Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 2 z 2 Previous  1, 2

Go down

Miejsce odstraszające wszelkie zwierzęta?
Jak widać, nie do końca.
Pociągnął parę razy nosem, skupiając się na roztaczających wokół zapachach, większość z nich była jednak na tyle nowa, by nie wyczuł skrytego pomiędzy kamieniami chłopaka. W przeciwieństwie do Amaimona. Wilk cofnął się krok w tył warcząc, dokładnie w momencie gdy Wymordowany obrócił się w ich stronę, dzierżąc nóż w dłoni, obnażając przy tym kły. Raczej nie imponował wzrostem, ale przez to niewątpliwie był dużo zwinniejszy niż Crawford. Niemniej granatowowłosy od początku nie miał zamiaru z nim walczyć. Patrząc na jego agresywną reakcję, uniósł brwi w wyraźnym zaskoczeniu.
Czyżby wkroczył na jego teren?
W końcu niektórzy Wymordowani osiedlali się na wybranych obszarach, które traktowali jako swoje i skutecznie odstraszali wrogów. Tylko jakim cudem ktoś, kto na oko ledwo przekraczał 160 centymetrów wzrostu, mógł utrzymać własne terytorium przed atakującymi?
Ale nie to było najważniejsze. Przede wszystkim nie rozumiał kto o zdrowych zmysłach wytrzymałby w tym miejscu dłuższy okres czasu. Było tu coś niepokojącego. Coś, co kazało mu się odwrócić i stąd wynieść, od momentu gdy opuściły go ptaki.
"No i co dryblasie?"
Dryblasie? No tak, mówił do niego.
"Jeśli myślisz, że mam coś do jedzenia albo jakieś pieniądze to lepiej poszukaj gdzieś indziej."
Ha?
Wyglądał na takiego co napada po drodze dzieci i dziewice, okradając je z dobytku? No dobra, pewnie na upartego można by stwierdzić, że tak wygląda, zwłaszcza przez anormalny wzrost, ale nie zdążył nawet wykonać jeszcze żadnego ruchu. Właściwie dopóki chłopak nie wyskoczył na niego z nożem, nie wiedział nawet o jego obecności.
Amaimon cały czas warczał ostrzegawczo z nastroszonych futrem i wysoko uniesionym ogonem, pochylając się nieznacznie do przodu, wyraźnie gotowy do ataku. Crawford był na tyle skonfundowany całą sytuacją, że nawet nie próbował go w żaden sposób uspokajać.
"Nie dostaniesz mojego ciała przebrzydły i pedofilski pederasto."
- Haaa?
Tym razem jego reakcja opuściła umysł i wydostała się na zewnątrz przez jego usta. Ogłupiałe zdziwienie odmalowało się na jego twarzy, a uniesione brwi zniknęły gdzieś pod grzywką.
Pederasto?
Co to właściwie znaczyło?
Brzmiało jak jakiś glon. Ale dlaczego chłopak wyzywał go od planktonu i pochodnych? Uniósł dłoń do granatowych włosów, obracając ich kosmyki parę razy w palcach. To przez ten kolor? Nie, glony są raczej zielone. Tak sądził. Właściwie nigdy specjalnie się tym nie interesował, rzadko kiedy wybierał się nad morze, więc kto wie... może była jakaś granatowa odmiana. Właściwie jeśli będzie kiedyś miał chwilę czasu to powinien to sprawdzić.
Niemniej dawno nikt go tak nie zwyzywał od razu po zobaczeniu. Nieco dziwne uczucie. Właściwie to nie do końca wiedział jak powinien się teraz zachować. Odejść, zapewnić o dobrych zamiarach? Na pewno nie będzie odpowiadał agresją. W końcu to jego wina, że szwenda się po nieznanych sobie terenach, kompletnie ignorując fakt, że mogą należeć do kogoś innego. Podrapał się z wyraźnym zakłopotaniem po nosie, patrząc na niego nieśmiało.
- Wybacz, to twoje terytorium? Tylko tędy przechodzimy. Amaimon, uspokój się. - w końcu powoli zaczął do niego wracać rozsądek, wyciągnął więc rękę, by gestem nakazać wilkowi posłuszeństwo. Ten zaprzestał warkotu, choć nadal stał w pozycji gotowej do ataku, szczerząc białe kły i wpatrując się w ostrze, które trzymał w dłoni Wymordowany. Odbijające się od niego światło rzucało pojedyncze odblaski na ziemię, które skutecznie dekoncentrowały granatowowłosego. Wodził za nimi wzrokiem za każdym razem, gdy zmieniały pozycję, jak mały kociak któremu ktoś świecił laserem, a ten biegał za nim, uderzając łapkami w podłoże, próbując uchwycić czerwone światło.
Całe szczęście, chłopak miał w sobie na tyle zahamowania, by tego nie robić. W końcu z wyraźnym trudem oderwał wzrok od świetlistej kropki i przeniósł go z powrotem na Shiona.
Położył dłoń na kark, drapiąc się po nim parę razy z pewnym zawahaniem.
- Em... tak... przepraszam, ale mógłbyś to schować? - zapytał wskazując na broń palcem. Jego spojrzenie ponownie uciekło na ułamek sekundy w stronę odblasku.
- Inaczej się nie uspokoi. Nie lubi gdy ktoś mu grozi. Gdybyśmy chcieli cię zaatakować, już byśmy to zrobili. W końcu też coś tam mamy. - sięgnął ręką w tył klepiąc nią parę razy wystającą rękojeść miecza i uśmiechnął się nieznacznie. Miał nadzieję, że obędzie się bez bójki, nie planował żadnej na dzisiejszy dzień. Zdążył się już dzisiaj najeść, zresztą nie miał w zwyczaju polowania na innych Wymordowanych.
Opuścił powoli dłoń, nadal nie ruszając się z miejsca, by chłopak mógł do woli poddawać go obserwacjom i podjąć decyzję, jak zamierza się w stosunku do niego zachować. Sam nie robił póki co żadnego rozpoznania za wyjątkiem węszenia w powietrzu, którego nie mógł powstrzymać. Jeszcze znowu go zdenerwuje.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Zmrużył delikatnie oczy, obnażając jeszcze bardziej mało okazałe kły. Zachowanie nieznajomego było co najmniej podejrzliwe. Nikt normalny w tych czasach nie zachowuje takiego względnego spokoju, chyba, że to pułapka i coś planuje. Zwłaszcza na takim terenie, gdzie aktualnie się znajdowali. Przysunął bliżej swojej klatki piersiowej dłonie, zaciskając mocno palce na rękojeści sztyletu, jakby od tego zależało jego marne życie. I poniekąd tak też było. W jego oczach.
Prychnął cicho pod nosem, odsuwając się o dwa kroki do tyłu, zwiększając między nimi dystans, przenosząc na krótką chwilę rozzłoszczone spojrzenie na towarzysza chłopaka. Pomimo złości i negatywnego nastawienia, które z niego wręcz emanowało, to wyraźnie było czuć nutę strachu.
- Gadanie. – wysyczał nieprzyjemnie. - Nie ufam Ci. Opuszczę nóż a ty zaatakujesz i mnie okradniesz! – prawa Desperacji rządziły się swoimi własnymi prawami. I choć Shion wciąż był szczeniakiem, nieopierzonym pisklęciem, to zdążył poznać jej smak na swojej skórze. I do słodkich nie należał.
Pomimo gorzkich słów, opuścił nieco nóż, choć wciąż go trzymał na wszelki wypadek. Nieważne jaką piękną gadkę i historię mu przedstawi, i tak był podejrzany.
- Tylko tędy przechodzicie? Dziwne macie miejsce na spacery. – dodał sarkastycznie, kątem oka przesuwając bo wiaderku. Warknął cicho pod nosem, kiedy zorientował się, że wszystkie nazbierane przez niego robaki zdążyły uciec. No i masz, musiał zaczynać od nowa.
- Zresztą, nieważne. Skoro tylko przechodzicie to idźcie sobie dalej. Jestem zajęty. – dodał po chwili, pochylając się i łapiąc za wiaderko. Przygarnął je do siebie i zaczął obchodzić obcego dość sporym łukiem, chcąc oddalić się od niego na bezpieczną odległość i powrócić do swojego zajęcia. Ale nie przewidział, że kamienie, po których stąpał były śliskie oraz niestabilne. To był moment, kiedy źle stanął, a noga omsknęła mu się, ciągnąc chłopaka w dół. Zdążył wydać z siebie jedynie krótki jęk, kiedy sturlał się parę metrów w dół po twardych kamieniach. Na całe szczęście nie było daleko i jego stan zakończy się jedynie na kilku nieprzyjemnych siniakach. Dopiero po paru dłużących się sekundach uchylił ciężko powieki, czując, jak huczy mu w głowie. Stęknąwszy zaczął się powoli zbierać, ale jego prawa kostka utkwiła głęboko pomiędzy dwoma kamieniami. Szarpnął nią, ale nie chciała wyjść.
A panika godna tchórza zaczęła narastać.
Rozpaczliwie rozejrzał się za swoim małym sztyletem. Dostrzegł go, jakieś trzy metry od niego. Karmiąc się fałszywą nadzieją wyciągnął dłoń w tamtą stronę, jednocześnie desperacko próbują wyswobodzić się z kamiennej pułapki. Serce waliło młotem, bo w tym momencie był bezbronny, a nieznajomy miał idealną okazję do zaatakowania.
- Cholera… – stęknął cicho czując jak starch powoli rozpływa się po jego ciele. Że też musiał być taką fujarą I ofiarą losu. W dodatku bezbronną I okrytą jak na gołej dłoni. Kiedy szarpał się, cały czas spoglądał w stronę góry, wypatrując ciemnowłosego, cicho licząc na to, że zignoruje go i jednak uda się w swoją stronę.
                                         
Shion
Ratler     Poziom E
Shion
Ratler     Poziom E
 
 
 

GODNOŚĆ :
Shion.


Powrót do góry Go down

Co za kłopotliwa osoba.
Crawford westchnął ciężko patrząc jak ten praktycznie syczy na niego, przywodząc na myśl zastraszone zwierzątko. Przeniósł dłoń na kark, drapiąc się po nim parę razy z wyraźnym zażenowaniem.
- Z czego niby mam cię okraść? Wiaderka czy sztyletu? Bo wybacz, ale nie interesuje mnie przelecenie byle dzieciaka, który może mieć pięć tysięcy chorób wenerycznych. Świadomie czy nieświadomie. - rzadko kiedy ktoś zmuszał go do podobnej kąśliwej uwagi, ale miał nadzieję, że może to zdanie jakoś przemówi chłopakowi do rozsądku. Tym bardziej, że Crawford nawet przez chwilę nie chciał na poddenerwowanego czy poirytowanego. Gdy ten opuścił nieznacznie nóż, chłopak pstryknął palcami. Amaimon schował kły, siadając na ziemi obok jego nogi i zamiótł ziemię ogonem, wpatrując się w Shiona.
- Jak przeżyjesz chociaż w połowie tyle lat co ja, też będziesz miał dziwne miejsce na spacery, młodziku. - odpowiedział spokojnie na jego sarkastyczny ton. Wątpił, by chłopak miał na swoim koncie więcej niż sześćdziesiąt, siedemdziesiąt lat. Był zbyt narwany. Z drugiej strony mógł być jednym z tych przypadków, które z upływem lat dostawały manii prześladowczej wskutek brutalnych przeżyć. Jak będzie mu jakoś mocno na tym zależeć, zawsze mógł go poprawić.
Podążył wzrokiem w ślad za nim, zatrzymując go na wiaderku. Pustym. Amaimon obracał raz po raz łbem, przyglądając się wszystkiemu z biernym zainteresowaniem. Crawford wzruszył ramionami i ruszył jakby nigdy nic przed siebie. Nie zdążył jednak zrobił nawet pięciu kroków, gdy chłopak dosłownie wyrżnął na ziemię, poślizgnąwszy się na kamieniach i zjechał w dół. Crawford stał przez chwilę patrząc jak szarpie się uwięziony w pułapce. Pewnie gdyby miał gdzieś życia innych, po podobnym potraktowaniu odwróciłby się i odszedł stwierdzając, że to nie jego sprawa.
Ale granatowowłosy był debilem.
W dodatku pomocnym debilem. Ruszył w jego stronę podnosząc sztylet z ziemi.
- Zostań. - rzucił do Amaimona, ruszając w stronę Shiona, samemu uważając by o nic się nie potknąć. Jeszcze tego mu brakowało, żeby sam poślizgnął się na kamieniu i wylądował na chłopaku. Wbijając mu jego sztylet w bark. Wtedy to już na pewno by mu nie uwierzył w dobre intencje.
Niemniej nic takiego się nie wydarzyło. Crawford stanął nad Shionem, patrząc na niego z góry z niejakim zaciekawieniem. Zamachał parę razy sztyletem i złapał go za ostrze, podając go chłopakowi rękojeścią.
- Byłbym wdzięczny gdybyś mnie nim jednak nie dźgnął. - powiedział spokojnie, uśmiechając się lekko i ocenił krótko pułapkę, zastanawiając się jak go z niej wydostać. Pociągnięcie go w górę raczej nie miało sensu, tylko dodatkowo przygniecie mu nogę.
- Nie ruszaj się. Proszę. - dodał ostatnie słowo wyuczonym tonem, by brzmieć uprzejmie i kucnął odgarniając sąsiednie kamienie, jeden po drugim. Chłopak sam najlepiej poczuje kiedy nacisk zwolni się na tyle, by mógł wysunąć kostkę z pułapki. Nie zamierzał go dotykać i dodatkowo w tym pomagać, wystarczająco dobitnie przekazał mu wcześniej, że sobie tego nie życzy. Przebierał więc cierpliwie jeden kamień po drugim, nawet nie patrząc w jego stronę.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Gdyby wpadł w kamienną pułapkę w innej okoliczności, będąc samemu a jego kark nie byłby co chwilę liany przez poczucie zagrożenia i strachu, to pewnie prędzej czy później udałoby mu się samemu wyswobodzić, gdyby tylko zachował stoicki spokój. Ale teraz było inaczej. Jego wewnętrzny tchórz non stop był łechtany obecnością nieznajomego, dlatego też każda sekunda przynosiła ze sobą kolejne, niepotrzebne, gwałtowne ruchy, coraz to bardziej zdrapując sobie skórę z łydki. Niczym dzikie, zaszczute zwierzę.
Drgnął niespokojnie, kiedy usłyszał szuranie po kamieniach. Nawet nie musiał spoglądać w tamtą stronę, by mieć pewność, że nieznajomy zaczyna się zbliżać w jego stronę. A to dodatkowo odnalazło kolejne pokłady energii do szamotania się, czego skutek był odwrotny, bo rudowłosy zakopywał się jeszcze bardziej. Dopiero w chwili, gdy kątem oka dostrzegł, jak ciemnowłosy wymordowany sięga po jego sztylet, poczuł, jak robi mu się niedobrze ze strachu a serce podskakuje pod samo gardło. Na jego twarzy nie widniała już zaciętość ani irytacja, pozwalając wreszcie na wdarcie się najmniej pożądanej emocji w tym momencie.
I nic, nie wyswobodził się i teraz poczuje tego konsekwencje. A mógł wcześniej uciec, tak, jak to jego instynkt podpowiadał. Gdy mężczyzna znalazł się tuż przy nim, Shionowi nie pozostało nic innego, jak unieść ręce do góry i zakryć się nimi przed ciemnowłosym, oczekując na nadejście ciosu, walcząc z niepohamowanym drżeniem ciała, by chociaż zdechnąć z tą minimalną cząstką dumy.
Ale cios nie nadszedł.
Zajęło mu to naprawdę kilka długich bić serca, nim uchylił zaciśnięte powieki i obsunął nieco ręce, którymi się zakrywał, by spojrzeć zaskoczonym wzrokiem najpierw na wyciągnięty w jego stronę sztylet, a potem na twarz nieznajomego. Nie rozumiał. Nic z tego nie rozumiał.
- Dlaczego… – zapytał cicho, gdy wreszcie wyciągnął jedną z rąk i zabrał sztylet, przyciskając do swojej klatki piersiowej, jakby to była jego jedna, najcenniejsza rzecz w jakiej posiadaniu się znajdywał. I poniekąd tak było.
- Nie rozumiem. Dlaczego to robisz? – rzucił na wydechu, zaciskając palce na rękojeści przedmiotu. - W Desperacji nie ma bezinteresownej pomocy! A sam powiedziałeś, że nie masz z czego mnie okraść, a ja tym bardziej nie mam czym ci się odpłacić! Więc dlaczego? – uniesiony ton wcale a wcale nie działał na jego korzyść. W końcu zamilkł przygryzając dolną wargę, wpatrując się w milczeniu jak nieznajomy odsuwa kamienie na bok.
- … Myślałem, że mnie uderzysz. – burknął cicho spoglądając gdzieś w bok, czując narastające zażenowanie swoim zachowaniem i faktem, że potrzebował czyjejś pomocy w tak upokarzającej sytuacji.
W pewnym momencie poczuł luz w okolicach nogi, co od razu wykorzystał i szarpnąwszy nogą, w końcu wyciągnął ją z kamiennej pułapki. Przysunął ją do siebie i skrzywił się sycząc cicho, kiedy chłodne powietrze prześliznęło się po zaczerwienionych obdarciach skóry, momentalnie wywołując irytujące pieczenie.
Spojrzenie brązowych tęczówek przemknęło po jego twarzy, by w końcu ostentacyjnie odwrócić głowę w bok z cichym „tsk”. Ja dziecko.
- I… ten. No. Dziękuję. – dodał ledwo słyszalnym tonem, choć zdecydowanie na tyle głośnym, że powinien dotrzeć do uszu nieznajomego. Spuścił nieco głowę, by pozwolić rudym kosmykom na opadnięcie i zakrycie jego czerwonej od zażenowania twarzy, jednocześnie wsuwając sztylet za jeden z butów. Czyli wychodziło na to, że nie będzie mu już potrzebny. Nieznajomy naprawdę nie wyglądał na kogoś takiego, kto serio zamierzał go zaatakować. Shion tego nie rozumiał, ale w końcu przyjął do wiadomości.
- No. I jeśli też chcesz tych robaków, to sobie możesz ich nazbierać. To nie mów teren. Mogę pożyczyć Ci wiaderko, jak chcesz. – kolejne ciche burknięcie, które z pozoru wyglądało jak coś nieprzyjemnego, a w rzeczywistości miało wydźwięk wdzięczności.
                                         
Shion
Ratler     Poziom E
Shion
Ratler     Poziom E
 
 
 

GODNOŚĆ :
Shion.


Powrót do góry Go down

Zachowywał się jak zastraszone zwierzę.
Crawford spotykał się z czymś podobnym nie raz, choćby ze względu na wieczne towarzystwo swoich wilczych braci, którzy pomimo pozornego stoickiego spokoju, w razie utknięcia w pułapce byli gotowi pozbawić się własnej łapy. Całe szczęście, zazwyczaj był wtedy obok. Ciekawe, czy jego przeznaczeniem, było ratowanie podobnych przypadków z opresji? Byłaby to dość zabawna praca i bez wątpienia - na pełen etat. Raczej niemożliwa do spełnienia, tak długo jak pozostawał psem swej Pani, chyba że uratowani dołączaliby do Kościoła Nowej Wiary. Wtedy z pewnością byłaby z niego zadowolona.
Machnął parę razy sztyletem jakby chciał go pospieszyć przy zabraniu go z jego dłoni.
"Dlaczego?"
Dobre pytanie.
Przez chwilę zaczął się zastanawiać czy przypadkiem chłopak nie postanowi zrezygnować z wzięcia od niego broni. Całe szczęście zacisnął palce na rękojeści i przycisnął ją do siebie niczym najprawdziwszy skarb.
Tak długo jak nie zamierzał władować mu go w bok, było okej. Na wszelki wypadek postanowił zachować ostrożność, w końcu poddenerwowane osobniki reagowały na potencjalne zagrożenie dużo gwałtowniej niż w okresie spokoju.
- Nie ma. Takie właśnie podejście do życia masz zachować, słyszysz?
Warknął na niego gardłowo, urywając szereg pytań. Dlaczego? Bo był idiotą. Nie mógł jednak pozwolić, by w tym dzieciaku pojawiła się jakakolwiek nadzieja na to, że ten świat mógł działać inaczej niż myślał do tej pory. Tylko to mogło uratować mu skórę przed ludźmi, którzy myśleli wyłącznie o własnym przetrwaniu. Musiał jednak szybko coś wymyślić, jeśli nie chciał wypaść podejrzanie.
No dalej, Crawford. Rusz głową.
Poruszył głową w lewo i prawo, nic się jednak nie wydarzyło. Dziwne, przecież powiedzenie wyraźnie mówiło, że po odpowiednim poruszeniu głową wpadały do niej pomysły. Pokręcił nią jeszcze parę razy na boki, by w końcu odpuścić, ściągając przy tym brwi z wyraźnym niezadowoleniem. Wyglądał jakby rozbolał go kark. Amaimon przyglądał mu się ze zdziwieniem, przekrzywiając nieznacznie łeb na bok, co wyglądało nieco jak parodia jego wcześniejszego zachowania.
- Uderzę? Dlaczego? - podrapał się po karku niezbyt rozumiejąc jego tok myślenia. No tak, przecież powinien był to rozważyć, jeśli chciał go okraść. Ale jak już wspomniał wcześniej, nie miał z czego go okradać, więc chyba mógł sobie ten element odpuścić?
Na wszelki wypadek trącił go zaciśniętą pięścią w ramię, a jego ściągnięte brwi, ściągnęły się jeszcze mocniej. Jeszcze trochę i będzie wyglądał jakby nie miał oczu. Zaraz jego twarz się wygładziła, gdy potarł ją palcami i skinął głową.
- Proszę. Ale pamiętaj o moich słowach. Musisz być silniejszy, albo chodzić z silnymi na każdym kroku, by zapobiec podobnym sytuacjom. Może rozważ jakiegoś towarzysza? Chyba, że już go masz. - wskazał palcem na swojego wilka, by było jasne że poprzez słowo 'towarzysz' miał na myśli zwierzę, bądź bestię. Nie drugiego człowieka. Z reguły brakowało im lojalności.
Jego wzrok padł na chwilowo porzucone wiaderko, w którym jeszcze jakąś chwilę temu były robaki. TAK. To było to! Teraz miał idealny argument, by wyglądać jak groźny mieszkaniec Desperacji.
Skinął sam do siebie głową i wyprostował się patrząc na Shiona.
- Tak.
Co tak?
Zadowolony z siebie, spojrzał na niego z góry. Dopiero po dłuższej chwili ocknął się, jakby zdał sobie sprawę, że nie dokończył myśli.
- Zrobimy tak. Pomogę ci zbierać robaki. Z nosem Amaimona będzie dużo łatwiej.
Wskazał na swojego towarzysza, nie spuszczając wzroku z nieznajomego.
- Rzecz jasna, nie za darmo. Chcę dziesięć procent z tego co uzbierasz.
Handlarz idealny. Granatowowłosy wyprostował się nieco bardziej wyraźnie zadowolony z siebie, choć zastanawiał się czy aby nie zażądał zbyt wiele. Może powinien poprosić o pięć procent? Teraz było już na to za późno.
- Crawford. - wyciągnął rękę do chłopaka, nieco zbyt wysoko. Wziął odpowiednią poprawkę na jego wzrost i uśmiechnął się, nie mogąc już dłużej utrzymywać groźnego wyrazu twarzy.
Gdyby tylko wiedział, że nawet wcześniej lekko się uśmiechał i zdecydowanie nie był postrachem dziewic i dzieci, a teraz już w ogóle doszczętnie przetransformował się w wyszczerzonego kretyna.
Ale póki co mógł żyć sobie wesoło w błogiej nieświadomości.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Zdawało się, że słowa mężczyzny są zaprzeczeniem samym w sobie. Skoro nie ma bezinteresownej pomocy, to dlaczego mu pomaga? Shion jak na prawdziwego wieśniaka przystało, praktycznie nic nie wiedział o świecie. Był tylko szczeniakiem liczącym zaledwie dwadzieścia lat. I choć Desperacja nie była dla niego łaskawa, to jednak zdążył już wyrobić w sobie pewien światopogląd. Który właśnie został dość mocno nadszarpnięty.
Przyglądał się wyższemu osobnikowi z nieurywaną podejrzliwością, wciąż trzymając w pogotowiu sztylet. W końcu postanowił odpuścić. Wydawało się, że naprawdę nic mu nie grozi z jego strony. I choć rudowłosy wyluzował się nieco, to postanowił być wciąż czujny. Tak na wszelki wypadek.
- Shion. – odparł na przedstawienie mężczyzny, ale w przeciwieństwie do niego, to nie wyciągnął ręki w jego stronę. Zamiast tego wsunął je głęboko w kieszenie swojej brudnej i nadszarpniętej w niektórych miejscach bluzy. Wzrok leniwie przesunął się na towarzysza Crawforda, po czym pokręcił jedynie głową.
- Nie mam. Nie lubię zwierząt. – dodał po chwili. Ironia. I mówił to wymordowany, ktoś, w czyich żyłach płynęła krew jakiegoś zwierzęcia. Ale Shion nic nie mógł na to poradzić. Odkąd tylko pamiętał, to zwierzęta nie przepadały za nim, zresztą, z wzajemnością.
- I wszyscy wszystkich biją w Desperacji. – wzruszył ramionami wciąż pamiętając ból o uderzeń kijem. - Chcesz zjeść – biją. Przechodzisz się po ich terenie – biją. Chcesz przenocować pod drzewem – biją. Chcesz pomóc – też. Tak to już jest w Desperacji. To chyba normalne tutaj. – mruknął i kopnął od niechcenia jakiś kamyk, który poszybował parę metrów dalej.
Obojętność, która do tej pory malowała się na jego twarzy, zniknęła jak za odjęciem magicznej różdżki, kiedy mężczyzna wspomniał o wspólnym zbieraniu robaków. Nawet te 10% nie wydawały się dla Shiona jakąś sporą sumą (i w rzeczywistości nie było, choć chłopak nie potrafił liczyć).
- Pewnie! – dodał ożywiony I ruszył w jego stronę, wspinając się po kamieniach, by wyjść z krateru. Przez całą drogę uważał, żeby nie powtórzyła się sytuacja sprzed paru chwil i żeby nie poleciał na plecy gdzieś w tył. Na całe szczęście udało mu się uniknąć tej żenującej wpadki i już parę chwil później znajdował się na górze. Sięgnął po swoje rękawy bluzy, które wyraźnie były za duże, po czym podwinął je po same łokcie i przystąpił do poszukiwania robaków.
- W sumie co tutaj robisz? To chyba nie jest zbyt bezpieczne i przyjemne miejsce na spacery. – zagadnął przerzucając kolejne ilości kamieni.
- Znalazłem! – dodał głośniej I zgarnął robaka, który zaczął wić się na wszystkie strony i podbiegł do Crawforda, wrzucając go do wiaderka.
- Może wyrobimy się przed nocą. Słońce powinno zajść za jakieś dwie, góra trzy godziny. A po ciem— – zamilkł, kiedy w oddali rozległo się grzmienie. No fajnie. Jeszcze do szczęścia brakowało deszczu i burzy. W ten sposób to on na pewno bardzo szybko nie uzbiera tych przeklętych robaków.
- Boisz się burzy?
                                         
Shion
Ratler     Poziom E
Shion
Ratler     Poziom E
 
 
 

GODNOŚĆ :
Shion.


Powrót do góry Go down

Zapewne tak właśnie było.
Crawford nigdy nie należał do osób, które zastanawiały się jakoś głęboko nad tym co mówiły, czy snuły skomplikowane taktyki mające im pomóc w rozegraniu danej sytuacji na ich korzyść. Mówił to, co akurat myślał. Jeśli wydawało mu się, że lepiej dla chłopaka będzie jeśli nie będzie nikomu ufał - warknie na niego i spróbuje utwierdzić go w tym przekonaniu. To, że zaraz swym zachowaniem wszystkiemu zaprzeczy było inną sprawą.
Obserwował spokojnie Shiona, przyglądając się jak stopniowo zaczyna zmieniać swoje nastawienie. Odrobinę. Przynajmniej nie groził mu już nożem. Amaimon podszedł i wcisnął mu łeb pod rękę, przyglądając się chłopakowi z równym zaciekawieniem co on.
Widząc, że chłopak nie zamierza podać mu dłoni, cofnął swoją bez najmniejszego cienia zażenowania, kiwając jedynie głową.
- Rozumiem. - nie, właściwie to nie rozumiał. Zwierzęta były w jego mniemaniu dużo lepszymi towarzyszami niż każdy z chodzących po ziemi ludzi. Niemniej nie zamierzał wnikać w czyjeś preferencje, nie wypowiedział się więc więcej, drapiąc po prostu wilka za uchem.
- Mam nadzieję, że masz w takim razie innych towarzyszy. - rzucił luźno, nie zamierzając go dłużej wypytywać. Skinął jedynie głową na jego dłuższą wypowiedź. Mógł się domyśleć, że tak prawdopodobnie wyglądało jego dotychczasowe życie. Desperacja zdecydowanie nie była miejscem przyjaznym dla innych. Jeśli nie Wymordowany, zawsze mogła dopaść cię jakaś inna bestia, zarówno w ciągu dnia, jak i nocy. Zwłaszcza przy podobnych aparycjach, jakie prezentował sobą stojący przed nim Shion.
Nie spodziewał się, że chłopak zareaguje z podobnym entuzjazmem, nie zamierzał jednak narzekać. Przyglądał się jak biegnie z wijącym się robakiem i wrzuca go do wiaderka. Właściwie granatowowłosy nie miał pojęcia do czego mógłby je wykorzystać, ale z pewnością w jakiś sposób musiały być użyteczne.
Może da się je zjeść.
Póki co nie zamierzał próbować. Kucnął przy wiaderku i przeciągnął dłonią po jego brzegach, gwiżdżąc krótko na Amaimona.
- Zwiększ pole grawitacyjne, Amaimon. Pilnuj żeby nie uciekły.
Rozkazał bratu mrukliwym tonem. Dzięki temu mógł pójść wraz z Shionem by pomóc mu w zbieraniu, jednocześnie nie martwiąc się o to, że któryś z nich ucieknie.
- Możemy zbierać je we dwójkę, tym razem nie uciekną. - rzucił do chłopaka prostując się i ruszył w to samo miejsce co on wcześniej, przerzucając kamienie na boki. Z początku miał zamiar wykorzystać do tropienia Amaimona, ale teraz kiedy tamten dostał inne zadanie, musiał polegać na własnym nosie. Węszył w powietrzu próbować wyłapać jakiś towarzyszący im charakterystyczny zapach. W końcu jego palce zacisnęły się na wijącym robaku. Obrócił go parę razy w palcach z jakimś zaciekawieniem.
- Przechodziłem. Dużo wędruję. Chociaż z tym miejscem jest coś nie tak. Nie powinieneś przebywać tu zbyt długo. - uprzedził chłopaka i zszedł w dół, stukając palcem w brzeg wiadra. Amaimon zmniejszył pole grawitacyjne w odpowiednim miejscu, a robak spoczął na dnie, zaraz na nowo tracąc zdolność poruszania się.
- Nie. Ale nie przepadamy za nią. Jest głośna. Bolą nas od niej uszy. Chcesz jej uniknąć?
Zapytał ponownie idąc w stronę krateru.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

” Mam nadzieję, że masz w takim razie innych towarzyszy.”
Powiódł nieco przytłumionym wzrokiem w stronę zwierzaka, który towarzyszył mężczyźnie. Tym razem jedynie wzruszył bezwiednie ramionami i wydał z siebie ciche westchnięcie. Właściwie… to do czego w ogóle potrzebni mu byli towarzysze? Owszem, żył naprawdę krótko na tym świecie, ale wystarczająco wiele razy był zdradzany przez innych, w tym przez najbliższe osoby, ze zdążył wyrobić w sobie nieufne podejście i że jeżeli chciało się do czegoś dojść i jakoś przeżyć kolejny dzień, trzeba było polegać tylko na sobie. Nie, nie miał żadnego towarzysza. Ani ludzkiego, ani tym bardziej zwierzęcego. Nie przepadał za nimi, a one za nim. Zawsze prychały, warczały i syczały jak go widziały. A sam Shion jakoś niekoniecznie próbował zmienić ich stosunek do jego osoby.
- Nie. Nie potrzebuję. – odparł krótko ucinając temat. Jasne, od niedawna należał do gangu DOGS. Było ich tam sporo, gdzie funkcjonowała polityka rodziny, wzajemnego wspierania się i pomagania sobie wzajemnie. Poczucia bliskości. Ale Shion był dla nich obcy. Kimś, kto w każdej chwili może zdradzić. W końcu był dawnym Kotem. A Kotom się nie ufa.
Wzrok brązowych tęczówek utkwił w zwierzaku, przyglądając mu się z wyraźnym zaciekawieniem malującym na piegowatej twarzy.
- Co zrobił? – zapytał, choć przecież nie powinno go to w ogóle interesować. Zwłaszcza, że miał na tym skorzystać i szybciej zebrać te cholerne robaki, po które został tutaj wysłany. Ale mimo wszystko wciąż był dzieckiem, które z naiwnością chciało poznawać świat dookoła, mając nadzieję na przeżycie swoje przygody życia.
Chociaż… został wymordowanym. Można rzec, że to była taka przygoda, niekończąca się i z niezbyt przyjemnym zakończeniem.
Powoli ruszył za mężczyzną, którego imienia zdążył już zapomnieć. Jak to było? Croword? Craward? Cradord? Crafardo! Tak, z pewnością tak było. Długie nogi mężczyzny pokonywały o wiele większy kawałek, aniżeli krótkie, trochę kacze nóżki rudowłosego, dlatego też w niektórych chwilach musiał po prostu dobiegać, żeby nadążyć za nim. Skinął głową.
- Pewnie tak. Może uda nam się zdążyć przed burzą. – dodał, cicho mając nadzieję, że uda mu się to i nie będzie zmuszony później ponownie tutaj wracać. Nie podobało mu się tutaj. Było dziwnie i od samego przebywania w tym miejscu czuł, jak kręci się mu w głowie. A przecież do nazbierania całego wiaderka jeszcze sporo brakowało.
- Też to czuję. Dziwnie…. Tutaj. – rzucił w ostatniej chwili gryząc się w język. Nie przywykł do narzekania otwarcie, że coś go boli czy jest mu najzwyczajniej w świecie źle. Zwłaszcza przez nieznajomymi, dlatego też wolał zrzucić winę na ogólne otoczenie, mając nadzieję, że wyższy chłopak w ogóle się nie zorientuje.
- Nie boję się. Nie aż tak. Ale nie lubię. jest przerażająca.
- Może w razie czego jest tutaj gdzieś w pobliżu jakieś miejsce, gdzie będziemy mogli się schronić? – zagadnął schylając się, żeby zebrać kolejne robaki. A potem następny i następny…. Aż wreszcie lunęło. Niespodziewanie i nagle. Co prawda burza była jeszcze daleko, ale najwidoczniej nastąpiło urwanie chmury. Ubrania chłopaka momentalnie nasiąknęły wodą, robiąc się coraz cięższe, wywołując przeszywający chłód.
- Chyba jednak nie zdążymy! – krzyknął, próbując przebić się przez szum deszczu, odgarniając z twarzy przyklejone, rude kosmyki I z żałością spoglądając do wiaderka, które było jedynie w połowie napełnione robakami.
                                         
Shion
Ratler     Poziom E
Shion
Ratler     Poziom E
 
 
 

GODNOŚĆ :
Shion.


Powrót do góry Go down

Podejście Crawforda było dość specyficzne. Od kiedy pamiętał, jego towarzyszem zawsze był jeden z braci. Zawsze przychodził jednak moment, gdy musiał im pozwolić na znalezienie partnerki, w którą będzie mógł założyć rodzinę i odejść, pozostawiając go samemu sobie. I tak przez kilka setek lat, dostawał w spadku jedno z ich szczeniąt, z którym był nierozłączny przez kilka lat, by następnie zapętlić błędne koło. Choć oficjalnie przynależał do kościoła, jedyną osobą, która go w nim trzymała była Pani Taihen. Gdyby postanowiła odejść, bądź w jakiś sposób zniknęła - zniknąłby wraz z nią. Nie zależało mu na grupach.
Nadal pozostawał jednak zwierzęciem stadnym i potrzebował kogoś, komu będzie mógł bezgranicznie zaufać, mieć w nim wsparcie. Na co dzień przylegało do niego wiele zwierząt, traktując go jak swojego pobratymca, lecz towarzysza miał tylko jednego. I tak miało pozostać.
Nie leżało jednak w jego obowiązku przymuszanie do podobnego zachowania innych. Gdy chłopak jasno powiedział, że nie potrzebuje nikogo u swojego boku, Crawford skinął głową, akceptując jego decyzję.
"Co zrobił?"
Crawford obrócił głowę w stronę Amaimona, przyglądając mu się w zamyśleniu.
- Powstrzymał je przed ucieczką. - powiedział spokojnym tonem, nie zagłębiając się w szczegóły. Nie chciał się dzielić mocą wilka z innymi? Nie. Odpowiedział po prostu w najprostszy sposób na równie proste pytanie, dochodząc do wniosku, że właśnie tego oczekiwał od niego chłopak.
Nieświadomy różnicy w ich tempie chodu parł przed siebie, zaraz obracając się z niejakim zaciekawieniem w stronę podbiegającego ku niemu chłopaka. W jego oczach, Shion zwyczajnie palił się do pracy. Energia rozpierała go do tego stopnia, że podbiegał energicznie, nie mogąc się doczekać zbierania robaków.
Trochę jak szczeniak.
Przekrzywił głowę, gdy w jego umyśle pojawił się widok chłopaka z psimi uszami i energicznie machającym ogonem. Uśmiechnął się łagodnie w jego stronę, powstrzymując odruch poklepania go po głowie. Nigdy nie powinno się głaskać dzikich zwierząt. To oczywiste, że większość z nich zareaguje sykiem i agresją, próbując uciec przed niechcianym kontaktem.
Jeśli chciało się zdobyć ich przychylność, należało zostawić je w spokoju, by same do ciebie podeszły. Nieważne czy miało to zająć, minuty, godziny, tygodnie czy lata. Crawford był cierpliwy i trzymał się swojego poglądu, nawet jeśli nie miał najmniejszego pojęcia, czy będzie mu dane w przyszłości ponowne spotkanie chłopaka.
- Być może. Nie jestem pewien, nigdy wcześniej tu nie byłem. Ptaki omijają to miejsce szerokim łukiem, ostrzegając nerwowym świergotem przed niebezpieczeństwem. - powiedział w zamyśleniu. Gdy w ciągu sekundy lunął deszcz, mina chłopaka wyraźnie zrzedła. Robaki nie lubiły deszczu. Z drugiej strony czy to nie powinno ich wywabić na zewnątrz? Sam nie wiedział.
- Pilnuj robaków. - rzucił do rudego chłopaka i gwizdnął na Amaimona przywołując go do swojego boku.
- Odsłoń wszystko. W tym obszarze. - zatoczył dłonią koło nad miejscem, w którym wcześniej zbierał robaki. Amaimon szczeknął krótko i pochylił łeb. Czerwony kryształ błysnął krótko, a kamienie wraz z ziemią momentalnie poszybowały w powietrze w obrębie trzech metrów.
- Wytrzymaj chwilę. - poprosił wilka. Ten machnął jedynie ogonem w odpowiedzi, cały czas pochylając łeb. Białe robaki wiły się w powietrzu próbując zrozumieć co się dzieje, gdy Crawford krążył dookoła zbierając je spomiędzy zawieszonych w powietrzu kamieni. Nie było to łatwe, biorąc pod uwagę fakt, że grawitacja działała i na niego, nawet jeśli Amaimon starał się go omijać. Co jakiś czas zachwiał się nieznacznie, by zaraz ułożyć nieco bardziej zdecydowanie nogę na ziemi. Robaki wiły się w w jego rękach, gdy dał towarzyszowi sygnał, by zaprzestał używania mocy.
Wilk uwolnił ją, a kamienie wraz z ziemią opadły ze zwielokrotnionym stukotem. Granatowowłosy obrócił się w stronę Shiona i podszedł do niego wrzucając zebrane robaki do wiaderka. Teraz wypełniały większość jego powierzchni. Skinął głową zadowolony i przyjrzał się rudemu, który z poprzylepianymi do czoła rudymi kosmykami wyglądał dość żałośnie.
Ponownie w jego głowie pojawił się obraz zmokłego szczeniaka, który zwieszał ogon, kładąc po sobie uszy. Amaimon wyrwał go z zamyślenia, ocierając się łbem o jego rękę. Crawford pochylił się, głaszcząc go parę razy.
- Dobra robota, świetnie się spisałeś. - pochwalił go, zaraz ponownie się prostując i zmierzył Shiona wzrokiem.
- Chodźmy. Niedługo zacznie się błyskać.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Przyglądał się dłużej zwierzęciu, ni to z ciekawością ni to ze znużeniem. Jakby na powrót wolał przybrać maskę zupełnego zobojętnienia na wszelakie aspekty z otaczającego go świata. Coraz bardziej zaczynał odczuwać zmęczenie, a drapiący kaszel z kolejną sekundą dawał o sobie znać, kiedy chłopak zanosił się cichym kasłaniem, które próbował bezskutecznie stłumić rękawem. Ponadto, sam nie wiedział czemu, ale jakoś wewnątrz niego wzrastało poczucie bezsilnej irytacji, które próbował przełknąć, skupiając się na setce zupełnie innych, niepotrzebnych myślach. Nagły deszcz jedynie pogłębił jego beznadziejne odczucia.
Przycisnął do swojej chuderlawej klatki piersiowej trzymane wiaderko, ze zrezygnowaniem spoglądając do środka. No nic, będzie musiał tutaj później wrócić. No, chyba, że w DOGS zadowolą się tym, co już miał. Może to był  tylko jakiś mało śmieszny test, któremu został poddany rudowłosy. Już otwierał usta, żeby powiadomić wysokiego chłopaka o swojej decyzji, kiedy raptownie wszystkie, no, może nie wszystkie a przynajmniej większość kamieni podniosła się do góry, odsłaniając błotniste podłoże i robaki, które rozpaczliwie się wiły. Trzeba przyznać, że widok ten wywarł na chłopaku takie wrażenie, że nie był w stanie zrobić nawet kroku, ani jakkolwiek inaczej zareagować. Stał jak ten słup soli z wiaderkiem, obserwując w milczeniu niebieskowłosego jak pracuje za niego.
Ale koniec koców już po dość krótkiej chwili jego wiaderko było niemal wypełnione tym, po co tutaj przyszedł. Zadarł wyżej głowę, przysuwając dłoń do włosów, żeby powstrzymać chociaż w małym stopniu drażniące krople deszcze.
- Nie wiem co zrobiłeś, ale… – wzrok powędrował w bok. - … możesz sobie wziąć parę. Jak chcesz. –  brawo Shion. Prawie udało Ci się podziękować. Może kiedyś to jedno, magiczne słowo prześlizgnie się przez twoje gardło.
Skinął głową na informację, że trzeba ruszać. Co prawda sam nie wiedział, czy mężczyzna wie, gdzie mogą się skryć, czy po prostu będą szli na czuja, ale wszystko było o wiele lepsze niż stanie w deszczu i czekanie aż przestanie lać. Na domiar złego zaczęło błyskać i grzmieć, a to nie wróżyło nic dobrego. Shion ruszył za mężczyzną, od czasu do czasu dobiegając do niego, gdyż jego trzy kroki były długości jednego kroku ciemnowłosego, ale nadążał. Przynajmniej się starał.
Nie miał pojęcia jak długo idą, dla chłopaka wydawał się to naprawdę szmat czasu, chociaż w rzeczywistości minęło pewnie z dziesięć, może piętnaście minut. Ale w pewnym momencie zatrzymał się gwałtownie, jednocześnie łapiąc za mory nadgarstek mężczyzny, żeby go zatrzymać. Palce prześlizgnęły się po jego skórze, kiedy go puścił, by wolna dłoń mogła wystrzelić we wschodnim kierunku.
Na tle majaczyła się jakaś budowla. Przez deszcz ciężko było określić co to takiego, ale Shion momentalnie skierował swoje kroki w tamtą stronę. Im bliżej się znajdowali – tym większą pewność mieli, że zbliżają się raczej do wolnostojącego pustostanu. W dawnych latach zapewne był to cudowny dom gospodarczy, choć niezbyt wielkich rozmiarów. Czas oraz Desperacja skutecznie pozbawiła go funkcji i życia, przemieniając w rozpadającą się ruinę, z powybijanymi oknami, bez drzwi i zawalonym z jednej strony dachem. Ale przynajmniej można było się ukryć prze smagającym skórę deszczem. No i burzą.
Shion wślizgnął się do środka, od razu czując ulgę z racji, że nic nie pada na jego głowę. Podszedł do jednej ze ścian i postawił wiaderko, mając nadzieję, że żaden robak nie wypełznie. Nie chcąc jednak ryzykować, złapał za swoją kurtkę i ściągnąwszy ją rzucił na wiaderko, tym samym odcinając ewentualnym przyszłym, małym uciekinierom drogę ucieczki. Następnie zdjął przemoczoną bluzę, zostając w samym podkoszulku, i rozłożył ją na podłodze, by szybciej przeschła. Siadł w kącie, czując, jak zaczyna drżeć z zimna i wsunął dłonie pomiędzy nogi, by ukryć pobrudzone bandaże  na nadgarstkach oraz przedramionach, jak i móc rozgrzać się nieco.
- Nie potrafisz rozpalic ognia, co nie? – zapytał trzaskając o siebie zębami z zimna, co poprzedził cichym kichnięciem. Oby szybko przestało padać, żeby mógł wrócić do siebie, gdzie zmieniłby ubrania i trochę się ogrzał.

Generalnie sobie posiedzieli w milczeniu, aż burza przeszła, po czym Shion zgarnął swoje wiaderko i sobie poszedł.

| zt |
                                         
Shion
Ratler     Poziom E
Shion
Ratler     Poziom E
 
 
 

GODNOŚĆ :
Shion.


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 2 z 2 Previous  1, 2
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach