Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum


Strona 4 z 4 Previous  1, 2, 3, 4

Go down

 Siedząc tak na brudnej od kurzu i starości podłodze, poczuł w końcu zmęczenie z całego dnia. Mięśnie mając chwilę na odpoczynek, zadrżały w buncie, a energia opadła na wysłużone panele wraz ze strzepniętą z włosów pajęczyną. Grupa agresorów, mantykory, kilkutonowa bestia, porwanie... musiał nabrać powietrza w płuca i głęboko odetchnąć, by poukładać te kawałki w sensowną całość. A im dłużej się zastanawiał, jakim cudem doszło do tej sytuacji, tym mniej wiedział. Ale mimo kłucia w piersi, ogólnego wycieńczenia i całej gamy monstrów dyszących w kark musiał przyznać, że dawno się tak nie bawił. Ta myśl prawie wyrwała śmiech z krtani.
 — szyb odpada. Rozumiesz?
 Pokiwał głową, nie do końca będąc myślami w tym samym miejscu, co Growlithe. Powrót na ziemię zapewniła dopiero wyprostowana sylwetka mężczyzny. Po kilku sekundach przemykania wzrokiem wzdłuż ramion i całej sylwetki w młodego wymordowanego uderzył sens wcześniejszych słów. Drgnął nagle zaskoczony, taksując szyb wentylacyjny wyjątkowo niezadowolonym spojrzeniem, jakby to w metalowym obudowaniu leżała cała wina.
 — Zbyt wielu, by było to rozsądne — odparł głosem nieco stłumionym ze względu na policzek wsparty o dłoń. Szanse na pozytywny scenariusz zmalały w momencie, w którym postawna bestia stanęła na drodze Wilczura, przygniatając go do ziemi tonowym ciężarem. Już wtedy gad przekreślił je o połowę. Widok strażników pełniących wartę podczas pokonywania zawiłych korytarzy wentylacji zmazał resztę tych szans. Młody nie był pewny, czy został choćby marny okruch.
 Nagle ściągnął brwi ku sobie, tknięty dziwnym przeczuciem. Zastygły na twarzy wyraz konsternacji potwierdzał, że opętany musiał zastanawiać się nad czymś wyjątkowo mocno. Unosząc wzrok na lico Wilczura, doznał rozbłysku nieco zamglonej wizji, rozmazanego skojarzenia. Słyszał śmiech dziesięcioletniej Shenae i widział rozmytą postać ogromnego (w końcu w tym wieku każdy dorosły prezentował się niczym Tokijski drapacz chmur), odzianego w czerń mężczyzny. Krótki przebłysk pojawił się na czas mrugnięcia i zniknął w powietrzu wraz z ciepłym oddechem opuszczającym płuca.
 Szurnięcie opuszek białowłosego o blat stolika sprawiło, że Everett podniósł się niespodziewanie do pionu. Całkiem energicznie jak na kogoś, kto sprawiał wrażenie, że byle gwałtowniejszy ruch połamie kruche kości. Postąpił kilka kroków naprzód i z dziwną lekkością w ruchach oparł czoło na piersi Wilczura. Biła od niego przede wszystkim woń kurzu i starych książek.
 — Nie daj się zabić— delikatnie gorzki komentarz przykryło następujące po nim parsknięcie. Miało rozluźnić sytuację, nadać wszystkiemu natury żartu, ale sam nie był pewien końcowego efektu.
 Odsunął się krótką chwilę później, pozostawiając po sobie jedynie ulotne wspomnienie dotyku i długą smugę na ziemi. Dokładnie w miejscu, gdzie końcówka ciemnego ogona w nerwowym ruchu smagnęła zdezelowaną podłogę i zebrała zalegającą na niej grubą warstwę kurzu.
 Zapamiętawszy układ klas już przy pierwszej podróży szybem wentylacyjnym, uniknął bezsensownej plątaniny w tym cholernym labiryncie oraz brodzenia po uszy w pajęczynach. Bez większych przeszkód dotarł do klasy chemicznej. Za priorytet obrał sobie znalezienie wszystkiego, co zawierało ostrzegawczą nalepkę z płomieniem. Łatwopalne, trzymać z dala od ognia, unikać kontaktu z wysoką temperaturą... każdy z tych warunków podpadał pod odpowiednią kategorię.
 Poszukiwania zajęły odrobinę więcej, niż zakładał. Od początku wiedział, że większość specyfików po prostu musiała zostać rozebrana przez wymordowanych przy najbliższej okazji. Tym sposobem został zmuszony dołożyć wszelkich starań celem znalezienia potrzebnych skarbów. Po kilku długich minutach buszowania między wszelkimi zakamarkami pomieszczenia złapał kilka kolorowych buteleczek i proszków. Nie miał pojęcia czym były, wszak nigdy nie uświadczył okazji uczestnictwa w lekcjach chemii. Liczył się jedynie jaskrawy wykrzyknik widniejący tuż przy naklejonym płomieniu. W całym tym pośpiechu wyłuskał kilka zapałek porzuconych na dnie szuflady nauczycielskiego biurka.
 Niemal identyczny schemat powtórzył w każdej odwiedzonej później klasie. Wpierw zebranie wszystkiego, co suche i zdatne do podpalenia, później ułożenie kształtu, posypanie lub polanie specyfikiem i rzucenie odpalonej zapałki. Największa trudność polegała na czmychnięciu z jednej klasy do drugiej. Gęsta chmura duszącego dymu ciągnęła się za młodym wymordowanym jak wizja uczniowskiej kary za pyskówkę do nauczyciela. Mając w dłoni ostatnią zapałkę, czuł już mocne drapanie w płucach.
 Ogień nie potrzebował wiele czasu, nie w obecnych warunkach. Chętnie pożerał każdą napotkaną na drodze ofiarę, parzącymi łapskami sięgając tak daleko, jak tylko się dało. Strażnicy zaalarmowani dymem wpierw sprawdzili sytuację. Pożar rozsiał ogólną panikę i wyrwał z gardeł wiele rzucanych w pośpiechu rozkazów. W korytarzach brzmiały gorączkowe kroki, pokasływania i trzaski przekręcanych w zamkach kluczy.
 Drzwi do celi Wilczura rozchylono z kuszącą paniką.
                                         
Rhett
Kundel     Opętany
Rhett
Kundel     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Było kilka podstawowych opcji na wydostanie się z tego pomieszczenia. W gruncie rzeczy wyrywał się z gorszych tarapatów. Mając mniejsze niż aktualnie obrażenia. Sam nie do końca potrafił sobie wytłumaczyć, dlaczego robił to co robił. Oczywiście, częściowo dla Hitori. Niemal w krew mu weszły bohaterskie akty, w których niespodziewanie ratował swoich podopiecznych. Miał jednak szeroką paletę możliwości, które nie zakładały dostawania po ryju butem, ani wchodzenia w rolę pustej paczki papierosów, zgniatanej przez gigantyczny ciężar znudzonego palacza. Więc skąd ta chęć wystawienia się na niebezpieczeństwo, choć mógł osiągnąć cel mniejszym kosztem?
Brwi ściągnęły się ku sobie, odgrodzone zmarszczką rozdrażnienia. Przyglądał się Rhettowi i myślał o tym, jaki to miało sens? Czy powinien mu wierzyć? Jaki system wartości sprawiał, że tyle bezmyślnie ryzykowałem? Co sprawiło, że gówniarz tyle ryzykował? Na jego miejscu nawet bym nie splunął na ścianę tej rudery. Budynek ledwo trzymał się pionu, a jednocześnie — co za ironia — był wystarczająco solidny, aby pomieścić dziesiątki, być może nawet setkę, niewolniczych zabaweczek. Rarytasów. Taniej siły roboczej.
I z całej tej zbieraniny to właśnie Rhetta nie musiało tu być. Przez łut szczęścia lub głupotę innych ludzi — nieważne. Grunt, że w pewnym etapie miał wybór; starczyło wziąć wdech, obrócić się na pięcie i czmychnąć w noc jak uciekający kot.
Ręka Growa zakleszczyła się na szorstkiej linię, obracając ją opornie w palcach, kiedy Rhett podniósł się niespodziewanie z miejsca, jakby usłyszał jego myśli i postanowił zrealizować plan. Jego nagła reakcja być może wywołała zaskoczenie u starszego wymordowanego, ale Wilczur wydawał się tak samo czujny i nieruchomy jak przed zrywem Rhetta. Nie odsunął się, kiedy towarzysz płynnym ruchem pozbył się dzielącej ich granicy, choć oczy śledziły przebieg sytuacji.
Spodziewałbyś się tego?
Górna warga zadrżała, ostatnim procentem silnej woli zmuszona, aby nie odsłaniać kłów. Śmieszne, że gdy przyszło mu dotykać innych, nie czuł żadnych barykad, ale gdy strony konfliktu się zamieniały, wszystkie mięśnie odmawiały posłuszeństwa. Odetchnął głęboko.
Ten niemal teatralny szum, jaki wydobył się spomiędzy zębów pstryknął dotychczas niedziałającą lampkę w podświadomości. Zamigotała na czerwono i znów zgasła, a jednak krótki, sekundowy błysk sprawił, że słowa Rhetta (nie daj się zabić...) rozmyły się w jeden przeciągły bełkot, a on sam w jednej sekundzie był, a w drugiej, po ledwie mrugnięciu, nie pozostał po nim żaden ślad, jakby ktoś przerzucił obraz filmu do następnej sceny. Grow został zupełnie sam, zmagając się z déjà vu.
Podniósł rękę, dotykając zdartymi do mięsa opuszkami swojego ucha. Słyszał chichot dziesięcioletniej She. Tej cholernej dziwki.  

Czekał następną wieczność, krążąc bezszelestnie po pokoju. Wdeptał już kolejną warstwę kurzu i brudu w deski starej podłogi, gdy do jego nozdrzy doleciała duszna, gryząca woń, zatrzymując go raptownie w miejscu. Doskonale znał ten zapach. Dym był jego oddechem, ogień — krwią w żyłach. Czuł niemal niemożliwą do stłamszenia dawkę adrenaliny. Podniecenie sięgnęło wyższego stadium, gdy za twardą obudową drzwi rozległy się kroki. Nie powolne lub miarowe stukoty obuwia. To był galop kilku, może nawet kilkunastu par podeszew wybijających w holu paniczny krok. Uciekali.
Nagle coś szczęknęło. Wydawało mu się, że wszyscy już odbiegli, ich głosy oddaliły się tak bardzo, że nie rozróżniał wykrzykiwanych przekleństw i rozkazów. Drzwi na skrzypiących zawiasach zadrżały jednak, a potem ktoś szarpnął za nie i wsunął je częściowo w ścianę. Do pokoju od razu wpłynęły gęste kłęby siwych chmur. Ktoś kasłał, trzymając się ramy.
Grow cmoknął, gdy mężczyzna się zachwiał. Czy otworzył drzwi po to, aby wydostać się przez szyb bądź okno, czy był to odgórny rozkaz lub przejaw głupoty — białowłosy nie chciał tego sprawdzać. Wystarczyło tylko tyle, by wróg uniósł oczy. Ich spojrzenia się spotkały.

Pół minuty później biegł korytarzem. Dym był coraz gęściejszy, obejmował coraz więcej powierzchni i wkrótce w holu zrobiło się szaro. Growlithe mijał krztuszących się, mamroczących lub leżących na ziemi mężczyzn i kobiety. Wielu z nich mogło umrzeć tylko dlatego, że znaleźli się w złym miejscu i o czasie niezbyt odpowiednim. O jak wielkim szczęściu się tu mówiło? Rhett nie mógł wiedzieć, że pirokineza, zaklęta w artefakcie noszonym przez Wilczura, dodawała mu paru procent do prawdopodobieństwa przeżycia. Nie mógł nawet założyć, że ktoś otworzy drzwi, gdy wybuchnie akt paniki. Wizja spłonięcia żywcem była aż nazbyt realna, dlatego Grow machnięciem ręki odegnał ją w płomienie wynurzające się jak naostrzone, choć irracjonalnie falujące bale z sali do plastyki.
Trzecie drzwi od prawej.
Przywierając rękawem do twarzy kopnął drzwi, od razu usuwając się z drogi. Pomiędzy ścianą pomarańczy, czerwieni i żółci dostrzegał skuloną sylwetkę. Już teraz czuł przejmujące gorąco. Zbliżał się też do granicy. Artefakt chronił go częściowo przed wysoką temperaturą i nadmiarem czadu, jednak nie była to ochrona, która zapewniała całkowitą swobodę ruchów. Grow musiał się pospieszyć. Nabrał powietrza, mrużąc oczy i wchodząc w piekielnie ciepłą barierę.

Zwolnił i zatrzymał się, poprawiając słabnący chwyt. Głowa Hitori opierała się o jego ramię. Twarz miała usmoloną, jakby wyciągnięto ją po tygodniowym tarzaniu się w najgłębszych czeluściach kopalni. Dłoń, która spoczywała na szczupłym brzuchu kobiety była czerwona i pomarszczona. Wilczur nie był nawet pewien czy podopieczna żyła. Drzwi do klasy matematycznej były otworzone — być może wielu strażników wiedziało o przejściu na zewnątrz.
Ogień obejmował tablicę jaskrawą ramą. Trawił krzesła i stoły. Część iskier leciała przez okno, o którym mówił Rhett i do którego natychmiast zmierzył Growlithe. Był oszołomiony po szarpaninie i choć zdołał otrząsnąć się po pierwszym szoku, ciało wciąż bolało od kopniaków, które otrzymał i nacisku, jaki nałożył na niego ogromny gad. Co kilka sekund miał wrażenie, jakby zawiasy w łokciach miały przestać spełniać swoją funkcję. Umysł podsuwał drażniącą wizję, w której ręce opadają, upuszczając nieruchomą sylwetkę. Hitori była jak szmaciana lalka. Za każdym razem, kiedy podobny pomysł wydawał mu się możliwy, znajdował w sobie jeszcze trochę samozaparcia, kilka nerwów, które pracowały i jakieś mięśnie, które nie chciały zmniejszyć napięcia.

Wychodząc z budynku przez szczerbaty otwór, dawniej być może naprawdę będący oknem, miał w płucach za dużo dymu, a za mało tlenu. Mózg pracował na średnich obrotach, które mimowolnie zwalniały swój bieg z każdym następnym pokonanym krokiem. Nie słyszał tego — zmysły były przytłumione, jakby ktoś trzymał ręce przy jego głowie — jednak pokasływał co jakiś czas, starając się oczyścić organizm z nadmiaru trucizny.
Jeżeli pokonał trasę od stojącego w płomieniach budynku do pobliskiej rudery, kiedyś pełniącej funkcję składzika na ogrodowe tałatajstwa szkoły, to nie pamiętał tej drogi. W pewnym momencie zamknął powieki, a gdy uchylił je ponownie, siedział z plecami przylgniętymi do zimnej, wilgotnej od pleśni ściany. Tuż obok leżała Hitori i choć nie miał siły opuścić wzroku, był nadzwyczaj świadom jej głowy opartej o swoje udo. Cały świat wirował wokół, ale strzelanie ognia zagłuszał cały czas ten sam dźwięk — cichy śmiech. Lampka znów zamigotała, rozjaśniając czerwonym blaskiem rozbawioną twarz Shenae. Teraz za jej plecami nieruchomo stał cień, ale nim Grow zdążył dotknąć tego wspomnienia, lampka zgasła.

ZAKOŃCZENIE WĄTKU
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum

Strona 4 z 4 Previous  1, 2, 3, 4
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach