśni tudzież dreptających robaczków, a z prysznica leci woda dalece od rdzawego koloru, czym prędzej wpakowała się pod zimny strumień. Lato było porą bezlitosną, a wróciwszy z ciepłego podwórka do starego, zakurzonego mieszkania nie trudno było czuć się brudnym. Dlatego korzystając z okazji łowczyni spłukała z siebie cały trud minionych dni, przymykając oczy i zatracając się w kojącym szumie wody.
Wróciła po piętnastu minutach. Weszła do salonu z wilgotnymi włosami posklejanymi w cienkie stronki, które opadały na dekolt łowczyni i zwijały się na końcówkach w spiralki. Sama Fay wyglądała na bardziej zrelaksowaną, również za sprawą zamiany sukienki na szarą, luźną koszulkę z lejącego się materiału, uporczywie zsuwającą się z jej lewego ramienia. Rękawy ledwo sięgały łokci, odsłaniając sporą część piegowatego ciała. A że głupio było paradować w samej bieliźnie przed własnym przełożonym (nawet jeżeli znajdowali się w mieszkaniu łowczyni), spod koszulki wystawał kawałek czarnych, przylegających spodenek. Na dobrą sprawę Fay wyglądała jakby albo miała zaraz iść spać, albo pobiegać.
Zanim łowczyni podeszła do stolika, wyjęła z bordowej walizki pokaźnych rozmiarów świecę o fioletowej barwie. Przyniosła z kuchni kolejny spodek, tym razem nieco większy i ustawiwszy na nim woskowego kolosa odpaliła knot zapalniczką. Po mieszkaniu powoli zaczął rozchodzić się subtelny aromat fiołków.
- Proponuję przenieść kolejne dokarmianie raka na balkon - zasugerowała, wyjmując z paczki papierosa. - O tej godzinie na dworze robi się już całkiem znośnie, a przy okazji chętnie zapoznam się z okolicą.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Kiedy zbliżyła dłoń do jego blizny odruchowo się odsunął, nie lubił kiedy ktoś nagle dotyka jego twarzy, jak i innych części ciała, a tym bardziej jego szram.
- Nie, to już zupełnie inna historia. - Powiedział spokojnym tonem kiedy jej ręka była już poza zasięgiem.
Po chwili ustawił się tak samo jak siedział wcześniej i sięgnął po swoją szklankę, ale jej pytanie wybiło go z rytmu na tyle, że zapomniał zupełnie co chciał zrobić.
Co on ma niby teraz powiedzieć, ma rzucić opis swojego życia i pokazać jaką to wielką przemianę przeszedł?
Nah, to nie w jego stylu.
- Bardziej dojrzały. - Odpowiedział wyjątkowo krótko, ale treściwie.
Po co miał odpowiadać na pytanie już teraz skoro sama się niedługo przekona jakim typem Łowcy jest jej przełożony.
Zaskoczony jej pytaniem, a raczej prośbą spojrzał w jej stronę.
- Twój dom, ty tu rządzisz. - Powiedział bez żadnego przejęcia i wypił część zawartości swojej szklanki.
Hah, chociaż jeden plus nie posiadania możliwości upicia się. Mógłby zmieszać skandynawską wódkę z dodatkiem lawy z Wezuwiusza i po chwili wypić drinki z parasolką, prędzej dostałby od tego niestrawności żołądka niż kaca.
Kolejne pytanie, huh. Nie miał do tego teraz głowy, coraz bardziej czuł jak zawala go praca.
Ale skoro już nic z tym nie zrobi to niech chociaż wykorzysta ten czas w pełni.
Skądś kojarzył trunek zwany polską wódką, zapewne pił go kupe lat temu, ale skoro nie zapisał się w jego pamięci tak dobrze żeby od razu czuł chęć konsumpcji to wybrał wino.
Plus kto chowa wino do lodówki, musi je stamtąd szybko uratować.
Kiedy Fay korzystała z uroków własnej łazienki, Slei szybkim ruchem się obsłużył i zbadał wino.
No, zbadał to za dużo powiedziane, przeczytał rok i po prostu otworzył.
Nie wiedział czy kieliszki należały do Harmona czy do nowego gospodarza, wszystko i tak było w kurzu, więc obmył je szybko pod zimną wodą aby nie kraść tej ciepłej szpiegowi i wrócił do salonu z nowym trunkiem.
Miał jeszcze sporo czasu więc zdążył na spokojnie zbadać butelkę poprzedniego alkoholu, licząc na to, że znajdzie rocznik.
Zżółkły papier nie dawał po sobie nic poznać więc zaczął badać samo szkło.
Bingo.
"Rok 2949, Miasto 1."
Cholera, Ameryka jednak dalej potrafiła pokazać, że potrafi stworzyć coś lepszego niż nowy rodzaj broni czy podatków.
Plus, to daje powyżej 50 lat.
Twoje zdrowie, Harrowmont.
Kiedy dopił swoją szklankę do końca, rozlał dwa kieliszki wina i zaniósł fretkę do pokoju obok, powinna się ucieszyć kiedy się obudzi i zobaczy że ma dla siebie dwuosobowe łóżko.
Chwile po powrocie do głównego pokoju Fay zdążyła wrócić.
Jej piegowatość znacznie bardziej rzucała się teraz w oczy i dawała jej większy urok.
Nie zwrócił nawet uwagi na jej dekolt, nie był tym typem faceta, który ślini się na kawałek odsłoniętego ciała u kobiety.
Jej strój przypominał mu o tym że nawet i Łowcy mogą się poczuć jak w domu, co spowodowało na jego twarzy niewielki ale ciepły uśmiech.
Pozwolił jej zająć się zmianą wystroju i podpaleniu wielkiej świecy, po czym skinął przyzwalająco na jej propozycję.
Bez słowa wstał i chwycił sprawnie oba kieliszki, a do drugiej dłoni wziął świeżo otwartą butelkę.
Przepuścił ją oczywiście w przejściu na balkon i postawił szklane naczynia na parapecie.
- Długo nie widziałem tak sporej części miasta naraz, mimo wszystko mieszkanie na 4 piętrze a nie w podziemiach ma swoje plusy. - Powiedział lekko rozbawiony i stuknął o siebie kieliszkami, które już znajdowały się w ich dłoniach.
- Oby żyło ci się tu tak dobrze jak poprzedniemu właścicielowi, Skyfield. A co do pytania, zachowam je na razie dla siebie. - Powiedział patrząc jej głęboko w oczy i spróbował nowego alkoholu w niewielkiej dawce.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Ależ nie czepiajmy się tego nieszczęsnego wina w lodówce. Fay od zawsze była osobą bardziej zimno niż ciepłolubną i tak, jak jedzenie w temperaturze pokojowej jej nie przeszkadzało, tak wino tolerowała tylko po kilku dobrych minutach w chłodnym klimacie. Może i jako alkoholowemu konserwowi było jej jeszcze bardzo daleko do poziomu Marcusa, ale jej mieszkanie - jej zasady.
A skoro już o wilku mowa, dziewczyna poczuła się całkiem połechtana przez spojrzenie łowcy, nieco dłuższe niż to, którym zwykle ją obdarowywał. Łowczyni zdarzało się zastanawiać jak wyglądałoby jej życie bez organizacji, gdyby rodzice postanowili dalej żyć w zgodzie z władzą, a w chwili obecnej białowłosa byłaby starszą kobietą leżącą na łożu śmierci. Właściwie nie żywiła większych emocji wobec tej wizji i niezbyt tęskniła za starym życiem (w końcu po sześćdziesięciu latach można się przyzwyczaić), a jednak czasem z sama siebie rozpatrywała inne, już niedostępne ścieżki życia. A co gdyby... Jedną z dziedzin owych rozmyślań były spontaniczne myśli na temat związków, zakładania rodziny i spędzania spokojnego życia u boku konkretnej osoby. O ile inaczej wyglądałoby spotkanie Fay z Marcusem, gdyby zupełnie przypadkiem wpadli na siebie w barze w M2?
Z drugiej strony drążenie tego tematu nie miało najmniejszego sensu, a przynajmniej nie w zaistniałej sytuacji. Fay kiwnęła głową z wdzięcznością widząc napełnione kieliszki i ruszyła miękkim krokiem w stronę balkonu. Kiedy oboje znaleźli się za jego progiem owiał ich przyjemny i całkiem chłodny powiew. Właśnie w tym momencie Skyfield poczuła, że alkohol krążył po jej organizmie znacznie szybciej, niżeli by sobie tego życzyła. Po prawdzie wraz ze staniem się łowcą przyszła również nieco przyśpieszona regeneracja, przez co magicznym sposobem Fay nie upijała się dwoma kieliszkami wina, ale wciąż jednak była kruchym maleństwem i mniejszą ilością krwi, niż Marcus.
- Całkiem przytulnie - odparła podążając wzrokiem za mężczyzną. O tej porze roku nocne niebo było nad wyraz piękne, bo chociaż w ciągu dnia brak chmur doprowadzał ziemię do rozżarzenia, tak w tej chwili księżyc był niczym na wyciągnięcie ręki.
- Masz przepustkę? - Fay spytała niespodziewanie, w oddali widząc wieczorny patrol. Niby już na samym wstępie zaproponowała Marcusowi nocleg, w żartach czy nie, ale mimo wszystko łowca nie podzielił się z dziewczyną swoją decyzją. Jeżeli jednak w żadnej z tak licznych kieszeni jego marynarki nie znajdywała się fałszywa przepustka, to kwestia noclegu była już rozwiązana.
Łowczyni po raz kolejny skinęła głową w ramach aprobaty, kiedy mężczyzna stuknął szkłem o jej kieliszek. Delikatny dźwięk przerwał niemalże martwą ciszę. W jej głowie pojawiło się wiele odpowiedzi na toast Marcusa, a jednak skwitowała go jedynie ciepłym uśmiechem, odwzajemniając jego spojrzenie.
Podobał jej się. Fizycznie przyciągał jej kobiecą naturę niczym magnes mimo, że ta strona Fay już od dawna leżała bezużytecznie pokryta grubą warstwą kurzu. Trudno się dziwić, skoro Marcus idealnie wpisywał się w kanon "obrońcy", do którego kobiety legły niczym pszczoły do miodu. A jednak to nie wygląd decydował o zafascynowaniu, jakie Fay czuła na każdym kroku wobec swojego przełożonego. Dziewczyna uwielbiała ludzką psychikę już od dziecka. Korzystała z byle okazji do zagłębiania się w niej i wyciągania wszystkiego, czego tylko "ofiara" nie była w stanie przed nią ukryć. To właśnie sposób bycia, sposób odpowiadania i, co najważniejsze, fakt, w jaki Marcus brał udział w gierkach łowczyni sprawiało, że jej myśli krążyły wokół jego osoby. Z drugiej strony szacunek do szefostwa wyuczony w dwójce nijak nie pozwalał jej na odważniejszy krok niż puszczanie oczka, czy wcześniejszy przypadkowy pocałunek.
Skyfield odwróciła głowę w stronę gasnącego miasta. Delikatnie przechyliła tułów przez barierkę, uważając, aby jej wino nie trafiło nigdzie indziej, niż do jej ust. Świat delikatnie zawirował, ale na tyle subtelnie, aby nie popsuć Fay dalszego alkoholowego pojenia się. Westchnęła cicho cofając się od barierki i w ciszy po raz kolejny przytknęła kieliszek do karmazynowych warg. Chociaż wciąż mówiła płynnie, oczy łowczyni stały się nieco zeszklone, a policzków nieubłaganie trzymał się rumieniec.
Fay milczała. W miedzy czasie zdążyła odpalić papierosa, dalej w skupieniu obserwując rozciągający się przed nimi widok. Zupełnie, jakby od odpowiedniego spojrzenia wszystko, co widzieli miało stanąć w płomieniach. Na dodatek nie czuła potrzeby odzywania się. Chociaż widziała Marcusa po raz drugi w życiu i chociaż w tym krótkim czasie doszło między nimi do kilku dziwnych sytuacji, to z milczenia w jego towarzystwie czerpała równie wielką przyjemność, co z rozmowy.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Przytaknął na jej słowa opisujące widok i zmrużył lekko oczy, zmęczenie zaczynało się w niego wdzierać, ale nie w na tyle wielkim stopniu że musiałby przerwać swoje spotkanie, ot po prostu był lekko zmęczony i nic więcej, przy ich ostatnim spotkaniu było znacznie gorzej.
Zerknął w tym samym kierunku co ona i westchnął cicho po usłyszeniu jej pytania.
- Nie mam, jeżeli dalej chcesz mnie gościć to z chęcią zostanę. - Odpowiedział ciepłym głosem i dopił zawartość swojego kieliszka.
Wino z racji tego że było słabsze to i szybciej znikało, więc nie zdziwił go brak alkoholu również w kieliszku jego przyjaciółki.
Bez słowa uzupełnił braki w obu naczyniach i powrócił na swoje miejsce, czyli do opierania się łokciami o barierkę i wychylenia się poza nią.
Kątem oka cały czas obserwował Fay i próbował odkryć dlaczego tak dziwnie na niego działała, w końcu gdyby sytuacja z pocałunkiem wydarzyłaby się z kimkolwiek innym to po prostu by wyszedł bez słowa.
Początkowo chciał to mimo wszystko zrobić, ale jakaś niewidzialna siła go zatrzymała.
Głosie rozsądku, gdzie jesteś kiedy jesteś potrzebny i mam do ciebie tyle pytań?
Skurwysyn zrobił sobie wakacje i nawet nie dał znać. Ewentualnie umarł od któregoś postrzału, to miałoby też sporo sensu.
Ale skoro i tak już odszedł to równie dobrze mógł odpocząć od chłodnego kalkulowania wszystkiego czy podejścia godnego bezuczuciowego strażnika w gułagu.
Cisza trwała coraz dłużej, ale nie należała do jednej z tych, która coraz bardziej budowała dziwne napięcie, niepokój czy niezręczność. Po prostu cisza, nie ma co się nad nią rozwodzić, wystarczy jedynie się wsłuchać.
Postanowił jednak przerwać po chwili ten zastój i wrócił do mieszkania po swoją marynarkę i popielniczkę.
Po kilkunastu sekundach z powrotem był na balkonie, stojąc tym razem bliżej Fay.
Jednak marynarka nie była dla niego tylko dla niej, w końcu dopiero co wyszła spod prysznica w skąpym stroju, na dodatek z dalej mokrą czupryną, jego ojcowski instynkt nie mógł nie zareagować.
- Pozwól. - Powiedział krótko tylko po to żeby nie przestraszyć jej w żaden sposób i okrył ją swoją marynarką.
- Nie chcę żebyś zmarzła.
Kurwa czy on to naprawdę powiedział. Mentalnie zdzielił się w ryj tak mocno, że resztki działającego mózgu odbiły się w środku od ścian czaszki.
A mimo to uśmiechnął się ciepło widząc ją w jego ubraniu, wyglądała jak dziewczyna, która zagubiła się w swoim życiu i potrzebowała kogoś kto jej poda pomocną dłoń żeby mogła je sobie ułożyć.
Monitorował cały czas ich kieliszki i kiedy ponownie zabrakło trunku dolał bez słowa alkoholu. Tyle że tym razem kiedy wrócił na swoją pozycję, stali już tak blisko siebie, że ich ramiona się stykały.
Mózg organizacji, wielki ojciec Łowców, który tłucze po mordach każdego kto był niesubordynowany, odczuwał przyjemność z delikatnego zetknięcia się ciałem z osobą, której był przełożonym.
Świat się kończy proszę państwa, świat się kurwa kończy.

Skromne królestwo Fay i Churchilla - Page 2 LpG5ucC
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Cisza w tak ogromnym oraz przepełnionym życiem mieście była zjawiskiem nadzwyczaj niespotykanym. I chociaż w oddali ciche dźwięki pojazdów mieszały się z gasnącym śpiewem ptaków, to klimat w połączeniu z gwiaździstym niebem działał kojąco. Wymieszane trunki tym bardziej potęgowały efekt w oczach kruchej łowczyni, której pierwszy raz od wielu miesięcy udało się zapomnieć po co tak naprawdę żyje. Może nie na długo, ale jednak.
- Poranna herbata dalej aktualna - odparła półgłosem wprost do swojego niemalże pustego kieliszka. Pociągnęła ostatni łyk, a kiedy Marcus magicznym sposobem znów napełnił naczynie, uśmiechnęła się do niego z wdzięcznością. Bo dlaczego miałaby mu nie podziękować mimo, że każdy kolejny kieliszek wina, niesamowicie dobrego swoją drogą, wcale nie poprawiał jej stanu, skoro sama zaproponowała otwarcie następnej butelki. Szczególnie, że sam łowca pił go tylko i wyłącznie dla samego smaku, a to właśnie Fay była jedyną osobą wykazującą stan upojenia. Niby radziła sobie z tą sytuacją z wrodzoną gracją, ale rumieńce na piegowatych policzkach odgrywały rolę zdrajców. Na dodatek po raz pierwszy w ciągu tego spotkania łowczyni nie starała się usilnie wyłapać emocji Marcusa. Póki co skończyła swoją grę, nie grzebała palcami w jego umyśle, nie szukała głębszego sensu w jego spojrzeniach. Po prostu była, ciesząc się, że był tu też i on, towarzysząc jej w tej niecodziennej odskoczni od "uroków" życia w organizacji. Przez tą krótką chwilę oboje zdawali się być zwykłymi ludźmi, którzy spotkali się tylko dla własnej przyjemności.
W całym swoim zamyśleniu dziewczyna zupełnie przeoczyła moment wyjścia Marcusa. Zamrugała szybko, kiedy wyrósł tuż przed nią ze swoją marynarką w dłoni. Chyba właśnie miała deja vu, bo poczuła się dokładnie tak samo, gdy wczoraj wpadła na mężczyznę w przejściu do podziemi. Czy raczej - kiedy on na nią wpadł.
- Dziękuję - odparła z wdzięcznością, odruchowo wrzucając wypalonego papierosa do stojącej na parapecie popielniczki. Zupełnie nie spodziewała się takiej troski ze strony swojego przełożonego. Tak naprawdę nie czuła się zbyt zmarznięta, głównie ze względu na swoje upodobanie do zimnych klimatów i upojenie alkoholowe, a jednak gdzieś w środku zrobiło jej się cieplej. Czasami Fay zapominała, że w oczach ludzi, którzy nie mieli okazji zobaczyć jej w trakcie pracy wciąż pozostawała kruchą dziewczynką stworzoną niemalże na wzór porcelanowej lalki. Dotknij ją zbyt mocno, a rozpadnie się na drobne kawałeczki.
I chyba właśnie w tym momencie zaczęła się rozpadać.
- Kontrowersyjne metody działania - powtórzyła niedawne słowa Marcusa tonem tak chłodnym, jakby w jej sercu zagościła bezduszna zima. Pociągnęła ostatni, długi łyk ze swojego kieliszka, po czym odstawiła szkło tuż obok zabrudzonej popielniczki. Przez ten cały czas obdarzała spojrzeniem wszystko, tylko nie Marcusa, nieco szczelniej otulając się jego marynarką. Zupełnie jakby traciła grunt pod nogami, a ten obcy kawałek odzienia miał ją uratować przed upadkiem.
Fay, osiemdziesięcioletnia łowczyni z wiedzą i umiejętnościami przerastającymi większość ludzi, których miała okazję poznać w swoim życiu, czuła się właśnie zagubiona niczym dziecko. I chociaż usilnie się starała, to nie była w stanie znaleźć odpowiedzi, dlaczego to wszystko spadło na nią właśnie w tym momencie. Nie chodziło o sam alkohol, bo przecież nie piła pierwszy raz i nie z pierwszą osobą. A jednak to właśnie obecność Marcusa, jego tak zmienne zachowanie, niespodziewana troska i bliskość sprawiły, że wszystkie zabijane przez Fay emocje nagle postanowiły znaleźć swoje ujście. Prosto przez zbyt szybko bijące serce, z szerokim ominięciem mózgu.
- Wszyscy jesteśmy tylko broniami - wycedziła przez zęby, uparcie wpatrując się w bliżej nie określony punkt w oddali. - I każde z nas ma swoje kontrowersyjne metody działania.
Fay uczepiła się stwierdzenia, które tak długo kotłowało się w jej głowie i ilekroć odganiane, wracało z jeszcze większą siłą. Nie chodziło o to, że Marcus go użył. Wcale nie chodziło o jego osobę. W tym momencie łowczyni toczyła zażartą walkę tylko i wyłącznie z samą sobą. Z tą stroną swojej duszy, której jeszcze nigdy nie poznała.
Momentalnie odwróciła się w stronę swojego przełożonego, z tak skrajnie innym wyrazem twarzy, jakby poprzednie słowa nigdy nie padły.
- Pytałeś wczoraj o moje umiejętności - jej głos, chociaż wciąż cichy, stał się znacznie bardziej aksamitny. Nie było czuć w nim tej samej emocjonalnej barwy, która towarzyszyło Fay przy śpiewie. Brzmiała znacznie bardziej erotycznie, niczym dojrzała kobieta planująca spędzić resztę nocy w silnych, męskich ramionach.
Chociaż odległość dzieląca łowców była niewielka, to białowłosa jeszcze bardziej ją skróciła. Zrobiła powolny krok w stronę Marcusa, błądząc wzrokiem po jego twarzy spod delikatnie opuszczonych rzęs. A kiedy już znalazła się przy nim, kiedy jej dłoń dotknęła jego piersi skrytej pod koszulą, nieznacznie odchyliła głowę do tyłu. W każdej chwili mógł ją odepchnąć, wręcz powinien to zrobić i skończyć cały ich przyjacielski wieczór wyciąganiem surowych konsekwencji wobec swojej przekraczającej granice podwładnej. Fay wciąż jednak czując, że wszystko wewnątrz jej głowy rozpadało się kawałek po kawałku miała nadzieję, że łowca po raz kolejny weźmie udział w jej grze.
- Może źle cię zrozumiałam - kontynuowała, nie zmieniając ani odrobinę barwy swojego głosu. Jedynie jej oddech stał się płytszy, praktycznie niesłyszalny pomimo otaczającej ich ciszy, a delikatnie rozchylone usta zdawały się skrywać w sobie jakąś tajemnicę.
- Może wcale nie chodziło o tamte umiejętności - kiedy wzrok Fay dotarł do oczu mężczyzny, został tam już do końca. W przeciwieństwie do dłoni, które powoli i niemalże niewyczuwalnie zbłądziły w stronę najwyższej partii koszuli łowcy. Czy poczuł, jak kruche palce nieco zbyt zagubionej dziewczyny rozpięły pierwszy guzik?
- Umiem znacznie więcej, niż sądzisz - znów ściszyła swój głos, delikatnie stając na palcach aby móc zbliżyć usta do odsłoniętej szyi łowcy. Nie dotknęła jego skóry, a jedynie otuliła ją swoim oddechem, przy okazji tracąc z Marcusem kontakt wzrokowy. Kolejny rozpięty guzik. Ledwo zauważalnie musnęła wargami odsłonięty obojczyk.
- Pokażę ci wszystko. W zamian dasz mi jedno - zamruczała, błądząc dłonią od piersi Marcusa do szyi i z powrotem. - Powiedz mi w czym jestem teraz lepsza od tych, którzy zabijają.
Ostatnie słowa zabrzmiały niczym wyrok. Fay odsunęła się Marcusa niczym poparzona, niemalże potykając o własne nogi. Jego marynarka wciąż okrywała jej ramiona, ale nie pełniła tej samej ochronnej roli co kilka minut temu. Łowczyni zupełnie nie wiedziała co ze sobą zrobić, jak zachować się wobec przełożonego po tym, co właśnie zrobiła i stojąc do niego bokiem czekała, aż usłyszy dźwięk zatrzaskiwanych drzwi wejściowych. Nie chciała patrzeć na jego twarz, nie chciała widzieć jego reakcji na jej zachowanie i zacisnęła powieki, jednocześnie drżącymi dłońmi zaczesując włosy do tyłu.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 2 z 3 Previous  1, 2, 3  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach