Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum


Strona 1 z 2 1, 2  Next

Go down

___CZAS AKCJI: parę tygodni temu.
___MIEJSCE AKCJI: bar przyszłość [desperacja].

Niedopałek papierosa wylądował na suchej i spękanej ziemi, która ciągnęła się przez niemalże cały obszar Desperacji. Powoli dogasające iskry i poruszający się na lekkim wietrze dym były wyjątkowo smętnym widokiem, który doskonale pasował do szarej scenerii Apogeum. Podeszwa buta nie okazała się na tyle łaskawa, by ukrócić powolne przemijanie wypalonego papierosa, którego szare tęczówki nie uraczyły choćby pojedynczym spojrzeniem, nawet jeśli jeszcze przed chwilą ich właściciel traktował go, jak jedną z nielicznych przyjemności na tym zadupiu.
Przesunął językiem po dolnej wardze, ścierając z niej gorzki smak tytoniu, który został posłany w niepamięć, jak nic nie warta dziwka po wspólnie spędzonej nocy. Zapewne już wkrótce jej miejsce miał zająć godny następca. I kolejny, i kolejny.
Nic się nie zmieniało.
Znużony wzrok nieco przekrwionych z bezsenności ślepi, przemknął wzdłuż zapuszczonej ulicy, po której kręciła się rzekomo bardziej cywilizowana część ich wspólnego Piekła na Ziemi. Ciemnowłosy był jednak skłonny polemizować co do światłości ich umysłów – trudno było traktować poważnie obdartusa po drugiej stronie ulicy, który wyrzygiwał z siebie ostatki przędzonego z gówna alkoholu razem ze swoim żołądkiem albo tajemniczego wymordowanego, którego podniecone sapanie właśnie dobiegało z pobliskiego zaułka. Ciężko było powiedzieć, czy właśnie zwalał sobie konia czy dopadł jakąś nieprzytomną panienkę lub jej zwłoki – w końcu była legalna, gdy samemu było się martwym.
I wtedy wchodzisz ty – ubrany cały na biało.
Podsumował głos w głowie w myśl starego dowcipu. Grimshaw jednak nie podzielał jego poczucia humoru, które najwidoczniej odseparowało się od jego własnej części umysłu i musiało egzystować w jego czaszce jako osobny, upierdliwy byt.
Przyszedł zdecydowanie za wcześnie.
Czas nie grał jednak na tyle istotnej roli, by wszyscy dookoła skrupulatnie zerkali na swoje zegarki. Pora dnia warunkowana była pozycją słońca, a to dopiero niedawno zaczęło chylić się ku zachodowi. Był to o tyle dobry znak, że umówione spotkanie zbliżało się wielkimi krokami. Jakby się nad tym zastanowić, minęło już trochę czasu, odkąd ostatnim razem mieli okazję usiąść razem przy jednym stole w Przyszłości.
                                         
Fucker
Rottweiler     Opętany
Fucker
Rottweiler     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

— Co się stało z Gerishą? — zapytała młoda kobieta, patrząc na niego błyszczącymi oczami. — Byłam pewna, że szła w tym kierunku. Coś ją zeżarło?
  Białowłosy mężczyzna lekko się uśmiechnął, jakby z zakłopotaniem.
  — Przepraszam — rzucił. — Byłem głodny.
  Wybuchła śmiechem, więc zaraz również się zaśmiał. Przez chwilę patrzyli sobie w oczy. W końcu dziewczyna poprawiła nerwowo fryzurę. Wsunęła długi kosmyk włosów za ucho.
  — Poszukam jej, dobrze? — Tak zrobiła, nie czekając na jego odpowiedź. Wróciła po kilkunastu minutach, z rezygnacją rozkładając ręce na boki. — Niestety, nigdzie nie mogę jej znaleźć. Może umówić was na inny termin?
  Pokręcił głową.
  — Nie trzeba — zapewnił. — Sam się z nią skontaktuję.
  I po raz pierwszy tego dnia skłamał.

Szedł niespiesznie, choć jego kroki, bez względu na tempo, przypominały wojskowy, sztywny marsz. Parł naprzód twardo i bezwzględnie, gniotąc wszystkie — a przynajmniej większość — pomysłów na zaatakowanie go. Znaczny procent wymordowanych odwracał wzrok mimo głodu ściskającego żołądek. Grow za to był nasycony. Wciąż czuł się słaby, bo ostatnie przemiany wyzwalały nową dawkę bólu, jednak Gerisha odwaliła kawał solidnej roboty. Umówił się z nią po to, aby poprawiła stan jego zdrowia.
  Przesunął językiem po górnych zębach.
  No to poprawiła.

Słońce coraz szybciej przechylało się na stronę horyzontu. Promienie muskały nierówną ziemię, nie odganiając mroku ze spękań. Kiedy Grow zaciskał szczęki na wgłębieniu w szyi Gerishy był pewien, że miał cień pod sobą — teraz czarny kształt wydłużył się i rozlał po podłożu; przypominał chudego ludzika namazanego niewprawną, dziecięcą ręką. Karykatura nie większa niż sam wymordowany, do którego należała.
  Ostatnio dużo pijesz — zauważył szyderczy głos, gdzieś w okolicy jego ramienia.
  Wybuchnął ironicznym śmiechem, kładąc rękę na ciężkich drzwiach Przyszłości. Za dużo pił? Pchnął wrota. Za twoje zdrowie, Shatarai! — krzyknął wewnętrznie, wchodząc w piekło.

Przyszedł zdecydowanie za późno.
  Od wieków nie cechowała go punktualność, choć na Desperacji rzeczywiście ciężko śledzić mijające godziny. Mimo tego zdarzało się, że wewnętrznie coś Wilczura... niepokoiło (i to chyba najlepsze określenie na stan, który gwałtownie go ogarniał). Przypominał wtedy rozhisteryzowanego chłopca, który za wszelką cenę stara się udowodnić światu swoją odwagę, spokój i umiejętność zachowania zimnej krwi — a to wszystko z drżącymi dłońmi i mrowieniem w okolicy podbrzusza, które wywoływało w jego umyśle serię niepotrzebnych pytań. Co się dzieje? W czym tkwi problem? Czy zdążę? Tym razem było podobnie i dzięki temu wiedział, że się spóźnił.
  Twarz pozostawała za to nietknięta przez zdenerwowanie. Wargi popękały od gorąca i przypominały ścianę z odchodzącymi fragmentami farby. Skóra na nich była tak spierzchnięta, pogryziona i zaczerwieniona, że niejeden byłby zdumiony na widok uśmiechu, który wykrzywił usta wymordowanego. Bądź co bądź musiał sprawiać więcej bólu niż to warte.
  — Ryū — wypowiedział to imię z należytym zadowoleniem, jakby dostrzegł na szarej kartce papieru wyjątkowo barwny fragment obrazka. I gdyby ktokolwiek został zapoznany z tym porównaniem uniesienie brwi byłoby najdelikatniejszą z reakcji zaskoczenia, skoro — jeśli już — to Ryan stanowił czarną plamę na kolorach tego świata. To by zresztą wyjaśniało, dlaczego wokół niego była taka luka w tłumie. — Jak zawsze towarzyski — zauważył białowłosy, dosiadając się do wynędzniałego stolika. Krzesło skrzypnęło pod jego ciężarem. — Mam nadzieję, że nie przeszkadzam tobie i twoim przyjaciołom w spotkaniu. Chcąc nie chcąc pierwotnie miałeś się tu widzieć ze mną. — Dwukolorowe ślepia dziwnie rozbłysły, jakby chciał dorzucić coś jeszcze, ale w porę ugryzł się w język. Patrząc na to jak rzadko oszczędzał sobie kwaśnych komentarzy... musiało go to wiele kosztować. Nagle spoważniał. — Co pijesz?
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Po tych wszystkich latach nie wydawał się być ani trochę zaskoczony spóźnieniem. To wyjaśniało, dlaczego w trakcie całego oczekiwania na kogoś, kto za nic miał sobie punktualność, koniec końców wylądował przy jednym ze stołów wewnątrz baru. Nie był typem wiernego psa, który grzecznie czekał pod drzwiami – na dobrą sprawę daleko było mu do psa w ogóle. Jak na ironię. I pomyśleć, że nawet w zamkniętym, otoczonym spękanymi ścianami miejscu wyglądał jak niedopasowany element otoczenia. To nie tylko przewiązana na ramieniu żółta, wypłowiała chusta sprawiała, że większość z obecnych wolała trzymać się od niego z daleka – ba, nawet wystająca z kabury rękojeść broni schodziła na dalszy plan wobec chłodnego oblicza wymordowanego, który całym sobą dawał do zrozumienia, że nie potrzebował zbędnego towarzystwa. Nawet temperatura powietrza w pobliżu ciemnowłosego wydawała się być niższa o kilka stopni, jakby aura, którą dookoła siebie roztaczał, miała ostrzec przyszłe ofiary przed posunięciem się za daleko.
Był biernym obserwatorem.
Przez ten czas jego oczy zdążyły zapoznać się ze wszystkimi szczegółami baru. Gdyby teraz pozwolił powiekom przysłonić całkowicie własny widok, umysł bez większego trudu odtworzyłby dokładny obraz wszystkiego i wszystkich, choć wolałby wymazać z pamięci widok paskudnej brodawki na nosie Grubego Joe'go (przynajmniej tak wołali na niego jego głośni i konkretnie podpici znajomi).
Myślisz, że przyjdzie?
Nie ma wyboru.
Dla Jay'a sprawa była oczywista – nikt nie zawracał mu dupy, jeśli nie zamierzał wywiązać się z danego mu słowa. Nie to jednak sprawiło, że miał całkowitą pewność, że Growlithe wreszcie zaszczyci bar swoją obecnością. Prawda była taka, że szarooki – jak nikt inny – zdawał sobie sprawę, że niezależnie od pogody, humoru i innych aspektów, które mogłyby zniechęcić każdego do spotkania, białowłosy zawsze przychodził.
„Ryū.”
Koira ― odpowiedział mechanicznie, gdy mało wylewny wzrok spoczął na znajomej, piegowatej mordzie przywódcy DOGS. W odróżnieniu od niego, Grimshaw nawet nie próbował wykrzesać z siebie pozytywnej energii, choć ten stan dawał poczucie stabilizacji. W końcu dzięki temu Chika mógł być całkowicie pewien, że wciąż miał do czynienia z tym samym wymordowanym, którego poznał wieki temu. ― Jak zawsze na czas ― odpowiedział uwagą na uwagę. Żadne z nich nie było chodzącym ideałem. ― Powiedzieli, że dadzą ci pół godziny, zanim znów rzucą się ochoczo na ten stolik i będą próbowali zagadać mnie na śmierć. Wiesz jak jest, jeśli nie zajebią cię nabojem, spróbują znaleźć inny sposób ― rzucił, na wszelkie sposoby utrudniając mu zidentyfikowanie tego, czy właśnie próbował żartować. Trudno jednak było oczekiwać poczucia humoru po ciemnowłosym i wszystko wskazywało na to, że po prostu dostosowywał się do poziomu rozmowy, który na tym etapie nie odpowiadał jego standardom. Ale należało docenić, w jak cierpliwy sposób podchodził do albinosa. W gruncie rzeczy zdążył przywyknąć do tej całej szczeniackiej otoczki, którą wokół siebie budował.
„Co pijesz?”
Wodę.
Jak on w ogóle znosił to miejsce na trzeźwo?
                                         
Fucker
Rottweiler     Opętany
Fucker
Rottweiler     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

— Wodę.
  — Wodę — powtórzył za nim białowłosy tonem znawcy, jakby kosztował to słowo, delektował się nim, zapoznawał z kwintesencją smaku. Czoło zmarszczyło się, nos pełen cynamonu również. Nagle ogarnęło go dziwne obrzydzenie, choć woda nie była tym samym co shot z rzygowin albo rozcieńczone łajno podane z plasterkiem cytryny i słomką — jego reakcja mogła się więc wydawać co najmniej dziwna. Do czasu aż nie zdradził się ze swoimi zamiarami. Dwukolorowe ślepia przewróciły się, a sylwetka wykręciła na krześle. Stare deski wydały z siebie skrzypiące stęknięcie, jednak nie uległy ciężarowi i przytrzymały wymordowanego, który podniósł rękę. Prawie jak uczeń zgłaszający się do odpowiedzi. Brakowało tylko sztywności w stawach i pełnej błagania twarzy. — Little, to co zawsze! — oznajmił ponad rozmowami wypełniającymi powietrze w Przyszłości jak jakiś zatęchły, ciężki odór. — Dziesięć razy!
  Teraz było już wiadomo — chciał alkoholu. A to, czego zażyczył sobie Grimshaw, obok alkoholu nie przechodziło nawet przypadkiem. Gdzieś z tłumu pokrzykiwań, mamrotów i posykiwań wyrwało się zdławione: „już idę” — cienki głos przywodził na myśl myszkę z kreskówki dla dzieci. Grow tymczasem zdążył odwrócić się frontem do ciemnowłosego, bezceremonialnie obrzucając go badawczym, choć rozbawionym spojrzeniem kogoś, kto naprawdę nie może uwierzyć, że w miejscu takim jak to Ryan zamówił wodę. Bał się, z jakim przestrachem patrzyli na niego weganie, gdy wszedł w ich sferę i zamówił befsztyk.
  — Poza tą niepoczytalnością w kwestii... — białowłosy poruszył nadgarstkiem, jakby zabrakło mu słowa — napojów — uśmiech — wszystko z tobą okej? Wyglądasz jeszcze gorzej niż zazwyczaj, a patrząc na to, jak rzadko cię widuję, uwierz, że musisz wyglądać chujowo.
  Zdawał się niezrażony tym, że Ryū niekoniecznie podzielał jego humor. Tym bardziej, że rzadko kiedy mógł pozwolić sobie na chwilę oddechu. Skoro to jeden z dni, w których żaden sznur nie owija się jak boa dookoła jego szyi, to Growlithe miał zamiar go w pełni wykorzystać. Nie tylko na piciu, choć szklaneczki z alkoholem — każda inna — stuknęły już grubymi spodami o ich stolik. Nie tylko dziewczętami, które kręciły się dookoła gości baru i obsługiwały ich — na wszystkie możliwe sposoby. Uznał, że wykorzysta to pod każdym względem.
  — Za zdrowie twoje i twojej wiernej inaczej żony, Ryū! — wzniósł toast, porywając z blatu kanciasty kieliszek. Przeźroczysty płyn chlupnął, kiedy naczynie dotarło na górę, ale Wilczur był kimś, kto musiał wykonywać ten ruch notorycznie, bo nie uronił ani jednej kropli trunku.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Przyzwyczaił się już do faktu, że innym trudno było oswoić się z myślą o tym, że rosły mężczyzna stronił od alkoholu. Trudno było jednak uwierzyć, że po setkach lat klepania tego samego i niezmiennego podejścia ciemnowłosego, Growlithe wciąż miał problemy z przetrawieniem tej informacji. Grimshaw nie miał zamiaru powtarzać się po raz drugi – nieruchome spojrzenie srebrnych tęczówek, które bez mrugnięcia wpatrywały się w dwukolorowe ślepia białowłosego, świadczyło o tym, że nie zamierzał zmienić zdania. Ani teraz, ani za milion lat. Jego umysł był w stanie radzić sobie z tym gównianym światem bez wspomagaczy, a sama myśl o tym, czego używano do produkcji tutejszego alkoholu, była wystarczająco odrzucająca dla kogoś, kto mimo upływu wieków zachował w sobie ochłapy przyzwoitego człowieczeństwa.
Widzę, że twoja mocna głowa wciąż jest w świetnej formie ― odparł zaraz po tym, gdy albinos złożył zamówienie. To już samo w sobie dało do zrozumienia, że nie zamierzał nawet umoczyć swoich warg w obrzydliwym trunku, a jak wszystkim było wiadomo – kiedy Rottweiler coś sobie postanowił, wszystkie siły na tym świecie, które normalnie były w stanie cokolwiek zdziałać, chowały się po kątach albo znajdowały sobie inne ofiary. Co tu dopiero mówić o sile przekonywania Wilczura.
Może to moment, w którym zdajesz sobie sprawę, że twoja pamięć zaczyna już szwankować. Może jednak powinieneś ocalić resztę swoich szarych komórek. Alkohol ci nie służy. ― Pobieżnie przesunął wzrokiem po dziewczynie, która właśnie zmierzała w stronę ich stołu z pokaźnym zamówieniem, którego bez wątpienia pozazdrościłby im niejeden nałogowy pijaczyna, biorąc pod uwagę, że większość z nich nie miała do zaoferowania niczego, co przekroczyłoby cenę jednego kufla niechłodzonego piwa. Ryan wyraźnie nie doceniał możliwości, które przynosił mu pobyt w tym barze. Żółta chusta, która stanowiła nieodłączny element jego ubioru była wręcz idealną przepustką do korzystania z pełnego asortymentu. Mimo tego wysuszone gardło wciąż domagało się wody. ― Jestem po prostu znużony ― przyznał, opierając się wygodniej na krześle. Ostatnie słowo wypowiedział tak, jakby jeszcze szukał odpowiedniego określenia dla własnego stanu. Nie było w tym nic dziwnego, biorąc pod uwagę, że przez cały czas zachowywał niezmienny wyraz twarzy.
Do czasu aż nie przyszło mu unieść brwi w pytającym wyrazie, kiedy przywódca DOGS postanowił wznieść dość nietypowy toast. Nie wiedział, na ile możliwym było nachlanie się już samymi oparami alkoholowymi, jednak znajomy właśnie uświadamiał mu, że to także potrafiło być szkodliwe.
Żony ― powtórzył zaraz za nim, obrzucając sceptycznym wzrokiem opróżniony do dna kieliszek. ― Stęskniłeś się tak bardzo, że zacząłeś układać sobie w głowie nowe fakty na mój temat?
                                         
Fucker
Rottweiler     Opętany
Fucker
Rottweiler     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Rozmowy z Ryanem zazwyczaj sprowadzały się do okrojonej wersji sceny, w której głupia bohaterka taniego horroru, wchodzi do domu mordercy-psychopaty i skrzypiąc drzwiami krzyczy w głąb budynku: „hej, jest tu kto?”. Grow bywał taką dziewczyną, a Grimshaw — domem. Każdy niepotrzebny jazgot nakierowany na ściany wywoływał nowe, brutalne niedogodności. W porównaniu z postaciami kinematografii Wilczur wydawał się tego w pełni świadom. Nie tylko nie reagował na niezdartą obojętność towarzysza, ale zdawał się w ogóle nie przejmować jego fatalnym stosunkiem do rzeczywistości.
  — Alkohol ci nie służy.
  — Zawsze tak przynudzałeś?
  Trunek zniknął w gardle wymordowanego, uwieńczony mocnym uderzeniem grubego spodu szklanki o blat. Palce białowłosego ułożyły się w odpowiedni układ, a potem wskazujący wystrzelił do przodu i uderzył w bok szkła. Naczynie szurnęło po nieoszlifowanym drewnie, zatrzymując się niebezpiecznie blisko krawędzi.
  — Jestem po prostu znużony.
  Kolejna porcja cierpkiego płynu znajdowała się już w dłoni poziomu E. Na jego twarzy, wcześniej rozpromienionej rozbrajającym uśmiechem, nie było śladu rozbawienia. Przyglądał się prześwitom światła, przebijającym się przez mętną ciecz. Sprawiał wręcz wrażenie kogoś, kto poddaje problem analizie. Nawet jeżeli znał odpowiedź, dawał ułudne wrażenie, że zastanawia się i robi to całym sobą. Wewnątrz przewrócił tylko oczami, jakby miał zaraz pełnym wyrzutu głosem zapytać, czy tego właśnie chciał. Żebym stał się tak poważny, tak chorobliwie nudny jak ty, Ryū? To ci się wymarzyło?
  „Żony”.
  Tak, dokładnie tak. Żony. Babska w męskich gaciach, latającego za tobą, piszczącego każdemu nad uchem i zmieniającego humor co dziesięć słów. Jak inaczej nazwać taką osobę?
  Wilczur przechylił się w stronę Ryana. Oparł wtedy łokieć wolnej ręki o stół, a chwilę później położył płasko dłoń i przedramię na jego blacie. Przysunął się, aż ciężkie, wiekowe krzesło nie szurnęło w wysokich tonacjach. Dwukolorowe ślepia wpatrywały się nieruchomo w chłodne oblicze siedzącego naprzeciw mężczyzny. Grimshaw miał w sobie coś z kamienia, którego ociosały wyjątkowo utalentowane ręce. Oczywiście, poruszał się i niektóre jego mięśnie drgały pod skórą, ale bywało, że zastygnięty w jednej pozycji całkowicie wtapiał się w tło.
  — Może chcesz te fakty naprostować? — podsunął dziwnie cicho, jakby pytał go o niepoprawności tego świata. — Jak wiele wiesz o tym, co się tutaj dzieje? Gdzie bywasz, kiedy nikt cię nie szuka? Jasne, każdy z nas byłby w stanie cię wytropić... Dla moich psów to element rozrywki... — głos wypełnił się znużeniem, ale bez wątpienia była to tylko gra; w ślepiach Wilczura pojawiały się pojedyncze bliki, krótkie przebłyski światła, wyłapywanego z pobliskiej lampy i to one zdradzały prawdziwy stan rzeczy; wewnątrz białowłosego coś się szamotało. — Czy odchodząc na całe tygodnie obserwujesz to wszystko? Panujesz nad tym, co tu zostawiłeś, Ryū?
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Zawsze byłem twoim utraconym głosem rozsądku. Nie pamiętasz? To dlatego to ja dyktuję innym, co mają robić, gdy ty włóczysz się po desperacji, kolekcjonując kolejne głowy i choroby weneryczne ― stwierdził bez większego przejęcia. Gdyby faktycznie doskonale sprawdzał się w roli takiego głosu, już teraz zrzędziłby mu nad uchem o niepoprawności jego zachowania. Nie dało się jednak ukryć, że towarzyszył białowłosemu w różnych momentach – poczynając od tych, w których świadomie pakował się w paszczę bestii, przez te, w których ledwo trzymał się na nogach, aż po te, gdy sam ostrzem noża kreślił przyszłe blizny na swoim ciele. Zawsze opanowany, zawsze racjonalny, zawsze pewny każdego kroku, który stawiał przed siebie – tego dosłownego i tego metaforycznego.
Czy kiedyś cokolwiek z tego miał?
Niezrozumiałe spojrzenie uważniej przemknęło po piegowatej twarzy wymordowanego, na dłużej zatrzymując się na jego spękanych wargach, bliźnie na nosie i wreszcie na oczach. Pozwolił, by różne myśli wypełniły jego głowę, ale szare tęczówki nie wydawały się przy tym nieobecne. Śledził Wilczura z równą uwagą, z jaką robił to jeszcze kilka sekund temu i z jaką zamierzał przetrwać do końca ich długo wyczekiwanego spotkania. Przez ten czas już zapewne cała Desperacja zdążyła zapomnieć, jak gęsta atmosfera tworzyła się dookoła, gdy ta dwójka zasiadała razem przy stole. Nikt nie widział w nich dwóch normalnie rozmawiających ze sobą osób, a alkohol na stole był niczym innym, jak tylko przykrywką dla szemranych interesów. Czemu miałoby być inaczej? Pod każdym względem przypominali wodę, która przeżywała starcie z ogniem – z zewnątrz nie istniał żaden konkretny powód, dla którego w tym spotkaniu nie było żadnego biznesu.
„Może chcesz te fakty naprostować?”
To zależy ― zawiesił głos, dostrzegłszy, że Growlithe przysunął się bliżej. Teraz ciężko było pozbyć się tej konspiracyjnej otoczki, jednak w gruncie rzeczy prawdopodobnie żadne z nich nie przywiązywało większej wagi do co uważniejszych spojrzeń, które padły w ich stronę z innych stolików, ani tych niepewnych szeptów, obawiających się, że lada chwila stoły i krzesła zaczną latać po całej Przyszłości.
Myśl Grimshawa zdawała urwać się wraz z chwilą, w której został obsypany kolejnymi pytaniami. Każde z nich próbowało w dość drastyczny sposób wjechać na jego sferę prywatności, jednak niezmącone emocjami oblicze jak zwykle chroniło ciemnowłosego solidnym murem.
Mogę naprostować sprawy, jeśli przestaniesz mówić do mnie jebanym szyfrem. Jeszcze parę miesięcy temu byłeś bardziej konkretny. Wolałem tę bezpośrednią wersję od tej, której ktoś widocznie namieszał w głowie ― stwierdził, opierając policzek na dłoni, gdy sam postanowił nieznacznie nachylić się nad blatem stołu, wspierając o niego łokcie. Nie miał problemu z odległością kilku centymetrów, która obecnie dzieliła ich twarze, Zdarzało się, że te były jeszcze bliżej. Znacznie bliżej. ― Wiem tyle, ile muszę wiedzieć. Wiem też, że kiedy mnie nie ma, nie ma też realnej opcji na to, że złożyłbym komuś śluby lojalności aż do śmierci. Sam przyznasz, że byłaby to kretyńska oferta, pomijając to, że skłamałbym w niej co najmniej dwa razy. Kiedy znikam, nie zostawiam niczego ważnego ani niczego, co nie poradzi sobie beze mnie. Mam nadzieję, że z tą świadomością tej nocy zaśniesz spokojnie. A teraz do rzeczy.
To nie tak, że nie mieli czasu. Właściwie mieli go całkiem sporo, jednak mimo nieco lekceważącego podejścia, które wyrażało każde wyrzucane przez niego słowo, gdzieś tam tliła się ta wątła iskra ciekawości. Nie mogło się bez niej obejść, biorąc pod uwagę, że na tym świecie pojawił się ktoś, kto skłamał na temat powiązań z Rottweilerem. Co było w tym wszystkim jeszcze gorsze? To, komu bez zarzutu uwierzył siedzący przed nim wymordowany – nie przypominał sobie, by wcześniej wykazywał się taką naiwnością.
                                         
Fucker
Rottweiler     Opętany
Fucker
Rottweiler     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

  — Zawsze byłem twoim utraconym głosem rozsądku.
  — Musisz być bardzo utracony, patrząc na to, co się ostatnio dzieje w Desperacji. I ile z tego jest moją winą.
  Słowa okazały się bardziej cierpkie niż kolejny łyk trunku, jednak usta Wilczura wytrzymały natężenie i nie wykrzywiły się w zdradzającym wszystko grymasie. Obrócił w palcach pustą szklankę, przypatrując się jej ściankom. Wszystko było brudne, jakby przydymione, pełne smug i niezmywalnego osadu. Wszystko, łącznie z siedzącym naprzeciwko wymordowanym.
  Nie tak dawno Grow miał wrażenie, że patrzy przez niego jak przez gładkie szkło; dostrzega to, co kryje się wewnątrz, rozpoznaje i rozumie. Teraz szkło się zmarszczyło i zmatowiało, stało się przeszkodą, a nie oknem. To nazywają nieuniknionym?
  Odstawił kolejne naczynie. Oczy błyszczały od alkoholu, który niespiesznie, ale nieprzerwanie, zatruwał żyły i nasączał jadem umysł. Nie patrzył już na Ryana. Wzrok przechylił się na bok, głowa obróciła i Grow skupił się na czymś bliżej nieokreślonym; spoglądał w stronę lampy zawieszonej na pordzewiałym na rudo haku, która rzucała migotliwy, bezsensowny poblask. Słuchał ciemnowłosego, ale jakaś jego część — może coś w jego postawie albo minie — wskazywała na nastoletni bunt, jakby dostawał reprymendę od nauczyciela z którą kompletnie się nie zgadzał.
  — Wolałem tę bezpośrednią wersję od tej, której ktoś widocznie namieszał w głowie.
  — Od kiedy liczy się to co wolisz? — pytanie padło cicho, prawie tak, jakby nie chciał mu przerwać monologu. W gruncie rzeczy wyrwało się przypadkiem, a kiedy do Wilczura dotarło, że urzeczywistnił to, co krążyło mu po głowie, wreszcie skoncentrował spojrzenie na Grimshawie. — Zostawiasz nas na całe miesiące, Ryū. Twoje zdanie dawno przestało mieć kluczowe znaczenie.
  Potarł ręką bok szyi, następnie wsuwając palce wyżej, na napiętą szczękę. Mięśnie bolały od naprężania, ale tylko dzięki ich stałej pracy, mógł zaciskać zęby i nie wypowiadać innych słów. Miał wewnątrz czaszki las w środku jesiennej zawieruchy; świszczało, szumiało, szeleściło i wyło. To wszystko stanowiło idealne pole przeszkadzające — i Grow wątpił, by był to efekt alkoholu.
  — Zostawiasz mnie — zaznaczył dodatkowo, dając nacisk na ostatnie słowo, choć nigdy nie miał w zwyczaju, by nawiązywać do ich relacji. Nie tylko dlatego, że od zawsze była niejasna i mało stabilna, ale głównie ze względu na arogancję, która nie pozwalała odsłaniać swoich słabości przed nikim. — Nie masz żadnych podstaw, by oceniać zmiany jakie tu zachodzą, jeżeli nie przysłużyłeś się temu, aby ich nie wprowadzono. Sądzisz, że nie ingerując w morderstwo i tylko patrząc z boku jak ktoś pociąga za cyngiel, masz prawo marudzić, że ofiara została postrzelona?
  A teraz do rzeczy.
  Jak na złość zamilkł, znów wyglądając na kogoś, kogo bardziej ciekawi zawartość poustawianych w losowych miejscach szklankach i kieliszkach. Nie podniósł jednak żadnego naczynia, po prostu dotykał gładkie powierzchnie i przesuwał palcami po wyszczerbionych brzegach.
  — Kiedyś byłeś cierpliwszy — odezwał się w końcu, następnym pstryknięciem przewracając szczupłe naczynie, które potoczyło się po stole i wachlarzem wylało wódkę na stół. — Wolałeś zdobywać. Spokojnie dochodzić do faktów. Wybierałeś trudniejszą drogę, ale docierałeś do celu tak, jakby jej wyboiste podłoże nie stanowiło problemu. A teraz chcesz konkretów? Proszę bardzo. Twój stróż to dziwka. Wolałem, byś wiedział, bo ten nadmiar nieobecności skrócił ci rejestr pleneru do czubka własnego nosa. Kiedyś byłeś mniej łatwy i wygodny. Wolałem tamtą wersję.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Od kiedy moja nieobecność rzuca ci się w oczy? ― podjął, przez chwilę przeskakując spojrzeniem z jednej szklanki na drugą, jakby musiał upewnić się, że wcześniejsze zamówienie zostało zrealizowane poprawnie. W gruncie rzeczy na Desperacji liczył się sam fakt, że dostawało się cokolwiek, a patrząc na nierówną zawartość w każdym naczyniu, niespecjalnie ukrywano się z oszukiwaniem tutejszych klientów. Ci jednak zdawali się zachowywać w porządku tak długo, jak mieli okazję poczuć chociaż najlżejszy posmak normalności. Gdzieś tam, za bezpiecznymi murami, też istniały bary – mniej cuchnące, czyste i bardziej zmodernizowane, ale wciąż posiadały dokładnie takie samo zastosowanie. Jeśli miało się bogatą wyobraźnie, można było poczuć się jak król.
Ryan jednak wolał patrzeć na wszystko z całkiem zrozumiałym sceptycyzmem, a teraz miał na swojej głowie poważniejsze sprawy niż próba doszukiwania się diamentu w gównie.
Zawsze to robiłem. Chodziłem w miejsca, w które inni się nie zapuszczali, oddalałem się na długi czas i wracałem. Od samego początku miałeś świadomość tego, że nie będę dla Psów tym, kim ty jesteś. Oferuję wam swoje doświadczenie, ale nie przywiązanie. Nie masz żadnych podstaw, żeby twierdzić, że zostałeś opuszczony, gdy pojawiałem się, gdy było ono potrzebne. Może wcale nie jestem na tyle daleko? Może po prostu nie szukasz? ― Spojrzenie szarych tęczówek na moment zatrzymało się na wysokości jego obsypanego piegami nosa. Wiedział, że gdyby tylko się postarał, znalazłby każdego. Nie twierdził, że chciał robić za poszukiwanego – znikał po to, by zyskać cenny spokój, a czasem po to, by ściąć kilka głów. Na nieszczęście niektórych nigdy nie znikał na stałe, choć nie wątpił, że niektórzy mieli ochotę spełnić się w jego roli.
„Kiedyś byłeś cierpliwszy.”
Jego plecy na nowo przywarły do oparcia krzesła, gdy przechylił nieznacznie głowę na bok. Nie sądził, by stracił tę cierpliwość, dlatego w spokoju wysłuchał tego, co jego wiekowy towarzysz miał mu do powiedzenia.
Tamtej wersji nie próbowano wciskać żony ― stwierdził. Trudno powiedzieć co w jego głosie sprawiło, że poczuł się usatysfakcjonowany odpowiedzią białowłosego, biorąc pod uwagę, że ani na chwilę nie zmienił swojej barwy, ale przynajmniej teraz miał pewność, że wszystkie przytyki na temat tego, że jego obecność sprawiała, że wiele umykało mu sprzed nosa, były zwyczajnie niesłuszne. Wiedział to już wcześniej, ale Growlithe najwidoczniej wciąż czekał na to, by przekonać się, że niektóre rzeczy mu umykały. ― Niektóre sprawy nie są warte tego, by podchodzić do nich w powolny sposób. W tym przypadku tym lepiej było od razu przejść do sedna sprawy, która nie jest szczególnie zaskakująca, choć słysząc takie wnioski z twoich ust, tym bardziej wiem, że moje przypuszczenia się sprawdziły. To, że dał ci dupy albo po prostu chciał to zrobić – nie ma to większego znaczenia – świadczy nie tylko o tym, że jest dziwką, ale i o tym, że brak mu zdrowego rozsądku. ― Nie musiał mówić, że to właśnie te cechy sprawiały, że inni maleli w jego oczach jeszcze bardziej. Żaden mięsień na twarzy Grimshawa nie świadczył o tym, by czuł się jakkolwiek zaskoczony czy rozczarowany tym biegiem zdarzeń. Prawdopodobnie faktycznie zakładał, że ktoś o tak wątłej psychice pęknie jak sucha gałąź, gdy już nie będzie w stanie sprostać swojej naturze.
Zamilkł na chwilę, badawczo lustrując twarz Wilczura i pozwalając na to, by na ten moment ich uszy otulił wyłącznie gwar panujący w barze. Wyglądał tak, jakby próbował wyciągnąć z jego umysłu odpowiedź, choć żadne pytanie jeszcze nie padło.
Sądziłeś, że to coś wyidealizowanego?
Szczerze wątpił, by Koira upadł na głowę do tego stopnia, by zaczął wierzyć, że z jego strony było to coś więcej. Zazwyczaj jedynym co łączyło Jay'a z innymi, była chęć posiadania, a osoby dzielił albo na niepotrzebne graty, albo na osobiste zabawki, albo – to najrzadziej – na równych sobie. Nikt nie znajdował się ponad, niektórzy ledwo ocierali się o dosięgnięcie progu, ale szybko okazywało się, że mają w sobie coś, co nie pasowało. Fakt, że rozmawiał z jasnowłosym przy jednym stole jak równy z równym, mówił już sam za siebie, jednak oboje dobrze wiedzieli, jak wiele pracy wymagało osiągnięcie tego szczebla.
Skromność nigdy nie była twoją mocną stroną.
Skromność była przereklamowana. Jeśli w tym świecie nie znałeś swojej wartości, to nikt inny też nie miał okazji jej poznać.
                                         
Fucker
Rottweiler     Opętany
Fucker
Rottweiler     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Od kiedy natrafiamy na coraz większe wyboje, Ryū. Gdzie twoje doświadczenie, gdy go potrzebujemy? — Posłał mu przelotne spojrzenie, jakby temat nie zasługiwał na żaden solidniejszy ruch; Grow zdawał sobie sprawę, że mogli tak odbijać piłeczki w nieskończoność. Swego czasu zasiadali w opuszczonych metrach, wykolejonych setki lat temu wagonach, na skrajach suchych lasów, czasami w barach takich jak ten — i godzinami rozmawiali. „Sprzeczanie się” stanowiło łagodne określenie na to, jak zawzięcie bronili swoich racji. Suma summarum doprowadzało to zawsze do dziwnych sytuacji. W teorii nić, która ich łączyła powinna zostać przerwana — i tak zapewne się działo, gdy kolejny raz jeden patrzył na drugiego jak na skrajnego kretyna. Ale za każdym razem, gdzieś po drodze, wśród jednych i drugich argumentów, między nimi wytwarzało się zrozumienie. A w każdym razie jakiś rodzaj „szacunku” lub czegoś pokrewnego. Czegoś, co działało jak supeł. Po tylu latach sznur wyglądał tragicznie, jak zszywany raz po raz sweter, który ma na sobie więcej łat niż pierwotnej tkaniny. Po prostu porozrywany wszędzie gdzie się da. Był za to solidniejszy, dzięki mocnym węzłom łączącym z powrotem przerwane krańce. Różnili się od siebie jak północ i południe — jeden nocny i zimny, drugi jasny i pełen żaru — a mimo tego, gdy na drodze ich spojrzeń stawała przeszkoda, wszystkie te różnice zostawały stłamszone. Działał rytm. Być może szło im tak dobrze właśnie dlatego, że żadna cząstka jednego nie pokrywała się z cząstką drugiego. W walce nie byli w stanie sobie przeszkadzać.
Grow spojrzał na swoje paznokcie, nagle wybitnie nimi zainteresowany. Poobgryzane, sczerniałe płytki prezentowały się fatalnie i aż dziw, że nie popękały przy pierwszej próbie rozdrapania czegoś. Na przykład cholernej przeszłości. Po co wy stale drążycie dziurę w całym?
— To, że dał ci dupy albo po prostu chciał to zrobić – nie ma to większego znaczenia – świadczy nie tylko o tym, że jest dziwką, ale i o tym, że brak mu zdrowego rozsądku.
Bo to zabawne?
Grow prawie się roześmiał. Usta wygięły się w grymasie, który przy sporej dawce optymizmu we krwi mógł uchodzić za uśmiech. Był rozbawiony samą wizją tego, jak dużo mówił dziś Grimshaw. Czy wśród innych, kiedykolwiek, strzępił sobie język tak mocno jak przy nim?
Nie wydaje mi się.
— Sądziłeś, że to coś wyidealizowanego?
Nic nie sądziłem — zaznaczył od razu, wreszcie wbijając w niego wzrok. Szumny gwar baru trwał w najlepsze; już niewielu zwracało na nich uwagę. Pogrążeni we własnych rozmowach, problemach i sukcesach, stanowili najlepsze tło. Klienci Przyszłości prawie zagłuszali natrętne myśli Wilczura. Prawie.
Nie obchodziło mnie to — dodał już po chwili, trzymając nieruchomy wzrok na twarzy ciemnowłosego. — Nadal nie obchodzi.
Suchość w gardle sprawiła, że zwilżył dolną wargę. Czuł pod językiem chropowatą powierzchnię, jakby natrafił na żwirowaną drogę.
Po prostu uznałem, że powinieneś wiedzieć. To nie stanowiło żadnego...
Uśmiech starł się przy zmęczonym westchnięciu. Mówienie o tym, co zdarzyło się tak dawno, nagle wydawało się o wiele bardziej męczące. Chciał się z nim podroczyć — jak kurwa zawsze — i miał za swoje. Mógł się domyślić, że charakter rozmowy przejdzie na mniej śliskie i proste tory.
Nie rozumiem skąd u ciebie taka ugodowość. Gdyby ktoś inny deptał ci po piętach, próbowałbyś przestrzelić mu rzepki już po pierwszym kroku i znając ciebie — ręka by się omsknęła i szarpnęła za cyngiel akurat, gdy lufa zawisłaby na wysokość... ja wiem? Między czwartym a piątym żebrem natręta? I to byłby jeden z tych fatalnych wypadków, przecież chciałeś celować w kolana. Kolejna przypadkowa strata, nie?
Pokręcił głową, opierając płasko dłoń na blacie stołu. Pod opuszkami palców poczuł wilgoć wylanego trunku. W skroniach szumiało mu lekko, krew toczyła procenty niezbyt skutecznie. Wzrok miał jednak przytomny, jakby odzyskał utracony wątek i przypomniał sobie wszystkie przygotowane ataki.
Tymczasem mija kolejny rok. Jaki jest z niego pożytek? Dziwki Jinxa odwalą lepszą robotę.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

To oni potrzebują doświadczenia ― stwierdził, przyglądając mu się nieruchomym wzrokiem, gdy wytykał to nieznaczne potknięcie. Oboje powinni zdawać sobie sprawę, że doświadczenie ich obojgu już dawno zdążyło przerosnąć autopsję przynajmniej dziewięćdziesięciu procent stąpających po ziemi Desperatów, nie wspominając już o bandzie ludzi, którzy tchórzliwie chowali się za murami swojego wygodnego miasta. To nie Growlithe potrzebował jego doświadczenia, bo – jak sami zresztą doskonale widzieli – trzymał się całkiem nieźle, jak na kogoś, kogo rzucono na wyboje losu. ― Nic nie jest równie pouczające, co rzucanie na głęboką wodę. Są młodzi, a to, że mają możliwość korzystania z cudzego doświadczenia jest ogromnym luksusem, ale wydaje mi się, że przez to często zapominają o tym, że nie zawsze ktoś wyżej odwali za nich brudną robotę. ― Wiedział, że gang powstał po to, by w grupie uzyskać siłę zdolną do kruszenia skał, jednak równie mocno był przekonany, że pełne uzależnianie się od innych było najgorszym, co mogło przytrafić się mieszkańcowi Desperacji. Koniec końców każdy miał w sobie coś z samotnika. Świat, w którym ludzie łączyli się w pary, zakładali rodziny i otaczali się zaufanymi ludźmi, przepadł już dawno temu. Teraz to nie charakter świadczył o osobie, a jego zdolność do przetrwania. Jeśli byłeś tylko uszkodzoną zębatką tego pojebanego mechanizmu, trzeba było usunąć cię z systemu.
A nikt nie był niezastąpiony.
A on i tak jakimś cudem zwykle znajdował się tam, gdzie go potrzebowano. Kiedy intruz wdarł się do kryjówki, kiedy bestia strzegła terenów, które chcieli przejąć, kiedy kasyno zawalało im się na głowy podczas akcji ratunkowej. Nie miał zamiaru przypominać o swoich zasługach – gdy przesuwał wzrokiem po wykrzywionej w uśmiechu twarzy białowłosego, wiedział, że był to raczej daremny trud. Wystarczał sam fakt, że zapominał.
Może tęskni za walką ramię w ramię i nie zna innego sposobu.
Ciemnowłosy rozsiadł się wygodniej na krześle, jakby zdążył wyczuć, że czeka go dłuższa rozmowa. Założył ręce na klatce piersiowej, choć w tym przypadku nie była to oznaka niewerbalnej próby odcięcia się od rozmówcy. Jay jak nikt inny potrafił słuchać, nawet jeśli jego pozbawiona emocji i zainteresowania gęba, często zniechęcała innych do kontynuowania rozmowy. Swoją prezencją nigdy nie zdradzał tego, co sądził o rzucanych w jego stronę słowach, co czyniło go jeszcze bardziej nieobliczalnym i wywoływało irracjonalną obawę przed tym, jaka odpowiedź mogła paść z jego ust. Koira był prawdopodobnie jedyną niespełna rozumu osobą, która nie przywiązywała do tego większej wagi. Otwarcie mówił o tym, co mu się nie podobało, wytykał mu błędy, o których innym nie przyszłoby nawet pomyśleć i zachowywał się tak, jakby faktycznie poznał go już na tyle, by mieć prawo mówić mu o tym, jaki powinien być i co powinien robić.
„Jaki jest z niego pożytek?”
Żaden ― stwierdził tak, jakby w ogóle nie musiał zastanawiać się nad odpowiedzią. Jednocześnie tym jednym słowem zdawał się przyznawać mu rację co do tego, że w innej sytuacji zachowałby się inaczej. W gruncie rzeczy nie mógł zaprzeczyć, że myślał o podobnej kolei zdarzeń. ― Na początku był zwyczajnym eksperymentem. Nie budził we mnie żadnych odczuć, chciałem po prostu sprawdzić, co się stanie, gdy zacznę zatruwać jego szlachetne przekonania o stróżowaniu. Mogłem wpakować mu kulkę w łeb już przy pierwszym spotkaniu, kiedy uznał, że w ogóle potrzebuję jego pomocy, gdy w rzeczywistości to on nie radził sobie z wyzwaniami Desperacji. Wiedziałem, że to się raczej nie zmieni, ale w gruncie rzeczy nie miałem nic do stracenia – za to on miał do stracenia wszystko. Mogłem poświęcić ten niewielki ułamek swojego życia dla zwykłej rozrywki, nawet jeśli wcale nie okazała się na tyle satysfakcjonująca. W tym momencie nie jest mi potrzebny i nie depcze mi po piętach, biorąc pod uwagę, że nie widziałem go od dawna, a ja – jak sam się spodziewasz – nie będę szukał go tylko po to, by wpakować mu kulkę między oczy. Dziwi mnie jednak, że sam tego nie zrobiłeś, skoro miałeś z nim styczność ― stwierdził, wyciągając nogi pod stołem, by skrzyżować je na wysokości kostek. Bardziej lub mniej świadomie trącił przy tym nogę białowłosego, co w tej sytuacji wydawało się być gestem ponaglającym do wyjaśnień.
Na szczęście Grimshaw był dużo bardziej cierpliwy.
                                         
Fucker
Rottweiler     Opętany
Fucker
Rottweiler     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum

Strona 1 z 2 1, 2  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach