Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum


Strona 2 z 2 Previous  1, 2

Go down

To oni potrzebują doświadczenia.
Usłyszał nacisk na słowo "oni" i w zamian machnął lekceważąco dłonią. Ręka przecięła powietrze, jakby próbował odgonić od siebie nieprzyjemny zapach.
— Martwi niczego nie potrzebują — przypomniał bezceremonialnie. — Doświadczeniem możesz się podzielić. Wtedy może przeżyją. A na tym nam właśnie zależy. Na przetrwaniu.
Palce opadły z powrotem na zimne naczynie, w którym próżno można się było doszukiwać trunku. Growlithe, podobnie jak Ryan, wpadł w stan zbliżony do półsnu. Z tym wyjątkiem, że Grimshaw zawsze zachowywał się, jakby jego ciało zapominało o stosowaniu dziewięciu na dziesięciu naturalnych odruchów, a Grow stawał się taki, gdy temat zbaczał na ten tor.
Kwestie Psów zawsze były u nich sporne i tym razem herszt także pokazywał, jak bardzo nie zgadza się ze zdaniem swojego rozmówcy. Wychodził z prostego założenia, że jeśli coś ma przetrwać, wpierw potrzebuje wyszkolenia. Nie można założyć, że komputer bez oprogramowania nagle, sam z siebie, stworzy cały system tylko dlatego, że wokół niego będą się walić ściany i burzyć inne sprzęty.
Czasami trzeba najpierw przyłożyć się do czegoś, a potem oczekiwać efektów.
I choć faktycznie wyznawał tę zasadę, Ryan był jednocześnie ostatnią osobą, której miał zamiar ją wpajać. Oboje byli wymierającym gatunkiem Desperatów — oboje przeżyli Apokalipsę, oboje znali świat przed całym tym pierdolnikiem. To, czego brakowało młodemu przywódcy DOGS to cierpliwości. Tym się dokładnie różnili — Grimshaw swoich racji bronił dłużej niż Grow chciał je atakować.
Dlatego zazwyczaj rozmowa umierała w martwym punkcie. Jak teraz.
Wilczur potoczył spojrzeniem po zadymionej spelunie. Wewnątrz czuć było zatęchłą woń starych, zgniłych mebli i niepranych latami ubrań okrywających chude jak same Kostuchy ciała klientów. Mężczyźni i nieliczne kobiety, przygarbieni i wystraszeni, siedzieli nad swoimi daniami i szklankami z rozwodnionym alkoholem. Wielu milczało. Nie było sensu się odzywać. Tematy do rozmów przestały mieć znaczenie, odkąd jedynym hobby stało się powszechne przeżycie.
Opuszki białowłosego stuknęły bezgłośnie o brzeg szklanego naczynia. Jaki był pożytek z tej zbieraniny cholernych nędzarzy?
Żaden.
Właśnie.
Zwrócił ponownie wzrok na Ryana i uśmiechnął się cynicznie.
— Więc mam pełną dowolność? — Pytanie nabrało charakteru byle jak rzuconej myśli, jakby w rzeczywistości Grow nie interesował się odpowiedzią. W rzeczywistości oczy błyszczały mu jakby odbijało się od nich światło, choć lampy w Przyszłości były zbyt liche, aby emanować aż tak intensywnymi efektami żarówek. — Załatwienie tego nachalnego robactwa nie powinno być zbyt trudne. Zwykle nie jest uzbrojony.
Teatralność znów objawiła się w jego gestach, gdy — tak jak rozmówca — rozpostarł się wygodniej na okupowanym krześle. Oblicze miał zmęczone; całym sobą mówił: "tyle przecierpiałem, żeby na końcu drogi dowiedzieć się, że cała tułaczka nie była warta zachodu? Nie mogłeś mi tego powiedzieć wcześniej, Ryuu?". Ciche westchnienie tylko dopełniło ten obraz.
— Mam nadzieję, że poza podstawowymi sztuczkami z cyklu ulegnij, które mi prezentował, umie także stawiaj opór? Czy jednak nie, jednak idzie to tylko w jedną stronę? Wiesz, natrafił na mnie, więc możemy tu mówić o sporym szczęściu. Inni nie będą tak wyrozumiali. — Zatrzymał się, jakby dopadła go jakaś światła myśl lub bolesny impuls. Zaraz wypuścił powietrze przez nos. Gdyby nie te skrzące się ślepia, z aktorską bezbłędnością zagrałby zmartwionego. — Chyba że już nie byli. Skoro nie masz go na oku, to kto wie, komu ta mała łajza tym razem zaskomle. A byłoby szkoda, gdybym nie dał rady go jeszcze dorwać, co?
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Martwi nie żyją ― stwierdził a propos przeżywania. Wiedział też, że nie istniała żadna logika w ich istnieniu po śmierci – nie mógł jednak nie zgodzić się z tym, że polegało ono jedynie na przetrwaniu. Ciągnięciu tej całej szopki z dnia na dzień, gdzie czas liczono wschodami i zachodami słońca, a przecież i tak już dawno przestał mieć jakiekolwiek znaczenie. ― Mogę podzielić się doświadczeniem ― przyznał, jednak już w tym momencie można było wyczuć, że w tym chwilowym przebłysku zgodności tkwiło jakieś „ale”. Nie zamierzał jednak od razu wykładać go na stół, zamiast tego zawieszając głos, by wyciągnąć z kieszeni pogniecioną paczkę fajek i wysłużoną zapalniczkę, jakby nigdzie mu się nie spieszyło.
Mieli całe mnóstwo czasu.
Wieczność.
Końcówka papierosa zatliła się, dosięgnięta niewielkim płomieniem, a ciemnowłosy zaciągnął się dymem, który na krótką chwilę zatrzymał w płucach, które mimo nałogu utrzymywały się w zaskakująco dobrym stanie, jeśli nie w nienaruszonym. Grimshaw był wręcz doskonałym przykładem na to, że złego diabli nie brali.
Rzecz jasna, w zależności od tego, czego chcesz ich nauczyć. Na ile mają wierzyć w to, że tylko w grupie są w stanie dać sobie radę, a na ile w to, że muszą polegać na sobie? Mamy inne przekonania, a ponieważ trochę się już znamy, nie muszę mówić ci, że jeśli miałbym wybierać między twoim przetrwaniem a własnym, nie targałyby mną dylematy moralne. Koniec końców o to chodzi w przetrwaniu. ― Strzepnął popiół do jednej z pustych szklanek. Jak na kogoś o tak niehumanitarnym podejściu, jak zwykle zachowywał się cywilizowanie, mimo że nikt nie miałby mu za złe zabrudzenia i tak już wystarczająco ujebanej podłogi. Wyraz jego twarzy nie zmienił się nawet na sekundę, dając rozmówcy poczucie dobitnej szczerości, nawet jeśli komuś o tak beznamiętnej mimice łatwo było kłamać. Przy Koirze nie istniał jednak żaden powód, dla którego miałby to robić – pewnie zdawał sobie sprawę z tego, że białowłosy miał dokładnie takie samo podejście.
Nikt go za to nie winił. Przynajmniej w tej jednej kwestii byli w stanie się zgodzić.
„Więc mam pełną dowolność?”
Wzruszył ramionami w wymownym geście, racząc się kolejnym machem. Chwilę później jasnoszary dym zmieszał się z cuchnącym powietrzem baru, rozmywając się jak nadzieje na to, że na tym świecie istniał ktoś, kogo krzywda była w stanie poruszyć tę skałę.
Możesz sprawdzić, czego nauczyli go w burdelu. Ale podejrzewam, że w grę wchodzi tylko pierwsza opcja ― rzucił, wreszcie brzmiąc jak ktoś, kto faktycznie udał się w to miejsce, by uciąć sobie zwyczajną pogawędkę ze swoim kumplem, nawet jeśli jego ton nie zdradzał najmniejszego zaangażowania. Nic nie wskazywało też na to, by zmartwiła go myśl, że ktoś inny mógł już wcześniej dorwać się do jego zabawki – jeżeli ktoś zdążył odwalić już brudną robotę, mówiło się trudno, a jeśli nie, Wilczur wydawał się być w pełni gotowy na to, by uatrakcyjnić swój żywot krótkim wyskokiem. Pod tym jednym względem, z pewnością się nie zmieniał. ― Byłoby szkoda, jeśli tym razem nie zamierzasz być już na tyle wyrozumiały.
Jay chciał wierzyć w słowność wymordowanego, jak i w to, że efekt końcowy po ich spotkaniu miał być co najmniej zadowalający. Albo chociaż częściowo trzymać się tego, co zamierzał zrobić na chwilę obecną. Jakby nie patrzeć, Growlithe był wręcz idealnym połączeniem kogoś, kto potrafił traktować innych z bezwzględnością, ale jednocześnie wciąż tliło się w nim jakieś światełko, które od czasu do czasu zmuszało go do okazania litości. Ciemnowłosy nie zawsze to rozumiał.
                                         
Fucker
Rottweiler     Opętany
Fucker
Rottweiler     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Martwi nie żyją. Pstryknął palcami, czemu zabrakło tylko pełnego entuzjazmu dodatku w formie: "Bingo! O to właśnie mi chodziło!", choć od początku każdy, kto znalazłby się w okolicy ich aury, zdawałby sobie sprawę, że spojrzenie na jedną sprawę mieli odmienne. Nawet jeśli wizje w niektórych miejscach stykały się ze sobą, zaraz rozjeżdżały się w sprzeczne strony, tworząc gigantyczną sinusoidę odpychających się od siebie wariantów. Grow nie pociągnął jednak tego tematu, najwidoczniej jak nikt inny zdając sobie sprawę, że mogliby się sprzeczać do... uśmiechnął się lekko... no, do śmierci.
Tym razem obszedł się samym smakiem. Wystarczyło, aby usłyszał, że Ryan może podzielić się swoim bogatym doświadczeniem, a wszystkie wcześniejsze komplikacje, jakie chciał, choćby siłą, usunąć, przestały mieć znaczenie. W całej swojej walce, jaką toczył, będąc u boku Grimshawa ― a wielu zdawało się rozumieć, że towarzystwo Jaya nie należy do najłatwiejszych ― nauczył się na nim polegać. Bez dwóch zdań nie postawiliby swojego życia na szali wobec takiej samej ambicji, ale jeśli chodziło o misje, o walki, o łapanie celu, o docieranie do mety ― tutaj nic ich nie ograniczało. Żadne poglądy, żadna wiara i cechy charakteru. Nagle, irracjonalnie, stawali się kompatybilni. Ten niezdrowy przejaw zaufania, którego ani Wilczur, ani zapewne sam Ryan, nie byli w stanie wytłumaczyć, pozwolił Growowi zamknąć temat i zaakceptować wynik takim jakim był: bo skoro ciemnowłosy powiedział, że coś zrobi ― zrobi to. Bez względu na to, jaką postawę przedstawiał.
Rzecz jasna, w zależności od tego, czego chcesz ich nauczyć.
Nikły uśmiech czający się cały czas w samych kącikach ust, teraz rozciągnął je nieco bardziej i wydawało się, że jeszcze moment, a puszczą nerwy, zerwą się trzymające mu twarz w całości nici ― i tym samym wreszcie udowodni, że wcale nie było mu teraz tak wesoło, jak usilnie starał to udowodnić otoczeniu, rozmówcy i być może samemu sobie.
Procenty, choć rzadko robiły na nim wrażenie, szumiały w głowie i ten szum przypominał prawdziwy wiatr, który rozdmuchuje po pokoju kartki, na których spisaliśmy sobie przemowę, tym samym wytrącając nas z równowagi.
Nadal tego nie rozumiesz, Ryuu? ― zniżył nieco głos, schodząc niemal do szeptu, nawet jeśli nikt z obecnych w barze nie ośmieliłby się przysłuchiwać tej rozmowie. Istotny procent zebranych aż nazbyt dobrze zdawał sobie sprawę z tego, komu by podpadł przez nadmiar ciekawości, ale białowłosy nabrał nagłej chęci, aby nadać tematowi tajemnicy. Dotychczas rozpostarty na krześle, poprawił swoją pozycję, odsunął plecy od oparcia i pochylił się nieco do przodu, kładąc skrzyżowane przedramiona na blacie chwilę po tym, jak zewnętrzną stroną nadgarstka odsunął przeszkadzający, osuszony do ostatniej kropli kieliszek na skraj mebla. Wtedy wsparł się na rękach i przechylił, zmniejszając dystans między sobą a Grimshawem. Napotkanie spojrzenia szarych, kocich ślepi nie było niczym trudnym. Ryan, podobnie jak Śmierć, patrzył rozmówcy prosto w oczy. ― To się nie wyklucza. Powiedz, co mogłaby zdziałać jedna komórka, poza organizmem? Nic, nawet gdyby potrafiła transportować krew z prędkością nad-świetlną i recytowała wiersze. Dopiero w kooperacji jest w stanie wprawić ręce w ruch, zregenerować utracone tkanki lub przesłać szereg informacji, dzięki którym ocali życie ciała, wewnątrz którego się znajduje, które daje jej ochronę i możliwości. Nie bez powodu wszyscy jesteśmy zwierzętami stadnymi. Chciałbym wierzyć, tak jak ty, że poradzę sobie w pojedynkę, ale prędzej czy później potrzebowałbym kogoś innego, kogokolwiek, aby utrzymać zdrowie, podnieść doświadczenie i wyszlifować siłę. Moje cele wychodzą poza granice podstawowe. Poza jeść, spać, iść przed siebie. Gdyby było inaczej, nie istniałby gang.
Już się nie uśmiechał. W trakcie mówienia, grymas na jego twarzy stopniowo zanikał, aż wreszcie nie pozostało nic prócz poważnego przeświadczenia o tym, że ma rację. Że nie ma innego wariantu i tutaj nie pójdzie na żadne kompromisy.
Co nie znaczy, że nie potrafię zapewnić sobie ochrony, wyżywić się i zdobyć informacji. Potrafię ― nic trudnego. Ale jeśli mam zamiar wyjść poza strefę maksymalnych zdolności jednostki, muszę wejść w obszar minimalnych zdolności grupy ― i wspiąć się tak wysoko, aż awansuję z przypadkowej komórki na organ dowódczy. Spójrzmy prawdzie w oczy: wielu zginęłoby za nieswoje idee. Nie chcesz mi chyba powiedzieć, że nie zauważyłeś tej siły? Że nie zwróciłeś uwagi na to, że w grupie zaczynasz się rozrastać? Posiadasz więcej rąk do atakowania i więcej pleców, na które przyjmiesz ciosy. Więcej par oczu do sondowania terenu i uszu do wyłapywania wiadomości. Dzięki grupie masz więcej szans. ― Umilkł na moment i wydawało się, że zaraz znów się uśmiechnie, jednak rozbawienie pozostało wyłącznie w jego oczach. ― Jesteś kotem, Ryuu, powinieneś wiedzieć, jak dobrze mieć parę żyć.
Grow chciał czasami wierzyć, że te rozmowy czemuś służą ― że zmieni przekonania Ryana lub sam spojrzy na kłopot z jego perspektywy. Zwykle dochodzili do martwego punktu i zostawiali dyskusję na inny raz ― gdzie efekt końcowy był identyczny. Czy miało to więc sens? Musiało. Bazując na tym, że nawet teraz, gdy czuł, że napiera całym ciałem na blokadę stawiającej mu czynny opór, nie miał zamiaru umilknąć.
Nabrał wdechu, smakując przy okazji gryzącego dymu papierosowego.
Żeby to jednak miało rację bytu, organizm musi być... musi dobrze działać. Nie może być tak, że jakaś zębatka w mechanizmie nagle zacznie zgrzytać. Takie elementy trzeba naoliwić. Mają spełniać swoją funkcję najlepiej jak potrafią. Pomagać i doskonalić cały system poprzez doskonalenie siebie i swoich możliwości. Więc tak. Mają wierzyć, że w grupie dadzą sobie radę. ― Wyprostował się nieco, ale wciąż nie odklejał przedramion od stolika. Wreszcie przybrał jednak mniejszą inwazyjność, jeśli chodzi o wyrażanie swojego zdania ― patos, jakim przymusowo oblekł wypowiedź, zmalał drastycznie, przypominając, że to wszystko to wciąż tylko słowa. ― Ale grupa ma być tylko możliwością dokonywania większych rzeczy. Jeżeli chcą sięgnąć nieba, wpierw muszą przejść przez piekło. Żeby stać się elementem zespołu, nie mogą go spowalniać ani niszczyć. Obumierające kończyny się odcina. Zardzewiałe części wymienia. A nam zależy na tym, aby od początku wmontować te najlepsze. Brakuje tylko inżynierów, którzy podreperowaliby to i owo, by dawało lepszy efekt.
Znacząco uniósł brew. Takich, przykładowo, jak ty ― właśnie takie zdanie zawisło w powietrzu, między nimi, choć nigdy nie zostało wypowiedziane na głos. Wilczur był ostatnią osobą w promieniu wielu mil, która w sposób oczywisty poprosiłaby kogoś o pomoc.
Nie miał za to problemu z wyrażaniem innych myśli.
Odchrząknął.
W zamian ja odwdzięczę się tym samym, chociaż szczerze wątpię, że to, co posiadasz, jest użyteczne. Prędzej przysporzy kłopotów niż napędzi mechanizm ― rzucił swobodnie, jakby obarczanie kogokolwiek tak przykrą opinią, nie było niczym nadzwyczajnym. ― A zawsze można pozbyć się tego, co zepsute.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum

Strona 2 z 2 Previous  1, 2
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach