Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum


Strona 1 z 2 1, 2  Next

Go down

A sad soul can kill quicker than a germ. [Angel, Hachirō & Will] 47dsQqx

    CZAS — Grudzień 3006 roku, około godziny 22:30
    MIEJSCE — M3, Centrum
    POGODA — Bez wiatru, temperatura około -10 stopni, lekkie opady śniegu
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Rozpoczęcie piątego miesiąca wymuszonej egzystencji dobijało go chyba jeszcze bardziej niż każdy poprzedni. Od lata czuł się pusty w środku, żył samym przyzwyczajeniem. Tego jednego ciepłego wieczoru świat stracił wszystkie kolory, na które był przecież tak wyczulony. Obiecała mu, że się spotkają, ale on dobrze wiedział, że każda sekunda w jej obecności będzie zabijała go jeszcze bardziej. To co do niej czuł było zbyt silne, żeby w w jednej chwili zniknęło, żeby był szczęśliwy i udawał, że nigdy do niczego w jego chorym serduszku nie doszło. Błagam, dwanaście lat krył się z tym, że się zakochał. I miałby nagle przestać zaraz po tym, jak dostał kosza?
Nie mógł przestać o niej myśleć, choć bardzo by się starał. Pisała do niego. Tak jak wcześniej utrzymywali przelotny kontakt, tak teraz nagle miewał więcej wiadomości od osoby, od której próbował teraz uciec. Czasem ignorował wyświetlające się literki i zwalał potem winę na wyczerpanie, czasem odpisywał, czasem tajemniczo odpowiadał jakimś zdjęciem zrobionym gdzieś na wysokości dachu. Za każdym razem kiedy się odzywała, podejmował kolejną próbę bycia mniej żałosnym, a bardziej martwym. Los jednak postanowił dalej się nad nim wyżywać, bo nie robił się martwy, a bardziej żałosny. Nie umiał się nawet zabić, do cholery. Każde obmyślone samobójstwo kończyło się ledwie śmieszną próbą, zawsze coś szło nie tak.
Znowu wymknął się z domu. Kolejne kilka dni bez snu zaczynało dawać się we znaki, kiedy w ciemnościach nie potrafił skupić myśli na czymś innym niż na jedynej istocie, przed którą chciałby się otworzyć. Szedł unikając światła, przemykając gdzieś na granicy zasięgu kamer. Kaptur bluzy rzucał cień na jego twarz, kilka luźnych kosmyków wystających spod materiału oblepiło się spadającym leniwie śniegiem. Nie dbał o to, nie patrzył nawet, w którą stronę podąża. Przez chwilę nawet biegł, przeskakiwał po słupkach, przeskakiwał barierkę i zeskakiwał na dół schodów. Nawet to przestało dawać mu radość, choć zawsze ta sztuka wywoływała uśmiech na twarzy.
Nie uśmiechał się od pięciu miesięcy.
Wcisnął dłonie do kieszeni płaszcza. Było zimno, ale nie odczuwał tego tak bardzo jak powinien. Mało co do niego ostatnio docierało, mózg nie odbierał części bodźców, inną część po prostu pomijał. William głównie przez to nie zauważył, że znalazł się w centrum. Przystanął, unosząc wzrok z czubków butów na neonowy blask wysokich budynków. Do oczu wkradały się reklamy, wieżowce, zgrabne kształty mostów. Widok zachwyciłby chyba każdego, ale artysta na tę chwilę nie czuł nic poza pustką, w której nie było miejsca na zachwyt. Było to raczej marne miejsce na kolejną próbę, chociaż o tej porze niewiele przechodziło tu osób, nieliczne samochody przejeżdżały gdzieś spiesząc się do domów lub na podbój klubu. Nikt nie zwracał uwagi na samotnego studenta włóczącego się chodnikiem w stronę jednego z mostów.
W połowie drogi zatrzymał się, oparł łokciami o barierkę. Rzeka zamarzła lekko tylko przy brzegach, pośrodku wciąż płynęła wartko zimna woda, w której odbijały się światła centrum. Nie potrafił określić odległości od siebie do położonego w dole lustra, zwłaszcza, że było dość ciemno. Zacisnął szczęki, pochylając nagle głowę. Ten moment wahania za każdym razem, kiedy chciał ze sobą skończyć. Dlaczego? Przecież nic go już tu nie trzymało. Bo mamie i tacie będzie smutno? Przy dobrych wiatrach zauważyliby jego zniknięcie za jakiś tydzień. Chłopak podwinął lewy rękaw o kilka centymetrów, odsłaniając pasek przepustki i czerwone ślady na skórze zaraz pod nim. Rany zdążyły się już zagoić na tyle, żeby nie boleć. Wciąż jednak przypominały o porażce, dobitnie dając znak, że nosząca je osoba jest debilem.
Po chłodnym policzku spłynęła pierwsza ciepła łza.
Obejrzał się za siebie. Żadnych innych przechodniów, żadnych pojazdów. Nie namierzył też kamer, które mogłyby obejmować ten fragment. Był idealnie pomiędzy jedną, a drugą, w martwym punkcie. Rozmowy z ojcem na temat monitoringu miejskiego wreszcie się na coś przydały. Nie pamiętał rozmieszczenia nawet jednej dziesiątej tych "punktów obserwacyjnych", ale wydobył informacje pozwalające mu na przeprowadzanie kolejnych prób samobójczych, o których nikt zbyt szybko by się nie dowiedział. Wolnym ruchem zsunął kaptur z głowy, pociągnął nosem. Wlazł na barierkę, patrząc w dół. Może trafi łbem w mieliznę ukrytą w ciemnościach pod wodą? Albo o jakiś kamień? Najgorszą opcją byłoby chyba to, że jakaś część jego umysłu postanowi jednak walczyć o życie i spróbuje wypłynąć na powierzchnię zamiast się grzecznie utopić.
Odwrócił się plecami do pięknego widoku płynącej leniwie rzeki. Uniósł ręce na boki i po prostu przechylił się w tył, pozwalając grawitacji zrobić swoje. Zamknął oczy, nie zauważając nawet, że wyświetlacz przepustki rozświetlił się, pokazując jakieś powiadomienie.
Zetknięcie z chłodem wody było szokiem.
Zdołał powstrzymać odruch. Pustka wypełniająca go od środka skutecznie hamowała chęć życia. Zanurzał się coraz głębiej.


Ostatnio zmieniony przez Will dnia 27.03.19 11:11, w całości zmieniany 1 raz
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Zapowiadała się kolejna piękna noc w mieście. Było już tak późno że tłumy ludzi błąkających się ulicami miasta zminimalizowały się do pojedynczych jednostek przemierzających zaśnieżone ulice chcąc dostać się do swoich mieszkań. Kto by nie chciał siedzieć teraz w cieple z kubeczkiem gorącego kakao czy tam grzanego wina z bakaliami?!
Kucała sobie na oparciu ławki wpatrując się w to jak szybko zmniejsza się liczebność przechodniów, uniosła lekko głowę w górę wpatrując się w sypiący się z nieba śnieg. Najładniej wyglądał na tle neonowych napisów i pod światłem latarni. Miała na sobie biały, puchaty od środka płaszczyk sięgający do kolan i włochate białe rękawiczki grzejące jej zmarznięte łapki. Kątem oka zobaczyła jakiegoś młodzika jak przeskakuje po słupkach i robi jakieś akrobatyczne sztuczki przy barierce. Na ustach pojawił się lekki uśmiech "Hmmm.. on też tak umie.." przemknęło jej przez myśl gdy odwróciła wzrok w inną stronę. Zerkając na jakąś uroczą parkę trzymająca się za ręce, spacerującą chodnikiem. Zmrużyła lekko ślepka czerwieniąc się nieco na polikach. Wyglądali uroczo. Siedziała jeszcze jakiś czas na ławeczce co rusz wypuszczając ciepły oddech w postaci białego obłoczku. To był jej czas na rozmyślanie nad swoim życiem. Wyciągnęła z kieszeni płaszcza telefon i sprawdziła godzinę. Było już późno, zawahała się czy by nie napisać do Ivo, ale stwierdziła że to głupi pomysł żeby zawracać mu głowę nocami. - Pewnie już śpi.. - uśmiechnęła się zerkając na budynek stojący w oddali w którym mieszkał eliminator. Podniosła się z ławeczki otrzepując się ze śniegu i ruszyła w stronę swojego starego domu. Miała do przejścia całe prawie miasto żeby dostać się na obrzeża. Ale noc była taka spokojna że nie miała nic przeciwko długiemu spacerowi.
Idąc przed siebie wałem zerknęła w stronę mostu który musiała zaliczyć żeby dostać się na drugą stronę. Gdy tylko uniosła wzrok dostrzegła jakiegoś dzieciaka na barierce. Zatrzymała się w miejscu wpatrując się w to co robił. Nawet z łowczą prędkością by nie dobiegła z tego miejsca na środek mostu żeby go ściągnąć z tej barierki. - Co za debil.. jeszcze spadnie idiota.. - mruknęła pod nosem s krytyką i nagle otworzyła powieki bardziej widząc jak gnój się obraca tyłem do rzeki i rozkłada ręce na boki. "On chyba nie.." przemknęło jej przez myśl gdy rozdziawiła usta w niedowierzaniu. Poleciał w tył. - O chuj! - warknęła robiąc sus w bok i zjeżdżając po pokrytej śniegiem bocznej części wału w dół. Kątem oka widziała pluśnięcie w wodzie. - Ja pierdole.. co za gnój mały! - warknęła hamując przy końcówce zjazdu, tuż przy brzegu. Szybko rozpięła biały płaszcz zrzucając go na śnieg, to samo z rękawiczkami. Szybko rozpięła kozaki krzywiąc się gdy gołymi stopami dotknęła śniegu. Szybki sus w kierunku lodowatej wody. Aż się cała spięła z powodu różnicy temperatur. Miała ochotę krzyknąć w szoku ale nie miała czasu nawet psioczyć. Szybko pokonując dystans od zanurzenia po miejsce gdzie mniej więcej wylądował gówniarz. Determinacja pomagała ignorować uczucie napierdalających ostrych igieł jej całe ciało. Lodowata woda nie była niczym przyjemnym. "On nawet nie wypłynął!" ta myśl nie wróżyła nic dobrego. Dała nura prosto w mrok, z okrojoną widocznością po omacku szukając dzieciaka. Powietrze kończyło się bardzo szybko a nawet nie wiedziała jak głęboka była ta rzeka.
Poczuła coś pod palcami i sięgnęła po to. Łapiąc Willa za nadgarstek przez grubą zimową kurtkę próbowała pociągnąć go z dna ku górze. Był szczeniak ciężki przez przemoczone grube łachy. "Nie wyciągnę go tak!" przemknęło jej przez myśl gdy mocnym szarpnięciem rozerwała kurtkę na poły przy zamku. Trochę się szamocząc wydobyła z tej upierdliwej części ubrania. Objęła go i odbiła się od powierzchni ku górze. Czuła jak powietrze jej się kończyło a powierzchni nie było w zasięgu wzroku.
Po chwili wynurzyli się oboje. Kątem oka zerknęła na młodego i opierając jego twarz na swoim barku zaczęła go ciągnąć do brzegu. Nie wiedziała ile czasu minęło od jego skoku do wody a wyłowieniem. Kładąc na plecach sprawdziła funkcje życiowe gotowa udzielić pierwszej pomocy jeśli by nie oddychał.
                                         
Angel
Wtajemniczona
Angel
Wtajemniczona
 
 
 

GODNOŚĆ :
Angel Lacour de Fanel


Powrót do góry Go down

Bardzo chętnie posiedziałby z książką i kubkiem czekolady przy kominku, puszczając cicho w tle jakąś spokojną muzykę i ogólnie poddając się zimowemu nastrojowi z nadchodzącymi świętami. Pewnie za jakiś tydzień zaczęliby ubierać choinkę, sztuczną, ale wyglądającą jak prawdziwa nówka sztuka nieśmigana prosto z lasu. Znowu koty postanowiłyby nażreć się anielskich włosów, zaplątać w nich albo też wywalić całą udekorowaną konstrukcję, tłukąc kolejną porcję ślicznych bombek, które własnoręcznie ozdabiał cały poprzedni miesiąc. Z tym, że w tym roku odbiegł od tradycji i nie stworzył nowych ozdób. Zrzucił winę na uczelnię, dużo nauki, brak czasu. Rodzice i tak nie zauważali, pogrążeni w pracy.
Oni nigdy nic nie widzieli.
Oboje pochłonięci swoją robotą w laboratoriach, dnie i noce ślęczeli nad przydzielonymi im zadaniami. Olewali obowiązki rodzinne, choć udawali zgraną parę i radosną rodzinkę z jedynym dzieciakiem, który całe życie opiekował się sam sobą. Nie widzieli jego problemów, nie byli żadnym wsparciem w trudnych chwilach, choć dawali mu wszystko co by tylko mógł zapragnąć. Wszystko poza uwagą, której ostatnio potrzebował znacznie więcej niż kiedykolwiek wcześniej. Radzenie sobie z niewypowiedzianym uczuciem dawał radę znieść w samotności, ale odkąd nie był jedynym, który o tym wiedział...
Spadnięcie wyszło mu nawet całkiem stylowo, pewnie na zawodach dostałby jakąś dziewiątkę od jednego sędzi, choć nie wykonał salta, także może by za to coś odjęli. Namoknięty płaszcz ciągnął go w dół, ciążąc coraz mocniej z każdą chwilą. Lodowata woda mroziła całe ciało, spróbował nabrać nagle powietrza, ale jedyny efekt, jaki osiągnął to zachłyśnięcie się wodą i utrata resztki tlenu, jaką miał w płucach. Zakręciło mu się w głowie, wizja pociemniała bardziej. Odległe światła mostu zaczęły zanikać, kiedy jego wizję przysnuła ciemność. Cały czuł odrętwienie, ale zdążył stracić przytomność nim dosięgnął dna rzeki.
Był wyjątkowo nieznośnym prawie-zwłokiem, bo w ogóle nie współpracował podczas akcji ratowniczej. Ciężko też byłoby to osiągnąć, skoro film urwał mu się gdzieś w połowie opadania z powodu szoku termicznego. Położony na śniegu nie zareagował w żaden sposób – nie oddychał, możliwe, że i serce przestało bić na skutek nagłego skurczenia się naczyń krwionośnych. Ujemna temperatura w niczym nie pomagała, czarne kosmyki oblepiały tylko jego bladą twarz. Kwestią czasu było tylko aż zaczną teraz zamarzać.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

To nie wyglądało dobrze, w sumie to w ogóle nie wyglądało! Adrenalina odwróciła jej uwagę od zimna, w pierwszej kolejności liczył się stan chłopaka. Pochyliła się nad nim, nie czuła oddechy na policzku, zimno szczypało przemoczoną skórę kobiety. Przyłożyła palce do szyi wyszukując pulsu. Nic. - Kurwa! - warknęła łapiąc do swojego płaszcza, leżącego obok zwłok chłopaka. Wygrzebała telefon dzwoniąc do Ivo i wciskając opcję głośnika rzuciła telefon obok twarzy Will'a. Słyszała sygnał w słuchawce wskazujący na to że połączenie jest nawiązywane. - Nie zdechniesz na mojej warcie gnoju.. - warknęła pod nosem uciskając mostek rytmicznie licząc ilość ucisków. Po czym pochyliła się nad nim i ściskając palcami nos dzieciaka, drugą dłonią otworzyła mu buzię i przytknęła swoje usta do jego wdmuchując mu porcję tlenu. Przestała zwracać uwagę na telefon i skupiła całą swoją uwagę na nieprzytomnemu chłopakowi. Kilka wdechów i powróciła do masażu serca. - Ani mi się waż tutaj zdychać ty pierdoło! Co za debil skacze z mostu do rzeki zimą?! Otwieraj oczy! - warczała zirytowana całą tą sytuacją i wróciła do wtłaczania tlenu do płuc czarnowłosego. Po kilku sygnałach włączyła się poczta głosowa, nagrywając na zmianę warczenie pod nosem przeplatane sapaniem z zimna. Przydałby się teraz Eliminator, po to dzwoniła po niego. Ona już myślami była hen do przodu. Trzeba będzie dzieciaka przetransportować w jakieś bezpieczne miejsce, było zimni i późno a Angel nie miała pierdolonej przepustki. Nie mogła zadzwonić po pogotowie, pewnie by się pojawił przy okazji jakiś przedstawiciel SPEC i ją zamknął za próbę ratowania cywila tylko dlatego że była łowcą. Jedyna opcja to Ivo, ufała mu przecież. Pech jednak chciał że tego telefonu szwed nie odebrał. Na zmianę robiła masaż serca i sztuczne oddychanie w nadziei że Will w końcu otworzy oczy.
                                         
Angel
Wtajemniczona
Angel
Wtajemniczona
 
 
 

GODNOŚĆ :
Angel Lacour de Fanel


Powrót do góry Go down

Chłód nie był najprzyjemniejszym zjawiskiem świata, niemniej jednak Hachirō postanowił wybrać się z psem na dłuższy spacer. Psina węszyła bez przerwy z nosem przy ziemi, pochrumkiwała i skubała trawę, co jakiś czas wykasłując ją z pyska. Co jakiś czas właściciel komentował to zachowanie, rzucając w psiaka przezwiskami takimi, jak „krówka” czy „psi weganin”. Spotkali po drodze kilka innych psiaków, z którymi Hoshi koniecznie musiał się przywitać. Tym razem żaden nawet nie uciekł przed nadmiernym entuzjazmem ze strony akity ani żaden nie kłapał na niego zębami ostrzegawczo, co było już sporym postępem.
 Stopy i łapki w końcu doprowadziły ich nad rzekę, w okolice mostu; okolica była cicha i spokojna, jedynie szum niedalekiej ulicy zakłócał harmonię niby-natury wyhodowanej od A do Z przez ludzką cywilizację. Choć powietrze w Mieście było absolutnie bezpieczne, Moroi nie potrafił pozbyć się wrażenia, że tylko na Desperacji mógł oddychać pełną piersią. Adrenalina napędzała tak wiele aspektów jego życia, że obecnie czuł się uśpiony, choć gotów do ruszenia do akcji. Miasto miało pewne plusy, ta swojskość, ten spokój, ta…
– Kurwa!
 Głos, niewątpliwie kobiecy, rozległ się na lewo od niego i Hoshiego. Jedna i druga złotoruda istota zwróciła  swoją głowę w kierunku, z którego dochodził dźwięk. Gdyby Hycel mógł, zastrzygłby uszami tak, jak jego psi towarzysz.
– Nie zdechniesz na mojej warcie gnoju..
 Zaskoczenie przeszło w niepokój.
–  Ani mi się waż tutaj zdychać ty pierdoło! Co za debil skacze z mostu do rzeki zimą?! Otwieraj oczy!
 Niepokój w żal, że nie wziął broni. Atak wymordowanego? Odruchowo ułożył rękę tam, gdzie przypiętą zwykle miał kaburę. Napotkał jednak tylko mechaty materiał granatowego płaszcza. Pies zareagował szybciej niż właściciel i podbiegł miękko do źródła odgłosów, ciągnąc za sobą mężczyznę.
Co do… – Hachirō zaczął, jednak nie dokończył. Spoglądał szeroko otwartymi oczami na obrazek przed nim — reanimująca młodego chłopaka dziewczyna, obok której zaraz przepchnął się pies, by złożyć na wargach niby-nieboszczyka własne pocałunki. Hoshi myślał, że to zabawa, a Hachiemu cała chęć na psoty momentalnie przeszła.
 „Zabezpiecz siebie, poszkodowanego i miejsce wypadku”.
 Niewiele myśląc, zdjął płaszcz i okrył nim dziewczynę; przykrywanie reanimowanego człowieka nie należało do mądrych decyzji.
Ogrzej się – wydał krótkie polecenie i przepchnął się do młodego. –  Powiedz mi, co się stało i, na litość boską, nie mów mu nic o umieraniu. Jak się ocknie i usłyszy coś takiego, to będąc w szoku może sobie zrobić większą krzywdę – mówił szybko, rzeczowo i podpierając wyjaśnienia własnym doświadczeniem. Widywał żołnierzy, którzy wylizywali się z ciężkich ran, ale wieść o własnej śmierci i myśl o tym, że może są już martwi, nagle zawracała ich na ścieżce powrotu do życia.
 Smycz opadła z głuchym łupnięciem na wilgotny brzeg rzeki, a Moroi przykucnął przy chłopaku. Kurtkę młody miał już ściągniętą, a jeśli jakieś jeszcze ubranie mogło za bardzo opinać jego klatkę piersiową, Hachi rozpiął je bądź rozerwał u góry. Rudy spojrzał na dziewczynę; nie była za wysoka i nie wyglądała na szczególnie silną, więc pewnie warto byłoby poprawić wykonywany przez nią masaż serca. Ostrożności nigdy za wiele.
 „Zadzwoń po pomoc”.
Pogotowie. Zadzwoń – rzucił do niej z pośpiechem. Nawet jeśli jej telefon mógłby być przemoknięty, to zawsze pozostawała przepustka. Wydawał krótkie komunikaty, na wypadek, gdyby ona też była w szoku. Sam wojskowy też drżał, jednak bynajmniej nie z zimna. Od nadmiaru emocji było mu gorąco, dłonie trzęsły się, a w głowie kołatała się tylko jedna myśl: uratuj go. Mamrotał pod nosem kolejne przekleństwa; był jednym z tych, którzy dzięki nim się lepiej rozładowywali w stresujących sytuacjach.
 „Naciskaj jak najmocniej, nieważne, że możesz połamać żebra. Lepiej mieć złamane żebra niż nie żyć”.
 Jak pamiętał, takt też zrobił. Moroi przystąpił do kontynuowania prób reanimacji. Odliczał uciśnięcia i odpowiednio wdmuchiwał powietrze do ust chłopaka, wyjątkowo z powagą traktując takie zbliżenie. Przez głowę nie przechodziły mu nawet żarty o pocałunkach czy innej nieprzyzwoitej gejozie. Pies natomiast szczeknął, zaskomlał i wsadził Willowi nos prosto w ucho, prychnąwszy w nie. Hachi mało co sam nie wydał z siebie podobnego dźwięku, jednak odepchnął psisko od na pewno jeszcze żywego ciała. Wracało do życia?
 Spieprzaj, sialamacho kudłata – burknął, po czym zwrócił się do dziewczyny.
 I jak? Przepustka cała, dodzwoniłaś się?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Chciał umrzeć i wreszcie mu się udało... na krótko. Zdecydowanie zbyt krótko niż upragniona wieczność. Ostatnie pół roku było chyba dla niego istnym pasmem nieszczęść i pecha, albo to on był po prostu takim debilem, że nie umiał nawet zapanować nad własnym życiem i – najwyraźniej – śmiercią. I za jakie grzechy miał niby dalej siedzieć w tej ziemskiej dziurze? Ani nie był superbohaterem czy główną postacią komiksu, który nie zdechnie, bo musi ratować świat albo jest inną nadprzyrodzoną istotą (tudzież po prostu przeklętym jak jeden ziomek w czerwonym wdzianku). Nie był nikomu do niczego przydatny, nie robił czegoś oryginalnego, za czym szalały tłumy. Był tylko marnym studentem większość czasu żyjącym w piwnicy własnego domu. Przegryw piwniczak.
Nie chciał iść w kierunku światła, ani odrobinę. Wolał zostać w tym fajnym, ciemnym miejscu, gdzie wreszcie czuł się trochę lepiej. Dwie osoby jednak uporczywie walczyły o ściągnięcie go z powrotem, więc chłopakowi nie zostało nic innego jak po prostu wypluć nagle sporo wody i krztusząc się próbować zaczerpnąć trochę powietrza samodzielnie. Cholerne odruchy znowu zaczęły działać, choć dopiero co z taką łatwością się poddały pozwalając mu tak ślicznie się utopić.
Kiedy wreszcie porządnie się dotlenił, otworzył oczy. Było mu słabo, wszystko widział przyćmione i raczej nie z powodu późnej pory. Nie był zbyt zadowolony z tego, że ktoś go wyciągnął, zero wdzięczności za ratowanie życia. Nie odezwał się nawet słowem czy mruknięciem. Było mu zimno jakby wlazł bez ubrań w śnieg po same uszy, co teraz odbijało się dreszczami. Zauważył, że nie ma płaszcza, a bluza niewiele pomagała, skoro i tak była przemoczona w stu procentach. Znowu pozwolił powiekom opaść. Następny plan diabli wzięli i trzeba wymyślić nowy. Jak na złość ten był chyba najbardziej dopracowany i miał największą szansę powodzenia, gdyby nie bohaterski mors, któremu żadna zimna rzeka niestraszna.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Bo ona nie miała nic lepszego do roboty jak ratowanie idiotów nocami! Od zapewnienia bezpieczeństwa cywilom było SPEC a nie łowcy plątający się nielegalnie po mieście. Mogła teraz śpiewać, miauczeć i drzeć ryja na młodzika. Miała do tego święte prawo po tym co odpierdolił i jak wiele ona sama ryzykowała tą akcją ratunkową.
Gdy nagle dobiegł do nich jakiś pies i zaczął lizać Willa, miała szczerą ochotę pchnąć pchlarzem z całej łowczej siły w bok żeby jej nie przeszkadzał. Skąd on się tam nawet wziął? Nie interesowało jej to teraz. Pochłonięta ratowaniem nawet nie zauważyła kiedy właściciel czworonoga się dołączył. Poczuła jak coś opadło na jej ramiona i mężczyzna sam się wcisnął na jej miejsce żeby zacząć pomagać dzieciakowi. - Ej! - warknęła wybita z rytmu siłą. - Nie mam czasu na ogrzewanie się! - syknęła niezadowolona z sytuacji. Złapała psa za obrożę i mocno odciągnęła go od studenta. - Będę mówiła co mi się żywnie podoba.. zwłaszcza że ten mały gnój sam skoczył do rzeki z mostu.. z ewidentnym zamiarem utonięcia! - warknęła na mężczyznę i złapała za telefon. Sprawdziła czy się dodzwoniła do eliminatora. Z żalem stwierdzając że nagrała się przez przypadek na pocztę głosową.
Słysząc po chwili komendę żeby dzwoniła na pogotowie aż ją zmroziło wewnętrznie. "Nie mogę.. nie mam przepustki.. kurwa.." karciła się za tą całą sytuację. Chwała za soczewki maskujące jej łowczej barwy ślepia bo już by wpadła. Przygryzła dolną wargę gdy wystukała numer alarmowy w telefonie, już miała wcisnąć zieloną słuchawkę, gdy padło najbardziej znienawidzone pytanie ze strony mężczyzny. Musiał być tak pochłonięty reanimacja chłopaka że nie zauważył że Angel nie ma przepustki na nadgarstku. Zmarszczyła nosek i brwi przy tym jakby ze złości. - Ja.. - padło z jej ust i nagle czarnowłosy topielec zaczął pluć wodą na prawo i lewo, krztusząc się przy tym. Westchnęła z ulgą i poderwała się do niego. Łapiąc za kark, szarpnęła go do siadu i zaczęła klepać go po plecach. - Już dobrze.. wszystko będzie dobrze.. ty głupi gnoju! - zdawało się że będzie łagodnie z nim postępować. I początek wypowiedzi tak sugerował, tylko początek. Szybkim ruchem zdjęła płaszcz Hachiro z siebie i zarzuciła go na ramiona Willa.
Klęcząc teraz przy nim bardzo blisko zaczęła pocierać dłońmi jego ramiona po bokach. Jak Hachi zwracał uwagę to mógł dostrzec że na przegubie dziewczyny brakowało przepustki. - Czy ciebie do reszty pojebało ty mały kurwiu?! - warknęła ewidentnie rozzłoszczona kobieta. Wyglądała na jego rówieśniczkę. Jadeitowe ślepia wbiły się w jego twarz i po chwili zmrużyła ślepia. Sama marzła bo Will siedział na jej płaszczu. A okryła go ciuchem rudzielca. Może co jakiś czas drżała z zimna, jej ciuchy też były przemoczone. Już jej się w głowie szykowała wiązanka żeby go opierdolić z góry do dołu, ale nie tu! - Wstawaj.. bo się jeszcze oboje jakiegoś choróbska nabawimy.. - mruknęła pomagając mu przy okazji wstać. "Jak bardzo trzeba mieć zjebane życie żeby chcieć się zabić.. i to w tak młodym wieku.." przemknęło jej przez myśl.
                                         
Angel
Wtajemniczona
Angel
Wtajemniczona
 
 
 

GODNOŚĆ :
Angel Lacour de Fanel


Powrót do góry Go down

Ich obowiązkiem było udzielenie młodemu pomocy, jednak pewna blondynka mentalna chyba postanowiła utrudniać rudemu cały zabieg. Moroi zgrzytnął zębami i warknął z irytacji, już mając powiedzieć coś niemiłego. Zadrżał jednak, gdy brunet jednak się obudził, tym samym czując, jak z jego ramion opada jakiś niewidzialny balast. Odetchnął głęboko i już-już miał się odezwać, kiedy ta znowu ruszyła do akcji. Nie wierzył w to, że można mieć na oko te dwadzieścia lat i zachowywać się w sposób tak odcięty od rzeczywistości. Po co słuchać kogoś, kto ma rację i zachowuje zimną krew?
–  Słuchaj no – ostatecznie jednak zaczął od warczenia. I tyle z bycia miłym i spokojnym. –  usprawiedliwiam twoje absurdalne zachowanie tym, że jesteś w szoku. Nie dawaj mi powodów, bym myślał, że jest inaczej, bo z tej sytuacji nie wyjdziesz najlepiej. Wyobraź sobie, że życie realne to nie jest niskich lotów anime z gatunku shounen  – skwitował z irytacją. –  Jeżeli masz zamiar przeszkadzać — lepiej idź do domu, ja sobie dam z nim radę. Potrząśnij nim raz jeszcze, a jak coś mu się stanie, poniesiesz za to odpowiedzialność. Skoczył specjalnie czy nie — nie twoja i nie moja w tym intencja, żeby teraz bardziej go przytłaczać. Ten chłopak wymaga opieki przede wszystkim. Nie kubła zimnej wody. Już się skąpał w rzece przepełnionej nią, to wystarczy. Jeżeli będziemy biegać jak kurczaki bez głów, będziemy bezużyteczni. Zrozum to i albo pracuj ze mną zespołowo albo mi nie przeszkadzaj.
 W tym wszystkim współczuł temu dzieciakowi, że znalazł się w takiej sytuacji. Hachi poczuł na gardle tak nieprzyjemny ucisk, jakby sam się dusił wodą i nie potrafił wydalić jej z płuc. Kąciki jego ust drgnęły, wykrzywiając się ku dołowi, w wyrazie niemej rozpaczy. Wziął kilka głębokich oddechów. Człowiek złamany, opuszczony, odgrodzony niewidzialną ścianą od innych. W pewien sposób to znał, jednak nigdy nie przeszedł do realizacji jakichkolwiek podobnych pomysłów. Był w siebie za bardzo zapatrzony.
 Westchnął, a wyraz jego twarzy złagodniał. Znowu spojrzał na dziewczynę.
–  Bardzo dobrze, że nie wahałaś się przed pomocą. To niesamowicie szlachetny czyn. Większość ludzi liczyłaby na to, że pomoże legendarny i niesprecyzowany „ktoś inny”. Rozumiem, że emocje biorą górę w takich sytuacjach, ale ty też coś zrozum. Teraz bez spokoju niczego nie osiągniemy  – spojrzenie przeszło na chłopaka, a przez usta przemknął delikatny uśmiech. –  Nie będę wnikać w twoje powody. Jestem nieznajomym. Nie pochwalam jednak tego, co zrobiłeś. Jest chociaż plus tej całej sytuacji: ktoś ci pokazał, że nie jesteś sam i że się o ciebie troszczy  – powiedział cicho, będąc w gotowości, by jakby co łapać właśnie podnoszonego chłopaka, który okryty był płaszczem Hachiego. Parę momentów wcześniej dostrzegł jednak coś, co trochę nie dawało mu spokoju…
–  Zadzwoniłaś po pomoc tak, jak prosiłem? Może to głupie, ale mam wrażenie, że nie masz przepustki.
 „Ja pierdolę. Topielec i jakiś nielegalny imigrant naraz? Szykuje się wesoły wieczór…”
 Hoshi pokiwał uprzejmie ogonem, nie do końca rozumiejąc powagę sytuacji. Ciepłe powietrze wydychane przez psiaka omiatało w postaci pary nogi całej trójki.
–  Nie masz jej. Prawda? – Głos wojskowego drgnął z mieszanką niepewności, irytacji i strachu. Wbijał w nią spojrzenie bladoniebieskich tęczówek, zupełnie tak, jakby pytał „co dalej?”. Co, jeśli wywiąże się walka? Póki co może utrzyma się w roli cywila. Będzie musiał się uzbroić w jakiś plan B. Ta  sytuacja nie mogła zostać niezgłoszona.
… Mieszkam niedaleko – wypalił nagle z pewną rezygnacją. Przewrócił oczami. – Nie mam pojęcia czym jesteś – zaakcentował słowo „czym”. Och, mały rasisto… –  Obyś tylko nas nie zaraziła albo nie zabiła. Zrobiłaś coś dobrego… więc pójdę za ciosem i będę liczyć na to, że tak pozostanie. Mogę was tam przetrzymać przez jakiś czas. Przynajmniej nie powinny się nas czepić patrole. W międzyczasie zagrzejemy się, zjemy i wypijemy coś ciepłego  i obmyślimy jakiś plan dalszego działania. – mówił tak, jakby właśnie  sprawy miały się potoczyć w ten sposób. Póki co mieszkał jeszcze w C4, choć wiele rzeczy miał popakowane do przeprowadzki. Hoshi zasługiwał na dom z ogródkiem. Pies szczeknął pogodnie, widocznie zachwycony tym, że stado dziś będzie większe.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Powitały go krzyki. Chyba ostatnia rzecz, jakiej w tym momencie potrzebował i chciał słuchać. Nie mogli mu puśćić jakiegoś Mozarta? Albo marsz pogrzebowy? Cokolwiek, byleby to nie był psi jęzor i nadmierna ilość decybeli w pobliżu jego głowy. Czuł się dość mocno niedotleniony, zmęczony i mimo otaczającej go pustki oraz beznadziei we znaki coraz bardziej wdawała się ujemna temperatura w połączeniu z przemoczonymi ciuchami. Chętnie poszedłby do domu, zwinął się gdzieś w kącie albo przed kominkiem, jeśli akurat rodziców by nie było. Kolejna porażka lądowała na stosie, dołączając do innych. Nie pierwsza, zapewne też nie ostatnia, choć liczył, że następna próba będzie jednak tą kończącą i wreszcie udaną. Nawet teraz, kiedy dość szybko został zmuszony do zmiany pozycji na siedzącą, zaczynał już myśleć co zrobi następnym razem. Pomysły mu się kończyły, a wcale nie chciał powtarzać czegoś z już przebytych prób. Jednocześnie kombinował coś, przy czym będzie jak najmniej śladów i świadków. A gdyby tak jakoś wydostać się za mury? Krążyły różne pogłoski o tym co tam jest. Lepszy świat, gorszy świat, brak świata albo hordy bezrozumnych bestii. Nawet zombie były lepsze od życia tutaj, w M3.
Podniósł się nawet, chociaż dość niechętnie, do pozycji stojącej. Cały czas milczał, wpatrując się w podłoże pustym wzrokiem, prawie nie mrugając. Chwilę lekko się chwiał jakby stanie sprawiało mu problemy, ale im dłużej był przygarbionym sopelkiem tym stabilniejszy się stawał.
–  Obyś tylko nas nie zaraziła albo nie zabiła.
Ja tam bym nie miał nic przeciwko zabiciu, przebiegło mu przez myśli, ale nie wydał nawet dźwięku. Skoro nawet myśli miał pozbawione emocji i brzmiały jak błaganie o śmierć, to głos wcale się nie różnił. Mogli go zabrać wszędzie, nawet do wariatkowa. Byleby nic nie mówili rodzicom, bo matka przeszłaby załamanie nerwowe i zaczęła się zastanawiać, w którym miejscu popełniła błąd.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Nie musiało jej tam być tego wieczoru, jak wieli innych. Lubiła być na powierzchni, obserwować normalnych ludzi w ich rutynie. I wcale nie musiała uczestniczyć w tej akcji ratunkowej! Zrobiła to z dobroci serca, pomogła Willowi bo każdy powinien to zrobić. Ba! W tak wspaniałym miejscu jak M3 nie powinno mieć miejsca szarpanie się na własne życie! A już tym bardziej cywile nie powinni zostać pozostawieni sami sobie po zmroku. Słowa Hachiro zadziałały jak prawy sierpowy. Jego warknięcia jedynie pokazały jej że mężczyzna nie potrafił zachować zimnej krwi, a tym bardziej uspokoić osób postronnych. Zmrużyła oczy wbijając w twarz szczekającego samca jadeitowe ślepia. "Nie brzmi jak zwykły cywil.." przemknęło jej przez myśl. Miała styczność z tyloma przedstawicielami SPEC że trudno było nie rozpoznać kolejnego mundurowego. Jego komentarze jej wcale nie bolały, wręcz przeciwnie. Na ustach pojawił się grymas wskazujący że zaraz padnie z jej ust coś co nie powinno. - Ty naprawdę chcesz pouczać osobę, która wyłowiła jego ledwo żywe zwłoki z jeziora i przeszła z miejsca do reanimacji? Jedyne co tu przeszkadza to twój kundel, nad którym nie potrafisz zapanować.. już nie wspominając o twoich własnych nerwach.. - warknęła w stronę pieklącego się mężczyzny. Już i tak się ugryzła w język żeby mu nie pocisnąć jak bardzo kuleje tutaj organizacja SPEC w kwestii bezpieczeństwa.
Iskry dosłownie leciały między nimi, każde miało swoją rację i gdyby nie krztuszący się woda student pewnie po chwili rzuciliby się sobie do gardeł!
Uniosła brew na wojskowego gdy wypełzło z niego coś na kształt propozycji zawieszenia broni. Westchnęła pod nosem i skinęła głową w mniejszym czy tam większym stopniu. Już jej się nie uśmiechała współpraca z tym typem, ale biorąc pod uwagę dobro dzieciaka zastanawiała się czy by nie pokręcić się trochę przy nim dla pewności. Biorąc pod uwagę mamrotanie Hycla o powodach szarpnięcia się na swoje życie aż zacisnęła mocniej szczękę żeby nie skomentować tego na głos. "No i co jeszcze kurwa?! Kocyk mu podaj, herbatkę, przytul i powiedz że wszystko będzie dobrze.. kilka wizyt u psychiatry i się gnój rzuci pod koła twojego auta wracając z terapii! Jeszcze się z nim obchodzić jak z malowanym jajkiem.. jak bym go złapała za szmaty to już bym mu wybiła z głowy myśli samobójcze! Ja pierdolę.. SPEC wychowuje małe cioty żeby ich łatwiej sobie podporządkować.. żałosne.." wysyczała wszystko w myślach co tak naprawdę chciała wyszczekać prosto w twarz każdego SPEC'a którego by spotkała na ulicy.
Z zamyślenia wyrwały ją słowa mężczyzny odnośnie przepustki. Odruchowo zakryła nadgarstek wolną dłonią. Na wzmiankę o tym że mieszka nie daleko już miała przebłyski z pierwszej wizyty w mieszkaniu Ivo, jak ją podpierdolił do SPEC po cichu. Wzdrygnęła się na te słowa. Kolejna wypowiedź utwierdziła ją w tym że właściciel pchlarza nie był zwykłym cywilem. "Nie mam pojęcia CZYM jesteś?" to zdanie odbiło się echem w jej głowie. Zacisnęła mocniej szczękę. Kolejne słowa jedynie jej przypomniały jak ludzie w mieście patrzyli na wszystko co nie było w 100% ludzkie.
Co jakiś czas lekko drżąc z zimna, usiadła tyłkiem na śniegu i łapiąc za kozaki założyła je na przemoczone, zziębnięte stopy. Zapięła suwaki po obu stronach i podnosząc się strzepnęła nieco przylegającego do jej mokrych spodni śniegu. - Jak bym chciała kogoś zabić.. to chyba bym nie ryzykowała własnym życiem żeby dzieciaka ratować.. - zaczęła zimnym, stanowczym tonem. - Zajmij się młodym, nie jestem na tyle głupia żeby wchodzić do tej samej rzeki dwa razy.. - mruknęła w odpowiedzi na zaproszenie do jego domu. Ewidentnie nie ufała hyclowi. - Co do patroli to raczej nie mam się o co martwić.. gdyby było ich więcej nie musiałabym osobiście ratować młodego.. - mruknęła dodatkowo i schyliła się po swój wymiętolony, biały płaszcz na którym Will leżał wcześniej. Strzepnęła go gwałtownie i przerzuciła go sobie przez ramię. Położyła przy tym dłoń na głowie dzieciaka w dość czułym geście. - Jeszcze raz cię przyczaję że chcesz ze sobą skończyć to spuszczę ci taki wpierdol że przez miesiąc z łóżka nie wypełzniesz.. - młodzik poczuł ciepły oddech tak nieprzyjemnie kłujący przemarzniętą skórę, szepnęła mu na ucho tak cicho że tylko on mógł to słyszeć. Po czym klepnęła go lekko w plecy z przeuroczym uśmieszkiem malującym się na ustach. Już się odwróciła plecami do obu delikwentów i zrobiła może dwa kroki gdy nagle się zatrzymała i zerknęła przez ramię na Hachiro. - Przy okazji.. Łowcy w porównaniu do wymordowanych nie zarażają wirusem.. więc nie masz się o co bać.. - bezczelny uśmiech zwieńczył jej usta gdy ruszyła przed siebie oddalając się od nich i znikając powoli w mroku..

Z tematu <3
                                         
Angel
Wtajemniczona
Angel
Wtajemniczona
 
 
 

GODNOŚĆ :
Angel Lacour de Fanel


Powrót do góry Go down

Miała rację i w jakimś stopniu to do niego dotarło, jednak ani myślał przyznać się do błędu. Usta zacisnął w cienką kreskę i na moment spuścił wzrok, w niemy sposób oddając jej małe zwycięstwo. Nerwy przecież nie pomogą mu w ratowaniu nikogo. Był jednak za bardzo przekonany o swoich racjach, miał twardy łeb i zwyczajnie lubił stawiać na swoim.
  Biedny dzieciak.
Mówiłem. Podziwiam twój czyn – odpowiedział wymijająco, trochę jakby się śpieszył, trochę na odwal, jednak nie dało się nie wyczuć przejęcia w jego głosie. Przestawiał się na myślenie o ratowaniu młodego i „odwdzięczeniu się” dziewczynie. Faktem było, że nie chciał jej nic zrobić, o ile do agresji nie zostałby sprowokowany.
  Mogłoby się wydawać, że puszcza wszystkie jej słowa mimo uszu, że nie zwraca na nią uwagi, a jeśli już nawet, to po prostu bardziej się denerwując. Nic bardziej mylnego, Hachirō rozumiał wszystko i na jej miejscu sam miałby podobne obawy, bojąc się, że wyląduje na talerzu jakiegoś potwora. Nie szedł za nią, jednak rzucił na odchodne:
Uważaj na siebie. Może wśród was jest coś więcej niż sam egoistyczny syf, a ja za dzisiaj będę ci winny przysługę  – mimo treści jego wypowiedzi, głos hycla był zdecydowanie podenerwowany. Dopiero po chwili zwrócił się do studenta.
Kapitan Moroi Hachirō. W związku z tym, jaki charakter miało to wydarzenie... Pozwolę sobie oszczędzić ci kłopotów w postaci zgłaszania tego gdzieś dalej.
  To nie była dobra decyzja, ale nie chciał, by ten nieszczęsny dzieciak musiał się spowiadać z powiązań z Łowcami. Może i był za miękki, ale zachowanie się wobec niego inaczej zdawało się nieodpowiednie. Nie popierał samobójstw, choć za młodu sam też robił różne wybitnie durne rzeczy, ale wiedział, że w takiej sytuacji, gdy zostawało się praktycznie całkowicie osamotnionym, przynajmniej próby zrozumienia ze strony otoczenia coś dawały.
Plan z odwiedzinami dalej aktualny. Nie chcesz chyba pokazać się mamusi w takim stanie, co? Dasz radę iść za mną, będziesz grzeczny? Czy mam cię zaprowadzić? Nie marznijmy już – nie naciskał, ale jasno dawał znać, że nie przyjmie odmowy. Wziął znowu smycz w dłoń i zaczął iść w stronę C4, upewniając się, że młody idzie za nim.
Hej, nie będę cię legitymował, ale chciałbym wiedzieć jak mam do ciebie mówić. Jak nie chcesz imieniem, to okej, ale po prostu wolę się zwracać do konkretnej osoby, a nie do „ej ty”.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum

Strona 1 z 2 1, 2  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach