Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum


Strona 3 z 6 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6  Next

Go down

Nie...
  Przechyliła głowę na bok i przytknęła policzek do ramienia. Przyczaiła się z ciężkim spojrzeniem pod długimi rzęsami, mrugała ostrożnie, jakby z obawy, że za sprawą źle obranego ułamka sekundy mogłaby obudzić się w odwróconej do góry nogami rzeczywistości. Czuła pod skórą swoje napięte mięśnie i nie potrafiła ich w żaden sposób rozluźnić. Ciało, niezależne od walki toczonej w myślach, podjęło już decyzję. Zrobiło to dużo wcześniej, odsuwając się od źródła zagrożenia.
Nie wiesz...
  Paznokcie wżynały się w odsłonięte przedramię, nieświadomie trzymała się czegoś kurczowo, zaciskała pod palcami jakiś drobny kamyczek, który to upuszczony wywołałby wielką lawinę konsekwencji. Wyczuwała jak kruszy się on pod silnym naciskiem ręki i zamienia w drobny, bezwartościowy pył, który znika w ciemną noc razem z całą mocą jej argumentów. Zacisnęła pięść gwałtownie.
Nie ma.
  — Nie ma — powtórzyła za nim bezwiednie.
 Okolica zatopiła się w głębokiej czerni i tylko jeden reflektor, księżyc rzucał ku ziemi swoje ostre światło. Mogłeś nigdy o tym nie wspominać, poruszyła ustami bezgłośnie, przechylając głowę w stronę rozciągającego się poniżej widoku i chłonęła go, chłonęła zimne powietrze z każdym oddechem. Chłód wypełniał usta, przełyk, płuca.  — Ale dla mnie ma.
 Kątem oka zaczepiła o leżącą pod nogami pochwę katany. Jasne... jest coś. Zsunęła rękę wzdłuż ciała do momentu, aż bok dłoni uderzył w metaliczna głownie noża. Wolnym ruchem wsunęła palce na rękojeść, zaczepiła palce na jelcu i pogładziła go delikatnie. Odpowiedź była czasem bliżej, niż można się tego spodziewać, nawet jeżeli bywa zagmatwana, nieoczywista. Coś lekkiego zaczepiło o płatek jej ucha, drgnęła. Pamiętasz? Odezwał się szeptem znajomy głos z wyobraźni, ale nie było potrzeby przypominać. Pamiętała.
 Przytknęła nos do ramion i wychyliła tylko spojrzenie zza ten obronnej konstrukcji. Pojedyncze oko patrzyło na mężczyznę zachmurzonym spojrzeniem. Ciemne cienie położyły się powiekach, po raz kolejny wszystko dzieliło się tylko na czerń i biel.
  — Czy mam zamiar? — zawahała się, jakby w zastanowieniu. — Nie. Lecz niewątpliwie i tak bym to zrobiła albo już robię. Taką mam urodę. — zaśmiała się wymuszonym odgłosem, zmęczeniem.
  Spojrzała też jak cień, wielki pies zbliża się bezszelestnie do Wilczura, jego wierny strażnik, kamienny gargulec. Ich oczy spotkały się na moment i w tej samej chwili pysk zwierzęcia pokryły zmarszczki zdenerwowania. Zamknęła oczy, odrzuciła to od siebie. Wszystko jest dobrze, Wilczurze. Mam powody by udawać, że wszystko jest dobrze.
  Nawet twój pies mnie nienawidzi, tak?
  Wstała, wychylając twarde spojrzenie zza bezpiecznej klatki ramion. Zmierzyła zwierzę krytycznym wzrokiem, uniosła brodę. Nie bała się tego stworzenia. Każdy wilk jest niespokojny, kiedy czuje się zagrożony. Pachnę nimi, pomyślała, to dlatego. Ale zamiast potulnie posłuchać mężczyzny, zastygła w bezruchu z ramionami wiszącymi wzdłuż ciała.
  Nie wszystko jesteś w stanie kontrolować. Będzie taki czas, gdy przyjdzie ci obserwować bieg rzeki obrany przez nią niezależnie od twoich pragnień. I co wtedy? Co muszę wtedy zrobić? Pomóż mi. Nawet wtedy, gdy nie będzie ani jednej posłusznej tobie kropli możesz puścić się z prądem i płynąć na jego czele. Spraw by wszyscy myśleli, że to ty ciągniesz za sobą całą rzekę.
  — A więc pokaż mi — odparła twardo, jakby wcale nie godziła się na jego propozycję, ale narzucała mu własną wolę. Mimowolnie zacisnęła dłonie w pięści, ale rozluźniła je niemal natychmiast. Spojrzała na własną, naprężoną rękę, jakby całą jasną skórę pokrywała świeża krew. Z obrzydzeniem, ze zgrozą i niepoprawną pewnością siebie była gotowa na wszystko
                                         
Yū ✿
Przywódczyni
Yū ✿
Przywódczyni
 
 
 


Powrót do góry Go down

Dla mnie ma.
Poruszenie się było wyzwaniem, gdy tak stał jak porażony i wpatrywał się w nią o milimetr zbyt mocno przymrużonymi oczami. Gdzieś na końcu języka miał pytanie. Był zbyt arogancki sądząc, że weźmie go pod uwagę? Zdrętwiałe palce odnalazły szyję wsuwając się szorstkimi jak koci drapak opuszkami na podrażnioną słońcem skórę. Złapał się za kark, nagle spuszczając wzrok i krążąc nim wolno po ziemi. Bez celu.
Na początku bał się, że jeśli jej powie, to ujawni słabość, którą łatwo wykorzystać. Dopiero teraz dostrzegał inne, o wiele bardziej przerażające opcje. Może wcale nie było to tak szlachetne uczucie, żeby...
„Przestałbyś gdybyś mógł, prawda?”
Mrok zaułka, dotyk na głowie. Palce w zwolnionym tempie wsuwające się pod zmierzwione pasma białych włosów. Prawda? Jej pełen zrozumienia głos — ciepły w porównaniu ze ścianą, do której ją przyszpilał. Zapach strachu pomimo odważnej postawy. Tak, gdyby mógł, odepchnąłby to od siebie i odszedł wystarczająco daleko, by ponownie go nie dopadło. Tyle że już za późno.
Koniec końców nie żałował. Sypiał mniej tracąc czas na płytki oddech i ścieranie lepkiej cieczy z rąk; i rozpraszał się, gdy dostrzegał u jakiejś kobiety małą błyskotkę na szyi lub nadgarstku. Pasowałoby jej? Czy ona w ogóle by to nosiła? Mimo wypadania z rytmu jedno musiał przyznać — łatwiej żyło się z planami na uszczęśliwienie kogoś niż na zniszczenie następnego imperium, miasta, grupy, jednostki...
Ścisnął rękę w pięść, gdy zsunęła się z karku i zawisła luźno wzdłuż ciała. Żałosny? — podjęła Shatarai, wyłapując jedną z luźnych myśli, które krążyły mu po głowie. Och, nie. Z pewnością nie tak bardzo jak sądzisz. Stan zakochania minie, to działa jak... choroba. Długoletnia, bo na nasze nieszczęście masz bardzo słabą odporność na ten rodzaj wirusa, ale także dasz sobie radę. Łowczyni nie jest wieczna. Poznałeś ją, gdy była dziewczynką. Teraz masz przed sobą kobietę, Jace. Lada moment zostaną tylko kości, proch i śmiech na myśl, że miałeś wobec niej jakiekolwiek zamiary.
Milcz.
Nie broń się — ciągnęła znudzona. Wiesz, tak jak ja, że to przereklamowane.
Odetchnął głębiej; świeże powietrze dostarczało do jego płuc wystarczającą ilość tlenu, by mógł się uspokoić, a mimo tego czuł mocne, wolne dudnienie w skroniach. Zrobił wszystko, aby nie sięgnąć ręką do twarzy i nie ścisnąć objętych tępym bólem miejsc. Nie spodziewał się, że to wszystko będzie takie bezcelowo trudne. Tak jakby nie było szans, by jej powiedzieć — i tyle.
Nie mogłaś przytaknąć i zostawić tego w spokoju?
To nie byłoby z kolei zbyt proste? — Głos ciągnął swój wywód. A może za mało dla niej robisz? Może powinieneś uratować jeszcze paru łowców, może zdobyć inne artefakty?
Powieki Wilczura opadły o dodatkowy milimetr. Stawianie barier było coraz trudniejsze; namowy Shatarai, jej prześmiewczy ton i pełen egoistycznej nuty wywód niemal doprowadził go do rezygnacji z tej nierównej walki. Gdyby nie napotkał spojrzenia łowczyni cienka blokada pękłaby jak zbyt delikatne szkło. Zamiast tego skrzywił się lekko, ale przytaknął na jej... chyba mógł to nazwać rozkazem? Myśl, że miała zamiar za nim pójść przytłumiła warkot Shatarai.

Ruszył przed siebie; w obecnym położeniu ciężko było stwierdzić czym się kierował, gdy wybierał drogę. Dookoła nich nie było niczego. Żadnego punktu charakterystycznego, żadnych zwierząt ani stworzeń podobnych do ludzi.
Trwał w milczeniu, nie zdradzając swoich zamiarów, ale z samego kroku dało się wywnioskować choć tyle, że wiedział gdzie podąża.
Desperacja była pustkowiem, ale jak nikt inny znał wszystkie Jej zagrywki, każdy kąt tutaj. Wkrótce grunt pod stopami zaczynał się przeobrażać. Sucha, twarda ziemia zmieniała się w podłoże wyłożone gruzem. Płaski plener obrastał zębami ruin, wykrzywiał się od zbyt wielu uderzeń butów, wznosił i opadał w zależności od tego jak często ubijały go czyjeś podeszwy. Mimo nocy nietrudno było dostrzec błyski; w ciemnościach czaiły się ślepia. Głodne, przymrużone oczy licznych bestii.
Sierść towarzyszących Growlithe'owi psów najeżyła się. Każdy z czworonogów rozglądał się wokół ze stosowną rezerwą. Uszy drgały przy najlżejszym szurnięciu, aż wreszcie Wilczur przystanął — i kundle także się zatrzymały. Naprzeciwko, tuż przy ruinach latarni, czaił się duży, nieregularny kształt. Wymordowany kucał z rękoma umieszczonymi między nogami, z szeroko otwartą paszczą i błądzącymi ślepo oczyma. Dyszał jak po maratonie. Węszył. Mlaskał.
Pasowałby do cyrku, jako jeden z wybryków natury. Musiał być wyższy od Growa o co najmniej głowę, choć trudno to było ocenić z tej odległości. Jego przygarbiona sylwetka zdawała się być wystarczająco masywna, by przed oczami stawał obraz goryla. Padał na niego mleczny blask księżyca i Grow na krótką chwilę trwał w bezruchu, jakby jeszcze się nad czymś zastanawiał.
„Nie wystarczy, że mój pies cię nienawidzi?” — wspomnienie jego własnego głosu obiło się o wewnętrzne ścianki czaszki. „Nigdy cię nie lubił”.
Grow położył rękę na karku Dantego.
Spokojnie, łowczyni. Możesz na mnie polegać. Sądzisz, że nie zniszczę każdego, kto jest chętny, aby cię zabić? Gęsta atmosfera nabrała większej masy, nawet oddychać było trudniej. Cykl automatycznych wdechów-wydechów nagle okazał się mechanizmem nad którym trzeba trzymać pieczę. Wilczur czuł pod palcami napięte mięśnie psa. Jedynego, który na widok Yū marszczył pysk od razu tocząc z niego pianę.
Dante, bierz go!
Szept przebił się przez charczenie ślepego — lub prawie-ślepego — wymordowanego. Pies wypruł do przodu, jakby palce puściły cięciwę i posłały strzałę z niewyobrażalną siłą. Paru innych towarzyszy poruszyło się niespokojnie, jeden z czworonogów zadarł łeb, inny położył po sobie uszy. Żaden nie zaatakował gigantycznej bestii. Patrzyły tylko w ślad za bratem, który samotnie skoczył ku pewnej śmierci.
Grow zerknął mało dyskretnie na łowczynię jakby chciał zapytać czy teraz mu wierzy, że nie ma nic ważniejszego niż ona.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Zarumieniony od chłodu nos przestał ją szczypać, więc delikatnie przytknęła czubek palca do jego nasady sprawdzając czy pojawiła się opuchlizna. Twarz była jednak niezmieniona, zimna od nocnego powietrza, ale wykrzywiona w trudnym do opisania grymasie, bo i to co czuła teraz jednooka było niełatwe. Broń noszona blisko ciała miała zapewniać bezpieczeństwo, ale Yu już teraz wiedziała, że w razie problemów zawaha się. Dlaczego? Bezwzględności nie pchała bezmyślność, więc jeżeli umysł się wahał, w parze za nim szła ręka, dzierżąca zaostrzony kawałek japońskiej stali. Najłatwiej było poddać się instynktowi, być wojownikiem-zwierzęciem, pozwolić naturze brać górę i tańczyć wedle jej reguł, zamiast wymyślać własne kroki.
  Natura jednak sama w sobie była bezmyślnością, była nieopisaną brutalnością, nie pytała, nie słuchała, nie istniały słowa zdolne jej zmienić. Odrzucała cały zbędny proces myślenia, bo to co czyniła zawsze było dobre i zgodne z jej wolą. I tylko ludzie zawsze pragnęli na nią wpływać, zostawić wyraźny ślad swojej destrukcyjnej obecności, unieść myśl na wyżyny. Przez tą samą dewastacyjną myśl jej palce zaciskały się na rękojeści sztyletu przy pasie, chociaż w zasięgu wzroku nie było śladu niebezpieczeństwa. Był tylko Wilczur i jego psy. Zagwizdała na palcach kilka razy. Pozwoliła echu roznieść dźwięk wśród skał, zwołać wilki.
Aniś ty mi wrogiem, ani przyjacielem, lecz im bardziej starasz się zbliżyć, tym większy dzieli nas dystans. Przykre, nie uważasz? Kroczyła po jego śladach z oddechem ginącym co chwila w obłokach pary, była bezpośrednio za nim zapatrzona w szerokie barki, plecy i w tę bezczelnie pewną siebie posturę. Nieświadomie, albo wręcz odwrotnie, z umysłem dał jej możliwość podążania swoim śladem i drążenia myśli, a te, z czego pewnie byłby teraz niezwykle zadowolony, tyczyły się wyłącznie jego osoby.
Cholera by cię, Growlithe. Potknęła się na jakimś luźnym kamieniu, ale skończyło się tylko na krzywo postawionym kroku i krótkim bólu w kostce. Mogła go winić za wiele, z satysfakcją zrzucała winę nawet za drogę jaką obrali zmierzając tam, dokąd szli. A dokąd szli? Zawahała się ze swoim pytaniem, oblizała usta i kontynuowała milczenie ubarwione nieprzychylnymi rozważaniami na temat jego osoby. Ale to nie przynosiło satysfakcji. Przywykła do nerwowego zaciskania pięści za każdym razem, gdy przypominała sobie coś nieprzyjemnego, czego doświadczyła z jego strony, ale ta sama pięść nigdy nie uniosła się, nie stanowiła groźny. To było dla niej normalne, lubić i nienawidzić jednocześnie, złościć się, ale mimo to pomagać, samemu smucić, ale pocieszać druga osobę.
  — Poczekaj, Gr... — Wyciągnęła rękę w jego kierunku, ale słowa przycichły, palce nigdy nie sięgnęły celu. Widziała niezliczone pary ślepi, które prowadziły ich wśród ruin. Maszerowali środkiem nocnej parady, dzikie bestie nie spuszczały ich z oczu, czaiły się wśród cieni, balowały na szczątkach ludzkiej cywilizacji. Zgarbiła ramiona zwalniając tempo marszu.
  Zatrzymali się. Najpierw on, a potem również kobieta, która ostrożnie zrównała się z nim. Natychmiast zauważyła coś czającego się w cieniu, ale mężczyzna niewątpliwie widział to wcześniej. Jeżeli nie oczami, to swoim zwierzęcym węchem, wiedział gdzie idą. Od początku się tutaj kierował. Do dziury, na środek Desperacji, w samo centrum niczego skąpanego w nieprzeniknionej ciemności. Zmrużyła oko, starała się wyodrębnić coś z cienia, nadać imię temu, co stało przed nimi, ale nie potrafiła tego dokonać. Rzuciła szybkie spojrzenie na Wilczura, a potem na bestię. Przeklęła w duchu paskudnie.
  Lecz nie spodziewała się tego, co zrobił Growlithe, nie rozumiała jego słów jeszcze długo po tym, jak rozbrzmiały beznadziejną desperacją w powietrzu. Niemal słyszała jak pęka jakieś serce, niebezpiecznie blisko, jej własne. Zgniły, skamieniały organ, który potrafił rozdygotać się wbrew logice, nie wtedy, gdy chciała poczuć jego błogi wpływ na bolesną niepewność. Pies jej nienawidził, ale ona czuła jego bezgraniczną miłość, lojalność, oddanie silniejsze nawet od strachu i instynktu, wachlarz niemalże ludzkich uczuć, jakimi darzył mężczyznę. Przez jedną komendę żegnał się z życiem gotowy zginąć jako wojownik.
  Chciała zagwizdać, ale szczeka zmiękła, żaden dźwięk nie wydobył się z jej ust, kiedy tak bardzo go potrzebowała. Ciało odmówiło posłuszeństwa i spięło się do działania w tym samym momencie. Przelewanie niewinnej krwi było zbrodnią, słowa i myśli Wilczura były zbrodnicze. Stracił rozum, przestał być sobą na jeden więcej sposób, niż znała. Nie był ani tym mężczyzną, z którym wiązała się sojuszem, ani nawet zwierzęciem, które próbowało wpić się w jej kark i przełamać go z lekkością. To wyglądało tak, jakby znajdował się pod wpływem jakichś narkotyków, niebezpieczny dla siebie i otoczenia, a jednocześnie bezbronny. Nie potrafił obronić się przed samym sobą.
  Wyrzuciła ramiona przed siebie, złapała go za bok bluzy, cisnęła katanę na pod nogi i pchnęła go drugą ręką do tyłu.
  — Wycofaj go. Przestań, do cholery! Oszalałeś. — Krzyknęła i nie puszczała. Była zdecydowana zabrać go z tego miejsca, nawet siła. Nogi telepały się jednak na boki, odchodziła od zmysłów wyobrażając sobie samotnego czworonoga rzucającego się ku swojej śmierci. — Niepotrzebne, na bogów, nie daj mu zginąć. — Złapała go za przód koszulki i szarpnęła do przodu, pchnęła do tyłu. Odsunęła dłoń zwiniętą w pięść za plecy i uderzyła z całej siły w twarz mężczyzny, ale cios nie miał siły, był lekki, beznadziejny. — Brońcie swojego pana, kundle, brońcie go. Wracaj tu pchlarzu. Musisz go chronić, prawda? Musisz!
  Nie musiał. Wiedziała, że pozostanie wierny poleceniu. Niemal na pewno nie odwróci się od swojego celu, nie drgnie nawet na moment przez jej rozpaczliwe starania. Wiedziała, że nie ma wielu rozwiązań. Po raz ostatni naparła siłą na tors mężczyzny, ale ten sam impet wykorzystała by odskoczyć od niego, chwycić leżącą na ziemi katanę i wyciągnąć ostrze pod księżycowym niebem. Kiedy przed skokiem spojrzała na Wilczura nie było w jej wzroku gniewu.
  Ufała mu.
                                         
Yū ✿
Przywódczyni
Yū ✿
Przywódczyni
 
 
 


Powrót do góry Go down

Stracił rozum, przestał być sobą? Nie tak, zdecydowanie nie tak. Jego wzrok był przytomny, gdy patrzył w ślad za psem. Długie łapy wilczyska wybijały rytm, który dudnił Growowi w czaszce. Kroki były jak tyknięcia przyspieszonego zegara. Zostało coraz mniej metrów. Coraz mniej sekund. Dwadzieścia. Osiemnaście. Piętnaście...
Nagle cały plener się przekręcił, jakby gwałtownie włączono maszynę w wesołym miasteczku — jedną z tych, które zaczynają wirować i cały świat zmienia się w miliard cienkich smug kolorów i wszystko z żołądka podchodzi pod gardło, osiada cierpko na języku i wydusza wrzask. Nie spodziewał się takiego ataku z jej strony, dlatego bez problemu obrócił się frontem do kobiety. Wzrok ześlizgnął się z Dantego.
PLASK.
Na krótki moment wszystko przestało istnieć. Grow trwał w pustce i tylko jedno pytanie świszczało w mrokach niebytu: uderzyła mnie. Do cholery, naprawdę mnie uderzyła. Spojrzał na nią z tępym zaskoczeniem, ale mimo instynktu nawołującego do walki, nie bronił się przed szarpaniną. Stawiał podstawowy opór — wystarczający, żeby nie była w stanie go przewrócić lub odepchnąć tak bardzo, by zrobił sobie krzywdę. Poza tym jednak poddawał się jej furii, zamykając usta i wykrzywiając je w lekkim uśmiechu. Skóra policzka — zadrapana przez jej paznokcie — oblała się intensywną czerwienią. Co za upokorzenie, Jace.
Podniósł wreszcie rękę. Jej dłonie wciąż go szarpały. Jedna z koszulkę, druga za brzeg kurtki. Materiał uciskał go w kark. Uspokój się, pomyślał zamiast wypowiedzieć to na głos. Ujrzenie jej w tym stanie wydawało się... jakie, chłopcze? Dziwne? Niecodzienne? Wsunął palce w jej włosy.
Dante pokonał dzielący go dystans. Był szybkim, smukłym zwierzęciem, o niemal arystokratycznie wilczych gabarytach. Rozwarty pysk ukazywał silne zęby, dzięki którym wszelkie opowieści o wrogu Czerwonego Kapturka nabierały odpowiedniego wydźwięku. Rzucił się na przeciwnika, odbijając od wyłożonego kującego w łapy podłoża. Wymordowany kołysał się nieustannie, ale gdy pies zbliżył się wystarczająco blisko, przekierował przodem do niego. Miał wielkie łapy, które przypominały młoty. Jedną z nich zadarł ku górze jeszcze przed tym nim szczęki Dantego werżnęły się w jego ramię.
Grow tymczasem przyglądał się twarzy stojącej przed nim kobiety. Okrągła tarcza na niebie oświetlała oblicze łowczyni bardzo słabo, jakby księżyc nie miał już energii do wykonywania swojej pracy. Herszt DOGS miał za to wrażenie, że widzi wszystko bardzo dokładnie — i był pewien, że jeśli nie zabierze ręki, dostanie w twarz ponownie.
Mocniej.
Pewnie ostatecznie.
W tle rozbrzmiał przeszywający pisk. Psy czekające na rozkazy poruszały się w miejscu, jeszcze bardziej zaniepokojone, nieszczęśliwe i zaskoczone. Niektóre parskały, ale większość po prostu stała cicho i przyglądała się aktowi rozgrywanemu tak niedaleko. To tylko... tylko kilka susów. Niewiele, więc dlaczego nikt nie atakuje? Co się dzieje? Grow, CO TO MA ZNACZYĆ? Ile jeszcze mamy CZEKAĆ?
Mężczyzna obrócił wreszcie głowę i spojrzał w kierunku Dantego. Pies orał pazurami ziemię jak opętany, wyginał cielsko, uderzał sztywnym ogonem o gruz przy każdej próbie odzyskania przewagi. Leżał na boku, przygnieciony łapą pochylającego się nad nim wymordowanego. Wyobraźnia nakreślała pewne szczegóły bardzo wyraźnie. Na przykład tę nagłą ciszę, po której, Grow był pewien, nastąpi charakterystyczny trzask łamanych kości.
Ten pies cię nienawidzi — przypomniał beznamiętnie, ale coś w jego spojrzeniu przeczyło tej „nieczułości”. Obserwował jak coraz więcej kilogramów kładzie się na czworonogu. Jego towarzyszu. Bracie.Formalnie to wróg. — Surowy ton nabrał mocy, jakby przestało mu zależeć w chwili, w której zdał sobie sprawę, że traci gardę. Znów zwrócił twarz ku łowczyni. Warkot mieszał się z coraz bardziej wyrywnymi piskami. — Nie uratuję go. Chcę jego śmierci, ponieważ on zabiłby ciebie, gdyby nadarzyła się okazja. — Zmrużył oczy. Powietrze przebił głuchy trzask. To tylko żebro, Jace. Może nie przebiło płuc? Cienie wokół falowały; te bestie poukrywane w mrokach czuły woń niebezpieczeństwa, a to je nakręcało. Wargi Wilczura zacisnęły się. — To logiczne, prawda? — A potem dodał z naciskiem: — To ciebie mam ratować.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Zobojętniały ton, z jakim padały słowa mężczyzny szczypał chłodem silniejszym od podeszczowego powietrza. Nie potrafiła zrozumieć co się stało, gdzie nastąpiła zmiana tak gwałtowna, że w przeciągu kilku chwil znalazła się obok zupełnie obcej osoby. Może to przez wygórowane oczekiwania, jakie stawiała względem jego osoby, zawsze widziała nie tego, kim faktycznie był, kim jest. Z tym też jednak nie potrafiła się pogodzić, łatwiej było wytłumaczyć to sobie jako objaw szaleństwa, coś, czego nawet on nie chciał. Bo nie chciał, prawda? Nie planował prawdziwie zabić własnego towarzysza, beznamiętnym wzrokiem patrzeć jak żywe ciało znika pod zwałami ciężkich mięśni, które łamią kości, miażdżą wnętrzności, wypychając z płuc powietrza, a z umysłu wiarę.
  Sięgnęła broni instynktownie, a katana sama idealnie ułożyła się w chwycie. Mięśnie znały każdy potrzebny do obalenia wroga ruch, więc wystarczyło tylko wykonać pierwszy krok i pozwolić ostrzu sobą pokierować, doświadczyć bólu, a potem zamienić go w potworną odpowiedź. Jednak gdy tylko postawiła stopę na sypkim gruncie zamarła, kończyny były z ołowiu, oddech bolał jakby wdychała sam żar. Nie potrafiła pogodzić jednego z drugim, nie umiała znaleźć rozwiązania. Traciła czas przysłuchując się wibrującym w powietrzu skowytom, rozpaczliwym jękom, słowom Wilczura, które warte były mniej niż wszystko co wydobywało się z pyska kaleczonego psa.
  Nadal na niego liczyła, czekała aż zmieni zdanie, powie, że to wszystko było żartem, który wymknął się spod kontroli. Miał jeszcze czas wszystko zmienić, ale czas nie będzie czekał wiecznie. Któreś z kolei uderzenie monstrualnej bestii zakończy walkę zwierzęcia i nie będzie już odwrotu.
Dopiero wtedy zrozumiesz? Spojrzała na niego rozpaczliwie szukając odpowiedzi na swoje pytanie. Wystarczyłby jeden gest, jedna oznaka niepewności by rzuciła się do walki jak jeden z jego braci, jego psów, tak samo zaciekła, ale nie tak oswojona jak one. Nie należała do jego rodziny, wyrzekła się tego i odrzuciła słowa, którego do niej kiedyś skierował. Bezpośredniość pozwoliła jej uniknąć pewnych zobowiązań, które wiązałyby ciało w miejscu, była więc wolna, ale za tę samą niezależność musiała płacić swoją karę tu i teraz. Wbrew jemu czy wbrew sobie?
  Rozciągłe w noc rozpaczliwe wycie było przepełnione nienawiścią. Formalnie to wróg. Przywołała sobie jego słowa, ale drgnęła też instynktownie, dopiero po chwili odkrywając, że to nie pies wyje z bólu, chociaż cierpienie obecne w głosie oddawało tak samo wyraźnie jego stan.
  Wilki nie słuchały nikogo. Do dzisiaj sądziła, że każdy z nich trzyma się blisko niej ze względu na korzyści przerastające ilość strat takiego układu. Każdy z nich cierpiał z powodu pewnych swoich wad, więc odrzucone przez dzikie stado szukały alternatyw, ale nigdy, przenigdy jej nie słuchały. I teraz również wyminęły jednooką jakby wcale nie istniała, najpierw jeden, najmłodszy i najszybszy. Pod krótką letnią sierścią poruszały się wyraźnie naprężone mięśnie, drżał ze wściekłości kiedy silne łapy pozwoliły mu wybić się ku górze i zawisnąć na samej szczęce zagłębionej w żywym mięsie. W końcu bezszelestnie nadbiegły również pozostałe dwa.
  W powietrzu rozległa się kakofonia zwierzęcych odgłosów. Stal w dłoni kobiety stuknęła ostrym czubkiem o jakiś kamień, ale ten dźwięk zagubił się we wszechobecnym chaosie. Teraz długi miecz był już bezużyteczny, musiała pozwolić działać kłom i pazurom, zdać się na nie, uspokoić.
  — Gadasz głupoty. Uwierz mi, proszę — jęknęła bezsilna. Zawiodły ją słowa, była przekonana, że nic co mówi do niego nie dociera, ale musiała próbować. — Jest ranny, trzeba go stamtąd zabrać, opatrzyć zanim będzie za późno. Rozumiesz co do Ciebie mówię? — Miała ochotę zbliżyć się i potrząsnąć nim. Przypominał jej tego chłopaka, który... w każdym razie nie miał racji. — Popełniasz straszny błąd.
  Gdyby mogła, zabrałaby stąd ich obu. W bezpieczne miejsce i lepsze czasy.
  — Jace, ratować mnie? — Potrząsnęła głową z niedowierzaniem. — A kto uratuje Ciebie?
                                         
Yū ✿
Przywódczyni
Yū ✿
Przywódczyni
 
 
 


Powrót do góry Go down

Bestia stanowiła wyzwanie. Była rosła i potężna, choć powolna w swojej gigantyczności. Wielkie łapska z krótkimi palcami wżynały się mocno w ciało przygniatanego psa, który wciąż szarpał się, drżał i zapierał łapami, tnąc nimi powietrze i czasami albo rysując ślady na suchej ziemi, albo odkopując jakiś kawałek ruin. Kakofonia dźwięków wyrywająca się z jego gardła przypominała autentyczny, ludzki krzyk. Lub przekleństwa. Często jedno i drugie. Nie ustały nawet po tym, jak wilki zaatakowały, a napastnik, dotychczas skupiony wyłącznie na jednym celu, odchylił się gwałtownie i zdjął swój ciężar z Dantego, aby odrzucić w bok werżniętego w przedramię towarzysza Yū.
Grow zdawał się w ogóle tego nie zauważać, nie słyszeć i nie myśleć o tym, jakby oddzielała go od rzeczywistości gruba, niewidzialna warstwa ochronnej bariery. Spojrzenie miał twarde, skupione, pełne niewypowiedzianych pytań i zainteresowania. Najwyraźniej nie zdawał sobie sprawy, że oczy błyszczały mu nienaturalnie, jakby białka, owal tęczówek i czarne źrenice były przykryte przeźroczystą, wilgotną błoną przypominającą trochę taflę jeziora, na którego powierzchni odbija się miliard diamentowych gwiazd. W kącikach ślepi czerwieniły się cienkie rozgałęzienia żyłek.
Słyszysz? — dobiegały go zewsząd ciche szepty. Słyszysz jego wołanie o pomoc?
Popełniasz błąd.
Grow potarł gwałtownie szczękę, jakby sprawdzał, czy nie powinien się już ogolić. Kto to powiedział? Popełniasz błąd. Błąd, Jace. Głosy z głębi podświadomości, które próbował uciszyć czy jednak Yū? Stała przed nim, pełna nerwów, niezdecydowania i czegoś, czego nie potrafił sprecyzować. Strachu? Patrząc na nią nie mógł dopasować tej emocji do żadnej, którą by znał. Dlaczego miałaby się martwić (WROGIEM) stworzeniem, które od pierwszego spotkania łaknęło smaku jej krwi? Zsunął palce na bok szyi, przekierował je na kark.
Przymrużył mocniej ślepia, gdy ponad przytępieniem rozległo się ciche stuknięcie. Końcówka futerału kobiety obiła się o jakiś kamień albo nagą, białą pozostałość po murze.
Teraz mi wierzysz? — zapytał spokojnie i tylko chrypa zdradzała jak wiele go ten spokój kosztował. Grow nie drgnął, gdy powietrze poruszyło się jak zasłona, za którą szarpnięto zbyt gwałtownie. Wilki wypełniły plener ruchem, wzburzyły ciszę. Nagle wokół zrobiło się chaotyczniej. Coś szurało. Skomlało. Warczało. Choć walka trwała od dłuższej chwili, dopiero teraz docierały do niego pierwsze jej sygnały, jakby to jedno, ciche stuknięcie oręża łowczyni zarysowało dotychczas gładką powierzchnię dźwiękoszczelnej kopuły. Skrzywił się trochę, ściągając rękę z napiętych mięśni karku.
Rozumiem co do mnie mówisz — przyznał niechętnie, znów przywdziewając maskę nastolatka, któremu rodzic daje reprymendę. — A ty rozumiesz, co ci pokazuję?
Nic nie mów.
Pokaż mi.
Tylko pokaż, Jace.
Psy otaczające ich dwójkę — Avery, Lawrence, Abstract, Ayden, Shirow — jeżyły sierści i przestępowały z łapy na łapę. Borderka ugięła przednie kończyny, zad zostawiając wyżej, jej pysk marszczył się przy charkocie. Brzmiała jak samochód na wolnym biegu.
Skąd w tobie tyle współczucia? — zniżył ton. Wciąż i wciąż przypominały mu się te ciche słowa, odbijające się echem przeszłości gdzieś w tle. Przestałbyś, gdybyś mógł, prawda?To tylko pies. Stary. Nakręcany jak zabawka. Jedno słowo i rusza do ataku. Drugie i waruje na ziemi całymi godzinami. Umarłby. Z głupoty lub za jakąś ideę, ale to i tak pewne. — Przesunął językiem po dolnej, spierzchniętej wardze, nie zdejmując badawczego spojrzenia z czarnowłosej. — Widzisz, ludzie, zwierzęta... wymordowani to tylko amunicja. Dobrze ich mieć, to bezpieczniejsze, ale przecież to nie jest ich zadanie, samo bycie. Musisz ich użyć, żeby trafić w cel. Sam wymierzyć i sam wycelować. Jeżeli to silny pocisk, po trafieniu wywoła armagedon. Jeżeli słaby — ledwo draśnie. Jak sadzisz, jakim pociskiem jest Dante? — Przetrzymał to pytanie, choć nie spodziewał się i nie wymagał od niej żadnej odpowiedzi. — Jakim ja jestem? Ty? — Pokręcił głową. — Mógłbym powiedzieć mniej aluzyjnie: Yū, poślę teraz tego psa na śmierć, abyś mogła go uratować, jeżeli będziesz chciała, dokładnie tak jak mnie ratowałaś, bo to w tobie kocham najbardziej. Ale tego nie zrobiłem. Sam nie wiem czemu. Może nie traktuję cię jak coś, co wykona za mnie brudną robotę, gdy sam będę bezpieczny.
Obrócił głowę i tym razem spojrzał na rozgrywającą się w tle bijatykę. Kurz i osad zastały po zburzonych budynkach wzbijał się w górę chmarami tam, gdzie uderzyły silne pięści bestii lub upadł jeden z wilków Yū. Wokół Dantego podłoże było nietknięte, zero białawej mgiełki.
Tak, może to to.
Znów poruszył głową; w prawo, w lewo, jakby próbował wyrzucić z czaszki jakąś myśl.
To niczego nie udowadnia, łowczyni?
Więc na co to wszystko?
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Jeżeli całe to przedstawienie miało wydobyć z niej jakieś głęboko skrywane, gorące uczucia to bez dwóch zdań dopiął swego. Czuła jak żołądek wypełnia nienaturalne ciepło, a w przełyku pali od posmaku żółci. Dłonie pobielały od zaciskania ich w pięści, usta odrobinę tylko wyraźniejsze składały się w prostą linię, ale gniew trzymała na smyczy. Zawsze go tonowała.
  Złość była czarnym prochem. odpowiednio potraktowana mogła wykorzystać potencjał tego, co Wilczur określał amunicją, ale on, zamiast baczyć na grunt pełen niewybuchów pod stopami konsekwentnie rozrzucał wokół siebie iskry. Umiejętnie tańczył wśród płomieni, sam nigdy nie staw w językach ognia. A ona na pewno nie była pierwszą osobą, która mogła wrzucić go w ten żar, ale czy chciała? Czy byłaby w stanie tego rzeczywiście dokonać?
  Patrzyła na niego tak, jakby stał przed nią oblany benzyną, w podpaloną zapałką w palcach. Nie powstrzymam tego, nie mam takiej siły. Przed sobą miała nie dziecko, nie wyrośniętego podlotka, jaki wymagał reprymendy i opieki, ale dorosłego mężczyznę, który podejmował własne decyzje. Musiała, choć nie było to dla niej ani odrobinę łatwe, pozwolić mu się sparzyć.
  — Wierzę.Czy rozumiem?Nigdy nie mówiłam, że Ci nie wierzę.
  Ostatnie słowa powiedziała ciszej lecz wyraźnie, na wydechu, jakby się ich wstydziła. Poczuła chłodny oddech na karku i pozwoliła palcom drgnąć w przejawie bolesnych nerwów. Nie potrafiła odpędzić od siebie myśli, że tracąc czas na wymianę zdań zaprzepaszcza ostatnią, ostateczną szansę, chociaż już chwilę wcześniej wiedziała, że została wyrządzona nieodwracalna krzywda.
  Podciągnęła palce do ust i zagwizdała wyraźnie.
  Wszystko opierało się na fundamencie tej wiary, która to, bo nie mogło przecież chodzić o tak jałowy żart, już w pierwszej chwili wyraźnie nią wstrząsnęła. Wszystko potoczyłoby się inaczej, gdyby odebrała jego niewypowiedziane myśli nie za pewnik, ale jako brednie obłąkanego? Bezwarunkowo i instynktownie uwierzyła, że to co on chce powiedzieć musi być prawdziwe. Żadnej inna możliwość nie istniała. Tak bardzo ufała, że właśnie on wcale nie próbowałby się z niej naśmiewać.
  Odetchnęła głośno, a potem spojrzała na jego twarz wyraziście. Niełatwo było stwierdzić czy to co do niej mówił chociaż w części docierało do celu. Na moment wszystko ustało, jakby w samym środku gwałtownej wojny ktoś otoczył ich bańką. Patrzyła i myślała, obserwowała i ważyła ciężar jego obecności
  W końcu, jakby doszła do konkretnego wniosku, spuściła wzrok na katanę, a potem przeniosła go na wymordowanego. Szybkim ruchem uderzyła pokrowcem o jego brzuch.
  — Trzymaj — rzuciła.
Głupota. Skarciła się w myślach. Mam priorytety, mam swoje cele, więc dlaczego tak bardzo się tym przejmuję? Druga strona milczała, nie potrafiła odpowiedzieć samej sobie na pytanie z gatunku tych podstawowych, wręcz naturalnych. Miała prawo do posiadania uczuć, więc udawanie, że jest inaczej wydawało się nie na miejscu. Ze zgrozą przyznała w duchu, że gdyby była tak do końca szczera, ze sobą, z nim, wcale nie musieli by być tu i teraz. Bóg jeden wie gdzie by byli.
  W pewnym momencie chciała mu powiedzieć, że to niesprawiedliwe. Była pewna, że zauważył jej niesamowitą nieporadność w kontaktach międzyludzkich kiedy musiała odsunąć, wbrew swojej woli, biznesowe zabarwienie rozmów i spotkań. Czuła się tak, jakby ktoś zerwał z niej luźne, niemodne - bezpieczne - ubrania i kazał pozostać w bieliźnie. Bielizna oczywiście była, ale kto czuje komfort znajdując się nagle na oczach innych tylko w niej? Bardzo niewielu osobom pokazywała tą żałosną stronę siebie. W towarzystwie Wilczura nadal nie czuła się aż tak swobodnie, dopiero go sprawdzała, badała. Nie chciała biegać przed nim bez tej ochronnej warstwy. A on swoimi czynami ją z niej zerwał.
  Zdezorientowana pomyślała jeszcze, że są lepsze sposoby na wyznania niż zabicie dla kogoś swojego psa. Nie mogła uwierzyć że zrobił coś takiego.
  Spojrzała na swoje puste, zmarznięte dłonie. Poświęciła kilka urwanych sekund na odskoczenie od Wilczura. Była przekonana, że tego dnia odskakiwała od niego przy każdej możliwej okazji, jakby była zdolna tylko do tego, reagowaniem ucieczką na każdy gest i słowo mężczyzny. Nie zrobił nic takie, żeby chciało mi się podejść, wytłumaczyła się w duchu. Tym razem przemieszczenie się nie uwzględniało jedynie zwiększenia dzielącej ich odległości, chociaż to było oczywistym następstwem jej poczynań. Przemieściła się lekko, nagle straciła chęć na szukanie wątpliwości, w stronę leżącego na ziemi psa i kiedy tylko ogarnęła wzrokiem jego odrzuconą na bok sylwetkę nie mogła znaleźć słów.
  — Boże — jęknęła cicho. Nie wiedziała do jakiego boga akurat się zwraca. Wyglądało to tak, jakby tej nocy nie była w łasce żadnego z nich.
  Nie była weterynarzem, nie mogła jednoznacznie stwierdzić czy jeszcze żył. Wiedziała jednak dostatecznie dużo by uznać jego stan za krytyczny, skrajny, śmiertelnie niebezpieczny. Innymi słowy, jeżeli jeszcze nie zdechł, to właśnie zdychał. Kiedy biegła w jego stronę robiła to z zamiarem pociągnięcia psa w bezpieczne miejsce. Teraz wydawało jej się to niesamowicie idiotyczne. Wydawał się tak kruchy, jakby jeden dotyk mógł sprawić, że rozsypie się w pył. Niecałą godzinę wcześniej była przekonana, że to bydle jest w stanie w rozwartych szczękach zmieścić całą jej głowę. Teraz pysk zwierzęcia był lekko rozchylony, język leżał bezwładnie na ziemi. Wyglądało jakby miał przemieszczoną dolną szczękę.
  Czasu na prowizoryczne nosze nie było. Wilki zajmowały jeszcze uwagę bestii, ale chwilę wcześniej odwołała je od tego zadania, lada moment mieli zgodnie z jej absurdalnym planem przemieścić się w bezpieczne miejsce, a ona jedynie co była w stanie zrobić, to położyć dłoń na krtani psa w poszukiwaniu pulsu.
Na bogów, skończ gadać.
  — Świetnie, naprawdę niesamowite jest to co mówisz, ale teraz mi pomóż. Później będzie czas na rozmowy  — obiecała wcale nieprzekonana czy takim sposobem osiągnie wiele. Nie było sensu upraszać go o cokolwiek ofiarując w zamian jakieś dobra materialne i niematerialne. Jeżeli czegoś chciał to po prostu to sobie brał.
  Tylko raz miała wrażenie, że się waha. Nie potrafiła stwierdzić czy właśnie wtedy widziała jego prawdziwą stronę, czy może plątał się w zeznaniach jak kłamca? Trudno było jej uwierzyć, że ktoś jego pokroju mógłby mieć takie łagodne, wrażliwe oblicze. Z drugiej strony wydawało jej się to całkiem możliwe. Mogłaby go o to zapytać, gdyby tak bezpośrednie słowa nie wydawały jej się krępujące. Musiała jednak wyjaśnić kilka spraw i przede wszystkim upewnić się, że rzucanie na śmierć swoich psów nie jest u niego na porządku dziennym.
  To by było niepokojące, tylko odrobinę co prawda, bo nic z czym jednooka miała do czynienia nie było zbyt normalne ani logiczne. Wszystko dookoła było bezpieczne jak życie. A więc wcale.
                                         
Yū ✿
Przywódczyni
Yū ✿
Przywódczyni
 
 
 


Powrót do góry Go down

Patrzył za nią, ale w jego wzroku było jakieś nadrzędne niedowierzanie, którego nie potrafił stłumić mimo tysiącletniej szkoły blefu. Brakowało tylko tego, żeby ktoś wyciągnął jakiś bolec z zawiasu jego szczęk, żeby opadła mu żuchwa. Przez krótki moment Yū prezentowała mu się jak bizneswomen, która ni z tego, ni z owego, zrzuciła z siebie ołówkową spódnicę i białą koszulę i zaczęła się wciskać w strój clowna z wielkimi, pomarańczowymi pomponami zamiast guzików i całą masą pstrokatych elementów, które ni cholery nie pasowały do biurowego koka i wysokich obcasów. Innymi słowy: w jego oczach totalnie jej odwaliło.
Nawet nie zauważył na którym etapie ich rozmowy kobieta wcisnęła mu w brzuch pokrowiec z mieczem. Zacisnął tylko palce na zimnym materiale, nawet nie rejestrując faktu, że Yū została bez broni. Złapał no-dachi nieporadnie, jakby próbował przytrzymać skulonego szczeniaka. Zgiął obie ręce w łokciach i przycisnął do siebie. Poza tym nic. Po prostu za nią spoglądał, jak odskakuje, jak wypruwa przed siebie. Jak przebiega po gruzie — robiła to albo bezgłośnie, albo „bańka”, w której dotychczas znajdował się Grow, nadal istniała. Jak dopada do psa, a potem odwraca głowę, ledwo zauważalnie, tylko o milimetr, i jej usta poruszają się.
Rusz się, do kurwy nędzy.
Kamienne nogi drgnęły, ale proces przypominał przedzieranie się przez bagno. Podniósł jedną stopę i opuścił ją kilka centymetrów dalej, wykrzywiając usta w zawahaniu. Szurnął podeszwą o grunt. Czas zaczął płynąć coraz szybciej. Zaraz wystrzeli jak z procy i znów wszystko powróci do normalnego rytmu.
Rytmu zabijania, chłopcze. Rytmu dudnienia krwi w skroniach. Znasz to? Wpasujesz się w ten takt?
Nie miał zamiaru. Chciał zostać, gdzie stał. Raz jeden powiedzieć: „dość, ile można w tym żyć? Chodźmy na kawę albo do kina, olej niebezpieczeństwa, psy, koty, olej wszystko i chodź do domu, obejrzymy film, zrobimy coś do żarcia, wyłączymy się”. Ale powietrze kostniało i jego żyły także zaczynały chłodnieć. Zwarł mocniej palce na trzymanym orężu. Nie jest łatwo, co? Wstawać i zgadzać się na to co zgotuje los.
W tym świecie nie masz szans. Już przegrałeś. Kawa? Film? Kąpiel przed spotkaniem, niezakurzone ubranie?
Bestia szalała. Jej coraz głośniejsze powarkiwania stały się głównym dźwiękiem w okolicy. Ucichło wszystko pozostałe — czające się w zakamarkach niewielkie zwierzątka, które aż do teraz szurały brzuchami po ziemi, pojedyncze, snujące się zjawy postękujące pod nosem. Zniknęły cienie dawnych ludzi, przemykające z kąta w kąt powłoki bez myśli i nadziei. Plener stał się czarny jak smoła i tylko skrawek dziedzińca z gruzami po fontannie był oświetlany przez mdły poblask księżyca.
Agresor, potężne bydle z szerokimi, gorylimi barkami i łapami grubymi jak bochny chleba, znajdował się teraz ledwie dziesięć metrów od Yū. Najwidoczniej uznał — wreszcie — że wilki, które go zaatakowały, dały sobie spokój. Zeszły z terytorium. Przegrały. Nozdrza na płaskim, niekształtnym pysku drgały szybko, kiedy garbił sylwetkę i kładł podkulone w placach ręce na ziemi. Ten czworonożny mutant, nawet zgięty wpół, wydawał się zdecydowanie zbyt wielki.
Prawie dało się dostrzec, jak zardzewiałe zębatki przeskakują pod jego czaszką, gdy obracał łeb i nakierowywał rozszalałe ślepia na Yū. Paszcza rozchyliła się, obnażając rzędy krzywych, ostrych zębów. Ryk przecisnął się przez gardło — w filmach powietrze zafalowałoby od mocy drgań.
W filmach ktoś bohatersko wjechałby na motorze i samą siłą charyzmy odrzucił bestię na drugi kontynent.
Rzeczywistość miała inny scenariusz.
Rozległ się świst, a potem głuchy gruchot. I stuknięcie, gdy ciśnięty w bestię kamień spadł na popękany bruk. Otępienie wymordowanego nie trwało dłużej niż pół sekundy. Dostał w łeb, ale nie przejął się tym za specjalnie. Potrząsnął głową, jakby zrzucał z siebie drobinki skały i wbił wzrok w ciemność.
Grow trzymał w dłoni drugi pocisk, który podrzucił dwukrotnie w palcach, ważąc jego ciężar i w skupieniu przyglądając się przeciwnikowi. W drugiej ręce dzierżył wciąż niewyciągniętą katanę łowczyni; futerał trzymał jednak pewnie, jakby lada moment miał przeprowadzić szermierczy pojedynek. Kątem oka zerknął w stronę czarnowłosej. Na usta cisnęło mu się: zadowolona? Świetnie. A teraz spieprzaj. Ale milczał zaklęcie. Zamiast tego wymierzył jeszcze raz, odchylając ramię za siebie, aby podwoić siłę uderzenia.
Miałeś się, kurwa mać, nie wychylać.
Miał też mieć na imię Susan i być rudowłosą dziewczynką.
Na pewne rzeczy nie miało się wpływu.
Cisnął kamlotem.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

  Rozgrzane mięśnie, ta miękka struktura uciekająca spod jej wciśniętych w szyję psa palców w dalszym ciągu drżała. Złe przeczucie wisiało nad kobietą jak namacalny obłok czarnego dymu, kiedy wyraźniej dociskała opuszki do funkcjonujących pod skórą tętnic. Puls był wyczuwalny, podniesiony z pomocą poprzedzającego ten moment wysiłku, ale nieregularny. Bańka z czarnej krwi rosła w kąciku pyska zwierzęcia, a większe ilości gęstej mazi wylewały mu się spomiędzy zębów i nosa. Słabł.
Bezgłośnie zwróciła twarz ku niebu. Z zaciśniętej w pięść dłoni wysunęła powoli małe ostrze, śmiesznej wielkości scyzoryk. Dała sobie sekundę, dwie, żeby dobrze wymierzyć, a potem wsunęła stal pod napiętą skórę psa, nieco poniżej ucha.
  Zrobiło się cicho. W którym momencie metronom przestał wyznaczać tempo hałasu? Zniknęło miarowe szuranie łap o ziemię, wskazówka zatrzymał się w miejscu. Pojedynczym okiem patrzyła zahipnotyzowana na rosnącą u jej kolan kałuże i cień przesłaniający odbity na jej powierzchni księżyc.
A potem spadł cios.
  Huk rozległ się dopiero wtedy, gdy masywna łapa uderzyła o ziemię. Trzask pękającej, spieczonej na twardą skorupę powierzchni do złudzenia przypominał odgłos łamanych kości. Nie było wątpliwości, że siła uderzenia była wystarczająca, aby tego dokonać.
  Podniosły się tumany kurzu, w mdłym świetle księżyca wszystko przesłoniła piaskowa mgiełka. Łowczyni widziała, jak pieść podnosi się ku górze i znikną w gęstej kurzawie. Dopiero ten obraz uświadomił ją, że behemot chybił. Klęczała na kamieniach z twarzą przyciśniętą do futra i rękami zasłaniającymi tył czaszki. Nie było mowy o żadnym uniku. W ostatniej chwili przed nadlatującym uderzeniem poddała się najbardziej naturalnemu instynktowi, skuliła jak dziecko i chroniła głowę.
  Paskudny odgłos ciężkiego oddechu bestii był gongiem oznajmiający początek następnej rundy. Powietrze zadrżało pod wpływem ryku, jaki z siebie wydało. Wysunęło rękę po ciało psa, a potem cisnęło nim kilkanaście metrów na bok, tworząc w taki sposób szkarłatne smugi na kamieniach. To nie była chęć mordu, to było nieodłączne człowiekowi pragnienie zadawanie bólu, krzywdzenie i niesienie zagłady.
  A ona znalazła się na celowniku uosobienia gniewu w postaci przerośniętej, owłosionej kreatury. Odczepiła palce od uciekającej spod nich sierści i szaleńczo próbowała podnieść.
  — Ah! — syknęła z powodu nagłego bólu w dłoni, na której oparła ciężar ciała. Uniosła kończynę i zobaczyła śmieszny scyzoryk leżący ostrą krawędzią do góry. Serce zatrzymało się na pół uderzenia kiedy zgarniała miniaturowe, chirurgiczne ostrze spod siebie.
Tak. Tak! Uspokój się!
  Ścisnęła trzonek do zbielenia palców zdecydowana go nie wypuszczać. Usłyszała świst i zabuksowała w piasku. Odskoczyła na tyle, by tym razem świadomie uniknąć zmiażdżenia, ale pięść trafiła ją mimo to. Bok szerokiej dłoni otarł się o głowę kobiety i ta poczuła jak upada na plecy, a potem turla się kawałek po ostrych kamieniach. Zaświszczało w uszach, jęknęła głucho i podniosła na kolana, a potem prosto do pionu. Oddychała głęboko, a potem nagle przestała oddychać w ogóle.
Skup się. Potrafisz to zrobić. Trenowałaś to godzinami ze Sleipnirem.
 Dopiero co drżała, a teraz stała w bezruchu jak woskowa figura. Znad prawej brwi kapała jej krew i musiała zmrużyć do połowy zdrowe oko. Sylwetka bestii majaczyła pośród tumanów kurzu, mgły, migotała w świetle księżyca, albo to wzrok Yū szwankował. Widziała jak kamień ciśnięty przez Wilczura dosięga celu i ona też, jak jego lustrzane odbicie odciągnęła do tyłu ramię z małym nożem zaciśniętym w palcach. Wykonała płynny wykrok i niosła wzrok za tnącym powietrze scyzorykiem.
 Patrzyła jak ostrze leci w stronę bestii, a potem chybia celu.
 Była jak dmuchany, dziecięcy balonik, w który ktoś wetknął szpilkę. Nie opadała powoli, rozpadła się w jednej sekundzie wraz z odgłosem stali uderzającej o kamienie. Pozwoliła wszystkiemu przyśpieszyć nagle, wielkim, rozjarzonym oczom paść na swoją tkwiącą w miejscu sylwetkę, a potem zaczęła biec.
 Daleko. Gdziekolwiek, poza zasięg potężnych ramion. Tam, gdzie smak porażki nie mógł jej dosięgnąć. Ale nie widziała gdzie i jak ucieka, kamienie wystrzeliwały spod podeszwy, wszystko po bokach zamieniało się w czarne i szare smugi. Nie było wilków, był tylko ostry spadek i kilkanaście metrów pokonanych ślizgiem, potknięcie, wielki rozbryzg i zalewająca przełyk kwaśna woda. Zachłysnęła się, uniosła głowę ponad brudną wodę, w która wpadła. Nie było głębiej niż do połowy łydek, ale to też mogła odkryć, dopiero gdy lodowata wilgoć nią wstrząsnęła i musiała wstać. Prychnęła i strąciła ręką ściekające po twarzy krople. Obejrzała się za siebie, ale noc pochłonęła wszystkie cienie. Spojrzała pod nogi i zobaczyła odbicie twarzy wykrzywionej w zaskoczeniu na tle wielkiego, srebrnego koła. A potem spojrzała do góry, na tarczę księżyca, którego twarz spoglądała na nią spomiędzy wiszących wyżej krawędzi.
                                         
Yū ✿
Przywódczyni
Yū ✿
Przywódczyni
 
 
 


Powrót do góry Go down

Musiało do tego dojść?
Drwiący głos w głowie zapytał: a czego się spodziewałeś podkładając bykowi czerwoną szmatę pod pysk? Że pokręci wielkim łbem, schowa rogi, zamieni się w łabędzia i odleci zostawiając ci Złote Jajo Pojednania? Nie bądź śmieszny, skończony kretynie, nie było innej opcji jak ta.
Domyślał się, że w licznych możliwościach jedna z odnóg prowadzi do takiego scenariusza. Do momentu, jak przez powietrze przelatuje smuga, a potem gruchot kości dobitnie uświadamia mu, że to już koniec. Pożegnałeś się z nim chociaż? Do jasnej cholery, zrobiłby dla ciebie wszystko. Nie, co ja mówię? ZROBIŁ dla ciebie wszystko. Jesteś z siebie zadowolony? Ale jakaś część jego osobowości — właśnie ta naiwna, skretyniała i zbyt pewna swego — uznawała, że jest niepokonany. Że plany, które snuł, muszą się powieść, jakkolwiek irracjonalne by nie były. Teraz czuł, jakby ktoś cisnął w niego nożem i trafił prosto w pierś. Ostrze weszło gładko, między czwarte a piąte żebro i wypuściło truciznę. Mnóstwo bolesnych skurczów, impulsów jak igły dźgające tkanki. Skrzywił się mimowolnie, zaciskając zęby. Chciał odwrócić wzrok i nie patrzeć, jak ciało, które z trzaskiem uderzyło o pochyły kawałek ściany, zatrzymało się na niej na sekundę — dosłownie na drgnienie wskazówki — a potem, przyciągane grawitacją, opadło z łoskotem na ziemię. Wór kości, trochę mięsa, trochę chlupoczącej krwi. Nic więcej. Nawet jednego tchnienia duszy. Sama, strzaskana powłoka. Rozumiesz? Nie ma go.
Chciało mu się wyć. Przeklinać. Kopać. Do diabła — chciał rozszarpać tego mutanta, tak jakby zniszczenie wroga miało przywrócić życie Dantego. Nie przywróci. Wiesz czemu? Zaschło mu w gardle. Oczywiście, wiedział. Oczy dalej piekły, ale teraz z zupełnie innego, realnego powodu. Naraz przyszło mu do głowy, że mógł nie posuwać się do takich ewentualności, że mógł poczekać, udowodnić inaczej. Kino, kojarzysz? Kawa. Albo po prostu rozmowa, umiesz jeszcze rozmawiać, ty chory pojebie?
Oderwał nagle wzrok od nieruchomego kształtu, stulonego między gruzami starych, rozwalonych domów. Spojrzał na bestię, która szalała. Unosiła łapska, wymierzała ciosy. I trafiała. Dokładnie w tej samej sekundzie, w której utkwił wzrok w przeciwniku, Yū przetoczyła się, ciśnięta w bok przez siłę uderzenia. Za nią pojawiły się tumany kurzu jak po hamowaniu rozpędzonego auta.
Grow wstrzymał dech.
Dopiero kiedy mgiełka pyłu opadła i odsłoniła podnoszącą się łowczynię wypuścił gwałtownie powietrze z płuc. Złość jaka w nim narastała, powoli tłumiła dezorientację (naprawdę wierzyłeś, że wciąż nie wykorzystałeś zasobów szczęścia? Chryste, naprawdę, Grow?). Dostrzegł jak ciśnięty przez Kami nóż — niewielkie, krótkie ostrze — chybia celu. O milimetr. Może pół. On nie miał już szczęścia, to logiczne, że wykorzystał je dawno temu przy tylu bezsensownych posunięciach. Ale ona? Próbowała grać logicznie i fair play, więc czemu nie trafiła celu?
Wielkie monstrum nagle wypruło do przodu. Niekształtna, ociężała sylwetka kpiła sobie z zasad z cyklu: „jeśli jesteś gruby to wolny” i pognała za czarnowłosą. Odcinek jaki ich dzielił wyraźnie się zmniejszał — tyle dostrzegł Grow, póki łowczyni dosłownie nie zniknęła z pleneru.
Nie zauważył, w którym momencie sam rzucił się do biegu, ale gdy rozległ się plusk, czuł już każdą komórkę w nogach. Dobiegł o wiele za późno — tyle sam już wiedział. Bestia, pomrukując, parskając i warcząc, zaczęła zbiegać albo raczej ześlizgiwać się z ostro pochyłego zbocza. Jej oślepione furią oczy strzelały na prawo i lewo, w ogóle nie musiała wiedzieć, czy idzie w dobrym kierunku. Parła przed siebie, wprost do płytkiej wody i była już coraz bliżej celu; a stamtąd dorwanie ofiary to bułka z masłem.
Grow zatrzymał się raptownie na samym brzegu, posyłając kilka pomniejszych kamyków i całe garście ziemi w dół zbocza, potem uniósł ramię i cisnął bronią przywódczyni praktycznie pod swoje nogi. Chlusnęło — podwójnie. Raz w miejscu, gdzie w mętną, brązową taflę wpadł futerał razem z no-dachi i drugi tam, gdzie opadły potężne łapska bestii.
Grow sięgnął za siebie, dotykając zdrętwiałymi palcami rękojeść wetkniętego za pas noża. Ruszył wzdłuż zapaści, aby móc znaleźć się za przeciwnikiem. Yū, tak samo jak bestia, mogłaby spróbować wydostać się z tej wąskiej dziury — przypominającej niewielki kaniony — gdyby obróciła się i wspięła po pochyłej ścianie, jednak prawdopodobnie cała trójka była świadoma, że nie starczyłoby jej czasu, żeby znaleźć się wystarczająco wysoko, aby zęby lub łapy agresora jej nie sięgnęły. W tym przypadku wąski przesmyk mógł się okazać jej grobem lub — jeśli tym razem nie spudłuje — grobem przeciwnika.
Musiało do tego dojść?
Odegnał od siebie tę myśl. Jeszcze kilka metrów i gwałtownie skręci, aby samemu ześlizgnąć się w dół i znaleźć się na tyłach bestii. Była większa od niego, ale nawet ona nie byłaby w stanie walczyć na dwa fronty.
Taki jesteś pewien?
...
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

 Wodorosty i muł oblepiały idealnie czarne, proste włosy, które w całym zamieszaniu uwolniły się z więzów. Wcześniej złapane w nienaganny koński ogon teraz przyklejały się do policzków i szyi łowczyni zmieniając jej zwyczajny, prosty wizerunek na postać topielca z koszmarów każdego bohatera gier RPG. Garbiła się nad lustrem wody łapiąc oddech w przyklejonym do ciała ubraniu. Podeszwy butów zapadały się w mule, ale wykonała kilka kroków do tyłu pomimo tej niedogodności. Wszystko za sprawą niezaprzeczalnej motywacji w postaci monstrualnej wielkości bestii, która zeskoczyła tu jej śladem.
 Akustyka pomieszczenia idealnie oddawała odgłos każdego zderzenia kropli z taflą. Echo oddechów niosło się wśród skał nawet wtedy, gdy oboje – kobieta i potwór – trwali w bezruchu obserwując swojego przeciwnika.
 Spojrzenia iskrzyły, ale Yū wiedziała, że każdy krok stworzenia oznacza przymus wycofania się o kolejny krok. Oczywiście nie działało to w drugą stronę i gdyby tylko zechciała bezmyślnie skrócić dzielący ich dystans, niebagatelny zasięg gorylich ramion zgniótłby wszelkie resztki jej szans na przetrwanie. Była tylko jedna rzecz, jaka dawałaby jej cień szans na wyprowadzenie udanego ataku przy zachowaniu odległości, ale horrendalnej długości ostrze no-dachi pozostało w rękach Growlithe’a. Nie mogła przecież wiedzieć, że porzucił je w mule uwalniając ręce. Nie mogła w ogóle wiedzieć, że sam Wilczur jest gdzieś tam ponad nimi zaszyty w mroku, niewidoczny zarówno dla niej, jak i dla bestii.
 Na dole prowadzili taniec w grząskim gruncie. Teraz gdy każdy ruch posiadał swoją cenę, mogli przeciągać to w nieskończoność. Wszystko i tak sprowadzało się do jednego, precyzyjnego ciosu, który zwaliłby ją z nóg i o ile nie zabił na miejscu, to dałby szansę na utopienie się w mulistej wodzie. Pozwoliła się wiec prowadzić w rytmie jego kroków. Jedna stopa bliżej, całe trzy do tyłu w wykonaniu jednookiej. Różnica wielkości była wręcz śmieszna, dla monstrum kobieta musiała wyglądać jak zabawka z nieprzyjaznym obliczem. Taką lalką nikt nie chciał się bawić, była niepokojąca.
 Nóż leżał gdzieś wśród kamieni, a los katany był nieznany. Do obrony miała własne ręce i spryt, lecz tego drugiego nie dało się w żaden cudowny sposób wykorzystać. Była do połowy łydek w wodzie, ze stopami zapadniętymi w mule, przemoczona i uzbrojona w kilka gratów z gatunku: „rodzinny camping w Yellowstone”. Nie było jej do śmiechu.
 — Daj spokój. I tak nas nie zjadasz, prawda? —powiedziała, kącikiem ust strzelając oczami na boki. Gołe, śliskie ściany i woda, wszędzie woda. Nic, czego mogłaby użyć. — Na co czekasz? — Wysyczała oczekując na kolejny spadający z siłą meteorytu cios.
 Zauważyła to.
 Nie atakował na oślep. Zawsze wyczekiwał odpowiedniego momentu, który przybliżyłby osiągnięcie celu. W tym wypadku zgniecenia natrętnego robala. Nie był gorylem z filmów, który taranował wszystko na swojej drodze, nie tłukł pięściami o ściany, by okazać swoją siłę. Działał rozważnie i wiedział, że gdyby przypadkiem trafił nie w malutką kobietę, ale ścianę, zrzuciłby sobie na głowę kilkaset kilogramów skał. Wiedział, że uderzenia kosztują go energię, a ciało po rozmachu tkwi kilka sekund na twardym gruncie, niwelując cały dodatkowy odrzut. Był kulą do wyburzania budynków, żeby wykorzystać pełny potencjał własnego ciała musiał myśleć.
Księżyc dawał wystarczająco światła, by widzieli wzajemnie swoje twarze. O ile nie było nic ciekawego w obliczu łowczyni, tak o zwierzęcej gębie behemota dałoby się pisać poematy. Niekoniecznie dobre i atrakcyjne ze względu na swoją tematyka, ale na pewno interesujące. Każdy centymetr pyska monstrum był w końcu bardzo ludzki. Winić tu można małpie geny, ale po co tracić z oczu pewne oczywistości?
 — Zabawne. Byłeś kiedyś człowiekiem? — wyszeptała do siebie i zmierzyła go badawczym spojrzeniem. Wyczuła koniec drogi za plecami, tylko po lewej zostało jeszcze trochę miejsca na ruch.
 Szansa była tylko jedna. Każda sztuczka robiła wrażenie na samym początku, potem traciła swój urok, mijał efekt zaskoczenia. Presja, by osiągnąć sukces dusiła ją w gardle. Właściwie nie mogła sobie pozwolić na żadne inne rozwiązanie. Pod ocenę trafiała waga jej egzystencji. Czy była wystarczająco dobra w tym co robiła? Czy to, że pomimo tylu przypadków nadal żyła było wyłącznie szczęściem?
 — Wilczurze! — zawołała wyraźnie. Nie widziała go, ale wiedziała, że nie opuszcza jej na krok. — Jak stąd wyjdziemy to daj mi jakiegoś ładnego kwiatka z Desperacji. Nie uważasz, że dla odmiany miło byłoby zrobić razem coś przyjemnego? — Zachrypła, zakaszlała na koniec. Było zimno i mokro.
 Spojrzała w oczy bestii, a potem na lewo. Wydobyła but spod mułu i nachyliła się do skoku.
Jedna szansa.
 Zastygła w bezruchu, nie drgnęła nawet o centymetr i patrzyła, jak ramiona potwora złożone do ciosu spadają na pustą przestrzeń po lewej.
                                         
Yū ✿
Przywódczyni
Yū ✿
Przywódczyni
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum

Strona 3 z 6 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach