Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: M3 :: Centrum


Strona 5 z 5 Previous  1, 2, 3, 4, 5

Go down

 Cofnęła powoli rękę, zdecydowanie zagubiona w obecnej sytuacji. Nie ulegało wątpliwości, że obecna atmosfera stanowiła element całkowicie nowy i do tej pory niewystępujący pod tym konkretnym dachem. Śledząc wzrokiem postać Nathana odnosiła podobne wrażenie, jak gdy się widzi kogoś łudząco podobnego do znajomej osoby, ma się jednak pewność, że to nie może być ten sam człowiek. Tym razem jednak było na odwrót; wiedziała doskonale, że ma przed sobą najprawdziwszego czterookiego Kapitana, rudego trolla i dyżurny wrzód na tyłku, a to jego zachowanie szokująco od normy. Gdyby jej ktoś kiedyś powiedział, że jeszcze będzie słuchać jak Huddleston opowiada głębokie tajemnice swojego życia, odesłałaby delikwenta do najbliższego psychiatry.
 Rzeczywistość to jednak potrafi zadziwiać.
 Parę razy w przeciągu opowiadania kiwnęła głową na znak zrozumienia, jednak jej uwagę w najwidoczniejszy sposób przykuła wzmianka o klątwie. Przez moment wyostrzony wzrok spod szerzej otwartych powiek sugerował czające się na końcu języka pytanie, jednak gdy temat został odsunięty na bok, wróciła do uprzejmego zainteresowania. Do niedawna nie wierzyła w tego rodzaju bujdy, uznając je za zbędne zawracanie głowy. Dopiero groźba tajemniczej śmierci ze strony kolesia zdolnego do wybijania wszelkiego życia wokół siebie czy widok ofiary zabójstwa powstającej z martwych zmusiły ją do uznania, że pewne rzeczy najwyraźniej faktycznie się zgadzają... i nie ma na nie żadnego logicznego wytłumaczenia.
 — I... i co... i jak... — Próbowała złożyć w całość jakieś konkretne pytanie, ale odpowiednie słowa nijak nie chciały się ułożyć. Jakiś cichy głosik zdawał się podszeptywać, że i tak każda odpowiedź będzie o wiele gorsza i straszniejsza niż to, co jest w stanie sobie wyobrazić.
                                         
Verity
Studentka
Verity
Studentka
 
 
 

GODNOŚĆ :
Daisy Verity Greenwood


Powrót do góry Go down

  To jakiś obłęd.
  O ile uśmiechy Kapitana zawsze pełne były dziecięcej szczerości i beztroski, tak wygięcie warg, którym obdarzył teraz Verity, skrywało w sobie wiele smutku i niezrozumienia.
  — Przedawkowałem leki, ponieważ nie mogłem pogodzić się... nie mogłem pogodzić się ze śmiercią przyjaciółki... a wiesz, co jest w tym najbardziej ironiczne? Ona tak bardzo nie chciała mojej śmierci, że... huh... oddała mi swoje serce... — Pokręcił głową i schował twarz w dłoniach. — Może dlatego tak bardzo boję się zbliżyć... moje serce pewnie już dawno zgniło w jakimś prosektorium, potraktowane bez dbałości przez studentów... — wyrzucił z siebie na jednym wydechu, mocniej zaciskając palce na skórze.
  Nie wiedział, czy bardziej odczuwał palący wstyd czy żałość nad swoją osobą. Przeszłość wcale nie musiała tak wyglądać. Kiedyś miał czas, by to zmienić, teraz mógł jedynie żyć z dziurą w sercu. Poniekąd dosłowną.
  — Cholibka, pieprzę farmazony. Zjadłem za mało cukru dzisiaj. — Odjął dłonie od twarzy i wymusił na sobie pozytywniejszy uśmiech, próbując robić dobrą minę do złej gry. — Nie przejmuj się mną.
  Tylko tego mu brakowało, by Verity widziała go w tak opłakanym stanie. Cały autorytet szlag trafi...!
                                         
Kapitan Huddle
Haker
Kapitan Huddle
Haker
 
 
 


Powrót do góry Go down

 Jeden głęboki oddech na przetrawienie sytuacji.
 Co jak co, ale tak głębokich zwierzeń nie przewidywał nawet najodważniejszy scenariusz. Tak radykalne odejście od beztroskiej normy wymagało gruntownego przeorganizowania wszystkiego, czego do tej pory zdążyła się nauczyć w kontaktach z Huddlestonem. Żadna wypracowana zawczasu metoda nie miała szans w tej chwili zadziałać — pozostawała improwizacja. Nie była ona nigdy mocną stroną Verity, uważała wręcz, że bez uprzednio przygotowanego scenariusza nie powinna się w ogóle odzywać, bo najpierw umierała ze strachu, a potem ze wstydu. Nie było jednak czasu na żadne preparacje, a wycofanie się też nie wchodziło w grę.
 — Nie, właśnie jak raz gadasz całkiem do rzeczy — odparła, uśmiechając się nieznacznie. Kto by pomyślał, że dożyje czegoś takiego? — Jeszcze trochę i o zgrozo, zacznę cię szanować — zażartowała półszeptem. Nadal nie potrafiła znaleźć żadnych odpowiednich słów; wiedziała aż za dobrze, że większość standardowo stosowanych w takich sytuacjach tekstów tylko pogarsza sytuację. Nikt nie chce słyszeć "wiem jak się czujesz" czy "wszystko będzie dobrze", bezsensownych i pustych. Bo niby w czym to mogło pomóc?
 — No, ale na to, żebym się nie przejmowała, to już trochę za późno. Tak z rok albo dwa — dodała po chwili milczenia. — Chodzi mi o to, że... no, że możesz na mnie liczyć, okej? I na pewno sobie nie pomyślę, że jesteś żałosny albo głupi albo słaby czy cokolwiek takiego. To było bardzo odważne, tak uważam. Że mi powiedziałeś
Dlaczego. Zdania. Są. Takie. Trudne.
                                         
Verity
Studentka
Verity
Studentka
 
 
 

GODNOŚĆ :
Daisy Verity Greenwood


Powrót do góry Go down

  Nie powinien się teraz rozklejać. Nie przy takiej rozmowie. Nie w takim stanie. Powinien płakać nad rozlaną colą albo przegranym meczem. Powinien załamać się przez niedziałające słuchawki lub ostatni batonik pożarty przez Zieloną Kobietę.
  Ale nie powinno to mieć żadnego związku z jego przeszłością.
  Tyle negatywnych emocji, ile nazbierało się przez ostatnie kilka lat, w końcu musiało znaleźć upust. Nie mógł być wiecznie radosnym dzieciakiem bez problemów. Ten jeden raz pozwoli sobie na poluzowanie maski. Ten jeden raz.
  — Świat się wtedy skończy — prychnął lekko w odpowiedzi na możliwość szanowania jego osoby. Właściwie tylko w spec zdawali się go szanować... czasami. Jeśli rozwiązywał ich problemy i nie robił sobie przy tym żartów.
  Pociągnął nosem i przypomniał sobie o lecącej krwi, więc znów przytknął chusteczkę do skóry. Tym razem było jej o wiele mniej, więc nie przejmował się tym specjalnie. Byleby przeszła mu ta duszność, bo serce wciąż mocno obijało się o żebra, prawdopodobnie już nie tylko z powodu przeciążenia.
  — Zrobisz mi naleśniki? — Posłał jej specjalne spojrzenie proszących psich oczu.
                                         
Kapitan Huddle
Haker
Kapitan Huddle
Haker
 
 
 


Powrót do góry Go down

 — W takim razie jeszcze trochę z tym poczekam. — Każdy by się zgodził, że na koniec świata jeszcze nie nadszedł odpowiedni czas. Małe kroczki, czy coś takiego; w każdym razie, nie było potrzeby zaraz wywracać wszystkiego do góry nogami tylko dlatego, że Kapitan okazał się być istotą ludzką. Na pewno można było się spodziewać, że do wieczora, a już maksymalnie następnego dnia wróci do ustawień standardowych.
 — Zrobisz mi naleśniki?
 Prychnęła nieznacznie, wrażając dłoń w rudą czuprynę. Mógłby się zdecydować, czy w końcu pozwala sobie matkować czy nie, aczkolwiek wtedy połowa ich zwyczajowych przepychanek poszłaby w niepamięć. Poza tym cóż, w gruncie rzeczy lubiła zajmować się innymi; nadal tęskniła za hordami maluchów z domu dziecka, które co chwila zawracały jej głowę. Nawet wiecznie naburmuszonego Adriana musiała od czasu do czasu poniańczyć, ale nigdy jej to tak naprawdę nie przeszkadzało. Właściwie to chyba nie byłaby w stanie żyć bez kogoś pod opieką, byłoby jej zwyczajnie zbyt nudno.
 — No dobra, w sumie czemu nie — przytaknęła. — Ale będziesz asystował — dodała od razu tonem sugerującym, że żaden wyraz sprzeciwu nie zostanie przyjęty. Jeszcze by tego brakowało, by ślęczała w kuchni jak jakaś niewolnica Izaura, a jaśnie pan sobie ucinał drzemkę. Wątpiła co prawda, by z Huddlestona była jakaś wybitna pomoc w kuchni, ale zawsze to jakieś towarzystwo, szum w tle i tak dalej.
                                         
Verity
Studentka
Verity
Studentka
 
 
 

GODNOŚĆ :
Daisy Verity Greenwood


Powrót do góry Go down

  — Z jagodami. I bitą śmietaną. I z cukrem. — Przerwa. — Ciekawe jakby tak polać naleśnika monsterkiem... — Rozmarzył się na ten pomysł, wyobrażając sobie, jakiego kopa dostaje od dawki kofeiny z cukrem. Chciał najpierw zaproponować kawę, ale smakowo nie byłoby to raczej dobre połączenie. A gdyby tak wrzucić tam magiczne ziółka z jego skrzyneczki...
  — Mhmhm, zaraz przyjdę, okej? — Sięgnął po szklankę z wodą (wreszcie!) i przytknął naczynie do ust, łapczywie popijając zawartość. Trzeba go pochwalić, bo to była normalna zdrowa woda, a nie pepsi.
  — Możesz już przygotować sprzęcior! — rzucił za nią, gdy wstała i skierowała się do kuchni.
  Naprawdę chciał dołączyć do pichcenia, w końcu to jedna z ulubionych jego czynności, zwłaszcza że podjadanie w trakcie zapewnia +20 do smaku kradzionych składników. Kiedy jednak został sam i dosłownie na moment z powrotem oparł się o miękkie poduszki, by odsapnąć, czuł jak powieki niemiłosiernie mu ciążą. Może to przez zrzucenie swojego żalu, może przez emocjonalną rozmowę, niemniej tym razem nawet nie musiał próbować zasnąć.
  Sen porwał go, zanim zdążył pomyśleć o naleśnikach.
                                         
Kapitan Huddle
Haker
Kapitan Huddle
Haker
 
 
 


Powrót do góry Go down

 — Bardzo szybko by się z niego zrobiła paskudna papka. Nawet ty byś tego nie zjadł — odpowiedziała, choć z tą ostatnią informacją odnosiła się do dość daleko posuniętych przypuszczeń. Tak naprawdę to nie była pewna, czy rudzielec odmówiłby jakiegokolwiek jedzenia, nawet jeśli każdemu przeciętnemu człowiekowi wydałoby się absolutnie nie do przyjęcia. Na pewno jednak nie zamierzała psuć swoich dań przez podobne eksperymenty, jeśli więc chciał się bawić w domową kuchnię, musiał się za to zabrać sam.
 — Okej, okej — przytaknęła, zwlekając majestat by zaraz udać się do kuchni. W pierwszej kolejności zamierzała sprawdzić, czy na pewno ma wszystkie potrzebne ingrediencje. Na logikę rzecz biorąc powinna, bo podstawowe produkty żywnościowe zawsze kupowała na zapas... dzisiejszy incydent z bateriami dowodził jednak, że pamięć jednak czasem jej szwankowała. Zaczęła więc zaglądać do szafek, kompletując składniki i na koniec otworzyła lodówkę. Ledwie jednak wzięła do ręki karton z mlekiem, nienaturalna lekkość przedmiotu obudziła jej podejrzliwość. No tak, mogła powtarzać miliony razy, że opróżnione opakowanie należy wyrzucić — nadal nie dotarło. Zajęła się tym więc sama, a nie chcąc stracić atmosfery chwili (opiernicz nie jest ani w połowie tak skuteczny, jeśli nie jest się już wkurwionym), zajrzała z powrotem do pokoju Kapitana, gotowa wyrazić swoje zdanie.
 Tylko że winowajca właśnie zasnął w najlepsze, a nie ma co się oszukiwać, jak raz nie miała serca go budzić. Kazanie mogło poczekać, gotowanie też... nie pozostawało jej chyba nic innego, jak powrót do notatek. Do tego zaś potrzebowała tych nieszczęsnych, okrutnych i nieobecnych baterii.
 Szybka decyzja — spacerek do sklepu.

[koniec wątku]
                                         
Verity
Studentka
Verity
Studentka
 
 
 

GODNOŚĆ :
Daisy Verity Greenwood


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: M3 :: Centrum

Strona 5 z 5 Previous  1, 2, 3, 4, 5
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach