Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum


Strona 2 z 4 Previous  1, 2, 3, 4  Next

Go down

Obserwował Liama tak samo uważnie jak i on ścinał wzrokiem jego. Wsparty na kolanach i łapie mógł w każdej chwili rzucić mu się do gardła gdyby ten przesadził. Trzymał mięśnie napięte zwłaszcza dlatego, że tuż obok leżał świeży trup. Mógł go zjeść potem, mógł wyrzucić, mógł zakopać i skazać na zapomnienie, albo obgryźć kości, rozłupać je potem i wyssać szpik, następnie pozostawić by bielały w słońcu jako świadectwo niecodziennej fiesty. Mógł zrobić wszystko poza podzieleniem się z Wymordowanym. Nie lubił go już na starcie..
Pod ciężarem jego spojrzenia i tonu głosu skrzywił się i uniósł górną wargę, odsłaniając rządek zadbanych, choć nieco już wyszczerbionych w zwierzęce kły ząbków. Oczywiście że posiadał mózg. W końcu był człowiekiem – rasą upadłą choć rozumną. Gatunkiem, który stał do niedawna na szczycie łańcucha pokarmowego. To że nie współpracował było sprawą drugorzędną. Górująca nad nim sylwetka Wymordowanego sprawiała mu psychiczny dyskomfort. Chciał mu rozgryźć tętnicę, a potem zostawić i odejść, nie patrząc nawet jak ten broczy krwią. Powoli do jego umysłu dochodziły sygnały świadczące o tym, że pora jednak uciekać. Nie ze względu na strach, jaki mógł zrodzić się z patrzenia w jedno oko, ale przez wzgląd na świadomość, że dopiero się budził. Najedzony, ociężały, niezdolny do poderwania się i długiego biegu był bardziej bezbronny niż głodny i zmęczony. Ukontentowany śliskim, tłustym, surowym posmakiem umami prześlizgującym się po gardle z każdym przełknięciem śliny nie sądził by był wystarczająco szybki by zniknąć bez śladu. Walczyć z mężczyzną było zupełnie inną sprawą – na to nie musiał być specjalnie gotowy. By skoczyć i zatopić mu pazury w udzie nie potrzebował wiele energii. Wystarczyło dźwignąć się i siłą rozpędu odepchnąć od ziemi, wspomagając się silniejszą łapą. Liam stał na tyle daleko by móc uciec, ale jednocześnie na tyle blisko by potknąć się i upaść. By dać się złapać i zniszczyć to co wypracował agresją. Sparowanie zębów wydawało się być niemożliwością, a Sabb osobiście nie posądzał go o refleks szczutego psami zająca. Chociaż udało mu się wdrapać na ten przeklęty kamień, zrobił to tak pokracznie i tak wolno, że ledwie umknął niedźwiedziemu agresorowi. Istniała naprawdę realna szansa na to, że mimo wszystko się wyłoży. Jednak Sabbath nie poruszył się nawet o milimetr. Wwiercał zniecierpliwiony, rozdrażniony wzrok, przesuwając pożółkłymi tęczówkami za każdym gestem na jaki Wymordowany się zdobył. Jęzorem zdrapywał z podniebienia pokruszone zębami żebro, którego kraniec nieopatrznie wyszarpał wraz częścią jelit. Torował mu dojście do swojej zdobyczy głucho powarkując za każdym razem, gdy ten chociaż wysunął stopę w jego kierunku. Ten jednak wykazywał się rozumiem o jaki go wcześniej nie posądzał. Chociaż próbował nawiązać kontakt, nie przekraczał cienkiej granicy pomiędzy tym co po prostu głupie, a tym co niebezpieczne. Widać brał pod uwagę możliwość wszczęcia pościgu i chociaż Sabbath nie pamiętał by kiedykolwiek był tak najedzony to także to rozważał. Powolny posiłek zajął mu dość dużo czasu, toteż słońce powoli chyliło się z nieboskłonu za plecami Liama. Junichi musiał zmrużyć oczy.
Minuty mijały, przeradzając się w kwadranse i godziny. Sabbath wyglądał jakby nad czymś intensywnie myślał. Jednocześnie nie spuszczał wzroku z Liama, ale nie był obecny w tym samym wymiarze. Trawił, to było widać, ponadto spomiędzy brzydko wykrzywionych warg wymknęło się ciche beknięcie, nad którym nie zapanował, ale poza tym widać było także rodzące się w nim niezdecydowanie. Powinien był się powstrzymać, powinien był przestać jeść gdy już uczuł się relatywnie syty. Powinien był oderwać zęby od mięsa, wypluć przeżuwaną skórę i wrócić tam skąd przybył, nie dając się kiełznać w pęta rozpasania. Powinien, ale po drodze gdzieś zgubił pojęcie umiaru, dlatego dotarł do punktu, w którym mógł jedynie się cofać. Dużo milczącego czasu zabrało mu uczynienie pierwszego, odciążonego z czystego instynktu ruchu. Liam pewnie już pięć razy uznał go za zdziczałe zwierzę. Być może odszedł, być może pozostał, być może właśnie odcinał mu uszy, albo ubierał w sukienki z kokardkami. Dla Sabbatha przepadł. Junichi złapał się na tępym wpatrywaniu się już nie w niego, a leżące tuż obok niego ciało. Flashbacki z pierwszych dni poza murami napadły go jak komornik w bramie. Nie kontrolując się już w ogóle wrzasnął – wrzasnął dokładnie tak samo jak wtedy, gdy ostry, szklany tulipan przebijał mu dłoń. Ekspresja ciągle odczuwanego bólu zlała się z nową nutą zwykłego ludzkiego przerażenia.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Był cierpliwy. Chociaż zdarzyło mu się ziewnąć z raz czy dwa, to jednak wciąż stał i wypatrywał u niedźwiadka podejrzanych oznak wskazujących na jakąś agresję, czy, naiwnie sądząc, jakieś przejawy zrozumienia. Założył ramię na ramię. W zasadzie, nie miał nic przeciwko czekaniu, a raczej, wnikliwej obserwacji, bo im robiło się cieplej tym bardziej Liam wracał do życia. Może i był gadem, zmiennocieplnym i powinien czuć się lepiej za dnia, ale to noc, chłodny wiatr pobudzały jego zaspane komórki w mózgu. Niedźwiedź wydawał się tez coraz mniej zainteresowany Liamem, więc w zasadzie mógłby się zmyć i sam udać się na jakieś pomniejsze polowanko. Albo wyjść znów na miasto i próbować kogoś okraść. To też przecież był jakiś plan.
Przeciągnął językiem po dolnej wardze. Coś trzeba było zrobić, bo nie mógł spędzić dnia i nocy w totalnym bezruchu. No, prawie, wszak wymordowany pokrzyżował mu plany na spokojny dzień. Stał tak, wpatrzony i coś mu mówiło, nie, kazało zdominować niedźwiadka. Pokazać mu jego miejsce. Sprawić, że następnym razem dwa razy się zastanowi, zanim zaatakuje kogoś przypadkowego. Że wyryje mu się w mózgu wielki napis stop, który będzie znacznie głośniejszy niż głód. Liam, czy ty chcesz to zrobić? Zastanów się dobrze, wymordowany w takim stanie jest bezużyteczny. Nawet jak go nakarmisz, to będzie chciał więcej. Czujesz tę potrzebę kontroli, Liam. Zupełnie tak jak kiedyś, bardzo, bardzo dawno temu.
Zupełnie nie wiedział skąd mu takie myśli przyszły do głowy, ale na całe szczęście, wymordowany nie mógł nic wyczytać z jego twarzy. Spisek. Zamach na jego pokrzywione, poskręcane w bolesny sposób ciało. Chart obejrzał się za niknącym za horyzontem blaskiem ostatnich promieni słońca. Był już najwyższy czas, a i niedźwiadek chyba już całkiem stracił rezon i orientację w sytuacji. Liam postąpił kilka kroków naprzód. I był to krok zdecydowany, pewny siebie. Mam jeszcze parę asów w rękawie, a raczej jeden konkretnie. Tylko w razie wypadku, gdyby niedźwiedź znów uznał go za zagrożenie, poderwał się do ataku, był gotowy przybrać krokodylą postać i pokazać mu gdzie jego miejsce, że z Liamem to nie było żartów. Zresztą, idąc, też nie żartował.
- No już, pobudka.
Rzucił, by zwrócić na siebie uwagę. Robił to specjalnie. Powinien był sobie pójść kiedy miał okazję. Ale chciał spróbować. Zielone ślepię Liama wbijało się w niedźwiedzia, wwiercało w jego zezwierzęcone myśli i świdrowało na wylot. Przekaz był jasny i skuteczny, bowiem nic nie było tak oczywiste w świecie zwierząt, jak wbicie w kogoś swojego spojrzenia. Zagadką pozostawało to, czy tamten wymordowany ugnie się pod krokodylim spojrzeniem, czy będą się tak konfrontować jeszcze parę długich minut aż w końcu któreś się podda. Bez użycia siły. Był już najedzony, zatem sięgnął Liam trochę dalej niż uczucie wygłodzenia.
                                         
Liam ♥
Chart     Poziom E
Liam ♥
Chart     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Problem polegał w tym, że w spojrzeniu Sabbatha nie kryło się już zwierzę. Było normalne, ludzkie, przerażająco wręcz zagubione i pełne lęku. Oczy, chociaż brzydkie i niekształtne, jedynie wyglądem odbiegały od normy narzucanej przez gatunkową różnorodność. Głód i zdecydowanie rozpłynęły się już dawno temu, zaś tępa stateczność ustępowała potęgowanemu niezrozumieniu. Dłoń, kurczowo zaciśnięta w pięść, wsparta na udzie bielała z wysiłku, spozierając spod plam wybrudzonej czerwieni spiętą, nienaturalną jasnością. Perlisty pot zrosił sabbathowe czoło, gdzieniegdzie spływając aż po brodę krętymi meandrami żłobionymi w kurzu, krwi i zeschniętym błocie. Sam Junichi odepchnął się od trupa, trącając go rozwierzganymi stopami i przetaczając w taki sposób, że wyjedzone w brzuchu dziury wyeksponowały się w drugą stronę. Strzepał zaskoczony głową, w panice upadając na plecy, lecz zaraz dźwigając się ciężko i odsuwając jeszcze kawałek. Kocur, do tej pory średnio zainteresowany czymkolwiek poza czynieniem tła do tej komedii wreszcie uniósł zad i zjeżył sierść na grzbiecie. Zasyczał ostrzegawczo na widok zbliżającego się chłopaka, następnie ugiął łapy i silnym wybiciem uskoczył w bok, miękko lądując bliżej kamienia. Ostatni raz syknął, nim uciekł w cień, pozostawiając Liama samego z trupem i wyraźnie panikującym niedźwiedziem.
Naoki oddychał ciężko. Rozwarte usta wypuszczały powietrze z chrapliwym, niezdrowym świstem, jak gdyby spływające po gardle wydzieliny blokowały jego światło. Nos wyłączył z użytku automatycznie. Kostropata, sucha gałąź na jaką natrafił ręką poderwała się siłą jego mięśni i poleciała w przestrzeń, rzucona w próbie rozpaczliwego ratowania się. Zgrabna parabola jej lotu pokrywała się z najkrótszym prostym odcinkiem jaki łączył go z Wymordowanym. Nie było to bynajmniej zamierzone. Nie atakował Liama, zauważył go dopiero po chwili. Zdecydowany, wcale przyjazny ton rozdźwięczał mu w uszach pomimo szumu krwi, własnego krzyku i gwiżdżącego uczucia zgniatania bocznych płatów mózgu. Wpierw miękko, delikatnie zaznaczył że istnieje, by zaraz zyskać na sile i przewiercić się na pierwszy plan przemocą. Jun utkwił w spiętej twarzy rozbiegane spojrzenie. Coś pomiędzy urywanym szczeknięciem, czknięciem i zdenerwowanym świstem umknęło spomiędzy jego ust, gdy przez skołowany umysł przedostała się dodatkowa informacja – to NIE JEST człowiek. Nie daj się zwieść, Junichi. Przełknął potężną gulę śliny, tak samo jak w przypadku Jarle'a od razu silnie przekonany o złych zamiarach nieznajomego. Ściśnięte usta i zmrużone oczy nie robiły świetnego pierwszego wrażenia... Nawet jeżeli wyglądał sto razy lepiej i ładniej niż poskręcany i wypaczony nastolatek na ziemi.
- Wcale nie smakuję dobrze. – Zaskrzeczał pochrypionym, nienaturalnie niskim, chociaż wyższym niż wcześniejsze pomruki głosem. Nie miał za plecami solidnych prętów klatki. Kolejna gałąź tym razem planowo lotem koszącym poleciała w kierunku Liama nim Sabbath – wolno, niezdarnie, niczym dopiero co powołane do życia dziecko – zatoczył się do tyłu na niedźwiedzią łapę i poderwał do ucieczki.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Fakt, kot był czymś, co na moment przykuło uwagę Liama, przez co niechcący odwrócił wzrok od niedźwiadka. Mały sierściuch najwyraźniej nie przepadał za krokodylami, ale szybko zrezygnował z fukania na niego i zniknął gdzieś, gdzie koty chadzają w pojedynkę. Przez ułamek sekundy odprowadzał kiciusia wzrokiem, raczej upewniając się, że po prostu się tutaj nie pojawił. Nie miał ochoty na niespodziankę w postaci skaczącego nań kocurka, kiedy on będzie się skupiał na czymś zupełnie innym. A miał na czym zawiesić oko, toteż wrócił znów wzrokiem do wymordowanego, który zdążył wywrócić nadjedzonego truposza. Cóż to, już koniec posiłku? Gdyby na jego miejscu był Liam, to z trupa najwyżej zostałaby się głowa, bo tej akurat nigdy nie lubił jeść, nawet jak nie miał co wybrzydzać w swojej krokodylkowatej wersji. Resztę by zjadł szybciej niż ten niedźwiadek zdążył do niego podejść.
Wyglądał marnie. Bardzo marnie. I jakby teraz, kiedy przez ostatnie parę godzin miał okazję mu się przyjrzeć, dostrzegał tę karykaturalną postawę, te sklejone od pyłu i potu sierść, te wykrzywione kończyny i cierpienie idealnie wymalowane na twarzy. Pewnie jakiemuś aniołowi naprawdę byłoby szkoda biedaka.
Zdziwił się niemało, słysząc jak ten artykułuje w pełni zrozumiałe, kompletne zdanie. Do tej pory myślał, że ma do czynienia ze zdziczałym, albo chociaż bardzo upodlonym wymordowanym, a tutaj proszę - istota w pełni rozumna. No, prawie, bo gdyby tak było, to głód całkiem by go nie zaślepił. Ale mimo wszystko i tak był naprawdę pod wielkim wrażeniem. Może jednak uda się nawiązać nić porozumienia? Liam charknął, spluwając nadmiar śliny i flegmy gdzieś na bok.
- Nie zamierzam Cię jeść przecież. Nawet oddałem ci swoją porcję, pamiętasz?
Uniósł do góry obie dłonie, puste, żeby ten może jednak zrozumiał, że Liam nie miał tak paskudnych zamiarów jak to sobie wyobrażał zmutowany młodzieniec. Nawet przez myśl mu nie przyszło by go zjeść. Nawet jak natrafiłby na niego w innych okolicznościach, to nie brałby się za tak paskudny przypadek, z obawy, że się czymś zarazi.
Ale chyba jednak nie będzie miał okazji pogadać na spokojnie. Bez krzyków, pisków, pociągania nosem i złowrogich spojrzeń. I tak, domyślał się, że to po części jest jego wina, bo zranionej ręki nie da się tak łatwo zapomnieć, no ale! Chciał być teraz uprzejmy. Przy okazji sprawdzić, czy plan się powiedzie, ale nie zamierzał na niego następować, grozić, szczuć i tak dalej. Chociaż może w końcu powinien zacząć taki być, spełniając stereotypowe założenia o byciu Psem, bezlitosnym i niezmordowanym.
- Zaczekaj no!
Krzyknął za nim, ale w zamian jedynie dostało mu się gałęzią po nogach, bo tyle zdążył uniknąć. Zmarszczył brwi. No cóż, nie miał zamiaru mu ot tak teraz odpuścić. Obejrzał się za nim. Ucieczka, no jasne. Teraz to już się ie rzucał, tylko uciekał z podkulonym ogonem? No nie sądził, że aż tak mu dał do zrozumienia, że Liama się nie atakuje bo może oddać. Westchnął ciężko. No nic to, ruszył za nim, nie za szybko, ale też nie krokiem emeryta. Nie spuszczał go z oka, zachowywał odpowiednią odległość, żeby przypadkiem nie poczuł się jak w klatce i nie zaczął uciekać na tej poranionej ręce.
                                         
Liam ♥
Chart     Poziom E
Liam ♥
Chart     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Nie kłopotał się czekaniem. Ociężale, niczym dopiero rozpalana ciuchcia poturkotał po piachu, nabierając rozpędu stosownego swojej masie. Uderzał stopami o ziemię, odpychając się zdeformowaną łapą i wzniecając kurzawę wszędzie dookoła. Nie było to bynajmniej tempo olimpijczyka. Nie oddalał się wiele od Liama, chociaż spinał się jak koń pod dżokejem. Obniżył tułów, pochylając się tak jakby zaraz miał się stoczyć wprost na głowę, co wbrew pozorom pomagało mu się płynniej przemieszczać. Mógł co prawda w pełni się w wyprostować, jednak postępująca od kilku dni deformacja jednego z kolan ograniczałaby mu swobodę ruchów. Wciąż był zbyt pokraczny by czuć się pewniej w jakimkolwiek ułożeniu ciała. Jednocześnie zbyt ciężki by osiągać pion i zbyt długi by pozostać w poziomie. Nietknięta kalectwem ludzka dłoń wsparła się o grunt, wyzwalając z jego wnętrza salwę zbolałych jęków.
Dyszał jak pies po spacerze w upalne lato. Zalany potem, zmęczony, ociężały posiłkiem i, co najważniejsze, poraniony przez Liama szybko złapał zadyszkę. Biegi długodystansowe nie były jego konikiem, zwłaszcza kiedy proces trawienny niedawno pochłoniętej surowizny zdawał się przechodzić w fazę główną. Pochłonięty obieraniem właściwego kierunku zwolnił, przechodząc w umęczony, zasapany trucht. Drapieżnik był z niego w chwili obecnej jak z koziej rzyci piszczałka, nie ujmowało mu to jednak wcześniej zaprezentowanego uroku. Gubiona w procesie przyswajania wirusa postać Junichiego znacząco różniła się od właściwego Sabbatha.
W pewnym momencie obejrzał się i ze zgrozą skonstatował, że nieznajomy nie odpuścił. Śledził go zupełnie bez wysiłku, trzymając się na tyle daleko by wyglądało to jeszcze bardziej podejrzanie niż zwykłe dopadnięcie i powalenie. Naoki myślał. Nie poddawał się instynktowi, chociaż nie mógł go w pełni odrzucić. Bał się mężczyzny, ciągle wspomagając wyobrażenia Wymordowanych jako bezdusznych ożywieńców jedynie do pochwycenia i pożarcia. Zupełnie już nie pamiętał że jeszcze chwilę temu sam najdokładniej odpowiadał temu opisowi. Bo i skąd, skoro nie był wtedy sobą? Nie mógł uciekać w nieskończoność. On się męczył, kiedy Liam zdawał się dopiero rozgrzewać. Dlatego postawił wszystko na jedną kartę, obniżając się jeszcze bardziej i w momencie, gdy wspierał większość ciężaru na lewej nodze wybił w przeciwnym kierunku. Wcześniej nabrany rozpęd zafurkotał nim jak chorągiewką i zdawało się że zaraz zaliczy glebę, jednak ostatecznie utrzymał pozę i rzucił się w kierunku mężczyzny. Osiągnął go w pięciu nieskoordynowanych krokach, dzikim przekleństwie wymamrotanym w ugryziony język i niewielkiej garści kurzu, który zebrał ręką i cisnął w oczy Wymordowanego. Miał nadzieję, że filmy jakie oglądał w mieście nie były kłamstwem i to naprawdę zadziała. Wcześniej, gdy krokodyl pokazywał dominację charakteru starając się zmusić go do spuszczenia głowy działał w sposób politycznie poprawniejszy. Junichi chciał pokazać mu że jest górą nieco agresywniej. Pchnął go łapą, chcąc wywrócić i przygnieść, licząc że zaskoczenie zdziała większość roboty. Obnażył zęby w zwierzęcy sposób, cicho stękając zamiast głośno zawarczeć. Nie dało się przeoczyć że poza pokazową agresją był przerażony. Przerażony w taki sposób, że napięte mięśnie tańczyły pod cienką skórą kurcząc się nerwowo, zaś jego rozwarte szeroko powieki uwidaczniały każdą żyłkę i przebarwienie białka. Tłamsił w sobie chęć zadygotania i ponownej, bezowocnej ucieczki.
- Zostaw... W spokoju. Mnie. Bo... Bo... – Bo co? Bo go zabije? Śmieszne, wszak przecież wcześniej nawet tego próbował. Groźbę więc można było potraktować bardzo poważnie pomimo że zabrakło mu słów i motywacji by ją do końca wyartykułować.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Nawet się nie męczył. Spacerowy krok tylko dodawał mu uroku. W taką pogodę jak ta to nic, tylko wyjść na spacer po śmiertelnie niebezpiecznej desperacji, prawda? Liamowi brakowało jeszcze tylko kocyka i koszyczka wypełnionego pysznościami i śmiało mógł zdobywać wyżyny pustynne, pokontemplować nad sensem życia, obserwując z zaciekawieniem piękno wydm i nielicznej fauny i flory. Mógł się jeszcze odwrócić na pięcie i zawrócić do miasta. Albo do kryjówki. Przecież wcale nie musiał sobie głowy zawracać jakimś wymordowanym. Ale chciał. Tak bardzo chciał... właściwie to co on chciał? A tak, przejąć kontrolę nad wymordowanym w najmniej inwazyjny sposób jaki się da. Pomóc mu trochę. Zrobić coś... dobrego, bo jego lista złych uczynków była bardzo, bardzo długa, a kolejne punkty przychodziły same z siebie. Podobno samym swoim istnieniem, przeczącym prawom natury, popełniał już kilka grzechów.
Niedźwiedź szedł coraz wolniej toteż sam musiał też zwolnić, żeby zaraz nie za bardzo zbliżyć się do wymordowanego. I tak był bardzo, bardzo blisko, może nawet przekroczył już założone kilkanaście metrów, których przekroczyć nie chciał ze względów bezpieczeństwa. Podrapał się po policzku. Zajęcie trochę nużące, ale hej, miał co robić w zasadzie, to było lepsze od leniwego czyhania na nieostrożnych, żeby ich przypadkiem okraść.
W pewnym momencie gdzieś spojrzał w bok, na chwilę, żeby się rozejrzeć, czy czasem nie ma czegoś innego w pobliżu co mogło stanowić zagrożenie. I to był błąd. Akurat w tym czasie wymordowany, za którym szedł postanowił się obrócić i zaszarżować na nieostrożnego Liama. Zaskoczony, jedyne co w tej sytuacji mógł zrobić, to skrzyżować ręce przed twarzą i klatką piersiową, żeby czasem po nich nie dostać. Piach do oczu mu się nie dostał, bo się osłonił w porę, ale padł na plecy, boleśnie, z głuchym łomotem, a jakby prąd przeszył go od kręgosłupa po kończynach. Zaraz po tym odczuł ciężar na sobie, chociaż jeszcze oczu nie otwierał, bo nie chciał, by pył, który wzleciał do góry przy upadku, dostał mu się niechybnie do oka, oślepiając już całkiem. Trzeba było chwilę odczekać, zanim kurz opadł, ale jak już tylko odrobinę się przejaśniło, otworzył powieki, patrząc zrezygnowanym wzrokiem prosto w twarz wymordowanego, który nad nim sterczał.
- No już, spokojnie. Uspokój się.
Liam nie tracił krwi nawet w tak niebezpiecznej sytuacji jak teraz. Nie bał się, bowiem w każdej chwili mógł przybrać drugą postać i samym ogromem swojego cielska odepchnąć niedźwiedzia. Mógł, ale tego nie robił, jeszcze nie. A mało brakowało, bo z zaskoczenia zaatakowany był gotów już posunąć się do ostateczności. Najwyraźniej jednak wymordowany nie postanowił go zabijać, jeszcze.
- Nie ma powodu, żeby się unosić. Nie jesteś przecież bezmyślnym zwierzęciem, prawda?
O dziwo, mówił wyjątkowo powoli i spokojnie, jakby tłumaczył dziecku coś całkiem trudnego do ogarnięcia. Liam widział, że sytuacja była dość trudna. Jeśli będzie próbował się teraz narzucać, to niechybnie dojdzie do kolejnej konfrontacji, tym razem nie z powodu pożywienia. Musiał wszystko przemyśleć dwa razy, zanim cokolwiek powiedział. Ale wzroku nie spuszczał z niedźwiedzia. Dalej na niego napierał, ale nie słowem, tylko spojrzeniem. W dość delikatny i subtelny sposób. On się nie bał. Bywał w gorszych sytuacjach, a i z tej łatwo jest wybrnąć. Na razie jednak czekał aż wymordowany odetchnie, odsapnie i wyrówna swój oddech, bo na razie to tylko się denerwował. Emocje brały górę i Liam to widział.
- Nie rób niczego głupiego.
Tutaj już zabrzmiał trochę bardziej złowrogo. Skoro po jednym razie wymordowany był gotów ponownie zabić, tak samo Liam mógł się wciąż obronić. Niedźwiedź powinien mieć to na uwadze, chyba, że już całkiem z paniki odebrało mu rozum.
                                         
Liam ♥
Chart     Poziom E
Liam ♥
Chart     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

- Nie jestem zwierzęciem! – Sabbath zaryczał, jakby w jego trzewiach siedział nie martwy człowiek, tylko najprawdziwszy, poruszony do żywego lew. Wcisnął sfutrzałą łapę w Liama, pazurami nieostrożnie żłobiąc dołki w miękkiej skórze Wymordowanego. Zirytował się jego uwagą, tego nie można było nie zauważyć. Nastroszył niczym kacza mama w obronie jajek, wyciągając szyję i krzywiąc buzię w jeszcze brzydszym grymasie niż przyjmował do tej pory. Jednym z nierównych zębów zaciął się we wnętrze policzka, co skrzywiło go tylko mocniej. - Łazisz za mną – natychmiast przestań – dodał, jeszcze nie nie podnosząc się z niego. Uniósł ponownie górną wargę niczym poirytowany wilczur, tudzież rozbawiony osioł. Podniecony w tym bardziej poważnym i mniej rozrywkowym sensie falował tułowiem w uspokajanym na siłę oddechu. Zaciągnął się mocno jego zapachem, by go zapamiętać i omijać szerokim łukiem miejsca, w których go wyczuje. Chociaż... Wracał do domu, a tam go raczej nie powinien spotkać.
Przycisnął go ostatni raz, wrzynając łapę gdzieś na wysokości złączenia mostka i szyi. Nie zaciął skóry, chociaż pewnie wywołałoby to nieco lepszy, bardziej makabryczny efekt. Niezdarnie zsunął się z powalonej kłody, natychmiastowo odsuwając na pięć długich kroków i przykucając na napiętych udach. Ręką, w której wciąż tkwiły odłamki szkła potrząsnął, jak gdyby chciał się ich w jakiś prowizoryczny sposób pozbyć. Nie patrzył się na nią. Dobrze wiedział że krwawi, jarzy się ostygłą czerwienią i nie prezentuje jak na rozkładówce. Dobrze wiedział też że ostatnim razem gdy się tym przejął, skończył rzygając pod siebie żółcią i panikując bezwiednie raz za razem. To by go jedynie osłabiło, a na to nie chciał sobie pozwolić w obliczu towarzystwa, jakim go obdarzono. Nie był ani wdzięczny, ani złakniony dalszej rozmowy. Najprawdopodobniej najchętniej przetrąciłby Wymordowanemu obie nogi w okolicach miednicy i pozostawił, by ten zdechł i więcej go nie niepokoił.
- Nie dociera? Idź sobie. – Spuścił nieco z tonu widząc, że nieznajomy pogrywa w jakąś dziwną gierkę na spojrzenia. Nie znał zwyczajów odmieńców spoza miasta, dlatego nie mógł zaklasyfikować tego jako widma zagrożenia, z drugiej jednak strony pomimo wszystko Liam mógł się szykować do ataku. Zgarbił się, uginając przednią łapę. Coś zaszeleściło tuż obok w niewielkich, z pozoru przerzedzonych krzaczkach. Sabbath uniósł uszy oglądając się w tym kierunku, jednak niczego nie dojrzał. To nie było bezpieczne miejsce dla kogoś takiego jak on. Musiał się dostać do ludzi. Do muru.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

- Jak na moje oko to ta łapa, futro raczej nie są ludzkie.
Oho, czyżby czuły punkt? Liam nieprzerwanie obserwował zachowanie wymordowanego. Stęknął jedynie, kiedy pazury wbijały mu się w skórę. To nie było coś poważnego, na całe szczęście, takie zadrapania to kwestia kilkugodzinnej drzemki jak dla niego. A w zasadzie nawet nie snu, bo takie coś to szybko znika. W mgnieniu oka. Patrzył jak ten się stroszy, jak próbuje wylać na charta swoją frustrację, co go z jednej strony bawiło, a z drugiej wprawiało w lekkie zakłopotanie. To tak jakby w błyskawiczny sposób jeździł palcem po końcówce płomienia i czekając, aż ręka się sparzy. Zarazem ciekawe i trochę straszne.
- No cóż, nie mogę. Jestem ci coś winien.
Mówiąc to, miał na myśli tę skaleczoną łapę. No mógł przecież wyciągnąć mu te kawałki szkła jakie się pewnie zostały w skórze, może nawet jakoś wyczyścić z tej całej krwi i obandażować. Co prawda, jeszcze nie wiedział jak to zrobi, ale Liam był dość upartym stworzeniem, co zapewne wymordowany zdążył już zauważyć. Skoro za punkt honoru postawił sobie pomoc temu nieszczęśnikowi, to dopnie swego, chyba, że ten mu skutecznie to uniemożliwi. Na razie jednak wychodzi na to, że Liam tak czy siak był górą. Sam fakt, że tamten postanowił jednak z nim rozmawiać mimo woli, napawał go nadzieją na dokończenie dzieła.
Znów stęknął przyciśnięty. Powietrze jakie nagle opuściło jego płuca przypominało odgłosem raczej szum niż świst. Zaraz potem zdecydowana ulga. Niedźwiadek postanowił sobie odpuścić? Tak mu wygrażał, a teraz co. Liam podniósł się do pionu, otrzepując siebie z osiadłego pyłu. Westchnął, widząc jak ten trzepie nieporadnie zranioną dłonią, jakby to miało rozwiązać wszystkie problemy. Już miał mu mówić, żeby tak nie robił, bo może tylko pogorszyć sytuację, ale wolał jeszcze przez moment poczekać, aż sytuacja się rozwinie.
Kiedy tak stał, coś mu zaświtało w głowie. Czy ten kierunek, w którym uciekał jego futrzany kumpel, czasem nie było drogą prostą do miasta? Nie tego desperacyjnego, ale tego otoczonego ogromnym murem, którego strzegli zewsząd żołnierze, tam, gdzie mieszkają łowcy? Aż część Liama zajęczała od samego wspomnienia. Jeśli niedźwiedź chciał iść akurat tam, to czekała go pewna śmierć. I nie tylko z powodu miasta - dojście tam to kawał drogi, najeżonej i innymi wymordowanymi i pułapkami, dzikimi zwierzętami... aż mu się żal zrobiło tego biedaka. W tym stanie to jak by tam dotarł i nie padł po drodze, to byłoby cudem.
- Nie pójdę. A ty nie możesz iść w takim stanie pod mury, jeśli to jest twoim celem. Jesteś wymordowanym. Trupem. Dzikim zwierzęciem, przynajmniej dla tych, którzy tam mieszkają. A trup drugi raz zabity nie wstanie.
Domyślał się, że może chcieć iść do miasta. Sam by chciał, gdyby miał tam jakieś wspomnienia. Ale Liam był pozbawiony własnej przeszłości. Umarła bezpowrotnie i nie tylko fizycznie, ale tez w umyśle charta. Najgorzej. Oczywiście też mógł się mylić, ale jeśli ten biedak nie był świadom tego, że nie należy już do świata ludzi, to trzeba było go w tym uświadomić. Ot, taka mała uprzejmość między wymordowanymi.
                                         
Liam ♥
Chart     Poziom E
Liam ♥
Chart     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Zjeżył się jeszcze bardziej. Liam był mu miły jak dżuma ludzkości. Nie dość że przyczepił się do niego jak rzep do ogona, to jeszcze prawił niezrozumiałe morały jak gdyby licząc, że ten ochoczo przyklaśnie i nagle zmieni sens swojego istnienia. Znał to, ktoś kiedyś mówił podobnie. Był wtedy zamknięty i skazany na samotne umieranie, ale nagle obudził się w jakimś brzydkim domu, a potem... Potem było czarno. Głód, postępujące zniekształcenie, ból i dyskomfort całego, zmieniającego się ciała. - Bynajmniej. Nie jestem trupem, żyję. Nie jestem zwierzęciem – powtórzył, potęgując wyznanie akcentem łapy uderzającej nagle o ziemię. Wzniecony kurz zawirował dookoła, spiralą jasnej mgiełki przesłaniając jego poirytowaną sylwetkę. - Jestem chory, muszę dostać leki. Przegapiłem dawkę i... Ach, co ja się będę głupiemu tłumaczył. Odejdź, bo.. Bo zrobię Ci krzywdę.
Trzepnął niedźwiedzią łapą powtórnie, wzniecając kolejną, niegroźną kurzawę. Zatrząsł się aż od brzydkich insynuacji, jakoby przestał być Junem Naokim. Przecież jeszcze niedawno był po prostu obywatelem, dlaczego miałby się adaptować do nowej roli? Desperacja niczego mu nie oferowała. Niczego poza męczącymi wszami pokroju Wymordowanego wlepiającego w niego spojrzenie. Zbliżył rękę do twarzy, zębami chwytając za największy kawałek szkła jaki wyczuł. Pociągnął za niego, szorując po obłej krawędzi górną trójką. Westchnął cierpiętniczo gdy wierzch dłoni zapiekł od poruszanego obiektu. Natychmiast puścił, odsuwając rękę od twarzy i ciskając nią na ziemię w akompaniamencie bolesnego skowytu. Nosz do kurwy, dlaczego pakował się w podobne maniany. Wierzgnął piekącą ręką, walcząc z nieprzyjemnym mrowieniem rozchodzącym się po wszystkich palcach i śmiało biegnącym aż do łokcia. Wsparłszy się na łapie podźwignął się do umownego pionu i postąpił kroku we wcześniej obranym kierunku. Splunął na ziemię krwią wymieszaną ze śliną i smarknął, wycierając twarz w futro na przedramieniu. Potrzebował lekarza i musiał się do niego dostać jak najszybciej. Wszędobylski brud i kurz oblepiały go nową skórą, twardniejąc na pocie, resztkach nieboszczyka. Sabbath czknął, ale powstrzymał odruch wymiotny, gdy odbiło mu się padliną.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Zaśmiał się. Upór tego pół niedźwiedzia był godny podziwu. Najwidoczniej trafił swój na swego, bowiem Liam nie miał zamiaru przestać, ani rozmawiać, ani też włóczyć się za nim. Im bardziej w to brnął tym bardziej mu się to podobało, taka miła odmiana od codziennego życia. Co prawda, na nudę nie miał co narzekać, bowiem zadbanie o własny kuper w tych warunkach to był czyn nadludzki, ale przecież Liam nie do końca był już człowiekiem. Można powiedzieć, że wirus był świetnym konserwatorem.
- Tak, tak, oczywiście. Jesteś chory, nazywa się to wirusem X. Skoro twierdzisz, że żyjesz, to sprawdź swój puls.
Wzruszył ramionami. Słyszał o takich osobach, w sensie, ledwo dotkniętych wirusem. Umierających. Ten to najwyraźniej spał, albo był nieprzytomny, kiedy wirus się zaczął rozwijać. Oczywiście Liam nie znał tego uczucia, bo umierał w trakcie bardzo głębokiego snu i też wiele, wiele lat spał po tym jak już się zaraził. Także kiedy już w cudowny sposób się przebudził, to już było dawno po wszystkim. Z początku sam nie wierzył, że został zarażony, nie pamiętał też tego dlaczego znalazł się w tamtej komorze. Jak to wszystko się stało, było jedną, wielką niewiadomą. Znakiem zapytania. Dopiero kiedy trafił na anioła, to się zdziwił. Ale jak to, on? Potworem? Wynaturzonym monstrum, zmieniającym się w ogromnego gada?
- Jeśli zechcesz pomocy, to nie krępuj się. Medykiem nie jestem, ale coś tam swoje wiem.
Rzucił tylko w przestrzeń, słysząc jak tamten cierpi, próbując samemu sobie poradzić ze swoim problemem. Oczywiście sporym problemem pozostawał też nieustępujący Liam, który zamierzał doprowadzić sprawę do końca. A przynajmniej do momentu, w którym ten albo zwróci się o pomoc, albo zginie, zastrzelony przez żołnierzy Specu, bo ci na pewno nie będą chcieli mu pozwolić przemknąć się przez mury do miasta. Oczywiście o ile w przypadku tego wymordowanego można mówić o skradaniu się.
Niedźwiadek znów ruszył, a Liam za nim. Chociaż oczywiście nie od razu, podobnie jak na początku. Tym razem jednak zainteresował się bardziej hałasem wydobywającym się z pobliskich krzaków. Coś jak... skrobanie? Wolał póki co nie podchodzić, żeby przypadkiem nie stracić swojego nowego kolegi z oczu. Zupełnie jakby miał on nagle rozpłynąć się w powietrzu. Zawiesił wzrok na rzeczonych krzewach. Coś tam było, ruszało się, zresztą, Liam podskórnie czuł, że coś jest nie tak. Powinien to sprawdzić. Teraz. Zanim by się okazało, że to jest jakieś kolejne zagrożenie pokroju obcych wymordowanych. Zdziczałych. Tego się obawiał, że zaraz jakiś wyskoczy i dopiero będzie problem.
- Co to jest do cholery.
Rzucił tym razem do siebie, mrucząc pod nosem. Zupełnie mu się to nie podobało. Ale odwrócił w końcu wzrok, bo chciał się bardziej skupić na uciekającym niedźwiadku. Niestety, na ich nieszczęście, z krzaków w końcu coś wyskoczyło. Ale szczęściem w nieszczęściu, była tylko wiewiórka, tyle że wiewiórka dziwna, bo trochę większa od typowych przedstawicieli gryzoni, z obdrapanym, zabliźnionym pyskiem i całkowitą ślepotą. I szczęśliwie dla Liama, wiewiórka skierowała swój pysk na niedźwiedzia, a pewnie zwabił ją zapach krwi. Może nawet zapach choroby.
Liam się nie ruszał. Nie chciał zwrócić na siebie uwagi, to po pierwsze, a po drugie... no co, miał ostrzec niewdzięcznika? Obawiał się jedynie, że to nie jest jedyny gryzoń. Zresztą, nawet jakby było ich parę, to przecież co to za przeciwnik dla żyjącego, nie zarażonego pół niedźwiedzia. Pestka.
                                         
Liam ♥
Chart     Poziom E
Liam ♥
Chart     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

- Tak, z butelkami obchodzisz się niczym wirtuoz – sarknął, plując w ziemię po raz wtóry. Nie miał najmniejszego zamiaru pozwalać mu zbliżyć się do siebie. Kto wie co jeszcze trzymał w tej swojej piekielnej torbie. Może igły? Na samą myśl o tym przeszły go ciarki. Parł przed siebie ciężkim, nieskładnym krokiem motywując do wysiłku wszystkie obolałe mięśnie. Nie od razu zauważył to samo co Liam. Nie zwracał uwagi na szelesty w liściach, chociaż jeszcze niedawno zaniepokoiły i jego. Siąpał paskudnie, strzepując głową i prychając.
Pierwszy gryzoń zaatakował go od prawej. Sabbath ryknął wściekle, zataczając się i wierzgając. Wczepiona maleńkimi, ledwie centymetrowymi ząbkami wiewiórka zacisnęła pazurki na zewnętrznej stronie uda. Jun ugiął się jakby nagle doznał bolesnego skurczu, nim załopotał łapą i brutalnie strącił z siebie szkodnika. Fakt że wyszarpał sobie dziurę w spodniach był drugorzędny. Posłyszał pisk, głuche tąpnięcie i trzask kości miażdżonych pod własnym ciężarem. Nieopatrznie nastąpił na zwierzaka, miotając się niczym w dzikim szale. Piekło i bolało, ból zaś koncentrował się na poranionej dłoni, której używał do wsparcia korpusu i pokąsanej nogi. Odsłonięte zęby szczęknęły o siebie zamykając drogę uciekającemu przez usta niskiemu warkotowi. Nie usłyszał dwóch kolejnych napastników ścinających po miękkim piachu od karłowatych zarośli. Dopiero gdy te zapiszczały nieopodal jego uszu, skacząc w kłęby futra gdzie najwięcej krwi zlepiło się w brudno burgundowy wir, Sabbatch wycofał się i obniżył ciało. Ugiął kończyny, przystępując do ziemi i przewalając się na bok, przygniatając jeden ogon i miażdżąc swym ciężarem tylną, rdzawo-burą nóżkę. Szarpnięciem podniósł się natychmiast i kłapnął zębami w jej kierunku, nie sięgając jednak celu. Karykaturalny stwór uskoczył w nieprzemyślanym kierunku i wpadł na skałkę wyzierającą spod piachu. Nie mógł jej zobaczyć, wszak zalepione ropą powieki, chociaż szeroko otwarte, nie kryły pod sobą kulek oczu o ostrym, bursztynowym spojrzeniu. Oczodoły były puste, czy to przez przegnicie, czy wydrapanie zawartości. Zdziczały gryzoń podobnie jak jego poprzedniczka nie widział, koncentrując całą swoją wolę przetrwania na innych zmysłach. Wiewiór zamiótł ogonem po piachu, pisnął głośno i ponowił atak, na który Sabbath był już na szczęście przygotowany. Osłonił twarz łapą, nieintencjonalnie pozwalając by pazury zaorały wcześniej pokaleczone przez Liama miejsce. Ze świstem wypuścił spomiędzy ust powietrze czując zęby ponownie wgryzające się w ranę. - Nie, nie, nie, nie, nienienie! – zaskowyczał, machając ręką jakby przykleiło się do niej coś obrzydliwego. Strzaskana kończyna małego agresora zdawała się mu wcale nie przeszkadzać. Zdawało się że głód był wszystkim z czego się składał, nie wliczając w to okrywy mikromięśni, naskórka i rdzawych, ciemniejących na zakończeniach kłębów futerka. Trzymał się mocno, jak kleszcz odnajdujący nowego żywiciela. Chociaż podłej budowy, okazywał się być nieprzewidywalny i przede wszystkim niebezpieczny. Zwłaszcza, gdy kręciło się ich po okolicy kilka. Naoki złapał stworka palcami nieprzeobrażonej dłoni za ogon, oderwał gwałtem od siebie i wcisnął w ziemię. Ryknął wściekle prosto w brzydką, napęczniałą zbliznowaceniem twarz plując drobinkami śliny, by potem mocno ściskając za fałdy na karku, niczym zbędną rzecz odrzucić w kierunku wymijanych pozostałości ruin. Gryzoń miał tyle oleju w głowie by już nie wracać.
Zaszokowany tą dziwną przeciwnością losu Naoki padł ciężko na brzuch i bezgłośnie załkał.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum

Strona 2 z 4 Previous  1, 2, 3, 4  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach