Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 3 z 5 Previous  1, 2, 3, 4, 5  Next

Go down

Pisanie 15.12.16 5:33  •  Jęczące jaskinie - Page 4 Empty Re: Jęczące jaskinie
Dreptała energicznie, nie chcąc zgubić nowego opiekuna (w końcu mówił, że się nią zaopiekuje, prawda?) i próbując dorównać mu kroku, byleby tylko nie zostać z tyłu, gdzie bure, zimne korytarze pożerała wszechobecna ciemność. Mrok zdawał się gęstnieć z każdym pokonanym metrem, ściśle otulając sylwetkę pieścił miękkie kosmyki i ogłupiał zmysły. Niewiele była w stanie dostrzec poza rozmytymi, kanciastymi ścianami. Ot, ledwie zarysy kształtów, dzięki czemu nie przywaliła w nic łbem, ni łapą. Być może sprawne unikanie przeszkód zawdzięczała również towarzyszowi, do którego lewej nogi ściśle przylgnęła, napierając na nią aż nazbyt mocno, kiedy szybko przemieszczali się naprzód. Och, oczywiście niepokoiła się, im dłużej szli, jednak w swojej psiej naiwności wierzyła w dobro nieznajomego, zagłuszając rozszalały instynkt samozachowawczy prostymi wyjaśnieniami. Na pewno zapuszczali się tak głęboko, żeby umknąć przed nadciągającą burzą, przed zimnym, ostrym deszczem i błyskami raz po raz przecinającymi nieboskłon w akompaniamencie huków. Rayissa nie wiedziała, czego bała się bardziej – przerażających zjawisk świetlnych, czy odgłosów mrożących krew w żyłach. Jedno było pewne, dopóki maszerowali, potrafiła skupić się na cichych, rytmicznych dźwiękach kroków, opóźniając moment, w którym strach całkowicie zdominuje umysł. Nie wiedziała, że idąc za mężczyzną, wcale nie ucieka przed niebezpieczeństwem. Wręcz przeciwnie.
Całą drogę pokonali w milczeniu, psowata powoli cofając się w głąb własnej fobii nie wydawała już żadnych burknięć, pisków, ani szczeknięć. Nisko opuściła klin głowy, wilgotnym nosem nieomal sięgając skalnego podłoża; uszy oklapły smętnie na czoło, a podkulony ogon okrywał delikatny brzuch. Skulona, prawie pełznąc po ziemi robiła wrażenie znacznie mniejszej i bardziej chuderlawej, niźli była w rzeczywistości. Puszyste futro nie kryło nazbyt wyraźnie odrysowanych pod skórą żeber, dopełniających dobitnego obrazu nędzy.
W tym wszystkim nawet nie zwróciła uwagi na turkusowy blask wyglądający nieśmiało zza rogu, z amoku wyrwał ją dopiero głos wymordowanego. Zahamowała gwałtownie, pazury zaszurały po kamieniach. Dłuższą chwilę gapiła się tępo na własne stopy, czekając, aż wraz z opiekunem ruszą w dalszą drogę, kiedy jednak oczekiwanie się przedłużało, niepewnie uniosła spojrzenie na szczelinę przed sobą. Zmrużyła ślepia, oślepiona światłem i skurczyła się bardziej. Skomlenie uwięzło w ściśniętym gardle. Źrenice wkrótce przybrały formę niewielkich punkcików zatopionych w ciemnej, złocistej toni, adaptując się do zmiany natężenia oświetlenia. Pewnie gdyby nie przerażenie, Ray zafascynowałaby dochodząca znikąd jasność, niewątpliwie z radością poszukałaby jej źródła, uznawszy całość za niezwykle ujmującą. Gdyby...
Jak wolisz.
Nagle cały jej świat runął, gdy podpierająca bok łydka zniknęła. Długie, smukłe łapki nieporadne rozjechały się na boki, jakby niewidzialna ręka oparłszy się o łopatki kundla naparła niespodziewanie, siłą sprowadzając ją do pozycji leżącej. Rozpłaszczywszy się żałośnie na ziemi, wsparła podbródek na chłodnym gruncie i powiodła wzrokiem za oddalającym się mężczyzną. Chciała go zawołać, niestety nie potrafiła choćby drgnąć; z paszczy dobyło się tylko niemrawe rzężenie. Silne dreszcze wstrząsnęły małym pieskiem, patrzącym jak jedyna osoba gwarantująca bezpieczeństwo znika w nieznanym, podejrzanym przejściu. Zarzęziła trochę głośniej, przełknęła ślinę raz, później drugi. Walczyła, byleby tylko odzyskać zdolność komunikacji i oznajmić towarzyszowi, że coś ją trzyma, że nie może się poruszyć, że okropnie się boi. Strach jakoby przybrał fizyczną postać i choć był tylko wymysłem przesadzonej, napędzanej fobią wyobraźni, złotooka nie była świadoma samotności, uparcie przekonana o obecności trzeciej, niematerialnej osoby. Wspomnienie grasujących w tunelach bestii bynajmniej nie pomogło, nasilając objawy trwającej histerii. W tym stanie niemożliwym okazało się nawet zrozumienie, że kompan nie mógł odejść wcale tak daleko, skoro słyszała jego słowa. Teraz była tylko spanikowanym, ogłupiałym zwierzątkiem. Gdzieś w oddali rozległ się grzmot.
Wreszcie, po upływie kilku minut dziwacznej ciszy, Lis w trakcie jednego ze skurczów żołądka usłyszał paniczne, charczące skomlenie niesione echem. Wrzeszczała, jak gdyby jeden z zamieszkujących sieć jaskiń potworów dopadłszy ją, właśnie żywcem obdzierał ze skóry. Panicznie, do bólu dosadnie, nie kryjąc lęku i wymyślonego bólu rozpalającego trzewia. Podczas krótkich pauz, łapiąc oddech sunęła przed siebie, za każdym podejściem pokonując śmieszne kilka centymetrów. Tym sposobem znalazła się w jednej trzeciej długości szczeliny, gdzie znieruchomiała i ucichła, nie potrafiąc już dłużej wokalizować. Dygotała, patrząc w światłość i oczekując ratunku.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 29.12.16 21:51  •  Jęczące jaskinie - Page 4 Empty Re: Jęczące jaskinie
Jaskinia nie należała do cichych; słuchać tu było pohukiwanie sowy za grubymi, kamiennymi murami, cichy pisk jakiegoś małego zwierzątka, zapewne zjadanego, odgłos większego sunącego gdzieś po skalnych tunelach. Ale tłem tego wszystkiego była skraplając się woda do lustrzanej kałuży i coś jeszcze...
  To nie kolejna błyskawica przecinająca przydymione niebo, spowodowała, że ciało wymordowanego oblał zimny pot. To nie kolejne konwulsyjne dawki zbliżone, do uczucia wykręcania organów, które chciał wyciągnąć ktoś z zewnątrz stalową ręką przez jego gardło. To przez dźwięk, jaki usłyszał. Pisk przybliżony do czegoś co kojarzył z odległych wspomnień. Skowyt najgorszych zjaw przeszłości. I właśnie ten płacz, przesycony bólem i strachem spowodował, że zawartość jego żołądka jeszcze raz przesunęła się bliżej ust. Niemal czuł na języku cierpki, mdły posmak żółci.

— Tato! — Malutka dziewczynka trzymała na swoich rekach małego, kudłatego pieska. — Tato, mu chyba coś jest!
  Jej jasne niebieskie oczy błyszczały, ozdobione kryształowymi kroplami łez. Pociągnęła nosem, a trzymane zwierzę, jakby w odpowiedzi zaskomlało raz jeszcze, chyląc łeb i spoglądając na mężczyznę spod skołtunionej sierści.


  — Zamknij się — odparł Shay. Twarz miał okropnie blada i jedynie żywą jej częścią były oczy. Rzucały gniewne błyski. — Zamknij się.
  Każdy wyższy dźwięk powodował, że czuł się coraz gorzej. Oblazła go gęsia skórka, ubranie przykleiło się do ciała, a on poczuł, że zaczyna tracić siły. Zaczęło robić mu się słabo, choć druga część jego chorego umysłu pragnęła sprawić wymordowanej jak największy ból. Ostry kieł nasunął się na jego wargę, która zaznaczona była cienką surową linią.
  — Powiedziałem zamknij się! — zawarczał złowrogo podnosząc głos do krzyku.
  Obraz jeszcze wyraźniej zamigotał mu przed twarzą, a lawirujące srebrne punkty wydawały unosić się w powietrzu jak mikroskopijne, błyszczące drony. Jego ręka ześlizgnęła się ze skały, której przez cały czas się trzymał. Zimne powieki zasłoniły krwiste tęczówki o wąskiej źrenicy, a twarz drgnęła w odczuwanym bólu; kropla potu spłynęła po boku jego twarzy. Nie umiał tego powstrzymać. Wiedział, że znów to robi. Zabija się.
  Na krotką chwilę stracił równowagę i runął na ziemie. Brzęk upadającego stalowego topora zabrzmiał jak rygiel zamykających się drzwi grobowca. Uszy położyły się płasko na czarnej czuprynie, a ogon okrył połowę łydek. Leżał na brzuchu, zaciskając palce na ziemi; kaszlnął. Na cmentarnej posadzce zaczęły czerwienić się szkarłatne plamy krwi.
  A potem coś poruszyło się po drugiej stronie jaskini. Poczłapało podstępnie i szybko ucichło, jakby cały ten dźwięk wydawał się być urojeniem.
  — Nadchodzą — odezwał się Shay, szczerząc zęby w uśmiechu. Rękawem starł krew z ust. — Zapewne chętnie się z tobą zaprzyjaźnia tępy kundlu. — Przegryzł wargę i podniósł się na drżących rekach, wciąż zbyt pewny siebie by odczuwać strach. Czy istniała możliwość, że swoim skomleniem zwołała zgłodniałych domowników do domu? Aż za bardzo. Miał dziewczynę w garści, taka okazja nie mogła się przydarzyć ponownie. Czy zamierzał się jej pozbyć ratując własny tyłek? Z pewnością.
  W tunelach rozległ się przeciągły, głuchy krzyk – takiego wrzasku można by oczekiwać z ust kobiety konającej w potwornych mękach i strachu.
  — Jeden jest za tobą. Przygotuj się.
  Ucho poruszyło się niespokojnie, a ochrypły głos uwiązł mu w gardle, gdzieś miedzy kolejnymi konwulsjami. Podciągnął kolano do motka i przewalił się na bok. Był wycieńczony. Zatrucie odbierało mu siły. Od kiedy zachorował nie miał czasu na rekonwalescencje. 
  I ta moc...
  Dziki płaczliwy krzyk znów podniósł się ku kamiennym sklepieniom, tnąc wilgotne powietrze jak nóż o kryształowym ostrzu. Wrzask z łatwością pokonywał oktawę za oktawa, aż w końcu osiągnął szklisty, zamrożony wierzchołek. Zahaczył o niego, a potem runął w dół, zmieniając się w niewiarygodne basowy pomruk. Potem nastąpił jakby wybuch maniakalnego śmiechu i znów zapadła cisza.
  Nie na długo.
  Gdzieś z głębin mroku lodowata łapa złapała Ray za ogon i pociągnęła gwałtownie z powrotem ku wylocie z jaskini z którego przyszli.   
  Głowa Shaya opadła na ziemie. Tracił przytomność i budził się, trzeźwiał i podsypał.
  Musiał przestać.
  Nie zidentyfikowana istota wytargała zwierzę z wnęki z niesamowita łatwością. Dopadła ja i przewaliła na plecy po drugiej stronie przejścia. Dopiero wtedy Rayissa mogła zobaczyć jej pysk. Jej głowa przypominała psią, ale czy naprawdę nią była? Brak sierści i szara szorstka skora pozbawiona oczodołów, uzbrojona w ostre, długie zęby. Zwierzę warknęło groźnie i kłapnęło zębami tuż przed jej pyskiem, próbując do niej sięgnąć. Kucała. Wiec prawdopodobnie potrafiła poruszać się tez na dwóch kończynach.
Świeże mięso.   
  Gdzieś rozległ się wściekły, niski głos i zapewne sam pojawił się w głowie wymordowanej, bo postać nie poruszyła pyskiem do usłyszanych słów.   

  — Tato! Pomóż mu.
  Shay obrócił się w stronę stojącej dziewczynki, której szloch dźgał jego serce.
  — Nie chce by coś się stało — łkała dalej.


  Shay kaszlnął po raz kolejny, a strużka krwi pociekła mu po podbródku. Mrużąc oczy spojrzał pewnym, ale wycieńczonym wzrokiem w stronę wnęki.
  Zwierzę zacisnęło palce na jej gęstej sierści i nachyliło się niebezpiecznie w przód. Ślina z jej pyska skraplała się na głowę Rayissy; uszy kleiły się od przeźroczystej mazi. Potwór otworzył paszczę raz jeszcze i kiedy miał już zatopić zęby w jej szyi, wymordowana mogła usłyszeć tubalny, bezlitosny głos Shaya po drugiej stronie ściany.
  — Zabij to.

...................
UŻYCIE MOCY:
Kontrola umysłu (1/3), odpoczynek (0/4)



WĄTEK ZAWIESZONY
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 19.11.17 23:03  •  Jęczące jaskinie - Page 4 Empty Re: Jęczące jaskinie
Wreszcie skonfrontował się ze spojrzeniem biomecha, które tak skrupulatnie unikał do tej pory. Szczęki poruszyły się, kiedy zacisnął je mocniej. Uniósł dłoń, by strącić rękę mężczyzny ze swojego karku, jawnie informując go, że nie odpowiada mu w ten sposób dotykanie. Ostatecznie zakrwawiona dłoń jedynie opadła na jego przegub, a na twarzy niższego wymordowanego pojawił się zaskakująco łagodny wyraz.
- Uważaj, bo pomyślę, że się martwisz. – prychnął cicho, nieco nawet rozbawiony.
- Nie zdechnę. Za kogo mnie masz? – uniósł jedną brew I zaczął się podnosić, wspierając na ramieniu mężczyzny.
- Powiem ci jak tam trafić.


Jaskinia, jak się okazało, nie znajdowała się daleko, tak jak wspominał wymordowany. Ciężko było przewidzieć jak głęboko sięgała i co czekało na jej końcu, ale nawet siedząc na jej początku, można było skryć się przed narastającym chłodem jesiennej pory. Tsukishimaru usiadł ciężko pod jedną ze ścian, przyciskając dłoń do krwawiącego boku, odczuwając coraz bardziej skutki utraty krwi. Musiał jakoś zatamować krew, ale nim to zrobi…
- Weź trochę drewna przynieś i rozpal ogień, Yury. – odezwał się zachrypniętym głosem, powoli rozprostowując nogi.
- A potem wróć tam I przytachaj tutaj tego niedźwiedzia. I sprawdź, może mieli nieco wody ze sobą, to ją też przynieś. Szkoda tego mięsa, żeby się zmarnowało. – dodał, mając nadzieję, że ten dumny głupek nie odbierze tego jak jakieś rozkazywanie. Ale Tsukishimaru nigdy nie należał do elokwentnych osób. Wybierał proste komunikaty. Możliwe, że po prostu zapomniał jak rozmawiać z innymi, wszakże większość swoje egzystencji na Desperacji przeżył w samotności.
- Nie martw się, nie umrę pod twoją nieobecność. Idź już. – machnął lekko ręką.


Kiedy wreszcie został sam, rozpoczął mozolne rozbieranie się ze swojego ubrania. Co prawda w tym momencie nie tylko sporo warstw materiału i pasków mu przeszkadzało, ale i odniesione rany oraz widoczne osłabienie, ale nie mógł pozostać w ubraniach. A też nie chciał w pełni polegać na biom echu. Uparta duma chłopaka ewidentnie mu na to nie pozwalała i gryzła się z jego przekonaniami. Wreszcie wyswobodził się z materiałów, pozostając jedynie w spodniach. Podkulił nogi pod siebie, zaciskając jeszcze mocniej palce na swoim boku i oparł rozgrzane czoło o kolana, wsłuchując się w trzaskający ogień. Pomimo ciepła, jakie buchało w jego stronę, nie potrafił powstrzymać Nie ruszył się już do jego powrotu.


Uniósł leniwie głowę, kiedy ciemnowłosy wreszcie się pojawił. Mętny wzrok przesunął się po jego sylwetce, wreszcie opadając na ciało zabitego zwierzęcia.
- Dobra. – wyprostował się nieznacznie, czego momentalnie pożałował, kiedy jego ciało przeszył ból, zmuszając go do zgięcia się w pół.
- Ściagaj pasek. – polecił krótko I wyciągnął dłoń w jego stronę.
- Muszę na czymś zacisnąć zęby. – sięgnął po swoje tantou, kładąc je tuż obok swojego uda.
- Przypalisz mi ranę. To jedyny sposób w tym momencie, aby zatamować krwawienie. Chyba że znasz się na szyciu, Yury? – przechyli głowę lekko w bok, pozwalając sobie na ten żart. Tak. Cierpliwość biomecha plus szycie? Katastrofa murowana.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 20.11.17 0:42  •  Jęczące jaskinie - Page 4 Empty Re: Jęczące jaskinie
Rzadko zapuszczał się na tereny nieznane, dlatego też jego wiedza o tym obszarze ograniczała się do podstawowych informacji, dlatego nie był świadom, że gdzieś w okolicy znajduje się sieć jaskini, pełniących rolę doskonałej kryjówki. Zaufał w tej materii bardziej doświadczonemu w kwestii poruszania się po pożartych przez apokalipsie ziemiach Tsukishimaru, którego wiedza była bardziej rozległa niż ta biomecha. Dzięki jego wskazówką, w miarę szybko dotarli do wyznaczonego przez niego miejsca. Nie upłynęło nawet półgodziny, gdy wątłe ciało, z wyjątkową ostrożnością odłożone przez Wiecznego, skonsultowało się z zimnym kamieniem.
Nie jesteś na pozycji, by mi rozkazywać, wiesz, Pchło? — rzucił do niego zaczepnie, acz w jego głowie ukształtował się właściwie podobny plan, jednakże dodatkowo zakładał zapoznanie się z pobliskim ternem.
Pogrzebał w najgłębszej kieszeni swojej kurtki, po czym wyjął z nią skórzany bukłak, który służył jeszcze Kido za czasów jego wojskowej kariery podczas przeczesywania Desperacji w bliskiej odległości od murów Miasta. Otworzył go, by pociągnąć duszkiem połowę jego zwartości i oddał go bardziej potrzebującemu. Poczekał aż ten go opróżni i zabrał go z powrotem, gdyż do czegoś będzie musiał nabrać wody w razie odnalezienia strumienia, co w zasadzie w tej części dawnej Japonii graniczyło z cudem. Większość źródeł albo dawno uschła, albo została skażona.
Niedługo wrócę — powiadomił chłopaka, a potem opuścił niemalże egipskie ciemności jaskini, zostawiając Tsukishimaru swoją technologię w postaci zapalniczkę, aby posłużyła mu tymczasowo za prowizoryczną pochodnię, zanim nie rozpalą ogniska.
Yury zrobił krótkie, acz uważne rozeznanie po sąsiadującej z grotą okolicy, w między czasie zbierając drewno na opał, a kiedy stwierdził, że żaden stwór rodem z miejskich legend lub rządny mięsa Wymordowany nie czyha na ich życie, wrócił na chwilę do Opętanego. Ukształtował ognisko i  rozpalił go, po chwili dorzucając do niego trochę więcej wysuszonych gałęzi. Sprawdził pobieżnie stan zdrowia bezmyślnego najemnika i zaraz udał się po niedźwiedzia, o ile jego cielsko nadal leżało nienaruszone w trawie, tam gdzie wyzionęło ducha. Istniało spore prawdopodobieństwa, że właśnie w tej chwili było rozrywane przez zęby drapieżników, którzy, jak on przedtem, zostali zwabieni przez intensywny zapach krwi.
Dopisało im szczęście, znalazł bestię niemal w stanie nienaruszonym, chociaż znów musiał od zwłok odgonić głodne, zmutowane ze sępami ptactwo. Zarzucił sobie połowę jego cielska na plecy, wlekąc za sobą drugą.  
Jeszcze zipiesz — powitał się z chłopakiem, kiedy wreszcie, z dość porządnym balastem, po godzinie marszu, doszedł do jaskini. Po drodze raz, albo dwa razy zabłądził, lecz nie okazał się to bezproduktywny ślepy zaułek, gdyż odnalazł małe źródło w miarę czystą wodą, która być może była zdatna do picia.
Odstawił ich pożywienie nieopodal właściciela nietypowego koloru włosów, dysząc jak biegacz po ukończeniu maratonu z jednym z najlepszym wyników. Oparł plecy o krzywą wyrzeźbioną w skale ścianę, by na chwilę odsapnąć.
Jak wedrze się zakażenie, to umrzesz w przeciągu doby — zauważył. Nie posiadał zbyt rozległej wiedzy medycznej, ale jednak długoletnia znajomość z wojskowym lekarzem do czegoś zobowiązywała. Nie raz słuchał jego pierdolenia, którego musiał nauczyć się znosić, zaciskając zęby i puszczające mimo uszu.
Rozpiął klamrę, po czym zdjął pasek, wręczając go rannemu.
Jasne, mogę zszyć ci usta — parsknął, tym samym odpowiadając, jak bardzo znał się na szyciu. Wyciągnął z kieszeni technologiczne cacko i sięgnął po tanto. — Gotowy?
                                         
Yury
Windykator     Opętany
Yury
Windykator     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Wcześniej Kido Arata, teraz Yury. Czasem Wujek Menel (c)Chyży.


Powrót do góry Go down

Pisanie 20.11.17 1:31  •  Jęczące jaskinie - Page 4 Empty Re: Jęczące jaskinie
Uniósł ciążące powieki, kiedy wreszcie wrócił. Niedźwiedź był. To dobrze. Dzięki temu będzie trochę mięsa na spory okres czasu, a do tego dochodziło jeszcze futro. Co prawda w wielu miejscach już rozdarte i wydarte, ale wciąż futro. A nadchodziła zima, więc to był kolejny atut.
- Też się cieszę, że cię widzę. – odparł marudnie, łapiąc za skórzany pasek od spodni. - I jakbyś zaszył mi usta, to byłoby cholernie nudno, nie uważasz? – zerknął przelotnie na niego, po czym przechylił się i położył na zimnej ziemi, czując niekontrolowany dreszcz, który zacisnął na nim swoje pazury.
- Wiem. Ale jeżeli nie zatamuję krwi, w ciągu trzydziestu minut będę martwy. Można powiedzieć, że gram z losem. – lewy kącik ust drgnął, jakby Tsukishimaru miał się uśmiechnąć, ale w ostateczności pozostał w bezruchu. Leżąc na plecach, wsunął pomiędzy usta kawałek skóry i zacisnął na niej swoje zęby, by nie rozedrzeć ciszy w jaskini krzykiem. Nie odczuwał jakiegoś konkretnego strachu. Wszakże w życiu przeżył wystarczająco wiele przerażających rzeczy, w tym testowanie na jego ciele, że taka emocja jak strach została zepchnięta w odmęty jego świadomości. Jednakże sama perspektywa tego, że za moment będzie przypalany na żywca w iście polowych warunkach sprawiła, że oddech mu przyspieszył, a klatka piersiowa niekontrolowanie unosiła się i opadała.
Wbił spojrzenie w ciemność nad nim i czekał. Był gotowy.
Kiedy ostrze zetknęło się z jego skórą, wydając charakterystyczny dźwięk, dłoń Tsukishimaru zacisnęła się na materiale bokserki biomecha tak mocno, że materiał dookoła zbił się w grube fałdy. Z gardła chłopaka wydobyło się bolesne charknięcie, a ciało nieco wygięło, wbijając pięty w skalną nawierzchnię. I chociaż to wszystko trwało zaledwie ulotne sekundy, parę przyspieszonych uderzeń serca, to wystarczyło by zamroczyło na moment wymordowanego. Jeszcze chwilę później wpatrywał się mętnym spojrzeniem przed siebie, nieobecny umysłem, oddychając szybko i niekontrolowanie, nie puszczając ubrania drugiego Smoka. Na skroniach pojawiły się przezroczyste krople potu, sklejające niebieskie kosmyki, a po brodzie ściekła cieniutka linia śliny.
Uniósł drugą rękę, powoli wyciągając spomiędzy zębów pasek i spojrzał na jego twarz, próbując się podnieść do pozycji siedzącej.
- Wiesz, chujowy z ciebie lekarz. – syknął przechylając się w jego stronę I opierając gorącym czołem o jego ramię.
- Bardzo.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 21.11.17 20:22  •  Jęczące jaskinie - Page 4 Empty Re: Jęczące jaskinie
Już jesteś martwy, Pchło — mruknął pod nosem, ledwo słyszalnym szeptem, chociaż istniało spore prawdopodobieństwo, że te słowa zostały wyłapane przez wyostrzony zmysł słuchu właściciela genotypu lisa polarnego.
Czy śmierć Tsukishimaru z powodu wykrwawienia lub zakażenia odbiłaby się w jakikolwiek stopniu na rozszarpanej przez doświadczenia psychice biomecha?
Zapewne nie. Śmierć zbyt często zerkała mu prosto w oczy, dysząc mu w kark swoim lodowatym oddechem, by w tej formie wywarła na nim wrażenie. I zbyt często widział, jak ta ujmowała w swój morderczy uścisk nieszczęśników, których serca przestawały bić na skutek odniesionych ran. Jej interwencja była kwestią czasu, czasem ciągnącą się przez dekady, czasem dopadającą szybko swoją ofiarę, jednakże zazwyczaj przychodziła znienacka, zbierając swoje żniwa w zastraszającym tempie.
Przejechał zapalniczkę parę razy po tępej, metalowej części tatno, jednakże szybko stracił cierpliwości, dlatego też jego ostrze wylądowała w ogniu. Jego języki objęły go czule, po czym zostało przyciśnięte do skóry igrającego z życiem najemnika. Yury starał się nie czerpać satysfakcji z jego obecnego stanu, ale mimo wszystko z ledwością dławił w sobie, ściskający go w gardło śmiech. Oznakę bezradności.
Jednak powinienem ci je zszyć — mruknął pod nosem, gdyż krzyk, który przeszył powietrze, zabrzęczał mu we uszach, odbijając się jednocześnie od ścian jaskini, a ta uprzejmie odpowiedziała na tę chwilę słabości Wiwerna w postaci echa, zagłuszając w minimalnym stopniu kolejne nieartykułowane zawodzenie, który padły z obcych ust, mimo prowizorycznego knebla, gdy Yury w końcu odsunął rozgrzany do czerwoności metal od głębokiej rany.
Odczekał chwilę i odłożył tanto na kamienną powierzchnie podłoża. Cisza, która przez chwilę zapadła, przerywana przez głęboki oddech Tsukishimaru, w mniemaniu Wiecznego była o wiele gorsza od jego charknięć. Złowroga i nieprzyjemna. Miał wrażenie, że ta pieczara, pobudzona do życia i zaalarmowana o intruzach, wydawała z siebie swoje własne pomruki o różnej tonacji, chociaż jego rejestr słuchu takowych nie odnotował. W końcu jednakże został wyrwany z tego niepokoju przez znajomy, lecz zachrypnięty i przyciszony głos, którego barwa drżała, zniekształcając wypowiedziane przez swojego właściciela słowa.
Dzięki za komplement. — Wykrzywił usta w uśmiechu, bez cienia litości przyglądając się spoconej i zmęczonej twarzy Tsukishimaru, zanim ten oparł czoło o jego zdrowe ramię. Jego gorąca skóra pod wpływem tego zbliżenia paliła go, mimo iż sam był rozgrzany przez wcześniejszy wysiłek fizyczny. — Od zawsze wolałem amputować, niż rekonstruować — dorzucił w ramach szczerości, bo demolowanie wszystkiego, począwszy od relacji między ludzkich, skończywszy na własnym życiu i stanie zdrowia zawsze wychodziło mu najlepiej. Osiągnął w tej dziedzinie trudny do prześcignięcia pułap. Wzorcowe wyniki, bijące wszelkie poznane w tym zakresie rekordy. Doskonałym dowodem na to była paskudna szrama po oparzaniu, pusty oczodół, a także zmechanizowane części ciała w zestawie z organami, za sprawą których nie zatracił funkcji życiowych.
Połóż się — rozkazał, wciskając mu do ręki bukłak z wodą. – Odpoczynek dobrze ci zrobi, odrobinę snu w sumie też nie. Nie krępuj się, a ja za ten czas przetestuje swoje umiejętności kulinarne. — Szturchnął nogą zwłoki niedźwiedzia.
Nie pytając Tsu o zdanie, złapał go za ramiona, najprawdopodobniej nacisk mechanicznej dłoni był zbyt mocny niż w pierwotnym zamiarze, i zmusił go do konfrontacji pleców z skalną, twardą ścianą.
                                         
Yury
Windykator     Opętany
Yury
Windykator     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Wcześniej Kido Arata, teraz Yury. Czasem Wujek Menel (c)Chyży.


Powrót do góry Go down

Pisanie 22.11.17 23:03  •  Jęczące jaskinie - Page 4 Empty Re: Jęczące jaskinie
Nawet, jeżeli chciał oprzeć się rozkazowi ciemnowłosego, nie był w stanie przezwyciężyć jego siły. Jak szmaciana lalka przechylił się pod jego wpływem do tyłu, kładąc na zimnej i twardej nawierzchni. Od razu poczuł to nieprzyjemne uczucie, które owładnęło jego ciałem, wywołując niekontrolowane drżenie. Dlatego też chwilę później podniósł się, chociaż w głowie czuł listy helikopter. Krople potu spłynęły po jego skroniach, skapując na roznegliżowane ramiona. Rozchylił lekko usta, by ułatwić sobie oddychanie, bo płuca wydawały się dziwnie ociężałe, jakby niewidzialna siła z każdą minutą coraz mocniej na nie napierała.
- Nie rozkazuj mi. – rzucił zachrypniętym głosem, przysuwając się nieznacznie bliżej, zupełnie mając gdzieś, że jeżeli zakręci mu się w głowie, to istnieje prawdopodobieństwo, że wpadnie wprost w ogniste ramiona.
Podciągnął nogę i zgiął w ją kolanie, po czym oparł o nie łokieć, wsuwając drżące palce w pozlepiane od krwi i brudu niebieskie kosmyk, wbijając zmęczone spojrzenie w biomecha.
- No nie. Czyżby czekała mnie aż tak lamerska śmierć? Rany i krwawienie mnie nie wykończy. Zakażenie mnie nie wykończy. Za to twoja kuchnia już tak. – parsknął pod nosem, a jego warg wykrzywiły się w delikatnym uśmiechu, którego jednak nie pokazał ciemnowłosemu.
Nie potrafił sobie wyobrazić go jako kogoś, kto znał się na kuchni. W jego oczach Yury był raczej barbarzyńcą, który zabijał i parł na przód, bez oglądania się za siebie. Pasował do niego bardziej wizerunek mięsożercy surowego mięsa, z krwią ściekającą po jego podbródku, a nie kogoś, kto znał się na tajnikach kulinarnych. Z drugiej strony obserwacja tego powinna być ciekawym i interesującym zjawiskiem, który chętnie poogląda. Ot, ciekawe widowisko na tej ponurej Desperacji.
- Swoją drogą, masz papierosy? Nie zabrałem ze sobą swojej fajki. – mruknął pod nosem. Nie zabrał, bo nie zakładał, że aż tyle spędzi po za swoim gniazdem. Nie zakładał, że się zapomni na tyle, że da podejść jak małe, zagubione dziecko i będzie ledwo żywy. Nie zakładał też, zostanie w jaskini z Yurym, którego wolał unikać jak ognia przez ostatnie tygodnie.
- Daj mi swoją kurtkę. – wyciągnął w jego stronę dłoń w oczekiwaniu na materiał.
- Zamarznę I tyle będzie z twoich gróźb, żebym nie zdychał – dodał żartobliwie, bo przy ognisku z pewnością nie zamieni się w bryłę lodu, ale było mu na tyle zimno, że siedzenie nawet przy językach ognia było upierdliwe.
Uniósł drugą dłoń i przesunął wierzchem po policzku, gdzie wyczuł wciąż świeżą krew. Zostanie blizna, najpewniej. I tyle z jego uroczą buźką, na którą leciały laski Desperacji.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 23.11.17 21:15  •  Jęczące jaskinie - Page 4 Empty Re: Jęczące jaskinie
Nie rozkazywał. Dobrze radził, chociaż... Był na odpowiedniej pozycji, by dyktować warunki. Tsukishimaru w tym momencie, oprócz ciętego języka, nie mógł mu nic więcej zaoferować, a jego kuracja pewnie potrwa z tydzień, zanim dojdzie do lepszej kondycji fizycznej i pełnej sprawności. Głupi szczyl.
Nie wyobrażaj sobie za wiele — odparł, kręcąc głową w akcie dezaprobaty. — Mój kunszt kulinarny ogranicza się do upieczenia mięsa na różnie. Od tego nie zdechniesz, no chyba, że misiek jest zatruty. Wtedy z dobroci serca pogłębię twoje rany i z wielką radością zakończę twój żywot — zapewnił go, odczepiając od paska zabezpieczony nóż motylkowy. Wyszarpał go z pokrowca, który opadł na kamienną podłogę w chwili, kiedy Yury pochylił się nad cielskiem zwierzęcia. Naciął skrawek jego skóry w okolicy prawego żebra, gdzie futro było najbardziej przetarte i nie nadawało się do niczego. Po jego brzuchu popłynęła stróżka krwi i zgromadziła się w pępku. — Widzisz, jak dbam o twoje samopoczucie. Doceń to — rzucił drwiąco, wycinając z piersi zwierzęcia kawał mięsa. Złapał go w obie dłonie, wyciągając go z wysiłkiem, gdyż musiał naderwać parę ścięgien i przyjrzał mu się zawodową podejrzliwością. Powąchał je, lecz jego upośledzony, mało rozwinięty ludzki węch nie wyłapał żadnej podejrzanej woni. Uśmiechnął się krzywo, po czym sprawnymi ruchami pozbył się z niego skóry i małej ilości sierść, gdyż z tymi dodatkami nie nadawał się do konsumpcji, a on, człowiek wychowany w cywilizowanym społeczeństwie, nie miał zamiaru zaciskać zębów na surowym ochłapie mięsa, skoro nie było takiej potrzeby.
Drewno zatrzeszczało wesoło w ognisku. Wieczny dorzucił kilka gałązek, po czym nabił na grubszy pal ich surowy posiłek w celu upieczenia go. Podtrzymując go jedną ręką, rozejrzał się na około w poszukiwaniu czegoś, na czym mógłby podeprzeć kij, lecz w jego zasięgu zdezelowanego i ograniczonego przez pole widzenia do jednego oka nie dostrzegł nic wartego uwagi. Włożył go zatem w szczelinę, która musiała zapewne powstać w wyniku wstrząsów tektonicznych i podparł go o kamień, gdyby jednak badyl się z niej wysunął.
Tsuki, czy ja ci wyglądam na miłosiernego samarytanina? — zapytał, gdyż perspektywa oddania komuś swojej kurtki zawsze rodziła w nim sprzeczne emocje. Za bardzo ją lubił. Poniekąd się do niej przywiązał, mimo iż lokowanie takiego uczucia w przedmiot, wierzchnią część garderoby było wręcz absurdalne, ale to nie zmieniało faktu, że była idealnym towarzyszem. Mnóstwo kieszeni umożliwiało mu schowanie w jej odmętach wielu przedmiotów, zaś głęboki kaptur ukrywał jego anemiczny kolor skory przed konfrontacją ze słońcem.  — Masz, tylko nie zniszcz, bo zajebie. — Wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów i schował ją do kieszeni spodni, a następnie zdjął kurtkę ze swoich ramion i poddał ją najemnikowi. Była przesiąknięta zapachem papierosów. Czuć było od nich też pot. Biomech prał ją ostatnio dwa tygodnie temu. Przez swój napięty grafik nie miał na tą czynność czasu.
Wbił spojrzenie w mięso. Nabrało rumieńców, a kapujący z niego tłuszcz w kontakcie z płomieniami skwierczał.
Nie wstawiałeś się na treningi. Schodziłeś mi z drogi. Dlaczego? — zapytał, zapalając papierosa. Zaciągnął się nim. — Wstydzisz się tego, co się wydarzyło? A może się zakochałeś, hm? — zapytał, znów drwiąc. Podał Pchle papierosa, o którego wcześniej prosił. — Nie zakrztusi się. To inna liga, niż te twoje ziółka.
Sam się zakrztusiłeś tymi ziółkami, imbecylu.
                                         
Yury
Windykator     Opętany
Yury
Windykator     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Wcześniej Kido Arata, teraz Yury. Czasem Wujek Menel (c)Chyży.


Powrót do góry Go down

Pisanie 25.11.17 0:44  •  Jęczące jaskinie - Page 4 Empty Re: Jęczące jaskinie
- Oczywiście, że doceniam twoje starania. – odpowiedział, chociaż w jego tonie dało się wyczuć nutę rozbawienia.
- Wręczyć ci za to order gospodyni domowej? – parsknął pod nosem, uważnie obserwując dokładnie każdy jego ruch, kiedy dobierał się do upolowanego zwierzaka.
- Prawie byłby z ciebie idealny materiał na żonę. Tylko z twarzą jest mały problem. – nie mógł sobie darować tej drobnej, prowokacyjnej uszczypliwości. Zdawało się, że powoli udzyskuje siły, bo z każdą kolejną chwilą jego język stawał się ostrzejszy. Były to jednak pozory. Tssukishimaru czuł się jak ścierwo. Pożarte przez jego własne słabości, przeżute, a w ostateczności wyrzygane. Miał jednak to do siebie, że jak na upartego durnia przystało, którego rozpiera duma, nie chciał niczego po sobie pokazywać. A przynajmmniej tuszować to w takim stopniu, na ile potrafił.
Nie przeszkadzało mu, że kurtka nie jest pierwszej świeżości. Dla kogoś, kto tyle lat spędził na Desperacji, otaczającego się o wiele gorszymi zapachami bombardującego jego zmysł węchu z każdej strony, coś takiego było luksusem. Zarzucił sobie materiał na ramiona, owijając się szczelniej kurtką, czując bijące od niej ciepło ciała, które ogrzewała zaledwie parę sekund wcześniej. Przynajmniej przestanie trząść się jak jakaś pieprzona osika.
Ziewnął szeroko, czując, jak zmęczenie powoli składa swoje pocałunki na jego powiekach, chociaż zapewne w głównej mierze winowajcą było ciepło i coraz bardziej intensywny zapach pieczonego mięsa. Na samą myśl poczuł, jak jego żołądek boleśnie się zaciska i przylega do jego kręgosłupa.
A potem Yury podjął temat, którego Tsukishimaru niekoniecznie chciał drążyć.
- Ach, to – mruknął wyraźnie znudzony, tym samym niemo akcentując, że taka rozmowa nie jest mu na rękę.
- Zakochałem się. – odezwał się nagle, świdrując swoim spojrzeniem plecy biomecha, będąc przy tym zaskakująco poważnym jak na niego.
- I co z tym zrobimy? Może zaczniemy żyć jak mąż i żona. Oczywiście ty w roli żonki. – cień uśmiechu padł na jego wargi, ale ostatecznie nie wykrzywił jego ust - Zakochania I miłostki na Desperacji nie istnieją. To tylko fałszywe zauroczenia, przyzwyczajenie albo niepotrzebne przywiązanie. Bo w ostateczności każdy z nas jest egoistyczną świnią i pojebem, który koniec końców cię zdradzi, by ratować swoją dupę. – dodał po chwili, jasno sygnalizując, że nie mówił tego na poważnie, a żarty tego typu są dość niezręczne oraz upierdliwe.
- Nie potrafię kochać. Od wielu setek lat. Skąd ten głupi pomysł? – przechylił lekko głowę w bok, zaciągając się dymem nikotynowym z papierosa, który przytrzymał na moment dłużej w płuca.
- Unikałem cię, ale z zupełnie innego powodu, Yury. Bo widzisz, zaskakująco dobrze się czuję w twoim towarzystwie. Coś mnie do ciebie ciągnie, a to cholernie niebezpieczne i upierdliwe. Nie chcę, by w moim życiu pojawił się ktoś, kogo będę lubić. O kim będę się zastanawiał, czy ma co żreć i czy właśnie nie jest patroszony przez jakąś bestię z Desperacji. Jestem samotnym wilkiem. Nie chcę żadnego zbędnego balastu w moim życiu. Żadnej zbędnej relacji. Żadnej osoby. Która ostatecznie i tak zniknie sprzed moich oczu. Dlatego cię unikam i nie chcę przebywać w twoim towarzystwie. Proste – zamilkł, kończąc palić papierosa i pstryknął niedopałek w stronę ogniska.
- Nic więcej, nic mniej
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 28.11.17 20:31  •  Jęczące jaskinie - Page 4 Empty Re: Jęczące jaskinie
Nie jestem aż tak wymagający — odparł w ramach odpowiedzi, bo zgryźliwości Tuskishimaru nie wywarły na nim odpowiedniego wrażenia. Utwierdził go jedynie w przekonaniu, że tonący brzytwy się chwytał, a ten osobnik już dawno utonął, prosząc biomecha o pomoc. — Poudawaj, że nie istniejesz. To mi do szczęścia w zupełności wystarczy.
Sięgnął po nóż, którego pozostawił obok cielska. Mechaniczną dłonią złapał za przypiekane mięso. Odciął niewielki kawałek, podmuchał przez chwilę, by nie poparzyć sobie żołądka i przeżuł. Nie było najgorsze, acz z pewnością z dodatkiem przypraw w postaci solo i pieprzu miałoby intensywniejszy smak.
„Zakochałem się.”
Zerknął na najemnika jak na rzadki okaz w ZOO i zdławił w sobie śmiech, gdyż podskórnie czuł, że to żart. Jeden z wielu.
Nic, a nic. Chujowy byłby ze mnie współmałżonek. — Wzruszył ramionami, bo przecież Kido Arata i jego rozprawy rozwodowe, nieudolne próby zerwania z kobietą, z którą związał się węzłem małżeńskim pozornie na całe życie, były tego doskonałym dowodem. Zniszczyli siebie nawzajem, zmiatając uczucia pod dywan. — Tego typu emocjonalna więź to najgorszy z możliwych balastów, które można zrzucić na swoje barki. Balast, który prędzej czy później pociągnie człowieka na same dno — stwierdził, poniekąd podzielając zdanie swojego rozmówcy na ten tego typu uczuć. — A ty wyglądasz jakbyś wylądował na samym końcu łańcucha pokarmowego.
Przekręcił patyk, by druga strona mięsa miała okazja się zarumienić i dosmażyć. Pokręcił głowę z dezaprobatą, po tym jak Tsukishimaru w końcu udzielił mu poprawnej odpowiedzi na zadane wcześniej pytanie, choć odpowiedź go nie usatysfakcjonowane. Wyssane z palca bzdury.  
Zrozumiałeś to na opak — stwierdził w końcu. Kolejny papieros znalazł się w jego ustach. Zapalił i zaciągnął się nim. Wiwern był upośledzony emocjonalnie. Nie potrafił ich rozpoznać. Nie umiał nadać im nazw. Yury miał zamiar to wykorzystać, przeciągnąć ten paraliż uczuciowy na swoją korzyć, wybić mu te głupoty z głowy.  — Nie inwestuje się sympatii, w kogoś, kto na nią nie zasłużył. To tylko iluzja, Tsuki. Boisz się, że zdechną z głodu? Boisz się, że ktoś mnie zeżre? — parsknął z rozbawieniem, strzepując popiół z papierosa do ogniska. —   Boisz się, że ktoś zabije mnie przed tobą. To żądza mordu, a nie nić sympatii — odparł, zerkając na Wiwerna przez ramię. W kącikach jego ust ukształtował się uśmiech, a w poszarzałym oku pojawił się niezdrowy błysk. — Albo ją zaspokoisz, albo zdusisz w sobie — dorzucił, łapiąc z nim na chwilę kontakt wzrokowy. — Wybierz opcje numer jeden. Potyczka na śmierć i życie z osobnikiem twojego pokroju brzmi jak dobra rozrywka w wyjątkowo nudny, zimowy wieczór — podkusił, bo wcale nie miałby nic przeciwko. Nawet jeśli przynależności do jednej grupy zobowiązywała ich do neutralnego nastawienia w stosunku do siebie, to uczuciowa walka nie powinna w takim skupisku indywidualistów i egoistów zostać potraktowana jak zdrada. Nie łączyły ich braterskie więzi, a koncepcja Drug-onów nie zakładał rodzinnej atmosfery w gmachu siedziby organizacji. Ilość zasad była ograniczona do zbędnego minimum. Tak czy siak każdy z nich postępował według własnego kodeksu moralnego, stawiając nacisk na zysk.
Zacisnął dłonie na patyku, na którym piekło się mięso.
Jest gotowe do spożycia — powiadomił Tsukishimaru, podając mu posiłek. Sam stracił apetyt. Zaciągnął się po raz kolejny, przetrzymując w płucach dym na okres pół minut, gdyż z mechanicznymi płucami miał takową możliwość. Nie były skazane na niezdrowe właściwości nikotyny.
Podniósł się na łokciu i wstał, by wyprostować kości.
Idę się odlać — zdecydował po chwili.
                                         
Yury
Windykator     Opętany
Yury
Windykator     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Wcześniej Kido Arata, teraz Yury. Czasem Wujek Menel (c)Chyży.


Powrót do góry Go down

Pisanie 30.11.17 0:25  •  Jęczące jaskinie - Page 4 Empty Re: Jęczące jaskinie
Gdyby normalnie okazywał większą paletę emocji, z pewnością posłałby zdziwione spojrzenie w stronę biomecha, a potem wybuchł niekontrolowanym śmiechem. Zamiast tego panowała w jaskini cisza przerywana i mącona jedynie przez krzątanie się ciemnowłosego oraz trzaski ognia pożerających drewno. Wsunął dłoń pod materiał kurki i przesunął opuszkami po zgrubieniu na boku, wciąż lepkim od krwi, chociaż już nie krwawi jak zarzynane prosię. Nawet na policzku rana ewentualnie się zasklepiła tworząc brzydkiego strupa, który z czasem odpadnie, bądź zostanie zdrapany przez samego Tsukishiaru, pozostawiając po sobie ślad w postaci delikatnej blizny.
- Jesteś ostatnią osobą, która ma jakiekolwiek prawo do pouczania mnie odnośnie uczuć i emocji, bezduszna puszko pełna żelastwa. [/b] – powiedział cicho, wbijając spojrzenie w jego plecy, na moment ponownie milknąc. Wbrew swoim słowom, oraz może się wydawać, że nawet ich szorstkości, nie odczuwał żadnej złości czy też irytacji z racji, że Yury wciskał mu w usta swoje własne przemyślenia. Możliwe, że jasnowłosy był emocjonalnym downem, nie oznaczało to jednak, że i Yury nie klasyfikował się do tego samego worka. A Tsuki z powodzeniem mógłby się założyć o swoją własną rękę, że jechali na tym samym worku odnośnie postrzegania emocji.
- Wiem doskonale co to. Nie wciskaj mi w usta swoich słów i przemyśleń, bo pozostawia to spory niesmak. Nie chcę cię zabić, bo to sporo zachodu. Ale mógłbym, dobrze o tym wiesz. Różnica między nami jest taka, że jesteś jak czołg. Atakujesz od frontu, napierasz i jesteś głośny w swych działaniach. Ja atakuję w nocy i po cichu. Nim się zorientujesz, może stracić głowę. Uważaj na słowa, bo serio potraktuję to jako zaproszenie. I wreszcie z niego skorzystam. – odpowiedział spokojnym i typowym dla siebie tonem. To, że lubił biomecha nie oznaczało, że powstrzymałby się przed zadaniem mu ostatniego ciosu. Lubił go, ale nie uwielbiał. Nie pożądał, nie czuł przywiązania, nie kochał. Yury był jednym z naprawdę niewielu, których Tsuki obdarzył sympatią. Ale nigdy nie oddałby za niego życia. To nie był ten etap relacji i zapewne nigdy nie nastąpi jej awans.
Sięgnął po patyk, na którym piekło się mięso i przysunął bliżej siebie, czekając moment, aż nieco ostygnie, nie chcąc do tego wszystkiego poparzyć sobie jeszcze ryja.
- Tylko się nie zgub. Nie zamierzam cię szukać. – powiedział cicho, nawet nie kwapiąc się, by spojrzeć w jego stronę. Wgryzł się w mięso i zaczął je rzuć powoli, biorąc pod uwagę ból policzka. Przeżuł i przełknął, czują przyjemne ciepło w żołądku, które powoli rozchodziło się po całym jego ciele. Uniósł dłoń i wierzchem wytarł tłuszcz z ust, przenosząc spojrzenie z palącego ognia na mężczyznę, kiedy ten wrócił.
- Oceniam twoje umiejętności gospodyni jako dwa na dziesięć. Chujowe. – mruknął z przekorą, odgryzając kolejny kawałek, mimo to jedząc dalej. Żyjąc na Desperacji doceniało się wszystko, co można było zjeść. Włącznie z mięsem pobratymców.
- Swoją drogą minęła już chyba godzina I żyję. Nie wykrwawiłem się, ani nie wdało się zakażenie. Można powiedzieć, że sukces. Jakieś inne śmierci dla mnie zaplanowałeś? – zerknął na niego spod trzymanego kawałka mięsa i uniósł lewy kącik ust wysoko, w krzywym uśmieszku.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 3 z 5 Previous  1, 2, 3, 4, 5  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach