Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 1 z 2 1, 2  Next

Go down

(S) Krater po upadku meteoru, kawałek za miastem
(S) Krater po upadku meteoru, kawałek za miastem CK0lkv5
UWAGA TEREN SKAŻONY WIRUSEM X!

Okolica poza miastem, która nie słynęła z szerokiej popularności, ale stanowiła częsty punkt wycieczek S.SPEC. W czym rzecz? Pośrodku pustkowia widniał duży krater, posiadający jednak łagodne zbocze, tak że badanie go od wewnątrz nie stanowiło ryzyka na utknięcie. Ale niebezpieczeństwo tu było. Wisiało nad całą pobliską ziemią, wyczuwane niemal przez każdego, kto posiadał instynkt samozachowawczy. Nawet resztki meteorytu leżące na dnie, nie wzbudzały takiej grozy. Prawdziwym widmem niebezpieczeństwa było tutaj ryzyko zakażeniem przez wirus X. Dlaczego więc naukowcy przychodzili tutaj tak często? Bo był to świetny sposób pozyskiwania nowych obiektów laboratoryjnych ze skazańców, którzy światu już nie byli potrzebni. Nawet postawiono niedaleko wieżę obserwacyjną , by móc na bieżąco kontrolować wyniki, będąc w niewielkim stopniu osłoniętym od szkodliwych czynników. Często też wysyłano tu androidy, by bezpieczne od wirusa, sprawowały pieczę nad całym terenem eksperymentów.



Zawleczenie tu kobiety było niemałym wysiłkiem dla osłabionego Zarażonego, dlatego też musiał odpocząć, nim dopełni swego planu. Zgięty wpół wypluwał z siebie kolejne krwawe skrzepy, próbując jednocześnie złapać oddech. Wiedział, że pozostawanie w tym terenie zbyt długo nie będzie dlań korzystne. Coś  takiego znacznie przyspieszało proces zdziczenia i utraty kontroli, a tego Dedal pragnął unikać z całego serca. Widząc przed oczami oszalałe zwierzęta w klatkach sadystów w fartuchach,  zadrżał mimowolnie, co nie było wcale spowodowane zimnym powietrzem nocy. Ciężko byłoby mu przyznać się przed kimkolwiek, lecz odczuwał głęboki strach przed utratą kontroli nad własnym ciałem, a wizja powrotu na łono Organizacji jako ich ulubiony drapieżny piesek, napawała go obrzydzeniem.
Zgięty wpół odszedł od ciała Nory, gdy jego organizm zażądał zwrotu długu, jaki zaczerpnął. Pozbył się wszystkiego już w Kamiennej Wieży, mimo to żołądek naciskał, by pozbyć się niepotrzebnego balastu. Gdy skończył, stanął nad Fujioką i oparł swoją stopę na jej biodrze.
Zimne powietrze jednocześnie pomagało mu ochłonąć po niedawnym zastrzyku adrenaliny, jednak jego bezlitosne kąsanie irytowało go niepomiernie, pomimo świeżo zdobytej kurtki. Westchnął lekko i wytężył wszystkie siły, aby kopniakiem stoczyć poranioną panią generał na dno krateru.
Kiedy jej ciało spoczęło wśród szczątków meteoru, odwrócił się od niej, z zamiarem odejścia kawałek dalej. Instynkt podpowiadał mu, że znajduje się w jeszcze większym niebezpieczeństwie niż gdy szarooki go porwał. Nie wiedział jednak, dlaczego.
Wyjął pistolet z kabury i odbezpieczył go z cichym trzaskiem. Cokolwiek tu się czai, on tanio skóry nie sprzeda.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Przenosiny do M3 średnio jej odpowiadały. W swoim mieście miała wszystko - posłuch, zaufanych gwardzistów, przeszkolony oddział skrzydlatych pod swoimi rozkazami, szacunek. A potem nagle do centrali dotarła wiadomość z prośbą o pomoc. M3 nie radziło sobie ze szkodnikami, które rozpanoszyły się na ulicach. Atak na siedzibę w celu odbicia jakiejś durnej dziewczynki dobitnie o tym świadczył. Straty po stronie napastników były niewielkie, zakładnik został odbity, a na dodatek S.SPEC stracił dwóch wybitnych żołnierzy - jednego skrzydlatego i jednego głównodowodzącego.
No obraz nędzy i rozpaczy.
Została tu więc przysłana w celu zasilenia nadwątlonych sił organizacji rządzącej. I choć nic jeszcze nie zapowiadało wielkich zmian, ona wiedziała że nadejdą. Ostatnie rozmowy z jednym z dyktatorów ukazały jej światełko w tunelu. Przygotowania zostały rozpoczęte, wkrótce rozpocznie się tępienie szkodników.
W międzyczasie, Medea została wysłana do patrolowania murów. Mógłby to zrobić jakiś głupi podrzędny żołnierz, owszem. Ale sama zgłosiła się na ochotnika. Chciała się przyjrzeć w jakim stanie są umocnienia miasta a także, korzystając z okazji, rozejrzeć się i poza jego granicami.
Bez większych przeszkód dostała zezwolenie. Ucieszyła się, że nie robili problemów. Jeszcze tego by jej tu brakowało. Ale mniejsza o to. W końcu Medea, ubrana w specjalny kombinezon przeciw skażeniu, posiadający specjalny otwór na skrzydła, ruszyła na obchód murów. Kiedy dostawała papiery zezwalające na wyjście poza teren miasta poproszono ją również o rozejrzenie się za generał Norą Fujiyoką. Ponoć kobieta wyszła na podobny obchód i nie wracała już ładny kawałek czasu.
Medea skrzywiła się lekko. Nie, żeby poszukiwania były dla niej problemem. Chodziło raczej o to, że już kolejna ważna osoba znika za murami. Sabine mogła się założyć, że ta zdzira została rozszarpana przez jakieś dzikie zwierzęta, a może nawet i wymordowanych. Super.
No, ale mniejsza.
Sprawdzenie umocnień zajęło jej jakieś dwie godziny. Nie wdawała się w szczegóły, na pierwszy rzut oka widziała, że nie było najlepiej. No i za mało żołnierzy patrolujących. W S.SPEC naprawdę źle się działo.
Darowała sobie kontynuowanie sprawdzania murów, i tak już wiedziała co napisze w raporcie. Westchnęła cicho, rozłożyła skrzydła i po prostu pofrunęła w noc.
Jak jej tego brakowało. Już od dawna nie miała okazji swobodnego lotu. Co prawda byłoby dużo lepiej, gdyby nie musiała się wcisnąć w ten ocieplany kombinezon, bo jednak wiatr we włosach to coś, czego brakowało jej chyba najbardziej. Ale cóż, miała wybrać się również na tereny skażone a nie chciała złapać tego chrzanionego choróbska.
Poruszała się po okolicy kilka godzin, co jakiś czas dając mięśniom i maszynerii odpocząć, jednak zaraz znów wzbijała się w powietrze. Przy kolejnym etapie swojego patrolu, coś przykuło jej uwagę.
Czy to nie był tamten krater, o którym czasem mówiło się w S.SPECu?
Wzleciała na dużą wysokość i skierowała się w tamtym kierunku. I powoli zaczynała dostrzegać szczegóły.
Mężczyzna. Kobieta. Ona wyglądała na martwą. Albo śpiącą. O ile była wymordowaną. Ale coś podpowiadało Medei, że bardzo możliwe, iż jest to poszukiwana pani generał. Ojej, czyli miała rację, babsko źle skończyło.
Potem jednak skupiła się na drugim osobniku. Zapikowała w dół, chcąc dostrzec więcej. Kiedy była w stanie dostrzec jego twarz, ze zdumieniem stwierdziła, że ją kojarzy. Pomimo bladości, skaleczeń, zmęczenia i pyłu, poznała w nim oblicze, które pokazywali jej niedawno na zdjęciu - zaginionego skrzydlatego, wywleczonego poza mury M3 po ataku wymordowanych.
W Medei wezbrał śmiech. Więc miała rację, uznając go za umarłego. No, ale chyba wypadałoby się przywitać?
- Gdy znajdzie Cię głos,
Który bedzie wspierał Cię
Pragnę żebyś wiedział, że...
To będę ja...

Słowa same popłynęły z jej ust. Skąd je pamiętała? To chyba była kołysanka.
- A gdy czuła dłoń
Da przyjazny znak
wskaże dobry szlak...
To będę ja...

Tak. Matka śpiewała im to, kiedy przybiegali do niej, bo śnił im się koszmar. Ale przecież to było całe wieki temu...
- Mogę dla Ciebie zdobyć sto gór
Mogę dla Ciebie przez czasu gnać nurt
A po rozstaniu niejeden raz
zobaczysz blask...
i to będę ja...

Medea wylądowała miękko przed Dedalem. Do jego uszu z pewnością dotarła chociaż część piosenki, którą przed chwilą śpiewała. Nie miała pewności czy ją pamiętał, ale z jakiegoś powodu nie obawiała się powoli ruszyć w jego kierunku. Kiedy znalazła się wystarczająco blisko, ujęła jego twarz w dłonie, a na jej twarzy pojawił się delikatny uśmiech.
- Jak ty wyrosłeś...
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Demony przeszłości zawsze zjawiały się niespodziewanie i niezależnie od pragnień osoby, przed którą manifestowały swoją obecność. Prawda natomiast była taka, że niewielu ludzi chciało widzieć te dawno utracone twarze i przypominać sobie historie kryjące się za dawno niesłyszanymi głosami. Dla wielu, był to szok, jakby sama przeszłość zdzieliła ich w twarz zakutą w stal rękawicą. Był to zapewne jeden z powodów zamykania się na przeszłość. Dedal był jednak w tej kwestii wyjątkiem. Od wczesnych lat został oddarty z tożsamości, zniewolony przez chore umysły sadystów mieniących się doktorami. Każdy więc kawałek historii, w której istniał Joachim Welthalter zamiast Dedala, był na wagę złota. Dlatego właśnie Medea mogła swobodnie zlecieć na ziemię, miast spaść, z przestrzelonymi płucami.
Gdy usłyszał łopot mechaskrzydeł, Joachim uniósł głowę, aby wykryć źródło zagrożenia. To co ujrzał, wprawiło go w nieme osłupienie. Skrzydlaty, będący kobietą. Tutaj. To było wręcz niemożliwe. Wiedział wszystko o planach szkoleniowych i nie było w nich nic, na temat szkolenia jakichkolwiek kobiet. Nim jednak zdążył podnieść uzbrojoną rękę do strzału, od strony nieznajomej popłynęła pieśń, tak znajoma, jak ten głos, pomimo tylu lat.
Nagle, w ułamku sekundy, przed oczami przewinęło mu się wszystko: Ojciec. Matka. Siostra. Wspólna zabawa. Matczyne kołysanki. Radość z posiadania bliskich osób. I strach rodzicielki, gdy zdrada ojca wyszła na jaw. Pamiętał jej płacz i błagania, by go nie zabierali. Ale gorsze było to, jak rozpaczliwie usiłowała nie dopuścić do odebrania jej ukochanych dzieci. Na nic to się jednak nie zdało. On trafił pod skalpel, siostra natomiast została odesłana do innego Miasta.
I wtedy wylądowała przed nim. Dojrzała i… wyładniała? od czasu, gdy ostatni raz ją widział. O ile w ogóle miał prawo tak ocenić własną siostrę. Nie do niego przecież należy ocenianie jej fizycznych walorów, które nie wzbudzały weń żadnego zainteresowania, niezależnie od posiadaczki. Mógł jednak ocenić jej twarz obiektywnie, na którą upływ czasu zadziałał swoją pozytywną mocą. Urody mogła pozazdrościć jej nie jedna modelka, jednak ten mrok czający się w jej oczach potrafił zmrozić człowieka do szpiku kości. Nawet jeśli przez spotkanie swojego ukochanego braciszka jej rysy złagodniały, wciąż mógł wyczuć bijący z niej chłód. Może wyczuł to dzięki wyczulonym zmysłom, bardziej prawdopodobne było jednak to, że przeszli przez podobne piekło, a tę aurę można było rozpoznać wtedy z łatwością.
Gdy wyciągnęła ku niemu dłonie, spróbował się wycofać, nie wiedząc, czego ona od niego chce. Nie zareagował jednak wystarczająco szybko. Gdy poczuł jej dotyk na swoich policzkach spojrzał na nią ze zdziwieniem.
Jak ty wyrosłeś...
Zaskoczyła go. Spodziewał się, że będzie chciała go zabić już na wstępie, jako żołnierz pod władzą Organizacji. A tu taka niespodzianka. Ona naprawdę stęskniła się za swoim braciszkiem. On także, dawno jej nie wiedział, niemniej jednak, wciąż należała do S.SPEC, a więc była jego wrogiem.
Delikatnie wyswobodził swoją twarz i odsunął się o parę kroków.
- Witaj, Sabine. Co robisz w M3? Czy nasza kochana władza nie odesłała cię przypadkiem na drugi koniec kontynentu? Co zatem stało się tak ważnego, że przybyłaś? – choć uśmiechnął się, gdy ją zobaczył, teraz ten uśmiech spełzł z jego twarzy
Obserwował uważnie jej ruchy. Gdyby tylko drgnęła w niewłaściwy sposób, mogłaby pochwalić się piękną dziurą w brzuchu. Bo chociaż opuścił broń, jak wymagała tego kultura rozmowy, wciąż trzymał ją w pogotowiu.
- A najważniejsze: Co robisz tutaj? – zapytał, nawet nie siląc się na to, by jego głos nie brzmiał tak oschle i zimno. Nie podobały mu się okoliczności tego spotkania. Był zbyt osłabiony, by bez problemu stawić jej czoła w otwartej walce.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

- Jakie chłodne powitanie - zamarudziła.
Jeśli idzie o przeszłość i wspomnienia rodzinki... Medea nigdy nie miała za wiele czasu na ich wspominanie. Oczywiście, zaraz po tym jak zabrali ją od matki płakała dzień i noc, chcąc wrócić do ojca, matki oraz swojego brata. To o niego w szczególności się martwiła, chociaż był zaledwie dwa lata młodszy, dla niej był zawsze nieporadnym maluchem, którego to trzeba prowadzić za rękę. Prezentowali sobą naprawdę ładny obrazek - ona starsza, ściskająca dłoń umorusanego czekoladą Joachima.
Ale z czasem zabito w niej przeszłość, ważniejsze stało się przeżycie podczas szkolenia. A w momencie gdy w ramach ćwiczeń kazano jej zabić dziewczynę, z którą Sabine dzieliła pokój i z którą się zaprzyjaźniła - mała dziewczynka martwiąca się o braciszka zaczęła umierać. Jej miejsce zajęła bezlitosna maszyna do zabijania.
Ją również naszła chwila refleksji, w momencie gdy dostała do rąk papiery z raportem ataku wymordowanych na siedzibę S.SPECu i zdjęciem Dedala jako jednego z uprowadzonych oraz słusznie już uznanego za martwego żołnierza. Jej światopoglądem nie zachwiały jednak wydarzenia prze które przeszedł Bezskrzydły. Nadal była maszyną do zabijania a ten fragment przeszłości, który po latach wypłynął na wierzch, niewiele dla niej znaczył.
Tuż po wylądowaniu, złożyła skrzydła, tak że nie było ich widać, jak to Skrzydlaci mieli w zwyczaju. Przemknęło jej przez myśl pytanie, jak Dedal ją teraz postrzega. Fakt że ją rozpoznał był niezaprzeczalny. Ale czy widział w niej tę starszą siostrę, która wiecznie wycierała mu nosek? Ach, te pytania!
Co do jej słów... cóż, Joachim naprawdę wyrósł. Medea doceniłaby to, jak silnym mężczyzną się stał, gdyby nie był w tak tragicznym stanie i położeniu. Po części pluła sobie w brodę, że posłali po nią tak późno. I nie, nie chodziło tutaj o względy rodzinne. Dedal był znakomitym żołnierzem, jednym z lepszych w jednostce, z tego co zdążyła się zorientować. A tak się zmarnował. Nie wspominając o tym, że mógł być teraz groźnym przeciwnikiem.
- Pytasz co się stało? - Medea oparła ciężar ciała na jednej nodze, wysuwając biodro w bok - Wezwali mnie z M6, żebym posprzątała burdel, do którego dopuściłeś.
Skrzyżowała ręce na piersi. Naprawdę wolałaby móc spojrzeć mu normalnie w twarz, niestety poziom skażenia wirusem był tutaj zbyt wysoki.
- Tak jest, M3 zniżyło się do tego by wezwać na pomoc posiłki. W tym mnie. Fakt, że w ataku kundli zginął głównodowodzący a jeden z elitarnego oddziału skrzydlatych został wywleczony za miasto i prawdopodobnie również zabity, raczej nie wpłynął pozytywnie na ludzi. Ale teraz wiele się zmieniło. Pieski nie będą już biegać sobie swobodnie po mieście.
Kiedy to mówiła, w jej oku coś błysnęło chłodnym światłem. Tak, to było ostrzeżenie. W M3, z nowym dyktatorem na czele, zaczął się okres zmian. Już niedługo wrogiem wymordowanych będzie nie tylko S.SPEC, ale całe miasto.
- A co robię tutaj? Zwiedzam. I rozglądam się za tamtą, o. - powiedziała, wskazując ręką krater.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

No a Nora zdechła.
Koniec.

Przerwa na reklamę.
Promocja w gąsienicy, dwa kartony mleka w cenie trzech, tylko dzisiaj.

Gdy Medea wraz z Dedalem odstawiali wspaniały pokaz miłości miedzy rodzeństwem, to ciało Nory leżało i nie żyło. To... skoro nastąpiła tak od jak dawna wyczekiwana chwila, to może przypomnimy sobie kilka faktów o samej Fujioce.
* urodzona w szpitalu miejskim w M3
* w wieku dwóch dni przez całą noc ciamkała fartuch pielęgniarki
* w wieku trzech dni leżała i ryczała
* mając cztery dni, także leżała i ryczała
* w wieku pięciu dni też * sześciu rownież...
* i siedmiu.
Przyspieszmy to trochę.
* dzisiaj umarła
Nikt za nią nie będzie tęsknił. Trochę smutne, ale w końcu nie była zbyt lubiana. Wredna generał, która lubiła zabijać ludzi. Nie licząc Ethana i Navena. A ten pierwszy to serio przystojniak był.
Noooo seriooo.
W każdym razie do jej ciała podleciał orzeł. Najzwyklejszy orzełek pod słońcem, który zaczął szarpać ubranie kobiety i, chcąc spróbować świeżego mięska, podgryzł Norkę. Ta jednak mu nie smakowała, więc sobie uciekł.  A wirus zaczął działać. Naprawdę głupia śmierć. Spowodowana własną głupotą i przesadną pewnością siebie. Ale co zrobić, codziennie ktoś umiera~ Przynajmniej będzie mogła się zemścić na Dedalku. A to zrobi na pewno. Znaczy na razie nie jest w dobrej sytuacji, ale to się zmieni. Właśnie~ To popsute teraz ciało znów będzie piękne.
Nora jeszcze im pokaże, jeszcze im pokaże.  
// no krótko no, ale co mam jeszcze napisać.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Chłód jego słów to najlepsze, czego mogła się spodziewać. Nie mogła przecież udawać, że nie wie, co S.SPEC robi z wymordowanymi. Nawet, jeśli czasami wynajmą jakiegoś do brudnej roboty, nigdy mu nie ufają, a po okresie objętym gwarancją częstokroć trafia na stół w betonowych laboratoriach należących do ubranych w anielską biel posłańców bólu. Nie mógł więc wrócić, ale również nie chciał. Dyszał wręcz żądzą zemsty, a morderstwo Nory Fujioki to był dopiero początek. Medei wcale nie czekał lepszy los. Jedyne co dotychczas powstrzymywało jego palec błądzący w okolicach spustu, to więzy rodzinne. Wiedział, że ją także. Gdyby była kimkolwiek innym, mógłby już pożegnać się w głową. Ale wciąż musiało w niej tkwić zakorzenione powołanie do chronienia młodszego braciszka. Jakże smutny będzie dzień, gdy staną naprzeciw siebie ponownie, tym razem gotowi rzucić się sobie do gardeł poganiani przez przełożonych. Ona, przez S.SPEC, a on? Łowcą już nie zostanie. Nie po tym, jak wymordował wielu z nich. A co z najemnikami? Oni służyli tylko mamonie. W razie kryzysu mogliby bez trudu wesprzeć malejące siły Władzy i utrzymać zdecydowaną przewagę nad wszelkimi jej wrogami. Więc pozostali mu tylko…
Oni…
Słudzy pierdolonego Growlithe’a, gotowi za miskę żarcia rzucić się na każdego na swojej drodze. By wybrać tę drogę będzie musiał odrzucić precz własną dumę i ukorzyć się przed tym, który pośrednio odpowiedzialny był za ból, którego doświadczył. Oznaczało to także walkę ramię w ramię z jego zabójcą. Nie dbał jednak już o takie szczegóły. Był wściekłym psem spuszczonym ze smyczy. Nic już się dlań nie liczyło. Gdy pan porzuca swego wiernego przyjaciela, nie może już później liczyć na jego wsparcie.
Poczuł napływającą falę złości ogrzewającą jego zmarznięte kości. Wciąż jednak był wyczerpany po krótkiej walce z Fujioką i kolejny zastrzyk adrenaliny mógłby okazać się fatalny w skutkach. Zacisnął więc tylko pięść i warknął cicho. Ale siostrzyczka mówiła dalej. Nadstawił więc uszu, chcąc poznać jej prawdziwy motyw. Nie znał jej nowego wcielenia. Nie wiedział, kim teraz jest. Czy ma własną wolę, czy tylko jest posłusznym zwierzakiem na końcu krótkiego łańcucha.
Burdel, którego się dopuściłeś.
Nie miała prawa tak do niego mówić. Zrobił wszystko, co w jego mocy, by powstrzymać wymordowanych, gdy już dotarli na górę. A fakt, że to na nieżywym już Falconie spoczywał obowiązek obrony głównego placu, który to stał się miejscem krwawej batalii, słyszalnej nawet pomimo ogromnej pantery łamiącej drzwi gabinetu, jak również fakt, iż zadania swego nie wypełnił… no cóż, ułaskawiał niewinnego skrzydlatego. To nie on odpowiedzialny był za upadającą organizację, tylko dyktatorzy, którzy w ogóle nie przejęli się konsekwencjami bierności. Teraz Dedal warknął już zupełnie jawnie, ostrzegając swoją drogą siostrę, aby ważyła swe słowa dokładniej.
Pieski nie będą biegać już tak swobodnie.
Kpiła z niego jawnie. Nawet jeśli do władzy doszedł ktoś wystarczająco ambitny na naprawę całego systemu, to DOGS nie pozwolą zepchnąć się do defensywy. Cała ich siła opierała się na nieświadomości Władzy, co do ich miejsca pobytu i przynależności. Więc nawet później, S.SPEC nie ma z nimi szans, jeśli nie usuną całej Desperacji. Taką miał przynajmniej szczerą nadzieję. Jeśli Psy upadną, sam będzie musiał upomnieć się o swoją zemstę. I choć śmierć w takim wypadku była pewna, w podróży do grobu będzie mu towarzyszyła eskorta S.SPECu.
- Jeśli przybyłaś tylko po nią, to proszę, bierz to co z nią zostało. – jego głos wciąż brzmiał zimno i nieprzyjemnie. Na granicy słyszalności pobrzmiewała w nim groźba.
- Ale pamiętaj, kochana siostrzyczko, że żaden dyktator nie powstrzyma piesków, które zerwały się ze smyczy. Nie chcę ci zrobić krzywdy, dlatego trzymaj się z dala od wszelkich wypraw w Desperację, bo inaczej nie będę miał wyboru…
Jego ponure i zimne oczy wpatrywały się w nią bez mrugnięcia.
Naprawdę, nie chciał jej zabijać.
I naprawdę to zrobi, jeśli będzie trzeba.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Udawać? A po co. Oczywiście że doskonale wiedziała, co S.SPEC robi z wymordowanymi. Nie mieli oni zbyt wesołego życia pośród czterech ścian laboratoriów. A jeśli chodzi o pieski na posyłki... cóż, żeby władza zgodziła się na współpracę z kimś takim, musiała mieć stu procentową pewność, że taki kundel się nie zbuntuje. A widzicie, w przypadku Dedala było teraz tak, że nic nie było wiadome - mężczyzna umarł, zmartwychwstał, był przez długi czas narażony na wpływy wymordowanych... Kto wie, co mu napakowali do głowy? Może przy pierwszej lepszej okazji rzuciłby się któremuś żołnierzowi do gardła, ot tak, bo nagle dostał szału?
Szkolenie takich wymordowanych było niezwykle długie i nużące. Dedal pewnie musiałby przechodzić drugi raz to samo pranie mózgu, żeby S.SPEC uznało, że nic się nie zmieniło w jego zachowaniu i nadal moze mu ufać. Tymczasem jednak sama Medea widziała, że w umyśle Dedala zostało zasiane ziarno wątpliwości i już chyba zaczynało kiełkować. Ciekawa była, co było nawozem? Strach? Uczucie straty? Niepewność? Zapewne wszystko po trochu. Bowiem kiedy umierasz, zabity przez swojego wroga, który to ponoć wcale nie miał być tak potężny, jak się okazał w rzeczywistości, faktycznie można nabrać wątpliwości.
Niemniej, Medea nie uznawała czegoś takiego. Dedal mógł sobie mówić, że była tylko psem na smyczy. Bo owszem, była. Piekielnie silnym i skutecznym ogarem, gotowym zabić w każdej chwili. Co ją powstrzymywało? Po części może i więzy rodzinne. Ale w dużej mierze chyba ciekawość. Pierwszy raz miała do czynienia z wymordowanym, o którym było wiadomo, że ledwo co się przemienił. Do tego był to jej rodzony brat. Spora ujma na rodzinnej historii, ale co zrobisz. Możesz co najwyżej... ową plamę usunąć.
Przystać do kundli Growlithe'a, też coś. Gdyby Medea słyszała w tej chwili jego myśli, pewnie w sekundę wyciągnęłaby Serpent'a z pochwy i przebiła Dedala na wylot. Był to bowiem najgorszy czyn z możliwych - bratanie się z wrogiem. Pomyślałby kto, że ktoś pokroju Joachima miałby więcej oleju w głowie. Odrzucenie dumy i samego siebie... oczywiście. Nie, żeby to jedyne co pozostało mężczyźnie z dawego życia.
Medea miała wiele powodów, by teraz wyciągnąć miecz i zaatakować. nie zamierała jednak jeszcze tego zrobić. Jeszcze nie teraz. Chociaż być może popełniała duży błąd, bo jeśli dojdzie do tego, że pozwoli Dedalowi odejść, prawdopodobnie prędzej czy później, dołączy on do tych swoich kochanych piesków i będzie potęznym wrogiem. Znający S.SPEC od poszewki, świetnie wyszkolony i bez skrupułów. Przeciwnik najgorszy z możliwych.
A wracając jeszcze do tego co Medea mu powiedziała... To była jego wina. Jego oraz nieudolnych żołnierzy, którzy zostali wysłani jemu na pomoc. Falcona także. Dobrze że zdechł. Skoro nie potrafił odeprzeć zwyczajnego ataku na siedzibę główną, gdzie miał do dyspozycji wielu, wielu zbrojnych, nie nadawał się na swoje stanowisko. Falcon nawalił na pierwszej linii, Dedal na drugiej. Medea miała więc wszelkie prawa mówić o burdelu, jaki teraz istniał w szeregach S.SPEC i wskazywać Dedala jako jednego ze sprawców. Jednak, na szczęście, sytuacja zaczynała się powoli normować. Nowi dyktatorzy, nowi głównodowodzący, nowi generałowie no i ona. Organizacja rządząca w końcu mogła otrzepać się po tamtej porażce i skierować swój pełen nienawiści wzrok w kierunku źródła tego całego śmiecia - ku Desperacji. Usunięcie tego przybytku rozpaczy? Why not? Do tego w końcu kiedyś dojdzie!
- Och, nie omieszkam. Laboranci na pewno się ucieszą. Sam ją zatłukłeś? - uśmiechnęła się kącikiem ust. Kolejna ofiara, która sama siebie mogła tylko winić o to, że ją zatłukli. Jeśli nie potrafisz walczyć, jeśli nawet ledwo żywy wymordowany potrafi cię pozbawić życia... cóż, jesteś po prostu ofiarą losu.
- Na twoim miejscu nie obawiałabym się dyktatora... ale jastrzębia, który przecina niebo. - mruknęła do niego, chociaż nie była pewna, czy to zauważył przez jej maskę. Ona miałaby się nie zbliżać do Desperacji? Wolne żarty. Jeśli jej brat naprawdę miał zamiar dołączyć do DOGSów, jej obowiązkiem było usunięcie tej plamy na honorze ich rodziny.
Rozłożyła skrzydła i wzleciała nad głowę Dedala. Poszybowała na dno krateru i podniosła ciało Fujiyoki. Ponownie wzniosła się w powietrze, i wyleciała z krateru, trupa zaś przewiesiła sobie przez ramię.
- Powinieneś wrócić do S.SPECu. Tylko wtedy twoje życie miałoby jakiś sens. - warknęła ostro. Zwalczenie plagi wymordowanych było jego priorytetem, i to nie powinno się zmienić!
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

„Sam ją zatłukłeś?” – tak. Sama była sobie winna. Nie drażni się zranionej bestii, bo gdy wpadnie w szał potrafi być nieobliczalna. Nora nie potrafiła tego zrozumieć, więc musiał jej pokazać czym się to kończy. A że było to śmiertelne w skutkach? Cóż. Gdyby nie interwencja Sabine, Nora przekonałaby się tak jak on. Po odrodzeniu jako bestia. Ale żadna krzywda się nie stała. Czy Fujioka żyła, czy też nie, nie robiło to na nim żadnego wrażenia. Pozbył się jej. Wymazał ją dla S.SPEC jak szarooki wymordowany wymazał jego. I wciąż nie było mu mało. Głęboko w jego trzewiach wzbierał głód. Jeśli teraz go nie pohamuje, skończy martwy podczas bitwy z S.SPEC, podczas zagryzania kolejnego żołnierza. Zabijać, ale z głową. Nie jak bezmyślne zwierzę. Bezpański ogar musi wykazać się sprytem, by nie złapali go hycle. Musi pozagryzać inne psy Władzy, ale musi też wiedzieć, kiedy należy uciec. Znalezienie watahy powinno być jego celem zaraz obok chęci przetrwania. Joachim pomimo mutacji nie był głupim kundlem. Wciąż był psem myśliwskim. Wciąż potrafił myśleć logicznie. Wiedział, co powinien zrobić. Nie zmieniało to jednak jego aktualnej sytuacji. Słowa Medei działały mu na nerwy i choć nie chciał jej zabijać, nadszarpnięta samokontrola nie gwarantowała jej nietykalności.
- Jastrzębia? Nie, Sabine, jastrzębie, sokoły i orły tylko myślą, że są panami przestworzy. Dopóki nie ściągnie ich jedna celna kula i nie wylądują na stole jako przystawka. – niemalże warknął. Nie powinien uwalniać swojej agresji, ale w tym momencie, ciężko było mu nad nią panować. Adrenalina znów zaczęła wypełniać jego żyły, a on tylko zagryzał zęby, byleby nie rzucić się ukochanej siostrzyczce do gardła niczym bezmyślna bestia. Wolną dłoń zacisnął w pięść, aż ścięgna ukazały się na pobladłej z zimna dłoni. Druga wciąż ściskała broń. Wystarczyłby tylko szybki ruch ręką, a kobieta straciłaby życie. Tak prosto było zabijać. Dedal jednak wiedział, że teraz nie ma żadnych szans, a podniesienie tej ręki wyżej równało się samobójstwu.
Cofnął się, gdy Medea wzbiła się w powietrze, a kończyna niemal automatycznie wykonała swą powinność. Cudem tylko i wrodzoną ostrożnością powstrzymał palec przed naciśnięciem spustu. Ona nie leciała po niego. Zabrała tylko ciało martwej generał. Dedal przyjrzał się dokładniej kobiecie będącej jego siostrą. Maska utrudniała mu dostrzeżenie wielu szczegółów, ale widział, że skończyła jej się cierpliwość. Wkrótce zabrzmiało to w jej słowach, gdy spróbowała wzbudzić w nim jakiekolwiek uczucia do S.SPEC. Owszem, udało się jej. Ale nie pojawiły się te, o których myślała. Teraz dla pachołków organizacji miał tylko nienawiść. I głód. Mógłby ich pożreć, nie czując wyrzutów sumienia. Zupełnie jak ją…
- Milcz, siostro, gdy wszystko co mówisz jest tylko kłamstwem. Oni nie przyjęliby mnie, ja nie zaakceptowałbym ich. Może, gdybyś przybyła wcześniej, cokolwiek byś wskórała. Nie jestem tym samym dzieciakiem, którego widziałaś po raz ostatni przed wyjazdem. Nie jestem już, w przeciwieństwie do ciebie, fanatycznym sługą. Doskonale wiem, co ze mną zrobią. – nie warczał. Mówił spokojnie, ale jego głos brzmiał niemal tak zimno, jak niska była temperatura wokół. Śmierć Nory była jakby cudem, bo dzięki jej kurtce ma szansę przeżyć. Inaczej właśnie umierałby z wychłodzenia. Już i tak nie wytrzyma zbyt długo.
- Odejdź, siostrzyczko, póki żadne z nas nie marzy o utoczeniu bratniej krwi. To ostatnia szansa. Mówiłem już, co się stanie, jeśli spotkamy się drugi raz.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

A więc odrzucenie dwudziestukilku lat życia przychodziło tak łatwo.
Jakie to smutne, że zaledwie kilka godzin potrafi tak zmienić człowieka. Smutne i żałosne. Podczas gdy do stworzenia idealnego żołnierza wymagane są lata morderczego treningu, do zabicia go wystarczy jedna, mała, ołowiana kulka. Odlana fabrycznie, wykonana w przeciągu chwili. Ktoś powiedziałby, że przekonania i wiara są dużo trwalsze niż życie. I historia niejednokrotnie to pokazała.
Ale jak widać nie w tym przypadku.
Ale Medea sie nie martwiła. Może i Dedal zdecydował się teraz odwrócić od wszystkiego, co dotąd znał i dołączyć do mizernych kreatur jakimi byli wymordowani, by wieść życie takie jak oni... Nadal miał jednak na swojej drodze wiele przeszkód. Białowłosa zaczęła się nawet zastanawiać, czy jej kochany braciszek da radę przeżyć tę noc, sam na pustyni. Może i miał kurtkę, ale jak wiele ciepła ona dawała? Wystarczająco dużo by ogrzać skatowany organizm? A co z pożywieniem? Czy miał odpowiednią dawkę wszystkich składników odżywczych by zapewnić sobie energię do leczenia, kontaktowania, życia?
- Najpierw musi znaleźć się wystarczająco odważny śmiałek, by w nie wycelować. Spudłować nietrudno, a rozdrażniony ptak zaraz rzuci się, by wyrwać ci wątrobę.
Istniała jeszcze jedna, niezwykle istotna kwestia, która raczej nie mogła napawać Dedala optymizmem. Może i mężczyzna planował nie dać się dorwać władzy, ba! niejako planował na niej zemstę... czy jednak był w stanie utrzymać na tyle trzeźwy umysł, by faktycznie tego dokonać? By zadecydować, kiedy uciec, zamiast bezmyślnie dalej rzucać się władzy do gardła? Czy da radę powstrzymać się przed zabijaniem wroga w strategicznych momentach?
Wymordowany, wystawiony na długotrwałe działanie wirusa na szczególnie mocno skażonych terenach, dość szybko tracili zmysły i stawali się tępymi maszynami do zabijania. Jak zwierzęta. Którymi na dobrą sprawę byli.
Medea widziała, że Joachim również powoli traci cierpliwość. To zaciśnięcie dłoni w pięść... Piesek się wściekał. A przecież potrafił być tak opanowany za "życia". Czy więc miała rację, sądząc że dzikość powoli przejmuje nad nim kontrolę? Może przy następnym spotkaniu razem nawet nie będzie musiała się specjalnie wysilać.
A co do jej słów... jakże opacznie zrozumiał ją Dedal.
- Aleś ty głupi, malutki braciszku. Ależ ja właśnie o tym mówię. - Medea wykrzywiła usta w >uśmiechu<, który z pewnością śniłby się po nocach każdemu, kto by go zobaczył. A nie byłyby to raczej sny przyjemne. - Doskonale wiesz jak laboratorium lubi nowe obiekty badawcze. A taki jak ty, zaraz po przemianie... wyjątkowy okaz. Na pewno bardzo by cię polubili.
Ciało Medei zatrzęsło się od śmiechu. Teraz Dedal chyba dostał dość wyraźny znak, że Sabine nie zawahałaby się położyć go trupem. Gdzieś w jej trzewiach mała dziewczynka płakała i błagała, by Joachim również głęboko w Dedalu nadal był tym samym uroczym chłopcem, żeby wrócili razem do domu. Ale jej łkania były prawie niesłyszalne. Dorosła kobieta, która przeżyła już w życiu wiele, okrutna i bezwzględna, oddana służbie Miastu. Tym właśnie teraz była Medea.
W momencie gdy Sabine przestała się śmiać, wpadła na pewien pomysł. Przeciągnijmy tę rozmowę. Niech zimno weżre się jeszcze bardziej w kości Dedala. Wiedziała że jest zimno. Sama je czuła, choć jej kombinezon był specjalnie ocieplany. A Dedal miał jedynie kurteczkę. Niech się wychłodzi. Przy odrobinie szczęścia, nie dożyje rana.
- Och, odejdę. Ale powiedz mi... co masz teraz zamiar zrobić? Dołączyć do DOGSów? Zostaniesz jednym z kundli, którzy niszczą Miasto?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Przebywanie w mieście było męczące. Ten ogólny gwar, warkot pojazdów, telefony komórkowe, których brzęczenie nieustannie wypełniało powietrze, świecące i raniące oczy telebimy. Nawet jeśli zjawiał się tam od czasu do czasu, zdecydowanie nie było to miejsce w którym chciałby na stałe zamieszkać. Zresztą nie tylko on. Amaimon szedł u jego boku, wyraźnie rozluźniony powrotem na naturalne tereny. Obaj rozglądali się dookoła, przysłuchując odgłosom zwierząt.
Pojedynczy ptak zaśpiewał nad ich głowami, zataczając koło w powietrzu, by zaraz obniżyć lot i usiąść na prawym ramieniu Crawforda. Zaświergotał wesoło, uderzając skrzydłami na powitanie. Na twarzy chłopaka pojawił się delikatny uśmiech.
- Cześć kolego. Przyleciałeś, by dać mi prywatny występ? - zapytał miękko, przejeżdżając palcem po jego łebku. Ptaszek obrócił główkę paręnaście razy w błyskawicznym tempie, zaraz się pompując, by wydać z siebie wyjątkowo długą serię dźwięków.
Zaraz nad nimi zakrążyły trzy kolejne ptaki, widocznie przywołane przez tego, który siedział Crawfordowi na ramieniu. Jeden z nich wylądował przed Amaimonem i zaczął skakać dookoła nieco, ćwierkając w dzikim tempie. Wilk rzucił mu nieco znużone spojrzenie, schylił jednak łeb, by trącić go nosem. Oberwał w odpowiedzi skrzydłem w pysk, co zirytowało go do tego stopnia, że kłapnął szczękami i wydał z siebie krótki warkot.
Crawfor zaśmiał się, kręcąc głową.
- Nie denerwuj się tak, bracie. Tylko się bawi. - wilk obrócił łeb w jego stronę, patrząc na niego spode łba, zaraz odwracając się w drugą stronę, wyraźnie obrażony. Ptaszki rozśpiewały się jeszcze głośniej. Wszyscy trzej nowi przybysze, idąc w ślady swojego przyjaciela obsiedli Crawforda. Jeden zajął miejsce na trzonie jego miecza, drugi leweramię, a trzeci zaplątał się w jego włosach.
Trzepotał dziko skrzydłami próbując się uwolnić, lecz jego starania nie odnosiły żadnych skutków, poza tym że drobne pazurki raz po raz drapały jego skórę, a pióra niszczyły mu fryzurę.
Chłopak przełożył jednego z ptaków z prawego na lewe ramię i podniósł prawą dłoń, by uwolnić nieszczęśnika z włosowatej pułapki.
- No już. Wszystko w porządku. - uspokoił go, czując pod palcami jego szybko bijące gorące serduszko.
- Amaimon, chodź tu. Nie bocz się. - parsknął śmiechem, przywołując do siebie wilka. Z początku pomrukiwał coś z wyraźnym niezadowoleniem, ostatecznie odwrócił się jednak w jego stronę i podszedł bliżej. Crawford klepnął dłonią w udo, pokazując że nie bardzo ma jak się schylić.
- Musisz mi pomóc. - wilk przyglądał mu się z niejaką niechęcią, stanął jednak na dwóch łapach i oparł przednie kończyny o jego klatkę piersiową. Wtedy chłopak położył mu ptaszka na głowie.
Mina Amaimona była bezcenna. Nie wiedząc jak zareagować, opadł z powrotem na cztery łapy i zzezował na siedzącego na jego łbie opierzonego śpiewaka.
- Świetnie razem wyglądacie. - zaśmiał się z powrotem wznawiając podróż. Nie skupiał się specjalnie na tym gdzie idzie, pozwalając by kierował nim instynkt. Amaimon o dziwo przestał protestować i pozwolił tymczasowemu towarzyszowi podróży siedzieć na swojej głowie. Nawet gdy przyłączyły się do nich dwie wiewiórki i zaczęły ganiać się pomiędzy jego łapami, a nogami Crawforda, szedł przed siebie z uniesionym łbem, machając nieznacznie ogonem.
Granatowowłosy słuchając świergotu ptaków, zanucił coś cicho pod nosem, wpasowując się w ich melodię.

[ . . .]
Jakiś czas później.

Warkot.
Crawford przystanął w miejscu i kucnął biorąc w palce nieco ziemi. Potarł nimi o siebie parę razy, węsząc z uwagą w powietrzu. To nie było dobre miejsce. Obrócił nieznacznie głowę w stronę Amaimona, który po wydaniu z siebie ostrzegawczego warkotu, zamilkł, wpatrując się z uwagą w dal.
Czuł to.
Czuł unoszącą się dookoła grozę, która odstraszała z tego miejsca wszelkiego rodzaju zwierzęta.
Towarzyszące im do tej pory wiewiórki odbiegły w dal, a ptaki wzbiły się w powietrze i odleciały ostrzegając ich w ostatnim momencie nerwowym świergotem.
To nie było miejsce, w którym chcieli się znaleźć. Podrapał się po karku zerkając na brata. Ten odwzajemnił spojrzenie i pochylił łeb, wyraźnie czekając na jego decyzję. Crawford postąpił krok do przodu i tak, obaj przekroczyli pewną niepisaną granicę, wstępując na skażone tereny. Zapuszczał się w wiele miejsc. Krater był jednak jednym z tych, które miał w zwyczaju omijać. Co zmieniło się tym razem? Ciekawość? Chęć udowodnienia czegoś samemu sobie? Ale czego? To nie tak, że się bał. Nie odczuwał strachu, lecz jego pochodną - niepokój. Miejsce zdawało się wymarłe. Być może jeśli coś pojawi się znikąd i postanowi go zaatakować, faktycznie pojawi się jakaś część strachu, a on przypłaci swój akt odwagi. Może.
Amaimon stąpał miękko obok niego, rozglądając się nieufnie dookoła. Zarówno jego instynkt, jak i Crawforda niczym wielki czerwony znak nieustannie kazał im się zatrzymać i zawrócić. Nie robić ani kroku dalej. Żaden go nie posłuchał.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

- Shion! – dość wysoki, niemal piskliwy głos zatrzymał rudowłosego, kiedy kierował się w stronę magazynu. Podrzucił nieco karton, który niósł a jego zawartość zakołysała się niebezpiecznie. Powoli i dość niechętnie odwrócił się, by zadrzeć głowę i spojrzeć w zielone oczy Kaoru. Wysokiego mężczyzny, przypominającego kulturystę, a który brzmiał jakby co najmniej każdego dnia ktoś kopał go w jaja albo wykastrował. Mężczyzna uśmiechnął się promiennie, ale Shion już wiedział, że to nie będzie zbyt miłe spotkanie. Zdążył poznać go na tyle, żeby móc czytać między wierszami i rozróżniać kiedy Kaoru uśmiecha się szczerze, a kiedy fałszywie. Niestety, tym razem obdarzył wymordowanego opcją numer dwa.
Shion już otwierał usta, żeby coś powiedzieć, ale silne uderzenie łapą w jego drobne ramię skutecznie go zamknęło. I sprawiło, że na moment stracił równowagę w ostatniej chwili łapiąc karton, czując, że albo kości zostały przestawione w ręce, albo została po prostu wyrwana z barku. Spojrzał z wyrzutem na mężczyznę mając ochotę uciec gdzieś z dala od niego.
- Słuchaj, jest sprawa.No co ty nie powiesz…Booo widzisz. – mężczyzna wsunął rękę do kieszeni spodni i wyciągnął pogniecioną, pożółcą karteczkę, którą zamachał przed piegowatym nosem rudowłosego.
- To jest lista! – powiedział uśmiechając się szeroko. Shion najchętniej zignorowałby ją, ale żelazny uścisk na ramieniu „delikatnie” sugerował, że ma się tym zainteresować.
- Nooo…? – mruknął nudnie.
- No to, że to jest lista. Musimy zebrać wszystkie składniki, jakie się na niej znajdują!
- ’Musimy’? – uniesione brwi zniknęły pod rudą grzywką.
- Jesteś jednym z nas, prawda? Tamte czasy masz za sobą, prawda? – Shion wykrzywił twarz w niezadowoleniu. Doskonale wiedzieli jak i gdzie uderzyć. Chłopak od dłuższego czasu robił wszystko, by Kundle go zaakceptowały, ale… ale wciąż większość oczu widziało w nim Kota. I chociaż starał się ignorować te wszystkie nieprzychylne spojrzenia, to jednak one wciąż były. Spoglądały na niego, oceniały, patrzyły na ręce i śledziły każdy jego ruch. Jakby tylko czekały na jeden fałszywy ruch, by rozerwać go na małe kawałki. Dlatego też tak łatwo było go teraz wykorzystać. Bo chciał im wszystkim udowodnić, że można na nim polegać. I że jest jednym z nich.
- Co mam zrobić? – zapytał bez zbędnego owijania w bawełnę.
- Wiedziałem, że się zgodzisz! Otóż, musisz udać się na północ od kryjówki. Jakieś parę, nooo, może paręnaście kilometrów. Trafisz tam. W każdym razie jest tam krater po uderzeniu meteorytu. I tylko w tamtym miejscu, wśród skamielin jest pewien rodzaj robaków. Mają jakieś pięć, może sześć centymetrów długości, są szare i mają takie twarde skorupki. Musisz nam ich nazbierać.
- Po co?
- Nie pytaj po co. Weź wiadro i ich nazbieraj, dobra? No. To lecę dalej! – mężczyzna obdarzył go kolejnym szerokim i promiennym uśmiechem z reklamy pasty do zębów, poklepał chłopaka po ramieniu i zostawił go oddając się korytarzem.

***
Od ponad dwóch godzin siedział w tym pieprzonych kamieniach i szukał jakiś pieprzonych robaków. Zerknął do starego, w niektórych miejscach pękniętego wiadra, w którym wiły się cztery sztuki robaków. Tylko cztery. CZTERY. Warknął coś niezrozumiałego pod nosem, kiedy sięgał po kolejny kamyk. Jednakże zamiast przesunąć go, złapał oburącz i zaczął uderzać nim o inny.
Niech. Ich. Wszystkich. Szlag. Trafi. Pieprzone. Zachcianki. Pieprzony. Grow. Wszystko. Pieprzone. – wycharczał pod nosem i wypuścił kamień dopiero w chwili, kiedy nie mógł złapać oddechu. Czuł się wściekły, ale jednocześnie rozczarowany. Non stop jakieś głupie rozkazy. Przynieś to, tamto, pozamiataj, pozmywaj, zatańcz na stole. A teraz to. Do dupy to wszystko.
Złapał za poruszający się po kamieniu robaka i cisnął nim brutalnie do wiadra, nie przejmując się czy robaczkowi coś się przekręci.
SZUR.
Znieruchomiał, kiedy dotarły do niego odgłosy poruszania się. Momentalnie obniżył głowę, w pełni skupiając swój słuch. Jedna osoba i ktoś jeszcze. Jakieś zwierzę. Słyszał ich. Dokładnie ich słyszał. Kilka metrów i tutaj będą. Ciało chłopaka zadrżało instynktownie nakazując mu ucieczkę. Ale zamiast tego zacisnął mocniej zęby, sięgając zza pasek spodni, skąd wysunął mały nóż.
Są.
Odwrócił się gwałtownie wprawiając w ruch parę kamyczków i spiorunował spojrzeniem brązowych tęczówek mężczyznę i wilka. Obnażył lekko swoje małej okazałości kły i powoli podniósł się na nogi.
- No i co dryblasie? Jeśli myślisz, że mam coś do jedzenia albo jakieś pieniądze to lepiej poszukaj gdzieś indziej. – rzucił od razu, mimo wszystko robiąc jeden krok do tyłu.
”Masz ładniutką twarz, Shion.” słowa Wilczura zadudniły w jego głowie, kiedy widział się z nim jakiś czas temu.
- Nie dostaniesz mojego ciała przebrzydły I pedofilski pederasto.
                                         
Shion
Ratler     Poziom E
Shion
Ratler     Poziom E
 
 
 

GODNOŚĆ :
Shion.


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 1 z 2 1, 2  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach