Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 4 z 6 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6  Next

Go down

Pisanie 19.09.16 1:35  •  Martwy las - Page 4 Empty Re: Martwy las
Słowa, jakie padały z ust ciemnowłosego, były niczym cholerna trucizna wżerająca się w jego wnętrze, dewastując wszystko, co spotka na swojej drodze. W jednej chwili Nathair poczuł, jak jego żołądek wywraca się na drugą stronę, a nudności zaczynają szargać jego ciałem. Prawie jak parę chwil temu, gdy wyczuł swąd spalonego mięsa należącego do węża. Chciał, żeby Sora się zamknął i przestał pluć jadowitymi słowami. Zachowywał się jak ktoś, kogo jasnowłosy nigdy wcześniej nie widział, z drugiej zaś strony pomimo upływu lat i drobnych zmian, jakie zaszły na jego ciele, starszej twarzy, to wciąż był Sora. Pachniał jak on, wyglądał jak on, nawet mówił jak on w ten sam sposób modulując tonację. Tak więc co się stało?
Albo kłamał, i był w tym naprawdę dobry, albo….
Zamknij wreszcie mordę, Sora. – warknął posyłając mu nieprzychylne spojrzenie. Wręcz namacalnie można było wyczuć, że walczy sam ze sobą, by ponownie nie rzucić się na ciemnowłosego i porządnie mu przyłożyć. – Co jest ze mną nie tak? Że mną? To nie ja udawałem i odgrywałem pierdolony teatrzyk tylko po to, by mnie ostatecznie zgnoić. Mam nadzieję, że chociaż dobrze się bawiłeś. Powiedz, Sora. Siedziałeś wtedy w krzakach, kiedy mi to robili? Czy na drzewie? Nawet nie miałeś w sobie na tyle przyzwoitości, żeby po tym wszystkim spojrzeć mi w oczy. Pierdolony tchórz. – anioł splunął na bok, a gdzieś w tle ponownie trzasnął blady piorun, pozostawiając po sobie spalony okrąg na ziemi. Wargi, które do tej pory były zaciśnięte tak mocno, że Nathair zaczynał odczuwać ból w szczęce, wreszcie uniosły się wyginając w krzywy, wręcz kpiący uśmiech, ukazując białe zęby.
Nie wiem, ty mi powiedz Sora. Można kogoś z dnia na dzień zapomnieć? Bo wiesz, nie zdarzyło mi się coś takiego. Nie w przypadku przyjaciela. A nie, chwila. Nie byłeś moim przyjacielem, tylko go udawałeś. – pokręcił głową ponownie się śmiejąc, ale głos chłopaka wyczuwalnie ponownie zaczynał się łamać.
Byłeś mi bliski, Sora. Ślepo wierzyłem, że mogę ci zaufać. Byłeś pierwszą osobą, na której mi zależało. Ale wiesz? – przysunął się bliżej niego, na tyle, że niemal stykali się końcówkami nosa. – Dostałem nauczkę i już wiem, żeby nigdy więcej nie popełnić podobnego błędu. – wyszarpnął się i podniósł z ziemi, sięgając po swój miecz, który podczas szamotaniny znalazł się kawałek od niego. Pochylił się i najpierw musnął opuszkami jego rękojeść, jakby badał teren, a dopiero później zacisnął na niej palce i wyprostował się, wsuwając broń za pasek spodni.
Sora. Anioł. Mieszkałeś w Edenie z rodzicami. Kontrolujesz ogień. No, wtedy jeszcze go nie kontrolowałeś. Skoro mówisz, że mieszkałeś w M3, to powiedz mi… – odwrócił się, by spojrzeć uważnie na chłopaka. Słowa zawisły w powietrzu, delikatnie prześlizgując się między nimi. Jasnowłosy czuł, jak ściska go w gardle, jak wielka, niewidzialna gula zaczyna dusić go, powoli zaciskając swoje długie, zimne palce na jego szyi. Nie wiedział czy to z powodu smrodu węży, który zdawał się wciąż unosić w powietrzu, czy przez pseudo walkę, czy nagły nadmiar emocji i wysokiego ciśnienia, ale czuł się, jakby był na jakimś alkoholowym rauszu. Kręciło mu się w głowie, a oddech mknął szaleńczym galopem przed siebie, wyprzedzając głośno bijące serce. W umyśle pojawiały się zlepki przeróżnych myśli, przeplatanych obrazami z czasów jego dzieciństwa. Obrazami, które w tamtym okresie jego życia uważał za niesamowite i cudowne. Za wspomnienia, których za nic nie chciałby wymazać e swojej głowy. Ale tak myślał wtedy. Nim Sora…
Zgrzytnął, zaciskając mocno lewą dłoń w pięść, ale pomimo bojowej postawy i napiętych mięśni, nie ruszył się już z miejsca nawet na milimetr.
Pamiętasz coś, kiedy byłeś szczeniakiem? Cztery? Pięć lat? – na wargach osiadł spokojny uśmiech, który nie zwiastował właściwie niczego.
Dam sobie rękę uciąć, że nie. Że nic nie pamiętasz.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Pisanie 27.09.16 21:00  •  Martwy las - Page 4 Empty Re: Martwy las
Tyrell klęczał na wilgotnej, szarej ziemi, tępo wpatrując się w miejsce, gdzie do niedawna leżał Nathair. Te wszystkie słowa jakie padły z jego ust — jak spuszczone z krótkiej smyczy wściekłe psy — rozszarpywały mu umysł. Kawałek po kawałku. Ostre kły powoli docierały do zakopanego wnętrza soczystego mięsa. Były już bardzo blisko. Czuł ich oddechy.
  Palce podpełzły pod siebie. Zacisnęły w pieść grudę twardej, sklejonej gleby, ale pod wpływem siły ucisku, piaskowy kamień rozsypał mu się w dłoni. Jeszcze do pewnego czasu uważał, że jest wolny. Napełniony marzeniami i celami, które miały dać mu nowy start. Jednak los drwił z niego, ciągle serwując ten sam ponury żart, który słyszał już milion razy.
  Niebo zdawało się rozpadać. Przeraźliwy, złowrogi lew przechadzał się po niewidzialnej, nocnej ścieżce zwiastując rychły koniec świata. Tyrell podniósł głowę i bardzo spokojnie spojrzał na ciemne, zachmurzone niebo, prawie całkowicie zasłonięte nędznymi gałęziami. Jego wzrok stał się pusty, nawet przeszywający chłód i wstępująca na ramiona gęsia skórka, nie zmieniła jego beznamiętnego wyrazu twarzy; pierwsza kropla deszczu odbiła się od posiniaczonego policzka.
  Świat zdawał się blaknąć wokół niego, a wszystko zaczęła pochłaniać czerń. Wrócił na tę samą ścieżkę — a pojawiające się niewyraźnie obrazy coraz bardziej uświadamiały go dokąd ona prowadzi. Czuł się jak w zamknięciu; jak w głębokim zbiorniku pełnym wody. Opadał w dół, tępo wpatrując się w mętne światło nad powierzchnią. Ale nie miał już sił stawiać oporu. Spokojnie zanurzał się w ciemne głębiny, czując jak macki nieznanych mu bestii obwiązują się wokół jego kostek i nadgarstków.
  — Pamiętasz coś, kiedy byłeś szczeniakiem? Cztery? Pięć lat?
  Tyrell odwrócił wzrok, a czarna grzywka zasłoniła mu oczu.
  Znał odpowiedzi na jego pytania, zanim różowowłosy zechciał mu ich udzielić. Miał wrażenie, że bomba wybuchła w jego głowie, a kula gnieżdżąca się gdzieś w jego mózgu ruszyła się o fatalną, mikroskopijną odległość. Maska, którą dotychczas nosił na swoje twarzy spłynęła wraz z kolejnymi kroplami deszczu, odsłaniając zgniliznę pod spodem. Wyznanie Nathaira nie zmyło jego winy — wręcz przeciwnie — pozostawiło jeszcze wyraźniejszy nieprzyjemny posmak w ustach, który utknął gdzieś ze śliną pośrodku jego gardła.
Sora.
Anioł.
Mieszkałeś w Edenie z rodzicami.
... z rodzicami.
Kontrolujesz ogień.
  Tyrell przycisnął grzbiet dłoni do ust suchych jak papier ścierny. Na moment zamknął oczy, a kiedy na powrót je otworzył przynajmniej panował nad sobą. Jedyne co mu pozostało to pustka, która rzadko mu się do czegoś przydawała.
  — Czekaj — powiedział to tak gwałtownie i raptownie, że sam przestraszył się swojego tonu. Coś przebijało się bladym światłem przez gęstą ohydną, czarną maź jego wspomnień. Jego niebieskie oczy wyblakły, jakiś mroczny cień zdołał zasłonić ich blask. Wepchnął palce w grzywkę i zacinał na niej sztywne, obdrapane palce.
  Pojawienie się Nathaira wywołało w nim zaburzenia, schizofrenie i stres. Pomimo iż wspomnienia Drug-ona, do dnia dzisiejszego były zamknięte na klucz, tak osoba jasnowłosego chłopaka bez skrupułów pozwalała sobie na otwieranie żelaznych wrót. Ale Tyrell wiedział, że nie bez powodu były zamknięte przez lata. Przeraźliwy warkot wydobywający się zza zamkniętych drzwi, ostrzegał o niebezpieczeństwie. Jego umysł starał się przemówić mu do rozsądku. Nalegał aby odepchnął Nathaira i domknął bramę, ale on nie potrafił już go słuchać.
  — Co ci zrobili? — wychrypiał i bardzo powoli puścił wcześniej zaciskane pasma włosów, podnosząc spojrzenie na oponenta. Wypowiedział te słowa machinalnie granicząc z przerażająca obojętnością i pustką, jaką teraz czuł. — Azel. — To było pierwsze imię, które przebiło się z ciemnych zakamarków jego podświadomości. — On tam był?
  Przeszłość czarnowłosego chłopaka była porozrzucana w jego głowie niczym puzzle. Wielu elementów brakowało, a inne, które nagle się znajdowały nie pasowały do siebie. Nadal nie potrafił zrozumieć kim była osoba o której wspomniał, ale dziwne przeczucie, kazało go o niego zapytać. Miał zbyt wiele pytań, a zbyt mało czasu.
  W myślach ujrzał obraz z przeszłości. Zobaczył siebie siedzącego na miękkim łóżku i spoglądającego na jasnowłosego chłopca wygodnie usadowionego na miejscu obok. Prawie poczuł ten sam irracjonalny impuls, który sparaliżował mu wtedy mięśnie podbrzusza. Nawet wibrująca w prześcieradle komórka nie była ważna. Przeszły go dreszcze i poczuł, że znów zaczyna robić mu się niedobrze.
  Wpatrywał się w w twarz Nathaira, a w strugach padającego deszczu, jego oczy nabrały jeszcze wyraźniejszego niepokoju skrywanego za opadającą czarną grzywką.
  — Wiedział o tobie. O tym kim dla mnie byleś. Urwał, nie potrafiąc powiedzieć już nic. Czuł wielką chęć wyrwania się i puszczenia głęboko w las. Stare uczucia powracały, a on zaczął się ich przeraźliwie bać.
  Zrobił krok przed siebie, zmniejszając dzielącą ich odległość. Jednak piorun, który uderzył kilka metrów dalej, spowodował, że zawahał się i zastygł. Mokre włosy zaczęły przyklejać się do jego skóry, a zadane przez Nathaira rany, poszczypywać jego wargę.
  — No tak — szepnął w przestrzeń, a padający cień na jego twarz sprawił, że jego wargi wyglądały jakby wykrzywiały się do sardonicznego, kosego uśmiechu.
Czy to nie zabawne? Włada żywiołem, którego najbardziej się boisz. Czy to zbieg okoliczności czy jednak tkwi w tym większy sens?
  Ktoś chciał mieć pewność, że już nigdy się do niego nie zbliżę i nie zranię go ponownie.
  To twoja odpowiedź? Znów zaczynasz szukać komplikacji, tam gdzie ich nigdy nie było?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 01.10.16 0:51  •  Martwy las - Page 4 Empty Re: Martwy las
Wpatrywał się w niego z góry, kiedy ten klęczał w błocie. Jak robak. W tym jednym, choć zapewne ulotnym momencie, ciężko było wyczytać jakiekolwiek emocje i uczucia z twarzy czy też oczu jasnowłosego. Jakby wyszedł z ciała, które było jedynie zbędną skorupą, stanął obok i w milczeniu przyglądał się lalce ułudnie wyglądającej jak on. Deszcz tego dnia wydawał się wyjątkowo ciężki. Ramiona anioła powoli opadały, a on sam czuł się, jakby jakieś niewidzialne dłonie owijały się dookoła jego kostek i powoli wciągały w błoto. W jednej chwili mieszanina dziwny i nieskonkretyzowanych uczuć uderzyła w niego ze zdwojoną mocą, kiedy Sora podnosił się i wyrzucał z siebie pytania, słowa, które nie miały racji bytu. Raz pamiętał, by zaraz zachowywać się ta, jakby ktoś wyprał mu mózg. Nie rozumiał. Nic z tego wszystkiego nie rozumiał…. Więc czemu…?
Co “oni” mi zrobili? – zapytał chłodno, choć w głosie pobrzmiewała nuta obrzydzenia i rozczarowania. Miał ochotę mu przywalić. Jeszcze raz. Mocniej. Żeby go zabolało, żeby…
Ciało samo się poruszyło, kiedy w bardzo szybkim czasie pokonywał dzielącą ich odległość. Położył dłoń na drobnej klatce piersiowej ciemnowłosego anioła i pchnął go mocniej, aż ten nie wyczuł na plecach oporu drzewa, do którego został przyparty.
Co oni mi zrobili… – powtórzył, choć tym razem o wiele ciszej, a siekający ich ciała deszcz skutecznie zagłuszał coraz słabszy głos Heathera. Druga dłoń wsunęła się pod mokrą grzywkę Sory i zakrył jego oczy, przysuwając się tak blisko, że wyraźnie czuł bijące ciepło jego ciała spod mokrych ubrań. Usta musnęły lekko płatek ucha drugiego anioła, kiedy przybliżył wargi i uśmiechnął się nieprzyjemnie. Jak łowca, który wreszcie dopadł swoją ofiarę.
Tam, gdzie zawsze. Taką wiadomość otrzymałem od ciebie. Oczywiście pobiegłem, w końcu byłeś moim przyjacielem. Tak przynajmniej wtedy myślałem, Sora. – wyszeptał, przesuwając leniwie dłonią niżej, aż ta spoczęła na twardym brzuchu, jednakże nadal nie odsłaniając oczu chłopaka. – Ale zgadnij co. Zamiast ciebie na miejscu byli oni. Ciekawe…. Tylko ty i ja wiedzieliśmy o tym miejscu. To miało być nasze miejsce. – warknął zaciskając w pięść dłoń na jego Bruchu i szarpiąc za przemoczony materiał ciemnej bluzy chłopaka.
Pamiętam, że chciałem się wycofać, ale ktoś zaszedł mnie od tyłu I przywalił w głowę. To byłeś ty, Sora? Bałeś się, że nie dostaniecie mnie w swoje łapy, dlatego uciekłeś się do tak tchórzliwego zagrania jak atak od tyłu, co? – prychnął głosem pozbawionym jakiejkolwiek emocji radości. Każde wypowiadane przez niego słowo było wypełnione mnóstwem obrazów, które przenikały się wzajemnie. Obrazów, o których tak bardzo chciał zapomnieć, ale nie mógł. Prześladowały go i nawiedzał. Były jego skazą, skrzywieniem, przez które odseparował się od ludzi i aniołów, bolesną raną, którą nosił w sobie, a która z upływem czasu wcale się nie zabliźniała.
Gdy się ocknąłem… nic nie widziałem. Tak jak ty teraz. Zakryli mi oczy. Ale poczułem coś jeszcze chłód trawy na całym ciele. Wiesz co to oznaczało, Sora? – dłoń zahaczyła u guzik ciemnych spodni, a następnie wsunęła się pod bluzę, muskając chłodnymi opuszkami skórę Sory. Leniwie przesunął ją na jego bok, zahaczając krótkimi paznokciami o wystającą kość biodrową.
Rozebrali mnie. Bili. Kopali. Szydzili. Dotykali. – zabrał dłoń z jego oczu I spojrzał w nie. Był jak przestraszona łania, która nie do końca wiedziała, że właśnie wpadła w pułapkę i za moment jej chwile będą policzone. A mimo to w jego turkusowym spojrzeniu potrafił dopatrzeć się tego zadziornego błysku, jaki towarzyszył Sorze za każdym razem, kiedy urywali się wspólnie z lekcji, kiedy razem gdzieś wychodzili czy po prostu razem spędzali czas. Jakim prawem nic nie pamiętasz?
Wreszcie zrobił krok do tyłu, wysuwając dłoń spod jego ubrania, stawiając między nimi niewidzialną barierę, której nie zamierzał niszczyć.
Kiedy sądziłem, że jest już po wszystkim, kiedy zdjęli mi opaskę z oczy, rozpaczliwie szukałem twojej twarzy. Ale zamiast niej ujrzałem wykrzywione w pogardzie uśmiechy, zamazane twarze, które pochylały się nade mną. I wtedy zrozumiałem, że zaufałem niewłaściwej osobie, co tak naprawdę mi zrobiłeś. Dobrze się bawiłeś? – przechylił głowę nieco na bok, odgarniając kciukiem mokre kosmyki z czoła.
Może powinienem zrobić to samo z tobą w ramach zemsty? Rozebrać, pobić i potem zostawić w nieznanym ci miejscu? Samego, wystraszonego, zwijającego się z bólu? Spędziłem w tym lesie całą noc, bo nie umiałem się ruszyć! Całą pieprzoną noc! Aż wreszcie ktoś mnie znalazł. A ty— – jego dłoń gwałtownie wystrzeliła w stronę Sory i zacisnęła się dookoła jego szyi. – A ty…. – charknął, zaciskając mocniej palce.
Ale te po chwili stały się luźne, aż dłoń wreszcie opadła wzdłuż jego ciała.
Nie. Mimo wszystko nie jestem w stanie nic ci zrobić. – zaśmiał się smutno, kiedy opuścił głowę. – Los naprawdę mnie nienawidzi. Spieprzaj stąd. Nie chcę cię już więcej widzieć. Po prostu idź, Sora.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Pisanie 12.10.16 20:33  •  Martwy las - Page 4 Empty Re: Martwy las
Robiło się coraz zimniej. Z nieba ulatywały okrągłe krople lodowatego deszczu, tak mocno i intensywnie, że mogło się wydawać, iż cały nieboskłon runie lada chwila w dól, ciągnąc za sobą płaszcz popielatych chmur. I to bynajmniej nie był koniec.
  Po kataklizmie zafundowanym w 2012 roku, koniec świata wydawał się być zwykłym banałem. Tyrell stał oparty o samotny pień drzewa. Nie poruszył najmniejszym palcem. Rzeczywistość rozmazywała się przed jego oczami wraz z gęstniejącą ulewą. Krople żarliwego deszczu spływały po ostrych krawędziach, wycierając wszelki kolor z otaczającego krajobrazu. Właśnie wtedy przyszło mu myśleć o armii nieboszczyków, którzy ubrani w cementowe buty smacznie spali od wieków pod kobaltową taflą wody. Względnie uśpieni, aby zaatakować w najbardziej nieodpowiednim momencie.
  Takim jak teraz.
  Dźwięki słów Nathaira dudniły w jego umyśle jak wzburzony werbel zamknięty w zagłuszonym pomieszczeniu. Zimny dotyk jego dłoni przypominał o zakopanych uczuciach, które teraz zamiast pieścić wydawały się pociągać go w dół, prosto w powiększającą się czarną otchłań. Jej ostre krawędzie ocierały się o jego pięty — chciały przyjąć go jak swego — ale on musiał odwrócić się i stawić jej czoła, nawet jeśli towarzyszyło mu uczucie, tak niepokojące i przerażające, że bałby się kiedykolwiek poczuć je ponownie.
  Nathair wciąż był odpowiedzią. Tyrell łapał jego obraz kątem oka. Próbował podążać śladem jego słów, odtworzyć krętą drogę magicznego wspomnienia w swojej głowie. Ale nie potrafił odnaleźć drogi. Dłoń zakrywająca mu oczy tworzyła trupi labirynt, w którym wydawał się teraz utknąć. Ale tu nie musiał obawiać się czyhającego Minotaura. Chłód bijący z martwych ścian przypominał stęchły, zapomniany grobowiec. Był sam.
  — Ale zgadnij co. Zamiast ciebie na miejscu byli oni. Ciekawe…. Tylko ty i ja wiedzieliśmy o tym miejscu. To miało być nasze miejsce.
  Przełknął gurdę śliny mając wrażenie, ze połyka kupkę sklejonych ze sobą kamieni.
  Ciemność.
  Niekończący się tunel. Czarne ściany były ślepe i szorstkie jak kamienie z najzimniejszych morskich głębin, ale gdzieś przed nim znajdowało się światło. Wpatrzony w jaśniejący punkt przed swoimi oczami zataczał się wśród wszechobecnego chłodu i wyjącego wiatru. Nathair nieświadomie prowadził go naprzód, uparcie trzymając na muszce. Idąc po śladach, zamierzał dotrzeć do ostatecznego objawienia. Nawet, jeśli równoczesne dotarłbym do zimnego grobu.
  — Pamiętam, że chciałem się wycofać, ale ktoś zaszedł mnie od tyłu I przywalił w głowę. To byłeś ty, Sora? Bałeś się, że nie dostaniecie mnie w swoje łapy, dlatego uciekłeś się do tak tchórzliwego zagrania jak atak od tyłu, co?
  Serce Tyrella przyspieszyło do dwustu uderzeń na minutę, ale jego twarz pozostawała nieruchoma. Usiłował zebrać rozbiegane myśli, opanować strach, który odebrał mu rozum. Ale było za późno.

  — Coś ty odpierdolił, Sora...
  — Azel, opanuj się!

  (gdzieś w całkowitej pustce niósł się dziewczęcy głos)
  — Azel, przestań!
  — Wycofuje się. Tak dobrze usłyszałeś Pieprze to. Więcej mnie w to nie mieszaj. Oddawaj co moje.
  — Ty--
  — Chcesz nas wystawić dla niego? Czy ty się, do cholery słyszysz? Totalnie odbiła ci szajba.
  — Powiedz nam kim dla ciebie on w ogóle jest? Już się pieprzyliście, że zachowujesz się jak poroniony Romeo? Pękasz?
  — Oddawaj co moje.
  — Są tu jakieś SMSy. Sporo tego.
  — Erick, nie wtrącaj się.
  — Nie masz na tyle jaj, aby to przerwać?
  — Wara od mojego telefonu.

  (śmiech; przerażający śmiech Azela)
  — Powiedziałem, sto--

  Obraz tajemniczego tunelu zniknął. Głosy ucichły, a on zdawał się wrócić do rzeczywistości, która wydawała się być bardziej martwa niż wcześniej. Czuł się jak pod wpływem narkotyków, ale to było coś o wiele gorszego...
  Miał otwarte usta. Nie otworzył ich, one otwarły się same. Język przysechł mu do podniebienia. Czuł zdrętwienie w wszystkich czterech kończynach; wszystkie mięśnie ściskał bolesny skurcz, który nie pozwalał mu się ruszyć. Trwało to chwilę, lecz w subiektywy odczuciu wydawało się być wiecznością.
Jak się czujesz znając prawdę o sobie?
  Wszystkie bodźce odbierał ze zdwojona siłą, jakby jakieś tajemnicze źródło zasilało jego mózg, zwiększając napięcie ze stu do trzystu trzydziestu woltów. Jego oczy były podkrążone i zmęczone. Tępo wpatrywał się w twarz Nathaira, który przyciskał go do drzewa. Czuł się jak wrak.
Czy zostałem pokonany przez własne wspomnienia?
  — Ja-- — urwał w pół słowa. Gula gnieżdżąca się w jego gardle nie pozwalała mu na wypowiedzenie niczego więcej. Mokre włosy przykleiły się do jego policzków, otulając poranioną skórę, która teraz przypominała twarz manekina z wystawy. Była pozbawiona kolorów, życia i energii. To co w niej pozostawało, przerażało swą bezgraniczną, martwą pustką.
  Ale kiedy dłoń Nathaira opadła wzdłuż jego ciała, on machinalnie pochwycił go za nadgarstek. Tak nerwowo i impulsywnie, że wcześniej rozlany skurcz zapiekł go żywym ogniem. Nie drgnął. Wciąż wpatrywał się w niego stalowym spojrzeniem; jego oczy wydawały się chcieć powiedzieć dużo więcej, ale nie potrafiły.
  Zakleszczył rękę wokół jego nadgarstka tak mocno, że sam poczuł mrowienie na opuszkach palców. Jego ciało nie chciało go puścić. I choć skóra Heathera paliła jego dłoń — pragnął jej. Więcej.
  Wspólnie spędzone chwilę oślepiały go jak śnieg. Ich wspinaczki na wysokie drzewa, biegi przez szkolną furtkę, kiedy razem zrywali się z ostatnich zajęć, picie lemoniady na ganku jego domu. Te wszystkie obrazy były jak lustro. Tyrell próbował poskładać jego rozbite części, ale za każdym razem ranił się. Widział w nich swoje przesuwające się odbicie i czuł wstręt, który zaciskał mu gardło.
  Otworzył usta jak do wypowiadanego słowa, ale żaden dźwięk nie wydobył się z ich wnętrza.
Zostaw go. Zostaw go i odejdź. Pozwól mu żyć jak wcześniej i zniknij. Tego właśnie chce.
  Spojrzał w dół. Słabym wzrokiem toczył po każdej najmniejszej bliznę, którą zdołał zauważyć na jego skórze, i po swojej zaciśniętej na niej dłoni.
  — Nie chcę cię już więcej widzieć. Po prostu idź, Sora.
Ciągle dryfuje... Może już czas poddać się i osiąść na dnie?
  Ostatni krzyk wiatru był jak wykrzyknik, który podsumował wszystko, co doprowadziło go aż tutaj. Pulsowanie reki Nathaira tak silnie przechodziło w jego dłoń, że kiedy ją puścił, nadal drżała, poruszana uderzającymi raz po raz impulsami zakończeń nerwowych. Widząc pozostawiony po sobie mocny, zaczerwieniony ślad jak po pokrzywce, poczuł się lepiej.
  Ulewa wydawała się słabnąć.
Nie mogę już sobie ufać.
  Ta ostatnia myśl wyrwała go z odrętwienia. Spoglądając na niego spod czarnej, mokrej grzywki osunął się w mrok. Gdzieś w tle zawył wilk. A kolejny ryk wiatru niósł ze sobą słaby szept, który przywodził na myśl słowo: 'przepraszam'.

— zt
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 17.10.16 16:06  •  Martwy las - Page 4 Empty Re: Martwy las
Drogi przemierzane przez wiecznego wędrowca nie musiały mieć celu, celem była podróż, satysfakcja z przypadkowo odkrywanych zjawisk, rzeczy, osób. Nie zastanawiał się, nie myślał szczególnie dokąd idzie, czy nawet dlaczego to właśnie ten kierunek wydał się dużo lepszy od przeciwnego, decydował ślepy los, a on nigdy tych wyborów nie żałował. Gdzieś musiał w końcu dojść, z miną cwaniackiej pewności siebie, z ubraniu które wyglądało jak świeżo wyjęte z szafy, czasami na piechotę, niekiedy korzystał ze zniszczonych skrzydeł. Ta druga forma pokonywania odległości była jednak mniej lubiana, od kiedy pióra sypały się przy gwałtowniejszym ruchu, a osmolona powierzchnia jasnego pierza zaczęła wyglądać niczym brud pozostawiony tam przez niechlujstwo. Musiało być idealnie, sytuacja, atmosfera, moment...
- Trzy, dwa, jeden...! - pstryknął palcami daleko przed twarzą - rozchmurzamy się.
Smoliste włosy ulizane gładko po obu stronach porcelanowej twarzy, wykrzywione w grymasu uśmiechu usta i zamknięte powieki. Nie wyglądał straszniej niż miejsce, które go otaczało. Wręcz przeciwnie, wpasowywał się w otoczenie w sposób tak głęboki, że właśnie to powinno być niepokojące. Niczym śmierć wyłaniająca się zza drzewa tak wyłonił się on, w akompaniamencie wiatru wyjącego wśród drzew. Anioł, ale tylko z nazwy.
Nie musiał posiadać szóstego zmysłu, by czuć atmosferę panująca w powietrzu, samo to miejsce sprawiało wrażenie idealnego do wyciągania na wierzch wszelkich brudów. Może i jemu każą się przyznać teraz do wszystkich grzeszków? Ah, jakże długa i nużąca byłaby to opowieść. Przeszłość jest warta tyle co kurz osadzający mu się na czarnych butach z każdym pokonanym krokiem.
- Złamane serce? Kochanka, która odeszła z innym? Przyjaciel, który zdradził? Marty zwierzak domowy? - Rzucał pomysłami gestykulując przy tym z uczuciem. Zdecydowanie bardziej zadowolony, niż powinno się podczas wypowiadania takich słów. Nie mógł być jednak smutny, tym razem nie chodziło o jego odczucia, jego szczęście, czy wręcz przeciwnie - ich brak. Miał swoje życie i potrafił się zająć sobą, opanować własne uczucia i żądze.
Naithair, dzieciak. Mały, łatwowierny, z zaczerwienionymi oczami ukrytymi za uniesionymi dłońmi. Nie było potrzeby gnębić go dodatkowo myślami Robina, kiedy najwyraźniej nie zawsze radził sobie nawet z własnymi. Widywał go takiego często, ale przecież odnajdywał go rzadziej, niż by tego sam chciał. W hierarchii ważności był naprawdę wysoko, lecz gdyby życie toczyło się patrząc na wielkość chęci wszyscy byliby szczęśliwi. A szczęśliwi najwyraźniej na tym świecie nie był nikt. Nie widywał go więc regularnie, natrafiał na niego przypadkiem odbywając jeszcze jedną podróż bez celu po miejscach, które ludzie starali się oswoić.
- Zdradzić mi powód swojej niezadowolonej miny~♥ - jednolite, czarne źrenice ukazały się zza lekko rozchylonych powiek, a usta natychmiast powróciły do filmowego uśmiechu, gdy tylko wyrzuciły z siebie tych kilka słów.
Wyglądał jak ktoś, kto bawił się świetnie patrząc z góry na zagubioną owieczkę. Czerpał z tego przyjemność, ale innego rodzaju niż ta z definicji.
Założył ręce za plecami, zaplątując palce i prostując się w czarnym garniturze. Pojedynczy kosmyk włosów wydostał się z idealnie ugładzonej kompozycji i szybkim ruchem zsunął się na środek czoła sięgając aż po nos. Uniósł na moment brwi zachęcając go do otwartości.
W końcu to on, ten anioł który koniecznie musiał znaleźć kogoś kto wyglądał jeszcze gorzej od niego, zagubionego, na granicy szaleństwa, niemo szukającego pomocy i oparcie w jakiejś istocie. I znalazł się, anielski wygnaniec z metką prawdziwego diabła wystającą zza kołnierza koszuli. Jego imię zostało mu jednak odebrane wraz z większością mocy, gdyby nie to, przez zlepkiem liter tworzącym jego biblijną nazwę musiałby drżeć każdy.
Stare, dobre czasy.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 19.10.16 22:41  •  Martwy las - Page 4 Empty Re: Martwy las
Ingerencja MG

W pewnym momencie waszej rozmowy usłyszeliście rozpaczliwy, wręcz nieludzki krzyk i w niebo strzeliła łuna ognia. Las zasłaniał wam widoczność, jednak blask prześwitywał między drzewami.
Gdy wiatr powiał w waszą stronę, poczuliście potworny smród spalenizny. I czegoś jeszcze...
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 19.10.16 23:00  •  Martwy las - Page 4 Empty Re: Martwy las
Odprowadził Sorę wzrokiem, nie ruszając się nawet na milimetr. Stał w miejscu jeszcze dobre parę minut, nim mięśnie poruszyły się, a on sam poczuł nieprzyjemny dreszcz przebiegający wzdłuż kręgosłupa. Mimo to nie poczuł się lepiej, kiedy został sam w lesie. Pozostało wiele niewypowiedzianych słów, które paliły go od wewnątrz, wżerały się w jego żołądek, szarpały jego wnętrznościami. Pojawienie się dawnego przyjaciela wywołało w umyśle chłopaka istny chaos, z którym będzie borykał się przez kolejne dni. Jego w miarę uporządkowane życie pierdolnęło z głośnym hukiem, rozsypując się na drobne kawałki, niczym rozbite lustro. A tego nie uda mu się poskładać i posklejać w jedną całość. Na pewno nie w najbliższej przyszłości.
Poprawił katanę u boku, odetchnął przez nos i już chciał ruszyć w kierunku swojego celu, kiedy gdzieś z boku usłyszał cichy szelest. Dłoń instynktownie zacisnęła się dookoła rękojeści broni, na wypadek niespodziewanej wizyty czegoś lub kogoś, kto okazałby się mało przychylny.
I się nie mylił.
Ostre spojrzenie wbiło się w drobną sylwetkę z taką siłą, że gdyby tylko mogło krzywdzić, z pewnością nie zawahałby się wytrzeć gęby tego osobnika o ziemię. Górna warga uniosła się w grymasie niezadowolenia wymieszanego z wściekłością. Ze wszystkich osób akurat ON musiał się tutaj zjawić. Ten dzień na pewno nie skończy się dobrze.
Jesteś ostatnią osobą, od której chcę słyszeć jakiekolwiek kazania, Robin. – warknął, nie zabierając dłoni z rękojeści. Nigdy nie wiadomo co odbije temu psycholowi. Co prawda Nathair miał „przyjemność” spotkać go zaledwie parę razy, ale to wystarczyło, by zakwalifikować upadłego do grona „omijać szerokim łukiem’.
Pieprz się. To nie twoja sprawa. Zgubiłeś się w lesie? – dodał odchylając głowę nieco na bok. Jego poziom irytacji momentalnie przekroczył umowny próg. Przerażał go ten jego fałszywy, zimny uśmiech, którym obdarowywał świat dookoła niego. Gdzieś w oddali zaszczekał jakiś bezpański pies, co skutecznie wyrwało jasnowłosego z niechcianego letargu.
Co tu robisz? Znowu bawisz się w stalkera, któremu za bardzo się nudzi I ma nadmiar czasu? Idź ratować świat czy jakieś bezpańskie kocięta. Ale z dala ode mnie. – uniósł drugą wolną i zaczął nią machać tak, jakby chciał pozbyć się wyjątkowo natrętnej muchy. I chyba poniekąd tak było. Chciał się pozbyć tego natrętnego osobnika jak najszybciej, ale znając go, to nie będzie tak proste. I wtedy usłyszał ten krzyk. Mięśnie instynktownie się napięły i spojrzał w stronę, skąd doszedł wrzask, a zaraz potem smuga ognia. Na twarzy anioła wylał się nieprzyjemny uśmiech pozbawiony jakiejkolwiek radości.
To kolejna twoja niespodzianka? - rzucił spoglądając na drugiego chłopaka.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Pisanie 21.10.16 20:46  •  Martwy las - Page 4 Empty Re: Martwy las
- Phi...! - prychnął na bok, spoglądając z góry na Naithaira niczym godnego politowania robaczka.
Wił się i kręcił w kółko nie mogąc wyjrzeć poza przerastające go źdźbła trawy. Nie szanował chłopaka, dokładnie tak samo jak nie szanował wszystkich innych. Nie było w jego obojętnym nastawieniu nic specjalnego. Dobre uczucia nie musiały zawsze być pretekstem do czynienia innego 'dobra'. Zachcianka sprawowała się w tej roli tak samo zgrabnie i dużo łatwiej było ją wypełnić. Tak się więc złożyło, że miał w tym momencie zachciankę... nie jakąś specjalną, nic osobistego.
- Niewątpliwie. Oczywiście dużo rozsądniej jest słuchać kazań od gwałcicieli, morderców, osób psychicznie niestabilnych, wrogów którzy życzą Ci źle. - wymieniał stukając się w palce za każdym razem, gdy padała nowa nazwa. - Nie wiedziałem, że wolisz gdy ktoś szepta Ci do ucha jednocześnie wbijając diamentowe ostrze w wiadome miejsce.
Przewrócił oczami. Nawet jeżeli chciałby wyciągnąć pomocną dłoń, to postawa anioła zdecydowanie go od tego zniechęciła. I jak tu być przyjaznym?
Od zawsze ten sam problem. Zero poczucia humoru, wszyscy traktowali życie tak poważnie, że niemal widział kij wyrastający z tyłu chłopaka.
- Chciałabym uratować jakieś bezpańskie kocię, ale to przede mną syczy i jest przekonane, że samo poradzi sobie w tym złym wielkim świecie. Nie potrzebuję przyjaciół, nie potrzebuję nikogo, będę samotnie ratował ważne dla mnie osoby w imię miłości, bla bla bla... - Machał rękami na boki, teatralnie i prześmiewczo udając Nathaira.
Nie było nic złego w wykorzystywaniu innych. Anioły ograniczone w tym względnie nie potrafiły dostrzec wielu rzeczy mogących poprawić ich styl życia. Tkwiły w beznadziejności szukając drugiego dna dla swojej egzystencji. Że niby Pan zesłał ich na ziemię, żeby nawracały i opiekowały się ludźmi? Żałosne. Pan ich porzu... nie, nie, nie. On nadal był najwyższa wartością. Gdyby nie anioły, nie mogłyby istnieć diabły.
Zaśmiał się nagle. Ręka natychmiast zakryła usta, ale kolejny szarpany śmiech wydobył się z jego ust. Zabawne, zabawne...
- Miłość umarła, Nathairze. Bierz co chcesz, bo inaczej ktoś inny zabierze Ci to sprzed nosa. - odpowiedział na jego pytanie, powstrzymując dreszcze podniecenia.
Okropny smród palonych ciał, nawet jemu wydawał się zbyt wyrazisty, by ot tak go zignorować. Jasna łuna ponad ciemnymi granicami lasu podświetlała jego sylwetkę od tyłu. Nie było nic nowego w sytuacji, która właśnie odgrywała się jeszcze w pewnej od nich odległości. Inna sprawa, że niedawno przybył z tego kierunku i nie dostrzegł nic podejrzanego. Ktokolwiek był sprawcą, musiał robić to szybko i brutalnie.
- Pan zsyła na Ciebie swój gniew, wraz z moją osobą. Nie myślałeś chyba, że pozwolę Ci znowu ot tak uciec.
W jednej chwili zniwelował dzieląca ich odległość i chwycił rękę chłopaka, którą ten tak usilnie starał się odgonić widmo ich spotkania. Drugą chwycił go za podbródek i zmusił, by patrzył mu w oczy. Gładka opuszka kciuka gładziła policzek chłopca.
- Wiesz jednak, że nie mam w zwyczaju słuchać Pana, nawet gdyby rozkazał mi coś osobiście. Jedno słowo i możemy uciec razem z tego piekła. - mówił spokojnie, kojąco, uściskiem upewniając się, iż Nathair widzi czarną pustkę jego oczu. Nie stracił rezonu, pomimo nagłego rozwoju sytuacji w kierunku, którego się nie spodziewał. Nie pierwszy raz wrzucano go do Tartaru.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 22.10.16 21:03  •  Martwy las - Page 4 Empty Re: Martwy las
Przeraźliwe krzyki nie ustawały, a wręcz przeciwnie, stawały się coraz straszniejsze, już sam dźwięk jeżył wam włosy na karku. Cokolwiek wydobywało te dźwięki z ludzkich gardeł, nie było zbyt dalekie.

Jednak po chwili łuna zauważalnie przygasła, a krzyki urwały się jak ucięte nożem.
I chociaż nastała cisza, to jednak w uszach wciąż echem odbijały się wrzaski.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 24.10.16 22:30  •  Martwy las - Page 4 Empty Re: Martwy las
Przewrócił oczami, kiedy Robin ponownie robił z siebie błazna. Jasne, Nathair rozumiał, że to jego styl bycia i sposób życia, ale za cholerę nie potrafił zrozumieć, dlaczego akurat doczepił się właśnie jego. A jego obecność wywoływała tylko niepotrzebny dyskomfort. Wysłuchał jego słów, spoglądając na niego z wyraźnym politowaniem, którego zresztą nie zamierzał nawet ukryć. Wreszcie prychnął wyraźnie podirytowany, jednocześnie rozbawiony.
Przyganiał kocioł garnkowi, Robin. Jesteś gorszy od nich wszystkich razem wziętych, więc, tak jak wspominałem, nie praw mi kazań. – warknięcie z zaskakującą łatwością prześlizgnęło się przez anielskie gardło. Dłoń wreszcie poluzowała uścisk na rękojeści broni, aż wreszcie ostatecznie ją puściła, opadając wzdłuż ciała. Nie było sensu spinać się przy tym osobniku. Pozostać uważnym ja najbardziej, ale lepszy efekt przyniesie ignorowanie go, niż pokazywanie, że jego słowa w jakikolwiek odciskają swoje piętno na umyśle. Dlatego też prychnął i odwrócił się, z zamiarem odejścia daleko od tego pajaca. Ale jedno zdanie nie dawało mu spokoju. Wwiercało się w niego, szarpiąc na wszystkie możliwe strony i wywołując torsje. Musieli coś sobie wyjaśnić, choć skrzydlaty nie sądził, by jakiekolwiek słowa dotarły do ciemnowłosego. Słyszał i rozumiał to, co chciał usłyszeć i zrozumieć.
Miłość? – spojrzał przez ramię na niego i prawie się roześmiał na tak niedorzeczne słowa. – Uderzyłeś się w łeb? – wskazał na swoją głowę i pokręcił głową nie wierząc w to, co usłyszał. – Chyba mylisz osoby. Nie bawię się w te brednie zwane miłością. A tobie radzę po prostu odwalić się ode mnie.
Ale drugi anioł najwidoczniej nie zamierzał tak odpuścić.
Warknięcie zatrzymało się w momencie, kiedy poczuł niechciany dotyk na swoim nadgarstku, który zamknął go w niewidzialnej klatce. Spojrzał w pozbawione błysku oczy, napinając przy tym wszystkie swoje mięśnie, gotowy nawet do walki, byle tyle wyswobodzić się z chłodnego uścisku. Uniósł drugą dłoń i uderzył nią w rękę Robina, która przytrzymywała jego podbródek, zrywając tym samym kontakt fizyczny.
Chyba się zapominasz. – szepnął ostrzegawczo w akompaniamencie huczenia jakiejś bezpańskiej sowy. Krzyki w oddali umilkły, swąd spalenizny powoli rozrzedzał się, ale Nathair zdawał się w ogóle tym nie przejmować. Liczył się Robin, który uczepił się go jak rzep psiego ogona.
Ostrzegam cię po raz ostatni. Odsuń się. Burzysz moją przestrzeń osobistą, w której nie ma miejsca dla kogoś takiego, jak ty. – syknął, jakby słowa były czystym jadem piekącym go w język. To było ostatnia rzecz jakiej chciał. Być dotykanym w jakikolwiek sposób przez tego popaprańca. Nienawidził go z taką siłą, jaką anioł powinien obdarzać dobrem drugiego bliźniego. Jaka szkoda, że Nathair nie należał do tych namilczysz i najczystszych aniołów.
Nigdzie z tobą nie idę. Ostrzegam cię. Skrzywdzę cię Robin, jak się nie odsuniesz ode mnie.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Pisanie 27.10.16 20:28  •  Martwy las - Page 4 Empty Re: Martwy las
Powinien czuć się specjalny, jedyny w swoim rodzaju, niemal jak wybraniec, spośród setek i tysięcy wszystkich innych niegrzecznych aniołów. Z uśmiechem na twarzy pędzić w jego kierunku za każdym razem, gdy pojawi się na horyzoncie, niespodziewanie znajdując dostatecznie dużo czasu, by faktycznie zaplątać się gdzieś w okolicy. Zaskakująco jednak, wcale nie było tak, jak Robin sobie wyobrażał, chociaż i ta bajeczna wizja w jego głowie umarła zaraz pierwszego dnia, gdy wypatrzył gdzieś Nathaira. Nie było tak, że szczególnie tego pragnął, szczęścia, miłości, radości, roześmianej twarzy na swój widok... nie przepadał za tym, bo ludzka twarz wyrażająca strach czy zból była o niebo ciekawsza. Wszystkie te zakrzywienia, zmarszczki skóry gdy otwiera się buzię w głośnym krzyku, zaciśnięte powieki, kiedy stara się powstrzymać uciekające z kącików oczu samotne, małe krople łez.
- Ale ten tutaj, jak sam mnie nazwałeś tak nieprzychylnymi określeniami... właściwie sam ich użyłem, ale poniekąd odbijająca uroki tarcza skierowała je ponownie ku mnie... W każdym razie, ten tutaj jest po twojej stronie. Wiesz, że nie mam zamiaru Cię karcić, kiedy zachowujesz się grzecznie, ale o! Ostatnio z tym jest co raz gorzej.
Cofnął ręce, przesunął palcami po własnym gardle. Uścisk obcych dłoni nadal był dla niego niczym żywy. Dlaczego prawie każdy chciał go pozbawić życia poprzez uduszenie? Swego czasu kojarzył nawet taki gest jako coś pozytywnego, ale ostatnio co raz częściej zaczynał zastanawiać się, czy ofiary po prostu starają się go zabić, a niekoniecznie jedynie zachęcić do dalszej zabawy.
Uwielbiał tą wybiórczość Nathaira, z całego zdania potrafił wybrać to jedno idealnie słowo, jak dziecko, które pokrywa się z góry do dołu rumieńcem zawstydzenia i pyta rodzica z udawaną butą: miłość? Ale mamo, ale tato, to nie dla mnie...
A jednak miłość jest wszędzie, nie można jej unikać, udawać że nie istnieje, że "mnie nie dotyczy".
- Nie mów tak, chłopcze. Może tego nie widzisz, twoje oczy pokryte są jeszcze mgłą młodości, ale wszędzie wokół... nie widzisz jej, ale ona jest. Starasz się za wszelką cenę odgonić od siebie te myśli, że wcale nie darzysz tej jednej osoby szczególnym uczuciem, że wcale jej nie kochasz. Jak tak można? Ja? Ja niby kogoś kocham? Niemożliwe! - Nie zrażało go tak parszywe podejście niższego do jego osoby. Gdy tylko odtrącił jego ręce, przełożył je na jego ramiona, niczym rodzic pokazujący świat swojemu dziecku, tylko nieco mocniej wbijając długie palce w jego ciało. Odrobinę bardziej brutalnie, upewniając się, że ślady wbitych paznokci jeszcze długo pozostaną odbite na jego ciele.
- Na pewno jest ktoś, kto ciągle zaprząta twoje myśli. Przyłapujesz się, że zaczynasz planować z pewnością, że ta osoba także będzie w twojej przyszłości, że nic się nie zmieni, tak pozostanie, bo tak jest najlepiej. Pragniesz dobra tej osoby, chcesz żeby była szczęśliwa, dbasz o nią nawet jeżeli ona cię rani. Bo miłość ma różne formy Nathairze. Nawet ty mnie teraz ranisz swoimi słowami, ale ja wcale nie mam zamiaru pozwolić życiu cię skonsumować.
Taki był dobry właśnie, momentami. Sam zastanawiał się, co siedzi w jego głowie, skoro takie słowa padają z jego ust. Resztki dobrego, starego anioła? Niemożliwe, umarły dawno, zdecydowanie zbyt odległy był to czasy, by w ogóle go wspominać. Miało się odczucie kopania w wielometrowej górze śmieci, a na dnie nie było nic, poza zgniłym do cna jądrem wszelkiego zepsucia.
- Przestrzeń osobista? Co to takiego? - zaśmiał się krótko, zasłaniając dla niepoznaki usta dłonią.
Puścił go jednak, w końcu musiał cały czas schylać się, kiedy chciał patrzeć mu prosto w oczu. A innego wyjścia nie było, kiedy tak mądra wiedza sypała się z jego jasnych, wąskich ust. Nadal czuł swąd i słyszał krzyki. Gdzieś w tyle głowy minimalnie zastanawiał się z czym mają do czynienia. Nie poruszali się, nie oddalali od tego miejsca, więc najwyraźniej ktoś lub coś panowało nad nieznanym zjawiskiem. Ogień... nie przepadał za tym żywiołem, ale jak na ironię to właśnie nad nim sprawował władzę. Swój własny płomień był jednak niegroźny, jak przyjaciel, który zabija wszystko, poza wiernym druhem.
- Skrzywdzisz mnie? - Zaśmiał się głośno. Niemal zakrztusił tym okropnym śmiechem, którym długo i dobitnie się śmiał. Trzymał się za brzuch i zwijał w próbie opanowania- Skrzywdzisz mnie? - przetarł łezkę z kącika oka. - Muszę Cię rozczarować chłopcze. Nie ma już nic na czym mi zależy, nie masz jak mnie skrzywdzić.

/Blin mówił, że mamy pisać dalej, bez jego ingerencji, jeżeli olaliśmy póki co wydarzenie I:
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie   •  Martwy las - Page 4 Empty Re: Martwy las
                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 4 z 6 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6  Next

 
Nie możesz odpowiadać w tematach