Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum


Strona 1 z 4 1, 2, 3, 4  Next

Go down

Miejsce i czas: Apogeum Desperacji, około tygodnia temu

Liam od paru dni "wałęsał się" po okolicy jedynego, żywego miasteczka w Desperacji. Słońce nie paliło tak jak latem, chociaż robiło się coraz cieplej. Co więc robił na zewnątrz kryjówki? Szukał. Czegoś ciekawego, cennego, co mógłby potem opchnąć za odrobinę smaczniejszego prowiantu niż żywe, wymordowane mięsko jakiegoś zdziczałego i może jeszcze jakieś ubrania? Bo nie liczył na to, że znajdzie tutaj coś, za co mógłby zdobyć jakieś przydatniejsze rzeczy. Ewentualnie zawsze mógłby pójść pohandlować z aniołami, ale zbliżanie się do murów Edenu było równie kiepskim pomysłem co wyruszanie w nieznane by coś zdobyć. I chociaż był marnym złodziejem, to jednak i tak tutaj była większa szansa by coś dorwać.
Ale biednemu zawsze wiatr w oczy i chuj w dupę. Ani niczego ciekawego nie znalazł, ani też nic bardziej dostępnego. A przecież nie mógł się narazić na ubytek na zdrowiu, bo mógł potem skończyć na stole psychopatycznego doktorka, a tego chciał uniknąć. Liam sięgnął do torby, wyciągając z niej przedostatni kawał suszonego mięsiwa, jakie zabrał ze sobą na wędrówkę. Wyszedł za linię budynków. Nie potrzeba było mu śliniących się, wygłodzonych biedaków pod nosem. A takich to było pełno pod budynkami, w budynkach... nawet jak wyszedł trochę za nie to musiał się pilnować.
Usiadł na jakimś przypadkowym głazie. Obserwował kątem oka tyle miasteczka ile mógł na raz wzrokiem ogarnąć. A większą część uwagi poświęcał jednak jedzeniu. Mimo wszystko, jeszcze nie zaczynał jeść.
Westchnął. Niby wstąpienie w szeregi psów było najlepszym, możliwym wyjściem, ale czasami miał wątpliwości, czy postąpił do końca słusznie. W końcu, zawsze mógł wysiadywać, jak kura na grządce, pomiędzy aniołami, w Edenie. Też przecież źle by nie miał, a wystarczyło by był grzeczny i nikomu nie przeszkadzał. Mógł też jak te nieszczęsne wypierdki, snuć się po miasteczku, zająć się jakąś robotą u pomniejszego sprzedawczyka czy innego kanciarza i też by źle nie miał.
O kościele nawet nie myślał. Już by chyba wolał zdziczeć, niż dołączyć do tej bandy wariatów.
Na samo wspomnienie o tych "Aoistach" aż wgryzł się w kawał mięsiwa. Suche mięso nie było najlepszym posiłkiem, ale za to było względnie czyste i zdrowe. Nie musiał się martwić o to, że nabawi się zaraz jakiejś paskudnej choroby.
Zajrzał do torby. Świeciła pustkami, pomijając parę bezwartościowych szpargałów. Czasem się przydawały, chociażby ta butelka do zbierania ciekawych płynów jak alkohol, ale teraz, ta butelka nie miała nic, podobnie jak Liam. Wypuścił ze świstem powietrze z ust.
- Jak wrócę z pustymi rękoma, to będzie marnie.
Rzucił do siebie, przewracając ciszę wokół siebie. Zagryzając kolejnymi kęsami własne myśli, obserwował okolicę. Może jednak coś mu się w końcu trafi, jakaś biedna duszyczka to zaszantażowania i ograbienia. Nawet jeśli Liam był w tym stosunkowo kiepski.
                                         
Liam ♥
Chart     Poziom E
Liam ♥
Chart     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Węszył jak ogar za zwierzyną. I chociaż mało w tym było polowania, a więcej desperacji i prób ucieczki przed nieuniknionym, wciąż próbował i próbował, pokazując jak silny być potrafi. Wewnętrznie, gdyż z zewnątrz nie prezentował się już tak okazale. W pysku nie miał niczego od, cóż, dłuższego czasu. Gdyby chociaż spróbował zliczyć sobie czas spędzony na obgryzaniu korzonków, musiałby z żalem przyznać że predator z niego marny. W końcu niewiele pamiętał z dnia poprzedniego. Nie chciał tego robić. Długo jeszcze nie będzie dowierzał swojemu losowi, jednak starał się nauczyć żyć jak najlepiej, nie włączając w to niepotrzebnie moralnego kręgosłupa.
Łaził tak, zgubiony w terenie, zmęczony i sposępniały, nie mogąc się wciąż zdecydować na to czy po prostu zagryźć samego siebie, czy rzucić się z kamienia sięgającego wyżej niż jego własny pas. Skacząc na główkę mógłby się prawdziwie nieźle pokiereszować. Trzymał się go wciąż poranny katar, pozwalający mu co i rusz obcierać nos kosmatą, przerośniętą łapą jakby nie miał nic lepszego do roboty. Rdzawo-brunatny meszek porastający znakomitą większość jego ciała płynnie przeradzał się w wiry i fale gęstego, brudno brązowego futra zwieńczonego szpalerem zakrzywionych, masywnych pazurów. Uszy, gwałtem sunąc po skórze w górę głowy piekły, zmieniając kształt, położenie i wypukłość. Całe ciało swędziało jak żer dla pcheł, tarzanie w suchym piachu nie przynosiło jednak ukojenia. Powyginane i nabrzmiałe stawy kończyn dolnych ograniczały swobodę ruchów, czyniąc wędrówkę katorgą samą w sobie, póki o niej myślał. Znał te kształty – nie mógł się dłużej oszukiwać. To co bajał mu nieznajomy jeszcze nie tak dawno temu przybierało formę faktycznego, acz słabego żartu, owocując koszmarami za każdym cholernym razem, gdy kładł się na piaszczystej ziemi i starał odpłynąć na kilka bezpiecznych, chłodnych godzin. Dalej w kierunku ciała wszystko się przerzedzało, kryjąc płynną, zatartą granicę tuż pod podziurawionym strzępem jedynych ubrań, jakie pozostały mu w spadku po dawnym życiu. Skarpetki stargał zanim jeszcze na dobre go pokręciło – z szacunku dla własnej ekstrawagancji zwinął je w zgrabną pacynkę i wsunął do kieszeni, pozostawiając na tłustsze, bardziej wystawne czasy. Wracając, nim przekroczy mury, z pewnością wzuje je na brudne od błota i piachu stopy, uprzednio rozcierając zrogowaciały naskórek o najbardziej chropowaty kamień jaki znajdzie. Powoli przestawał czuć czy stąpa po patykach, kamieniach, czy może stłuczonym wspomnieniu okiennic, gdy mijając opuszczone budowle kukał w okna w poszukiwaniu reliktów cywilizacji. Oddałby nerkę za miskę zupy i nieco ryżu.
Wyjątkowo nieprzyjemne burknięcie z czeluści napęczniałego z głodu brzuszyska powitało go dokładnie w momencie, gdy zdemotywowany bezowocną wędrówką padł na kolana łkając bezgłośnie psalmy do głupoty, ocierając na ponów zakatarzony nos i mieląc w ustach srogie przekleństwo. Nie był szczęśliwy, nie powinien się bez powodu uzewnętrzniać. Wtedy, dokładnie wtedy dostrzegł rozedrgany, definitywnie żyjący kształt gdzieś w zasięgu wzroku, jednak poza zasięgiem jego ostrości. Powietrze dookoła zapachniało nęcąc zmysły wiedzione nadzieją na to, że to nie kolejna fatamorgana, a on nie rzuci się zaśliniony prosto na dorodną, zeschniętą wieki temu dębinę. Bez udziału woli przełączył w mózgu tryb zakatarzonego dzieciaka na równie zakatarzonego, jednak skupionego łowcę okazji. I chociaż nie były to ryby ochoczo wskakujące pomiędzy ostrza zębów, posiłek mógł okazać się równie wdzięczny co syty. Bo chociaż nie ukształtował w pełni swej zwierzęcej okrywy, w bólach każdego ranka dając się pożerać nowej odsłonie, jego zmysłom nie potrzeba było wielkiej ewolucji. Jak każda głodna istota myślał teraz tylko o jedzeniu. Różnica polegała na tym, że rozumiał, iż jedzenie to nie musiało akceptować faktu bycia na celowniku. Zamruczał, opuszczając łapsko wzdłuż ciała i pochylając się w kierunku, z którego już wietrzył wymordowanego. Nie robiło mu różnicy od kiedy ten nie żył, ważne było że zapełni żołądek i pozwoli przetrwać. Szczęśliwie dla okoliczności zbliżył się od zawietrznej, rozkoszując się wonią potu przebijającą delikatny sygnał przeżuwanego suszonego mięsa. Częściowo przeobrażone zęby zaszczękały o własną nierówność dokładnie w tym samym momencie, gdy poprzedzony wysunięciem tylnej łapy pochylił się jeszcze bardziej i przyśpieszył kroku, ścinając najkrótszą trasę wiodącą go do nowego kolegi. Liam miał to nieszczęście, że był pierwszą istotą widzianą od dawna... Bardzo dawna.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Podrapał się po policzku. I bardziej tak wpatrywał się w te rozpadające się budynki, tym bardziej miał ochotę znów wyruszyć na łowy. Ale czy tym razem coś się zmieni? Siedząc tak w miejscu, napawając się ciepłymi promieniami słońca, powątpiewał w swoje szczęście im dłużej siedział. A jeszcze czarniejsze myśli sięgały w głąb jego umysłu, kiedy tak zerkał na tę swoją torbę ze szpargałami. Ale ile można tak siedzieć i nie robić nic? Tak zupełnie?
Jak się okazuje, bardzo długo. Liam czasem tak miał. Wpadał w stan podobny do transu i zapewne jest to wina jego krokodylich genów. Parę razy przyłapał się już na tym i o ile informacje jakie kiedyś dostał były prawdziwe, krokodyle już tak miały i nic z tym nie można było zrobić. Z jednej strony, wyciszał się na zagrożenia z zewnątrz, z drugiej strony mógł w ten sposób wytrzymać bez posiłku tygodnie, podobnie jak bez wody. Ale musiał się przełamać do działania, co jak w tym przypadku, było dość trudne. Tym bardziej, że nie widział perspektyw na zdobycie jakiegoś łupu.
Wiatr smagał jego potargane włosy, kiedy sięgał zębami po kolejnego kęsa, ale w połowie wykonywania tej czynności na moment się zawiesił. Coś mu wyraźnie mówiło, że powinien się ruszyć z miejsca, najlepiej już teraz, ale kiedy się rozglądał, to nikogo nie widział. Wtedy też, spomiędzy budynków coś wyszło, na czterech łapach, przez co Liam poderwał się, jakby miało to być jakieś zagrożenie.
Ale nie było. Cokolwiek to było, szybko padło wzdłuż ściany budynku. Chart wpatrywał się w tę osobliwość z maksymalną intensywnością, ale dziwny osobnik się nie poruszał od momentu upadku. I czekał tak, wypatrywał oznak życia, czy też nieżycia, jak to w przypadku wymordowanych, ale nie doczekał się niczego. Kolejny nieszczęśnik, którego głód, choroba czy inne cholerstwo rozłożyło na łopatki? Liam pociągnął nosem. Nie, zdaje się, że to już jest ewidentnie trup. Albo cokolwiek to jest, padło nieprzytomne. Zaraz do tego trupa przybiegł rudawy kocur, obwąchał to coś i ruszył dalej, znikając za ścianą kolejnego cudu wymordowanej architektury.
Wyprostował się, oddychając z ulgą. Skoro nawet kot się tym nie zainteresował, to najwyraźniej nie było to nic istotnego. Liama teraz strasznie kusiło, żeby podejść i sprawdzić, czy nie ma nic cennego przy sobie, ale głos w jego głowie mówił wyraźne i stanowcze nie. Zresztą, ktoś, kto by umarł w taki sposób miałby coś interesującego przy sobie? Chyba, że byłby goniony i zmarł w trakcie. Ale wtedy pojawiłby się ktoś, kto go faktycznie ścigał. Uwaga Liama skupiła się na tym nieszczęśniku. Dalej czekał. Chociaż spokojniejszy o fakt, że to coś nie zbliży się do niego, to wolał jednak uspokoić obawy przed niespodziewanym atakiem.
Siadł znów na kamieniu. No nic, peszek, każdemu może się to przydarzyć.
Jego głowę przeszyło znów nieprzyjemne uczucie, jakby się kto zbliżał. W duchu waz zajęczał, że czego znowu tym razem, ale umysł, przebudzony tą niecodzienną konfrontacją, nie spał i wsłuchiwał się w wiatr jaki nosił się wokoło. Był gotów od razu zareagować. Tyle, że teraz spodziewał się ponownego "ataku" spomiędzy budynków. Do głowy by mu nie przyszło, że ktoś się zjawił poza zasięgiem jego wzroku, chociaż wiedział, że ślepota na jedno oko utrudniała czasem oględziny krajobrazu.
Nie minęła chwila jak się obejrzał i dostrzegł... że coś na niego biegnie! Liam poderwał się na równe nogi, a kawałek mięsiwa, które już miał odgryzać, wypadło mu z gęby. Zdziwienie trwało małą chwilę, kilka cennych ułamków sekundy, zanim jego ciało zdecydowało, że najwyższy czas w końcu się rozbudzić do reszty i zacząć działać. Poświęcił tylko tyle na obserwację, ile zajęłoby mu stwierdzenie, że to na pewno jeden z wymordowanych i ocenienie jak szybko się przemieszczał i jak ciężka może być ewentualna konfrontacja.
Najlepszy pomysł, na jaki wpadł w tym momencie, to było rzucenie przed siebie tego nadgryzionego do połowy kawałka mięsa i spieprzenie na górę kamienia, a ten kamień to taki malusi nie był. Te skromne półtora metra wysokości w najwyższym punkcie wystarczało zupełnie, by móc uniknąć ewentualnego skoku na niego. Chociaż miał szczerą nadzieję, że to coś zainteresuje się tym rzuconym kawałkiem mięsiwa, a Liam będzie miał trochę więcej czasu by obmyślić ewentualny plan. Wbiegnięcie między budynki nie było najlepszą opcją, chociaż na razie jedyną, jaką udało mu się wymyślić. Trzymając się kurczowo palcami kawałka rzeźby terenu, wypatrywał objaw agresji u tajemniczego napastnika. Może nie ma do czynienia ze zdziczałym. Miał cholerną nadzieję, że nie, inaczej faktycznie będzie musiał się salwować ucieczką w zabudowania.
                                         
Liam ♥
Chart     Poziom E
Liam ♥
Chart     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Rzucony mu pod nogi uschły ochłap nie otrzeźwił jego zapędów, wszak zamysłem było zapolowanie na większą zdobycz. Chociaż normalnie nie zdecydowałby się na podobny krok, nie ufając ani własnym siłom, ani potencjalnej potulności ofiary, zassany żołądek przejął rolę centralnego ośrodka dowodzenia, nie pozwalając widzieć mu niczego poza nagle kurczącym się i wyskakującym na skałkę kształtem. Nim dotaszczył się w miejsce wcześniej anektowane przez nieznajomego, ten zdążył dość wygodnie umościć się w nowym schronieniu, pozostając poza zasięgiem jego łap jedynie na moment. Sabbath zawył nisko, tnąc przerwy pomiędzy gardłowym warkotem krótkimi, niezrozumiałymi melodiami. Zarył pazurami przekształconej dłoni w ziemi, spinając się i wyciągając w jego kierunku kark, gdy już wytracił prędkość i obił się o kamień, jak gdyby ten wyrósł przed nim znienacka. Nie panował nad przyrostem masy. Teoretycznie na desperackiej diecie powinien zmaleć, ściągnąć się i zelżeć, jednak nieadekwatnie do ilości przyjmowanego pokarmu rósł. Obtaczał się ciągle bezkształtną masą skóry i futra, wyginając korpus ku ziemi w zniewolonym, zwierzęcym pokłonie, niezdolny do skoordynowania ruchów na tyle, by wygodnie i pewnie stanąć jedynie na nogach. Misie potrafiły robić podobne sztuczki, jednak przewaga wyrośniętej, karykaturalnej niedźwiedziej narośli na zwyczajnym ciele stereotypowego Azjaty chwiała jego równowagą niczym poranna bryza proporcami na maszcie. Ledwie półtorametrowy kamień nie powinien stanowić dla niego wielkiej przeszkody. Miał do dyspozycji dość solidne oparcie i pewnie skorzystałby z niego, gdyby podczas bezmyślnej gonitwy nie wyostrzył zmysłu powonienia, powoli dając dojść do siebie innym, równie przyjemnym zapachom. Nie był rekinem – nie wyczuwał kropki krwi w oceanie. Jednak potrafił zlokalizować kuszący, niewielki kawałek mięsiwa, który wcześniej przypadkowo przeoczył. Zanęta Liama, chociaż z opóźnieniem, krańcowo zadziałała, wycofując powarkującego Sabbatha niżej na ziemię. Nie stracił bynajmniej nim zainteresowania. Chwilowo zdekoncentrowany odsunął jego obecność na dalszy plan, rozglądając się jak w gorączce za kawałkiem suchoty. Lokalizując go, sięgnął po niego normalną ręką i natychmiast wpakował go sobie do buzi. Nie dbał o to, że mięso leżało na ziemi. Nie dbał o to, że prawdopodobnie albo on, albo Liam wdeptali go w grunt i docisnęli własnym ciężarem. W jego pojęciu studencki kwadrans nie istniał – nie uznawał piętnastu minut przydatności do spożycia zaraz po porzuceniu.
Przemielił w zębach drobinki kwarcu, mięśni i własnej dumy, dysząc od podnieconego biegu. Z bólem mięśni przełknął rozgryzioną papkę i ostatkiem trzeźwego człowieczeństwa otarł ślinę z buzi. Nędzny ochłap mu nie wystarczał. Potrzebował zdecydowanie więcej by zaspokoić trawiącą go od środka boleść. Nie otrząsnął się z letargu wywołanego głodem. W brzuchu zaburczało mu jeszcze głośniej, dlatego obrócił się we wcześniej obranym kierunku i ponownie wyciągnął w kierunku mężczyzny na kamieniu. Szybko dźwignął się do ponownego półpionu, oparłszy o skalną ściankę i ponawiając atak. Napinając uda wzniósł się na palce, sięgając wysoko – zacznie dalej niż uprzednio.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Wszystko szło w kompletnie złym kierunku i zupełnie nie tak jakby sobie tego życzył. Niemała kupa niedźwiedziopodobnej masy przemieszczała się szybko, ale na całe szczęście, ku starannie wykonanym obliczeniom w sekundę przez Liama, zdążył się wdrapać na tę dość marną osłonę. Kompletnie nie spodziewał się natrafić akurat na jakiegoś zdziczałego wymordowanego, a wszystko wskazywało na to, że taki przypadek mu się zdarzył. To było bardzo, bardzo niedobrze. W innym wypadku mógłby po prostu spróbować się porozumieć, ale gadanie do zwierzęcia mogło najwyżej odwlec to co nieuchronne. Serce mu waliło jak z młota. No i co on miał w tym momencie zrobić? Zmiana formy nie wchodziła w grę, bo nie chciał stracić ubrań, które i tak było cholernie ciężko zdobyć, ani też torby, która pewnie sama by się na nim rozerwała w strzępy, bo i tak była poniszczona. On i tak teraz niczego nie zdobył, niczego nie ukradł i nie znalazł, a takie podstawowe rzeczy jakie miał przy sobie? Musiałby... żebrać. A o tym absolutnie nie było mowy. Nie po to przez cały okres swojego krótkiego, wymordowanego życia, robił wszystko by chociaż żyć na poziomie.
Kiedy, dzięki bogu, tamten zajął się tym co Liam po sobie niby niechcący pozostawił na ziemi. Dało mu to odrobinkę czasu by się przyjrzeć wymordowanemu i przy okazji wymyślić jakiś sensowniejszy plan niż próba ucieczki, która prawdopodobnie zakończyłaby pościgiem i dorwaniem biednego Liama poprzez powalenie przez tak wielkie cielsko. Na dodatek, jeszcze zanim w ogóle minął linię budynków. Tylko co by to zmieniło. Nawet jeśli miałby dużo szczęścia i wpadłby w apogeum, to wciąż pozostawał problem mentalności mieszkańców, bo przecież nikt by mu ot tak nie pomógł. Może niedźwiedź zainteresowałby się kim innym, albo zdezorientowany zrezygnowałby, ale też chyba nie miał na co tak liczyć.
Wziął to co miał pod ręką - szklaną butelkę - którą roztrzaskał o będący pod nim kamień. Tak powstały tulipan był na razie jedyną alternatywą, która mu przyszła do głowy i była bardziej sensowna niż to co wymyślił na początku, czyli skopanie próbującego się do niego dorwać obcego, po łapach czy po głowie. I jak raz, przynajmniej wpadł na ten pomysł szybko, co mu się przydało, gdyż już widział, jak tamten zjadł to co leżało na ziemi, wchłaniając pewnie kawałek mięsa szybciej niż odkurzacz.
Musi byś strasznie wygłodzony, pomyślał w jednej chwili, w tej samej, w której zamachnął się tym swoim szklanym tulipanem i wbił w nadchodzące łapsko z całej siły jaka w tym momencie dysponował i wyszarpał swoją jedyną broń równie szybko, żeby przypadkiem się jej nie pozbawić w tak beznadziejny sposób, jak zostawienie jej w tej łapie. W razie gdyby próbował jeszcze raz, był gotów tym razem zadać mu cios między oczy. W pysk. No gdziekolwiek, gdzie by go bardziej w ten sposób zabolało.
- Wynoś się! Tam masz trupa, jego sobie zjedz!
Wykrzyczał w desperacyjnym ruchu, bo chociaż wiedział, że prawdopodobnie żadne słowa nie dotrą do wygłodniałego pół zwierzęcia, to gdzieś na dnie swojego martwego serduszka wciąż żywił nadzieję, że może jednak uda się dogadać, omijając zgrabnie starcie, które za wszelką cenę chciał uniknąć. To już nawet nie chodziło o to, że coś by stracił, ale Liam prawie wcale nie potrafił walczyć w zwarciu inaczej niż w swojej zwierzęcej formie.
                                         
Liam ♥
Chart     Poziom E
Liam ♥
Chart     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Zaskowyczał cienkim, wysokim trelem, boleśnie nadziewając się na wyszczerbione szkło butelki. O ile stopami mógłby przejść po węgielkach i niekoniecznie denerwowałby się ich rozpaleniem, to ręce i wszystko co z nich pozostało poza pazurami nadal czuło w sposób normalny. Zachował się przez chwilę jakby nauka przyszła natychmiastowo; wycofując nieco łapę wysunął język, przetaczając nim po niewielkim, krwawym wykwicie. Liam nie narobił mu większych szkód, chociaż intencje miał dostatecznie dobre by wbić tulipana głębiej. Nie zszokował jednak Sabbatha na tyle, by zrezygnował. Bubu w miejscu dawnego śródręcza sklasyfikowane zostało jedynie jako drobna niedogodność, nawet na chwilę nie przywracając mu ludzkich odruchów. W mniejszym stopniu myślał głową, w większym wciąż pustym brzuchem, którym przytulił się do skałki. Jedną se stóp oparł o jej nierówność, próbując użyć jako prowizorycznej półeczki, by podciągnąć się wyżej w kierunku zdobyczy. Przeraźliwy głód jaki pustoszył jego wnętrze dopominał się reakcji w rytm każdego zaciśnięcia kiszek.
- Nnnghrr. – Westchnął cierpiętniczo, spinając się, lekko kurcząc, by w następnej chwili unieść nieco, napierając na kamień i wyciągając przeobrażoną łapę w kierunku Wymordowanego. Normalnie nie jadł mięsa dużych ofiar. Normalnie zadowoliłby się jakąś rybą, czy owocami i poszedł dalej w las, kontemplować istotę istnienia. Jeszcze normalniej zasiadłby do stołu i pochwalił się znajomością obsługi noża i widelca, to jednak było daleko za nim. Tak daleko, że nie pamiętał już, która strona była jeno trzymadłem, a którą wpychało się pomiędzy wianek zębów by karmić samego siebie. Nierówność uciekła mu spod stopy owocując zjechaniem na wcześniej obraną wysokość i pozycję, bolesnym przejazdem brzuchem po kamieniu i lekkim, nic nieznaczącym obiciem sobie okolic podbródka. Ponownie przejął się tym jak żółtym śniegiem zimową porą. Bardziej frasująca była zwierzyna tuż przed nim, nad nim, przy nim, pachnąca strachem, słonym potem i suchym mięsem. Sabbath wysunął koniuszek języka, wilżąc sobie górną wargę. Chociaż wciąż nie był niedźwiedzim suchoklatesem, instynktownie naparł na kamień, starając się go rozbujać i być może strącić w odmęt własnych zębów siedzącego na nim degenerata nastającego na niego z bronią. Wycofał wyciągniętą ku niemu łapę, opierając ją wewnętrzną stroną o kolejny występ, na którym w razie konieczności mógłby się mozolnie podciągnąć iiiiii pchnął. Wydawał z siebie w tym samym czasie odgłosy świadczące o wzmożonym wysiłku i chociaż w małym, misiowym rozumku wydawało mu się że ruszył okową osadowych murów obronnych, jego wysiłek poszedł na marne. Potrzebowałby pełnej transformacji by ruszyć tego kloca, a i tak nie byłby pewien efektu. Dopiero zaczynał pracę na etacie drapieżnika – nieznane mu były arkana radzenia sobie z przeciwnościami losu. Załkał cicho, gardłowo i wyciągnął ku Liamowi tym razem w pełni ludzką dłoń, zakończoną nie pazurami lecz dawno nieprzycinanymi paznokciami o imponującej, ziemisto-krwistej żałobie. Posmak niedawno przeżutego mięska spłynął mu po gardle wraz z zebraną śliną. - Gheesć. Ghiesć. – Pociągnął zakatarzonym nosem i pozostawił niemądrze otworzoną buzię, niuchając za kolejną porcją jadła. Słowa faktycznie miały dla niego znaczenie drugorzędne. Liam mógłby równie udanie przekazać mu bilet na Karaiby i życzyć przyjemnej podróży.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Otworzył zdziwiony buzię. No, kompletnie nie spodziewał się tego, że po prostu jego cudowny plan spali na panewce i w zasadzie to, co w przypływie geniuszu obmyślił - w ogóle się nie sprawdzi. To raczej miało wyglądać tak, że niedźwiedź się przestraszy nagłego ataku i się rozmyśli, albo chociaż nie będzie tak chętny do wspinaczki. A tu dupa, jedynie sobie łapę oblizał. Co to za jakiś niezniszczalny paszczur. Oczywistym, że nie chciał go jakoś specjalnie skrzywdzić, bo Liam nie był bezduszną bestią, to w ferworze walki od razu rzucała na drugiego, ale tak czy siak powinien jakoś zareagować, a na pewno nie... nie w ten sposób! Chart zmarszczył brwi w wyrazie niezadowolenia.
Nie miał jednak dużo czasu, bo niedźwiadek okazał się niezmordowanym predatorem i ponawiał swój szturm na beznadziejną twierdzę krokodylka. Jednak jak na tak beznadziejną fortyfikację, to okazywała się póki co skuteczna, bo przecież niedźwiedź jeszcze nie dorwał biednego wymordowanego na szczycie. Odruchowo parsknął, kiedy ten ześlizgnął się w pięknym stylu. Wtedy też, jakaś drobna cząstka Liama wykazała, w nieodpowiednim momencie, odrobinę zrozumienia dla tej włochatej bestii pod nim. Chociaż akurat Liam polował w przypadku głodu, to jednak nie mógł oczekiwać, że ta karykaturalna wersja niedźwiedzia równie dobrze sobie radzi. To właśnie teraz widział, jak próbował dorwać charta, kurczowo trzymającego się swojej niezdobytej, kamiennej ostoi.
Wiat zawiał tym razem od strony budynków, w tym niedoszłego trupa leżącego nieopodal. Smród częściowego rozkładu, alkoholu i pewnie jeszcze paru innych używek rozwalił Liamowi nozdrza, na chwilę odrywając go do jego nieszczęsnej sytuacji. Rzucił coś pod nosem, wiązankę bliżej nieokreślonych przekleństw. Może niedźwiedziowi też to przeszkodzi?
Ale nie, ten zaczął znów okupować jego biedny głaz, który niczemu nie był winny. Oż ty mendo nieczysta, rzucił w myślach, tym razem jednak nie hamując się niczym i z całej siły wbił pozostałe w dłoni szkło, w jego odsłoniętą dłoń. Ludzką dłoń. Trochę mu przy tym było żal niedźwiadka, że teraz to już na pewno go pokiereszował, ale musiał to zrobić. W świecie pełnym zdziczałych wymordowanych nie było miejsca na żale, a przecież i tak nie rzucił się na tego futrzaka z zębiskami, tylko kulturalnie chciał mu dać do zrozumienia, że nie jest zainteresowany opcją skończenia jako podwieczorek.
Ale, żeby nie być całkiem chujem, dziadem i w ogóle skurwysynem, co całkiem nie ma szacunku do biednych zwierząt, to wyciągnął z torby ostatni kawał mięsa, jaki mu się pozostał i rzucił temu niedźwiedziowi. A, że nie celował za bardzo, to pewnie ten kawał mięsa nawet mu na łeb prosto spadł. Potem Liam obserwował. Jeśli ten dalej będzie próbował tanich sztuczek, ze wspinaniem się na kamień, to tym razem go skopie. Szkła już nie miał (co trochę nad tym faktem ubolewał) bo jego piękny tulipan był już w niedźwiedziowej łapie.
- Spróbuj tylko coś kombinować. Więcej nie mam, naciesz się tym.
I może słów wymordowany nie rozumiał, ale z całą pewnością mógł liczyć się z tonem głosu Liama, który raczej nie należał do tych milutkich i opiekuńczych. Na dodatek jeszcze Liam patrzył na niego z pogardą. No to już on sobie lepiej radził, mimo spędzenia tylu lat pogrążony we śnie, mimo amnezji jakie siała spustoszenie w jego umyśle.
Powinieneś być milszy. Pamiętasz jak tamci ci pomagali? Może też potrzebuje pomocy. Może też jest tylko zagubionym wymordowanym, który nie radził sobie z własną naturą.
Obserwował. Mięśnie wciąż były napięte, a chart od czasu do czasu marszczył brwi i nos, kiedy tylko wiatr zawiał smród tamtego truposza w ich rejony.
                                         
Liam ♥
Chart     Poziom E
Liam ♥
Chart     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Nie brzmiało to jak skowyt ranionego zwierzęcia. Tak krzyczeć mógł tylko zaskoczony gwałtem na własną nietykalność człowiek, który pojąwszy że właśnie bestialsko go zaatakowano dostrzegł krew, wyrwę w skórze i utrącone, szklane zęby wystające stójką z pokiereszowanego mięsa. Tak krzyczał nastolatek, którego dotąd głównym obrażeniem było obicie sobie kolan po upadku z roweru. Tak krzyczało dziecko, którym wewnętrznie wciąż był, zaszczuty w trzewiach wygłodniałej, nierozumnej bestii. Zawył wysoko, trel zaskoczenia przecinając nutami paniki. Targnął poranioną ręką w powietrzu, odrzucając większe ciała obce i upadając boleśnie na siedzenie. Wsparty na napiętej łapie przekrzywił się na bok, upadając i oddalając się od liamowego kamienia na dobre cztery kroki. Cztery i pół, gdy już zerwał się do ponownego piony, dźwigając na obolałych członkach i dławiąc ponowny szloch. W jego pożółkłych oczach zalśniły autentyczne, ludzkie łzy.
Nie zbliżył się do mężczyzny pomimo szału, jaki teraz nim rządził. Odruchowo rozejrzał się czy aby ten w zanadrzu nie ma większej ilości przeklętych butelek. Popiskiwał jak skopany szczeniak za każdym razem, gdy wspierał się na mniejszej ręce by przerzucić ciężar deformacji na inną partię ciała. Obrona w wykonaniu Liama, chociaż prowizoryczna i powodowana najniższymi instynktami zadziałała nad wyraz dobrze. Nie brał on pod uwagę pominiętego przez rozsądek faktu, że to co go zaatakowało miało prawo być świeże. Junichi nie przybrał jeszcze swojej krańcowej formy, a przynajmniej o tym nie pamiętał. Przeobrażał się, zmieniał, dopiero przyzwyczajał do innej wagi, innego ułożenia członków, innego toku rozumowania. Chciał przetrwać, jednak nie rządziły tym ludzkie, egoistyczne pobudki. Nie uważał się za wartego życia – po prostu nie chciał rezygnować z szansy jaką mu dano przy narodzinach. Musiał przeprosić matkę za to jakim był dupkiem.
Pomimo zawalonych zatok przynosowych wyczuwał większość tego co go otaczało. Poczuł chemiczną zmianę w Liamie, dlatego zamiast zaszarżować na niego całą swoją masą, krążył te kilka kroków od kamienia, co i rusz odciążając krwawiące kończyny by uchwycić pion. Wyższy widział lepiej. Kawałek rzuconego ochłapu otarł mu się miękko o ucho, którym strzepał, spoglądając za siebie w poszukiwaniu fanta, jakim został zaatakowany. Z uwagą przybliżył twarz do ziemi, zginając się w pokracznym pokłonie i przyciskając dłonie mocno do ziemi. Zapiszczał znowu, wysuwając język poza wargi i trąc nim o krwawiące rany. Kawałki szkła sterczące z ręki sprawiały mu nielichy dyskomfort. Napierał na nie językiem próbując wylizać ciało obce, czym czynił sobie kilka dodatkowych drobnych szkód. Nie odwracał się do Liama plecami. Obudziło się w nim zwyczajnie ludzkie przeczucie wykrzykujące w jego głowie że ten jest niebezpieczny. Głucho zaburczał w jego kierunku, kładąc brzydkie, niedojrzałe jeszcze kikuty uszu po sobie, nim wrócił do wylizywania ręki i węszenia za mięsem. Nie był usatysfakcjonowany tak małą porcją, chociaż i tak była to wielokrotność tego czym żywił się ostatnio. Poszukując dalszych, suchych niespodzianek nie przestawał niuchać przy ziemi, niby od niechcenia okrążając kamień Liama w poszukiwaniu dogodniejszego wejścia. Każdy spadek byłby wielką pomocą w dobraniu się do krnąbrnego gnoja, który tak bezkarnie poczynał sobie w kontakcie z Naokim. Pisnął nisko, boleśnie, gdy w kuckach natrafił nieprzeobrażoną dłonią na kamień. Wtedy też zwęszył zapach trupa.
Nagle odwrócił głowę, wciągając powietrze głęboko w skurczone od przemian płuca. Zaciągnął się raz jeszcze i jeszcze raz, dźwigając cielsko do pionu i brzydkim, kaczym chodem przemieszczając się z odwrotnym od kamienia kierunku. Raz jeszcze obejrzał się na Liama niezdecydowany co począć, jednak brzęczący mu stadem rozjuszonych szerszeni głód w brzuchu przejął kontrolę nad jego ciałem. Ciężko przypadł zdobyczy, wciskając w nią pazury niczym w ciepłe masło. Była jeszcze ciepła, krew nie ukończyła ostatniego okrążenia, nie zastygła w żyłach, nie okrzepła na organach, toteż wezbrała ukrytym strumieniem i rozlała się po plecach, na które napierał. Taplał się w niej pyskiem niczym świnia w błocku, nosem tuż przy odzieniu zaciągając się zapachem wygasłego życia. Nie reagował na widok krwi – trauma, chociaż o silnych podwalinach, nie miała jak przecisnąć się poprzez ciężką kontemplację radosnego ukontentowania. Zarył nosem w brudnych włosach, nim pokiereszowaną, ludzką dłonią wyszarpał z otwartej rany kawałek świeżego, ociekającego krwią mięsa i wpakował sobie do buzi.
Potem nagle z zupełnie niejasnych powodów stał się po prostu łapczywy.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Czuł się zwycięzcą. Chociaż w jego głowie tliły się jakieś wyrazy współczucia dla tego wymordowanego, to jednak widząc jak się oddala, czuł się jakby wygrał zloty medal. Można nawet powiedzieć, że stał na podium, nawet jeśli to był tylko głupi głaz. Liam nie spuszczał nawet na moment wzroku z wymordowanego, bo był niemalże pewny, że znów zaatakuje. Chociażby z czystego pragnienia zemsty za wyrządzone krzywdy. Ale czy ten wymordowany odczuwał emocje wyższe jak nienawiść czy zakłopotanie? Trudno powiedzieć. Sam Liam przecież nie miał do czynienia tyle ze zwierzętami, nigdy się żadnym nie zajmował, poza tym jednym, nieszczęsnym incydentem z pewnym kotkiem. Nie to, że chciał zabić kocurka, ale nie znał się na zwierzętach. Wiedział tylko jak je zabijać, jeśli są zdziczałymi wymordowanymi. I jak się przed nimi bronić, tak w większości przypadków. No z niedźwiedziem to akurat nie walczył, ale większość była jakimiś mutowanymi kotami, psami czy innymi drapieżnikami. Takie nietypowe kombinacje jak Liam nie pojawiały się w jego życiu zbyt często, chociaż wiedział, że wśród dogsów poruszają się różnorodne osobistości. Nawet jego właściciel przecież miał nietypowe geny.
A właśnie, ciekawe co też tam Kirin porabiał. Takie wyrwane z kontekstu pytanie wymsknęło mu się trochę bardziej z głowy, kiedy niedźwiadek decydował się zrobić jeszcze jedno okrążenie. Sytuacja była napięta, a on odbiegał myślami. No jednak nie dla niego były takie emocje. Łeb mu powoli pękał od przepływu adrenaliny. Z całego serca życzył sobie i tamtemu niedźwiadkowi, by Liam teraz nie dostał napadu szału. Wtedy to już by się nie powstrzymywał i tamten wymordowany miałby ciężki orzech do zgryzienia, szczególnie w takim dość miernym stanie. A chart nie był tam jakim byle zwierzęciem. Mierzący ponad sześć metrów krokodyl i szczękach najsilniejszych ze wszystkich zwierząt, to dość skuteczna broń.
Zmarszczył brwi. Wiatr targał jego włosami jak chciał, że aż musiał się w końcu podrapać. Mógł sobie na to pozwolić, ponieważ czuł się lepszy od niedźwiedzia. I chyba on czuł to samo. Wygrał. Był lepszy. To wszystko skłaniało Liama do jeszcze większej pogardy dla tego bezrozumnego kundla, ale zarazem też coraz więcej współczucia i zrozumienia. Usiadł na dupie, wciąż będąc na szczycie kamienia, kiedy ten postanowił się oddalić wprost do tamtego trupa co padł całkiem niedawno. Śmierdział, ale najwyraźniej ten był tak głodny, że mu to w zupełności nie przeszkadzało. Ach, też by sobie podjadł takiej padlinki. Ale najpierw potrzymałby ją kilka dni na słońcu, żeby mięsko zaczęło ładnie gnić, wtedy nadawałoby się do konsumpcji. I w zupełności nadgniłe mięso wystarczałoby mu na długie dni i noce. Ale... nie można mieć wszystkiego. I też za często nie mógł sobie pozwolić na takie smakołyki w swoim menu.
Obserwowanie, jak tamten brudzi się krwią, opycha się kawałkami świeżego mięsiwa był całkiem ciekawy. Na tyle, że Liam zupełnie mu nie przeszkadzając, po prostu sobie siedział na kamieniu i rozmyślał. Podobno ochota na przemyślenia przychodzi zawsze wtedy kiedy nie trzeba i było tak tym razem. Miał ochotę podejść i przyjrzeć się z bliska, ale nie miał zamiaru narażać się na kolejną potyczkę. Teraz już nie miał się czym bronić, chyba, że samym sobą. A i w zasadzie stąd miał całkiem dobry widok.
Z boku pojawił się tamten sam kocur, którego widział wcześniej przy trupie. Najwyraźniej zapach krwi go przyciągnął ponownie w to samo miejsce, ale mądry kiciuś, trzymał się z daleka, widząc ogromną kupę wymordowanego futra przy nim. Liam czasem żałował, że nie dostał w pakiecie jakiś bardziej zwinnych genów. Mógłby tak samo podejść w pobliże wymordowanego. No, ale to innym razem, w innym wcieleniu. O ile życie całkiem mu nie zbrzydnie.
Z torby wyciągnął piłeczkę, która idealnie nadawała się do rozładowania napięcia, przynajmniej dla Liama. Memłał ją w paluchach tak jak to miał w zwyczaju, delektując się nieregularną strukturą. Dalej baczył uważnie na niedźwiadka, ale już nie w takim stopniu, jak wtedy, kiedy był okrążany z każdej strony.
                                         
Liam ♥
Chart     Poziom E
Liam ♥
Chart     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Ociekał krwią, mieląc w zębach ścięgna, mięśnie i wciąż parujące ciepłem organy wewnętrzne. Nie pomyślał nawet, że nieszczęśnik, którego właśnie jadł mógł być w zupełnie tej samej sytuacji co i on. Nie dopuszczał do siebie ludzkich rozterek, podświadomie wiedząc że skończyłoby się to paniką, hiperwentylacją i ciuchami do wymiany. Rozszarpany brzuch przyciskał łapą do ziemi, drugą dusząc nieboszczyka za grdykę. Przewrócony na plecy stęknął w ostatecznym pożegnaniu ze światem, nie dostając szansy na ewolucję. Nie jemu przeznaczone było obudzenie się po kilku dniach i zwalczenie wciąż narastającego głodu. Nie dla niego wschody i zachody zdesperowanego słońca. Sabbath żerował, zazdrośnie strzegąc trzęsawiska świeżej krwi i mięsa. Liam miał okazję odejść nie niepokojony, bowiem skupiony na zapychaniu żołądka niedźwiedź nie zwracał już na niego większej uwagi. Mógł ześlizgnąć się z kamienia i wycofać się wpierw w stronę zabudowań, potem do swojego legowiska, pewien że Junichi porzucił trop i zadowolił się w pełni tym, co przed nim leżało. Przesyt dobroci doprowadzi zapewne do późniejszego bólu brzucha, jednak zwierzę głęboko w nim miało to konkretnie pod ogonem. Jadł jakby kolejny posiłek czekał na niego dopiero na drugim końcu pustyni.
Zalany juchą aż po uda nie prezentował się ani okazale, ani uroczo. Świadomość że to nie sok pomidorowy zapewne dodawała mu powagi, jednak uwalone czerwonym wykwitem ubranie, brzuch, broda, okolice policzków i skroni, ręka, łapa i górna część nóg przydawały mu wyglądu koszmarku, na jaki nie chce się natknąć w ciemnej uliczce. Wątroba smakowała najlepiej, chociaż nieobeznany mocno z anatomią Jun nie potrafił jej nawet poprawnie nazwać. Pochylony nad rozgryzionym truchłem przeżuwał porządnie, rozcierając zębami wszelkie stwardnienia i błony. W pewnym momencie usiadł na ziemi, tuż obok swojego nowego, milczącego kolegi i najzwyczajniej w świecie, tak po ludzku, przetarł dłonią wargi, zbierając z nich ociekającą wilgoć. Co prawda roztarł tylko plamę na całą brodę i rękę, jednak psychicznie poczuł się cokolwiek lepiej. Pełny brzuch, chociaż wciąż wzdęty przez długotrwałą głodówkę dawał poczucie leniwej senności. Najedzony Sabbath zamiast oddalić się w bezpiecznym kierunku po prostu siedział przy zwłokach ponawiając pielęgnację dłoni, w którą wciąż wbite były odłamki szklanej butelki. Krew z rozcięcia wymieszała się z krwią obcej istoty, ale nie dbał o to zupełnie. Nie myślał o możliwych konsekwencjach, o zarażeniu, o czymkolwiek. Istniało tu i teraz – pełny brzuch i chwilowy spokój, nim znowu podejmie wędrówkę by wrócić tam skąd przybył. Do domu. Do matki. Do brata.
Uspokoił się nieco, chociaż Junichi wciąż siedział zamknięty w klatce umysłu. To pozwalało mu zachowywać pozory spokoju gdy ponownie pośród woni śmierci i jedzenia wyczuł Liama. Liama i kota, jaki pojawił się nieopodal. Sabbath zgarbił się, krzywiąc brzydko twarz jak gdyby nie domyślał się, że ta nie zdążyła jeszcze się przeobrazić. Nie skończył jeszcze z trupem, dlatego nie miał zamiaru z nikim się dzielić. Wciąż pamiętał co mężczyzna – Wymordowany – uczynił w samoobronie. Zasłonił sobą nieboszczyka, przenosząc się z siedzenia na ugięte kolana. Nie atakował tylko dlatego że czekał, aż nieznajomy pierwszy zrobi ruch. Jarle już by zaczął gadać. Nie, żeby o tym pamiętał.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

W myślach odliczał minuty, jakie pozostały mu na ewentualną ucieczkę. Bo przecież mógł spierdolić i to od razu, kiedy tylko wymordowany zajął się pałaszowaniem świeżych zwłok. Mógł, ale niekoniecznie chciał. Głównie dlatego, że miał ochotę jeszcze trochę odpocząć, bo przecież pewien włochaty jegomość mu to skutecznie uniemożliwił, jeszcze lepiej, nakręcił biednego krokodyla, zmusił do ruchu i wpompowania w własny mózg sporych ilości adrenaliny. A na dodatek pozbawił butelki. Chociaż w tej sytuacji to tamten był bardziej poszkodowany, to jednak Liam też coś stracił. Teraz mógł jednak chociaż odzyskać spokój ducha, przynajmniej częściowo, a oglądanie konsumpcji trupa było na swój sposób hipnotyzujące. A pojawienie się kotka było miłym dodatkiem do tego makabrycznego widoku.
Nie to, że się brzydził. Ale wiedział, jak taplanie się w krwi było problematyczne. Zwierzęciu może nie przeszkadza posklejana sierść, ale Liam nie raz i nie dwa musiał się porządnie wymyć po swoich nocnych rajdach po desperacji. A woda tania nie była. W skrajnych przypadkach nawet wędrował pod Eden i korzystał z tamtejszych akwenów wodnych. Ale było to naprawdę bardzo rzadkie i zazwyczaj jedynie wtedy, kiedy zwyczajne wylizanie się nie zdawało egzaminu. To już bywały takie momenty, że miał i głowę posklejaną krwią, pyłem i piachem, ubrania też prawie całe we krwi i jeszcze krew z piachem w miejscach o których wolałby nawet nie myśleć. Aż się podrapał po policzku, tak go zmierzwiło od środka na samo wspomnienie.
Liam najbardziej żałował, że oddał mu te kawałki mięsa, a gówno i tak nie było za grosz wdzięczne, tylko więcej chciało. No i miało więcej, ale Liam teraz nie miał nic. Tylko swoją piłeczkę i parę szpargałów. Wpatrzył się w tę swoją kulkę, którą nawet nie pamiętał skąd miał, ale znając siebie, raczej nie leżała sobie ot tak gdzieś na środku pustyni, czekając na właściciela. Chociaż był beznadziejny, to czasem parał się złodziejstwem. Jak jak teraz zamierzał od paru dni. Czasem udało mu się nawet coś dorwać, co potem ochoczo zanosił już do swojej norki w kryjówce. Wcześniej to albo miało się szczęście sprzedać od razu, albo pecha i trzeba było porzucać dobytek na rzecz własnego życia.
- Nażarłeś się? To dobrze.
Otrzepał swoje dupsko kiedy wstawał, a potem zgrabnie ześlizgnął się po kamieniu i wylądował dwiema nogami na ziemi. Zarzucił torbę na ramię. Tak, wiele ryzykował. Gdyby niedźwiadek postanowił się znów na niego rzucić, to nie miałby już tyle czasu by znów się wdrapać na szczyt. A jakby nawet miał odrobinę szczęścia przy sobie, to może zdałoby chociaż pokonać większość drogi na górę. Na razie jednak nie miał takiego zamiaru, chociaż w razie czego był gotów. Wolał jednak poddać swoje znawstwo próbie i sprawdzić czy najedzony wymordowany to leniwy wymordowany. A przynajmniej, ociężały. Bo z Liamem tak bywało, ze jak się najadł i to tak porządnie, to nie miał nawet ochoty się przemieszczać.
- To jak, umiesz mówić, czy wirus zabił ci mózg?
Chciał się upewnić, czy było sobie czym zawracać dupę. Chociaż normalnie nie zbliżał się na kilkanaście metrów do zdziczałych, chyba, ze polował, to jednak w tym konkretnym przypadku upodlonego pół człowieka, miał ochotę jednak nawiązać nić porozumienia. Jednak, jakby się okazało, że w ogóle nic z tego nie będzie, to postanowi odejść, póki niedźwiadek jest w wystarczająco dobrym nastroju. Zielona tęczówka jego jedynego oka wyłapywała jakiekolwiek oznaki niezadowolenia, próby ustanowienia na powrót dominacji czy chęci zemsty za poprzedni atak. Może jednak tak źle nie będzie, Liam nie pokazał całego swojego arsenału przed niedźwiadkiem. Nawet jeśli niczego nie miał to mógł przecież blefować.
- Masz może jakieś imię? Albo... cokolwiek?
Może im bardziej będzie mówił, tym w końcu jakieś słowo wpadnie do jego mózgu. O ile jego teoria była prawdziwa i wciąż w tym wymordowanym znajdowały się jakieś szczątki człowieczeństwa.
                                         
Liam ♥
Chart     Poziom E
Liam ♥
Chart     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum

Strona 1 z 4 1, 2, 3, 4  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach