Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 2 z 2 Previous  1, 2

Go down


to be continued
Choć Frankenstein był bardziej niż chętny do kontynuowania tej przyjemnej konwersacji, chyba nawet bardziej dla własnej uciechy niżeli dla zwiększenia szans powodzenia misji, to jego towarzyszka nie dała mu ku temu możliwości. Szybko połączył wątki i zrozumiał, że przepełniona energią Karitsuki nie mogła dłużej znieść nudnej wymiany zdań. Tym bardziej, że sama nie brała w niej zbyt czynnego udziału. Bohater uznał więc za nietaktowne takie ignorowanie swojej tymczasowej partnerki, która była na tyle miła, by dotrzymywać mu towarzystwa. Chyba Android nie zdawał sobie nawet sprawy, jak bardzo różowowłosa powstrzymywała dla niego swoje zapędy, których realizacja mogłaby uczynić spotkanie z Marceliną conajmniej nieprzyjemnym. Dalsze wystawianie jej cierpliwości na próbę nie było więc wskazane. Nic więc dziwnego, że dał się po prostu prowadzić Karitsuki, nie stawiał ni cienia oporu, nawet jeżeli gdzieś tam głębiej w procesorze uważał takie traktowanie swojej osoby za nieodpowiednie. Ale hej, przecież był jednym ze smoków, więc prędzej by się zmartwił, jakby panna Żmij obchodziłaby się z nim jak należy. Do takiego stopnia, że porzuciłby chwilowo misję i skupiłby się na znalezieniu medyka. Naprawdę wykwalifikowanego medyka.
- Odezwiemy się, gdy uda nam się czegoś dowiedzieć - zdąrzył zwrócić się do Marceliny, nim został siłą wyciągnięty za drzwi - Do rychłego usłyszenia.
Dopiero po naprawdę dłuższej chwili nieokazywania żadnych protestów do bycia siłą prowadzonym przez Karitsuki, w końcu Desmond wyrwał się. Nie zrobił jednak tego gwałtownie, jakoby okazując tym samym swoje niezadowolenie. Po prostu włożył trochę siły do ręki, za rękaw której ciągnęła go różowowłosa, by wyswobodzić się z objęć jej smukłych palców. Raczej zdążył dać jej już niewerbalnie do zrozumienia, że zaakceptował jej decyzję o opuszczeniu siedliska Marceliny i rozpoczęciu konkretniejszych działań względem otrzymanego od niej zadania. Przecież był świadomy konsekwencji niepotrzebnej asertywności.
- Zakładam, że moja wcześniejsza propozycja co do dalszego postępowania jest przez Ciebie akceptowalna? - zapytał, poprawiając rękaw.
Choć nie wątpił w buntowniczość Karitsuki, to wierzył, że ona również uznawała chwilowy powrót na Smoczą Górę za najrozsądniejsze podejście do sprawy i nie będzie musiał się martwić o jej sprzeciw. Nawet jeżeli jawne używanie jej imienia i jakiejkolwiek odmiany słowa "rozsądek" w jednym zdaniu popadało pod oznakę poważnego ograniczenia umysłowego.
Frankenstein nie omieszkał pożegnać z innymi pracownikami przybytku Marceliny, acz zrobił to najkrócej jak się dało. Żeby przypadkiem taka jedna osóbka nie zaczęła go ciągnąć tym razem za nogę, taszcząc jego ciężkie cielsko po ziemi, za guzdranie się. Czas naglił.

[z/t Ja + Karitsuki. Amen]

[insert przeprosiny here]
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Hex pewnie mógłby przebić jej "ciężkość" dnia swoim, ale może jeszcze nie będzie się przekomarzać. Nie jest zupełnie poza kotłem jaki gotuje mu drogę do piekła. Sytuacja z paskudną, łowczą mordą była pierwszym sparzeniem o ognie piekielne jakie na niego pewnie czekają po tym wszystkim co zrobił.
Heh, Jutrzenka się zdziwi jak zobaczy kogoś takiego jak Hex u siebie, ale może odłóżmy to w przyszłość tak daleko jak się tylko da. Wszak na najlepsze rzeczy się podobno długo czeka, tak?
Nie? Neh.
nie oponował pomocy od mężczyzny, który najwidoczniej był podwładnym dobrze mu znanej kobiety. Dźwignięcie do góry jego wraku nie było proste, ale jak już został postawiony na nogi, to udawało mu się utrzymywać równowagę i iść samemu. Pokiwał głową zgodnie, wydając z siebie zdławione, potwierdzające "mhm", i ewentualnie kierowany przez słowa Marceliny dowlekł się do jej gabinetu bez problemów. Względnie, trochę nim zarzucało na boki na zakrętach i musiał się podpierać ściany w dwóch punktach. Jego oddech był ciężki, acz umiarkowany. Nie przyśpieszał bez większych powodów, ale ewidentnie było widać że ten dzień, lub też ostatnie dni odbiły na nim pewnie piętno. To i poszargane, zakrwawione ciuchy zdarte z wojskowych, które ledwie dają radę pokryć wszystkie jego kończyny.
Parskną, doczytując się podpisu na drzwiach. Jama Chama, ech? Nie skomentował jednak, w tej chwili nie mając siły na specjalne odzywanie się. Wolał zająć jakieś miejsce, nim znowu zajmie pozycję dywaniku. Uchylił głowę w geście podziękowania na otwarcie mu drzwi, wkraczając do gabinetu. Omiótł pomieszczenie mało przytomnym spojrzeniem, chwilowo nie będąc w stanie docenić wybitnie interesujących zdjęć i drzwi. Nie chcąc zdeptać żadnej książki, powoli przebił swoją drogę do biurka, zajmując jakieś krzesło jakie pewnie było używane dla petentów Marceliny. Z pewnością kobieta dotarła tam szybciej, ale to nie był problem. Nie spieszyło mu się teraz, gdy dotarł do swojego celu. Do Niej. Do Marceliny.
Nie opadł na to krzesło z wielką gracją. Praktycznie wyglądało to jakby się potknął na nie, lądując tyłkiem nań, rozwleczony jak naleśnik. Dźwignął jednak gnaty i oparł ramiona o biurko, układając na nich głowę, taskując cel jego podróży złotym, zmęczonym spojrzeniem.
- Ja również. Zbyt dawno jak na mój gust. - Odwzajemnił uśmiech, ponownie delikatnie pochylając głowę. - Zdecydowanie, Marcelino. - Odpowiedział podobnym tonem, spoglądając ku jej oczom. Tak. To te same oczy. To ta Marcelina. Jego sny nie mogły jej tak wyprojektować jak oryginał, siedzący tuż przed nim. - Wydajesz się... Inna. Rozumiem że też masz trochę swojej historii do opowiedzenia. Kto więc zaczyna i od czego? - Jego mimika była dość ograniczona na ten moment, więc w sumie można w tej chwili skupiać uwagę tylko na jego głowie. Jakby tylko ona była.
Niemniej, nawet pomimo bycia pół-przytomnym był w stanie określić, że Marcelina nie jest taka sama jak ją pamiętał. Coś się zmieniło, ale nie był w stanie wyczytać tego od tak, nie gdy czuł się jak po zostaniu wyplutym przez pralkę. Nie żeby miał kiedykolwiek okazje, ale pewnie tak czuje się pranie.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Marcelina uśmiechnęła się, niby subtelnie, delikatnie, a jednak było w tym uśmiechu coś drapieżnego i niepokojącego. Otaczała się tak dziwną, odrzucającą aurą zagubienia, że nawet najbliższe otoczenie czuło się przy niej bardzo nieswojo. - Nie wiem. - wzruszyła ramionami, lejąc szlachetne whiskey o złotym kolorze i powalającej na kolana woni do dwóch szklanek. Jej dłonie lekko drżały, a same ruchy były trochę niezgrabne, co zupełnie do niej nie pasowało. - Nasze opowieści będą długie, i każde z nas będzie potrzebowało chociaż chwilowego odpoczynku, by pozbierać myśli. Bardzo ciekawi mnie, co u Ciebie, Hex, ale czuję, że muszę wyrzucić z siebie to wszystko...
Wzięła pierwszy łyk, pozwalając trunkowi opanować kubki smakowe. Nawet się nie skrzywiła. Wszak kto to widział, by ogień niszczył smoka? - Od jakiegoś czasu śni mi się moja prababka - wydukała, patrząc zmęczonymi oczami na szklankę. Nie podniosła jeszcze spojrzenia na anioła, choć w głębi siebie bardzo tego chciała. - Ciągle prosi o wpuszczenie siebie do żył, obiecuje mi niezwykłą siłę, która wygra nawet z zarazą... - w tym momencie uniosła dłonie oraz oczy, wpatrując się prosto w twarz Hex'a, a dłoniami wskazując swoją. - To nie jest iluzja. Nie mam już sierści, ogona i kociej mordy. Znów wyglądam jak człowiek. Nie muszę już korzystać z kamuflażu, choć nadal jestem w stanie zmienić dzięki niej wygląd na dowolny inny...
Zamilkła, tym samym pozwalając swoim myślom poukładać się, a mężczyźnie na przeanalizowaniu informacji. - Hex, czuję, jak coś rośnie mi pod skórą - ciszę przerwała nagle, kiwając nerwowo głową - ...w miejscu, gdzie kiedyś rosły mi skrzydła. Były niedorozwinięte, za małe, rozerwały mi skórę i wywoływały ogromy ból. Blizny mam do dzisiaj, choć są bardzo blade, bo ostatni raz otworzyłam je dziewięćdziesiąt pięć lat temu. - złapała się za łopatki, które teraz nie dawały żadnego, niepokojącego uczucia. Ból pojawiał się sporadycznie, częściej w porach wieczornych i porannych. - Ale to nie wszystko... - westchnęła, biorąc kolejny łyk alkoholu. - Ciągle czuję się tak, jakby jakaś nowa choroba trawiła moje ciało od środka. Jestem zmęczona, podenerwowana, ciągle czuję niepokój, od kilku dni najchętniej nie wychodziłabym ze swojego gabinetu. Nie mam ochoty z nikim rozmawiać...
Cisza znów objęła swym ciężkim ramieniem pomieszczenie. Marcelina oddychała nierówno i bardzo niespokojnie.
- Hex, czy ja umieram?
                                         
Marcelina
Poziom E
Marcelina
Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Może więc Hex był zbyt nieprzytomny lub nieuważny, bo nie odczuł tej "odrzucającej" aury. To, albo fakt że zwyczajnie jego uczucie przezwyciężało jakiekolwiek negatywne odczucia jakie kobieta mogła wokół siebie kreować. To, co nie umknęło jego uwadze, to fakt że jej działania, ruchy i zachowanie było inne. Nie była tak pewna siebie i swoich działań jak ją pamiętał, jakby stało się coś dość traumatycznego w jej życiu gdy go nie było. Nie mógł jednak określić co, nie po samej obserwacji i słuchaniu, przynajmniej jeszcze.
Pokiwał głową w podziękowaniu za alkohol, ale póki co jeszcze go nie kosztował. Aktualnie był bardziej skupiony na Marcelinie, która miała swoją opowieść do opowiedzenia, i było to raczej ważniejsze, skoro kobieta chciała tego od razu. Oparł łokcie na biurku i złożył dłonie w "mostek" na jakim oparł podbródek, słuchając jej. Pomimo wrażenia bycia pół-przytomnym, jego umysł teraz starał się być na tyle uważny na ile to możliwe. To było ważne, dla niego, dla niej. Nie mógł więc sobie pozwolić na to, by jakakolwiek informacja przeszła mu mimo uszu. Co prawda zaraz pewnie zacznie to odczuwać, ale cóż. Determinacja robi swoje.
Jego prawa dłoń rozplątała się z mostku i sięgnęła ku jej, gdy opisywała że jej wygląd nie jest już iluzją. Jeśli mu na to pozwoliła oczywiście, to przesunąłby opuszkami palców po skórze jej dłoni, chcąc upewnić się co do tego że faktycznie dotyka ludzkiej skóry, a nie gładkiego futerka wymordowanej jakie zamaskowała na tyle dobrze że sama się oszukuje.
Nie sądził jednak by tak było, więc po tym delikatnym ruchu wrócił do poprzedniej pozy, opierając głowę o mostek z dłoni, z uwagą słuchając. Uśmiech zniknął z twarzy, a jego nadwyraz ostre spojrzenie obserwowało wszystkie reakcje i gesty bliskiej mu osoby. Nie przerywał, w ciszy wysłuchując wszystkiego, co jej ciążyło na sercu, aż do jej pytania.
Czy umiera?
- Nie. Ale też tak. - Brawo Hex, jesteś niesamowicie pomocny. Uniósł głowę z niejakim trudem z "mostku" i pochwycił prawą dłonią szklankę z alkoholem jaka była dla niego, unosząc ją powoli ku swoim ustom. Jeden, krótki łyk i gwałtownie odstawił szklankę na biurko, prawie wypadła mu z rąk, pewnie to dlatego. Na szczęście, nic się nie wylało.
- Prababka, jak dobrze rozumiem, to trzy pokolenia wstecz, prawda? Dużo rozcieńczenia krwi, ale to wciąż jest możliwe że anielskie geny zaczynają się w Tobie budzić, Marcelino. Wyplenić anioła z krwi jest ciężko, zostawiamy dość wyraźne ślady w innych istotach... - Oparł się całym ciężarem ciała na krześle jakim siedział, praktycznie rozlewając się na nim jakby był w pół-ciekłym stanie materii. Jego wyraz twarzy wciąż pozostawał taki sam. Nie miał w tej chwili powodu do dowcipów. Był zmęczony, ale w tej chwili to zeszło na inny tor, gdyż ona potrzebuje jego wyjaśnień. W końcu kto wie lepiej, jak anioło-podobny stwór? - Powiedz mi, czy gdy byłem nieobecny, miałaś kontakt z jakimiś mocami nadprzyrodzonymi, innymi niż twoje własne? Nie wiem, oberwałaś piorunem od wkurzonego anioła, albo ktoś cię uleczył. Być może twoja krew, twoje anielskie geny zostały pobudzone do życia, i teraz zaczynają działać... I tak. Zabijają Cię... Choć raczej sprostuje. Zabijają twoje wymordowane cechy i atrybuty, w dużej mierze chcąc na siłę zmienić cię w anioła. - Albo oberwała od jakiegoś anioła... Albo ich seks miał więcej znaczenia niż tylko kulminacja ich uczuć, i Hex przyczynił się do tego że Marcelina staje się aniołem.
Hmmmm. Tak. To nie brzmi specjalnie dobrze, ale to też opcja.
- Albo nasz seks był bardziej znaczący niż oboje myśleliśmy. - Dorzucił, blado uśmiechając się. Tak, warto może jednak napomknąć że ich kontakt fizyczny mógł coś tu zmienić. To byłoby dziwne, ale mówimy o aniołach. Wszyscy są dziwni, a Hex to już zwłaszcza dziwaczna kreatura.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Tak, pozwoliła. Jego dotyk przyniósł chwilowe ukojenie, a tłumione uczucie tęsknoty w końcu zostało zażegnane. Cieszyła się, że widziała go, słyszała, że rozmawiała z nim. Cieszyła się, że żył.
Na pytanie o prababkę pokiwała jedynie głową. Słuchała i, chyba pierwszy raz od dziesięciu lat nie przerywała. Tak skupiona, zaintrygowana i przerażona jednocześnie nie była od wielu, wielu lat. Na kolejne pytanie zaprzeczyła kiwnięciem głowy, wzruszając przy okazji ramionami. - Pracuję z Lokstarem i Elisabeth, to upadłe anioły. - Kolejny, słodki łyk uwielbianej whiskey. - Ale od czasu tej nocy... nie. Nic podobnego. - Przez chwilę myślała intensywnie nad słowami Hex'a. Z początku była bliska krzyknięcia: tak, to jest to! Niestety, wraz z upływającymi sekundami nabierała do tego pomysłu dystansu. - Hadrian, mój ex również był upadłym aniołem. - Powiedziała ostrożnie, wiedząc, że czasem rozmowa o swoich byłych miłościach z obecnymi nie był najlepszym pomysłem, tym razem Marcelina musiała jednak zrobić wyjątek. - Zginął jakieś osiemdziesiąt lat temu. A te wszystkie zmiany mają miejsce od niedawna. - Podrapała się po głowie, robiąc kolejny, ostatni łyk. Nalała sobie ponownie, do pełna, tak, jak lubiła. - Jest jeszcze coś.
Właściwie to teraz miała przejść do sedna rozmowy. Problemem wcale nie był sam fakt dziwnej przemiany, wszak przeżyła w raczej krótkim życiu już wiele dziwnych, anormalnych sytuacji. TA sprawa dotyczyła jednak nie tylko jej, ale i jej otoczenia. - Wraz z pojawieniem się tych dziwnych snów znów zaczęłam lunatykować. Kiedyś miałam z tym problem, budziłam się w innym miejscu, ale najczęściej na terenie domu. Teraz zasypiam w swoim łóżku, zabarykadowana od wewnątrz i zewnątrz, a budzę się na środku desperacji cała we krwi. Raz zwierzęcej, raz... - przełknęła ślinę. Cholernie trudno jej było o tym mówić. Wraz z przywoływaniem wspomnień poziom przerażenia tylko rósł. - Już dwa razy obudziłam się w momencie, gdy atakowałam Lokstara. Rzucałam się na niego bez powodu, z zaskoczenia, a w trakcie lunatykowania nie śnię o niczym, co jest dla mnie wręcz dziwne, bo odkąd pamiętam jednej nocy potrafiłam śnić kilkakrotnie.
                                         
Marcelina
Poziom E
Marcelina
Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

I on również się cieszył. Że żyje, że jest tutaj, że Marcelina nie zapomniała o nim, że ten nieokreślony czas spędzony w celi wzdychając do myśli o nich będących razem nie został stracony. Tak. Świadomość że ulokował swoje serce w - nawet jeśli problematycznej - istocie, jaka go nie porzuciła napawała go... Ciepłem. Radością, choć jeszcze stłumioną przez psychotropy. Szczerą, nieudawaną radością. Kiedy, och, kiedy tak miał ostatnio? Nie mógł już sobie przypomnieć.
Ale to nie czas na rozmyślanie o nim, lecz o Marcelinie, kobiecie jaka ma problemy aktualnie.
Pokiwał głową, akceptując fakt że ma w swoim pobliżu na co dzień anioły. Więc to nie to. A przynajmniej nie dosłownie to, co myślał.
Na jego twarzy wstąpił szelmowski uśmiech, a sam dżin nie mógł się powstrzymać od pstryknięcia Marcelinę tutaj w jedną kwestię, na rozluźnienie. - Widzę że masz interesujące gusta... - Ot, krótkie, dowcipnym tonem i z uśmiechem, po czym jednak zrzedł uśmiech, wracając do bardziej "poważnego" wyrazu. Powiedzmy. - Ale wiesz, Marcelino, nie wiem jak blisko mi do anioła. Nawet upadłego. Jestem czymś innym, i być może to przez to coś jest nie tak. - Zauważył. Im dłużej nie wisiał na tym dziwnym stoliko-czymś i im dłużej nie było pompowane w jego żyły multum chemikalii, tym jego myślenie stawało się w końcu bardziej klarowne. Czuł jak powoli i stopniowo wraca do życia, dało się to zauważyć po fakcie że poprawił się na krześle, nie wyglądając już jak rzucony worek kartofli.
Miał się już odezwać, ale "jeszcze coś" go zamknęło. Słuchał zatem, doszukując się jakichś końcy jakie mógłby spleść, zrozumieć sytuacje.
- Mówisz że wcześniej miałaś z tym problemy, acz nie na tyle poważne. Jak dużo wcześniej? Czy Hadrian mógł wtedy żyć? Czy gdy lunatykowałaś, był w pobliżu? Nie chciałbym sobie schlebiać, ale jeśli oba z tych pytań mają odpowiedź twierdzącą, to może to być faktycznie moja wina. Tego że mnie tu nie było. - Ale jednak czuł drobne ukłucie narcyzmu, choć i tak jakoś nie sądził by to było to. Krótka przerwa na oddech, i kotynuował wywód, po sformułowaniu jakiejś opinii na temat sytuacji. - Jesteś wymordowaną, przynajmniej na razie, prawda? Być może twoja feralna natura nocą chciała mnie odnaleźć. Nie mogąc tego zrobić, im dłużej egzystowała, tym większa stawała się jej desperacja, do poziomu poczucia zagrożenia przez innych i instynktownie atakowała? Wiem jak to brzmi, ale podstawowe instynkty potrafią być... Zaborcze. To, lub właśnie twoja wymordowana natura próbuje bronić się przed zmianami jakie budzą w tobie anielskie geny. Wiesz, jak ranne, zaszczute zwierze. - Podrzucił kilka potencjalnych teorii, jako tzw. "food for thoughts". Być może Marcelina coś z tego wyciągnie? Sam Hexior postanowił już bardziej stabilnie sięgnąć po swoją szklankę i usączyć trochę alkoholu. Tak, łączenie leków i alkoholu jest złe, ale chwilowo jakoś nie był tym przejęty. Za bardzo.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Przytaknęła. - Być może masz rację. Hadrian, Lokstar, Elisabeth... byli rodzeństwem. Ich matka była upadłą anielicą, ojciec to znany generał szeregów s.spec - zaplotła palce obu dłoni na karku, pochylając teraz głowę w dół i wzrok wbijając w swoją szklankę. - Dżerard, mój kuzyn, syn Gonzalesa jest w tej samej odległości pokoleniowej od Felicji, co ja. I nigdy geny upadłego nie obudziły się w nim nawet na procent. - Dolała sobie jeszcze. Butla whiskey była tak ogromna, że Marcelina nie zdołała jej opróżnić nawet w 1/3, co zresztą bardzo ją cieszyło. - Raz z nim o tym rozmawiałam. Zapytałabym go znów, niestety, nie żyje od jakiegoś czasu. Za to u Gonzalesa pojawiają się bardzo podobne symptomy, co u mnie.
Przykre wspomnienia wróćiły, ale tylko na chwilę. Teraz wymordowana musiała stawić czoła innym problemom. - Gdy Hadrian żył, nic szczególnego się ze mną nie działo. Nie przypominam sobie też, bym lunatykowała. - Wzruszyła ramionami. - To wszystko zaczęło się w dniu, gdy przywołałam Aragota. Choć ostatnio dużo na ten temat myślałam... i doszłam do wniosku, że nie tyle go przywołałam, co on sam do mnie przybył. Tak, jakby tylko na to czekał. Wiem, że demon miał coś z moją prababką wspólnego, najprawdopodobniej to on jest powodem jej wyrzucenia z Edenu i nadanie łatki upadłej. Coś mi mówi, że to nie ona "zbrukała" swoją krew, Dżerard opowiadał mi kiedyś, że ponoć od małego lubowała się w czarnej magii i ciągnęło ją do demonów i innych upadłych. Tak, jakby to jej rodzice bądź dziadkowie zrobili coś, co ją... zepsuło. Może inne anioły tego nie wyczuły? Nie wiem. Ale dopiero Felicję wygnali z Edenu.
Kolejny łyk. Z każdym kolejnym poprawiał jej się humor, myśli też zaczęły krążyć wokół przyjemniejszych rzeczy, czarne chmury w końcu odpuściły, pozwalając przedostać się promyczkom słoneczka. A może to tylko iluzja? - Opowiadaj, co u Ciebie, Hex. - Wiedziała, że musiało dziać się wiele. A ona, jako bardzo ciekawska istotka musiała dowiedzieć się, co dokładnie. Miała nadzieję, że w tej opowieści nie pojawi się ani jedno imię niewiasty... ach, zakłuło. Marcelina ze zdziwieniem zorientowała się, że od dawna nie odczuwała gorzkiego smaku zazdrości... - Hex - ah, Marcelino, ogarnij się. - Słyszałeś o tym nowym... Bractwie? Nie pamiętam, jak dokładnie się ta organizacja nazywa. Doszły mnie słuchy, że od niedawna grasują gdzieś w okolicy i są przeciwieństwem Kościoła Nowej Wiary. Ponoć uważają, że wymordowani to wyższa forma człowieka. Spotkałam ich kilka razy przed feralnym napadem na kasyno. Z ich przywódczynią, Ying, czasem wymieniałysmy się informacjami i dobrami materialnymi, wspierałysmy się też dobrym słowem. Nic jednak wielkiego dla nich nie zrobiłam jako osoba, a oni bardzo ochoczo pomogli nam w ogarnianiu kasyna po pożarze. Wtedy jeszcze byli małą grupką, teraz ponoć urośli do rangi dość znaczącej organizacji. - Mówiła to trochę do siebie, gdyż w jej głowie od jakiegoś już czasu krążył pomysł, by nawiązac z Bractwem sojusz. Początki ich znajomości są dobre, czemu by więc tego nie wykorzystac? Teraz, gdy desperację nawiedza tajemnicza Apokalipsa, każdy lokal mógł być jej następnym celem.


Ostatnio zmieniony przez Marcelina dnia 25.06.19 10:33, w całości zmieniany 1 raz
                                         
Marcelina
Poziom E
Marcelina
Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Nie przerywał kolejnych słów. Rodzeństwo potomków upadłej anielicy, kuzyn o podobnym stopniu stężenia krwi, wyższego "stężenia" anielstwa... Wujek? Chyba tak to by wyglądało, jeśli dobrze rozumiał zależność kuzynostwa i tak dalej. Ona i ten wujek dzielą symptomy które można określić jako "budzi się we mnie aniołek, weee, ale to kurwa boli".
Felicja, Felicja... Hex próbował sobie przypomnieć czy kojarzył taką osobę. Przypadki wygnania kogoś z Edenu może nie były na porządku dziennym, ale był okres gdy anielski lud zwyczajnie "odpadał" i słabsi poddawali się w wierze że On ma jeszcze w ogóle ich w jakimkolwiek poważaniu. Nie mógł jednak skojarzyć każdego z imienia, i być może dlatego nie mógł skojarzyć tej Felicji, babrającej się w czarnej magii czy jej rodziców. Hmmmm...
- Mam więc dwa, potencjalne pomysły jeszcze. - Odepchnął się plecami od oparcia, lekko garbiąc plecy. Złote oczka były już znacznie klarowniejsze niż jeszcze parenaście minut temu, powrócił do nich ten pewien siebie, specyficzny blask. Uniósł palec wskazujący lewej dłoni w okolice swojej twarzy, i zaczął mówić. - Uno. Istnieje szansa że to Ja mogłem mieć jakiś kontakt z twoją prababką lub jej rodzicami. Jestem prawdziwym steropianem, i być może fakt że jakoś byłem w kontakcie z praktykantami tej czarnej magii, to być może pobudza Aragota do działania po poznaniu mnie, tym bardziej że byliśmy na tyle blisko siebie, byśmy zdołali praktycznie poczuć swoje dusze. W jakimś stopniu. - Uniósł drugi palec do góry. - Duo. Moje moce mogą rezonansować z tobą w jakiś sposób. Pokazałem ci dwie z nich, prawda? Mam jeszcze trzecią, która podobnie jak Aragot, jak rozumiem demoniczny bies, jest... Określmy to jako kulminacje całego zła mojej osoby skondensowane w formie drugiej świadomości tkwiącej w mojej głowie. Uwolniona, tworzy klona złożonego z czystej esensji bólu i obłędu, jaki samą swoją obecnością powoduje szanse na rehabilitacje psychiatryczną. Być może coś wewnątrz ciebie to podłapało i zaczęło się budzić do życia. - Znowu zabrał się do szklanki, tym razem jednak spijając alkohol już do końca. Zaraz po wypiciu szklanki zakręcił głową na boki intensywnie, powodując że jego twarz na krótki moment nie nadążała za ruchem głowy. Zakończył to krótkim, zduszonym "woah". Tak, zdecydowanie się dobudził. Odstawił szklankę, nie wiedząc czy może się sam częstować, czy zostawić to Marcelinie, która po zmianie tematu chyba chce zostawić te rozmyślania. Poprawił się na swoim siedzisku po zaproszeniu do opowieści, opierając dłonie na swoich udach.
- Cóż, zrobię spory skrót, a potem rozwinę jeśli będziesz czymś zainteresowana. Po wyjściu od Ciebie S.Spec mnie nakryło. Wywiązała się walka. Zniszczyłem pół centrum handlowego i zostałem pojmany. Siedziałem nie mam najmniejszego pojęcia ile w celi, ciągle pod różnego rodzaju psychotropami w obawie że rozniosę siedzibę Specu. Byłem transporotowany do posterunku na Desperacji, transport został zaatakowany. Napastnicy byli wkurwieni tym że nie płaszczyłem im się do nóg i nie obiecywałem im złotych gór i zostawili mnie z powrotem w aucie, myśląc że Spec mnie znajdzie. Uciekłem. Dotarłem tutaj. Wyjebałem się na dywanie gdy jeden z twoich pracowników bardzo nie był chętny mnie zaprowadzić do ciebie. Resztę znasz. - Spory skrót, wersja kompaktowa.
Uniósł brwi gdy usłyszał o kolejnym "bractwie". Oh lawd, not again. Przewrócił oczyma w reakcji na pytanie o "bractwo", po czym podparł lewy polik pięścią której ramię było podtrzymywane przez drugie ramię.
- Niby nie powinno mnei dziwić że i tacy się znaleźli, ale jednak. Przynajmniej to nie kolejna sekta jaka bardzo chętnie wybije osoby jakie im nie pasują... O, właśnie, skoro o tym mowa. - Dżin powoli zwlekł się z krzesła i obrócił plecami do kobiety, po czym podciągnął swój górny ubiór... I w sumie go zrzucił też, rzucając gdzieś te brudne szmaty na bok. Blizna po tatuażu wciąż istniała, ale po nim nie ma już śladu.
- Oficjalnie jestem bezrobotny, i zostałem też wyleczony zarówno z tego jebanego wampiryzmu jak i wszystkiego innego co miałem. Hallelujwaaawooo. - Zielonowłosemu zakręciło się w głowie, próbował złapać sie krzesła na jakim chwilę temu siedział, ale... Uciekło mu.
I znowu z łoskotem wylądował na glebie, tym razem pół-nagi. I bez dywanu.
Ciche "aua" wydobyło się spomiędzy jego warg, gdy leżał tak rozciągnięty po ziemi jak tortilla.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Słuchała spokojnie, kiwając lekko głowę. - Szczerze powiedziawszy, najbardziej pasuję mi ta opcja druga - powiedziała w końcu, po dość długiej chwili myślenia. Westchnęła głęboko i machnęła w końcu ręką, czując, jak zaczyna przyjemnie szumieć jej w głowie. Chciała zapamiętać jak najwięcej z tej rozmowy, tym bardziej, że Hex zaczął opowiadać o swoich losach. Dlatego nie sięgała już po kolejną szklankę.
Ze zmrużonym, skupionym spojrzeniem wysłuchała krótkiej i zwięzłej historii. Ale jej nie wystarczył ogół. Potrzebowała szczegółów. - No, jeżeli schwytali Cię niedługo po opuszczeniu mojego mieszkania, to... to siedziałeś kilka miesięcy. Trzy na pewno. Nie wiem też, ile tułasz się już po desperacji... Czego chciało od Ciebie s.spec? Po co transportowali Cię do desperackiej siedziby s.spec? I kim byli napastnicy? - Tyle pytań, tyle wątpliwości. W głowie Marceliny pojawił się stwór, który coraz głośniej wołał powtarzające się bez przerwy słowo... zemsta, zemsta, ZEMSTA!
- Nie wiem, Hex. Czekam na swojego informatora z gangu CATS, Neely'ego. Od dłuższego czasu u mnie nie był. Jeżeli nie pojawi się u mnie w przeciągu tygodnia, będę zmuszona złożyć wizytę kociakom. Mam tylko nadzieję, że nic złego się nie stało, chociaż... mam złe przeczucia. - Skrzywiła się lekko, wiedząc, że Neely zawsze przybywał do kasyna o umówionych porach. Obawiała się o niego tym bardziej, że na desperacji zaczął pojawiać się niejaki... Apokalipsa? Tak się chyba przedstawiał. Z jego opisu wynikało, że mógł być to demon pokroju Aragota. - To świetnie - odpowiedziała właścicielka kasyna, szczerze szczęśliwa, że Hex został uleczony. Również i ona nie musiała się już obawiać ewentualnego pożarcia, choć jej krew była skażona.
Nagle rozległ się dźwięk pukania do drzwi. Marcelina, wybita z rytmu, z lekkim niezadowoleniem w głosie pozwoliła wejść gościowi do środka. Okazało się, że była to Elisabeth. - Był tu przed chwilą właściciel Czarnej Melancholii - powiedziała, patrząc niepewnie w stronę Hex'a. - Kazał Ci jak najszybciej przekazać, żebyś odwiedziła go w jego gabinecie w hotelu jutro, koło południa... mówił, że to bardzo ważna sprawa i ma dla Ciebie propozycje nie do odrzucenia. - Zaskoczona dziewczyna kiwnęła jedynie głową. - Dzięki, Lilly. Powiedz Djikstrze, żeby szykował się jutro na przejażdżkę. Pieszo przecież tam nie pójdę. - dodała, pozwalając Elisabeth opuścić gabinet i wrócić do sali głównej. - Muszę w takim razie złożyć mu jutro wizytę. Znamy się z widzenia, czasem bywaliśmy w swoich placówkach. Zapewne ma dla mnie propozycję w związku z panującą ostatnio atmosferą w naszych okolicach. Apokalipsa, syf i jakaś podejrzana zaraza, jedzenia i picia coraz mniej... Myślę, że chce nawiązać współpracę, co bardzo mnie cieszy. - Dziewczyna słyszała kilka wzmianek o właścicielu Czarnej Melancholii. Nie znała szczegółów z jego historii, ale kilka smaczków przemknęło przez jej lokal. - Słyszałeś o nim? Wiele plotek krąży o jego osobie. Trzydzieści lat temu nagle zmarł ówczesny właściciel hotelu, a lokal przejął Venc. Krążą plotki, że tamtemu właścicielowi ktoś pomógł dostać się na drugi świat. - rzuciła swobodnie, pozwalając Hex'owi na wysunięcie własnych wniosków.
Ich rozmowa trwała jeszcze kilka godzin. W końcu Marcelina przypomniała sobie o czekającej ją wyprawie już następnego dnia, dlatego wygoniła Hex'a z gabinetu, lokując mężczyznę w małym pokoju należącym do nieobecnego tej nocy Djikstry. Sama, po szybkich oględzinach wyłożyła się na swoje wygodne wyrko w gabinecie i gdy zamknęła oczy, zasnęła właściwie od razu - co zdarzalo się bardzo rzadko.

z/t + Hex.
                                         
Marcelina
Poziom E
Marcelina
Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 2 z 2 Previous  1, 2
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach