Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Misje :: Retrospekcje


Strona 2 z 3 Previous  1, 2, 3  Next

Go down

Westchnął głęboko. No i po co drążył ten temat...
- Anioły nie zsą gośćmi...- Ostrożnie wyciągał pęsetą igliwie ze świeżej rany, starając się ignorować cudowną fakturę piór pod palcami.
To nie anioł...
Wystarczyłoby jedynie włożyć trochę więcej siły... Jedno mocniejsze szarpnięcie, żeby usłyszeć cudowny trzask pękniętych kości, łagodne przesunięcie noża wzdłuż odsłoniętych mięśni, a te cudowne skrzydła byłyby już tylko jego...
To nie anioł.
Racja.
Abraham otrząsnął się z kilkusekundowego zaćmienia, zaciskając usta w wąską kreskę. Nie miał pojęcia czy jego gość jest zwykłym desperatem. Może nikt nawet nie zauważyłby jego zniknięcia... Może był kimś przydatnym, kogo warto trzymać pod ręką, tak w razie gdyby nad kościołem zebrały się ciemniejsze chmury.
Pochylił się nad Krukiem, strzepując mu z karku resztki ziemi i brudu po niefortunnym lądowaniu.
- Gdybyźś był aniołem... Muzsiałbym cię zsabić...- Mruknął mu wprost do ucha.- Taki grzeczny prowadzony na śmierć... Taki wzsspaniały baranek ofiarny... Piękna ofiara.- Pokręcił powoli głową, przesuwając palcami wzdłuż kręgosłupa Kruka.
Zaraz potem wyprostował się, wracając do czyszczenia ran. Łagodnie ujął ranne skrzydło w dłonie, upewniając się, że nie jest złamane. Nie miał zamiaru przestraszyć swojego gościa, ale skoro ten cały czas drążył temat kapłanki, Abraham nie mógł mu odmówić wyjaśnień. To nie była żadna tajemnica, że anioły nie były mile widziane w Górach Shi. Inna kwestia, że nie wszyscy musieli wiedzieć co dokładnie się z nimi tu działo. To co dla kapłana było rzeczą oczywistą, a z czasem stało się wręcz naturalne, niekoniecznie musiało być takie dla innych.
Miał tylko nadzieję, że Corvum nie postanowi zrobić czegoś głupiego, jak choćby próba ucieczki, która zapewne skończyłaby się dla niego tragicznie już parę kroków za drzwiami lecznicy.

- Zdezsynfekuję ranę, ale...- Odłożył pęsetę ostatecznie zadowolony z efektu. Przesunął spojrzeniem po głębokiej szramie.- Przyda zszsnieczulenie.
Zazwyczaj całkowicie ignorował samopoczucie swoich pacjentów, ale ci z reguły byli albo wystarczająco naćpani by nie kontaktować jeszcze przed zabiegiem, albo należeli do podgatunku edeńskiego. Tu jednak trafił mu się całkiem przytomny przypadek. Warty lekkiego zachodu...
Dlatego też podszedł do regału ściągając z niego czarkę i buteleczkę przeźroczystego płynu. Przelał wpierw zawartość flaszki, po czym zgarnął z biurka skalpel.

Stanowczym ruchem rozciął opuszkę swojego palca wskazującego, pozwalając krwi spłynąć po ściankach naczynia. Piętnaście kropel. Nie mniej nie więcej. Zaraz potem otarł palec w chusteczkę wyjętą z butonierki i podsunął różowawy płyn wymordowanemu pod nos.
- Do dna.- Rzucił ze stoickim spokojem, jakby wszystko co przed chwilą zrobił było całkowicie normalną praktyką lekarską.
                                         
Abraham
Egzorcysta     Opętany
Abraham
Egzorcysta     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Abraham Shimizu


Powrót do góry Go down

Dzielny pacjent ani pisnął, nasłuchując rozmówcy za nim. Skupienie całej uwagi na słowach i dotyku pozwalało zachować całkowity spokój. Nie drgnął na wyciąganie tych niewielkich pamiątek z lasu, jedynie na początku zacisnął mocniej zęby, by kolejno pozwolić się nieco rozluźnić, co w obecnej sytuacji mogło być dość ciężkie. Nie każdy lubował się w takich zabawach.
W szczególności tych Abrahama.
Mógłby pożałować dociekania, gdyby nie był Krukiem. Czy słyszał o aniołach, tutaj? Oczywiście, że tak, choć nigdy nic szczególnie interesującego. Mało kto był chętny do odpowiadania na jego pytania z tym związane, a jakby nie patrzeć, znał parę aniołów. Może lepiej będzie, jeśli nie przyzna się do tego w obliczu istnych psychopatów na tym punkcie. Szkoda by była, gdyby Drug-On stracił długo stażowego medyka. Znaleźć kogoś na jego miejsce z takimi umiejętnościami, a przede wszystkim wyrobić zaufanie, zajęłoby długie miesiące. Nie no, pewnie wcześniej czy później znalazłby się ktoś. Nigdy nie uważał siebie za niezastąpionego. Był jednym, małym elementem łatwym do wymianu przy jego uszkodzeniu. A czy był kimś ważniejszym? Ciężko stwierdzić. Mimo wszystko dobrze byłoby nie robić mu większej ałci niż miał obecnie.
Zrozumiał. Dwa razy nie trzeba mu powtarzać. Delikatne ciary przeszły przez kręgosłup wraz z dotykiem Abrahama. Istny psychopata! Chociaż jakby tak spojrzeć na innych...Wcale nie odbiegał rażąco. Miał to cholerne szczęście, że ten widział go wpierw w bardziej ptasiej wersji. Na tłumaczenie się mogło zabraknąć czasu. Mimowolnie poprawił się, delikatnie odwracając głowę za siebie, łypiąc kątem oka.

Ah, więc fanatyzm na tym punkcie jest jak najbardziej potwierdzony — Wziął głębszy oddech, dosłownie widząc przed oczami wizję złożenia w ofierze. Kto jak kto, ale Kruk chciał jeszcze trochę pożyć. Nie tyle dla siebie, co dla innych, ale to mało istotny szczegół. — Nie dziwię się więc reakcji. Masz dla nich jakieś sensowne wytłumaczenie czy zakładamy, że do tego czasu powinienem sam sobie poradzić? — zapytał jakby z nudów, przechylając łepetynę w drugą stronę.
Gwałtownie spiął się na bezpośrednie dotknięcie skrzydła. To jasne, że w chwili obecnej był nieco nieswój. W końcu został porównany do bezmyślnego baranka idącego wprost w paszcze lwa. Wyglądał tak. A nawet zachował się tak, pozwalając sobie pomóc. Oh cholera, byłoby miło, gdyby jednak wierzący nie mieli chrapkę na jego zamordowanie. Syknął przez zęby, mimo wszystko dając sobie pomóc do końca.
Zwichnięcie. Oj, trochę zabawy będzie zanim dojdzie do stanu używalności. Przynajmniej nie będzie próbował odpieprzać podobnych wyczynów akrobatycznych w powietrzu.

Z nieskrywaną ciekawością śledził dalsze poczynania. Gdyby tylko był w swoim gabinecie...! Tam miał wiele lekarstw i specyfików, mogących pomóc w obecnej sytuacji. Myślał, że w lecznicy znajdzie się coś takiego, dlatego widząc jak mężczyzna przelewa swoją...krew...do naczynia, nie za bardzo wiedział jak zareagować. O kurwa. Był świadkiem różnych rzeczy, ale nigdy nikt nie kazał mu wypić krwi. Jakkolwiek dziwnie by nie wyglądała. Zawahał się. Zaintrygowany, a zarazem w pewien sposób nieco zniesmaczony, choć to drugie szybko ustąpiło pierwszemu. Przybliżył naczynie do twarzy, zaciągając się zapachem.
Genial... Co to tak właściwie jest? Krew. Twoja. Zakładam, że to cholerstwo też Cię dotknęło, tylko co tak dokładnie? — Kolejny, głęboki oddech. Wciąż się wahał, w końcu nie wiedział jakie właściwości ma ten specyfik. A mimo to cholernie ciągnęło do spróbowania.
Raz kozie śmierć!
Wypił. Delikatnie wykrzywił się na pierwsze wrażenie mdlące smaku.
Znam skądś ten smak...Cholera, dobre. — Mlasnął ustami, oblizał wargę i parsknął cichym śmiechem. Ciepło rozlewające się wewnątrz uderzyło go, pojawiając się znikąd. Oho. Coś czuł, że chyba będzie pojawiał się tu częściej i to z własnej, nieprzymuszonej woli. Ostatecznie uznał za stosowne ułożenie się na stole. Siedząc w końcu mógł poruszyć się, a wtedy cała operacja poszłaby w pizdu.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Fanatyzm?
Abraham uniósł zaskoczony brwi, zupełnie jakby nie spodziewał się, że kiedykolwiek zostanie określony mianem ekstremisty. Zwłaszcza, że nawet przez myśl mu nie przeszedł pomysł składania w ofierze Kruka, który nie był ani aniołem ani nawet wrogiem kościoła. Jasne mógł być szpiegiem, ale... Kapłan nadal miał w pamięci ten popisowy upadek.
Poza tym... Gdyby Abraham naprawdę chciał się pozbyć swojego towarzysza, prawdopodobnie nawet nie fatygowałby się po niego do lasu. Nie on tu był od wykonywania brudnej roboty. Dlatego absolutnie szczerze nie rozumiał dlaczego Corvum wydaje się być przerażony swoim położeniem.
- Takie jezst prawo Ao. Nie mi zs nim dyzskutować.- Stwierdził jedynie, kręcąc lekko głową. Nie chciał wchodzić w rozważania religijne. To nie był ani odpowiedni czas, ani miejsce na to.

Fakt, w lecznicy Abrahama ciężko było o jakiekolwiek współczesne leki. Natomiast nie można było mu odmówić posiadania niemałej kolekcji ziół, pedantycznie przechowywanych w opisanych słoiczkach na regałach.
Ściągnął kilka z nich, odwracając przy okazji głowę, zupełnie jakby chciał się upewnić czy jego dzielny pacjent grzecznie wypił znieczulenie.
- To opium.- Powiedział spokojnie, przesypując zioła do moździerza i zalewając je czystym alkoholem.- Moja Matka była uzależsniona od mleka makowego. Ta mutacja to jakaźś dziwaczna odmiana zsezspołu płodowego.
Nie wszyscy kończą jako wrona-nielot. Niektórzy na przykład mieli randez-vous z narkotykami we własnym organizmie jeszcze przed narodzinami.
Abraham absolutnie nie narzekał. Mógł trafić gorzej. Opium w krwi było wystarczająco mocne, żeby powalić wymordowanego i równie przydatne, kiedy brakowało pod ręką typowo „miastowych” medykamentów. Rozcieńczone gwarantowało, że Kruk zachowa względną przytomność podczas całego zabiegu i mu nie odpłynie do narkotycznej strefy marzeń i majaków.

Pochylił się nad wymordowanym, odkażając ranę ziołowym wywarem. Nawet pomimo znieczulenia nie było to z pewnością najprzyjemniejsze doświadczenie, ale mogło być gorzej. Dużo gorzej, patrząc na głębokość obrażeń.
Po raz pierwszy zaczął się też zastanawiać co z Corvumem zrobić już po zabiegu. Ani przetrzymywanie go do czasu aż pęknięte skrzydło się zagoi ani wypuszczenie go samego zwłaszcza w okolicach gór Shi nie było zbyt mądrą decyzją. A odprowadzać go za rączkę do domu nie zamierzał. Desperacja to niebezpieczne miejsce dla wymordowanych jego pokroju.

Samo zszycie ran nie trwało jakoś straszliwie długo. Nie miał co prawda staplera ani wchłanialnych nici, ale komu by się marzyły takie luksusy na Desperacji? Poza tym wychodził z założenia, że Kruk jest dużym chłopcem i sobie jakoś poradzi z usunięciem szwów.
Ostatni supełek i gotowe.
Przy okazji założył też opatrunek na pęknięte skrzydło, z bólem serca oddając część drogocennych bandaży. Ale czego się nie robi dla pacjentów...
Przysiadł na krześle, przytarganym nieco wcześniej pod sam stół operacyjny. Tak, żeby twarzą znaleźć się mniej więcej na wysokości twarzy pacjenta.
- Będziesz żył.- Stwierdził, zawijając resztę dość grubej nici na szpulkę.- Ale powzstrzymaj zsię od latania przezs pewien czazs.
                                         
Abraham
Egzorcysta     Opętany
Abraham
Egzorcysta     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Abraham Shimizu


Powrót do góry Go down

Oj no już bez przesady! Nawet super-duper szpiegom zdarzały się wpadki, a to, że ta była cholernie komiczna wcale nie skreślało jego ewentualnej kariery szpiegowskiej! W końcu, hej! Najciemniej pod latarnią. Nikt, ale to nikt w Kościele Nowym Wiary (albo gdziekolwiek indziej) nie spodziewałby się tak niezdarnego w chwili obecnej jegomościa w roli takiej, a nie innej. Może i Kruk sprawiał wrażenie nieudolnego ale w rzeczywistości miał tak wyłącznie z lataniem. Cóż poradzi, że nie potrafi tego opanować, a kiedy w końcu zechciał ruszyć dupę na próby ogarnięcia tej skomplikowanej sztuki - nie miał dobrego nauczyciela. Nadal nie ma. I pomyśleć, że najlepszym byłby dla niego jakiś pierzasty kolega, bo kto inny? Nie znał za wielu Wymordowanych z skrzydłami na wzór jego. To jedyne co przychodziło mu do głowy. Niestety obecnie nie znał bliżej żadnego zdolnego mu pomóc w tym niecodziennym problemie. Może i lepiej...Gdyby powiedział o tym, jego kompan byłby wielce oburzon i niezadowolony z bratania się z aniołami i mógłby, o zgrozo, oskarżyć go o współpracowanie z nimi! Wtedy nie byłoby odwrotu od zapoznania się z lodowatymi lochami Kościoła. Chociaż, może poznałby jakąś ładną truposzkę-szkieletorkę czy coś...

Opium...Stąd znam ten smak, no tak, wszystko jasne. — Pokiwał głową ze zrozumieniem, nie kryjąc szczerej ciekawości. Jak to możliwe? Wirus nigdy nie przestanie zaskakiwać nawet medyków. Swego czasu, kiedy jeszcze mieszkał w mieście, interesował się jego tematyką. Ta cała otoczka nieprzewidywalności...Oh boże-czy może Ao- co tu się do cholery wyprawia?

Przez cały ten czas spokojnie leżał, bez ruchu, coraz głębiej popadając w bardziej odrealiowy świat. Biorąc tak często używki, głównie własnej roboty, miał pewną słabość do nich i organizm mimowolnie jakoś chętniej je przygarniał. Więcej, więcej. Kruk chciał więcej i nawet nie walczył z tym uczuciem. Chłonął je w każdym calu. Delikatnie odpływając, fantazjując gdzieś na granicy świata rzeczywistego z tym fikcyjnym w pełni narkotykowym bajaniom, nie czuł niemal bólu. Tylko początkowo było mu strasznie niekomfortowo. Czuł co z nim robi, był tego świadomy. Tylko z każdą kolejną chwilą przestał zwracać na to najmniejszą uwagę, skupiając się na intensywnych kolorach i tym, co dzieje się w jego głowie.

Przytomny. Świadomy. Błądzący oczami po twarzy swego medyka. Zamrugał parę razy oczami. Słyszał jego głos jakby zza ściany, jakieś cholernej, gęstej mgły. Uniósł głowę, z cichym jękiem podparł się łokciami, by podnieść się stopniowo z stołu. Otworzył usta chcąc coś powiedzieć. Zamknął je. Przetarł dłonią twarz. Wstał całkowicie z lekką chwiejnością, nieobecnym wręcz wzrokiem spojrzał raz jeszcze na Abrahama, widocznie próbująć przetworzyć informacje. Coś się przepaliło w mózgu.
Welche Schlampe flog...?¹ — wystękał z pełną powagą i w jednej chwili padł na ziemię jak długi w ostatnim przebłysku świadomości łapiąc się krawędzi stołu, w który przydzwonił głową. Cóż...przynajmniej w skrzydła nic więcej nie zrobił.



¹Welche Schlampe flog...? - Która dziwka/suka latała?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Coś w logice poświęconej szpiegom niewątpliwie było i zapewne, gdyby Ab się nad tym wszystkim nieco poważniej zastanowił – to pewnie zacząłby być o wiele bardziej podejrzliwy, ale... Teraz nie miał na to czasu. Zwłaszcza, w chwili, gdy Kruczek podniósł się ze stołu tuż po szyciu.
O nie, nie, nie.
Jęknął jedynie w myślach. Jego krew nie była zwykłym opium, nie działała w ten sam sposób, a Kruk stracił wystarczająco swojej krwi, żeby być o wiele bardziej osłabiony niż kiedy przyjmował zapewne standardowe dawki narkotyków.

Medyk zdążył tylko poderwać się z krzesła, które z łomotem opadło na kamienną posadzkę, co częściowo jedynie zagłuszyło huk uderzenia głowy wymordowanego i jego łupnięcie o podłogę.
Co za kretyn!
Spojrzał krytycznie na walającego się po posadzce Corvuma, zupełnie jakby analizował, czy jest w  stanie go podnieść lub chociaż przeciągnąć do sali dla wypoczywających chorych.
Pewnie by dał radę, ale... wizja narażenia się na ośmieszenie i ploteczki przed całym kościołem, absolutnie zagłuszała najdrobniejszy przejaw empatii w serduszku Aba. Poza tym... Kruk nie byłby tam bezpieczny. Tu większość ludzi wpierw zabijała, potem zadawała pytania.

Na (nie)szczęście w tej samej chwili do gabinetu wpadł rosły wymordowany. I jeśli pierwsza kapłanka wydawała się być wariatką, tak tu mieli do czynienia z ewidentnym przypadkiem zbiegłego kryminalisty, który pół swojego życia odsiedział w  specowskiej wersji Alcatraz, a teraz poszukiwał jedynie schronienia przed „sprawiedliwością” w objęciach sekty. Przysadzisty, z ponurą gębą kogoś kto w życiu staruszki przez ulicę nie przeprowadził i sąsiadom dzień dobry na klatce nie mówił, mężczyzna rozejrzał się po gabinecie, dość szybko natrafiając wzrokiem na pochylonego nad Kruczkiem kapłana.
- O... Och, szczęść Ao...- Odchrząknął niepewnie wierny, drapiąc się nerwowo po policzku. Ale przynajmniej odłożył grzecznie topór, którym moment wcześniej jeszcze wymachiwał.-... Ja żem myślał, że kto się włamał i próbuje okraść czy co...
Abraham wyprostował się wreszcie, kręcąc jedynie przecząco głową. Mężczyzna poszedł nieco bliżej. Omiótł powalonego narkotykami Kruka krytycznym spojrzeniem, po czym spojrzał nieco niepewnie na medyka.
- Skrzywdził was ten skrzydlaty...? A co on w ogóle taki jakiś połata...- Ton lekko uderzył w pogardliwy warkot.
- Nie. - Westchnął jedynie. Nie miał siły tłumaczyć wszystkim dookoła, że nie mają do czynienia z pomiotem anielskim. Istniała całkiem spora szansa, że jego słowo mogłoby nie wystarczyć i postanowiono by wziąć Ao ducha winnego wymordowanego na sąd... Więc po prostu milczał, ułożywszy dłonie na biodrach, zupełnie jak gdyby tylko czekał na jakiś komentarz odnośnie zabandażowanego skrzydła i świeżych szwów. Najwyraźniej jednak wierny nie był aż takim kretynem na jego wyglądał, bo jedynie nieśmiało spuścił wzrok, wyłamując sobie nerwowo place.
- Nooo... To ja już może pójdę...- Wyjąkał, rozglądając się na boki, ewidentnie szukając jakiegokolwiek pretekstu, żeby uciec z gabinetu jak najszybciej. Wycofywał się przy
- Zstój.
Mężczyzna pobladł, pozwalając sobie jedynie na zerknięcie kątem oka na młodego medyka, który skrzyżował ramiona na wysokości klatki piersiowej, wskazując gestem głowy na nieprzytomnego pacjenta.
- Zskoro już tu jezsteś – przydazsz mi zsię.- Abraham przeszedł nad Kruczkiem, zgarniając swoje narzędzia ze stołu.- Zsnieś go do lochów. Będę nad nim... pracować, więc zsnajdź jakąźś zsuchszą celę. I nie rzucaj nim zsa bardzo. Czy to jazzzsne?- Abraham odwrócił się w stronę wiernego dopiero wypowiadając ostatnie słowa, chcąc się upewnić, że do pustej łepetyny osiłka wszystko dotarło jak należy.
Mężczyzna skinął grzecznie głową, szybko podnosząc Corvum i przerzucając go sobie przez ramię, jakby ten ważył nie więcej niż worek kartofli.
A potem bez słowa wyszedł z gabinetu...

[…]

Cele w lochach KNW nie były najprzyjemniejszym miejscem na świecie. Ba, nazwać je „znośnymi” to już wielki eufemizm, co dopiero „zdatnymi do życia”. Znajdujące się w podmokłych grotach, zawilgotniałe i zimne, pozbawione całkowicie dostępu do światła, pomieszczenia spełniały się w swojej roli więzienia, nigdy nie pretendując do tytułu „najlepszego kurortu Desperacji”. Kruk nie wylądował w najgorszym z nich. Sucha podłoga, brak towarzystwa wszechobecnych szczurów czy wysłużony materac, na który został rzucony przez wymordowanego wiernego – w całym tym nieszczęściu, miał ogromne szczęście.

Abraham wszedł do środka trzymając w rękach koce i pochodnię, którą szybko umieścił w żeliwnym uchwycie, oświetlają całą żałość tego miejsca. Po krótkiej chwili i sprawnej ucieczce wiernego, zostali znów sami, więc chłopak mógł odetchnąć z ulgą. Odstawił przewieszony wcześniej przez łokieć koszyk na ziemię.
Mamrocząc pod nosem mało składne przeprosiny, podłożył Krukowi jeden koc pod głowę, a drugim go przykrył. Przysiadł w nogach łóżka, czekając aż wymordowany się ocknie.
                                         
Abraham
Egzorcysta     Opętany
Abraham
Egzorcysta     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Abraham Shimizu


Powrót do góry Go down

Całe szczęście nie wiedział co dzieje się w pomieszczeniu pod jego "nieobecność" mentalną czy tam świadomościową...Cholera, jeden pies, każdy wie o czym mowa! To nawet lepiej niż gdyby miał być przytomny. Obyłoby się bez zbędnych nieprzyjemności, które czekałyby go tak czy siak, a zdecydowanie lepiej przeżyć je nie wiedząc o nich i ich nie odczuwając...Do czasu. Właśnie, do czasu, bo w końcu trafił tam, gdzie za cholerę trafić nie chciał. Co prawda wyobrażał sobie swój pobyt w zimnych, wilgotnych ścianach celi, bez światła, wody zdatnej do picia, z towarzyszami w postaci szczurów. Generalnie to niezbyt uśmiechało mu się dzieleni z nimi ochłapów jedzenia, które miałby dostawać aż do momentu skazania na śmierć - złożenia jako ofiarę...Cholera wie co oni tam robili z więźniami! I chyba wolał tego nie doświadczyć na własnej skórze. Nie, póki życie było mu wyjątkowo miłe, pomijając oczywiście te nieudane loty.

Nie czuł jak był niesiony niczym porwana księżniczka przez rozbójników. Nie czuł niczego, aż do momentu wybudzenia. W pierwszym momencie poczuł rwący ból w ciele. Cholera jedna wie czy to wciąż po profesjonalnej operacji, czy efekt rzucania o ściany jak szmacianą lalką. Ustępował stopniowo, pozwalając otworzyć delikatnie oczy. Ciche stęknięcie wyrwało się spomiędzy warg Kruczka, dając jasny znak o jego przebudzeniu się po tym całym, jakże ciekawym incydencie. Do oczu doszło światło pochodni, pozwalając na ujrzenie postaci przebywającej w nim w celi. Kompletnie zdezorientowany nie wiedział co się dzieje. Dał sobie chwilę na dojście do siebie. Dopiero po tej chwili rozejrzał się po celi totalnie zdezorientowany. Błądził wzrokiem po niezbyt przyjemnych widokach, po ścianach, materacu na którym podniósł się do półsiadu. Otuliwszy się szczelniej kocem poruszył delikatnie skrzydłem.
Co tu się, kurwa, odpierdoliło i dlaczego jestem w jakiejś pierdolonej celi? — przełknął głośno ślinę, wbijając oczy w Abrahama. Zdecydowanie był zdezorientowany, w pewnym stopniu poddenerwowany, a nawet dało wyczuć się w jego głosie pewną nutkę strachu.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Och... Obudził się.
- Wiem, ższe mi nie ufazsz i mazsz do tego pełne prawo...- Powiedział cicho, mrużąc oczy. W świetle pochodni widział jeszcze gorzej niż zwykle, a uciążliwy ból głowy dopominał się coraz mocniej o uwagę. Powinien natychmiast przestać forsować wzrok, ale... okoliczności nie były na tyle sprzyjające. Pozostawanie ślepym sam na sam z rannym, przestraszonym pacjentem było bardziej niebezpieczne niż utrata wzroku na kilka następnych dni.
Podciągnął nogi pod brodę, układając na kolanach policzek i spoglądając bokiem na wybudzonego Gabriela.
-... ale tu będziesz bezspieczny Kruku. Na górze grozsiłyby ci zstraszne rzeczy.

Abraham zachowywał się zupełnie spokojnie. Zupełnie jakby czyhająca z tyłu głowy wizja, że zostanie zaatakowany w pierwszym, całkowicie słusznym akcie działania wymordowanego instynktu samozachowawczego, nie tylko mu nie przeszkadzała, ale nie istniała. Odetchnął głęboko, odwracając wzrok od Kruka, po czym wskazał dłonią na koszyk stojący przy łóżku.
- Pzrzyniosłem ci wodę, coś do jedzenia i zsioła przeciwbólowe. Czy potrzeba ci czegozzś jezszcze?- Poza oczywiście wypuszczeniem na wolność, bo tego nie mógł mu zagwarantować przez następne dwa, trzy dni.- Nie mamy tu zsbyt wielu kzsiążek, które mogłyby ci pomóc zsabić czazs, ale... mogę czegoś poszukać.
                                         
Abraham
Egzorcysta     Opętany
Abraham
Egzorcysta     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Abraham Shimizu


Powrót do góry Go down

Westchnął głośno raz jeszcze, chwilę memlając językiem w ustach nie do końca wiedząc co powiedzieć. Nie był jakoś szczególnie skory do błagania o wypuszczenie, naciskania na kapłana Kościoła, właściwie...Naprawdę nie wiedział co zrobić. Wydawało mu się, że był jeszcze otumaniony narkotycznym wpływem krwi Abrahama. Cholera. Na samą myśl poczuł wewnętrzne pragnienie. To było naprawdę głupie w obecnej sytuacji. Nie powinien ani o tym wspominać - bo jak mniemał, to przez to cholerstwo znalazł się w tym cholernym lochu czy gdziekolwiek był - ani tym bardziej o to prosić.

Oczywiście, że mam prawo — burknął niewyraźnie, zerkając to na towarzysza, to na koc, to na pochodnie, której światło rozpraszało uwagę Kruczka. "Tu będziesz bezpieczny". Nie wyglądało na to, by faktycznie miał być bezpieczny. Jakoś niezbyt tak się czuł. A powinien! Cholera, cholera. Wypuście mnie stąd! Pokręcił głową na boki. Sięgnął dłonią do twarzy, przeciągnął jej wierzchem po oczach, policzku. Miał cichą nadzieję, że to wszystko było jakimś nieprzyjemnym snem i zaraz wybudzi się, nie mogąc spać przez następne tygodnie. Te cholerne bezsenne noce dawały nieraz o sobie znać ze zdwojoną siłą. Nawet już w kościach czuł, że przez kolejne dni spędzone tutaj nie zmruży oczu ani na chwilę, wyczekując przełomowego momentu.
Nie czuję żeby to było bezpieczne miejsce. Szczególnie siedząc...tutaj. Dobra, dobra. Rozumiem. Skrzydła i te sprawy. Nie lubicie aniołów. Ale czy to NAPRAWDĘ konieczne? Nie ma żadnego innego rozwiązania? I co potem? Ile mam tu siedzieć? — mruknął znacznie wyraźniej. Było z nim coraz lepiej. Odzyskiwał życiowe siły.

Właściwie...Mogę mieć jedną...małą prośbę — zaczął w miarę cicho, zastanawiając się czy ktoś jeszcze ich słyszał. — Twoja krew. Czy mogę trochę-...? — ugryzł się w język, odwracając wzrok gdzieś na ściany.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

- Nie lubicie aniołów.
Naprawdę Corvum uważał, że to takie proste? Może rzeczywiście tak było? Może po prostu „nie lubili” aniołów? Może Ab mógł go wypuścić i pozwolić pochwycić się tuż za progiem lecznicy, gdzie nikt nie uwierzyłby medykowi, że to wymordowany. Przymknął na moment oczy. Zapewne istniało wiele innych rozwiązań, jednak w tamtej chwili, żadne nie przyszło mu do głowy. To jedno było najpewniejsze. Tylko tu nie wzbudzałby podejrzeń, a Abraham miałby mnóstwo argumentów dlaczego nieznajomy zniknął tak szybko z celi.
Co potem?
Och, na to pytanie mógł mu odpowiedzieć...
- Tak długo, aż będziesz w zstanie zsię przemienić w ludzką pozstać. Potem zsdematerlizsujesz zskrzydła i odejdziesz jakby cię nigdy tu nie było. Wrócisz do zsiebie i będziesz omijał góry Shi...- Wyszeptał wręcz konspiracyjnie, przysuwając się się do wymordowanego. Był blisko, możliwe, że zbyt blisko... Tak na wyciągnięcie chudej ręki.
- Chcesz żebym ci powiedział co czeka skrzydlatych bezs opieki na górze...?- Zapytał tylko, zerkając nerwowo na drzwi, zupełnie jakby sam paranoicznie obawiał się podsłuchu.
- Zsprawdziliby czy nie jezsteś aniołem, zsaciągnęli przed ołtarz, zsmusili do zsamordowania jakiegoś niewinnejgo szczenięcia...- Uniósł kąciki ust, widząc jak Kruk ucieka wzrokiem. Krew?
Zerknął na ranę, którą zrobił sobie nie tak dawno w lecznicy. Nie zamierzał Corvum'owi odmawiać, a skoro tak ładnie prosił...
Lepiej spędzić tych parę godzin ze zrelaksowanym pacjentem niż zwierzęciem zamkniętym w klatce, prawda?

Abraham odnalazł dłonią wystającą sprężynę materaca, wbijając ją mocno w palca. Wzdrygnął się, zagryzając dolną wargę. Zabolało.
Co innego jednak dźgać się zaostrzonym skalpelem, gdzie najdrobniejszy ruch przecinał skórę, a co innego zardzewiałą sprężyną. Skutek był jednak ten sam.
W powietrzu uniósł się delikatny, mdły zapach, zupełnie jakby ktoś przyniósł do celi bukiet maków.
Przysunął delikatnie palec do ust Kruka, jasno dając do zrozumienia, że nie ma na podorędziu żadnego naczynia do którego mógłby przelać krew.
                                         
Abraham
Egzorcysta     Opętany
Abraham
Egzorcysta     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Abraham Shimizu


Powrót do góry Go down

Czy uważał czy nie...Ciężko właściwie stwierdzić. Choć można tego nie zauważyć, Niemiec naprawdę miał swój rozum i potrafił łączyć fakty. "Nie lubicie aniołów" zostało rzucone bardziej na szybko, nie biorąc poprawek na wszelkie sprawy religijne czy jakie tam sobie wymyślił Kościół Nowej Wiary. Naprawdę nie chciał się w to jakoś szczególnie zagłębiać, a mimo to...Robił to. Dość nieświadomie, wodzący czystym zaciekawieniem. A jak to powiadają - ciekawość pierwszym stopniem do piekła. No i masz Ci go los! Trafił do małego piekiełka. Mamusia ostrzegała, mały Kruczek nie posłuchał się i co się stało? No to się stało. I w pewien sposób było to dość przykre, jak drobne wypadki potrafiły doprowadzić do czegoś tak ogromnych rozmiarów. Mimo wszystko nie miał co narzekać, zawsze mogło być gorzej.

To trochę potrwa — zauważył z wyraźnym niezadowoleniem. Kto chciałby zamienić się z Wymordowanym miejscami? Raczej niewielu. O ile ktokolwiek. Doskonale zdawał sobie sprawę, że jego regeneracja skrzydeł może zająć dłuższy czas. Zanim będzie mógł je ukryć minie nieco, więc miał czas by przemyśleć rzeczy, o których nigdy nie myślał. Latania w celi nie miał zamiaru próbować. Liczyć owieczek również. Oglądać nie było czego w celi...Może to czas rozwinąć w sobie muzyczną pasję? A może zostanie poetą i napisze w swej głowie jakiś smutny, rozgoryczony wiersz o przetrzymywanym, katowanym Smoku? Tak, to było to. W jego głowie aż roiło się od przeróżnych, możliwych do spełnienia scenariuszy. I nie żeby którykolwiek z nich mu się podobał. Oj nie. Po prostu chciał być kreatywny, a po powrocie do domu na pewno będzie miał co opowiadać.

Omijał Góry Shi...Rozumiem, że gdyby mi się tutaj spodobało, mam wlecieć w jakąś katedrę, kościół czy drzewo wystarczy? — Zapytał nieco śmieszkując sobie pod nosem. Chyba powrócił mu humor po tym całym otępieniu. Aż zadziwiające, jak bardzo potrafił zmienić swoje nastawienie w jednym momencie. Ale cóż się dziwić! W końcu, kurwa, znalazł się w nieznajomych lochach (nie żeby jakieś znał, you know), wybudzając się z nich, nie do końca pamiętając co się działo, w dodatku z uszkodzonym skrzydłem i zszytymi plecami.  Tak. Miał istny powód do śmiechów.
No dobra! Z drugiej strony przyda mi się chwila odpoczynku. Nie jest to pięciogwiazdkowy hotel, ale lepsze to niż nic. Przynajmniej wiedzą, że ruszyłem po zielsko, to nie będą od razu zajmować sobie dupy poszukiwaniami. Jeszcze jakaś drama by z tego wyszła, a konfliktów wolimy w tym przypadku uniknąć — rzucił z uśmiechem. Ten stary, dobry optymizm zawsze wychodził mu na dobre. Czuł się jakoś tak lepiej. Bardziej swobodnie. Tylko cholera...Nie odpowiadało mu, że cały pobyt w tym miejscu musiałby najpewniej przeżyć sam. Może raz na jakiś czas odwiedzi go poznany kapłan. Byłoby niezmiernie miło.

Wybieram opcję pozostania tutaj, brzmi znacznie lepiej — rzucił czy to bardziej do siebie, czy niego - sam Ao wie. Za to skupił się na poczynaniach znajomego. Poprawił się nieco, powracając wzrokiem na stałe. Sam zapach, pomimo pewnej mdłej nutki, sprawił, że oczy Kruka stały się jakby bardziej intensywne. Z zafascynowaniem wpatrywał się w ranę, zaciągnął zapachem i spojrzał raz jeszcze na Aba, kiedy ten podsunął swój palec. Niby to nie do końca higieniczne czy coś, ale walić!
Z delikatnym zawahaniem musnął koniuszkiem języka ranę, zgarniając kilka samotnych kropli. Głębokie westchnienie odbiło się od pustych ścian w celi. Zielone ślepia wpatrzone w twarz mężczyzny przymknęły się, pozwalając skupić się w pełni na smaku i tym błogim spokoju, przychodzącego wraz z spożyciem kilku niewinnych kropel. Był uzależniony. A teraz, kiedy dostał coś tak wspaniałego, nie potrafił się powstrzymać. Silna chęć ponownego zażycia narkotyku z jego krwi była nie na wolę Gabriela. Przełknął ślinę, przywierając wargami do wciąż krwawiącego palca. Delikatnie ssał, pozwalając rozluźnić się całemu ciału. Abraham nie musiał być geniuszem, by dostrzec, że jego towarzysz wyraźnie się uspokoił i zachłannie brał więcej. I więcej. Oderwanie się było cholernie ciężkie i towarzyszyło jemu wdzięczne spojrzenie. Pragnął więcej i tylko cudem powstrzymywał się przed powrotem do tego. Mimika twarzy, ruchy ciała, spojrzenie - zdradzał się z tym. Tak jak każdy, który spróbował tej krwi.
Rozmarzone westchnienie. Nie miał motywacji do jakiegokolwiek działania. Po prostu siedzieć i odpoczywać.
Cholera... — wydusił z siebie w końcu z trudem. — Tak dobrze... Przynajmniej pozwoli mi później zasnąć...
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

- Jezst inna droga na zsewnątrz, ale...- Zamilkł, zupełnie jakby żałując, że w ogóle poruszył temat. Trochę obawiał się, że przejście labiryntem skończyłoby się dla nich obu dość tragicznie, zwłaszcza, że sam Abraham mapy nie posiadał i słyszał bardzo nieprzyjemne plotki na temat tego co mogłoby ich znaleźć w podziemnych korytarzach.
Odchrząknął cicho, postanawiając zmienić temat. Wraz z Krukiem rozejrzał się po celi. No dobra, nie był to pięciogwiazdkowy hotel, to jasne, ale... było sucho i bezpiecznie, a to już coś, nie?
Abraham uniósł lekko brwi słysząc tekst o wlatywaniu w katedrę. Prawda jest taka, że gdy Ao rozdawał poczucie humoru, kapłan stał w kolejce po dar do przyciągania do siebie ofiar losu i baranków bożych.
- Może lepiej... zapukaj po prozstu do drzwi?- Zaproponował tonem podszytym błagalnym „już w nic nie wlatuj, nie chcę marnować na ciebie więcej cennych materiałów i lekarstw”.

W sumie... to nie byłaby taka zła opcja, jakby go odebrali. Abraham nie do końca co prawda był pewien kim byli owi „oni” i głęboko w serduszku miał nadzieję, że swoją pomocą poszkodowanemu, nie narazi Kościoła, aczkolwiek czyż nie mawia się, jakoby „dobrymi chęciami piekło było wybrukowane”?
Mógłby wtedy bardzo potulnie i po cicho przekazać komitetowi poszukiwawczemu swojego pacjenta, nie narażając ani siebie na zniesławienie, ani Kruka na odseparowanie głowy od reszty ciała.
- Mazsz rodzinę..?- Nie żeby go to jakkolwiek interesowało. Serio. Po prostu wolał wiedzieć, kto ewentualnie mógłby się wybrać na wielką akcję poszukiwawczą.

Przyglądał się Gabrielowi z całkowitym spokojem, starając się nie okazywać żadnych większych emocji, nawet jeśli wysysanie własnej krwi było bardziej nieprzyjemnym niż sensualnym przeżyciem. Ale widok tak bezbronnego Kruka sprawiał, że coś w czarnym serduszku Abrahama coś drgnęło.
Mógłbyś go teraz rozerwać na strzępy... Wyrwać skrzydła... Jest twój...
Przybliżył się jeszcze troszkę. Tylko troszkę.
Otrząsnął się, w pewnej chwili zabierając palec i przytrzymując go jeszcze przez moment na dolnej wardze Kruka. Nie. Nie mógł. To nie anioł.
- zStarczy.- Mruknął dość ostro. Zamiast tego przesunął delikatnie opuszkami po policzku wymordowanego, przesuwając powoli dłoń wzdłuż jego szyi aż na ramię.
Przesiadł się tak, by móc ułożyć głowę wymordowanego na swoich kolanach. Raczej nie spodziewał się po nim żadnego oporu w tej chwili. I nie, nie zrobił tego w przypływie jakiejś dziwacznej czułości czy potrzeby sprawienia, żeby Kruczek poczuł się w tej chujowej skądinąd sytuacji trochę lepiej. Abrahamowi głównie chodziło o to, aby móc choć na moment zamknąć oczy i pozwolić im odpocząć. Ból głowy bardzo powoli zaczynał mu dawać się we znaki, a nie chciał po sobie pokazać żadnej słabości. W tej pozycji miał pewność, że jego podopieczny nie podniesie na niego wzroku.
                                         
Abraham
Egzorcysta     Opętany
Abraham
Egzorcysta     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Abraham Shimizu


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Misje :: Retrospekcje

Strona 2 z 3 Previous  1, 2, 3  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach