Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum


Go down


- Podchorąży!
- Sir!
- Wezwijcie Żandarmerię. Nie można przecież tego tak zostawić…
Jun Fukurawa leżał na ziemi pokracznie; nawet przez moment nie można było pomyśleć, że spał. Franz zupełnie zapomniał o poprzedniej fajce i zapragnął następnej jak wody, ale podporucznik stojący nad nim trochę go powstrzymywał. Po prostu więc przyglądał się ciału badawczo.
Niewiele było widać poza tym tylko, że zginął bezboleśnie – przy okazji upadku skręcił kark, toteż jego głowa wykrzywiona była w cokolwiek upiorny sposób. Brakowało śladów walki, czy czegokolwiek, co by prowadziło do wniosków oczywistych, a Kafka wiedział, że ten, konkretny rekrut to by nawet sam skoczył.
- Ty! Kafka!
Przerwał oglądanie zwłok i spojrzał na porucznika.
- Jeśli chodzi o okoliczności upadku, to mog…
- Niedozwolone opuszczenie koszar i palenie na służbie. Jutro chcę was widzieć na placu dwie godziny przed apelem. Odmaszerować!
Świetnie… Odchodząc, jeszcze obejrzał zwłoki z drugiej strony, ale nic ciekawego nie zobaczył, poza tym tylko, że Fukurawa nie zamknął nawet oczu i przez moment patrzył na niego z wyrzutem spod wpół przymkniętych powiek. Kiedy szedł, przez ramię zerknął jeszcze na podporucznika, który stał nad zwłokami jak kretyn, podczas gdy z różnych części dziedzińca schodziło się coraz więcej wojskowych. Potem spojrzał w okno; jego własny oddział stłoczył się przy nim, jak dzieci, kiedy na ulicy rzucono cukierki.
- Ej, Franz, co się dzieje.
Nikt nie mówił mu po nazwisku. To niby taki japoński zwyczaj, ale chuj z tym, skoro Franz nazywał się Franz. Kafka zerknął w kierunku okna.
- No Fukurawa wypadł – odpowiedział krótko.
- Ej, widziałeś coś?
- A może ktoś go wypchnął.
- Przestań, ta pizda pewnie myślała, że jakiegoś gołębia złapie.
- Może się zabił?
- A może spierdalaj?
Niedoszli wojacy zaczęli zawzięcie dyskutować, zanim Franz nie odchrząknął znacząco.
- No więc: słuchajcie.
Umilkli momentalnie.
- Poszedłem sobie na fajkę, co nie. Hirohito, dzięki. No to palę, palę, jakoś tak mimowolnie zerknąłem przez okno – Rozejrzał się po pozostałych, czy słuchają. - A on już spadł.
- Ej, a widziałeś kogoś w oknie, żeby go wypchnął?
- Stul pysk, Hirohito – warknął Aizawa. Franz wzruszył ramionami.
- Zobaczyłem, że spadł, no nie zobaczyłem Królowej w oknie. Fukurawa skręcił kark. Przyszedł najpierw jakiś chłystek rok wyżej, nie wiem, wyjebane mam, potem podporucznik.
- I co?
Kafka się skrzywił.
- I jutro zapierdalam z pompkami. A wy pewnie usłyszycie o tym gównie na apelu. Serio myślicie, że żandarmi tego nie zamiotą?
- No, pewnie tak…
Zaczęli coś między sobą mamrotać. Wieczór, chociaż Franz wybitnie tego nie chciał, spędzili na gorących dyskusjach o tym, jak bardzo ich kumpel z oddziału, Jun, był martwy, no i jak bardzo ich to przejęło. Potem nie przejęło. Potem o tym, co będzie następnego dnia na śniadanie. Wreszcie ktoś rzucił, co by było, gdyby się okazało, że to ktoś z ich oddziału go zajebał.
- No to wyeliminował najsłabsze ogniwo – rzucił spokojnie Franz. - Dobranoc!
Zapadła cisza. Nagła, trochę porażająca cisza. Kafka w spokoju zamknął oczy i pozwolił pozostałym przetrawić to, że ktoś powiedział, co wszyscy mieli w głowach.

Jun był słaby. Nie, że na treningu; to też, ale bez przesady. Ale nie zniósł wojskowej dyscypliny, ani tym bardziej – zachowania napakowanych testosteronem samców alfa, jakich udawali wszyscy w oddziale. Im bardziej się w związku z tym staczał w spiralę izolacji, tym mocniej obrywał, co powodowało, że jeszcze bardziej się staczał, no i… no i w końcu wyleciał elegancko przez okno, głową w dół, na trzy piętra. To eleganckie skręcenie karku w tak nieprzyzwoicie szybki sposób bardzo spychało sprawę w kierunku samobójstwa. Zrobiłby to, albo w końcu, na strzelnicy, kogoś zastrzelił. Kurwa, być może. Najpewniej po prostu by wypadł ze służby, nie zdał jakiegoś testu, został wydalony jak ostatnia pizda i wylądował w normalnym społeczeństwie, gdzie zająłby się nieszkodliwą robotą urzędniczą u boku notorycznie go zdradzającej żony. Nie było szans, aby się już przekonać, skoro był już tak diabelnie martwy. Nie każdy słaby przeradzał swoją frustrację w amok, ale i nie wszyscy wychodzili tak gładko z upokorzenia, jakim była służba. Cóż.
Problem był w tym, że Franz widział trochę niepokojące rzeczy, kiedy to przypalał sobie w cieniu sąsiednich koszar.
Na tyle niepokojące, że postanowił, iż najlepiej aby oddział zaczął go podejrzewać, choćby cicho, o spowodowanie wypadku. Perspektywa szukania mordercy była niemalże ekscytująca. Liczył po cichu na to, że ów trochę się rozluźni, kiedy wszyscy będą podejrzewać kogoś innego, a wiadra, czy wpierdolu się za bardzo nie bał.
Śniło mu się znowu, jak jeszcze nie był na służbie. Jeszcze nie miał wygolonej głowy; krótkie, brązowe włosy zaczesywał do tyłu elegancko, z niemalże czułą dbałością się golił i nie miał takich worów pod oczami, zwłaszcza, kiedy widział się z Yukiko. Za młodu czytał mnóstwo starych jak świat książek, kiedy osobno od wojska istniał pewien rodzaj straży cywilnej, poza wojskiem – policja, która dbała o to, aby chronić społeczeństwo przed nim samym. Romantyczna idea uwiodła go na tyle, że wstąpił do woja, więc sen kończył się prawie, że z krzykiem.
Wstał przed wszystkimi z suchymi nogami, co go lekko zdziwiło. Przeciągnął się; kiedy wszyscy wokół spali, mógł się zachowywać jak chciał, nie licząc praktycznie każdego aspektu porannych czynności. Przygotować rzeczy, umyć się, ubrać, pościelić łóżko tak, żeby nawet mucha zostawiała ślad, dopieścić broń na powitanie, obowiązkowo przez jakieś trzy-cztery minuty pomyśleć, że robi to wszystko dla dziewczyny. Spodnie w buty, honor na plecy i wychodzimy na zewnątrz.

Po Junie nawet śladu nie było. Obrysu, słupka, odgrodzonego terenu – nic. Nikt go nie zapytał, czy widział kogoś w oknie. Przez moment Franz nawet liczył na to, że jakiś żandarm będzie stał przy podporuczniku, ale mężczyzna prężył się samotnie pośrodku dziedzińca jak maszt, na którym nikt z jakiegoś powodu nie naciągnął flagi.
- Melduję s… - zaczął, ale facet mu przerwał.
- Pięć kilometrów biegu – wszedł mu w słowo przełożony. - A jak usłyszycie gwizdek, to dziesięć pompek. Jazda!
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Wątek zawieszony z braku chęci pisania userów.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach