Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum


Strona 2 z 6 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6  Next

Go down

„Żartujesz sobie?”
  Wyglądam na komika?
  Nie odpowiedział, chociaż dużo jadu przyszło wraz ze śliną. Przełknął to z trudem, przyglądając się jej tylko i czekając aż postanowi zmienić pozycję na bardziej wygodną — zrobi to na pewno, w końcu nikt nie lubił patrzeć w piekło. Wilczurowi odpowiadał obecny stan rzeczy; słyszał niskie, chrypliwe sapanie psów gdzieś w tle, prześlizgujących się z jednego punktu w drugi. Ich ciepłe oddechy uspokajały, choć w duchu przyznawał (też niechętnie), że nie tak bardzo jak tego potrzebował. Serce tłukło się w piersi, przypominało organ sprintera po bezsensownym galopie. Miliard rykoszetów między żebrami. Denerwował się? W końcu w chwili, w której wreszcie się przewróciła i sięgnęła do niego dłońmi, wiedział, że coś się wydarzy.
  Dlaczego więc się nie broniłeś? — zapytał jakiś ostry, ironiczny ton.
  Spomiędzy nagle zwartych zębów wyrwał się głośny, przeciągły syk, gdy wciągał powietrze, kuląc się w pół. Ostry ból zgniótł mięśnie i wykrzywił jego sylwetkę, na kilka ułamków sekund niszcząc wszystko to, co stworzył do tej pory — klatkę, z której nie miała przecież szans się wydostać. Przynajmniej nie miała szans tak długo jak bezpodstawnie zawierzał jej słabości. Kiedy więc wreszcie jej palce zakleszczyły się na fałdach koszulki, a kolano śmignęło do góry, na krótki moment przed oczami Wilczura pojawiły się gwiazdy również na ziemi. Kilkaset jasnych błysków przyciemniło mu plener, a gdy ten powrócił, sytuacja zmieniła się o sto osiemdziesiąt stopni.
  — I nadal nie rozumiesz.
  Wyrzut jakim go zaatakowała zabolał bardziej niż cios wymierzony w podbrzusze; nie miały końca. Nabrał wrażenia, że słowne uderzenia padają z każdej strony, bez względu na to, czy bronił się przed nimi czy dawał sobie spokój ze stawianiem barier. Wzrok Growlithe'a błysnął spomiędzy wściekle przymrużonych powiek, a jego palce z powrotem znalazły się na jej barkach. Planował dać jej swobodę, co uważał za najwyższy wyraz zaufania, ale kiedy przypuściła atak, instynkt zadziałał sam i nie pozostało nic z chęci wypuszczenia jej. Zaczęli się szamotać, choć walka nie trwała tak długo. Paznokcie celujące w twarz zmusiły mężczyznę do odwrócenia głowy, jakby zapadnięcia się w sobie. Gardło zadrgało od warkotu, czuł wzbierającą się wewnątrz furię. Nie na nią, ani nawet nie na ból, który niespodziewanie zapulsował w okolicy i tak pociętego policzka, kącika ust i szczęki.
  Gdzieś w trakcie oskarżeń, które docierały do niego w formie kwasu przeżerającego się przez tkanki i kości, podniósł rękę, by się osłonić i tylko przypadkiem umieścił ją na drodze jej paznokciom. Samoistnie pochwycił wtedy szczupły nadgarstek, przerywając ciąg zamachów, choć dała radę wyrządzić wystarczająco dużo szkód, aby nadać mu wyglądu kogoś, kto padł ofiarą ulicznego kocura. Zaczerwienione zadrapania odznaczały się kontrastem na pobladłej z zaskoczenia twarzy.
  Od razu naparł jednak na jej przegub i przycisnął go do ziemi. Chropowaty piasek musiał przypominać teraz papier ścierny, niemile drażniący skórę dłoni.
  — Uspokój się do jasnej cholery! — warknął nisko, wreszcie zwracając się frontem w kierunku czarnowłosej. — Poddaję się, tylko przestań drapać! Coś cię opętało — mówił tak jakby to ona pierwsza rzuciła się na niego z pazurami; ona powaliła go na glebę i wreszcie ona doprowadziła do sytuacji, która mogła się zakończyć na wymianie kilku grzecznościowych tekstów, gdyby nie bezpodstawna napaść.
  Grow wydawał się jednak nie tyle bezsilny fizycznie, co psychicznie. Jego mięśnie napinały się, a wolna dłoń próbowała już dorwać drugą rękę łowczyni, aby ją również unieruchomić i odsunąć od siebie, choćby kosztem kolejnych szarpnięć i buntów z jej strony. Bez względu na własne słowa miał dużą przewagę, a jednak z ich dwójki to on wydawał się pokonany.
  — Zawsze będą dla ciebie ponad wszystkim? — powtórzył nagle, przyznając wreszcie, że wyłapał to co do niego mówiła. Teraz jego twarz wyrażała przede wszystkim niesmak. — Wiesz, że nie mogę do tego dopuścić. Pozabijam ich, co do jednego, jeżeli to się nie zmieni. Nie będziesz im już nic winna!
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Obecne położenie nie dawało żadnych perspektyw na pozytywny rozwój sytuacji, jakby już z pierwszym zamachem ręki wiedziała, że nie może przestać. To właśnie ten kluczowy gest pozostawił po sobie najbardziej bolesne, widoczne ślady zadrapania. Zaskoczyła go, a to znowuż zaskoczyło ją. Bo jak to tak? Dał się podejść ofierze zagnanej w kąt, przy swojej oczywistej przewadze? Nawet psy nie rzuciły się na ratunek, pozostały biernie ukryte w cieniu, niewrażliwe na ogrom śladów, jakie pozostawiały na twarzy Wilczura paznokcie jednookiej.
  Sprawiałoby jej to niemałą satysfakcję, gdyby nie przeświadczenie, że będzie musiała w końcu zaprzestać swojej niszczycielskiej działalności. Dużo łatwiej masakruje się oblicze człowieka, którego chce się pozbyć na dobre, ale ją czekała jeszcze kontynuacja starcia, najpewniej słowna, jeżeli ten wreszcie odzyskał mowę. Teraz nadal widziała jego twarz pokrytą głębokimi cieniami lecz spodziewała się, że osiągnęła chociażby pierwotny cel. Musiał się odrobię skrzywić, porzucając pierwotną obojętność.
  Prychnęła z irytacją, kiedy przechwycił w locie jedną dłoń, ale drugą zatrzymała z własnej woli. Dosyć. Powiedziała sobie przed kolejnym wymachem i wycofała rękę przed nos. Bok dłoni po raz kolejny rozmazał świeżą krew, bo w ferworze walki nie było nawet sekundy na opanowanie krwotoku z uszkodzonych tkanek.
  — Uspokoiłam się. Teraz ty się odsuń — narzuciła swój wymóg odchrząkują paskudztwem lejącym się do gardła. Chciała podnieść się do siadu, przechylić głowę do przodu i pozbyć żelazistej cieczy z przełyku, ale ręką po raz kolejny uderzyła o ziemię przyciśnięta do niej gwałtownie w aroganckim ucisku.
  Robił wszystko odwrotnie do tego, by zasłużyć sobie na uspokojenie atmosfery. Im większej siły używał do opanowania szamoczącej się Kami, tym bardziej przeciwny efekt otrzymywał. Nienawidziła tak gwałtownych ataków, a nawet gestów całkowicie do napadu odwrotnych. Wszystko zwężało się do samego aspektu niespodzianki, a w tym wypadku dodatkowo podjudzanego bliską obecnością drugiego ciała. Czuła narastającą w gardle gulę paniki, nie strachu, a przeświadczenia, że nie powstrzyma się przed gwałtowniejszą odpowiedzią, jeżeli dzielący ich dystans się nie powiększy.
  — Gadasz od rzeczy — zapewniła go pomiędzy szarpanymi oddechami. — Coś ty na bogów sobie wymyślił? — rzuciła w przekonaniu, że wiszący nad nią człowiek na dobre postradał zmysły. Ciskał zdaniami, których brzmienie w żadnym wypadku jej się nie podobało. Nastąpiła jednak delikatna zmiana w odbiorze, bo zamiast podsycać wściekłość, wywołał w niej odczucie kompletnej dezorientacji. Nie rozumiała skąd nagle ubzdurał sobie motyw jakiejś powinności, długu jaki rzekomo brał za most łączący ją z łowcami. Prawie jakby jedno zbyt mocne drapnięcie po oczach pozbawiło go logicznego postrzegania świata. Miał przed sobą przywódcę grupy, któremu cedził prosto w twarz groźby zamordowania całej rodziny. I wyglądało na to, że oczekuje w odpowiedzi podziękowania za taką wspaniałomyślność.
  — Naczytałeś się za dużo książek i chcesz się bawić w bohatera? — wysyczała zza zaciśniętych zębów. — Tknij ich, a będę Cię ścigać do śmierci.
                                         
Yū ✿
Przywódczyni
Yū ✿
Przywódczyni
 
 
 


Powrót do góry Go down

Były pewne rzeczy, o których nie powinno się stale myśleć. Między innymi o śmierci. Każdy wie, że umrze — nie ma bardziej naturalnego wyroku jak ten. Jednak gdyby codziennie zadręczano się przypomnieniami o tym, że pewnego dnia... być może jutro... może za moment... coś mnie uderzy, coś mnie rozszarpie, coś mnie zarazi... człowiek popadłby w szaleństwo. Myśli zakorzeniłyby się w nim tak mocno, że nie byłby w stanie się rozluźnić, zająć powinnościami, a pewnie w ogóle poruszyć. Growlithe miał teraz podobny problem, choć nie dotyczył on śmierci, ani w sumie niczego, co mogłoby mu fizycznie zagrozić; a jednak było równie wielką niewiadomą i działało z taką samą potęgą magnesu, nakierowując wszystkie dostępne mu pokłady skupienia w swoją stronę. Przyglądał się Yū i słuchał jej, ale jakaś jego część, dość niewielki element całej osobowości, rwał się i szamotał, próbując przekrzyczeć przyzwyczajenia i oczekiwania.
  Co by było, gdybyś dokładnie w tej chwili...
  Grow zmusił się do zmiany toru, do złapania za wajchę i przekierowania pociągu z setką wagonów na inną drogę. Potem myśli zaczęły krzepnąć, płynęły coraz wolniej, aż w końcu się zatrzymały i mógł na chwilę odetchnąć, zająć czymś innym niż usilną próbą przyhamowania rozpędzonej maszyny.
  „Teraz ty się odsuń”.
  Skrzywił się jeszcze bardziej, co tylko podkreśliło nowe „znaki” na jego twarzy. Mięśnie zaostrzył mu linię szczęki i zarysowały mocniej skronie. Przez długą chwilę się wahał; nie zmienił pozycji, patrzył na nią tylko, jakby tak naprawdę żartowała i w każdym momencie miała cofnąć swoje żądania.
  „Coś ty na bogów sobie wymyślił?”
  — To znaczy? — odparował mimowolnie, przechylając się już bardziej na swoje lewo, przenosząc ciężar na połowę ciała. Ręka zgięła się w łokciu i mężczyzna miękko opadł na bok, by w sekundę później upaść na plecy. Twarda ziemia przypomniała mu o tym, jak twarde potrafią być słowa.
  — Chcesz się bawić w bohatera?
  Spojrzał na nią kątem oka, nie kryjąc nabrzmiałego jak balon rozdrażnienia, które jakimiś niebotycznymi pokładami silnej woli próbował jeszcze w sobie stłamsić.
  — Chcę, byś nie zginęła przez swój idiotyzm. Nie bądź głupsza niż musisz być, łowczyni — wysyczał, ale mimo jadu zmuszającego kąciki jego ust do ironicznego grymasu, w oczach tliło się oczekiwanie. — Wymyśliłem sobie to, że rzuciłabyś wszystko, co aktualnie masz w rękach, gdybyś tylko usłyszała, że któryś z twoich ludzi potrzebuje pomocy?
  Przeniósł gwałtownie wzrok przed siebie, próbując objąć w rejestr chyba wszystkie gwiazdy migoczące nad nimi jak cekiny. Oddech miał spokojny, ale widocznie w swym spokoju wymuszony; widać to było po tych wszystkich odsłoniętych skrawkach skóry pod którymi drgały napięte tkanki.
  — Oczywiście, że nie. Ty żyjesz łowcami. Żyjesz dla nich. Jesteś skora mnie zabić, jeżeli tknę któregokolwiek z nich. — Wargi miał wysuszone, jakby nałykał się piasku i jego drobinki wciąż znajdowały się na popękanych ustach. Język kleił się do podniebienia, zmuszając Wilczura do wolniejszej mowy; do zejścia do zachrypniętego szeptu. Leżał więc ze wzrokiem wbitym w nocne niebo i warczał; wszystko z coraz wyraźniejszym przeświadczeniem, że zatrzymany pociąg znów wprawia koła w ruch. Koniec końców wszystko i tak sprowadzało się do Tego. — Jest coś, co planujesz, a co nie jest związane z nimi?
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

  Gdy tylko sprzed oczu zniknął jej wyraźny zarys sylwetki mężczyzny podparła się dłonią za plecami i wymusiła na ciele pozycje siedzącą, z wychyloną do przodu głową. Kaszel jedynie się nasilił, ale przełyk oczyściła po kilku głębokich odchrząknięciach. Złapała natychmiast za płatki nosa i zacisnęła je czekając, aż zakrzep powstrzyma dalszy krwotok, a płuca rozluźnią na tyle, by astmatyczne skurcze ustały.
  Oparła policzek o jedno z kolan odciążając odrobinę kręgosłup. W ciszy spędziła kilka kolejnych chwil upewniając się, że uszkodzona tkanka nie będzie już więcej sączyć się krwią. Odsunęła ostrożnie palce i sięgnęła po skraj koszulki, chcąc nim zetrzeć resztki brudu znad ust. Zatrzymała się jednak z ubraniem naciągniętym pod szyję. Odruch był mechaniczny, w sytuacjach zagrożenia nie zwracałaby uwagi na stan swojego odzienia, ale teraz wcale nie miała ochoty brudzić ciuchów i paradować jak niechluj. Na pasku przy spodniach miała kilka najpotrzebniejszych rzeczy, a w kieszeni od środka bluzy chusteczki, co odkryła po badawczym oklepaniu zgrubienia na powierzchni materiału. Przesunęła miękką powierzchnią po ustach, a czystym skrajem wytarła wilgoć z dłoni. Wygładziła zmierzwiony materiał na ramionach i wyprostowała się porządnie.
  — W którym momencie swojego procesu myślowego uznałeś, że rzucenie się na mnie będzie najlepszą metodą na rozpoczęcie tematu? — zapytała spokojnie, wypuszczając z cichym świstem powietrze z ust. Zdenerwowanie uchodziła z niej jak powietrze ze źle zawiązanego balonika. Bardzo powoli, boleśnie zaznaczając swój pierwotny byt. — Atak zawsze odbiorę jako atak, nawet jeżeli robisz to z najlepszymi intencjami. Powiedz mi, skąd mogę wiedzieć, że nie lecisz na mnie z zamiarem szybkiego mordu? I daruj sobie wzdychanie, kpiący uśmieszek i teksty, że nie mam się czego bać. Czasami tracisz nad sobą kontrolę i to jest fakt. Zawsze będę się najpierw bronić, a dopiero potem myśleć o twoich powodach.
  Potarła dłonie o siebie, pozbywając się ziarenek piasku ze skóry po czym rozwiązała potargane w trakcie szarpaniny włosy. Rozczesała je rozłożonymi szeroko palcami i w kilku ruchach związała ponownie w gładki koński ogon. Kątem oka zerknęła na mężczyznę, który niemal beztrosko ułożył się na kamiennej podłodze jakby gładko przeszedł z ofensywy do odpoczynku. Czasami zazdrościła mu tak swobodnego podejścia do konfliktów, nawet jeśli teraz jego skwaszona mina sugerowała kontynuację wewnętrznej walki.
  — Daj mi zginąć głupio, jeżeli faktycznie jestem głupia. Nie ma sensu, by rebelię prowadziła osoba, po głowie której obija się od pustych ścian echo prawdziwego pomyślunku — zakpiła swobodnie. Nie raz i nie dwa mówiła już, że nie ma zamiaru umierać za szybko, ale jeżeli polegnie po swojemu, w większej sprawie, to przynajmniej utrze mu trochę nosa, bo żegnać się ze światem w spełnieniu nie jest wcale głupio, ani nawet brzydko.
  Przesunęła ręce za plecy i oparła się na nich. Spojrzała na niego z góry unosząc brew na brzmienie pytania, które z precyzją chirurgicznego ostrza miało trafić w czuły punkt, a rozminęło się z nim o grube metry. Uśmiechnęła się cierpko.
  — Wymyśliłeś. — odparła sucho, z odrobiną wahania. Nie miała pewności, jak wygląda dla osoby stojącej z boku, kiedy na języku pojawia się tego typu informacja. Nie był to zarzut wyssany z palca i o tym nie musiał jej zapewniać, lecz nie mogła się zgodzić ze wszystkim co do joty. Działała gwałtownie, lecz nigdy bez organizacji. — A teraz boczysz się jak podlotek, bo odważyłam się odwarknąć? Nawet w piaskownicy walka obrażonych przyjaciół kończy się, kiedy poleci krew.
  Podświadomie podążyła za jego wzrokiem, wbijając spojrzenie wysoko ponad czubki skalnych wypiętrzeń. Noc na Desperacji zawsze była dużo cichsza niż te w mieście. Nie mogła odmówić jej surowego piękna, ale myśli pozostawały ulokowane twardo na ziemi, nie miała ochoty patrzeć na gwiazdy.
  — Powiedziałam, że będę ścigać do śmierci, a nie że zabiję przy pierwszej lepszej okazji, gdy cię złapię i porządnie przetrzepię. — odpowiedziała spokojem na jego powarkiwania. Odbiła się od ręki i zgarbiła na moment, by w skupieniu odgrzebać coś z przywiązanej do paska skórzanej saszetki. Zaszeleściło, coś innego poturlało się po kamieniu, ale złapała przedmiot-uciekiniera i upchnęła go znowu w kieszeni. Wyciągnęła w końcu złożony w kostkę żółty przedmiot, który położyła mu na piersi korzystając z tego, że patrzy do góry, by sam mógł do niego sięgnąć.
  — Jednym z plusów bycia kobieta jest to, że potrafimy wyciągnąć krew z każdego istniejącego materiału. Chyba dlatego to mężczyźni są częściej łapani za morderstwa. — zażartowała i klepnęła chustę Wilczura jeszcze raz, zanim całkowicie zabrała znad niej rękę.
  O tym, że nadal ma na ramieniu prowizoryczny opatrunek zawiązany z własności wymordowanego przypomniała sobie wiele godzin po tym, jak mężczyzna ich opuścił. Wtedy, tygodnie temu zemdlała z wycieńczenia niemal natychmiast po powrocie pierwszej z łowczyń. Pamiętała tylko kilka słów niskiej kobiety, a potem zatoczyła się i podobno wpadła prosto w jej ramiona. Vettori skarżył się potem, że napędziła im niepotrzebnego strachu, bo kilka minut po osłabieniu gładko przeszła do chrapania, jakim miała rzekomo móc zbudzić połowę Desperacji. Ocknęła się w połowie drogi, obolała, ale wyspana jak nigdy. Dopiero wtedy zdała sobie sprawę, że spała niesiona przez jednego z łowców o budowie górskiego niedźwiedzia z policzkiem przytkniętym do brudnej od krwi chusty psów.
  — Źle to rozumiesz. Łowcy są dla mnie najważniejsi, ale nie jedyni, którzy coś znaczą. Jest sporo takich miejsc, rzeczy, wspomnień i osób. Brak jakiegokolwiek związku z rebelią niczego nie wyklucza. I odwrotnie. Bycie łowcą nie załatwia immunitetu, powiedziałabym nawet, że wymagam więcej właśnie od tych, którzy są mi najbliżsi. Problem pojawia się wtedy, gdy te wartości stają wrogo nastawione przeciwko sobie. Dopiero wtedy się gubię, ale tego mogłeś doświadczyć na własnej skórze — przypomniała mu, niejako tłumacząc swoje wahanie, z powodu którego zamiast dźgnąć psa postawionego przez zgrają łowców wypuściła nóż na ziemię. — W takich chwilach warto pamiętać, jaki cel uznało się za najważniejszy. Żeby się nie zgubić, żeby nie błądzić.
                                         
Yū ✿
Przywódczyni
Yū ✿
Przywódczyni
 
 
 


Powrót do góry Go down

  — W którym momencie.
  Przymknął powieki. Zamknij się. Mów dalej... ZAMKNIJ SIĘ WRESZCIE.
  — … ocesu myślowego... ozpoczęcie... matu?
  Wzruszył barkami, które otarły się o piasek z charakterystycznym szurnięciem.
  — Mniej więcej po tym jak nazwałaś ich „dobrymi ludźmi”, a mimo tego żadnego z nich nie poprosiłaś o przysługę. Widocznie nie byli tak dobrzy, żeby jednak to zrobić. Albo może... — Ty nie byłaś tak dobra, by ich na to narażać.
  A może świat widziany jego oczami naprawdę był taki inny. Kiedy ona trzymała broń pewnie i nieruchomo, naciśnięcie na spust wciąż powodowało drżenie wewnętrzne. Coś musiało ją szarpać i gnieść, jakby wewnątrz znajdowały się ręce miażdżące każdy organ, który nawinął się pod palce. Jemu przychodziłoby to bez trudu. Nie tylko pociągnąłby za cyngiel, ale wycelowałby w miejsce przez które ofiara nie umarłaby od razu. Patrzyłby wtedy na wyraz twarzy. Tą chorą, przeźroczystą żądzę życia, której sam już nie posiadał.
  Wymyśliłeś to sobie.
  Otworzył oczy.
  — Nie sądzę — upierał się przy swoim, nadal z upartością woła, choć wciął się w rozmowę o kilka sekund za późno, aby zabrzmieć na pewnego swoich słów. Zmarszczył tylko brwi.
  — Powiedziałam, że będę ścigać do śmierci, a nie że zabiję przy pierwszej lepszej okazji, gdy cię złapię i porządnie przetrzepię.
  — A ja powiedziałem, że jesteś skora to zrobić. Nie, że to zrobisz. — Powstrzymał się przed aroganckim westchnięciem. — Naprawdę chcesz to ciągnąć w takim wydaniu? Mam się teraz pilnować, żeby odpowiednio dobierać wyrazy? Nie jestem mówcą. Ty nim jesteś.
  Otoczony jej głosem podniósł rękę, żeby dotknąć chusty. Ich dłonie minęły się ze sobą o włos, jakby obie pracowały na idealnie zaprogramowanym systemie w skomplikowanym mechanizmie. Gdyby Yū pozbyła się zmysłów — wszystkich prócz dotyku — doświadczyłaby pewnie lekkiego muśnięcia wiatru, wywołanego zbyt szybkim ruchem białowłosego.
  Wilczur wtopił tymczasem palce w szorstki jak worek materiał. Podniósł go, aby móc zobaczyć znajomy kształt psa z zadartym w wyciu łbem.
  — Chyba dlatego to mężczyźni są częściej łapani za morderstwa.
  Oparł koniec chusty na uniesionym nadgarstku i zaczął oplatać tkaninę wokół skóry. Wystarczająco ciasno, by się nie zsunęła i dostatecznie lekko, aby nie zaburzyła przepływu krwi.
  — A to nie tak, że większość policjantów to mężczyźni, bo lepiej radzimy sobie w tropieniu i atakowaniu niż w byciu tropionymi i atakowanymi?
  Ściągnął mocniej skraj chusty, po czym zaczął wiązać supeł.
  — Sama widziałaś. Zaatakowanie cię nie stanowiło problemu. Zwabienie i sprowokowanie przychodzi nam naturalnie. Ale gdy ty wyprowadziłaś atak...
  Opuścił rękę z chustą i włożył ją sobie pod głowę. Drugą dotknął twarzy. Szczypała go na całej cholernej powierzchni. Tuż nad brwią Yū zadrapała go do krwi — rysy urywały się, a potem znów pojawiły na policzku. Były płytkie, ale stanowiły pewnie największą dumę czarnowłosej.
  — Chociaż to bardziej zaskoczenie niż ból...
  Że coś tak małego i drobnego w ogóle ŚMIAŁO się na niego rzucić. Ale...
  Królik w pysku lisa szarpałby się tak samo. To ślepa desperacja, nadzieja, że jakaś kometa akurat huknie w Ziemię i jej odłamek zestrzeli oprawcę z konsekwencją naboju czterdziestki piątki. Trzeba tylko chwilę wytrzymać. Będzie dobrze.
  Zdjął rękę z żuchwy.
  Rozcierając w opuszkach kilka kropel krwi spojrzał wreszcie na siedzącą tuż obok kobietę. Jej zapach powodował otępienie, jakby powietrze było zbyt ciężkie, wypełnione wonią, która ma otumaniać zmysły. Zdał sobie sprawę, że czuje głównie ją; ślady po Desperacji, piachu, odległej florze i faunie, praktycznie zniknęły. Były już tylko przetartą farbą, na którą ktoś zaczął nakładać zupełnie nową, intensywniejszą warstwę.
  — Źle to rozumiesz.
  Ledwo skupiał się na jej tonie.
  Wpatrzony w czarne niebo z lśniącymi gwiazdami próbował kodować jej wersję wydarzeń. Jej prawdę. Nic nie jest czarne lub białe, Jace. Wiem, Shat. Wiem. Ona także dokonuje wyborów, które mogą mieć inne dno. Inne niż to, które sam widzisz. Gdyby nie łowcy... Shh, Jace. Spokojnie. Tak samo patrzysz na Psy. Ruszyłeś po Ev, Kurta, Gavrana, Kirina... Narażałeś się dla Hemofilii i Shiona, tego zdrajcy. Dla DOGS stanąłeś przeciwko Lesliemu, pamiętasz? Tak, ale to... Nie to samo? Zapewniam cię, że to identyczna sprawa. Yū głupieje przy łowcach, ale ty także opuszczasz gardę wobec swoich.
  Zaszurało, gdy się podnosił. Ręka, którą przed momentem wspierał głowę, teraz stanowiła podporę dla ciała, które przechyliło się, minimalnie, w stronę łowczyni. Spojrzenie wciąż ulokowane było jednak w niebie.
  Tracisz gardę odsłaniając grdykę. Wiesz, dlaczego aroganci umierają pierwsi? Prawie się uśmiechnął. Znał przecież ten tekst. Sam go kiedyś wywarczał jednemu z przyjaciół. Za wysoko zadzierasz nosa, Taira. Łatwo poderżnąć ci gardło.
  — Nie odpowiedziałaś na pytanie. Jest  coś?
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Być może masz rację — zaczęła w odpowiedzi na jego niepewność. — Być może nie byli wystarczająco dobrzy akurat do tego.
 Głos przeciął surowe zimno nocy, zniecierpliwiony ton zakończony westchnieniem rezygnacji. Oparła policzek na ramieniu. Miękkość materiału na moment otępiła inne zmysły i nadmierną czujność, pozostało tylko wrażenie chłodu i struktury splotów na ubraniu. Zarzut rozpłynął się w eterze, jakby w rzeczywistości nigdy nie istniał. Z nutką irytacji względem własnej osoby z opóźnieniem zauważyła, że jego słów nie dało się w żaden sposób uznać jako wyczerpującej odpowiedź na zadane przez wcześniej nią pytanie. Zapytała: dlaczego mnie zaatakowałeś? A w zamian on po raz kolejny podkopywał fundamenty jej dawnych decyzji. Zmarszczyła brwi w milczeniu. Gdyby ktoś spojrzał teraz na jej twarz, zastanawiałby się jak gorzkie było to coś, co właśnie przełknęła.
 Kiedy on się powstrzymywał, ona nie miała takiego zamiaru. Westchnęła głośno, jakby wraz z całym powietrzem z płuc mogły z niej ulecieć nadprogramowe nerwy. Zabawne, że kierując się na spotkanie była niemalże pewna takiego obrotu spraw, a mimo to nie potrafiła pogodzić się z akcją postępująca zgodnie ze narzuconym odgórnie scenariuszem.
 — Nie zauważyłeś? — zapytała. — To już niemalże jak zasada. — Rozłożyła ręce z bezradnością, ale niemal natychmiast przyłożyła je do twarzy. Palce ułożone luźno na skórze pachniały ziemią i krwią. — Bijemy się, a potem długo rozmawiamy, jakby bez celu. Za każdym razem. Po co to, Jace?
 Ręce ześlizgnęły się do ud. Leżąca na nich katana drgnęła pod wpływem delikatnego dotknięcie. Przekręciła w palcach luźny sznurek ozdobnego wiązania, szukała jakiegoś zajęcia dla dłoni, które nie potrafiły, prawie jak cała reszta ciała, tkwić dłuższą chwilę w jednym miejscu. Nie zawsze tak było, nie codziennie szukała ucieczki od bierności, bo ta była zazwyczaj jedyną formą wypoczynku, jakiej miała prawa zażyć. Tym razem sprawa wyglądała zupełnie inaczej, jakby spokój wypruwał ją z emocji, jakby w miejscu każdego słowa, które wypowiadała z goryczą pozostawała pusta dziura.
 Co się stanie, jeżeli nie będzie już nic więcej do powiedzenia?
 — Chyba powinnam już iść. — Zacisnęła palce na broni i podpierając się na niej wstała. Czy sama chciała odejść, albo czy powinna? Spojrzała na niego dopiero wtedy, gdy echo słów zdarzyło zamilknąć. — Chcesz coś jeszcze powiedzieć?
Masz ochotę starać się dalej widząc, że stoimy w miejscu? Po co mi to wszystko, Growlithe? Nawet jeśli przyznam Ci rację, nie poczuje się lepiej. Nic się nie zmieni na lepsze.
 Spojrzała z góry na jego zarysowaną paznokciami twarz. Zagryzła dolną wargę i z zazdrością patrzyła jak spogląda beztrosko ku niebu, na gwiazdy, które jak raz były prawdziwe, żywe, cholernie odległe. Lubiła te same gwiazdy, ale teraz, kiedy to on sięgał ku nim wzrokiem czuła z tym faktem związaną wyłącznie irytacje. Z tym swoim jednolicie czarnym ubraniem zlewał się z cieniem, ale w oczach błyszczał odbity blask nieba. Srebrne światło księżyca podkreślało rysy i zaznaczało wyraźnie bruzdy.
 Przełknęła głośno ślinę.
Nie lubię na ciebie patrzeć. Przypominasz mi Yute. I z tego samego powodu trudno mi oderwać wzrok.
 To było pierwsze skojarzenie, gdy zetknęli się wtedy w tych samych jaskiniach, jakby wieki temu. Niesprawiedliwe zagranie od losu, bo już wtedy wiedziała, że stoi na przegranej pozycji, a przecież dopiero ruszali na ten szaleńczy bieg wzajemnej współpracy. Wiedziała, że nie spotykają się ostatni raz, a każdy kolejny miał być wyłącznie cięższy, jakby przeżywała powtórkę z rozrywki. Płyta zacięła się w jakimś punkcie i należało powrócić do samego początku, do korzeni.
 Znowu była bliska popełnienia tego samego błędu, co wtedy.
 — Pewnie masz rację i jestem zafiksowana na ich punkcie — odparła bez większej próby mydlenia mu oczu. Kraniec ostrza stuknął przypadkowo o ziemię i mimowolnie sięgnęła ku niemu wzrokiem. — Ale właściwie jest coś takiego, czy raczej było. Dzięki. Ciesze się, że mogłam cię o to poprosić tak, że żaden łowca nie musiał jej nawet dotykać. — Stuknęła wnętrzem dłoni o rękojeść katany i skłoniła się lekko, zgodnie z tradycją, chociaż bez przesady. Gest był wyłącznie symboliczny.
 A mimo to, zamiast podążyć w swoją stronę zgodnie z tym, co mówiła wcześniej, zbliżyła się o krok i jeszcze jeden, niewielki. Usiadła obok niego i opuściła powoli powieki. Bała się, że w innym wypadku odczyta z jej spojrzenia wyłącznie negatywy.
 — Powiedz mi, po co to wszystko? Po co w ogóle próbujesz?
                                         
Yū ✿
Przywódczyni
Yū ✿
Przywódczyni
 
 
 


Powrót do góry Go down

Być może nie są wystarczająco dobrzy do wielu innych rzeczy — przybliżył swój tok rozumowania, wciąż nie zdejmując spojrzenia z czerni nieba. Z każdą chwilą stawał się bardziej zrównoważony, choć jeszcze nie tak dawno krew wrzała mu w żyłach, a palce szukały miękkich mięśni, na których byłyby w stanie się zakleszczyć i wydusić ostatnie tchnienie ofiary.
  Może wtedy łatwiej byłoby z nią rozmawiać.
  — Chcesz coś jeszcze powiedzieć?
  Milczał uparcie, choć — wbrew szeptom szemrzącym mu nad uchem miliony planów na to jak uprzykrzyć tę noc jeszcze bardziej; i wbrew chęci odejścia łowczyni, którą przecież próbował zatrzymać niezliczoną ilość razy — było jeszcze coś, co przypominało sekret, który powinien jej zdradzić. Jak zacząć? Miał uczucie przeładowania w umyśle; tyle głosów, słów, zamiarów krążyło mu teraz po głowie, że niewiele się różnił od człowieka wrzuconego w ryczący huragan. Po co to wszystko, Jace? Istne tornado zrywające z ziemi każdą rzecz, każde istnienie i każdą roślinę, aż nie wiadomo na czym zawiesić wzrok i przed czym uskakiwać. Nie musisz tego znosić.
  Przymrużył oczy, na krótki moment podnosząc wolną rękę i przesuwając nią po  pokiereszowanej twarzy. Zmył tym przynajmniej częściowy szczękościsk, jednak nadal wyglądał, jakby próbował coś zatrzymać w żołądku albo jakby w trakcie tańca ostry obcas wbił mu się prosto w stopę, choć przez wgląd na dobre wychowanie, próbował nie pokazywać, jak bardzo go to bolało.
  Yū stała tuż obok całe wieki, a on nie spojrzał na nią ani razu. Uparcie krążył wzrokiem po gwiazdach, zastanawiając się, jak bardzo muszą być zmęczone oglądaniem ludzi popełniających stale te same błędy.
  Powietrze ustało. Chylące się ku ziemi kępki suchych traw wyprostowały się i zastygły, celując ostrymi końcówkami prosto w rozgwieżdżone niebo. Cienie pogłębiły się i znieruchomiały. Nie było ani zimno, ani ciepło. Ani jasno, ani mrocznie. Tylko coś było czuć, coś w aurze, a kiedy ziemia zachrzęściła pod krokami łowczyni, Wilczur poczuł się przegrany i wiedział, że już się nie wybroni.
  Znalazła się tak blisko, że musiał na nią popatrzeć. Opuścił wzrok, zaczynając drogę przez mękę, której sam był sobie winien, choć większy bagaż oskarżeń zrzucił na przypadek, podświadomość i cholerny los; w każdym razie na coś na co nie miał wpływu. Rozczarowanie zatliło się w kącikach przymrużonych ślepi, kiedy dostrzegł jej dłonie złożone na kolanach, ramiona, które z pewnością tylko wyglądały na rozluźnione, wspiął się potem spojrzeniem po barkach i wreszcie natrafił na szyję. Kilkanaście centymetrów więcej i nie będzie odwrotu. Po co w ogóle próbujesz? Coś szarpało go za trzewia, jakby wbito mu w żołądek zakrzywiony nóż i ciągnięto we wszystkie strony z psychiczną furią. Po co się jeszcze wysilasz?
  — Za... — Uniósł oczy i długo błądził wzrokiem po jej twarzy, doszukując się na niej dalszych oznak rozdrażnienia, niechęci i wyczerpania. Tym, czego najbardziej jednak szukał, była zachęta. Co w zasadzie miał jej powiedzieć? Zależy mi na tobie? Zakochałem się?
  Zabij to we mnie?
  Wstrzymał oddech i wtedy zapanowało wokół milczenie absolutne. Trzaśnięcie drzwiami nigdy nie prognozowało niczego dobrego. Nie chodziło o głośny huk; rzecz tkwiła w ciszy, jaka pojawiała się zaraz po nim. Teraz było identycznie. Zaraz coś uderzy i tym czymś będą słowa, które cały czas mrowiły go w podniebienie i wargi, a których nie potrafił wykrztusić. Ugrzęzły mu gdzieś w przełyku, nadal drażniąc gardło i zdzierając je do krwi. Przełykanie śliny było mordęgą. Mówienie nią było. W tej chwili był tym, który łapie za klamkę i szarpnięciem uchyla drzwi.
   Ciepły oddech musnął nagle policzek łowczyni, gdy Growlithe niespodziewanie oparł wolną rękę o wierzch jej dłoni. Czuł pod szorstkimi palcami przyjemniejszą w dotyku skórę kobiety. Gdzieś podświadomie dobijał się do niego uporczywy głos, że powinien przestać, wycofać się, obrócić to w żart; po prostu nie spieprzyć bardziej. Teraz, gdy ich relacja była cienkim szkłem, wyglądało na to, że Growlithe ma zamiar je chwycić i roztrzaskać o twardy bruk, zamieniając w kawałki, których żaden klei nie doprowadzi do poprzedniego, nieskazitelnego stanu.
  ZOSTAW JĄ.
  Zacisnął palce, jednocześnie zaciskając szczękę. Rysy twarzy wyostrzyły się, a on sam ściągnął mocniej brwi, podnosząc szarpnięciem dłoń Kami i opierając ją płasko na swoim torsie. Przykrył ją natychmiast ręką na wypadek, gdyby w pierwszym odruchu postanowiła się wycofać. Pod materiałem koszulki kryło się gwałtowne serce. Przyspieszało, zwalniało, znów waliło w żebra, niewiele się różniąc od pięści policjanta dobijającego się do mieszkania podejrzanego, choć Jonathan zachował spokojną postawę.
  — Tu mam oczy, łowczyni — syknął oskarżycielsko, jakby jej zachowanie było oznaką tchórzostwa. — To nie pierwszy raz jak widzę cię wściekłą, więc oszczędź sobie litość i patrz na mnie. Myślisz, że nie próbowałem wszystkiego, żeby z ciebie zrezygnować?
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Zmierzyła go badawczym spojrzeniem. Za zmrużonych powiek wychylał się jedynie wąski skrawek oka skażonego nienaturalną barwą, ale to wystarczyło, by spod długich rzęs wylało się na zewnątrz łagodne ostrzeżenie. Głębiej od groźby kryło się tam tylko zmęczenie, całkowicie różne od tego, z jakim mierzyła się innego dnia ich wspólnej wędrówki przez piekło. Bez satysfakcji patrzyła jak mężczyzna dławił się słowami i sama czuła ucisk na gardle, z trudem łykała powietrze przejmując jego abstrakcyjną w tym momencie nerwowość.
 — Tak? — ponagliła niepewnie.
 Był jak osoba, która na samą myśl o dowcipie zaczynała się nieopanowanie śmiać. Albo wręcz odwrotnie, jak szef ochrony, który musiał powiadomić wszystkie rodziny na lotnisku o katastrofie samolotu z ich bliskimi. Poruszał ustami bezgłośnie, wiedząc, że to nie jego wina, ale nadal z poczuciem odpowiedzialności za tragedię. A ona siedziała wśród tych wszystkich ludzi, ściskając w dłoni kartkę z powitaniem, pustym wzrokiem śledząc przesuwające się na tablicy napisy.
Emergency Emergency Emergency Emergency Emergency Emergency
 Odepchnięta w niepewność czekała na potworną nowinę wiedząc co zaraz usłyszy, a mimo to siedziała bez wiary, trwając w zaprzeczeniu tego co jest już faktem. Sto tysięcy różnych możliwości, tylko ta najbardziej oczywista pozostawała dla niej za ścianą z grubego szkła. Twarz jednookiej stężała w cierpliwym oczekiwaniu, przy jednym oddechu poczuła się pusta w środku, jakby wraz z wydechem wypluła wszystko, co chwilę wcześnie jeszcze tam miała. Nawet nie wiedziała, że już wie to, czego miała nie wiedzieć i nie rozumieć, że podświadomość zadziałała na najwyższych obrotach i kiedy zniknęła nerwowość, poczuła się jak zmaltretowana pod kołami samochodu i wyrzucona na pobocze przez pęd przejeżdżającej obok ciężarówki. A potem mogła już tylko leżeć twarzą zwróconą ku niebu w oczekiwaniu na niekończący się sen. Było pusto i cholernie zimno.
 Gdy położył blisko swoją dłoń, w pierwszy odruchu chciała ją pochwycić i przyciągnąć bliżej, oprzeć ją na swoich ustach i trwać tak w milczeniu, jakby ten gest był wystarczającym przekaźnikiem dla wszystkich słów, jakich nie mogła inaczej wyrazić. Zamiast tego poddała się obojętnie pociągnięciu zamroczona ciepłem drugiej dłoni. Tylko ona w całym chłodzie nocy miała jakieś znaczenie, szorstki, pewny, stabilny punkt i kontrastujące do niego dzikie wyrywanie się serca z piersi, które teraz czuła wyraźnie pod palcami.
 Dopiero wtedy podniosła wzrok zaskoczona, że on tak do tego podchodzi. Odsunęła od siebie chęć wyszarpnięcia ręki, tym razem zrobiłaby to bez udziału instynktu, a kiedy mogła dłużej zastanowić się nad własnym położeniem, wiedziała, że tym razem nie musi i nie chce walczyć. Nawet pod naciskiem zwinęła palce porwanej dłoni w pięść, a potem pozwoliła ich oczom się spotkać.
 Przez krótką chwilę po prostu patrzyła, aż w końcu jej usta zadrżały w trakcie układania się do słów.
 — To nie litość — zapewniła go wbrew sobie. — Nie jestem aż tak okrutna, by patrzeć teraz na ciebie z litością. Nie litość. — powtórzyła. — Ala ja sama nie wiem już co to jest.
Ten człowiek jest nieobliczalny. Przypominała sobie w duchu. Głodne psy nigdy nie będą lojalne.
 Brzydziła się sobą za takie myślenie, a przy tym wiedziała, że nie jest na tyle silna, by wybierać w metodach walki. Jeżeli manipulacja przynosiła efekty, to należało wyciszyć sumienie i skorzystać z okazji. Co chcę, czego potrzebuję i co tam znajdę? Od natłoku myśli czuła w sobie nieprzyjemne mrowienie, coś większego od woli przeżycie skręcało jej wnętrzności, przyćmiewało rozsądek. Wiedziała doskonale, jak kilkoma słowami da się przewrócić czyjś cały świat do góry nogami i że mogłaby zrobić to prawie od niechcenia.
Myślisz, że nie próbowałem wszystkiego...
 — A więc... — Skrzywiła się na słabe brzmienie swojego głosu. Była jak pod hipnozą, czekała na polecenia kogoś szepczącego jej do ucha wskazówki odnośnie kolejnych słów. — Więc powinnam ci w tym pomóc. Sprawię, że mnie znienawidzisz. — Uśmiechnęła się triumfalnie i kpiąco, w jednej sekundzie, jak pod wpływem jakiejś genialnej myśli mającej ją zbliżyć do tego celu. Otworzyła usta w słabym uśmiechu i odetchnęła jasną mgiełką. Nachyliła się nad nim i pochwyciła drugą ręką jego dłoń ułożoną na torsie. Mówiła zachęcona jak morderca wiszący na swoją ofiarą przywiązaną do krzesła, który z uśmiechem oznajmia, że zaraz obetnie mu głowę. — To powinno wystarczyć, prawda?
A mimo to, ta myśl tak strasznie mnie denerwuje, Growlithe.
                                         
Yū ✿
Przywódczyni
Yū ✿
Przywódczyni
 
 
 


Powrót do góry Go down

  „Sprawię, że mnie znienawidzisz”.
  W jego spojrzeniu pojawił się jakiś uraz, coś bolesnego jak rana zadana nożem przyjaciela. Przez krótki moment, pewnie ku chwale swojej naiwności, łudził się, że łowczyni żartuje. Czekał aż zmieni ułożenie warg, uśmiechnie się trochę mniej kpiarsko, a potem pokręci głową i nazywając go głupim zapyta czy naprawdę uwierzył w tak marne przedstawienie. Cisza zdążyła się jednak rozciągnąć wystarczająco, żeby zrozumiał swoją pozycję — przegrałeś.
  Zeschnięte wargi zacisnęły się, kiedy w gardle zadrżał warkot. To nie litość. Nie ona. Coś innego, nie wiem co, ale nie litość, Jace. A jednak nie potrafił pojąć postawy, jaką mu teraz przedstawiała. Dawno zrezygnował z próby pełnego poznania Kami. Był zresztą pewien, że w wielu sytuacjach postrzegał ją kompletnie nie tak jak cała reszta świata; nie tak jak ona sama chciała być wtedy postrzegana. Pełen wewnętrznych ambiwalencji nienawidził jej słów, a jednak ulegał im natychmiastowo, jakby ich wydźwięk miał moc uroku od którego nie było ucieczki.
  Teraz także po prostu się jej przyglądał, choć jakaś jego część, ta dumna, wilcza, pełna wolności i egoizmu, namawiała go do tego, co potrafił najlepiej. Do złapania za ramiona, pchnięcia ofiary na ziemię. Naskoczenia na nią, przyszpilenia do gleby. Był cięższy, lepiej zbudowany, miał więc przewagę i od zawsze o tym wiedział. Z palcami prześlizgującymi się wzdłuż barków natrafiłby na miękką szyję. Kciuki same odnalazłyby krtań, wcisnęły się w nią z siłą, która odcina powietrze natychmiast. Nic prostszego, nie?
  Niech skończy już MÓWIĆ. Wtedy się PORUSZYSZ. Zrobisz to do czego cię POWOŁANO. Sądziłeś, że dostałeś drugą szansę ZA NIC? Nie, chłopcze, masz określoną rolę. A twoja rola oznacza bycie wilkiem. Pamiętasz? Zjadasz owce. Bez względu na to jak uspokajają cię ich dźwięki, bez względu na to jak lubisz je dotykać. Bez względu...
  Czując dłoń na ręce poluzował uchwyt, jakby spodziewał się, że będzie próbowała wcisnąć swoje palce pod jego i oderwać je od pochwyconej pięści. W rzeczywistości mimowolnie odpuszczał, wiedziony nie tyle instynktem, co rezygnacją.
  Długo dławił się świadomością, że przekracza sfery, które powinny być dla niego nieosiągalne. Nie chodziło nawet o fakt stałego naruszania jej przestrzeni; chodziło o natręctwo, które zadziwiało nawet jego, które na pewnym etapie stało się wmuszaniem, a nie zwykłym dawaniem. Nie sprezentował jej zbyt wielu rzeczy; większość z nich wcisnął siłą. Wtedy z satysfakcją przytłaczał informacjami, wymaganiami i intencjami, nakreślał swoje zamiary i pokazywał przeszłość, jakby naprawdę oczekiwał, że w pewnym momencie jej usta cmokną, ułożą się w literę „o”, a ona pojmie całą ideę świata, pojmie wszystkie jego brutalne uderzenia, każde raniące słowo.
  Naprawdę potrzebował kilku ostatnich dni, być może — tak konkretnie — potrzebował obecnej chwili, żeby dostrzec błędy, które nawyczyniał na przestrzeni kilku lat.
  To powinno wystarczyć, prawda?
  Cofnął głowę o kilka milimetrów, kiedy unosił wyżej brodę. Często bywał arogancki, ale rzadko można było dostrzec szlachecki zarys jego pochodzenia. Książęcą niemal postawę, która przebijała się przez brud przylepiony chyba już na stałe, przez rany od paznokci i te wcześniejsze — od kota bądź innego, małego ssaka.
  — Sądzisz, że to takie proste? — zachrypnięty od nerwów głos należał do kogoś innego. Musiał, skoro Growlithe usłyszał tony pełne pretensji, jakby aż do teraz wcale nie próbował odsunąć od siebie uczucia, które doprowadzało go do szaleństwa. Zachowywał się jak opętany, który wie, że musi się pozbyć demona, ale jednocześnie przesiąknął jego ideą, pokochał łatwość z jaką wszystko mu teraz wychodziło; wreszcie znalazł cel — niezwiązany z sobą, bo dotyczący diabła, ale to wystarczało. Oczami wyobraźni widział mężczyznę siedzącego w miejscu tylko dzięki grawitacji; spokojnego na zewnątrz, ale wypełnionego wewnątrz szumem wściekłego morza przebijanego grzmotami burzy. Gotowego wyrzekać się chęci obdarzania jej tą gwałtowną miłością, jednocześnie nie wyobrażającego sobie, by zostało mu to odebrane. Tak po prostu zniknęło, wygładzając fale i rozjaśniając niebo.
  Podświadomość zdawała sobie zresztą sprawę, że pięść Yū doświadczała uczucia bliskiego przyłożeniu ręki do ziemi, po której niedaleko tysiąc kopyt wybija głośny rytm. Wciąż przyciskał jej dłoń do piersi, podkreślając jedynie to jak łatwo przychodziło mu przybieranie maski, nawet jeśli w środku mechanizmy szwankowały.
  To powinno wystarczyć.
  Z urazą odwrócił nieco głowę, choć wzrok nadal trzymał nieruchomo w tym samym miejscu; skrzyżowany ze spojrzeniem czarnowłosej. Powoli rozprostowywał palce, pozwalając jej się odsunąć. Nie musiał dalej formułować swoich myśli; ciało zrobiło to za niego i może dobrze, że tak się stało. Liczył się z tym, że słowa zburzyłyby całą świętość. Po wypowiedzeniu ich poczułby się jeszcze gorzej.
  Da się czuć gorzej niż teraz?
  — To i tak niczego nie zmienia — zauważył niechętnie, chcąc wyślizgnąć rękę spod jej dłoni. Było mu duszno i gorąco, w skroniach pulsowała krew. Stał na granicy między musem reprezentowania dumy a fizycznym i psychicznym pożądaniem. Skrzywił się na widok jej uśmiechu jak raniony strzałą pies. — Mam wrażenie, że ze mnie szydzisz — mimo niskiego tonu, mówił z jadem. Tymczasem zastygnięty w bezdechu świat zagwizdał cicho, wprawiając ubrania i włosy w delikatny ruch. — To główny i jedyny powód dla którego nie przyznałem się wcześniej. Instynktownie przeczuwałem, że sprowadzisz to do takiej roli. Jakbyś mogła to odrzucić lub zaakceptować, zmienić albo poprawić. To nie zabawka, którą możesz zreperować, łowczyni, bo nie podoba ci się w niej jakaś część. Nie każę ci się do tego odnosić. W zasadzie niech zostanie tak jak było dotychczas; jaki w tym problem? — Urwał, a potem pokręcił głową z rezygnacją. — Chyba że o to właśnie chodzi. Chcesz wystawić mnie na próbę? — Przetestować. — Poddam się jej. Wedle twojej woli.


Ostatnio zmieniony przez Arcanine dnia 05.07.18 0:17, w całości zmieniany 2 razy
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Wyglądała tak, jakby po raz kolejny chciała rzucić się na niego i przeorać twarz paznokciami, telepała się w miejscu dając ujście furii, jaka ogarnęła ją po reakcji Wilczura. Skrzywił się tak, jakby powiedziała mu coś okropnego, jakby jej jedyną intencją było skrzywdzić go w najpodlejszy sposób, wykorzystując tajemnicę, jaką jej powierzył. Widziała jak przetapia swoje żelazne spojrzenie w nieokreślonego kształtu twór, zupełnie nową emocje, której ona nie miała prawda w żadnym wypadku pojąć.
  Świadomość pomyłki wślizgnęła się do umysłu niczym niezwykle jadowity wąż, który w jednej chwili, z pomocą tylko płytkiego ugryzienia podciął jej kończyny. Zachwiała się w sobie, bo w rzeczywistości zdążyła już paść na kolana w poszukiwaniu ręki, którą mogłaby pochwycić i zacisnąć na niej palce. Nie tak boleśnie jak on chwytał ją za nadgarstki, ale wystarczająco, żeby gest uznać za celowe czynienie krzywdy. Puściła go w jednej chwili, sekundę po tym, kiedy on zadecydował o rozluźnieniu własnego chwytu. Uniosła otwarte dłonie na wysokość twarzy, jak przestępca, w plecy którego celują już z pistoletu. Odbiła się od ziemi kolanami i wycofała, cały czas skierowana twarzą do mężczyzny. Szła do tyłu bez opuszczania rąk, jakby chciała mu zasygnalizować, że nie miała zamiaru go atakować, albo jakby brzydziła się trzymać dłonie bliżej niż kilkadziesiąt centymetrów od ciała. Drugiemu zaprzeczyła jednak wystarczająco szybko, bo kiedy dystans dzielący ich zwiększył się znowu do kilku metrów, usiadła i skrzyżowała je na piersiach.
  — Przepraszam, okej?! Sądziłam, że prosisz mnie o pomoc, by się tego pozbyć — wyjaśniła oschle podnosząc głos. Chociaż niewątpliwie popełniła błąd, czuła, że atak w odwecie był zbyt gwałtowny. Nie zasługiwała na ten jadowity ton, jakim jej odpowiedział cedząc słowa skierowane nie do równorzędnego rozmówcy, ale do idioty, który nie sprostał jego wymaganiom.
  Szczerze sądziła, że kiedy powiedział o swoich desperackich próbach pozbycia się jej postaci z myśli, szukał tym rozwiązania, jakie wymagałoby udziału tej drugiej osoby. Szybka sugestia amputacji skażonej kończyny została odebrana jak atak na pełnoprawność znajdującego się nieco dalej przed nią człowieka, a nie chęć zachowania go przy życiu. Z gulą w przełyku dławiła w sobie słowa: Chciałam tylko pomóc. Bo tak naprawdę nie chciała, wiedziała, że nie może mu pomóc.
  Odrzucił od siebie odpowiedzialność i rzucił ją w postaci kotwicy galeonu na jej głowę. Minutę wcześniej sądziła, że wspólnymi siłami skierują spadające żelastwo na właściwy tor, ale teraz poczuła, jak z siłą wyrzutów ciężar spada na ramiona, przygniata do ziemi. Zamiast radosnej nazwy statku, widniał tam tylko napis: "Przepadnij".
Byłoby lepiej, gdyś to ty wtedy umarła, nie on.
Gdyby tylko Nyanmaru wtedy nie zaginęła...
  Pokręciła głową, jak dziecko, które nie wie jakich słów może użyć, żeby się wyrazić. Machała nią na boki, miażdżąc wściekle ubrania ponad sercem, ponad płucami. Od zaciśniętych kurczowo palców na boki materiału rozchodziły się głębokie cienie zmiętych fałdek tkaniny. Zaciskała zęby jak pies chwilę przed atakiem, ale usta jej drżały, policzki zaczerwieniły się od suchego, duszącego łkania.
  — Nie szydzę — wyszeptała do siebie. — Nie próbuję Cię reperować. Zmieniać. — Mamrotała pod nosem jak w mantrze. — Nie chcę poddawać próbie.
  A mimo to, czuła się paskudnie. Bo to nie mnie miałeś kochać, ale łowców. Nawet jeżeli odejdę i zginę, to ty pójdziesz dalej. Utworzyła się paskudna pętla, z której nie było już ucieczki. Im bardziej w tym brnęli, tym mocniej zaciskała się na szyi jednookiej. Nie musiał nawet sięgać do niej palcami, zgniatać krtani i napawać się jej łapczywym chwytaniem powietrza. Wystarczyło, że rzucił w eter zwykłą sugestię.
  Nie rozumiała swojego błędu. Zawsze traktowała go normalnie, często nawet gorzej od innych. Wymagała, była ostra, obojętna, zła, krytyczna, oschła, kreowała dystans, nie dawała mu żadnej nadziei. I to nie tak, że nie widziała, że nie podejrzewała, że w którymś punkcie, wyłączając próżność, spodziewała się. Kiedy?
  — Więc mówisz, że to nie ma żadnego znaczenia? — powiedziała cicho, świadoma, że jego zmysły muszą teraz pracować na najwyższych obrotach. Słyszy nawet to, czego ona nie chciałaby, żeby słyszał, drżenia w jej głosie, ciała w dreszczach, wilków przebiegających niedaleko jaskiń. Podciągnęła kolana pod brodę i objęła je rękami, skurczyła się, zmarniała. Wszystko co dotychczas nie miało nic wspólnego z jej przywództwem, nie było jej zasługą, nie działo się ze względu sojusz, jedno z nielicznych jej wartościowych osiągnięć od kiedy stanęła na czele rebeliantów. Istniało tylko dlatego, że miała szczęście urodzić się kobietą?
Nigdy nie powinieneś był o tym wspominać.
  Włożyła luźno rozrzucone palce we włosy i przerzuciła je wolnym ruchem do tyłu. Czuła ciepło na policzkach, kiedy zaczepiła o jeden bokiem dłoni. Patrzyła się tępo pod nogi w zmartwieniu i zastanowieniu. Miał racje, bo nic się nie zmieniało, nic nie miało znaczenia. Przesunęła kolana niżej i oparła się plecami o chłodny kamień. Wypuściła powietrze z ust gdzieś na bok, nadal zbyt zdezorientowana, ale bliższa swojego stanowiska w tej sprawie.
   — Przepraszam. Chyba zbyt gwałtownie zareagowałam, ale zaskoczyłeś mnie. Pomyślałam... że możesz się z tego powodu czuć wykorzystywany, z racji czegoś, na co nie masz żadnego wpływu, albo że będziesz chciał mojej odpowiedzi. Ale pomocy też nie chcesz... więc po co teraz? Skoro spodziewałeś się jak zareaguje. Hah. Nie zawiodłam twoich oczekiwań? — Potarła skroń nerwowo. — Jednooka jak zwykle bez wyczucia.
 — Zaśmiała się kpiąco, dokładnie tak jak poprzednim razem, gdy oskarżył ją o szyderstwo. W taki sposób radziła sobie z nadmiarem emocji, których nie potrafiła nazwać i opisać. Jakaś jej część po prostu wyginała usta pokracznie, a dławienie się oddechem zamieniała w ochrypły śmiech. — Chciałam powiedzieć, że to nie jest dla mnie problem, że nie musisz z tym walczyć sam i to nic takiego. — Przechyliła głowę patrząc w jego kierunku, jak odchyla głowę, jak udaje, że nie drgnął przez tak skrajną reakcję z jej strony. — Widzisz jak wyszło. Cholernie źle.
                                         
Yū ✿
Przywódczyni
Yū ✿
Przywódczyni
 
 
 


Powrót do góry Go down

Nie wiedziała jak to na niego działało. Próbował odwrócić wzrok, ale niewidzialne szpony wżynały  się w jego twarz i unieruchamiały ją każąc patrzeć prosto przed siebie. Był już dużym chłopcem. Wiara w to, że wystarczy zamknąć oczy, aby całe zło świata zniknęło, nie miała już prawa istnieć. Tracił zimną krew na samą myśl, że kobieta wstała i zwiększyła dystans w tak kategoryczny sposób, jakby powietrze między nimi było zbyt trujące, aby nim oddychać. A ona potrzebowała oddechu. On z kolei nie miał wyboru. Przecież się na nią nie rzucisz, Jace.
  A owszem, ręce chciały ją zatrzymać, ale silna wola mówiła: Daj spokój. Z ciężkim, wymuszenie spokojnym oddechem trzymał palce stulone w pięści. Miał wrażenie, jakby pod mięśniami zaaplikowano mu kilogramowe magnesy, które wierne zasadom przyciągania, rwały się do łowczyni. Trzęsły mu się nadgarstki, gdy stawiał opór żądzom.
  — Sądziłam, że prosisz mnie o pomoc, by się tego pozbyć.
  Jego gardło przypominało pusty kartonik po soku ściskany przez niedelikatny chwyt dziecka — i tylko dlatego udało mu się stłumić jęk rozdrażnienia. Zamiast tego z krtani wyrwał się niski pomruk.  
  — Nie — zaprzeczył, wciąż zbyt cicho, żeby podpiąć to pod pewność siebie. Rozgorączkowane spojrzenie nie potrafiło zatrzymać się na żadnym punkcie jej twarzy. — Nie wiesz jak to na mnie wpływa. Tu nie ma w czym pomagać.
  Naprostowywanie tego wydawało mu się w jakimś stopniu nieodpowiednie. Jednocześnie czuł obowiązek, by udowodnić, że...
  — … że to nie ma żadnego znaczenia?
  — Nie ma — przytaknął, od razu rozumiejąc swój błąd, a mimo tego go nie poprawiając. W chwili obecnej był jak gość, który próbuje pogłaskać wieszającego. Nie tędy droga, Jace. Trochę zakręciłeś. Wypuścił gwałtownie powietrze z płuc; obłok pary przysłonił mu twarz i rozmył się w sekundę, na powrót ukazując zmęczone oblicze. Nie sądził, mimo wielu zakładanych scenariuszy — kiedyś i tak planował jej to powiedzieć — że samo przyznanie się będzie tak wyczerpujące. Już teraz niewiele się różnił od maratończyka, który wślizgnął się na wyścig, do którego nie był wytrenowany. Duży udział miało w tym zdenerwowanie, które samo w sobie odbierało mu energię — zaczął dostrzegać niewielkie szczegóły. Trzęsły mu się ręce. Łamał głos. Niepokoił się.
  Wciąż wyglądał jednak lepiej niż łowczyni. Patrząc na nią nie był pewien, czy potrafił pojąć ten obraz. Kobieta zmarniała i zapadła się w sobie; nie było w tej scenie nic z romantycznych aktów, jakie widywał usadzony sztywno w fotelu teatru. Żadnych iskier w jej oczach, kraśniejących policzków, ulgi. Została tylko złość, niedowierzanie i — przede wszystkim — niezrozumienie.
  Skrzywił się lekko widząc jej stan. Grawitacja zaczęła zmieniać swoje prawa, przyciągała go do ziemi, choć chciał wstać, otrzepać się i do niej podejść. Zamiast tego pozostał w miejscu, nieufny jak zwierzę, na które nakrzyczano.
  — … więc po co teraz?
  — Kiedy miałem ci powiedzieć? — wtrącił się cicho, zmęczony i pokonany, ale gotowy przyjąć na siebie dalszą część rozmowy. — Za miesiąc zareagowałabyś inaczej? Inna sceneria coś by zmieniła? Dobrze, że wiesz. Może gdybyś dowiedziała się wcześniej, byłabyś w stanie coś z tym zrobić. Kiedy sam tego nie rozumiałem.
  Podniósł rękę. Z cienia wyłonił się pies; bezszelestny i jakby na bezdechu. Pysk wsunął się pod dłoń, ale ślepia pozostały czujne, skierowane w wybrany punkt, wpatrzone w cel. Grow zmierzwił krótką sierść na łbie Dantego, studiując baczną postawę czworonoga.
  „Przepraszam... możesz czuć się wykorzystywany...”
  — Masz zamiar to wykorzystać? — wciął się ponownie, przyglądając sierści ustępującej pod palcami. Pod opuszkami wyczuwał drżenie. Dante był tej nocy z nim; na pierwszym spotkaniu z łowczynią, która oparła dłonie o jego ramiona, a potem gwałtownie pchnęła go do tyłu prosto w przepaść. Zareagował agresją i Wilczurowi przyszło teraz do głowy, że wyczuwał jak potoczą się ich losy. Może Dante chciał go ochronić przed tym wszystkim. Morda psa zmarszczyła się. A może był to tylko przypadek, osobista niechęć? Grow przylgnął mocniej ręką do szyi czworonoga; lekkie drżenie zamieniało się w coraz mocniejsze wstrząsy.
  — To nie jest dla ciebie problem — powtórzył wolniej, jakby smakował tych słów i próbował je zapamiętać. — I dlatego uznałaś, że powinno to inaczej wyglądać? — Odwrócił głowę od psa i spojrzał na łowczynię. — Próbowałem się tego pozbyć, jasne, że tak. Z mojej strony to dość niedorzeczne, nie uważasz? — Ściągnął dłoń z Dantego. Górna powierzchnia pyska natychmiast pokryła się fałdami, gdy kundel zmarszczył nos i obnażył zęby. — Ale nie umiałem, a teraz nawet nie chcę. Nie wystarczy, że mój pies cię nienawidzi? — Skurcze na twarzy napinały mu szczękę, szyję i kark. Wyglądał, jakby za wszelką cenę próbował zachować jedną minę. Zdobył się jednak na to, aby wstać i powolnymi ruchami zaczął zrzucać drobinki piasku z ubrań. — Ma swoje powody, tak sądzę. Ja też mam. — Pokażę ci je. — Chodź ze mną.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum

Strona 2 z 6 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach