Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum


Strona 2 z 2 Previous  1, 2

Go down

Lewa kostka, prawa. Wszystko mu było jedno, co mówiła. Sprawdził i tak, gdzie tylko się dało. Przeciągał twardymi rękoma wzdłuż jej boków, ogarnął pas, ramiona, aż wreszcie pochylił się, aby wybadać nogi. Nie kłamała, psia jej mać. Niecodzienne zjawisko. Nóż, aż do teraz wetknięty za cholewkę buta, wylądował na ziemi. Wymordowany szmyrgnął go w bok, jak nieistotny śmieć. Długa linia kurzu opadała bardzo długo; wystarczająco, by Grow zbadał ostatni skrawek, płynnym ruchem przechodząc od kolana kobiety, po niemal samą pachwinę uda. Czysto. Podniósł się więc i zabrał dłoń. Oczy skrzyły się, jakby na samej tafli źrenic i tęczówek rozsypano cekiny.
W ślad za jej nożem poleciał łom. Chmura piaskowego dymu była jeszcze większa niż za pierwszym razem.
Potrzebuję czegoś — przyznał niechętnie; z tylko sobie znanych przyczyn schodząc o ton niżej. — Twoi ludzie, bez pojazdów, i tak daleko nie zajdą. Nie teraz, gdy zbliża się noc. — Podniósł ramię i osłaniając oczy przed słońcem, spojrzał ku zachodowi. — Jeżeli wcześniej nie natkną się na anomalie, wściekłe raviery albo, przy odrobinie szczęścia, na sarghale, wyruszą o świcie. My nadrobimy drogi.
Miał głos zszargany od milczenia; od tygodni spędzonych w ciszy, które przerywał gardłowym warczeniem i odgłosami niepodobnymi do żadnego ludzkiego dźwięku. Mówienie sprawiało mu wyraźną trudność; co chwila zwilżał językiem popękane od gorąca wargi i odchrząkiwał, kiedy zakończył zdanie. Chrypł, jakby tuż przed odezwaniem się, połknął garść kamyków. Mniej więcej tak się zresztą czuł.
Mimo tego myśl o „krwawiącym” przełyku była niczym w porównaniu do stanu, w jakim znajdowała się psychika. Skrzywił się. Psychika była w ruinie; stanowiła obraz budynku, do którego wrzucono granat. Stojąca przed nim, niziutka kobieta nie zdawała sobie sprawy z tego, jaki jazgot rozlegał się w jego czaszce. Głosy gadały, namawiały, szeptały, pytały, wrzeszczały, nie dowierzały; i przede wszystkim prowokowały.
Nie odpowiedział żadnej z mar na szydzące wstawki; starał się ignorować ich ciemne postacie, których Kraska nie była w stanie dostrzec, a które falowały w pobliżu, przypominając półprzeźroczystą tkaninę targaną wiatrem. Omijając chude karykatury skupił wzrok na kobiecie, patrząc na nią pod kątem spod przymrużonych powiek.
Za mną.
Grunt pod butami chrupał jak kruche kostki. Ciepło stopniowo, ale nieubłaganie znikało; Desperacja popadała ze skrajności w skrajność. W dzień było upalnie i duszno, w nocy temperatura spadała do pięciu stopni, czasami jeszcze niżej. Bez palenisk, dla niektórych, było to nie do zniesienia. Z drugiej strony: ogień przyciągał potwory. Nierzadko wybierano między zamarznięciem a pożarciem.
Odsłaniając za długie zęby, Grow przejechał bokiem ręki po swojej dolnej wardze. Czuł na niej metaliczny posmak; znów za mocno zagryzał usta. Łapał się na tym, że losowe sytuacje wywołują w nim nerwowe odruchy; głupie, niepotrzebne czynności, które zdradzały zdenerwowanie. Tym razem kły przebiły się przez zgrubiałą warstwę skóry. W głowie tłukły mu się głosy. Warto? Na pewno? Jesteś zdecydowany? ZDECYDOWANY?
Niebo nad nimi miało już barwę granatową, kiedy doszli do podwalin miasta. Głębokie cienie kryły w sobie setki świetlistych ślepi, które ciągnęły się za nimi tak długo, aż ta dwójka nie zniknęła za jakimś rogiem lub ruiną. Sylwetki — wymordowanego i kobiety — wyłaniały się nad poszczerbionymi resztkami ścian od dawna pozbawionych dachów, a potem znikały za konstrukcjami, które odbudowano czym się dało.
Growlithe utrzymywał miarowy, niemal wojskowy krok, aż wreszcie przystanął przy jednym z budynków. Zawahał się, a potem obrócił frontem do kobiety. Jego twarz była ściągnięta w poważnym wyrazie, ale lekko skrzywione wargi nadawały mu bardziej niesforne oblicze.
Nie odzywaj się nieproszona — polecił ostro. — I trzymaj się za mną, póki nie powiem inaczej. Rozumiesz, Maleńka?


Ostatnio zmieniony przez Arcanine dnia 30.05.19 3:01, w całości zmieniany 1 raz
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

………Krasce nawet przez myśl nie przeszło, że nieznajomy mógłby odpuścić sobie dokładne przeszukiwanie jej. Zresztą nie taki plan formowała sobie w głowie. Mówiąc prawdę w tym momencie, poniekądwspółpracując, dawała punkt zaczepienia do dalszych rozmów. Chciała, by mężczyzna zaczął formować we własnej głowie pewien obraz jej osoby. Na razie usiany samymi pytajnikami i podszyty nieufnością, jednak przecież nie od razu Rzym zbudowano. Nie, żeby miała specjalnie dużo czasu, ale jeśli będzie zanadto zwlekać, bądź spieszyć się z pewnymi czynami, to prawdopodobieństwo oberwania w głowę zwiększy się jeszcze bardziej.
W gruncie rzeczy wcale nie dziwiła się białowłosemu jakoś specjalnie. Zderzały się tutaj dwa zupełnie odmienne, w dodatku z góry wrogo nastawione do siebie światy (przynajmniej tak to wyglądało w dziewięćdziesięciu dziewięciu procentach przypadków). Przedstawiciel Desperacji kontra żołnierz S.SPEC. Dlatego, nawet jeśli wymordowany był dla niej sporą niewiadomą, potrafiła domyśleć się, jak wygląda pewien obszar mapy jego myśli.  Tym bardziej cieszyła się z tego, że jeszcze żyje. Trochę miej z faktu, że wywalił nóż, przez co w sposób dość widoczny uniosła lewą brew, łypiąc na niego z lekką dezaprobatą migoczącą w oczach, chociaż usta przezornie trzymała zamknięte.
Mógł sobie wziąć. Albo włożyć do plecaka, skoro i tak był w jego posiadaniu. Niekoniecznie wyrzucać.
Nie, żeby była specjalnie wybitnym nożownikiem, jednak broń to broń.
Choć jedno trzeba było mu przyznać – dawkował informacje jak nikt inny. Nie była pewna, czy powinna nieco ciągnąć go za język, czy też raczej wzruszyć ramionami i po prostu przytaknąć. Czuła się tak, jakby stała w pobliżu miny, która reagowała nie tylko na ruch, ale też słowa. Prawdopodobnie słowo tykająca bomba idealnie pasowało do nieznajomego.
Jak mniemam, dowiem się w swoim czasie, o co konkretnie chodzi, prawda? – powiedziała, ostrożnie ważąc słowa, a nieco ochrypły ton raczej nie dodawał jej głosu nadmiaru wścibskości. – W porządku. Sama pewnie nawet nie byłabym pewna, że idę we właściwym kierunku, a skoro twierdzisz, że są blisko…
Pozostaje ci tylko zaufać.
Pozostawiła to niewypowiedziane. Jakaś część jej trochę mniej poukładanej natury miała ochotę kpiąco zauważyć, że na takie słowa wymordowany mógłby paść na miejscu trupem ze śmiechu lub zaskoczenia. Ewentualnie uznałby ją za skrajnie ograniczoną umysłową. Zresztą, zaufanie to było poniekąd zbyt duże słowo. Potrzebowała czasu na dojście do siebie, na przetrawienie informacji, tudzież samo ich zdobycie. A także na rozpoznanie, co konkretnie nie tak było z barkiem. Może chociaż tu trafi na trochę szczęścia i skończy się na obiciu.
Intuicja w dalszym ciągu kazała jej spokojnie, aczkolwiek uważnie obserwować białowłosego. Jego postawę, jego wzrok, sposób, w jaki zmieniała się mimika na pobliźnionej twarzy. Ton głosu. Słyszalne zachrypnięcie i krzywienie się w trakcie mówienia. Zauważała te niuanse i stawiała hipotezy, na nic innego nie mogła sobie pozwolić w aktualnej sytuacji.
„– Za mną.”
Odetchnęła nieco głębiej. Przez chwilę zastanawiała się, czy nie poprosić o apteczkę, ale w gruncie rzeczy czuła się już na tyle dobrze, by móc wyruszyć. Bark jakoś przeżyje, a zawroty głowy minęły, chociaż w dalszym ciągu czuła się trochę „nierzeczywiście”. Mięśnie w wielu miejscach bolały, unoszące się podczas oddechu żebra sprawiały, że klatka piersiowa rozpierała się i bolała, to zapewne była zasługa pasów.
Nie miała jednak zamiaru narzekać. Wszystko siedzi w głowie, nawet jeśli pewnych rzeczy czasem nie dało się przeskoczyć, to była w na tyle dobrej kondycji, by móc siłą woli zmusić swoje ciało do aktywnego ruchu. Początkowo zdawała się iść nieco niemrawo, co raczej wynikało z problemów z nadrobieniem tempa mężczyzny, niż niechęci, ale z czasem jej krok robił się coraz bardziej sprężysty i żwawy. Skupiła się na oddychaniu. Równym, dopasowanym do ruchu ciała.
Podarowała sobie zadawanie pytań, na to przyjdzie czas. Zamiast tego obserwowała, zapamiętywała. Zmieniające się otoczenie, kwestii spadku temperatur. To nie było jej całkowicie obce, ale mimo wszystko znalazła się w sytuacji zupełnie innej, niż kiedykolwiek wcześniej.
Przez chwilowe skupienie na elementach budynku, niemalże wpadła w jego plecy, szybka zmiana toru ruchu sprawiła, że jedynie otarła się o niego rękami. Skrzywiła twarz w czymś na kształt przepraszającego wyrazu.
Brzmisz, jakbyś prowadził mnie do legowiska wilka, Panie Wysoki. Chociaż to pewnie zbyt lekkie określenie – odpowiedziała, poruszając delikatnie palcami ręki, sprawdzając jej sprawność. – Milczeć, trwać za twoimi plecami. Zrozumiałam.
Szare oczy skupiły się na zakrwawionej wardze białowłosego. Prawa ręka odruchowo ruszyła powoli w tym kierunku, ale zatrzymała się w połowie drogi, gdy tylko świadomość zdała sobie sprawę z irracjonalności tego gestu. Co chciała sprawdzić? Szorstkość, ranę, czy dostrzec kły?
W plecaku jest butelka z filtrem, i jak na razie z wodą. – Zdecydowała się na taki komunikat.
Opuściła ręce i odwróciła wzrok. Ignorowała suchość gardła przez cały ten czas, ale tak drobny szczegół jej o tym przypomniał. Nie zamierzała jednak mówić więcej, zamiast tego ponownie wzrokiem skupiając się na architekturze.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

— Brzmisz, jakbyś prowadził mnie do legowiska wilka.
Spodoba ci się.
Kącik ust stopniowo kierował się ku górze, ciągnięty przez unoszącą się brew. Jego twarz przybrała idealny podkład do rozbawionego niedowierzania, jakby na końcu języka miał jeszcze: chyba mi ufasz, co?
Oczywiście, że nie ufała. Nie tylko nie dał jej do tego żadnych powodów, ale nawet nie chciał. Byli przeciwstawnymi biegunami, które runęły ku sobie i teraz próbowały się mocować. Miał nad nią naturalną przewagę dzięki lokacji i zagrożeniom, z którymi — w porównaniu do niej — wychowywał się przez ostatnie millenium. Nie zmieniało to jednak faktu, że nie za długo sycił się swoim położeniem w tej grze. Bądź co bądź kobieta była jego kartą. Nadwyrężoną, zmęczoną i zamroczoną.
Musiał coś z tym zrobić.
Oparł rękę o klamkę; cała drżała, jakby po drugiej stronie drzwi znajdował się gigantyczny, mruczący kocur. Drewno emanowało aurą wyczuwalną psychicznie; rodzaj bariery, której nie można zobaczyć, ale którą z pewnością się doświadczy, jakby mąciła w zmysłach i zamiast na wzrok, napierała na spirytualną część człowieka; skutecznie odcedzała w nim to, co niepożądane. I może tym właśnie była? Zasłoną nie pozwalającą wejść tam określonym ludziom?
Lub myślom?
Grow pchnął płaską powierzchnię, zawiasy skrzypnęły żałośnie i odsłoniło się ciemne wnętrze, w którym unosił się zapach dymu i przypieczonego jedzenia. W rogu paliła się malutka świeca, której płomyk zadrżał, targany wpuszczonym do środka powietrzem. Spod przeciwległych drzwi, prowadzących jeszcze głębiej w budynek, unosiły się szare kłęby. Było to jednak ledwo widoczne, bo większość pomieszczenia spowijał gęsty mrok, a to, czego nie ogarnęła ciemność, zostało wypełnione przez przygarbioną sylwetkę stojącą niecałe dwadzieścia centymetrów od dumnie wyprostowanego Wilczura. U nieznajomego spod kaptura wystawał jedynie długi, krzywy nos i broda wisząca nad podłogą jak rozciągnięty trójkąt.
Pięciosekundową ciszę przerwał szelest brudnych ubrań u ciemnej postaci. Poruszyły się chuderlawe ramiona, jedno z nich uniosło — a wraz z ramieniem kanciasta dłoń nakrapiana wątrobianymi plamami. Palce zakleszczyły się na ręce Growlithe'a, którą ten wciąż trzymał na klamce. Stali tak jakiś czas. Może jedynie kilka uderzeń serca, a może znacznie dłużej. Jednak to Grow przerwał kontakt, cofając szarpnięciem nadgarstek.
Dość tego — warknął, ściskając w garści wszystkie obelgi, które z pewnością cisnęły mu się na usta. — Nie mam czasu na twoje zabawy. Nie byłeś w stanie pomóc wcześniej i daję ci szansę to naprawić. Zrobisz to czy nie?
Nieznajomy zamarł z uniesionym nadgarstkiem, jak postać w zatrzymanym kadrze. Dopiero zaraz przekrzywił głowę i światło z zewnątrz odbiło się w jego krwawo-niebieskich tęczówkach. Grow zrobił pół kroku w bok, odsłaniając Kraskę.
Wreszcie zakapturzony mężczyzna pokiwał głową, obrócił się i nieznośnie wolnym krokiem skierował ku drugiemu pomieszczeniu.
Idź z nim — rozbrzmiał głos Growlithe'a, który zsunął z barku niedawno odebrany kobiecie ekwipunek. Podał jej torbę. — Tym zapłacisz, wszystkim. Ja nie mogę pójść dalej.
Kłęby dymu wypełniły przedsionek, kiedy nieznajomy uchylił drzwi. Zdawało się, że wraz z gryzącymi oparami wyleciały także ciche jęki, posapywania i stękanie. Twarz Wilczura pozostała nieodgadniona.
Sprawdzi twoją rękę.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

…..Spojrzała się z pewną dozą namysłu na twarz białowłosego mężczyzny. Czyżby w końcu zdecydował się na coś w rodzaju żartu, lekkiej kpiny, czy też podszytej rozbawieniem zaczepki? Rzecz jasna, jego rozbawienie raczej nie mogło się udzielić jej, bowiem wynikało z nieco odmiennych poglądów na tą daną chwilę. To on górował i miał przewagę, a przecież to drapieżnik drażni się z ofiarą, a nie na odwrót.
Mam wrażenie, że nasze gusta odrobinę się różnią – powiedziała, kończąc zdanie lekkim, niemalże zrezygnowanym westchnieniem, jakby znali się od dawna i zawsze ostatecznie w dyskusjach dawała mu się namawiać do czegoś złego.
Złudne wrażenie.  Nie znali się, jednak oboje wiedzieli jedno – druga strona cały czas myśli i kombinuje. Growlithe miał nad nią sporą przewagę, wręcz miażdżącą, jednak jej mentalne plecy wciąż twardo trzymały pion, a kark ani myślał planować dać się przekręcić. Dlatego pomimo zmęczenia nieustannie starała analizować się wszystko wokół siebie, wyłapywać zmiany w sposobie poruszania się, gestykulacji, czy też tonie głosu jej aktualnego przewodnika. Na chwilę obecną w gruncie rzeczy tylko to mogła zrobić – obserwować.
Jednak aktualne miejsce, w którym się znajdowali, wzbudziło w niej niepokój. Nie, żeby dotychczasowo była odprężona, ale miała dziwne wrażenie, że wejście do środka nie będzie się jej opłacać. Kręgosłup napiął się, mobilizując okoliczne przyczepy do pracy, przy okazji przypominając Krasce o bólu w barku, o którym zdążyła zapomnieć na te kilka sekund. Przysłuchiwała się rozmowie… czy też raczej monologowi uważnie, starając się coś odszyfrować z tej rozmowy.
Gdy sylwetka jej obrońcy przesunęła się na bok, w końcu mogła zobaczyć, do kogo mówił. Przekrzywiła lekko głowę na bok, czujnie przypatrując się obcemu, ponownie czując napięcie, podobne do tego, gdy łom białowłosego odginał drzwi pojazdu. To, że ten kolejny obcy człowiek zdawał się być powolny, wcale nie dodawał do repertuaru jej odczuć pewności siebie.
Drgnęła, słysząc głos białowłosego i krótkim, szarpniętym ruchem zwróciła głowę w jego stronę. Szare oczy Kitō pozostały spokojne, ale jednocześnie rozbłysło w nich coś na kształt chłodnej kalkulacji. Zacisnęła dłoń na ciężkim plecaku, jednak jej stopy w dalszym ciągu pozostały w tym samym miejscu.
Nie sądzisz, że to mało opłacalne? – rzuciła zadziwiająco suchym tonem, jednak bardziej służył on wybadaniu gruntu, niż faktycznie miał jakieś negatywne zabarwienie. – Plecak jest sporo warty i zawiera podstawową apteczkę, a obrażenia mogą okazać się… mało istotne.
Podejrzewała, że mężczyzna zdaje sobie sprawę z tego, że nie tak brzmiało prawdziwe pytanie. Nie oszukiwała się, iż targa nim jakaś słabość serca, nie wiedziała jednak, co dokładnie chce osiągnąć. Jak na razie to była słaba pora na konfrontację, ale póki co sprawdzała, czy w tym bagnie już się topi, czy jeszcze może chodzić.
Zresztą nieistotne, Panie Wysoki. – Nieoczekiwanie uśmiechnęła się krzywo i przybliżyła się na tyle, by móc zetknąć się z nim klatkami piersiowymi, a następnie stanęła lekko na palcach. – Zobaczymy, jak różne mamy gusta.
Szepnęła mu to w szyję, przy okazji obiegając wzrokiem część przestrzeni za nim, jakby się zastanawiała, czy drzwi będą ostatnią rzeczą, które zobaczy. Obróciła się na pięcie i ruszyła za zakapturzonym mężczyzną, jednocześnie oddychając dość płytko. Równie dobrze mógł być lekarzem, jak i trucicielem. Tudzież w oparach mogły być opiaty, czy też opioidy, chociaż wątpiła, aby w takim przypadku oszczędny oddech cokolwiek jej dawał.
Dobry Wieczór. – Zdecydowała się na ten oszczędny komunikat, ciekawa, czy starzec w ogóle zareaguje.
Równie dobrze mógł ją zignorować. W międzyczasie postanowiła się rozejrzeć. A także nasłuchiwać. Ignorując wewnętrzne przeczucie, że coś jest nie tak. Co prawda z jej intuicją nie było najgorzej, ale w takim miejscu regularny niepokój raczej nie był niczym dziwnym. A już na pewno w jej sytuacji.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Nie miał czasu, a tym bardziej ochoty, aby tłumaczyć kobiecie zasady gry. Domyślał się, że po jej stronie barykady było łatwiej – świadomość dzielących ich różnic tylko się przez to pogłębiła. W M3 towar miał stałą wartość. Płaciło się daną ilością yenów za konkretny przedmiot, a pożywienie nabywało przy śmiesznie niskim wysiłku. Co mogła wiedzieć o transakcjach na Desperacji? Uśmiechnął się więc tylko pod nosem. Tajemniczy grymas mógł oznaczać wszystko.
Zniknął jednak natychmiast, gdy kobieta gwałtownie się przybliżyła. Z pewnością poczuła jak przykryte starymi ubraniami mięśnie tężeją. Dotknęła więc granitu – nieruchomej rzeźby, w której tylko oczy zdawały się tlić żywotnością.
Z tej odległości dostrzegał każdą jaśniejszą cętkę w jej szarych oczach.
Bądź grzeczna – polecił, ale niełatwo było stwierdzić, czy mówił to żartobliwie, czy jednak próbował ją przestrzec.
Zaczynał się zresztą poważnie zastanawiać, czy los nie bez powodu zostawił ją na śmierć. Uwięziona w metalowym pojeździe za dnia ugotowałaby się jak wrzucone na ruszt jedzenie. A jeżeli jakimś cudem udałoby się jej wydostać z powgniatanej do wewnątrz konstrukcji – dopadłyby ją kojoty albo wymordowani. Powinien już wtedy posłuchać intuicji, a nie – kolejny raz! – zadeptywać ją razem z całą masą doświadczenia, które potwierdzało, że jeśli lampka alarmowa świeci, to zdecydowanie nie robi tego bez powodu.
Cóż.
Drzwi do budynku zamknęły się.
Ich skrzypienie zagłuszyło ciche kroki, kiedy Growlithe oddalał się od tego miejsca.

Było kilka miejsc tak prężnie prosperujących jak to. Kto wiedział gdzie szukać, ten bez problemu docierał do podziemnego metra. W jednym z oślizgłych, rdzewiejących wagonów dudniła muzyka.
Growlithe przesunął ręką po włosach, jakby nagle zależało mu na dobrej prezentacji. Dłoń, odrywając się od karku, stuliła palce w pieść i zastukała w blaszane drzwi. Zapanowała cisza tak niespodziewana, jakby osoba po drugiej stronie potknęła się o wtyczkę. Albo jakby czekała na znak z palcem na przycisku.
Wilczur obejrzał się ukradkiem przez ramię. W niemal całkowitych ciemnościach wyróżniał słabe cienie – tory kolejowe, rury, górne stopnie schodów, którymi tutaj zszedł. Poza tym otoczenie było gładką czernią.
Do czasu, aż drzwi kabiny się nie uchyliły. Na ziemię padł wąski snop światła, przerwanego tam, gdzie wcisnęła się głowa. W niewielkiej szparze zamajaczyło ciemne oko; wpierw przymrużone w niepewności, ale zaraz rozwarte na oścież.
– Growlithe we własnej osobie! – zagrzmiał głos. – Co cię do mnie sprowadza? Wejdź! Mam nadzieję, że jesteś sam? Nie lubię gości... Wiesz przecież.
Wiedział.

– Na pewno musisz już iść? – zapytała cicho, przesuwając palcami po starym odtwarzaczu. – Mam muzykę. „On” załatwił mi baterie. To było straszne, ale warte zachodu. Moglibyśmy posłuchać czegoś dobrego... mam dużo kaset.
Wygięła kąciki ust w dół, kiedy pokręcił głową.
Muszę iść. Zrobisz co trzeba? – Wskazał palcem na stolik, a ona, jak wodzący za czerwonym punktem kot, przeniosła spojrzenie na blat. – To ważne.
– Jasne – przytaknęła. – Nie ma problemu. Tylko... wiesz. Może być za późno. Oboje zdajemy sobie sprawę, że nie było z nią lekko.

Wracał wartkim krokiem.
Harena znał od wielu lat. Rzadko powoływał się na jego medycynę – nie dlatego, że była nieefektywna. Tych kilka razy, w których ich ścieżki się ze sobą skrzyżowały, uklepało opinię o starcu i jego konsekwentnych metodach. Mimo wszystko nie przepadał za jego towarzystwem. Zgrzybiały, garbaty i powolny wydawał się okazem najgorszej nędzy – ale wbrew temu Growlithe czuł w jego obecności niepokój.
Drzwi zaskrzypiały, jeszcze nim do nich dotarł. W porównaniu do tych w wagonie, te otworzyły się na oścież. Mętne oczy Harena patrzyły przed siebie.
Mogę wejść? – Growlithe obrzucił wzrokiem wnętrze pomieszczenia na tyle, na ile mógł. Nigdzie nie widział panny Jak Jej Tam.
Haren przekręcił głowę w lewo, a potem w prawo.
– Wiesz, że nie.
To niech ona wyjdzie.
Starzec wydał z siebie coś, co według Growlithe'a powinno zaalarmować pulmonologa. Na dźwięk charkliwego westchnienia usta Wilczura nieco się skrzywiły.
Dalej bawisz się w te głupoty, Haren? – zapytał rozdrażniony, przenosząc wzrok na framugę drzwi. Przeklęte bariery, które odpychały go, kiedy tylko zbliżył się do progu. – Jak tym razem brzmi zagadka?
Kiedy potrzebujesz – wyrzucasz. Kiedy nie jest ci potrzebne, zabierasz do siebie – wymamrotał zachrypnięty głos. – Jeżeli odgadnie, może wyjść.
Świetnie. Torba nie ugłaska twoich chorych ambicji, co?
Cienkie, bezwargie usta Harena zadrżały.
– Żadne przedmioty nie leczą chorych. Robią to oni sami, albo inni ludzie, Wilczurze. A ja lubię zagadki. Jeżeli odpowie poprawnie, może wyjść. I zatrzymać waszą torbę. Wziąłem z niej tylko parę rzeczy. – Obrócił się tyłem do Growlithe'a. – Poczekaj tutaj.
Tak jakbym miał wybór.

| Żebym ja wszystkiego nie prowadził – to, co dokładnie działo się w środku lecznicy, pozostawiam już tobie.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum

Strona 2 z 2 Previous  1, 2
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach