Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Off :: Karty Postaci


Go down





I'd tell you how I feel, but I'm afraid we're not on a private line. XuNHqwQ


Weep for yourself, my man,
You'll never be what is in your heart








BIO:


» GODNOŚĆ: JEAN TOLBERT JR.
» PSEUDONIM: ZOMBIE
» PŁEĆ: ZMIENNA (ORYGINALNIE MĘŻCZYZNA)
» WIEK: 1012 LAT (11.09.1990)
» ORIENTACJA: NIECH SPOCZYWA W SPOKOJU

» ORGANIACJA: NEOMASONERIA
» STANOWISKO: 101
» RASA: WYMORDOWANY
» RANGA: OPĘTANY


MOCE:


› BIOKINEZA CZĘŚCIOWA DLA O(D)PORNYCH

Za mało podekscytowany przykład posłuży nam tutaj Zombie. Ktoś wpadł na genialny pomysł kontrolowania jego mutacji i zamknął go na kilka tygodni w pokoju z kilkoma żukami i ćmami, po części w ramach eksperymentu naukowego, po części dla zapewnienia chłopakowi puli genów, która mogłaby zabezpieczyć jego przeżycie. Wszyscy, którzy teraz wyczekują wzmianki o nieudanych eksperymencie będą jednak zawiedzeni – nie licząc kilku efektów ubocznych wszystko skończyło się zgodnie z planem. Actias Luna i żuk z rodziny Zopherinae nie są może najgorszymi kandydatami do mieszania DNA, ale mimo wszystko… to robaki. I żadna ilość dobrych genów tego nie zmieni. Jedyne, za co Zombie jest wdzięczny to fakt, że nie ma szans na zmianę w to, co by powstało z połączenia ćmy i żuka. I chwała za to mutacjom.
Zamiast zmiany w wielkiego, humanoidalnego stawonoga, Junior w loterii genów dostał umiejętność do wchłonięcia własnego układu trawiennego, bez większego odbicia na zdrowiu. W tym stanie jest w stanie przeżyć bez wody i jedzenia długie tygodnie (umiejętność odziedziczona po ćmie), również rany brzucha zdecydowanie tracą na powadze. Oczywiście wpływa to niekorzystnie na jego kondycję, przyśpiesza procesy gnilne organizmu i zwiększa podatność na zawarty w jego krwi narkotyk, co z kolei wiąże się z licznymi sensacjami żołądkowymi, problemami z błędnikiem i wielu innych

› MOTYLEM JESTEM DLA CELÓW ZDROWOTNYCH

Inną ciekawą umiejętnością Zombie jest ściągnięta z genów ćmy możliwość zamknięcia się w kokonie i przepoczwarzenia się – jego ciało po kilku dniach zamknięcia w brzydkiej, szarawej, twardej jak kamień i brzydkiej jak czerpany papier powłoce (co zawdzięcza genom takiego, a nie innego żuka), jest w stanie nie tylko wyleczyć się nawet z najgorszych ran (w tym amputacji, jedyny warunek jest taki, ze w momencie zamknięcia kokonu musi być żywy), ale nawet zmienić swój wygląd. I tak, mówimy tu też o zmianie płci.
Zombie nie ma niestety żadnej kontroli nad tym w kogo zmieni się tym razem, a samo bycie w kokonie jest dla niego nieco ryzykowne, jako że całe jego ciało jest dosłownie rozkładane na czynniki pierwsze i składane od nowa – zniszczenie powłoki (bardzo wytrzymałej, fakt, ale nie odpornej na wszystko) równa się dość logicznie z jego natychmiastową śmiercią. Poza tym zdolność ta nie jest dodatkiem kosmetycznym, a czymś całkowicie niezbędnym do przeżycia. Trudno więc się dziwić, że o ile to możliwe, wymordowany unika jak tylko może pełnego zamykania się w kokonie. Czymś nieco innym jest tworzenie niewielkich kokonów, zakrywających rany. Te są najlepszymi opatrunkami, jakie Zombie mógłby sobie tylko wymarzyć, ale. Zawsze jest jakieś „ale”. Owe magiczne łatki, które dezynfekują ranę, przyśpieszają jej leczenie i uśmierzają ból, są po brzegi wypełnione substancjami, które działają na Zombie jak narkotyki – i nie mówimy tu o tych delikatnych, umilających zabawę, wesołych tabletkach. Otumanienie, spowolnione reakcje na bodźce, dezorientacja, zwiększona wrażliwość na zapachy, problemy z koncentracją, bóle głowy, senność, stany lękowe, problemy z oddychaniem, wymioty, wymioty krwią, przyśpieszenie gnicia organizmu i możliwe stany przedzawałowe. To zaledwie początek długiej listy efektów ubocznych działania kokonów. Rzecz jasna nie wszystkie atakują w tym samym momencie, a i są dni, w których czuje się całkiem nieźle, ale i tak nie ma w tym nic przyjemnego. Chociaż gdy mamy do wyboru powolne wykrwawianie się z głębokiej rany brzucha, lub problemy z utrzymaniem równowagi przez kilka dni i przeżycie zespołu abstynencyjnego – można zrozumieć dlaczego Zombie decyduje się na takie, a nie inne leczenie.

› P.S. PROSIMY O UTRZYMANIE DYSKRECJI (ARTEFAKT)

Gdy jest się jedną z najwyżej postawionych osób w bractwie, które broni swoich sekretów jak lwica młodych, trzeba liczyć się ze stałą kontrolą i permanentną inwigilacją. Nie od dziś wiadomo, że informacje można wydać i bez własnej woli - narkotyki, tortury, włamanie z kradzieżą - listę ogranicza tylko fantazja. Żeby uniknąć takich sytuacji, każdy Mistrz ma wkładany głęboko w czaszkę malutki, czarny kwadrat. Ów zabawka działa w dwie strony - po pierwsze wysyła Wielkiemu Mistrzowi Czarnej Loży, czyli głowie bractwa, wszystkie informacje o tym, co mistrz widzi, słyszy, myśli i czuje. Sześcian jest dosłownie czarną skrzynką człowieka, która, gdyby ten umarł, często jest po prostu czyszczona z prywatnych wspomnień poprzedniego posiadacza i umieszczana w czaszce nowego. Jakby tego było mało, artefakt dba o to, żeby ani jeden sekret bractwa nie wydostał się z gardła nosiciela. Uczucie to przypomina zaciskanie się na czaszce wielkiej dłoni, której siła jest tym większa, im bardziej Mistrz Loży chce zdradzić jakiś sekret (i tak, istnienie sześcianu zalicza się do sekretów). Łączy się to z paraliżem całego ciała, więc zanim zdąży się otworzyć usta, lub wziąć do ręki długopis, już trzeba znosić nienaturalny ból.
W ramach pewnego rodzaju rekompensaty, osoba skazana na kostkę dostaje zabezpieczenie, że nikt inny nie wejdzie im do czaszki. Kostka tworzy absolutną barierę, sprawiającą, że oszukanie jego psychiki jest niemożliwe. Hipnoza, telepatia, perswazja, oczarowanie - wszelkie ingerencje spoza Neomasonerii są natychmiast odcinane, co łączy się z ostrym ukłuciem bólu zarówno dla ofiary, jak i atakującego. Poza tym bractwo nie może używać sześcianu jako sposobu komunikacji, ani w jakikolwiek sposób wpływać na treść myśli nosiciela. Gdyby żyć zgodnie z zasadami bractwa, można by nawet o niej zapomnieć. Trzeba się tylko przyzwyczaić do tego, że ktoś stale zagląda ci w czaszkę i każdą jedną myśl analizuje pod kątem zagrożenia dla organizacji.


UMIEJETNOSCI:


› CZASAMI NAWET CIEBIE ZASKAKUJE, ŻE O CZYMŚ PAMIĘTASZ

Zombie nie raz był oskarżany o hipermnezję. Sam zainteresowany rzadko dementował te pogłoski, po cichu pławiąc się w mieszance respektu i chorobliwej zazdrości, jaką z tego powodu budził, ale prawda jest zdecydowanie mniej szlachetna, niż mogło by się wydawać – jak zawsze zresztą. Otóż nasz ukochany robaczek cierpi na wiele fobii i nerwic, do których nie zawsze się przyznaje. Los chciał, że w owym obszernym katalogu znalazło się miejsce dla panicznego strachu przed zapominaniem. Po części spowodowane to było ilością egzaminów i testów, które w życiu przechodził, po części obawą, że gdy zapomni o którymś kłamstwie sam się wyda. Niezależnie od źródła owego lęku, w tej chwili liczy się to, co spowodował. Zombie nie daje swojej głowie odpocząć. Każdą informację, którą kiedykolwiek przyswoił powtarza po kilkanaście razy, wypalając ją sobie w pamięci, a gdy tylko zacznie mu się wydawać, że o czymś zapomina (a zdarza mu się to niechlubnie często), natychmiast musi odświeżyć informacje. Robi to rzecz jasna w zaciszu swojej własnej czaszki, przez co niewiele osób zna powód, dla którego potrafi spędzać tygodnie nad papierami, odrywając się od nich tylko wtedy, gdy jego organizm zacznie dosłownie gnić – na światło dzienne wychodzi tylko jego niezwykła pamięć. I okazjonalne migreny.

› ILE SEKCJI PRZEPROWADZIŁ PAN NA ZWŁOKACH? WSZYSTKIE MOJE SEKCJE PRZEPROWADZAM NA ZWŁOKACH.

Zombie zrobił karierę w bractwie jako grabarz. Był wykształcony, szybko pracował i nie wzruszały go drobne kostki nienarodzonych dzieci, czy zgniłe głowy ghouli, które kładziono mu na stole, lub – które zbierał sam. Choć kontuzja na stałe skreśliła go z list ekspedycji poza tunele, to jego znajomość ludzkiego (i nie tylko) ciała nigdzie nie uciekła. Prawdą jest, że brakuje mu delikatności, w końcu większość pacjentów, których badał, już dawno miała za sobą czasy, w których prosiła o znieczulenie, ale przyparty do muru potrafi pomóc żywemu. Jego specjalizacją są jednak kości i ich urazy (ta wiedza przydaje się również przy wciąż ciepłych poszkodowanych, którym trzeba nastawić złamanie, zdiagnozować chorobę kości, lub wyprostować kręgosłup) i to właśnie w tej tematyce czuje się najpewniejszy. Mimo to mało kto, w pełni zdrowych zmysłów poprosiłby go o pomoc. Co innego m gdy są nieprzytomni…

› PO CZYM POZNAĆ BOMBĘ, KTÓRA NIE TYKA? PO WYBUCHU

Zombie ma w sobie to, co większość ludzi enigmatycznie określa „tym czymś”. Ciężko to nazwać jednym słowem, po prostu jest coś w jego manieryzmie, oczach i uśmiechu, co sprawia, że ludzie się przy nim rozluźniają. Nie muszą go nawet darzyć sympatią, po prostu cała jego osoba emanuje specyficzną aurą, która usypia czujność. Rzecz jasna nie urodził się z umiejętnością obłaskawienia każdej bestii, jest to coś wyuczonego, co wpajane było mu tak długo, aż w końcu stało się czymś tak naturalnym, jak oddychanie – w końcu wszyscy wiemy, że kłamstwo powtórzone wystarczającą ilość razy staje się prawdą. Jednak gdyby chodziło tylko o to, że sama jego obecność na wielu działa jak inhalacje z Melissy, nie byłoby w tym niczego złego. Problemem jest to, że Zombie umie to wykorzystać. Jakby nie patrzeć opanował do absolutnej perfekcji okłamywanie innych co do własnego charakteru – gdy zaczyna się od przekrętów tego kalibru, wszystkie inne okazują się wręcz przerażająco łatwe.


SLABOSCI:


› DŁUGOŚĆ ŻYCIA JĘTKI ZE SKŁONNOŚCIAMI SAMOBÓJCZYMI

Powiedzmy sobie szczerze – gdy jest się członkiem bractwa wychwalającego naukę (nawet tak specyficzną jak tanatologia), za przezwiskiem tak swojskim jak „Zombie”, musi kryć się jakaś historia. Niestety nie ma oka zbyt wiele wspólnego z tym, jak kiedyś wylądował w dole pełnym resztek tego, co zostało z ghouli i musiał wracać kilka kilometrów do katakumb, wysmarowany martwymi tkankami od stóp do głów, a jego zapach tego dnia był równie apetyczny, co wygląd. Nie, jego przezwisko nie łączy się w żadnym stopniu z tą zabawną anegdotką, którą chętnie powtórzy, ze szczegółami, wszystkim zainteresowanym. Zombie stał się Zombie przez naturę własnego ciała.
Wszyscy wiemy, że robaki nie żyją najdłużej. Niektóre muszą się urodzić, dorosnąć, zostawić potomstwo i przeżyć emeryturę w zaledwie kilka dni. Szczęście chciało, żeby wymordowany odziedziczył po insektach nie tylko te przydatne dodatki w postaci wyczuwania pola magnetycznego, ale również owo zdecydowanie przyśpieszone starzenie. Tutaj jednak śpieszymy z wyjaśnieniami, nie znaczy to, że w ciągu dwóch dni chłopak (tudzież dziewczyna) zestarzeje się i zacznie przypominać suchą śliwkę z odrobiną białej pleśni na czubku, co to, to nie… chociaż wzmianka o pleśni jest dość ciekawa. Otóż jego komórki zmutowały w dość specyficzny sposób – wytwarzane są w normalnym, ludzkim tempie, ale bardzo szybko gniją. Pierwsze odpuszczają zakończenia nerwowe, później narządy wewnętrzne, a na samym końcu mięśnie i skóra. Łatwo się domyśleć, że nie jest to ani przyjemne, ani zdrowe. Choć sam obiekt badań nie chciał ryzykować, to twierdzi, że pewnie nie zabiłoby go to aż tak szybko, jak zwykłego człowieka w tej samej sytuacji, przy czym przytakują mu lekarze, którzy mieli okazję go zbadać. Nawet w stanie sporego rozkładu organów wewnętrznych, Zombie jest w stanie przeżyć kilka tygodni, przy umiejętnym kontrolowaniu innych mutacji organizmu. Średnio jego ciało jest w stanie przeżyć dwa miesiące, w wyjątkowo dobrych warunkach prawie trzy – później jednak musi zamknąć się na kilka dni w swoim kokonie i odbudować stracone tkanki – to jednak łączy się ze sporymi zmianami w całym kodzie DNA, więc (o ile to możliwe), robak stara się tworzyć niewielkie kokony chroniące te części jego ciała, które dopiero zaczynają wykazywać ślady zepsucia. Zrywanie ich wyschniętych resztek ze świeżej, jeszcze różowej jest cokolwiek bolesne, ale takie „leczenie doraźne” potrafi czasami utrzymać się w niezłym stanie nieco dłużej.

› NAPRAWDĘ MOGĘ PRZESTAĆ W KAŻDEJ CHWILI

Pamiętacie tą długą tyradę o skutkach ubocznych kokonów? O tym, jak działają one jak najgorsze, przybrudzone narkotyki i o tym, jak to nikt nie powinien ich używać częściej, niż to absolutne konieczne, o ile życie mu miłe?
Zombie nie pamięta.
Choć jest to dobrze ukrywany sekret (jak bardzo wiele jego drobnych i większych wad, które nie przystoją Wielkiemu Mistrzowi, a tym bardziej członkowi tej, a nie innej rodziny), Zombie jest całkowicie uzależniony od narkotyku, który wytwarza jego organizm. Na jego obronę można dodać to, że nie miał w tej kwestii wiele do powiedzenia, jako że był wystawiony na jego działanie od samego początku mutacji, ale nie zmienia to faktu, że im więcej czasu Zombie spędzał z odrobiną dodatkowych chemikaliów we krwi, tym bardziej zaczął ich potrzebować. I jak łatwo się domyśleć, potrzebował ich więcej i więcej.
Rzecz jasna chodzenie non stop pokrytym w kokonach byłoby niewygodne, mało estetyczne i prawdopodobnie bardzo szkodliwe, więc musiał wymyślić inny sposób. Po kilku latach testów, wymordowany nauczył się wytwarzać własny tytoń. Wystarczyło wypluć trochę masy, z której tworzył kokon, pozwolić jej wyschnąć i skruszyć. Et voilà! Aktualnie Zombie lubi eksperymentować – robi cygara, papierosy, żuje jak tytoń, połyka zwinięty w małe kulki jak tabletki… ale najczęściej pali go w fajce. Szare płatki topią się i palą, nie zostawiając po sobie nic, poza drobnym, szarym osadem na wewnętrznych ścianach fajki, a tworzą gęsty, niebieskawy dym o słodkim zapachu. Oficjalnie nikt nie wie co dokładnie pali Mistrz, mówi się, że to jakaś dziwna odmiana tytoniu, która zmutowała z powodu wirusa, a sam Zombie chodzi jak gdyby nigdy nic po korytarzach, bezczelnie zaciągając się samym sobą.
Trzeba jednak zaznaczyć, że nie robi tego przez cały czas. Choć sam moment palenia jest przyjemny i działa na niego uspokajająco, pozwalając mu na chwilę zapomnieć o tkwiącym mu w mózgu podsłuchu, to po skończonej sesji efekty uboczne utrzymują się zdecydowanie dłużej niż po „tradycyjnym” nałożeniu kokonu na otwarte rany. Są też zdecydowanie łagodniejsze, ale i tak potrafią zdecydowanie utrudnić życie. Mimo to Zombie siedzi w nałogu po uszy i bardzo źle znosi dłuższe okresy bez odurzania się. Można powiedzieć, że jest bardziej ekstremalnym nałogowcem od palacza, ale nieco delikatniejszym od kogoś, kto hobbystycznie przyjmuje morfinę.

› WSZYSTKIE GENIALNE UMYSŁY PRZYCIĄGAJĄ LASKI

Zombie kuleje. Wyjątkowo nie jest to coś, co ukrywa, choć gdyby nie fakt, że aby poruszać się w miarę normalnie musi chodzić o lasce. Rzecz jasna gdyby ją zgubił, lub gdyby metal się wypaczył, wymordowany nie padłby na ziemię ze łzami w oczach prosząc o pomoc w postaci wózka inwalidzkiego, a jedynie obrażony na cały świat dokuśtykał do domu, ale to wciąż coś, co potrafi zdecydowanie utrudnić życie. Jest to jedyne uszkodzenie ciała nabyte po pełnej przemianie przy pomocy wirusa X, które nie znika przy przepoczwarzaniu i nikt nie wie, dlaczego. Ot, podczas pewnej wycieczki poza tunele Zombie złamał sobie kość udową i kolano. Miejsca te nie zagoiły się tak, jak powinny, a zginanie nogi w kolanie może nie jest bolesne, ale zdecydowanie niekomfortowe (poza tym staw nie pracuje już tak, jak powinien), a, wtedy jeszcze grabarz, skończył jako weteran. Potem z nudów zaczął podchodzić do kolejnych egzaminów i tak oto skończył jako Mistrz Loży. Tak, jego „sukces” jest przykrym efektem ubocznym kontuzji.

› TÊTE-À-TÊTE Z BÓLEM EGZYSTENCJALNYM

Gdy jest się chodzącym, gnijącym żywcem trupem połączonym na poziomie DNA z czarującymi istotami pokroju karalucha, na dodatek mieszkającym pod powierzchnią ziemi w towarzystwie zwłok w różnym stanie rozkładu i kości, powiedzmy sobie szczerze – można być nieco niezadowolonym z życia. A jeśli dodamy do tego ciągłe bycie pod presją ze strony rodziny, całej organizacji i własnej, panicznej potrzeby osiągnięcia sukcesu, cudem jest to, że wciąż można prowadzić w miarę normalne życie. Zombie cierpi na kilka schorzeń, które są pochodnymi tego radosnego koktajlu nieszczęść. Od wielu nerwic natręctw, przez patologiczne skłonności do kłamstwa, na depresji i mizantropii kończąc. Oczywiście wszystko to Mistrz Loży skrzętnie zamiata pod mentalny dywan i od czasu do czasu mocno przydeptuje, gdy owa menażeria zaczyna dawać o sobie znać, ale to wciąż człowiek. Ile by nie walczył z tym, co ma w głowie, ile by nie pracował nad tym, żeby się tego pozbyć, czasami coś wyrwie się na wolność, gdy nie jest zbyt uważny i zniszczy mu cały tydzień.  W takich chwilach błogosławieństwem okazuje się jego umiejętność do oszukiwania samego siebie (jak i wszystkich dookoła), ale czasami nawet to nie wystarcza. Pojawiają się wtedy lekkie rysy na szkle – nie na tyle głębokie, żeby cała jego zawartość miała się wylać, ale wystarczająco duże, żeby je zauważyć. Zombie robi się spięty, izoluje się od innych, ucieka, by podreperować się z dala od ciekawskich oczu. Nie dlatego, że ludzie mogliby wykorzystać jego słabość, a dlatego, że nie umie być szczery ze sobą samym, gdy musi okłamywać innych.

› O TYM, JAK PINOKIO WYDŁUBAŁ SOBIE OKO WŁASNYM NOSEM

Zombie lubi myśleć o sobie, jako o osobie dojrzałej. W końcu przeżył (mimo wszelkich przeciwności) kilkaset lat, osiągnął coś, co dla wielu byłoby sukcesem – znalazł sobie nawet hobby i odkrył swój talent. To, że ów dotyczył wspominanego już kilka razy kłamstwa, to nieco inna sprawa. W końcu fałsz to niebezpieczna zabawka. Użytkowana odpowiedzialnie i we właściwy sposób może naprawdę pomóc w życiu, ale wystarczy jeden fałszywy ruch, żeby się nią pokaleczyć. I nieważne, co sam Zombie o tym powie – on nigdy nie umiał się ładnie bawić. Subtelną sztukę manewru opanował, gdy było już zdecydowanie za późno.
Owszem, da sobie świetnie radę z wyciąganiem informacji. Wyrobił się w swojej roli niewiniątka, umie dostrzec, gdy inni go okłamują, niezależnie od tego, jak się z tym kryją, potrafi też dyskretnie pociągnąć za język, gdy uzna to za konieczne. Brzmi to rzecz jasna miło i przyjemnie, ale jest pewien drobny szczegół, który psuje ten piękny obrazek czarnego pasa w wodzeniu innych za noc. Zombie jest patologicznym kłamcą, który nie odróżni w swoim zachowaniu fałszu od prawdy, choćby mu przystawiono broń do skroni. Jednocześnie kontroluje swój język i pozwala mu robić co zechce, odkrywając że kłamie, dopiero po piętnastominutowej rozmowie. Nigdy nie przeprosi, ani nie przyzna się, że przeinaczał fakty – wręcz przeciwnie. Zacznie z premedytacją zapamiętywać każdy drobny szczegół swojej wypowiedzi i zadba o to, żeby nigdy się nie wydać… o ile rzecz jasna w ogóle dotrze do niego to, że kłamał. Jest to źródłem wielu wewnętrznych rozterek i kłopotliwych sytuacji, więc – nie, nie pracuje nad poprawą, to by wymagało odwrócenia się od całego jego życia, a z tym nie umiałby sobie poradzić – w miarę możliwości stara się o tym nie myśleć, a później udawać równie zdziwionego, co osoba okłamana.



WYGLAD:



Opisywanie wyglądu kogoś, kto raz na dwa miesiące, czasem częściej, dosłownie zmienia skórę, nieco mija się z celem. Jakby nie patrzeć to, że aktualnie Zombie jest mierzącym prawie dwa metry i ważącym siedemdziesiąt kilo brunetem z brudnoszarymi oczami nie znaczy, że za tydzień nie będzie musiał się udać do własnego SPA, i nie wyjdzie z niego jako kształtna blondynka o koślawymi kolanami. Skupmy się więc na tym, co pozostaje zawsze takie samo.
Okulary są nieodłącznym elementem wyglądu Zombie i dla wielu stały się jego głównym znakiem rozpoznawczym. Niezależnie od tego, ile czasu zmarnuje zamknięty w swoim kokonie, zawsze po wyjściu będzie na oślep szukał okularów, a dopiero potem skupi się na zlokalizowaniu ręcznika, żeby wytrzeć się ze śluzu, który pokrywa go od stóp, po czubek głowy. Co ciekawe również wada pozostaje taka sama, więc choć robaczek musi być przygotowany na wszystko (jego szafa wygląda jak skład kostiumów dla całej trupy teatralnej), to przynajmniej szkła może mieć zawsze takie same. Warto też napomknąć, że właśnie z tego powodu darzy swoje okulary wielką sympatią. Wytrzymałe, metalowe oprawki wytrzymały więcej niż niejedne plastiki i choć nagminnie wbijają się ich właścicielowi w nos, to ten traktuje je z czułością, którą niektórzy nie obdarzają nawet własnych dzieci. Dodatkowo z serii „zdradźmy wszystkie sekrety szefa Trzeciej wielkiej Loży” – ów jegomość ma wielką słabość do okularów ogólnie rzecz biorąc i zdecydowanie cieplej traktuje osoby, które są na to akcesorium skazane. Popularnym żartem w siedzibie głównej neomasonerii jest też stwierdzenie, że gdy będzie się chciał z kimś związać na dobre, pewnie kupi mu solidne, metalowe oprawki, zamiast tradycyjnego pierścionka.
Inną ciekawostką jest to, że Zombie nigdy nie wykracza poza pewne granice, jeśli chodzi o jego atrakcyjność. Nieważne, czy skończy jako kobieta czy mężczyzna – nigdy nie będzie dużo brzydszy, lub wyraźnie bardziej atrakcyjny, niż poprzednio – i tak, mówimy tu zarówno o sylwetce, jak i twarzy. Tutaj plusem jest to, że choć nigdy nie miał większych zadatków na modela, to należał to tej milszej dla oka części społeczeństwa. Symetryczne rysy twarzy, wręcz podręcznikowo przeciętna cera i dość zadbana figura. Jakby nie patrzeć jako od dziedzica firmy jego ojca, wymagano od niego schludnej prezencji. Szczerze mówiąc nienawidził tego, że nie mógł rozpiąć koszuli bez uprzedniego skonsultowania się z rodzicami, ale aktualnie żar jego niechęci nieco zmalał. Dzięki ich nadmiernemu przywiązaniu do wizerunku teraz przez wieki przykuty jest do setki twarzy, które może spokojnie oglądać w lustrze bez sensacji żołądkowych – a jest to zdecydowana zaleta. Jeden rodzinny grzech odkupiony, prosimy skreślić pozycję z listy.
Kolejny stały element – brak blizn, nie licząc jednej. Blizna jak pieprzyk, piegi czy znamię – znika wraz z przepoczwarzeniem, jak za dotknięciem magicznej różdżki. Dodatkowo większość ran, po których mógłby zostać ślad, jest skrzętnie chowana w leczących kokonach, albo po prostu nie zdąży się zabliźnić przed kolejną,  przedłużającą życie transformacją. Jasnym więc jest, że ciało Zombie jest gładkie jak pupcia niemowlaka… z wspomnianym, jednym wyjątkiem. Prawie kwadratowa, nieco wyblakła blizna na biodrze, którą miał jeszcze za czasów swojego człowieczeństwa, uparcie tkwi na jego biodrze i ani widzi jej się znikać w najbliższym czasie. Nie ma za nią żadnej dramatycznej historii, to tylko pamiątka po nauce jazdy na rowerze, kiedy do pięcioletniego wtedy Zombie dotarło, że tata nie trzyma już kijka trzymającego ten dwukołowy pojazd śmierci w pionie. Oczywiście wiązało się to z nagłym zanikiem koordynacji ruchowej i chłopiec wraz z rowerem wylądował na brukowanym podjeździe do domu, zdzierając sobie skórę z boku. Podobna sytuacja jest z okularami – oczy miał zniszczone przed mutacją, więc ta wada pozostała z jakiegoś powodu nienaruszona.
Jest jeszcze jedna, wcześniej wspomniana rzecz, która nie zmienia się od dłuższego czasu – uszkodzone kolano. Źle zrośnięty staw nie zgina się tak, jak powinien, co oczywiście utrudnia chodzenie. Żeby ułatwić sobie poruszanie, Zombie używa prostej, metalowej laski zakończonej elegancką, nieco spłaszczoną gałką, z wytłoczonym w ramach ozdoby symbolem neomasonerii na szczycie.
Nie licząc tych czterech detali, Wielki Mistrz jest ludzkim kameleonem. Choć z perspektywy osoby trzeciej mogłoby to być nawet ciekawym przeżyciem, to w rzeczywistości niekończące się zmiany wyglądu i płci nie są niczym zabawnym, ani tym bardziej przyjemnym – tym bardziej, gdy dopiero co przywyknie się do jednej twarzy w lustrze, a już trzeba ją zmienić, żeby nie skończyć jako skórzany worek pełen zgniłego mięsa.



CHARAKTER:



Z poprzednich części tej opowieści o niczym można już spokojnie wyłowić kilka cech charakteru Zombie. Lekki narkoman, kłamca z depresją, targany na lewo i prawo własnymi problemami, którym nie pozwala wyjść na światło dzienne (chociaż o niektórych sprawach autentycznie nie może mówić, o to dba sześcian w jego czaszce), na dodatek lekko stuknięty. A, no i nie darzy swojej rodziny sympatią. Już to wystarczyłoby do wyrobienia sobie o człowieku pewnej opinii, mało pochlebnej, ale zdecydowanie jakiejś, niestety świat nie jest taki prosty i łatwy do opisania. Trzeba jeszcze przyswoić kilka faktów odnośnie Wielkiego Mistrza, jeśli chce się mieć nieco lepsze pojęcie o tym, dlaczego jeszcze nikt go nie zostawił na środku pustyni.
Słyszę wasz płacz.
Do rzeczy – zacznijmy od całkowitego zapomnienia o tym, że to dwulicowy kłamca, nałogowiec i osoba, której co drugi psychiatra dałby żółte papiery z litości. Gotowe? No to zaczynamy.
Zombie to osoba bardzo sympatyczna. Cierpliwa, sumienna, ambitna, podobno inteligentna, lubiąca wyciągać (o ironio) własne wnioski z własnych rozmyślań i nieśpiesząca się z ocenianiem innych. Można to wszystko podsumować stwierdzeniem – dobrze wychowana, ze sporymi szansami, by wyjść na ludzi, i rzeczywiście – wychowanie ma tu spore zasługi. Zombie od małego był indoktrynowany w rolę grzecznego, cichego dziecka, istnego aniołka, którym rodzice mogą się chwalić jak nowym, drogim wazonem - im bardziej dziecko podobne do nieożywionego mebla, tym lepiej. Może i od tego czasu minęło prawie tysiąc lat, ale rany z psychiki nie znikają tak łatwo, jak te na ciele. Tym bardziej,  gdy są stale rozdrapywane przez chorobliwy strach przed zapominaniem (który, nawiasem mówiąc, ma swoje korzenie w tym samym okresie) i świadomość bycia wiecznie obserwowanym przez tego, od którego chciało się uwolnić. Jego bycie miłym jest na wpół świadomie wymuszane, co dyskretnie nakręca jego półświadome kłamstwa i kończy się tym, że wymordowany jest wiecznie, na wpół świadomie wyczerpany udawaniem bycia samym sobą. Oczywiście zdaje sobie sprawę z tego, że wystarczyłoby coś zmienić, wymazać z pamięci wiecznie wiszący nad nim cień wymagającego ojca i podsłuch w móżgu, a jego życie stałoby się dużo lepsze. Ale to wymagałoby od niego remontu mentalnego (w którego skuteczność nie wierzy, poza tym nie wie gdzie miałby zacząć), zapomnienia o czymś (którego to boi się bardziej od śmierci) i dania ojcu satysfakcji płynącej z tego, że w końcu porzucił nawet te drobne podrygi buntu. Nie, zamiast poprawić swój komfort psychiczny, on woli tkwić po kolana w swoich problemach. Przynajmniej wie co się dzieje w, i dookoła niego. Co ciekawe, to jego ukrywanie słabości tyczy się tylko jego własnej psychiki. Nie ma problemów z tym, żeby poprosić o pomoc w przeniesieniu mebla, zmienieniu opony, czy zagadaniu do tej sympatycznej szatynki z Drugiej Wielkiej Loży. Problemy pojawiają się, gdy trzeba przed kimś obnażyć własną duszę. W końcu nawet gdyby chciał w końcu wypluć wszystko, co mu ciąży na sercu, bractwo nie pozwoliłoby mu tego zrobić.
Zostawmy teraz powracający temat jego życia wewnętrznego i problemów z ojcem, które doprowadziłyby Freuda do ekstazy nawet po śmierci. W końcu o ile to możliwe wymordowany skupia się na powtarzaniu przyswojonych informacji, niebieskawym dymie narkotyku i pochłaniania kolejnych faktów i ciekawostek o świecie, jakby miały mu one wypełnić żołądek.
Właśnie – nowe informacje. Nieważne, czy mowa o ustroju politycznym kolejnego miasta, życiorysie barmana, czy specyfikacji gatunkowej rosnącego na ścianie grzyba. Jeśli jest to coś, o czym dotąd nie wiedział, rzuci się na nie jak wygłodniały wilk. Niestety nie zawsze może robić to, co podpowiada mu serce, jako że jego maniery zmuszają go do nienaruszania cudzych sfer osobistych. Zresztą – nie tylko do tego.
Zombie jest niczym biały jednorożec w syberyjskim lesie. Jednym z ostatnich przedstawicieli zagrożonego gatunku gentlemanów , o których krąży wiele legend. Rzecz jasna nie żyje w naiwnym przeświadczeniu, że gdy on będzie miły dla innych, ci nagle będą słodcy i czarujący w stosunku do niego, ale to go przed niczym nie powstrzymuje. Fakt – daleko mu do boskiej cierpliwości (choć i ta ma swoje granice, o czym świadczy aktualna sytuacja świata). Gdy ktoś naprawdę będzie go testował, a Zombie będzie miał akurat gorszy dzień – wybuchnie. Może nie będzie to atak furii godny ludzkiej bomby atomowej, a subtelna implozja wprawnie ułożonego C4, ale po tych czterech tysiącach słów opisu chyba wszyscy uważni czytelnicy zdają sobie sprawę z tego, że Zombie – choć wyposażony w bardzo bogate życie wewnętrzne, na które kilka osób ma pełną subskrypcję – okazuje zaledwie kilka procent swoich prawdziwych odczuć, na dodatek dokładnie wyselekcjonowanych  i odpowiednio przekłamanych, bo „co ludzie powiedzą?”.
W ramach krótkiego podsumowania: Zombie to skrajny introwertyk, który nie daje sobie ze swoją, bądź co bądź opłakana, sytuacją rady tak dobrze, jak daje to po sobie poznać. Nie pozwala sobie na luksus w postaci okazywania silnych emocji, kłamie tak często i od tak dawna, że czasami sam gubi się w tym, co jest prawdą, a co nie – to dodatkowo napędza jego kompleksy, nerwice i depresję, które są wynikiem łączonego wpływu chorobliwej ambicji, wiecznej presji, połączenia z DNA robaków, kostki w głowie i życia w podziemnych korytarzach. Przez przypadek został narkomanem, który nie ma szans na wyczołganie się z uzależnienia nawet, gdyby naszła go na to ochora, na dodatek kuleje i żyje w przedwcześnie rozpadającym się ciele, zaś jedynym, co go ratuje przed obrzydliwą śmiercią jest zamykanie się w porównywalnie obrzydliwym kokonie tylko po to, by po kilku dniach wyjść z niego jako nowy człowiek – zupełnie. Mimo to uparcie tkwi przy byciu uprzejmym i dobrze wychowanym, jest ciekawy świata i albo świetnie udaje, albo jest rzadkim przypadkiem skromnego optymisty, który potrafi mieć terapeutyczny wpływ na innych. Szkoda tylko, że nikt nie jest w stanie pomóc jemu samemu.



DODATKOWE:



Szczerze i całym sercem nienawidzi swojego imienia, ani bycia nazywanym „Juniorem”. Żeby uniknąć takich sytuacji zawsze przedstawia się pseudonimem.
Jest przeciwnikiem bluźnierstw i używa ich tylko w naprawdę nerwowych sytuacjach. W ciągu ostatnich pięciuset lat pozwolił sobie na to trzy razy.
Ma pewne problemy w kwestiach orientacji, jak każdy normalny samiec, który raz na jakiś czas zmienia płeć wbrew własnej woli. Kiedyś uznawał się za stuprocentowego hetero, teraz woli o tym nie myśleć i ignorować jakiekolwiek przebłyski pożądania. Celibat jeszcze nikogo nie zabił. No i nawet gdyby miał z kimś pójść do łóżka, pewnie byłby zbyt zaaferowanym tym, że wszystko co widzi i czuje jest nagrywane, żeby stanąć na wysokości zadania.
Choć nie do końca zdaje sobie z tego sprawę (czy raczej nie pozwala sobie na luksus pogodzenia się z tym faktem, więc go ignoruje), jest beznadziejnym romantykiem.
Uważa, że ma idiotyczny śmiech (i czarne poczucie humoru, choć to akurat prawda). Dlatego zazwyczaj, gdy coś go naprawdę rozbawi, dostaje podejrzanego ataku kaszlu.
Jako Mistrz Loży musi świecić przykładem również w kwestiach ubioru, za życia również nie pozwalali mu ubierać się w to, co chciał. Teraz wręcz odruchowo wybiera najprostsze i najbardziej neutralne stroje, jakie znajdzie, jakby obawiał się, że ktoś przyjedzie spod ruin Paryża uderzyć go gazetą za założenie na siebie koszulki z wulgarnym napisem.
Anioły to jego hobby. Nie jest ani specjalnie wierzący, Anie nie chce wdawać się w teologiczne dyskusje, tu chodzi bardziej o fascynację zawodową. Dotychczas miał okazję zbadać ciało tylko jednego skrzydlatego i po cichu liczy, że w Eden uderzy jakaś boska zaraza, dzięki której będzie mógł podłubać w kilku kolejnych.
Przez ostatnie dwieście lat większość czasu spędzał pod ziemią, śpiąc i jedząc kiedy naszła go na to potrzeba. Nie ma już ratunku dla jego cyklu dnia.
Ma dość niską tolerancję alkoholu. Czy raczej w jego krwioobiegu jest już tyle substancji psychoaktywnych, że dodawanie kolejnej kończy się natychmiastowym przejściem od trzeźwości do kaca, bez przyjemnej przerwy na bycie pijalnym.
Japońskiego nauczył się dopiero niedawno i wciąż nie potrafi pozbyć się swojego pretensjonalnego, francuskiego akcentu.
 Jego ojciec jest Wielkim Mistrzem Czarnej Loży i osobą, która nie tylko z premedytacją zaraziła do wirusem X, ale też zaprojektowała artefakt, który nagrywa każdą myśl i ruch wymordowanego. W Trzeciej Wielkiej Loży istnieje niepisana zasada, zgodnie z którą nie porusza się tego tematu w obecności Zombie. Ciekawostką jest to, że nikt niczego nie wie o jego matce.
To skończony pedant. I kryptosadysta. Nie zawsze w tym samym momencie.
Jest leworęczny, ale ostatnio uczy się używać również prawej ręki. Głównie przez powszechność oburęczności – muszą mieć w końcu jakiś powód.
Swego czasu był uznawany za niezłego tancerza, ale teraz ogranicza się do rytmicznego kiwania głową z boku na bok.





                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Cholera, ładna ta karta. I nie mówię o stronie wizualnej, choć też cieszy zmęczone oczy, ale o samą treść, która wydaje się niebanalna... Zresztą, co ja chrzanię, nie? Twoje karty zawsze są odskocznią i dobrze się je trawi - ta nie była wyjątkiem. Na drugą moc pokręciłem nosem, ale koniec końców zostało mi wyjaśnione jej działanie, jest logicznie i nie mogę się do tego przyczepić.
Akceptuję.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach