Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum


Go down

bar „przyszłość”, marzec roku 2966

Jeszcze kilka kroków.
Zgrzyt zębów rozciął zalegającą w jej głowie ciszę, linie żuchwy wyostrzyły się, gdy wszystkie mięśnie zagęszczały swe włókna, by postawić stopy kolejne centymetry w przód. Czuła, jak dławią ją soki żołądkowe, jak ciało zżera samo siebie, bo ona od dłuższego już czasu nie mogła go nakarmić. Szare, wciąż półprzymknięte oczy, pozostawały skupione na celu: łaciatej od odrapanego przez szpony czasu tynku fasady baru. Szła powoli, posuwając się w tumanach kurzu, które wzniecała szuraniem butów o ziemię, ale szła i to pozostawało dla niej najważniejsze. Zza półprzymkniętych drzwi baru dobiegały krzyki, piski, powarkiwania (rozmów było niewiele), ale wszystko i tak zlewało się w jej zmęczonej, wyczerpanej głowie do jednego, nieokreślonego tumultu.
Wychudzona, roztrzęsiona dłoń sięgnęła brzegu drzwi, które, o dziwo, same otworzyły się przed nią w aureoli śmiechów i wrzasków. Ze środka wypadło dwóch wysokich mężczyzn, z których jeden miał dziwne, przypominające małpie uszy, zaś drugiemu z dziury w spodniach wystawał z przodu (sic!) długi, puchaty ogon. Renshi zatoczyła się do tyłu, starając się mimo rozmytej już z wycieńczenia wizji utrzymać równowagę. Dwie pary rubinowych, świecących w półmroku oczu, skupiło się na niej, a rzędy ostrych zębów błysnęły w świetle sączącym się z wnętrza budynku.
– No i co tu, kochanie, robisz taka sama? – Jowialny głos zahuczał jej w głowie. Nie miała siły, mdliło ją. Chwyciła za lekko zbutwiałe drewno drzwi i szarpnąwszy, otworzyła je na oścież, przemykając koło Wymordowanych. Pomieszczenie z wysokim sklepieniem wypełniał gwar, duszący dym papierosów i słodkawy zapach potu zmieszanego z gównem. Całe to zbiegowisko, a przede wszystkim nikły zapach mięsa, który mogła wyczuć przytępionymi zmysłami, dodało jej niewiele sił, na tyle jednak, że podeszła do blatu i wydusiła z wciąż nadszarpniętego krzykiem gardła kilka słów do przysuniętego blisko jej warg ucha barmana. Z kieszeni wysupłała ostatnie już grosze, które zachowała do ostatniej chwili, kiedy faktycznie nie będzie miała już siły się podnieść.
Podczas gdy zajęta była analizowaniem dość szczegółowych wizualizacji genitaliów (niezbyt imponujących), które klienci mieli w zwyczaju uwieczniać w drewnie na ladzie baru, przed jej nosem wylądowało nieco już chłodne i raczej niedopieczone mięso, które pochwyciła w ręce i skrupulatnie zaczęła ogryzać kość jakiegoś nieszczęsnego zwierzęcia.
Minął przeszło rok od kiedy przybyła tu po raz pierwszy.
Minęło też pół roku od kiedy była zmuszona udać się do akuszerki i usunąć owoce pierwszej wizyty w barze.
Kufel ciepłego piwa, chyba nieco rozwodnionego, stuknął głucho o ladę przed jej nosem.
Minęło pół roku odkąd zmarła na stole operacyjnym i pół roku odkąd z niego wstała.
Minęły dwa dni od kiedy znów musiała pójść w towarzystwie nieznajomego do kolejnego ciemnego pokoju, by potem móc zajadać się mięsem i opijać piwem.
Oblizując dokładnie kciuki, lustrowała zimnym spojrzeniem szarych oczu wnętrze baru. W bladym świetle niewiele mogła dostrzec, natura nie obdarzyła jej najostrzejszym wzrokiem; mężczyzna i kobieta siedzący w rogu grali w karty, ktoś ciągle wchodził i wychodził, trzaskając intensywnie drzwiami. Renshi powoli, ale systematycznie, opróżniała kufel i czuła, jak robi jej się coraz gorzej na żołądku.
Gwałtownie wstała, odsuwając z piskiem stołek barowy i, wiedziona kilkoma parami ciekawskich oczu, wybiegła z baru, skręciła za róg i zwróciła całe danie, które jeszcze dziesięć minut wcześniej spałaszowała. Kaszlnęła, wypluwając resztki jeszcze niezbyt nadtrawionego mięsa; miała szczęście, że zwróciła je tak szybko – nie podrażniła sobie po raz kolejny przełyku. Nie było to zjawisko bezprecedensowe, od czasu operacji miewała intensywne odruchy wymiotne po jedzeniu, mogła jednak przypuszczać, że był to skutek uboczny wciąż świeżej przemiany w coś, o co nigdy nie prosiła, w coś, o czym nie wiedziała do momentu aż nie usłyszała o tym pewnego ciepłego wieczoru, leżąc obnażona na łóżku w bogato urządzonym pokoju w M3. Westchnęła, odbiło jej się nieelegancko, co uznała za znak, że można już się wyprostować i wrócić do baru – może uda jej się przekonać obsługę o coś drobnego do jedzenia w zamian za drobiazgi, które zgromadziła na przestrzeni ostatnich tygodni. Wychyliwszy się zza rogu, na miękkich z wyczerpania nogach ruszyła z powrotem w kierunku wejścia do baru. Mimo wiosny, która zawitała już na skromne progi tego świata, powietrze było duszne, mrok zapadał szybko i Renshi robiło się bardzo słabo od przebywania na dworze. Starała się mrużyć oczy, by dojrzeć, gdzie idzie, w końcu jej okulary zostały doszczętnie zniszczone kilka dni temu, ale te wysiłki na nic się nie zdawały.
A jednak coś dojrzała.
Biała, przybrudzona szarym kurzem czupryna znikała właśnie w drzwiach prowadzących do zatłoczonego pomieszczenia. Widziała takie włosy już nie raz i nie dwa, za każdym razem jednak widok ten był jak uderzenie młotem prosto w splot słoneczny, traciła oddech, mdliło ją, a całe ciało odmawiało posłuszeństwa. Nigdy jednak nie trafiła znowu na mężczyznę, którego imienia nawet nie znała, nie mogła o niego wypytywać, ale bardzo, ale to bardzo chciała go znaleźć.
I co wtedy zrobisz?
Ściągnęła usta w wąską linię i zbierając w sobie wszystkie siły, wyprostowała się dumnie i weszła do baru „Przyszłość”. Wpatrzona usilnie w otoczoną aureolą białych, skołtunionych włosów głowę, stała w przejściu i tylko czekała, żeby zobaczyć barwne oczy nieznajomego.
Bo to te oczy nadal dręczyły ją przed snem.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Parszywy dzień.
Na północy wybuchła epidemia ciężko sprecyzować czego. Ofiary zaczynały odczuwać swędzenie, szczypały je oczy i język, dostawały szału. Szybko w ruch szły i kły, i pazury; jak u psów zżeranych przez pchły, zbyt otępiałych i zirytowanych, żeby móc się powstrzymać. Skóra wkrótce rozrywała się pod zbyt brutalnym drapaniem i gryzieniem, z dnia na dzień jej fragmenty odchodziły coraz łatwiej — rwała się jak zmokły papier, bezproblemowo, w zasadzie wystarczyło dotknięcie jej, by ześlizgiwała się z mięśni. Według raportów nie dało się ustalić czy ofiary zdechły i coś je tu i ówdzie podżarło, czy same się podżarły i dlatego zdechły. W każdym razie — fatalny i idiotyczny sposób na śmierć.
A jego wszystko swędziało.
Z rana udał się do Jekylla. To była krótka piłka, ale doktor machnięciem ręki odrzucił pomysł o zarażeniu się. Grow czasami zapominał, że Jekyllowi chirurgicznie usunięto nie tylko oko, ale także poczucie humoru, więc i tym razem, kiedy pokazał mu środkowy palec, niecałe pięć minut później walił na kilometr od czegoś, co medyk DOGS wsmarował mu w kark, dłonie i brzuch. Lekarstwo zapachem i konsystencją przypominało zgniłe, rozgniecione obcasem owoce. Po blisko siedmiu godzinach ciągłego marszu esencja straciła swoje zapachowe właściwości (a przynajmniej najbardziej intensywne cząsteczki), ale skóra kleiła się Growowi do koszuli, a palce u dłoni miał chyba już na stałe złączone (pewnie po to, by więcej nie komentować nimi tego sztywniackiego podejścia doktora J.).
Wydawało mu się, że absolutnie nic nie naprawi tego (parszywego) dnia, ale kiedy pchnął spróchniałe, piszczące jak banshee drzwi i kiedy buchnęło w niego gorąco pełne oddechów, dymu papierosowego i potu, kiedy uniósł wreszcie wzrok i spojrzał w oczy siedzącego za barem Boba, kiedy dostrzegł w mętnym spojrzeniu barmana błysk... wtedy cały świat przycichł, czas się rozciągnął jak guma... wtedy właśnie coś w czaszce Wilczura pstryknęło jak zatrzask i było to intuicyjne przeświadczenie, że jednak jest coś, co zrehabilituje naleciałości po pechu.
Miał wrażenie, że obraca się, po sam czubek głowy zanurzony w przeźroczystej melasie. Stawiał opór powietrzu i czasoprzestrzeni, walczył z zastałymi stawami, które nie słuchały się ani jego gróźb, ani tym bardziej pośpieszeń. Trwało to całą wieczność, ale kiedy obrócił wreszcie głowę i spojrzał na to, na co zerkał Bob (Bob, który tylko na sekundę spojrzał na niego, a zaraz potem znów utkwił wzrok w czymś znajdującym się ponad jego ramieniem) nie mógł uwierzyć w swoje szczęście.
Para dwukolorowych ślepi błyszczała w panującym wokół półmroku. Drzwi zamknęły się z niebywałą delikatnością — po nich zapanowała cisza absolutna. Na krótki moment wnętrze „Przyszłości” zamarło, a przynajmniej takie miał wrażenie, nim ponownie nie sięgnęły go mamroty, powarkiwania i szczekliwe śmiechy.
Jej sylwetka była taka wątła i krucha, kompletnie niepodobna do tej, którą zachował umysł. Co to dokładnie było? Sięgał w głąb pamięci, ale to przypominało łapanie samego piasku — tak sypkiego i lichego, że ziarenka wymykały mu się z pięści jakkolwiek mocno by jej nie zaciskał.
Może po prostu ci kogoś przypomina — podszeptywał ściśnięty od pracy umysł. Może wygląda jak jedna z dziwek Jinxa? Może to po prostu JEST jedna z dziwek Jinxa?
Stracił zainteresowanie. Twarz wykrzywiła się w znudzeniu, zwrócił ją ku barmanowi od razu ruszając w kierunku blatu. Czas ścisnął się, wrócił do łask. Eksplodowały głosy, dźwięki, szmery, szklane postukiwania naczyń. Jeszcze nim oparł udo o siedzisko hokera miska z okrojoną wersją obiadu trafiła na drewnianą powierzchnię stołu. Jeden rzut oka na zawartość (tak mało...), a Grow dorzucił beznamiętne:
Dwa razy.
Kiedy Bob kładł drugą porcję, muliste spojrzenie właściciela „Przyszłości” spoczęło na Renshi, jakby na końcu języka miał poradę pokroju: „tego się nie wyrzyguje”.

wygląd:
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach