Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum


Go down


jakiś czas temu, DESPERACJA



 Ostatnie dni mijały dość mozolnie. Porywcza natura Desperacji zdawała się uśpiona, przez co każdy najmniejszy szelest napinał wszystkie mięśnie w ciele Marshalla. Chłopak wiedział, że ten rozciągnięty na kilka dni spokój nie mógł zwiastować niczego dobrego; każdym lisim zmysłem wyczuwał nadchodzącą katastrofę. Problem leżał w tym, że nie miał pojęcia, kiedy się jej spodziewać, a żyjąc w zgodzie ze swoim pechem, był bardziej niż pewien, że wdepnie w jakieś nieszczęście w najmniej spodziewanym momencie. Jak. Zawsze.
 Los chciał, że stało się dokładnie tak, jak przypuszczał. Co za ironia.
 Jak gdyby nigdy nic przemierzał kolejne metry opustoszałego lasu. Drzewa pozbawione życia i chrupiące pod podeszwami wysuszone liście przypominały o powoli nadchodzącej zimie, lecz dzieciak nie wydawał się tym zbyt poruszony. Nie teraz, gdy bladą szyję otulał wciąż jeszcze miękki materiał niedawno zdobytej żółtej chusty. Mając za plecami cały gang wściekłych Psów, nie bał się szczypiącego w skórę zimna ani trudów kolejnego sezonu pełnego mrozów. A przynajmniej nie aż tak jak zwykle.
 Majtając przydługimi rękawami bluzy, nie zwracał nadzwyczajnej uwagi na otoczenie. Może właśnie dlatego to samo otoczenie postanowiło wziąć małą vendettę.
 Kierowany zapachem świeżej krwi nie od razu zauważył, że niedawno ubite zwierzę jest jedynie przynętą. Zbyt skupiony na ściskającym gardło głodzie przykucnął na ziemi, chcąc pozbawić martwą ofiarę resztek krwi. Postawione na sztorc czarne uszy co prawda wyłapały świst przecinanego powietrza, lecz przytępione zmysły nie zareagowały w porę. Wyciągnięte w kierunku posiłku ramię przeszywała na wylot strzała.
 Gdy kolejna przebiła mu bok, głos ugrzązł na dnie płuc wraz z zaczerpniętym naprędce oddechem.


Ostatnio zmieniony przez Rhett dnia 17.11.19 22:09, w całości zmieniany 1 raz
                                         
Rhett
Kundel     Opętany
Rhett
Kundel     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

 Zima zbliżała się coraz szybciej i aktualne, ostatnie bezśnieżne dni były najlepszymi, by dopracować pułapki na nieostrożną zwierzynę. Lazarus nawet nie liczył na obfity łup. Tym razem gnany wyłącznie swoją wygodą i niechęcią do bezpodstawnego wystawiania nosa z wygrzanej kryjówki, musiał dopracować cały system informowania go o aktywowanej pułapce.
 Ostatnie szlify, rozwinięcie cienkiego zwoju drutu, by zaczepić go o kolejną część wymyślnej konstrukcji i nagły zryw wyszarpał zawiniątko z rąk Borisa, jednocześnie rozcinając mu skórę na dłoni zbyt szybkim ruchem. Przekleństwo zamarło na końcu języka, a sam łowca zdołał tylko wbić zmrużone ślepia w kierunku, w którym umieścił pułapkę. Był zbyt daleko, by zauważyć czy cokolwiek się złapało czy może to jego zbyt mała delikatność naruszyła jeden z mechanizmów. Wahał się tylko przez chwilę, kalkulując czy jest sens podnosić się z kolan i mimo wszystko ruszyć leniwy zad, ale w końcu ciekawość wygrała.
 Odpiął od pasa maczetę i ruszył między drzewa, dokładnie tam gdzie wcześniej porzucił na wpół wypatroszonego jelonka. Ta nieprzydatna kupa sierści dziwnym trafem ciągle krwawiła jak ledwo co zarżnięta i Lazarus zaczynał podejrzewać, że tak naprawdę durny wymordek wcale nie umarł i non stop próbuje się regenerować, by w końcu mu zwiać w podskokach. Pewnie dlatego dla pewności upierdolił mu nóżki.
 Azarow nie potrafił się skradać i wyglądało na to, że wcale się nie starał, by ukryć swoją obecność. Wojskowe buciory z hukiem porównywalnym do wystrzału rozchodzącego się w cichym lesie miażdżyły pozostałości gałęzi i suchych liści. Najpierw bardzo pewnie, ale w miarę zbliżania się do swojej ofiary coraz wolniej i spokojniej. W pewnym momencie łowca nawet zmienił obraną ścieżkę, by na pewno zajść przynętę i tego, kto się na nią połaszczył od tej bezpieczniejszej strony.
Ale nam się trafił malutki złodziej – warknął, gdy już znalazł się na tyle blisko, że mógł zobaczyć z czym w ogóle ma do czynienia.
 Zdecydowanym plusem był fakt, że nie miał przed sobą rozjuszonej pumy królewskiej, ale widok dzieciaka jakoś wybitnie go nie zadowolił. Powinien upewnić się, że strzały utkwiły wystarczająco głęboko w jego ciele, by uniemożliwić mu ewentualny atak, ale aktualnie jedynym na czym potrafił się skupić były te cholerne wilcze uszka.
 Posłużą jako wabik do kolejnych pułapek.
                                         
Lazarus
Dezerter
Lazarus
Dezerter
 
 
 

GODNOŚĆ :
Boris Nikołajewicz Azarow; Lazarus bądź po prostu — Łajza


Powrót do góry Go down

 Czuł, jak ubranie przesiąka gorącą juchą; całe ramię i bok lepiły mu się do ubrania, ale był zbyt skupiony na promieniującym z tamtych miejscu bólem, żeby przejmować się byle dyskomfortem. Wpatrywał się w spadające na ziemię czerwone krople i już sam nie wiedział, czy był bardziej zawiedziony tym, jak łatwo dał się podejść, czy może tym, że właśnie marnowała się dobra krew.
 – Ale nam się trafił malutki złodziej.
 Zmarszczył brwi.
 – Wcale, że nie malutki! – cały rozeźlony od tej paskudnej obelgi nadął policzki, podnosząc spojrzenie różnobarwnych tęczówek na twarz mężczyzny. – Nawet bym ci udowodnił. Ale teraz nie mogę, bo wszystko mnie boli – burknął pod nosem; mimo obrażeń zachowywał się jak dziecko, któremu odmówiono posiedzenia jeszcze kilku minut po dobranocce. A przecież był już duży.
 Buntownicza postawa brała się głównie stąd, że niekomfortowe impulsy bijące od ramienia i boku dochodziły do niego jakby w spowolnionym tempie, lub zza jakiejś bariery otępienia; prawdopodobnie wciąż był w szoku po wpadnięciu w sidła. Dopiero po kilku długich sekundach ciemne uszy odchyliły się w tył, niemal niknąc między miękkimi kosmykami. Dotychczas ruchliwy ogon zamarł, przylepiając się bliżej uda, a ściśnięte w wąską linię usta oklapły do zbolałego wyrazu. Usiadł ciężko na ziemi, nie do końca nawet wiedząc, co powinien teraz zrobić. Wtedy też sobie przypomniał, że przecież miał towarzystwo.
 – To nie kradzież, skoro leżał tu sam! Jeśli jest twój, to mogłeś go lepiej pilnować, każdy mógł ci go podwinąć, a tak dostało mi się za nic – sam nie był pewien skąd siły na kłapanie jadaczką. Może to sprawka krążącej w żyłach adrenaliny?
 – Pomóż mi pozbyć się strzał, to ja ci pomogę złapać nowego jelenia. To sprawiedliwe – przytknął zdrową rękę do twarzy, czując pod palcami chłodną skórę. Krew już kilka chwil temu opuściła lico. Zachwiał się nieco, na razie jeszcze w porę opierając rękę o ziemię, by złapać równowagę.
 Świat wirował.
                                         
Rhett
Kundel     Opętany
Rhett
Kundel     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

 Stopień zagrożenia wydawał się spadać z każdą chwilą, w której Boris wpatrywał się w swoją ofiarę. Najpewniej dlatego zdecydował się podejść do nieszczęśnika. Nie wyglądał jednak na szczególnie zainteresowanego pomocą.
Wszystkie łapy mają dotykać ziemi albo je stracisz – padło oschłe polecenie, a gdyby dzieciak nie chciał się do niego zastosować to i pojawiłaby się mało delikatna pomoc, by jednak życzenie łowcy się spełniło.
 Zdawał sobie sprawę, że obie rany muszą cholernie boleć, a dodatkowo wymuszona, pewnie niezbyt wygodna pozycja wcale nie poprawia tu komfortu dzieciaka, ale przecież nie o jego wygodę chodziło, a o zabezpieczenie się przed ewentualną próbą walki ze strony wroga. Dopiero wtedy przyklęknął przy nim. Sięgnął po jedno z wilczych uszek w momencie, gdy to próbowało schować się między włosami, ale szybko zostało w nich odnalezione. Nie wyglądało na zbyt trudne do oddzielenia od czaszki, choć Azarow miał wrażenie, że potrzebowałby tu znacznie lżejszego ostrza niż to, które posiadała jego maczeta, by jednak zdobycz była w miarę nienaruszona.
Strasznie wygadany jesteś jak na świnkę idącą na rzeź – rzucił, przenosząc wzrok na bladą twarz chłopca i natrafiając na chustę, która spowodowała pojawienie się nieprzyjemnego podejrzenia.
 Lazarus nie odróżniał kolorów, więc kawałek szmaty wydawał mu się szary jak wszystko dookoła, ale doskonale wiedział, kto chełpi się noszeniem tych trójkątnych proporczyków wszędzie gdzie się dało. Tym razem sięgnął po chustę i wyprostował ją w palcach, odszukując na niej psi znak. Nie pomylił się, co wprawiło go w jeszcze większą konsternację.
 Minęło już tyle czasu, a nadal nie wpadła tu rozszczekana zgraja zapchlonych wymordowanych, by bezmyślnie roznieść w pył wszystko dookoła.
Zgubiłeś się – westchnął, zdejmując mu chustę i w myślach dołączając ją do swojej kolekcji, podobnie jak i całego wymordowanego – Wiesz, to nie kradzież, skoro leżysz tu sam. Jeżeli należysz do Psiarni, to mogła cię lepiej pilnować, prawda?
 Nadal nie dał dzieciakowi jednoznacznej odpowiedzi czy mu pomoże, pozwalając mu żyć nadzieją jak i sprawiając, że ta skutecznie usadzi go w miejscu. Co prawda jako przyszły posiłek nie wyglądał zbyt imponująco, bo tak na oko to chuchro ważyło jakieś pięćdziesiąt kilogramów, ale nie powinien wybrzydzać. Później może ewentualnie sprzedać ten jego ogonek w Skalnym Mieście i dostać za niego kolejne porcje.
                                         
Lazarus
Dezerter
Lazarus
Dezerter
 
 
 

GODNOŚĆ :
Boris Nikołajewicz Azarow; Lazarus bądź po prostu — Łajza


Powrót do góry Go down

 Świat wciąż wirował. I to do tego stopnia, że nie każde słowo nieznajomego docierało do młodzieńca. Wyłapywał z otoczenia coraz mniej szczegółów i nijak mu się to nie podobało; ciężko byłoby zatrzymać lecącą pięść lub ostrze, gdyby wcześniej się ich w ogóle nie zauważyło. Mężczyzna coś do niego mówił, coś o rzezi i świnkach, ale Marshall sam już nie wiedział, czy to oprawca bredził, czy to jego własne zmysły coraz bardziej go zwodziły. Przytknął chłodne dłonie do twarzy, przecierając lico w każdym możliwym kierunku. Nie pomogło, czuł się w zasadzie jeszcze gorzej.
 Potrząsnął głową, przywracając sobie jasność myślenia na kilka krótkich sekund. Akurat w momencie, gdy obcy znów przemówił.
 – Pilnowali, po prostu wiem, kiedy i jaką drogą się wymknąć – odparł, podejmując fatalną w skutkach próbę powstania. Ból wybuchający w ręce, na której się oparł, od razu ściągnął go z powrotem na glebę. Niski, niezadowolony pomruk przedarł się przez zaciśnięte gardło.
 – Co nie zmienia faktu, że w końcu i tak się zorientują. A wtedy znów mi się dostanie za ucieczkę... I za to pewnie też – spojrzał wymownie na tkwiącą w boku strzałę; w głowie już słyszał półgodzinne kazanie, które Jekyll na pewno mu sprawi. Przy okazji pewnie zakazując wychodzenia przez następne kilka dni w ramach kary, a akurat tego bardzo chciał uniknąć.
 Podniósł wzrok z powrotem na mężczyznę, doszukując się w jego obliczu czegokolwiek, co zdradziłoby jego zamiary. Pewnie byłoby łatwiej, gdyby obraz tuż przed oczami nie był aż tak zamazany. Nagle zrobiło mu się tak słabo, że nawet nie zanotował momentu, w którym cały siły wyparowały z ciała, a plecy uderzyły o ziemię, posyłając w powietrze nie tyle kilka suchych liści, ale i świadomość wymordowanego.
                                         
Rhett
Kundel     Opętany
Rhett
Kundel     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

 Powinien go zjeść albo chociaż nakarmić tym chudzielcem swoje psy, bo tak naprawdę to łowca szczerze wątpił czy taka przekąska komukolwiek w ogóle wystarczy. Na szczęście te kilka kilogramów ledwo zjadliwego mięska można było sprzedać znacznie drożej niż zwykłe szaszłyki. Niestety do tego Lazarus potrzebował całkiem żywego szczeniaka. Żywy towar zawsze był bardziej wartościowy niż martwy.
 Prawdopodobnie tylko i wyłącznie dlatego wymordowany zyskał nową szansę od losu i mógł wkrótce obudzić się w prowizorycznym obozowisku między jakimiś ruinami, a nie w garnku czy już w żołądku swojego oprawcy. Rany po pułapce zostały opatrzone i to nie prowizorycznie, co jednoznacznie wskazywało na to, że nie dokonał tego łowca.
 Wygodne posłanko z niedźwiedziego futerka rozłożone było obok rozpalonego ogniska i cały sielankowy efekt psuła tylko wżynająca się w kostkę dzieciaka lina, której drugi koniec przywiązany był do zderzaka zaparkowanego w pobliżu auta. Buggy miało nie tylko stanowić osłonę przed coraz chłodniejszym wiatrem czy zasłaniać przed wzrokiem ciekawskich poświatę ogniska, ale najwidoczniej było ustawione idealnie tak, by w kryzysowej chwili stanowić doskonałą linię ewakuacyjną. Maska kierowana była w kierunku wyjazdu z ruin, a otwarta boczna przestrzeń tylko czekała na to, by w jednej sekundzie wrzucić tam pozostały dobytek.
Zostaw go, nie wiesz czy nie jest chory na coś.
 Niestety, ponure warknięcie Lazarusa nie zdało się na nic. Bury nadal uporczywie próbował wepchnąć nos do nietypowego ucha chłopaka, jakby próbując się przekonać czy w środku coś jeszcze zostało. Niby żył, a się nie ruszał. Psiątko przestąpiło z łapki na łapkę niepewne czy to w końcu można jeść czy nie.
 Pisnął raz czy drugi, nerwowo machając ogonem, ale nie udało mu się zwrócić uwagi swojego właściciela, który z uporem maniaka próbował rozszyfrować napisy na kartoniku jakiegoś japońskiego żarcia. Próżny jego trud, bo i tak kartonik trzymał do góry nogami, a większość poglądowego obrazka była już dawno zdarta.
 Pies musiał wziąć sprawy w swoje łapki. Po chwili wahania złapał kłami za lisie uszko, próbując je oderwać.
                                         
Lazarus
Dezerter
Lazarus
Dezerter
 
 
 

GODNOŚĆ :
Boris Nikołajewicz Azarow; Lazarus bądź po prostu — Łajza


Powrót do góry Go down

 Brak przytomności był okazją do odpoczynku. Młody zregenerował część sił, a opatrzone cudzymi rękami rany podładowały wewnętrzne bateryjki. Dlatego skończył na krótkiej drzemce, budząc się dopiero gdy kręcące się dookoła psisko użarło go w ucho.
 Zerwał się do siadu, nie panując nad umykającym spomiędzy ust warknięciem. W zasięgu wzroku znalazło się odskakujące w tył zwierzę i to właśnie ten moment przestawił trybiki w głowie lisa. Ciemne uszy oklapły w dół, a ogon zamarł w wyrazie skruchy. Nie chciały przecież wystraszyć biednego pieska.
 Pochylił się ostrożnie do przodu i wyciągnął powoli rękę, podsuwając ją w stronę Burego, by ten mógł spokojnie zapoznać się z zapachem dzieciaka. Z niczym się nie spieszył, dając mu czas na wyłuskanie odrobiny zaufania. Teraz, jak nigdy był zadowolony z faktu, że zwierzęta zawsze chętnie do niego podchodziły. Nic dziwnego, że po chwili poczuł zwierzęcy pysk pod palcami. Czarna kita od razu wdała się w ruch, obrazując całe zadowolenie Marshalla. Szybko dołożył drugą rękę, zaczynając głaskać i tarmosić bezsierstną skórę psa.
 Zwierzę władowało mu się na kolana, a on nie miał nic przeciwko. Wtedy też zauważył sznur przywiązany do kostki. Obrócił głowę wpierw w jedną, później w drugą stronę, aż w końcu wyłapał w tle swojego... Właśnie, kogo? Oprawcę? Wybawiciela? Sam już nie wiedział.
 – Jeśli chciałeś, żebym z tobą posiedział, to wystarczyło powiedzieć, lina nie była potrzebna – mruknął, przemykając opuszkami po kosmatym łbie psa. – Jak się wabi? Jest rozkoszny – znów zamachał kitą, póki co nie ruszając się z miejsca. Przed wykonaniem jakiegokolwiek gwałtowniejszego ruchu chciał wpierw wybadać teren i dowiedzieć się co nieco o mężczyźnie, który wpierw mu groził, później zorganizował pomoc medyczną, a na koniec uwiązał prawie jak podwórkowego burka.
                                         
Rhett
Kundel     Opętany
Rhett
Kundel     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

 Bury podwinął ogon pod siebie i skulił się w ucieczce tak bardzo, że przypominał już tylko pomarszczoną kulkę smutku i nieszczęścia, a nie odważnego drapieżnika, którego jeszcze przed chwilą zgrywał. Doskoczył do właściciela, próbując wepchnąć się między jego plecy a murek, o który były oparte, ale Boris ani myślał się przesuwać. Nie po to znalazł sobie chyba jedyne w miarę wygodne miejsce przy pozostałościach budynku żeby teraz z tego rezygnować. Zwłaszcza, że za chwilę pies już wracał ostrożnie do ich uwiązanej ofiary jak gdyby nic się wcześniej nie wydarzyło.
 Czerwone ślepia obserwowały przez chwilę chłopaka z uwagą, jakby próbując na odległość ocenić jego stan i najwyraźniej oględziny wypadły pomyślnie, niezależnie od tego czego łowca oczekiwał.
Miałbym ryzykować, że nagle ci odwali i skoczysz mi do gardła? Wy się nie potraficie kontrolować.
 Lina najpewniej nie powstrzymałaby rozszalałego wymordowanego przed atakiem, a co gorsza - nie utrzymałaby go w miejscu, ale musiała wystarczyć. Lazarus odmierzył ją tak, by uniemożliwić dzieciakowi bezpośredni kontakt z jego osobą, a ewentualne sekundy, które zyskałby na szarpaninie zdobyczy ze swoją nową smyczą najpewniej wykorzystałby do zastrzelenia gówniarza. Pistolet trzymał cały czas przy sobie.
Ale skoro jesteś taki karny sam z siebie to dobrze. Nie kombinuj nic, a ja nie zrobię ci krzywdy.
 Rzucił psu pełne dezaprobaty spojrzenie. Bury, w przeciwieństwie do swojego kompana potrafił zjednywać sobie ludzi i inne stworzenia, niezależnie od tego co robił - czy ładował im się na kolana czy po prostu istniał prezentując światu swoją głupią mordkę.
 Dzieciak obiecał mu wcześniej, że pomoże mu upolować nowego jelenia w zamian za pomoc i pewnie nawet sobie nie zdawał sprawy z tego, że już tego jelenia upolowali. Przyszły kupiec był w drodze, a Lazarus miał zamiar z zyskiem sprzedać mu gówniarza, a później wynieść się jak najdalej od rzezi, która nastanie, gdy Psiarnia zorientuje się, że brakuje im jednego ze szczeniąt. Chusty już go pozbawił, później pozbawi go też języka, by nie wydał go ani przed swoim przyszłym właścicielem ani przed swoim stadem.
Wabi się Bubuś – odparł po chwili wahania, nie siląc się nawet na prezentowanie psiego bardziej bojowego imienia, uznając, że to prawdziwe w obecnej sytuacji bardziej pasuje – Też mu się przedstaw. Tak żebym słyszał.
                                         
Lazarus
Dezerter
Lazarus
Dezerter
 
 
 

GODNOŚĆ :
Boris Nikołajewicz Azarow; Lazarus bądź po prostu — Łajza


Powrót do góry Go down

 – My? – powtórzył za mężczyzną nie do końca pewien, co ten miał na myśli. Bo co? Wymordowanych? DOGS? Czy może tylko lisy? Odetchnął z drobną nutą dezaprobaty w głosie, ale był zbyt skupiony na głaskaniu psa, by wyrazić swój zawód na głos. Zaraz jednak pokręcił głową. – Nie oceniaj mnie przez tak ogólnikowy pryzmat. Skąd możesz wiedzieć, na kogo akurat trafiłeś? – posłał Lazarusowi skupione spojrzenie. Jakim prawem wrzucono go do tego samego wora co całą resztę cholernego świata? Poczuł się dotknięty logiką mężczyzny, co zobrazowały wydęte policzki i nagle obrócona na bok twarz. Sam fakt sposobu, w jaki młody konstruował zdania powinien mówić sam za siebie. Nie był byle bezrozumną bestią.
 – Niczego nie kombinuję. Wszystko mnie boli – przyznał, mimo iż rozum odradzał zdradzania pokiereszowanego stanu. Cichy głos w głowie działał na złość intuicji i podpowiedział, by zaufać siedzącemu naprzeciwko Łowcy. – Ah – drgnął nagle, nagle bardziej niż świadom pulsującego z boku i ramienia bólu. – Bardzo dziękuję za opatrzenie ran – pochylił nawet głowę w uprzejmym geście, na krótką chwilę zatrzymując ręce. Przerwanie pieszczot zostało szybko zauważone przez usadowionego na kolanach psa i skomentowane buntowniczym szczenięciem. Lis poruszył się zaskoczony, pospiesznie wracając do przerwanej czynności. Nie mógł wyjść z podziwu wobec żądnej dotyku istotny, która akurat mu się trafiła. Nie mógł przestać się zastanawiać, czy zwierzę odziedziczyło to po właścicielu. Ciekawskie spojrzenie padło na lico Borisa.
 – Bubuś – powierzył za właścicielem kundelka, kierując spojrzenie na jego kosmaty łeb. – Cóż, miło cię poznać, Bubuś. Ja jestem Rhett – złapał drobną łapkę i potrząsnął nią delikatnie, żeby nie spłoszyć pupila swojego oprawcy. Ten nie wydawał się jednak żadną miarą przerażony. Więcej nawet – spoglądał na lisa tak rozumnym spojrzeniem, jakby rzeczywiście przyswajał wymówione imię. Ten widok uniósł kąciki ust dzieciaka w subtelnym uśmiechu. Pokusił się nawet na to, by zamachać ogonem.
 Zaraz się zaśmiał, wracając uwagą do mężczyzny.
 – Wiesz, że poznanie cudzego imienia to pierwszy krok do przywiązania? – zapytał niespodziewanie, gładząc psa między uszami. – Chyba nie powinieneś kierować takiego pytania do rzekomej ofiary.
 Dotyk zimnego, wilgotnego nosa na odsłoniętej szyi zwrócił jego uwagę bardziej, niż powinien. Od razu zmarszczył brwi, nie do końca pewien, jaki element układanki nie pasował do całości.
 Olśnienie huknęło go z mocą cegły spadającej z siódmego piętra.
 – Masz moją chustę? Żółta z naszytym psem – zwrócił się do oprawcy, wlepiając w niego zacięte spojrzenie. – Chciałbym ją odzyskać. Zbyt długo na nią pracowałem, by teraz została ot tak ukradziona. Nie jesteś chyba złodziejem, hm? – jedna z brwi powędrowała lub górze. Jakie profity dawał Lazarusowi kawał szmaty? Tego dzieciak nie był pewien, ale był gotów zrobić wiele, by znów zawiązać tkaninę na szyi.
                                         
Rhett
Kundel     Opętany
Rhett
Kundel     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach