Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Off :: Archiwum misji


Strona 5 z 5 Previous  1, 2, 3, 4, 5

Go down

Hades podniósł łeb i skonfrontował swoje ciemne ślepia z zieloną głębią jego towarzysza. Wydawać się mogło, ze tłumiony w gardle warkot zostaje skutecznie stłamszony i połknięty, nie pozostawiając na jego pysku choć jednego zmarszczenia skóry. Uspokoił się. Zahipnotyzowany niemą komendą, poddał się jej. Ogon zawisł mu przy nogach, język zwilżył nos. Jekyll mógł być już pewny, że zwierzę nie wydobędzie z siebie alarmującego głosu.
  Otoczenie nie zmieniło się. Poza szczurem, który powąchał powietrze i pisnął dwa razy, będąc okryty niewiarygodnym tryumfem; wskoczył ponownie za stertę plądrując resztki i zadowalając się wygraną.
  Cisza i spokój. Nic poza tym.
  Niewidzialna więź jaka wytworzyła się między Jekyllem a Hadesem wydawała czytać ze swoich oczu. Pies po dłuższej obserwacji lisa, odsunął się i ruszył przed siebie, jakby zamierzał ujawnić mu to o czym myślał wymordowany, a myślał o ucieczce. Bez wątpienia.
  Psie łapy odciskały się na kurzu i brnęły przed siebie, mijając kolejne budynki, kolejne skały i martwość — przede wszystkim martwość. To kazało trzymać gardę i nie lekceważyć swobody jaką został uraczony. Hades powąchał ziemię i zatrzymał się dopiero przy moście. Był zawieszony na chwiejnych linach. I przytwierdzony do pali po obu stronach wielkiej przepaści. Tu kończyła się osada. Za niezbyt atrakcyjnym przejściem rozciągał się zawiły korytarz, a wyostrzone zmysły Jekylla mogły bardzo wyraźnie rozpoznać zapach świeżego, mroźnego powietrza. Tam musiało znajdować się wyjście.
  Hades przeskoczył z łapy na łapę jakby niepewny wejścia na drewniany most, który z pewnością poruszy się pod ich ciężarem. Na samym dole nie było widać nic. Szary kamień po kilkudziesięciu metrach przeistaczał się w czerń — mroczą i smolistą. Brak widoczności, i niepewna przyszłość sugerująca o tym co stanie się z nimi gdy most zawiedzie, nie dodawał otuchy. Ale czy mieli jakiekolwiek wyjście?
  Kiedy Hades zaskomlał i wycofał się, za ich plecami rozległ się dźwięk opadających stóp. Był to chłopczyk. Trzymał w dłoni piłkę. Jego umorusana buzia pełna była piegów. Wyglądał na zaskoczonego, jakby wszedł do pokoju rodziców w nieodpowiednim czasie.  
  — Oni już wiedzą — powiedział nagle kiedy skonfrontował swoje jasne spojrzenie z twarzą Jekylla. Wyglądał na przejętego i przestraszonego.
  Gdzieś za plecami dzieciaka rozległ się dźwięk przeładowywanej broni. Niewidzialnej. Zapewne do czasu.


► Temperatura wynosi około  6°C.
Jekyll: ogólne osłabienie, irytujący ból głowy. Pieczenie w przełyku.
► Całkowita swoboda w działaniach.
►  Deadline: 14.06.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Skąd wiedzą? Skąd do cholery? -  chciał zadać te pytanie, ale tego nie zrobił, bo czy odpowiedź miałaby jakieś znaczenie? Nie, nie miało. Był tak blisko, a jednocześnie daleko.
  Spojrzał to na bękarta, to na most i przełknął ślinę. Sytuacja była zła, nie, niemal tragiczna. Nawet Hades spanikował. Ten sam Hades, który warczał na Nine'a. Dr złapał w zęby dolną wargę.
  Myśl, Jekyll, myśl. Musisz stąd uciekać. Spieprzać, gdzie pieprz rośnie, bo jak cię znajdą...
  Nie musiał wcale kończyć. Odgłos odbezpieczanej broni zrobił to za niego. Rozejrzał się odrobinę spanikowany dookoła, ale nie odnalazł źródła tego dźwięku. Byli blisko, ale nie wystarczająco, by strzelić i trafić. Pewnie dopiero przeszukują osadę, a skoro tak... Spojrzenie Jekylla prześlizgnęło się pod sylwetce chłopca. A skoro tak, nie mógł pozwolić mu odejść do swoicho. Wtedy cała uzbrojona po zęby banda zostanie zaalarmowana o jego lokalizacji. Dowiedział się gdzie jest i... Dr wolał nie myśleć co będzie dalej.
  — Jeśli dzieciak krzyknie lub zacznie uciekać, skoczysz mu do gardła i zagryziesz go jak królika — wydał komendą najpierw zdezorientowanemu psu. Ton, jakim się posługiwał, był o dziwo łagodny, ale jednocześnie budujący i pewny. Był z siebie dumny. Odrobinę. Miał cień nadzieje, że ta decyzje wpływanie pozytywnie na współpracę zmrożonego przez chwilową panikę piłkarzyka. — Idziesz pierwszy — rzucił do dzieciaka, celując w niego skalpelem, ale mały nawet nie drgnął. Stał jak sparaliżowany. Jakby zobaczył ducha. Doktor przewrócił oczami. Dlatego nienawidził współpracować ze smarkaczami, naprawdę nienawidził tego robić. Miał już z nim parę razy do czynienia i za każdym razem byli bezużyteczni.
  Obnażył zęby w uśmiechu. Uśmiech nr osiem. Wyćwiczony przed lustrem na specjalne okazje. Okazje takie jak te, gdy musiał kogoś, do czegoś nakłonić. Ręka Jekylla zanurzyła się w brudnych włosach.
  Był szczupły. Doberman ważył około czterdziestu kilogramów. Bernardyn albo siedemdziesiąt, albo siedemnaście. Piłkarz niewiele ponad trzydzieści, a może nawet ciut mniej.
  Dokonał krótkiej kalkulacji, która jednocześnie określała ich szanse na przeżycie.
  — No już — ponaglił. Poczochrał go po włosach, niby to z ojcowską troską, jednocześnie znajdujący się w drugiej ręce skalpel otarł się o dziecięce gardło. Zahaczył nim o grdykę. Na skórze pojawiła się niewielka, płytka rana, ale krew nie zaczęła się z niej sączyć, przynajmniej na razie.  — Jazda. — Niemal wyszeptał, nachylając się nad uchem chłopca i po prostu popchnął go w kierunku mostu w ramach motywacji.
  Do jego uszu doleciał cichy, stłumiony jęk, ale zignorował nań. Hades zawarczał na dziecko. Bernardyn w tym samym czasie zdjął z ramienia torbę.
  — Hades. — Uklęknął przed psem i przycisnął swoje czoło do czarnej sierści na wysokości wgłębienia u jego szyi. — Ten most to nasza jedyna droga ucieczki — przemówił spokojnym, łagodnym głosem, kątem oka zerkając na to, jak chłopiec się waha. Jekyll spiorunował go spojrzeniem pod tytułem pamiętaj, kto uratował ci matkę, bachorze i wtedy po prostu przestał. Wykonał pierwszy, niezgrabny krok. Deski zazgrzytały pod ciężarem jego butów. Drobna dłoń zacisnęła się kurczowo na linie, a piłka w niej trzymana spadła w przepaść.
  Dr nie wychwycił swoim wyostrzonym zmysłem słuchu momentu jej konfrontacji z dnem, natomiast zawiązał swój ekwipunek w postaci apteczki na korpusie Hadesa. Zdjął też buty, które podzieliły los białego pojemnika. Wysłała nań delikatny, okuty troską uśmiech.
  — Widzisz, nic się nie stało — mruknął, ale nie wiedział kogo tak naprawdę chce pocieszyć. Przemawiał  i do psa, i do siebie samego. Ręce mu drżały, gdy zdjął kurtkę i poczuł jak chłód odciska na nim swoje piętno. Zadrżał. — Teraz twoja kolej — zakomunikował zwierzęciu. Jego głos nie stracił na pewności siebie. Był hardy i nieustraszony. Podobno psy wyczuwają lęk, a więc nie chciał takowego zademonstrować czworonogowi. Nie chciał go tez zostawić, chociaż zapewne powinien. Powinien stąd uciekać nawet za cenę psiego życia. No właśnie, życia. Pierwszy raz od niepamiętnych lat poczuł się za kogoś odpowiedzialny. Nie chciał go zawieść. Nie chciał zawieść czworonoga.
  Zaśmiał się bezdźwięcznie w myślach, ale nie przestał się rozbierać. Pozbywając się spodni, usłyszał pierwszy strzał. I wtedy strach,  którą przed momentami trzymał w ryzach, przejął nad nim kontrolę. Wcisnął do kieszeni kurtki skalpel i przemienił się. Przemienił się w swoją nie zbyt imponującą zwierzęcą formę w akompaniamencie gardłowego pisku, który wydobył się z jego gardła w ramach odpowiedzi na ból towarzyszący zmianie postaci. Złapał w lisi pysk złożone ubrania i przebiegł jak strzała po lekko kołyszącym się moście. Minął Hadesa, ale zanim to uczynił, otarł się o jego nogę. Przebiegając między nogami chłopca, kosztem szalika wydał z siebie kolejny pisk. Pisk, który znaczył Hades, chodź. Zrobił parę kolejny susów i odwrócił się, by zanurzyć żółte ślepia w czarnych, jak bezdenna otchłań, która znajdowała się pod nimi. Wzmocnił uścisk zębów na ubraniach.
  Chodź, Hades. Rusz się. Nawet, gdybyś miał strącić tego dzieciaka w otchłań piekła. Nie jest nam potrzebny. Nie jest nam już do niczego potrzebny.
  Pies usłuchał. Zaczął poruszać się znacznie szybciej. Sentymenty musiał pozostawić za sobą, jeśli chciał towarzyszyć właścicielowi żółtej chusty.
                                         
Jekyll
Bernardyn     Opętany
Jekyll
Bernardyn     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Dr Jekyll, znany również jako Kyle.


Powrót do góry Go down

Czas płynący w obitej skałami grocie, przywodził na myśl zamrożonego piasku w szklanej klepsydrze. Miał ulatywać, a jednak trwał i zatykał naczynie, tak samo jak buzująca krew zatykała teraz uszy.
  Chłopiec był przerażony. Widok Jekylla i ostrza muskającego gardło, spowodowały, że krystaliczne łzy napłynęły do kącików oczu dziecka, iskrząc się jak brylanty w szarościach tej czeluści. Niechętnie postąpił kroku naprzód — głos w jego głowie zapewne krzyczał, że to jedyne słuszne posunięcie. Most zaskrzypiał gdy położył swojego brudnego trampka na chwiejnym przejściu. Dźwięk przecieranych starych lin, zawiązanych o pale nie dodawał odwagi ani jemu, ani zwierzęciu, które patrząc teraz ciemnymi jak smoła ślepiami w twarz swojego opiekuna, machało ogonem nisko u samych łap.
  Ostatecznie zamysł Jekylla wypalił. Chłopiec trzęsąc się jak osika przeszedł parę metrów, choć wbrew pozorom, strach nie wywoływał most, którym przecież musiał przemieszczać się wiele razy, a obecność blondyna, którego transformacja mroziła mu krew w żyłach — kilkukrotnie obejrzał się przez ramię, ale nie przestawał iść; piłka już dawno upadła w przestrzeń — wypuściły ją mokre od potu dłonie.
  Za ich plecami rozległ się trzask, a zaraz potem rozniósł się jakiś głos. Kiedy zwierzęce łapy Jekylla dotknęły podsadzki, zza budynków wyłonili się pierwsi uzbrojeni mieszkańcy. Trzymali w dłoniach karabiny, a ich twarze nie wyrażały zadowolenia. Było ich może z pięciu, ale swoją masywną postawą mogliby robić za cała piechotę. Jeden z nich krzyknął:
  — Stać! W tej chwili!
  Ale sus jaki wykonał Bernardyn, był ostatnim na jaki chcieli zapewne spoglądać. Wszyscy zgodnie przysunęli broń do twarzy. Doberman chwilowo oszołomiony zmianą postaci wymordowanego zatrzymał się w miejscu jak kamień, który miał już na zawsze odznaczyć to miejsce psim posagiem. Popchnięty przez lisa dzieciak, zatrząsnął się i upadł na linę, wprawiając tym samym cały pomost wyraźne drżenie. Krzyknął i jęknął, kiedy noga wysunęła się nad przepaść.
  Strzał. To on spowodował, że pies ocknął się z długotrwałego letargu i ponaglił za Jekyllem. Ale było już zbyt późno. Jeden z mężczyzn pobiegł do mostu i złapał dzieciaka za szmaty i zatargał go z powrotem na bezpieczną strefę, a kiedy pochylili głowę osłaniając się przed ostrzałem, pociski wystrzeliły jak popcorn w mikrofali.  Doberman pędził przed siebie choć dziury po strzałach pozostawiały ślady po jego lapach.  Jeden z pocisków przeleciał tuż przy zwierzęcym policzku Jekylla, na tyle blisko, że pozostawił po sobie długi krwawiący ślad pozbawiony rudej sierści.
  — Uciekną.
  — Nie, nie mają szans.
  Głosy przeplatały się z hałasem. Wydawało się, że stalaktyty spadną im na łeb i zabiją, ale czekało ich coś znacznie gorszego.
  Pozostały im ostatnie dwa metry. Hades był z tyłu, ale dosięgał już niemal ogona wymordowanego. Właśnie w tym momencie, oboje mogli poczuć, że droga, która dotychczas przemierzali robi się z wolna pod górkę. Most został odcięty od strony z której biegli. Liny poluzowały się, a oni zaczęli popadać w nicość. Psu jednak udało odbić się tylnymi łapami wgryźć się zębami w skórę na karku medyka i doskoczyć na drogą stronę; huk jaki towarzyszył odbiciu się mostu o kamienną ścianę przeszył nawet mózg.
  Strzały na moment umilkły, jakby i mężczyźni stojący po drugiej stornie oniemieli z tego pięknego, finezyjnego pokazu. Nic bardziej mylnego. Z pewnością już przeładowywali broń — a trwało to tylko ledwie parę chwil.
  — Ogień!
  Strzały rozległy się znowu, a ich nieruchoma pozycja mogła dodać tylko dodatkowej celności śmiercionośnej broni. Jeden pocisk trawił w łapę medyka. Hades pisnął, ale osłaniając ciałem lisa ruszył wraz z nim w kierunku jamy, jaką widzieli wcześniej. Pociski odbiły się od wejścia do tunelu, nie sięgając już żadnego z nich. Jasność bijąca z drugiej strony sugerowała jedno — śnieżyca nadal dominowała Desperację. Widzieli wyjście. Wielkie zaspy były jak dekoracja, która rozpościerała się przed nimi jak dywan.
  Już chwilowo bezpieczni, Hades przysiadł, a po chwili położył się na ziemi. Wydawało się, że po prostu nie potrafi ruszyć dalej z powodu zbyt wielkiego przywiązania, ale krew jaką mógł dostrzec niebawem Jekyll uświadomiła go w czym tkwił największy problem.
  Zwierzę krwawiło z prawego boku. Posoka bawiła powoli ziemię, a zimno jakie dochodziło w otwartej jamy, wprawiało tylko w dodatkowe dreszcze.  Pies położył łeb na ziemi i spoglądnął spokojnymi oczami na medyka, cicho popiskując. Nie wydawał się być zawiedziony. Raczej dumny. Ogon bardzo powoli przesuwał się po ziemi, ale on nie wykazywał najmniejszych sił, aby podnieść się z ziemi. Nawet jeśli wyjście mieli już na wyciągnięcie ręki.


► Temperatura wynosi około  3°C.
Jekyll: ogólne osłabienie, irytujący ból głowy. Pieczenie w przełyku. Krwawiąca lewa łapa.
Hades:  postrzelony w prawy bok.
► Całkowita swoboda w działaniach.
►  Deadline: 27.06.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Odgłosy wystrzałów odbijały się głuchym echem od sklepienia. Brzęczały w uszach doktora, ogłuszając go. Nie słyszał nic więcej, poza głośnym hukiem, rytmicznym bum, bum, bum, przecinającym ciszę. Biegł, po prostu biegł na przód, trochę na oślep, trochę kierując się intuicją przetrwania. Jego kroki z sekundy na sekundę były coraz mniej przemyślane, chaotyczne. Stawiał łapy na oślep, czując pod nimi skrzypiące deski mostu, który kołysał się na wszystkie strony - w lewo, w prawo i znów w lewo, w prawo. Gdyby był w stanie czuć cokolwiek oprócz wypełniającego niemalże wszystkie pory w jego organizmie lęku, najprawdopodobniej nawroty głowy nasiliły się w pakiecie z odruchami wymiotnymi. Rzygałby i przebierał obolałymi, krótkim i na dodatek zwierzęcymi łapami.
  Czując za sobą ciężkie kroki, nie rozejrzał się do tyłu, by upewnić się, czy to Hades dyszy mu w kark, czy może ktoś całkiem obcy. Ktoś, kto za chwilę zamknie jego ogon w silnym uścisku i pociągnie za niego boleśnie, sprawiając, że w oczach Bernardyna stanął łzy. Pod wpływem tych pesymistycznych skojarzeń, zachwiał się, ale nie upadł. Pędził jak strzała przed siebie. Jeszcze kilka susów. Dwa, trzy i znów zobaczysz niebo pocieszał się w myślach, jednocześnie czując nad głową nienaturalny, rwący ruch powietrze. Przelatując nad nią kula zmierzwiła rudą, lisią sierść i chybiła o kilka centymetrów, po to, by ostatecznie zniknąć w mroku jaskini. Za drugim razem nie miał tyle szczęścia. Pędzący w jego stronę pocisk drasnął go w policzek, ale lekarz nawet tego nie poczuł, zbyt skupiony na tym, by panować nad swoimi odruchami. Ciężki oddech wydostawał się spod lisiego gardła. Jekyll rzadko korzystał z usług swojej biokinetycznej formy. Powrót do ludzkiej postaci bolało jak cholera, ale starał się o tym nie myśleć, a właściwie nie musiał nawet się starać. W jego głowie produkcja myśl zatrzymała się w momencie, gdy z opóźnieniem zrozumiał, że łapy oderwały się do skrzypiących desek. Wymachiwał nimi w akcie desperacji w powietrzu, ale to nie sprawiło, że odnalazł grunt pod nogami. Poczuł uścisk w żołądku i zimny powiew wiatru na policzkach. Zacisnął mocno powieki. Szamoczące się w piersi serce podjechało mu niemal do gardła i wtedy silna szczęka zacisnęła się na jego karku. Zanim pojął, że to doberman, skonfrontował się boleśnie z podłożem, z jego pysk wydobył się pojedynczy pisk. Pocisk pistoletu trafił go w łapę. W lewą, tylną łapę. Ból przeszył go na wskroś, chociaż nie trwał długo. Adrenalina nadal działała. Pąkowała szybciej krew do żył, narażając swojego właściciel nad nadciśnienie. Była niczym podwójna dawka pankillera. Uśmierzała ból. Kuląc, odbiegł metr lub pół, by oddalić się jeszcze bardziej od uzbrojonych po zęby tubylców, którzy na własne życzenie odcięli sobie drogę do uciekinierów, a potem zerknął za siebie i wypuścił ze świstem powietrze z płuc. Hades leżał na ziemi, ani drgnął. Z gardła Jekylla wydobył się ponaglający pisk, przypominający odrobinę ryk, ale tylko odrobinę, gdyż budowa krtani lisa nie pozwalała na tego typu niskie dźwięki.
  Chodź, Hades, po prostu się rusz. To nie czas na sentymenty.
  Gorączkowe myśli ułożyły się w jego głowie, a na widok krwi do głosu znów doszła także zagrzebana przez skok adrenaliny panika. Rozpacz w nim zawrzała, jak w czajniku wrzątek. Podbiegł do psa i przyjrzał się dziurze po postrzale. Musnął ją zimnym nosem, ale nie przejechał po niej chropowatą powierzchnią języka. Jego ślina zawierała wirus wścieklizny, którym nie chciał zarazić psa.
  Posłał zwierzęciu błagalne spojrzenie, nie mając zamiaru go porzucić, po tym co razem przeszli. Był niemal pewny, że Tashima upiecze za tą niesubordynacje psa na różnie. Grill z psa kiedyś wywołałby u Jekylla obrzydzenie, ale teraz granice smakowe się zatarły. Świnia czy pies - wszystko, co nadawało się do zapchania żołądka i zawierało wartości odżywcze, służyło jako pełnowartościowy posiłek. Z kącika jego ust pociekła ślina, gdy uświadomił sobie, że jest głodny. Przez chwilę miał ochotę wrócić do swojej ludzkiej postaci - nawet kosztem bólu, który by towarzyszył przemianie – i ukręcić dobermanowi łeb.
Rest in peace - powiedziałby cichym, pozornie pozbawionym emocji głosem, wpatrując się, jak z oczu Hadesa ulatnia się życie, jak błysk gaśnie, mimo wystających groźnie z pyska kłów. Przejechał językiem po jego czarnej jak smoła sierści, pozostawiając na niej pamiątkę w postaci strugi śliny, ale ostatecznie nie zacisnął zębów na jego tułowiu. Chciał tym gestem dodać mu siły, otuchy. Powiedzieć rusz się, błagam, rusz się!, ale sierściuch ani drgnął. Skomlał cicho pod nosem, a w jego oczach płonęła duma, cholerna duma, która powinna być wynagrodzona zanurzeniem dłoni w szorstkim futrze. Zamiast tego, lis przycisnął pysk do szyi psa w ramach motywacji. Kula najprawdopodobniej zatrzymała się na żebrach. Tkanka kostna miała mocną budowę, więc udaremni przemieszczenie się pocisku w kierunku organów. Szansa na ucieczkę zatem istniała, ale Hades musiał przede wszystkim przezwyciężyć ból, który mu towarzyszył podczas poruszenia się. Krew po chwili przestała spływać obficie z rany, ciekła jak z wykręcanej szmaty, skapywała kropla po kropli, ale już nie plamiła obficie podłoża. Ni to zielone, ni żółte ślepia lisa zerknęły wprost w ukryte w mroku ślepia psa. To nasza jedyna szansa, mówiły bezgłośnie, niemal błagając o to, by Hades odzyskał utraconą przez paraliżujący ból wolę walki.
  Odgłosy wystrzałów ustały, ale Jekyll był niemal pewny, że ten stan nie potrwa długo. Za chwilę znów poczują cuchnący odorem stęchlizny oddech deptującej im po piętach śmierci. Nie mogli tu tkwić z złożonymi rękami.
  Rusz się, Hades.
  Lis uderzył głową o twardsze czoło psa i kolejny pisk wydarł się z jego gardła. Podejrzewał, że jeśli Hades zaraz się nie ruszy, sam ucieknie w akompaniamencie skowytu zwierzęcia, pozostawiając go ta w poły żywego, na w poły umarłego. Zacisnął mocno szczękę i zmienił się w człowieka, czując przeszywający ból niemal w każdej komórce swojego ludzkiego organizmu. Z ust pociekła stróżka krwi. Otarł ją szybko zahaczając palcami o ranę po kulki, która niewątpliwie pozostawi po sobie ślad w postaci kolejnej blizny. Z świeżych, niezbyt głębokich zranień również trysnęła posoka. Na ustach doktora ułożyło się parę rzewnych przekleństw, ale nie zostały przetworzone przez jakby ściśnięte w supeł struny głosowe. Przełknąwszy je razem z metalicznym posmakiem, złapał za porzuconą kilka centymetrów dalej koszulkę, którą wypluł, gdy przemieścił się w kierunku dobermana. Podarł ją niezgrabnie w palcach, próbując przegonić ból, chociaż takowy nie dawał za wygraną. Przypominał o swojej obecności za każdym razem, gdy Dr wykonywał chociaż jeden, niezbyt wymagający pracy mięśni ruch. Zimno objęło jego ciało, wdarło się nawet do przestrzelonej lekko nogi, z której niemal od razu puściła się na nowo jucha. Syknął, ale nie zastygł bezruchu, czekając na śmierć. Nie, nie i jeszcze raz nie. Nie po to przebył taki szmat drogi, by teraz wykitować na jakimś bezludzi w towarzystwie armii psychopatów. Przywiązał skrawek garderoby do korpusy psa w charakterze prowizorycznej opaski uściskowej, to samo uczynił również ze swoją krwawiącą kostką. Rozwiązał drżącymi palcami tobołek z nań pleców, by go odciążyć. Założył buty, spodnie i kurtkę na nagie ramiona, nie przejmując się brakiem bielizny. Odmrożony tyłek nie był w tej chwili jego największym zmartwieniem. Na szczycie listy priorytetów nadal znajdowała się ucieczka z tej zapyziałej dziury, która, chociaż miał przekształcić się w dom dla Bernardyna, zmieniła się w najprawdziwsze więzienie. Był świadom tego, że Nine rozliczał go z każdego oddechu, kromki chleba i butelki wody. Jekyll od razu pożałował, że nie był w stanie przebić mu żył skalpelem. Od razu lepiej, by się z tym poczuł.
  — Chodź, Hades — zawołał do psa. Ponownie zacisnął zęby, które aż zazgrzytały z wrażenie, gdy otarły się o siebie i z trudem się podniósł. Noga bolała jak cholera. Chciał wyć, ale ugryzł się w język. Złapał kark psa w silny uścisk - tak jak on wcześniej Dr, by uratować go przed upadkiem od bezdennej przepaści - i spróbował go unieść w górę. W tle usłyszał pierwsze krzyki - tam są, na pewno poszli tamtędy, nie mogli daleko uciec!.
  Czasu było coraz mniej. Strach nadgryzał nadszarpane nerwy doktora. Miał wrażenie, że zaraz zostawi dobermana i ostatnimi resztkami sił rzuci się do ucieczki w kierunku blasku dogasającego dnia, pozostawiając za sobą wszystko, co łączyło go z osadą łącznie z psem. Wtedy przypomniał sobie o mechanizmie w oku. Sięgnął do niego palcami, ale nie na trafił na skorupę składającą się miękkiego w dotyku bandaża. Musiał się poluzować podczas przemiany w lisa. Oko nie zdążyło się doszczętnie zagoić. Widział nim jak przez mgłę i dopiero teraz zdał sobie sprawę.
  — Hades. – Na ustach Dr ukształtował się nieprzytomny uśmiech. Pociągnął go w kierunku wyjścia, ignorując fakt, że pies mógł w każdej chwili odwdzięczyć się za podarowanie mu nowej dawki bólu odgryzieniem mu ochłapu skóry z ręki.
  Dlaczego tak się nim przejmujesz, Jek? To zwykły, bezpański kundel, który nie pożyje długo. Umrze za dziesięć, może dwanaście lat.
  — Albo za chwilę, jeśli stąd nie uciekniemy — mruknął pod nosem. Zabawne, że żałował psa, a nie miał sumienia, by żałować ludzi.
  Przyznaj się, Jek, ilu ludzi zabiłeś w przeciągu ostatniego roku?
  Nie pamiętał. Brakowało palców w obu dłoniach, by zliczyć ich liczbę. Wmawiał sobie natomiast, że pies również skończy jako królik doświadczalny. Prędzej czy później.
                                         
Jekyll
Bernardyn     Opętany
Jekyll
Bernardyn     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Dr Jekyll, znany również jako Kyle.


Powrót do góry Go down

Hades poruszył chętnie ogonem, kiedy tylko postać Jekylla przybliżyła się i pozwoliła sobie powrócić do homoidalnej formy. Jego ciemne oczy błyszczały intensywnie w półmroku, a odbijający się w tęczówce śnieg był czymś, co nadawał temu spojrzeniu kolejnej porcji siły — inną otrzymywał w postaci człowieka, którego prawdopodobnie nie zamierzał już opuścić. Nawet teraz.
  Zapiszczał kiedy wymordowany złapał go i spróbował podnieść. Czworonóg zmusił mięśnie do pracy; stanął trzęsąc się w nieopanowanych odruchach. Krew zwolniła tępa. Pomimo iż barwiła opatrunek, nie była to ilość, która w zaledwie parę chwil opróżni zwierzęce naczynia krwionośne. Kostka Jekylla, również nie wskazywała na jakiekolwiek powikłania — póki rana nie zostanie zszyta i przemyta, ból z pewnością będzie bardziej uporczywy, a właściciel będzie skazany na irytujące kuśtykanie.
  Pies wydawał się przeciwstawiać sile medyka. Ból musiał być dla niego koszmary — pewnie pierwszy tak dotkliwy w całym jego młodym życiu. Szedł jednak, popiskując. Panika, to mógł zauważyć w jego oczach Bernardyn, kiedy zbliżali się bliżej wyjścia. Wiatr zawiał w ich marne sylwetki, a kawałki śniegu osiadły na twarzy blondyna jak naklejki. Krzyki za ich plecami narastały, ale posiadali czas, którego nie mieli wcześniej. Zawalony most był jak spalonym fragmentem książki, niemożliwym już do przeskoczenia, chyba, że napisze się go od nowa. Hades jednak czuł niepokój z każdym kolejnym krokiem. W pewnym momencie zatrzymał się, ale po krótkiej pauzie ruszył znowu, kładąc po sobie uszy. Właśnie w tym momencie — kiedy oboje znajdowali się już na granicy wyjścia z jamy, a chłód od tak dawna był czymś na co oboje mogli czekać, za kamiennego filara wyłoniła się zwalista sylwetka.
  Wyciągnęła pistolet dokładnie w momencie kiedy blondyn wyłonił się na zimową Desperację i poczuł zapach wolności sięgający głęboko w nozdrza. Czekał tu. Spust został przyciśnięty do skroni mężczyzny, na tyle, aby wyraźnie mógł odczuć chłód bijący z dzierżonej, śmiercionośnej broni.
  — Nie ładnie tak odchodzić bez pożegnania, nie sądzisz?
  Tuż przy nim stał Nine. Miał zasłoniętą twarz, ale spokój i arogancja jaka biła z jego postaci była wciąż ta sama, nawet jeśli otoczenie i warunki, w których znów się spotykali były nieco inne.
  Jego wzrok przebiegł po sylwetce Jekylla; widać było zza maski ruch jego gałek ocznych. Dopiero po chwili spoczął na Dobermanie. Nine parsknął i odrzucił nieco głowę w bok jakby z politowaniem. Nawet jego musiał rozbawić fakt, że medyk zdecydował się na tak wielkie poświęcenie.
  — Nie znam cię z tej strony — odparł bezczelnie i umilkł, aby po chwili ponowić: — Byłem przekonany, że tu nie dotrzesz. Że zastrzelą cię jak psa. Żałowałbym, bo nie mógłbym zobaczyć twojego upadku na własne oczy, ale teraz kiedy stoisz tu przede mną, czuję dumę. Naprawdę.
  Jego rozbawiony głos umilkł, a cisze przecinał już tylko zgrzyt starych drzew, które owiewał mroźny wiatr.
  — Nine, jesteś tam?
  Krótkofalówka przypięta do pasa zamaskowanego wydała z ciebie zgrzytliwy jazgot. Nine, na którą chwilę spoglądnął na nią, ale nie odezwał się.
    Dzieciak pobiegł prosto w twoją stron- ZGGHH- tak jak było w planie. Miej się na baczności. Jest rannZZZGHH.
   Chwilowe spadki jakości słów ucichły ostatecznie, a Nine westchnął z emfazą, odklejając spust od jego blond głowy i robiąc krok w tył, jakby zamierzał wziąć rozbieg i przypierdolić mu glockiem aniżeli z niego strzelić.
  Hades przykleił się do łydki Jekylla, obserwując mężczyznę.
  — I co ja powinienem z tobą zrobić, hm? Zaraz zejdzie się reszta. Śnieg cię spowolni… Trochę przygnębiające. — zerknął na jego ranną kostkę i psa. Prawda była dość okrutna. Czy mają teraz jakąkolwiek szansę? — Wiedziałem co kombinujesz już od samego początku jak cię tu zobaczyłem. Szkoda, że nie miałem tyle szczęścia, w momencie kiedy cię poznałem. Wtedy byłeś dla mnie kimś niepoprawnie wyjątkowym.
  Krótkofalówka znów zatrzeszczała, ale słowa wydawały się niewyraźne. Nine nie ruszył, aby go zaatakować. Po prostu stał z wyciągniętą bronią i się na niego patrzył, jakby wspomnienia znów odurzyły go obuchem w łeb.
  Rozległy się kroki. Nacierali. Właśnie w tym momencie zamaskowany ocknął się i wskazał bronią kierunek.
  — Podejdź tam.
  Mało sprecyzowana komenda miała zaprowadzić go na skraj skarpy, która była widoczna po lewej stornie medyka. Ziemia ułamywała się nierówno, prowadząc  prosto w wielką, białą przepaść. Z tego punktu obserwacyjnego widać było nawet, prawie niewidzialne mury M-3, tereny Czerwonej Pustyni i inne zakątki, które spowijała mgła. Na dole jednak czekały go śnieg i wystające kamienie. Gdyby nie wysokość około kilometra, z pewnością mógłby mieć jakieś szanse na wpadnięcie w biały nieuklepany puch.
  — Lepiej teraz się mnie słuchaj — powiedział twardo, konspiracyjnie Nine, a chwilę potem za jego plecami pojawiła się już kilkuosobowa eskorta z przygotowaną twardą, bronią. Mężczyzna jednak nie drgnął. Wydawał się o czymś myśleć.


► Temperatura wynosi około  3°C.
Jekyll: ogólne osłabienie, irytujący ból głowy. Pieczenie w przełyku. Krwawiąca, lewa kostka (opatrunek). Zaburzenie widzenia, rozmazujący się obraz widoczny po stornie operowanego oka.
Hades:  postrzelony w prawy bok (opatrunek).
► Całkowita swoboda w działaniach.
►  Deadline: 30.06.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Uciekł. Poczuł posmak zwycięstwa na podniebieniu, gdy uświadomił sobie, że tylko parę centymetrów dzieli go od upragnionej wolności. Przyśpieszył, ignorując skomlenie psa, który  w końcu poruszył swoim cielskiem i zaczął samodzielny marsz. Musieli iść, iść, po prostu iść, by stąd uciec. Chwila euforii przez kilka chwil przyćmiła wszystko inne, dlatego Jekyll nie usłyszał ujadanie psa, ani tym bardziej skrzypienie śniegu pod ciężarem obcych butów. Na widok znajomej sylwetki zachwiał się i zatrzymał się w pół kroku, nieruchomiejąc.  Miał wrażenie, że wszystko zamarło, łącznie z sercem w piersi. Błędniki nie wyłapywały żadnych dźwięków. Posmak zwycięstwa wyparował. Była tylko pustka, niemal tak przytłaczająca jak czarna otchłań, w której zniknęła ściskane w rękach dziecko piłka. Czując nieprzyjemny uścisk w żołądku, z ust Jekylla uleciało powietrze.
  — Nie ładnie tak odchodzić bez pożegnania, nie sądzisz?
  Zadrżał, a raczej poczuł się tak, jakby ktoś wymierzył celny cios knykciami w jego policzek.
  Pustka wyparowała. Wróciły wszystkie dźwięki. Świat znów ożył, tak samo jak serce, obijające się boleśnie o żebra. Skroń, do której została boleśnie dociśnięta spluwa, zapulsowało i zabolała.
  Jedna z dłoni lekarza powędrowała automatycznie do kieszeni, ale jego zdrętwiałe, niemalże skostniałe palce nie były w stanie ująć schowanego tam skalpela, więc po chwili się zrehabilitował i uniósł dłonie do góry w poddańczym geście. Gówno o mnie wiesz, chciał powiedzieć, ale głos w odpowiednim momencie ugrzązł mu w gardle. Pogratulował mu w myślach wyczucia i zanurzył swoje ślepia w oczodołach maski.
  Oczywiście, że nie znał. Sam nie znał się z tej strony. Hades w tym momencie był ciężarem, kulką u nogi, kajdankami, przez które drętwiały dłonie, ale nie skreślił go, jak Nine'a oraz wielu innych przed nim oraz po nim. I nie żałował swojej decyzji, nawet jeśli najprawdopodobniej przez nią będzie wąchał kwiaty od tej mniej atrakcyjnej strony. Odkąd porzucił Londyn, stąpał po cienkim lodzie, zatem to logicznie, że prędzej czy później musiał się pod nim podłamać. Niemal to zaakceptował. Niemal.  
  — Jakie znowu jak cię tu zobaczyłem? — zapytał; głos był podszyty drwiną, ale przez zachrypnięte gardło nie wydobyła się nieskazitelna modulacja, która w mniejszym lub większym stopniu mogła zakrawać o nań ekspresje. Uniesione do góry ręce zadrżały, kiedy zostały owijane przez wiatr, a unoszące się w powietrzu płatki śniegu zaplatały się w długie kosmyki. — Przywlekłeś mnie tu siłą, wbrew mojej woli, więc to oczywiste, że nie będę tutaj tkwić w nieskończoność — stwierdził, ale tym razem z wyczuwalną pogardą, choć w tonie pobrzmiewał też zalążek pretensji. W ramach podkreślenia swoich słów splunął pod buty Nine'a nagromadzoną w ustach śliną, którą pierwotnie planował nawilżyć suche gardło. Oblizał sine od mrozu wargi. Czuł pod językiem ich popękaną strukturę. Skrzywił się lekko, a może nawet wzdrygnął, ale na pewno nie odpuścił.
  Oczy, nadal wbite w nieomal puste oczodoły maski, patrzyły na mężczyznę z wyższością, mimo wyraźnej różnicy w ich wzroście i budowie ciała. Jekyll nie odczuwał lęku. Miał wrażenie, że zużył jego wszelkie zapasy, uciekając przed natarczywym ostrzałem. Nie wykonał też polecenia, choć to zabrzęczało w jego uszach jak wcześniejszy huk wystrzałów. Zrobił krok, jeden śmiały krok w kierunku Nine'a. Nie bał się ani jego zadbanych zębów wykrzywionych w podłym uśmiechu, ani poniszczonej przez kwas skóry, ani tym bardziej wymierzonej w niego lufy.
Strzel, strzel i skończ ten cyrk, mruczał w myślach, czując pulsujący ból w skroniach i zawroty głowy. Obraz się rozmywał. Wdział niewyraźne kontury obcej sylwetki, ale nie obnażył przed nim swoich słabości, a raczej udawał, że nie istnieją. Po chwili sam w to uwierzył.
  — Nadal nie wyparłeś tego obrazu ze swojej podświadomości — stwierdził w końcu, w ramach komentarza. Już wcześniej tejże słowa ułożyły się na ustach Dr, ale czekał na odpowiedni moment, by to powiedzieć. Nadal był dla niego kimś w y j ą t k o w y m. Kimś, kto przewrócił jego życie do góry nogami. Usta Jekylla wykrzywiły się w gorzkim uśmiechu. Strzel - powtarzał nadal, jakby naprawdę mu na tym zależało i poniekąd tak było. Jego szanse na ucieczkę zmalały do zera, cóż innego mu pozostało?
   — Nie skoczę, przecież dobrze o tym wiesz, a ty nie strzelisz. Gdybyś chciał mnie wykończyć, zrobiłbyś to już wtedy — podsunął, kładąc nacisk na ostanie słowo. Obaj wiedzieli, kiedy było to wtedy. Obaj wiedzieli, że wtedy miało miejsce w odległej przyszłości. Nine miał silny organizm, odporny na wiele chorób, które nie przeszły bez echo przez większość członków trupy cyrkowej. Jekyll uważał, że jego końskie zdrowie było zarówno zaletą, jak i wadą jednocześnie, gdyż nijak nie reagował na zaaplikowany przez doktora lek. Lek, który sukcesywnie - kawałek po kawałku - wykańczał ukochaną Nine'a oraz jego przyjaciół. Umierali powoli, ale w regularnych odstępach czasu. Wtedy rozegrało się między jednym, a drugim agonalnym okrzykiem akrobatów. Nine'a zrozumiał, że to wcale nie zaawansowana epidemia grypy ich zabijała, a doktor, któremu bezgranicznie zaufali.  Dlaczego?, krzyczał właśnie wtedy, kiedy wbijał dziesiąci palców do szyj Jekylla. Uścisk był silny, ale jednocześnie mało precyzyjny. Spocone palce ślizgały się po skórze, a ich właściciel wcale nie starał się zadusić medyka, a medyk wcale nie chciał mu odpowiedzieć, choć takowa sama cisnęła się na usta. Dr wiedział, że Nine nie zrozumie jego pobudek, więc bez skrupułów  wykorzystał chwilę i całkowicie nieuzasadnione zawahanie mężczyzny, oblewając wykrzywioną w cierpieniu twarz kwasem. Następnie spakował się w pośpiechu i odszedł, zostawiając za sobą paradę trupów, a wśród nich jedynego ocalałego, co było błędem, a za błędy się płaci. — Czego ode mnie chcesz, Nine?I tak tego nie dostaniesz, ale wyduś to w końcu z siebie.
  Postąpił kilka kroków w wyznaczonym przez Nine'a kierunku, decydując się na to w ostatniej chwili. Hades szedł za nim jak cień, powarkując do rytmu odciskających się na śniegu podeszew butów, ale był za słaby, by sprzeciwić się woli swojego kuśtykającego właściciela.
  — Tak dobrze? Tego właśnie chcesz, Nine? — Pytanie zawisło między nimi i nawet szum wiatru nie był w stanie go zagłuszyć.
                                         
Jekyll
Bernardyn     Opętany
Jekyll
Bernardyn     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Dr Jekyll, znany również jako Kyle.


Powrót do góry Go down

Nine nie odsunął celownika od głowy Jekylla. Mierzył w niego nieprzerwanie, jakby ten miał lada chwila rozpłynąć się w powietrzu. Nie rozproszyła go nawet banda zatrzymująca się za jego plecami. Nawet gwizd mroźnego wiatru. Patrzał w zielone oczy; nawet kulejący pies nie był czymś na czym pragnął zawiesić wzrok.
  — Przypałętałeś się i przypomniałeś mi o sobie. To zrobiłeś — wyjaśnił sucho. — Kiedy mój umysł rozpoznał cię, jak demona z przeszłości, byłem pewny, że medyczne intencje nie należy pozostawiać wyłącznie w twoich rękach. Sądziłem, że ich wybijesz. Wybijesz wszystkich i uciekniesz. Stchórzysz jak wtedy, ale wydawałeś się na tyle fałszywy, że zdołałeś utrzymać zaufanie wszystkich i manipulować nimi tak długo jak tylko pragnąłeś. Déjà vu. W końcu również przez to przechodziłem.
  Głos Nine wydawał się nie sięgać poza barykadę stworzoną z wiatru. Blond włosy Jekylla powiewały intensywnie.
  — Wczorajszego dnia pragnąłem cię zabić. Nakryli mnie, a ja powiedziałem kim jesteś. Zostałeś poddany próbie. Przykro mi, że zawaliłeś test i wpadłeś w te ostre sidła.
Palec Nine’a przesunął się po spuście, jakby głaskał niewiarygodnie rozkosznego kota.
  — Jednakże…
  — Nine, nie strzelaj, daj rozwiązać to Tashimie. Znasz jego rozkazy — rozległ się głos z tyłu, zapewne należący do jednego z mężczyzn. Ich jasne ubrania, niemal zlewały się z bielą śniegu. — Odsuń się. Zajmiemy się tym.
  Rozsądny ton wydawał się nie docierać do mężczyzny, który jak zaczarowany, uparcie wiercił dziurę w twarzy blondyna. Hades przyległ do łydki Bernardyna, jego ciemna sierść na boku zabarwiła się na karmazyn. Słabnął.
  — Nine, cofnij się. Podchodzę.
  Zamaskowany przechylił głowę, a potem na krótko ręka mu zadrżała.
  Gdzieś trzasnął śnieg pod ciężarem obuwia.
  — To jeszcze nie ten dzień — rzucił w przestrzeń, wydającą dotrzeć przez świst wiatru wyłącznie do Jekylla.
  Padł strzał. Głuchy huk odbił się od pustego, pokrytego wyłącznie bielą otoczenia. Przez którą chwilę, nawet mężczyźni, którzy stali za Nine’m zmartwieli, a łeb Hadesa uniósł się ponad biodro medyka w przerażeniu. Prawe ramię mężczyzny zaczęła pochłaniać czerwień, a ciało Bernardyna odepchnięte wystrzałem przechyliło się poza granicę skarpy.
  Czas wydawał się zwolnić, a przelatujące sekundy mijały jak minuty. Jekyll mógł poczuć jak wpada w nicość, jak kula tkwiąca w jego ramieniu ciągnie go ku przepaści. Słyszał pęd swojego ciała i krzyki dobiegające z góry. Wszystko jednak ucichło kiedy plecy skonfrontowały się z grubą zaspą śniegu. Poczuł silne uderzenie, ale z pewnością nie na tyle mocne, aby złamało mu kręgosłup. Kiedy zdołał odzyskać świadomość, zdał sobie sprawę, że po uchyleniu powiek, patrzy w niebo — było szare i zachmurzone, a gdzieś spomiędzy mgły, która go otaczała wystawała skarpa, z której jeszcze chwilę temu spadł.
  Jekyll znalazł się na niewielkiej półce skalnej. Kiedy spróbował wstać i spojrzeć za siebie zdał sobie sprawę, że przepaść ciągnie się jeszcze z dobre kilkadziesiąt metrów w dół. Źle wymierzony pęd i uderzenie, a znalazłby się w kawałkach, roztrzaskany na skałach, a nie poobijany w grubej warstwie śniegu.
  Z pewnością uwierzyli, że zginął. Ale czy uwierzył w to Nine? Wydawać się mogło, że planował to od początku.
  Kiedy siły powracały, a on musiał zdecydować co zrobić dalej, ze zaspy tuż obok niego wyłonił się czarny, psi łeb. Wygramolił się z zimna i otrząsnął — choć nieporadnie. Jednak kiedy czarne, mądre oczy ujrzały Jekylla, ogon znów poruszył się w nieokiełznanym zadowoleniu.



► Temperatura wynosi około  -1°C.
Jekyll: ogólne osłabienie, irytujący ból głowy. Pieczenie w przełyku. Krwawiąca, lewa kostka (opatrunek). Postrzelone prawe ramie – kula zagnieździła się w mięśniu (problemy z poruszaniem kończyną). Zaburzenie widzenia, rozmazujący się obraz widoczny po stornie operowanego oka — ustąpi po dwóch fabułach. Upadek z wysokości wytworzył na jego plecach parę siniaków.
Hades:  postrzelony w prawy bok (opatrunek), poobijane mięśnie.


MISJA ZAKOŃCZONA
  Zdobyta technologia pozwala na podrasowanie oka w urządzenie rentgenowskie. Właściciel jest w stanie dostrzec w ciele pacjenta źródło bólu, wszelakie złamania, a również ogniska rozwijających się chorób. Czas trwania — dwa posty, czas odpoczynku — cztery posty. Używanietechnologi więcej niż dwa razy na jednej fabule zwiększa ryzyko występowania silnych bóli głowy oraz zaburzenia widzenia. Mogą zdarzyć się również krwawe łzy i halucynacje.  
  Za skrupulatne odpisywanie, Hades pozostaje twoim kompanem.
  Dziękuje za wytrwałość!
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Off :: Archiwum misji

Strona 5 z 5 Previous  1, 2, 3, 4, 5
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach