Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 4 z 6 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6  Next

Go down

Pisanie 15.11.17 19:03  •  Ulica przy barze - Page 4 Empty Re: Ulica przy barze
Szare, upiorne konary, które jeszcze do niedawna dotrzymywały mu towarzystwa rozpływały się w powietrzu, a ziemia, po której kroczył zaczęła przypominać głęboki bezkształtny obsydian. Nie potrafił odczuć upływającego czasu, a przecież był najbliższym świadkiem powoli wznoszącej się na linii horyzontu, pomarańczowej, jaśniejącej kuli słońca. Na Desperacji wszystko jednak wyglądało inaczej. Wschód słońca nie dawał poczucia wewnętrznej radości, jak wtedy gdy stojąc niespełna kilka lat temu, z kubkiem parującej kawy, wpatrywał się w nadchodzący poranek. Tutaj nowy dzień oznaczał nową walkę. Dosłownie. Teraz wiedział, że obrazy zmieniają światopogląd zależnie od zmiany swojego położenia. Przekrzywione, chude połamane drzewa, czy wyschnięte knieje które porastały dziewicze, jasne, zapomniane ziemie, wydawały się być tylko marną tektura ucieleśniona na złotym tle. Shay uniósł szczeciniasty podbródek. Wielki, blady ślad na horyzoncie przypominał bardziej wylany na nocnym niebie sok, niż obiecany ślad po przebudzonej, pomarańczowej kuli ognia. Wszędzie panowała szarość. Zbyt zachłanna by zadowolić się pustym, popielatym niebem. Pożerała wszystko, choć z minuty na minutę, robiło się jaśniej, jakby w końcu gruby koc postanowił odsłonić skażoną dziuple.
  Wymordowany szedł jakiś czas. Wyruszając przed świtem udało mu się dotrzeć na miejsce już w jasny ranek. Słońce leniwie wyglądało za chmur jakby nie było pewne czy zawisnąć na dłużej na lekko zachmurzonym niebie.
  Przeraźliwy dźwięk szurania umilkł wraz z umilknięciem stalowych kroków, depczących żwir. Coś upadło na ziemie — ciemne futro o niezbyt pokaźnych rozmiarach. Takahiro rozejrzał się na boki, aby upewnić się, że jest sam. Nie zamierzał dzielić się swoim terytorium. Nie w tej chwili. Usiadł na wilgotnym konarze, który musiał zostać wyrwany z korzeniami poprzedniej nocy. Był jeszcze mokry od padającego deszczu, ale dla Takashiro takie szczegóły nie były przeszkodą. Ogon zamiótł miałką ziemie, a kilka brudnych okruchów uczepiło się jego kity. Mężczyzna oparł przedramiona o lekko rozchylone nogi i przyciągnął uprzednio rzucony materiał bliżej siebie. Wetknął w usta zapałkę i przesunął ją miedzy szorstkimi wargami bliżej kącika. Przemielił trzymana końcówkę zębami i zamyślił się wpatrując się w czarny punkt ponurym, zgorszonym wzrokiem.
  Kiedyś przyniósł do domu psa. Znalazł go w śmietniku kiedy wracał wczesnym rankiem. Miał czarne futro. Dopiero teraz skojarzył. Takie odlegle asocjacje zdarzały mu się często. I choć minęły już cztery lata odkąd  Takahiro Karasawa rozpoczął swoje drugie życie, tym razem na Desperacji, poza murami miasta, to i tak na chwilę znów powrócił do dnia w którym przekroczył próg z włochatym zwierzęciem upchniętym pod pachą. Pamiętał radość dzieci, kiedy usłyszały, że wchodzi do domu, a na widok zwierzęcia zaniosły się krótkimi okrzykami. Zaczęły go głaskać i drapać za uchem. Wszystko to było tak odlegle, że ledwie pamiętał kolor oczu swojej najstarszej córki. Pamięć zaczynała mu szwankować. Aż przez chwilę zastanawiał się, czy obraz, który pojawił się przed jego oczami nie był przypadkowy, równie przypadkowy co ścieżki, którymi teraz kroczył.
  Nie określił pory spotkania. Nobuyuki mógł równie dobrze pojawić się nocą, albo nie pojawić wcale. Skąd miał tą pewność? Sęk w tym, że nie miał. Yukimura był jak nieprzeczytane strony pamiętnika, kryjące treści, które nie sięgnęło dotąd jego oko, a jednak siedział tu. Siedział w swoim starym wojskowym płaszczu, którego kaptur okrywał głowę, pozostawiając złoto tęczówek w nieodgadnionym mroku.
  Wiatr zawiał mu w twarz, niosąc ze sobą przyjemny zapach, który wydawał się znać. Oparł ciężki wojskowy but na czarnym futrze i znów zmielił zapałkę w ustach; kciuki wetknięte miał w przednie kieszenie spodni.
  Głos wewnątrz jego głowy próbował go przekonać, że powinien odpuścić. Być może porzucić wszystko czym zaprzątał sobie głowę. Wstać i odejść. Ale Shay nie chciał go słuchać. Błyskawicznie go wyciszył. Czyżby zaczynał  odczuwać jakąkolwiek więź? — nienawidził Yukimurę za to, że tak czuł. Tą ciągnącą się niepewność i oczekiwanie. Toksyczność. Znów czuł się jak człowiek.  To uczucie nie podobało mu się. Ani trochę. Nienawidził czekać. A tym bardziej — czekać bezproduktywnie.
  I wtedy usłyszał szelest. Dźwięk deptanej ściółki rozniósł się po otaczających konarach martwych drzew.
  Jakiś niezidentyfikowany balast opadł z barków Takahiro; mógł swobodnie spojrzeć na zbliżającą się postać. Zmierzył mężczyznę od stóp aż po głowę, gdy ten pozwolił sobie podejść. Yukimura górował nad nim teraz co prawda wzrostem, ale wymowne enigmatyczne spojrzenie jakim obdarzył go lis, nadal miało w sobie coś z nieustępliwej pewności siebie.
  Niektóre sieci dostrzec można dopiero wtedy, gdy jest się w nie całkowicie zaplątanym. Teraz to zrozumiał.
  „Jesteś mi winny porządny masaż…”
  Shay uśmiechnął się do Yukimury; upiornym, kosym uśmiechem wykrzywiającym wargi. W jego oczach pojawił się dziwny sardoniczny błysk.
  — Kto kazał ci je zakładać? W liście dałem jasny przekaz, kocie — zaakcentował ironicznie. Zapałka zadrżała mu miedzy wargami kiedy wypowiadał te słowa. Są tacy, co nie potrzebują nocy. Ciemność promieniuje z nich. Takim kimś był Takahiro.
  — Domyśliłem się, że książę, będzie potrzebować dodatkowej godziny na przygotowanie. Odpowiednie zagospodarowałem swój czas — skonstatował z chrypą i przechylił głowę w bok, a jego czarne sztywne pasma, przydługich włosów podrapały go po zaroście. Nadal się uśmiechał. Bezczelnie, ale się uśmiechał. Był osłabiony, jednak złote, jaskrawe ślepia nie pozwalały tego rozszyfrować. Choroba żołądkowa mijała.
  Nagle coś go tknęło — jak paranoiczny kopniak zza pleców. Jakby dopiero teraz przypomniał sobie ze ma ze sobą przyjaciela.
  — Pamiętasz go?
  Powiedział wyjmując zapałkę z ust i obracał ją prowokacyjnie w czarnej rękawiczce. Chłód jaki ich otaczał wytwarzał białe pary ich oddechów.
  Karasawa wskazał podbródkiem na zwierzę leżące u jego stóp. Pies. Czarny kudłaty. Dziwne znajomy. Ostatnio widziany w Melancholii. Przy ich pierwszym spotkan…
  Shay z niewiarygodnym spokojem patrzał na martwy łeb zwierzęcia. Białe oczy wywrócone były i świeciły pustka. Westchnął z emfazą jakby naprawdę było mu przykro, że musiał to zrobić, a potem podniósł wzrok na kota. W jego oczach ukrywała się wymowna iskra, która równie dobrze mogłaby więzić skazańców przy ziemi. Na wargę delikatnie wsunął się ostry kieł.
  — Załapałeś się na ognisko. Chyba trochę zmarzłeś.
  Mruknął ironicznie. W drugie ręce gniótł paczkę zapałek.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 15.11.17 19:05  •  Ulica przy barze - Page 4 Empty Re: Ulica przy barze
Powoli robiło się coraz jaśniej — na niebie wyraźniej rysowała się słoneczna kula, która leniwie wznosiła się ku górze, próbując swoimi promieniami oświetlić pustynne ziemie Desperacji. W pewnej chwili słońce wyglądało jak berło samego Heliosa — schowane za kilkoma nagimi drzewami udawało klejnot osadzony w jakiejś magicznej lasce, którego pilnowało kilka powykręcanych niczym palce starej wiedźmy gałęzi. Ktoś o bardzo rozwiniętej wyobraźni mógł doszukać się w tym obrazie czegoś tajemniczego i złowieszczego, ale jednocześnie bardzo ciekawego. Wystarczyło jedynie zmienić punkt widzenia, przekrzywić nieco głowę, by dostrzec nieco magii w widoku, w którym inni nie widzieli nic nadzwyczajnego.
Wiązki światła nadawały nieco blasku białym pasmom włosia wymordowanego — momentami przypominały srebrne wstęgi kosztownej biżuterii. Wyglądały zupełnie jakby Neely nieprzerwanie stosował najlepszą odżywkę, która dawała efekt przewyższający najśmielsze oczekiwania. Nikt nie domyśliłby się, że cały ten niesamowicie przyciągający wzrok połysk był jedynie sprawką promieni słonecznych. Bo przecież wystarczyło podejść bliżej i przyjrzeć się dokładnie białej łepetynie kota, by dostrzec te wszystkie rozdwojone końcówki i poplątane kudły.
W szkarłatnych ślepiach odbijało się słońce, dlatego też można było odnieść wrażenie, że chwilami tęczówki opętanego przyjmowały raczej pomarańczowo-żółtą barwę. Błyszczały jak najdroższe kamienie szlachetne, widoczny był w nich blady płomień. Twarz Yukimury wydawała się być trochę żywsza niż kilka minut temu — zmęczenie było już o wiele mniej zauważalne, a uśmiech niemalże promieniał, jak słońce, które leniwie wdrapywało się na niebo. Zadowolenie, które objęło oblicze kotowatego z pewnością nie było spowodowane tylko i wyłącznie polepszającą się pogodą i jasnością wygrywającą walkę z mrokiem. Był jeszcze ten czarnowłosy cwaniak, którego nie widział kilka dni, a już zdążył za nim zatęsknić. On też przyczynił się do tego, że zwierzęce kły obnażyły się w szerokim uśmiechu. Szczerym uśmiechu, którym członek kociego gangu zwykle się nie chwalił.
Widząc Shaya momentalnie przypomniał sobie o ostatnich chwilach, które spędzili razem. Przymknął oczy, by obrazy napływające mu do głowy były klarowniejsze, by mógł dostrzec szczegóły, które tak bardzo chciał widzieć. Pamiętał jak okryty kocem leżał na łóżku, a krupier był przy nim. Pamiętał również słodki smak leku, potrafiącego uśpić go w kilka minut. Pamiętał jak odpływał, jak obraz rozmazywał mu się przed oczami. Pamiętał ostatnie słowa Takahiro. Pamiętał smak jego ust. A potem czerń przysłoniła mu oczy.
Westchnął cicho, skupiając się na lisie tak bardzo, że nawet nie dostrzegł czarnego kształtu leżącego u jego stóp. Albo celowo go zignorował, chcąc oddać całą swoją uwagę partnerowi — tak, bo coraz bardziej przekonywał się, że to słowo jest trafnym określeniem, choć z pewnością i tak nie potrafiło oddać skomplikowania tego rodzaju więzi.
Wyprostował się jeszcze bardziej czując na sobie wzrok Karasawy. Nieznacznie wypiął pierś do przodu, jednocześnie delikatnie poruszając kocimi uszami i ogonem, który to co raz chował się za plecami jak nieśmiałe dziecko za rodzicem.
Uważnie wpatrywał się w spaczone oblicze oswojonego, by po chwili równie uważnie wsłuchać się w jego słowa.
„Kto ci kazał je zakładać? W liście dałem jasny przekaz, kocie.”
W głowie Nobuyukiego niemalże od razu pojawiła się odpowiedź.
Było mi zimno, zostawiłeś mnie. Zresztą... nadal jest zimno.I doskonale wiesz, że powinieneś coś z tym zrobić.Raczej powinieneś się cieszyć, że zadbałem o to, aby nikt nie widział mnie nago. Ale na następny raz będę wiedział, że kompletnie nie przeszkadza Ci, gdy inni widzą mnie bez ubrań. — Specjalnie się z nim drażnił, by dać mu znak, że wciąż jest tym samym, pyskatym kocurem, który wiecznie będzie się odgryzał, zwłaszcza w słowach. Nie był zbyt silny fizycznie, więc przynajmniej sprawie operował słowem, by niejednokrotnie nadepnąć Shayowi na odcisk, jednocześnie uświadamiając go o jego błędach. Uwielbiał łapać go za słówka, zaczepiać go słownie, grać na jego emocjach (o ile jakiekolwiek miał) i ciskać w niego pojedynczymi słowami jak rzutkami w tarczę. Od zawsze miał w sobie to coś, co pozwalało mu podejść innych z tej najbardziej wrażliwej strony. Był dobrym obserwatorem, potrafił doszukać się w rzeczy, których nie widział nikt inny. Wyszukiwał to co go interesowało, a potem wykorzystywał to w najlepszy dla siebie sposób. — Ale mogę się rozebrać, skoro tak przeszkadzają Ci te szmaty. Równie dobrze mogłeś mi ich nie przynosić. — Posłał mu nieco jadowity uśmiech, potrząsając głową. Widocznie znowu podjął jedną ze swoich gier i jak zwykle działał wobec jednej, głównej, przewodniej zasady — brak jakichkolwiek zasad, wszystkie chwyty dozwolony. Był w stanie zrobić naprawdę wiele, byleby móc ponownie napawać się smakiem wygranej. Shay może i był godnym przeciwnikiem, ale to ten przeklęty kocur potrafił wykorzystać kilka drobnych sekund by osiągnąć swój cel. Niedawno dobitnie to udowodnił, prawda?
Z głupkowatym uśmiechem na twarzy zrobił krok w stronę ciemnowłosego. W tym samym czacie złapał dłonią za skrawek materiału swojej koszulki i prędko uniósł ją do góry, odsłaniając część jasnego brzucha, na którym momentalnie pojawiła się gęsia skórka. Podciągnął ciuch jeszcze wyżej, by tym razem ujawnić kawałek żebra. Oczy mu zabłyszczały, a kieł nasunął się na dolną wargę.
Hm? — mruknął, jednocześnie wypuszczając z rąk tkaninę, by koszulka znów mogła zakryć jasną skórę. — No niestety musisz się pogodzić z tym, że koci książę lubi czasami wylegiwać się w łóżku. Muszę przyznać, że przyjemnie mi się spało. Jakoś tak pusto, ale przyjemnie. Przynajmniej żadne inne zwierzę nie musiało napotkać mojego łokcia podczas walki o koc. — Oczywiście miał na myśli samego Karasawę, bo o kim innym mógł mówić w tym momencie jak nie o nim? Przecież to właśnie on zaprzątał mu stale głowę, to właśnie jego nie mógł się z niej wyzbyć. Trochę miał mu to za złe, że go tak po prostu zostawił. Tłumaczenie, że lis miał sprawy do załatwienia nie zadowalało Neely'ego, czuł silną potrzebę wypytania go o to.
„Pamiętasz go?”
Dopiero po słowach krupiera przypomniał sobie o skulonym kształcie leżącym na ziemi. Wcześniej nie skupiał na nim wzroku — przecież miał dużo lepszych miejsc, którym mógłby się przyglądać. Jakiś ciemny zwierz leżący na ziemi mało go obchodził. Ale może faktycznie było w nim coś znajomego, skoro Shay zwrócił na niego uwagę i nawet go dorwał. Nobuyuki próbował skojarzyć te zwierzę, przypomnieć je sobie, ale nie udawało mu się.
Nie bardzo. Co to za kundel? — zapytał szczerze, bo chciał, by był wojskowy mu to wyjaśnił. Musiał mieć jakiś powód by go zabić... bo chyba nie zabijał zwierząt od tak, dla zabawy. Chyba. — Masz... mamy zamiar go zjeść? — zadał być może głupie, ale bardzo prawdziwe pytanie. Na Desperacji jadło się nawet ludzi, więc chyba nikt nie widział niczego obrzydliwego w jedzeniu mięsa zwierzęcego, prawda? Odpowiednio przypieczone mogło smakować naprawdę dobrze. A o żywność i tak było trudno, więc nikt by nie narzekał gdyby podsunięto mu pod pysk pieczonego psa.
„Załapałeś się na ognisko. Chyba trochę zmarzłeś.”
No trochę, a Ty chciałeś żebym przyszedł tu bez ubrań. Gdzie masz serce, okrutniku? — powiedział, ruszając pewniej w jego stronę. Zrobił kilka kroków, po których znalazł się przy martwym psowatym. Ominął go zgrabnie, robiąc większy rozkrok, a następnie stanął tuż obok lisa. — Podsuń się — bąknął, machnąwszy przy tym ręką. Zapewne zaraz po tym przysiadł obok mężczyzny, zwracając twarz w jego stronę. Przybliżył się do niego, wpatrując się w złote oczyska, by następnie złapać go za poły płaszcza. Lekkim ruchem udawał, że strzepuje z materiały jakiś brud, wykorzystując tę chwilę bliskości, by zadać pytanie, które go nurtowało:
Co robiłeś gdy Cię nie było? Gdzie byłeś?
Jego dłoń zgrabnie zniknęła za plecami Shaya, by jednym, stanowczym ruchem zdjąć mu z głowy kaptur.
Chcę widzieć Twoją twarz.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 15.11.17 19:05  •  Ulica przy barze - Page 4 Empty Re: Ulica przy barze
Shay wykrzywił swoje drańskie wargi w zagadkowym rozbawieniu. Bowiem nie zaśmiał się na pierwsze słowa Neely'ego; nie wydusił spod nosa żadnego krótkiego parsknięcia. Po prostu się na niego gapił i uśmiechał, w ten chamski sposób, w którym złoto jego tęczowej nabierało koloru czystego nakrapianego perłą skarbu. Policzki wydawały się z tej perspektywy nieco zapadnięte, ale winowajcą mógł okazać się wysoki budynek rzucający mroczny cień na jego zmizerniałą postać.
  W powietrzu unosił się smród kurzu i potu, które przebijały się przez okna baru ‘Przyszłość’. Shay nie wydawał się być nim niezgorszony, jego nos nie zmarszczył się ani razu odkąd ich zwierzęce tęczówki wymierzyły między sobą stanowcze spojrzenia.
  — To, że ci je przyniosłem, nie oznaczało jednoznacznego ubierz to, bo tak ci karze. Chyba nadal z tego nie wyrosłeś.
  Tu pokusił się o odsłonięcie białego kła, który w szarzyźnie pożerającej tę pustkę był niemal jak toskański Excalibur wbity w kamień. Znów położył ciężki but na głowie zwierzęcia leżącego u jego stóp. Ta krótka chwila wystarczyła, aby pozwolić Nobuyukiemu na chwile swobody. Na chwilę.
  Kiedy znów na niego spojrzał Neely trzymał już w szczupłych (nadal lekko poranionych) palcach kawałek materiału należącego do podarowanej koszulki. Powolny ruch zmusił tkaninę do uniesienia skrawka ponad pas; czyste ubranie odsłoniło jasną skórę wymordowanego i wyraźne zakreślone cieniem żebra. Źrenice Takahiro w jednej chwili stały się cieńsze, a czarna brew uniosła się odrobinę wyżej, jakby w tym niemym geście chciała powiedzieć: 'no dalej, zrób to'. Zaciskał trzymaną w dłoń paczkę zapałek w narastającym zaciekawieniu.
  Znów go testował. Nozdrza Shaya napięły się. Prowokacja. Doskonale ją wyczuwał.
  Jakiś wymordowany przemknął za plecami Yukimury, nie kwapiąc się nawet, aby rzucić swoim łajdackim wzorkiem w ich kierunku. W tej smolistej, ciasnej uliczce odkrytej wysokim cieniem ruin składających się na apogeum, dął tylko zimny wiatr niesiony z szarych, brudnych ulic. I oni. Tak obnażeni w centrum martwoty, a równie niewidzialni co ich własną godność.
  Palce Karasawy w niespokojnym geście przesunęły się po opakowaniu, mierząc kotowatego na granicy pasa. Nie miał pojęcia co za potworny zwierz tkwił w jego wnętrzu, ale był pewny, że tylko cienka powłoka oddziela go od prawdziwego oblicza Yukimury — tego, który ciekawił go od samego początku.
  Tkanina opadła luźno na płaski brzuch kotowatego, co jednak nie zmazało ze skurwiałej gęby Takahiro aroganckiego uśmiechu. Uniósł wzrok wyżej. Bezczelnie niszczył barykady postawione przed ich postaciami wkradając się za ich przezroczyste szkło.
  Kroki Yukimury rozeszły się po ścianach budynków. Światło docierające od strony ulicy wyrzeźbiło w mroku przerażający relief: Shay siedział na przewróconej beczce otoczony cieniem murów z obydwu stron. Gdzieś za nim znajdował się ślepy zaułek. Im bliżej znajdował się  wymordowany, tym wyraźniej mógł dostrzec w jego oczach bijącą dominację. Wyglądał na rozbawionego i niesamowicie pewnego siebie; jakby potrafił wymusić na Neely’m uległość. Czy była to fizjologia, czy raczej parapsychologia, nauka czy magia — kto wie?
  Nie dało się ukryć — Shay był arbitralny; prowadził rządy żelaznej ręki i miał wielką tendencję do traktowania wszystkich w kategorii przybłęd lub, kiedy mu to pasowało, w kategorii sług. Ale odkąd bezczelnie stwierdził, że ma wyłączne prawo do Neely’ego, jego szeroki arsenał pomniejszył się o jednego osobnika, którego kopnął zaszczyt przynależności do jego martwego ciała (oczywiście należy wspomnieć, że nikt nie pytał go o zdanie).
  'Przesuń się'.
  Okutane w czarną rękawiczkę palce Shaya wsunęły zapałkę w zimne wargi; jej czerwony koniec, pasował teraz do ognistych oczu Nobuyukiego.
  Przesunął się, a kiedy ciało Yukimury zajęło miejsce obok niego, parsknął. W końcu. Charkot uwalniający się z jego gardzieli przypominał tarcie bardzo starych, zniszczonych desek. Obrócił głowę w jego stronę.
  — Twój dawny przyjaciel.
  Niewiedza Nobuyukiego rozczuliła go w ten perfidny, chamski sposób. Z niewiadomych przyczyn, stracił chęć tłumaczenia się ze swojej zbrodni, jakby sama obecność Yukimury wydała mu się dużo bardziej ciekawsza niż  martwy pies leżący u jego stóp. Rozbawienie szybko zniknęło z jego twarzy. Zmrużył oczy i powiedział szorstko:
  — Nie zjemy.
  Już wcześniej Neely miał okazję widzieć z bliska nieruchomą twarz Takahiro: przerażającego potwora z długimi kłami i płonącymi oczami. Teraz jednak wydawał się być zmizerniały. Wyglądał niemal jak ćpun w tak dalece posuniętym stadium nałogu, że z osoby, którą kiedyś był nie pozostało już prawie nic. Jakby lada chwila miał zniknąć. Choroba żołądka wyciągnęła z niego wszystkie siły. I nie tylko ona. Na szczęście Nobuyukiemu nic już nie groziło — przynajmniej na razie. Nie ze strony choroby. Ta wydawała się z niego ulotnić tak szybko jak pokazała swoje pazury. Kiedy jednak odzyska pełnie sił, zapewne zaczną się kłopoty. I tego właśnie najbardziej obawiał się Karasawa. Buntu?
  Szybki ruch złapał go za tył kaptura, ściągając materiał z jego głowy. Czarne, sztywne włosy byłego wojskowego rozsypały się na blade czoło, końcówkami muskając nawet szorstki zarost na policzku.
  Kotowaty chciał widzieć jego twarz aby wiedzieć kiedy kłamie. Zapewne. Musiał zdawać sobie sprawę jak bardzo zakłamany bywał, aby mieć pewność, że plugastwo nie przejawia się spod czarnego mroku kaptura.
  Shay wyprostował się. Jego oczy wydawały się spokojniejsze, ale gdzieś w ich intensywnym kolorze nadal migały iskry stanowczości — najprawdopodobniej nie do wyplenienia. Wyczuwał zapach Yukimury. Pachniał lasem. Wzorkiem prześledził jego usta.
  — Ciekawski. To chyba domena kuweciarzy.
  Zaczął przyglądać się jego twarzy; śladowi po uderzeniu, które już zbledło, co trudno było powiedzieć o pogryzionych ustach. Kiedy się pochylił i odgarnął pasma włosów z ramienia Nobuyukiego, jakieś szkło stłukło się w barze.
  — Zawsze taki byłeś? — powiedział Shay, by zwrócić uwagę Yukimury z powrotem na siebie. Zauważył jak jego uszy poruszyły się za rozbrzmiewającym się dźwiękiem. To on miał być w centrum. — Czy może próbujesz mieć nade mną kontrolę, której nigdy nie doświadczysz? — odparł, ku jego zdziwieniu było w tym więcej gorzkiej słodyczy niż ironii.
  Nobuyuki bardzo wyraźnie mógł dostrzec czarna obwódkę wokół jego tęczówek oczu. Dobry powód, żeby się przestraszyć. Cienie pod jego oczami pogłębiły się.
  Wiatr zawył w nieszczelnych oknach i właśnie wtedy zastygły wzrok Takahiro uniósł się gwałtownie ponad jego głowę. Zmrużył ślepia, a Yukimura mógł zauważyć  jak w złotych tęczówkach kiełkuje zaciekawienie.
  — Czy to nie ten szczyl?
  Gdzieś go już widział. Zaskoczyło. Kasyno. Bingo.
  Zapałka poruszyła się w jego wargach kiedy wypowiadał te słowa, a gorący oddech Shaya, musnął  blady polik Yukimury, dopiero wtedy uświadamiając wymordowanego, jak podstępnie zmniejszył miedzy nimi odległość.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 15.11.17 19:11  •  Ulica przy barze - Page 4 Empty Re: Ulica przy barze
Zaczynał dużo lepiej czuć się w swoich nowych ubraniach — okazało się, że wcale nie potrzebował tak dużo czasu, by wyzbyć się uczucia ciągłego dyskomfortu. Jasne, materiał nadal go szczypał w niektóre miejsca, ale wiadome było, że ciuchy musi po prostu rozchodzić. Koszulka którą miał na sobie była zupełnie inna niż ta, którą zwykle na siebie wkładał — nic dziwnego, że od razu wyczuł różnicę. Ale przynajmniej to, co miał na sobie nie śmierdziało potem i było całkiem czyste, więc nie miał na co narzekać. Ba, on nawet był wdzięczny Shayowi, że ten tak szybko się z tym uporał, w końcu zdobycie odzienia w dość dobrym stanie w obecnych czasach nie było zbyt łatwe, czasami trzeba było nieźle się nagimnastykować. Ale nie obnażał się ze swoją wdzięcznością, żeby przypadkiem Lis nie pomyślał sobie za dużo. Neely wciąż prowadził jedną ze swoich ulubionych gier, która znana była tylko dla niego. I właśnie to było w niej takie fajne — współgracze często nie wiedzieli, że biorą udział w jednej z zabaw tego kapryśnego kocura. Nie wiedzieli, że grają i nie znali zasad, a to pozwalało jasnowłosemu kierować przebiegiem całej rozgrywki tak, by odnieść jak największe korzyści. Karasawa chciał być cwany? Świetnie, bo napotkał na swojej drodze kogoś, kto również potrafił wykazać się przebiegłością i niekoniecznie czystymi zagraniami.
„To, że ci je przyniosłem, nie oznacza jednoznacznego ubierz to, bo tak ci karzę. Chyba nadal z tego nie wyrosłeś.”
Spojrzał na niego, mrugając ślepiami, udając nieco znudzonego, a raczej zaspanego — bo co jak co, ale Yukimura z przyjemnością jeszcze trochę powylegiwałby się w dość wygodnym łóżku w Czarnej Melancholii. Nie musiał za nic płacić, a wszystko i tak miał podane jak na srebrnej tacy. Do pełni szczęścia brakowało mu jedynie Lisa odzianego w skąpy ubiór pokojówki z kartonem mleka w łapie i sztuczną, zabawkową myszką. Tak niewiele mu było trzeba, by znaleźć się w kocim niebie...
Wywrócił oczami, gdy zrozumiał sens słów Takahiro. Posłał mu wymuszony uśmiech, a następnie uniósł dłonie, formując je w kształt dziamgolących buź. Poruszał palcami, jakby jego ręce chciały zostać najlepszymi pacynkami na świecie.
To, że Ci je przyniosłem, nie oznacza jednoznacznego ubierz to, bo tak Ci karzę. Bla, bla, bla — zaczął go przedrzeźniać, zmieniając przy tym nawet barwę swojego głosu, by ta była bardziej gardłowa, podobna do tej, którą dysponował Shay. Brzmiał jak pi Jego dłonie faktycznie wyglądały jakby ze sobą rozmawiały, jakby miał wprawę w tych kukiełkowych sprawach. Prawda była taka, że kiedyś, bardzo dawno temu, jak jeszcze był człowiekiem i pracował jako akrobata w cyrku, to czasami udawało mu się podglądać występy kumpla, który był marionetkarzem i prowadził występy dla dzieci. Neely zawsze chciał spróbować swoich sił, więc nic dziwnego, że wykorzystał okazję i teraz wyglądał jakby faktycznie znał się na rzeczy. — Lisie najdroższy, przestań pieprzyć, bo to nie czas i miejsce na tego typu gadki — powiedział, poruszając drugą ręką (być może miał na myśli inne pieprzenie). Dosłownie chwilę później spojrzał na Shaya, po czym roześmiał się jak głupi — prawdopodobnie miał bardzo dobry humor. Co prawda rano trochę się wkurzył, gdy nie mógł znaleźć wiadomości od krupiera, ale teraz mu przeszło. Był zadowolony, nie miał powodów do smutku. Udało mu się nawet kolejny raz sprowokować byłego wojskowego, który chyba powoli przyzwyczajał się do tego, że w towarzystwie opętanego nigdy nie będzie się nudził i będzie stale zaskakiwany. Yukimura uwielbiał wykorzystywać różne sytuacje, by atakować w najmniej oczekiwanych momentach — zwłaszcza, gdy stawał w szranki z tym cwaniakiem, którego za wszelką cenę chciał nieco utemperować, pokazać mu kolejny raz, że posiada pazury, którymi potrafi nieźle zadrapać.
Wpatrywał się w złote tęczówki Karasawy, uśmiechając się przebiegle. Zza warg wystawały jego kły, które nadawały mu nieco drapieżnego wyglądu. Szkarłat jego ślepi wspaniale dopełniał całość tego nieco rozbawionego, ale wciąż uważnego oblicza. Kocur wydawał się by bardziej pewny niż zwykle. Pewność emanowała do niego tak bardzo, że niemalże można było ją dostrzec w powietrzu, w postaci ciężkiej, odznaczającej się mgły. Nawet sylwetkę miał dumnie wyprostowaną, z piersią nieznacznie wypiętą do przodu. Jego dłonie oczywiście opadły w międzyczasie, rezygnując z dalszej zabawy w przedszkole.
Nawet nie skomentował parsknięcia Lisa, po prostu przysiadł się do niego jak gdyby nigdy nic. Szturchnął go niechcący nogą w łydkę, a potem wgapił się na nowo w czarne, futrzane truchło leżące tuż obok. Kolejny raz zaczął przeczesywać umysł w poszukiwaniu wspomnień, które pomogłyby mu ustalić skąd może kojarzyć to zwierzę. Zmarszczył brwi, skupiając się jeszcze bardziej. Dopiero po kilkunastu sekundach jego oczy zabłyszczały, jakby udało mu się w końcu ogarnąć skąd może znać futrzaka.
„Twój dawny przyjaciel.”
PRZYJACIEL.
Trącił ciało psowatego brudnym butem, krzywiąc się przy tym.
Mały skurwiel — wyszeptał, zgryzając dolną wargę. Zrozumiał, wreszcie to pojął. Ten pies był prawdopodobnie zwierzęciem, od którego zaraził świństwem, przez które musiał tak długo szukać lekarstwa. To on zapoczątkował tę cholerną psychozę. To wszystko jego wina. Odruchowo schylił się, sięgając ręką swojej łydki, którą delikatnie musnął palcami przez materiał spodni. — A ja zastanawiałem się skąd się wzięło to ugryzienie. — Podrapał się po brodzie, jednocześnie zwracając się w stronę Shaya. Popatrzył mu prosto w oczy, kładąc mu rękę na kolanie, w które wbił palce z nieznaczną siłą. — A więc to tak kończą moi wrogowie? Dzięki. — Po swoim słowach puścił go, jednakże wciąż na niego zerkał. Niby udawał, że patrzy gdzieś indziej, ale kątem oka lustrował sylwetkę mężczyzny.
„Nie zjemy.”
Fuknął pod nosem.
Teraz już wiem. Trochę mi to zajęło. To stało się wtedy w Kasynie. Później piekła mnie trochę noga, ale wcześniej tego nie czułem. Cholera. — Jasne było, że nie mieli zamiaru jeść zarażonego zwierzęcia, mogli upolować coś innego, jeśli okazałoby się, że głód doskwiera im bardziej niż zwykle. Póki co ich żołądki raczej nie trawiły same siebie, więc było dobrze. Jeszcze nadejdzie czas na jedzenie, ale teraz powinni zająć się tym, po co tu naprawdę przyszli. Oboje to wiedzieli.
Oczywiście Neely dość szybko dostrzegł, że Karasawa jest jakiś taki przygaszony, szczególnie dobrze było to widać na jego twarzy. Dawała wrażenie nieco zmęczonej. Możliwe, że natrudził się, by znaleźć tego włochatego winowajcę, który dziabnął białowłosego. Yukimura wiedział, że może liczyć na swojego tego tajemniczego kolesia, którego wciąż poznawał. Był mu wdzięczny kolejny raz. Celowo nie wypytywał go o jego samopoczucie, uznając, że to te kilka dni rozłąki i pościg na psowatym tak mizernie na niego wpłynęły. Ale teraz będzie lepiej. Musiało być.
„Ciekawski.”
Uśmiech od razu mu się poszerzył.
Nie każdy potrafi mnie zaciekawić tak szybko, a Ty nie musiałeś się nawet specjalnie starać. Cholernie mnie to irytuje. — Nie kłamał, irytowało go to, że Takahiro mógł sobie tak po prostu wpłynąć na niego bardziej niż ktokolwiek inny. I to bez tej swojej głupiej hipnozy. Teraz powoli zaczynał to rozumieć. Oprócz mocy pozwalającej na manipulowanie innymi sam był niezłym manipulatorem. Manipulatorem z charakterystycznym, w stosunku do niektórych wręcz magnetycznym nastawianiem do życia. Na Nobuyukiego podziałał ten magnes, dał się przyciągnąć. Zwykle nie dopuszczał do siebie nikogo z taką łatwością. A tu proszę... pojawił się taki chytrus, który znalazł wąską ścieżkę między wszystkimi przeszkodami i bez większego problemu trafił do celu.
Obserwował jak odziana w rękawicę dłoń krupiera sunie w jego kierunku, by ostatecznie pozbyć się tylko pasma jasnych włosów. Liczył na coś więcej? Jakiś sprośny gest? Możliwe.
„Zawsze taki byłeś?”
Wzruszył ramionami, od razu powracając wzrokiem do Lisa.
Nikomu nie pozwalam wejść sobie na głowę. Ty nie jesteś wyjątkiem. Nie ma żadnego wyjątku. — Sprawę celowo postawił bardzo jasno, dał znać Shayowi, że nie lubi być ograniczany i tłamszony. Do tej pory zawsze był wolny i mógł robić co chciał. Nie miał zamiaru pozwolić, by ktokolwiek to zmienił. Nie chciał tego zmieniać i mógł ponieść nawet największą cenę, by chronić tego, co tak naprawdę się dla niego liczyło. Nikt nie był w stanie tego go zatrzymać. Nikt. — Mój wewnętrzny wilk nie będzie zadowolony, nie zdziw się, gdy jakiegoś dnia boleśnie da o sobie znać.Kot też nie będzie zadowolony, lubi dawać nogę, gdy ktoś za bardzo się rządzi.
Zamyślił się. Analizował całą sytuację, a jego własne słowa skłoniły go do myślenia o konflikcie wewnętrznym, który trwał w nim od wieków. Czasami czuł się, jakby coś go rozrywało od środka — zazwyczaj był kotem, ale w krytycznych momentach pojawiał się wilk, nad którym nie miał całkowitej kontroli, a raczej miał bardzo szczątkową kontrolę. Był za silny, z łatwością zrywał się ze smyczy, a wtedy krzywdził samego Neely'ego i wszystkich wokół. Agresywna bestia szalała do momentu aż traciła siły — wtedy wracała do swojej jamy, by regenerować siły na kolejną okazję.
„Czy to nie ten szczyl?”
Spojrzał najpierw na Shaya, a później na postać, na którą patrzył. Zmrużył oczy, wytężając wzrok. Wiatr dmuchał mu w oczy, ale on dzielnie obserwował wolno poruszającego się chłopca. Wydmuchnął powietrze nosem.
To może być on. — Spojrzał jeszcze raz na postać. — To on. — Był tego niemalże całkowicie pewny. Co prawda brakowało mu żółtej chusty albo po prostu nie zdołał jej dostrzec z takiej odległości. Ale przeczucie podpowiadało mu, że to był ten gówniarz, który zdradził kocią bandę, by przyłączyć się do wrogiego gangu. Nobuyuki nie mógł go tak po prostu zostawić, musiał naprostować kilka spraw i pokazać młodemu, że CATS nie puściło go wolno, że taka zniewaga nie ujdzie mu na sucho.
Białowłosy położył rękę na ramieniu byłego wojskowego, zbliżając do niego twarz jeszcze bliżej.
Przetnę mu drogę i zagadam go. Masz go zajść od tyłu, w razie potrzeby użyj hipnozy. To mały krętacz i uciekinier, może dać nogę w każdej chwili. Zniknie Ci z oczu nim się obejrzysz — powiedział spokojnie, wstając pospiesznie. Zrobił krok do przodu, by ostatni raz odwrócić się do Lisa. — Nie spierdol tego. — Jego ostatnie słowa zabrzmiały niezwykle twardo, a jadowity uśmiech osiadł na jego bladych, pogryzionych wargach.
Przystąpił do planu — dość szybko przeszedł bokiem tak, aby bez problemu zagrodzić drogę Shionowi, który nie powinien się spodziewać tego spotkania. Jego usta uformowały udawany, przyjacielski uśmiech, odsłaniając jeden, przydługi kieł. Ręce schował w kieszeniach spodni.
No cześć. Pamiętasz mnie jeszcze? Musimy pogadać — zwrócił się do rudowłosego, mrużąc czerwone ślepia. Nie wyglądał groźnie, choć twarde paznokcie same wbijały mu się w dłoń (czego oczywiście nie było widać, bo ręce miał w kieszeniach) na samą myśl o tym, że stoi przed nim ten mały zdrajca. Był gotowy puścić się za nim biegiem, w razie gdyby gnojek próbował uciec już na samym starcie.
Nadszedł czas wyrównania rachunków.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 15.11.17 19:23  •  Ulica przy barze - Page 4 Empty Re: Ulica przy barze
Było dziś wyjątkowo wietrznie.
Liście opadały szargane silnym wiatrem, a gałęzie i drzewa wyginały się pod dziwnym kątem, uparcie walcząc z żywiołem. Rudowłosy chłopak nieznacznie przyspieszył, chcąc znaleźć się w domu przed nocą. Podróż do baru Boba zdawała się dłużyć, choć przecież prawie biegł, by zanieść list od DOGS. Mimo to, powrót wydawał się trwać o wiele krócej.
Stopy równomiernie uderzały o twardą ziemię, kiedy wiatr smagał jego twarz i czerwone od chłodu policzki. Wszystko zdawało się iść po jego myśli, gdyby nie jeden, mały szczegół w postaci dziwnego osobnika. Rudowłosy instynktownie przystanął, wbijając spokojne spojrzenie w jego twarz, która zdawała się być jakaś znajoma, choć jego obraz wydawał się być głęboko zakopany w pamięci.
Pamiętasz mnie?
- Nie. – odparł niemal od razu, krótko, ucinając dalszą ewentualną rozmowę. Westchnął zmęczony, i ruszył dalej, chcąc wyminąć go szerokim łukiem i po prostu zignorować.
Kroki. Z tyłu
Gwałtownie odwrócił się i z całej siły uderzył wiatrem w nieznajomego, posyłając go kilka metrów w tył, samemu nie zwlekając i odbił się mocno stopą od ziemi, rzucając się w szybką ucieczkę, nawet nie spoglądając za siebie. Nie musiał. Jego wyjątkowo czuły słuch powinien bez problemu mu powiedzieć, czy go gonią, czy też nie. Niestety, ale musiał skierować w zupełnie innym kierunku, niż początkowo zamierzał. Nie mógł pozwolić, by znaleźli wejście do nory Psów. Grow rozpierdoliłby jego czaszkę. Zdecydowanie.
                                         
Shion
Ratler     Poziom E
Shion
Ratler     Poziom E
 
 
 

GODNOŚĆ :
Shion.


Powrót do góry Go down

Pisanie 15.11.17 19:24  •  Ulica przy barze - Page 4 Empty Re: Ulica przy barze
Ciężki but Takahiro wciąż gniótł truchło, wokół którego zdążyła zlecieć się już chmara much. Demoniczne, złote ślepia nie spełzły z kociej sylwetki nawet na krótką chwilę — zwłaszcza gdy białowłosy bezceremonialnie, po odegranym przedstawieniu zasiadł swoim szczupłym tyłkiem na chybotliwej beczce, przylegając czystymi ubraniami do ciuchów Krupiera. Na wargach oszusta wciąż ukrywał się łajdacki uśmiech, który nawet w cieniu budynków wydawał się zbyt widoczny, aby uznać, że wcale go tam nie ma. W końcu to ciało zdradza to, co najbardziej staramy ukryć. Słowa Nobuyukiego trafiły do jego zaciemnionej łepetyny i wydawać się mogło, że już pod czarnymi, nieczystymi myślami kształtuje się nowa – to po prostu widziało się na jego fałszywej gębie, promieniującej złotem tęczówek.
  „Nie każdy potrafi zaskakiwać mnie tak szybko (…)”
  — Widocznie za mało lat żyłeś na tym świecie.
  Bliskość Takahiro i jego osobisty zapach; starej skóry płaszcza, ubrań, które przesiąknął desperacją, potu i kurzu osadzonego na jego włosach, to wszystko uderzało w Yukimurę tak brutalnie, że nie mógł poczuć się swobodnie nawet teraz kiedy ręce wymordowanego nie przekroczyły granicy jego ciała. Karasawa wydawał się ciągle skrywać tajemniczy uśmiech za cienkimi, szpetnymi, podrapanymi wargami. Jego entuzjazm wydawał się rosnąć wraz z kolejnymi słowami kotowatego i nie zacierał się nawet na krótką chwilę.
  Nie miał pojęcia ile lat mógł żyć Nobuyuki. Czy kiedykolwiek go o to pytał? Wzrok wojskowego podążył po bladej szyi opętanego i wkradał się pod ubranie koszulki — wszystko kiedy mężczyzna odwrócił wzrok. Czy kiedykolwiek prowadzili ze sobą taką rozmowę? Wróć. Czy kiedykolwiek prowadzili między sobą jakąkolwiek rozmowę? Łajdackie spojrzenie przedarło się przez jego klatkę piersiową i zatrzymało swój kurs na białym ogonie, który wystawał ze spodni Yukimury, wijąc swą białą końcówka za plecami właściciela. Czarnowłosy obnażył biały ząb, jak do powarkiwania, ale to kolejne słowa ocuciły go, i bardzo leniwie, nie kryjąc swojego obnażającego wzorku znów wymierzył w jego twarz twarde, zimne spojrzenie.
  — Takie postanowienia lubią zrywać się ze smyczy kiedy obrócisz wzrok.
  Kpił z niego? Brew uniosła się w górę, a oczy które wcześniej prowokacyjnie dawały mu znać, że powinien nie tracić czujności, zaiskrzyły szelmowsko. Znał zasady psychologicznych gierek.
  — Tak samo jest z miłością — wypowiedział to słowo wręcz z widoczną odrazą. Nozdrza poruszyły się, a on zdążył przechylił łeb. Uszy stanęły mu na sztorc. — Nigdy tego nie rób.Tym bardziej w stosunku do mnie.
  Wyciągnął z warg zapałkę i złapał ją w palce. Czarny materiał rękawiczek okręcił ją o sto osiemdziesiąt stopni. Szorstkie usta Takahiro wciąż były zdolne do uśmiechu. Bardzo jednak nieznacznego. Głos Karasawy niósł chłodny powiew zagadkowości.
  „Mój wewnętrzny wilk nie będzie zadowolony (…)”
  Czarna brew znów się uniosła, a iskry błyskające w jego oczach mogły mówić: ‘Nie mogę się doczekać’.
  I tak właśnie było. Wilk, który zamieszkiwał ciało białowłosego był swojego rodzaju schronem dla siły jaką posiadał. To on był pierwotnym celem Shaya. Ta moc, która miała go chronić. I która miała być przez niego kontrolowana po wsze czasy. Taki był pierwotny plan.
  Szkarłatne tęczówki Nobuyukiego zabłyszczały. Shay z łatwością zauważył rosnące w nich zainteresowanie. Szanował go na tyle, by reagować na jego niepokój, a i go był w stanie wychwycić w dalszej części wypowiadanych słów.
  Świat stawał się zbyt mały. Za dużo zbiegów okoliczności. Stalowy topór wciąż wisiał na plecach Takahiro.
  Zbliżająca się twarz Nobuyukiego spowodowała, ze były wojskowy wyraźniej zgniótł paczkę trzymanych zapałek, jakby ten drobny gest miał zaaplikować w jego ciało kolejną dawkę niezniszczalnej adrenaliny. Poczuł podniecenie. Kiedy oddech Yukimury owiał jego twarz, a tajemnicze oblicze pokazało w końcu determinację i pewność siebie, lis wreszcie oblizał usta, które od bardzo długiego czasu wydawały się szorstkie jak papier. Wsunął zapałkę z powrotem między wargi.
  Kiedy mężczyzna się podniósł i pokonał pierwsze kilka kroków wzdłuż murów budynków, Shay uniósł podbródek, a zaciekawienie nadal nie znikało z jego gęby, jakby i ono stało się już jego unikalną wizytówką.
  „Nie spierdol tego”
  Białe kły nasunęły się na wargi. Parsknął cicho pod nosem, a kiedy opuścił łeb i łypnął na niego spod grzywki, kot wychodził już na ulice. Czy tego chciał czy nie musiał zagrać jak chciał. Nie dało się ukryć, że przejęcie inicjatywy przez białowłosego spowodowało w jego ciele niemy sprzeciw, ale był pod wrażenie. Chciał wyciągnąć ręce przed siebie i zaklaskać jak powinien wcześniej po zaprezentowanym mu przedstawieniu, ale powstrzymał się. Był zainteresowany.
  Podniósł się i spojrzał na leżące truchło. Zagryzł zębami zapałkę i wyciągnął przed siebie zgniecione pudełko zapałek.
  Nobuyuki nie miał pojęcia jakim arsenałem dysponował Karasawa. Myślał, że tak właśnie kończą jego wrogowi?e Zaśmiał się krótko, ale nawet ramiona nie zatrząsały się przy wydobywanych dźwiękach z jego gardła. Jeśli chciał się przekonać jak kończą jego PRAWDZIWI wrogowie, musiał uzbroić się w cierpliwość, której najwidoczniej mu brakowało. Podpalił czerwoną siarkę i rzucił płomień prosto w leżące psie futro. Na początku nic się nie stało. Wydawać się mogło, że zapałka zgaśnie przy mocniejszym powiewie wiatru, ale nagle czerwony język pochłonął sierść, która w jednej chwili zajęła się ogniem. Benzyna. Miał wystarczająco czasu aby przygotować ciało na gorące odejścia w szkarłacie ciemności.
  I to właśnie wtedy — gdy odrzucał w bok puste pudełko i kierował swoje pierwsze kroki w stronę ulicy, usłyszał trzask. Był to huk porównywalny do łamania gałęzi okolicznych drzew. Dźwięk zniszczenia i niewidzialnej mocy. Coś łupnęło znowu. Parę brudnych papierów przewaliło się drogą. Takahiro zatrzymał się w sekundzie. Wybiegnięcie na ulicę nie było dobrym pomysłem, nawet jeśli znajdował się tam Neely. Przeczuwał, że coś poszło nie tak. To przeczucie uderzyło go jak wystrzelona kula prosto w twarz. Jego zmysły wyostrzyły się. Zmarszczył nos. Bomba wybuchła w mojej głowie. Kula gnieżdżąca się w jego mózgu ruszyła się o fatalną, mikroskopijną odległość. Impuls. Musiał działać.
  Rzucił się wręcz w szaleńczy bieg. Ale nie w kierunku z którego dochodził rozległy trzask. Pędził w stronę zaułka, który błyskał roznieconym przez niego ogniem. Płomienie odbijały się w szybach Baru Przyszłość. Przeskoczył przez palenisko i złapał sztywnymi dłońmi metalowej drabiny, przymocowanej do budynku po stronie zewnętrznej. W paru miejscach brakowało szczebli, ale nie zastanawiał się długo jak miałby sobie z tymi ubytkami poradzić. Po prostu parł. Wspinał się jak kot. Podciągnął się na silnych rękach na ostatni stopnień. Uszy drgnęły zasłuchując dźwięków z ulicy. Wciągnął się na budynek i wyprostował, szybko rozglądając po okolicy. Zauważył Nobuyukiego. Na moment, dziwne uczucie — jak głód szarpiący organy ale nie umiejscowiony w żołądku — kazało mu do niego podejść I zapewne zrobiłby to gdyby nie zauważył rudej biegnące czupryny, która oddalała się z każda upływającą sekundą. W ułamku chwili — bo tylko tyle potrzebował, aby stracić rozum — rzucił się w biegiem wzdłuż ulicy.
  Tej wysokości Desperacja zdawało się nie mieć końca, w zawodzeniu wiatru słychać było nutkę żalu. Na zewnątrz zrobiło się zimniej, zimniej niż w samym sercu diabła. I to bynajmniej nie miał być koniec.
  Shay biegł po zamarzniętym dachu odlewni, wśród wirującego kurzu i wyjącego wiatru. W tej jednej chwili był niczym ninja obdarzony tajemniczą mocą kung-fu. A tak poważnie – nie był nawet superbohaterem. Ale był gotów wpaść przez świetlik i rozwalić wszystko. I to wystarczyło.
  Był blisko. Przeskakiwał z dachu na dach. Miał szczęście, że budynki były blisko siebie. Wystarczająco, aby mógł z łatwością pokonać te kilkadziesiąt metrów, kilkadziesiąt, aby…
  Jego ciało rozszczepiło się w powietrzu, a biegnący brudną, zakurzoną drogą chłopak mógł poczuć, jak jakaś niewidzialna siła łapie go za kaptur bluzy i brutalnie szarpie w tył obracając ciało smarkacza w swoją stronę.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 15.11.17 19:25  •  Ulica przy barze - Page 4 Empty Re: Ulica przy barze
Gnał przed siebie jak opętany. Goniony przez samą śmierć. Czuł na swoim karku jej palący oddech. Nie oglądał się, ale wiedział. Czuł. Słyszał. Nie wiedział tylko gdzie dokładnie porusza się osoba, która go goniła. Z boku? Z tyłu? Na górze? Ciężko było wskazać dokładny kierunek. Ale dopóki słyszał, zamierzał biec, choć nogi powoli rwały boleśnie, oddech przerywał a serce kołatało jak oszalałe. Na domiar złego, poczucie strachu dodatkowo ściskało jego żołądek, miażdżąc go boleśnie.
Skręcił w stare alejki, na moment tracąc równowagę, i prawie wywalając się ryjem o ziemię, ale na całe szczęście w ostatniej chwili złapał bilans, i mknął dalej przed siebie.
Ale w pewnym momencie odczuł jak coś szarpie go do tyłu, a potem odwraca. Zadziałał instynkt podsycany naturalnym strachem tchórza, jakim niewątpliwie był. Zamachnął się, przesuwając pazurami po twarzy napastnika, pozostawiając trzy, czerwone szramy. Nawet, jeśli jego paznokcie nie były w stanie rozerwać skóry, to na pewno przez pewien czas pozostawią po sobie uczucie pieczenie. I chociaż na moment odwróci uwagę. A tylko po to, by następnie zamachnąć nogą i z całej swojej siły kopnąć go w okolice podbrzusza, bądź nawet i niżej. I wyrwać się. Nawet kosztem rozerwanego ubrania.
Nie mógł pozwolić na złapanie. Jeżeli go złapią, to będzie koniec. Shion był na tyle długo w CATS, żeby wiedzieć jak traktują jeńców. O ile rzeczywiście należał do Kotów. Zresztą, rudowłosy nie miał nawet czasu zastanawiać się nad tym, gdyż tylko gdy poczuł na powrót wolność, znów wypruł przed siebie w błyskawicznym tempie. Jeżeli uda mu się zwiększyć wystarczająco odległość między nimi, będzie mógł przeistoczyć się w nietoperza i odlecieć. W tej sytuacji ta opcja wydawała się najbardziej słuszna. Skręcił w bok w nadziei, że tam znajdzie odpowiednią kryjówkę, ale gwałtownie przystanął. Przed nim roztaczało się wielkie gruzowisko, po którym musiałby zacząć się wspinać, by uciekać dalej. Nie było na to czasu, a jego jedyna droga ucieczki została odcięta. Cholera. Wyszarpał mały nóż zza paska spodni i odwrócił się, trzymając mocno jedyną broń.
- Nie podchodź! – warknął, celując bronią w jego stronę. Nie podda się. Tylko czemu dłoń mu tak drżała?
                                         
Shion
Ratler     Poziom E
Shion
Ratler     Poziom E
 
 
 

GODNOŚĆ :
Shion.


Powrót do góry Go down

Pisanie 15.11.17 19:26  •  Ulica przy barze - Page 4 Empty Re: Ulica przy barze
Doskonale wiedział, że szanse na to, by Shay go posłuchał i postępował zgodnie z planem były nikłe, dlatego od razu nastawił się na to, że nic nie pójdzie po jego myśli, że nic nie potoczy się tak, jak zaplanował, choć cały pomysł schwytania Shiona był raczej jednym, wielkim spontanem, do którego Neely wraz z swoim partnerem w zbrodni nawet specjalnie się nie przygotowali. Dopiero w chwili, gdy dostrzegł tego małego zdrajcę coś w nim zabuzowało i zechciał zedrzeć z niego skórę, dokładnie tak, jak to zrobił Apollo po wygranym pojedynku z Marsjaszem. Chciał to zrobić, ale szybko zdecydował się jedynie na zaczepienie go i zastąpienie mu drogi.
Stał przed nim dosłownie chwilę i dosłownie na kilka sekund przymknął oczy, a gdy je z powrotem Shiona już przed nim nie było. Nie spodziewał się, że po kilku, dość przyjaznych słowach ten po prostu ucieknie, jak ostatni tchórz. Musiał zamrugać kilkukrotnie ślepiami, jakby chciał się upewnić, że rudzielec naprawdę dał nogę. A przecież mogli spokojnie porozmawiać.
W czerwonych oczach kocura natychmiastowo pojawił się niezdrowy błysk, a cwany uśmiech sam wpełzł mu na twarz. Nogi miał spięte, a prawa dłoń uformowała się w pięść. Zaczął pościg — wyrwał z miejsca, odnajdując wzrokiem oddalającą się sylwetkę chłopaka. Biegł jak maratończyk, przeskakując kupki gruzu, które leżały porozrzucane na jego drodze. Nie miał zamiaru dać mu uciec, nawet jeśli gdzieś dalej czaił się Takahiro, ze swoim własnym planem.
Serce biło mu coraz szybciej, a do głowy napływały obrazy z serii „co mu zrobię, jak już go dorwę”. Oddychał ustami, a raczej dyszał jak zwierzę. Wielkie kroki pozwalały mu pokonywać duże odległości w małym czasie. Dość szybko dostrzegł dwie znajome sylwetki, które przez chwilę były blisko siebie, jakby się szarpały.
Przyspieszył. Nawet nie wiedział w którym momencie znalazł się tuż przy klęczącym Shayu, którego twarz zdobił czerwony ślad po pazurach. Zatrzymał się przy nim dosłownie na chwilę, łapiąc go za nadgarstek. Szarpnął go mocno, niemalże wymuszając na nim powstanie. Doskonale wiedział co ma zrobić, żeby zmotywować go do kontynuowania pościgu.
To ja powinienem zrobić Ci na twarzy coś takiego, a nie on — prychnął nieco rozbawiony, by od razu potem pobiec dalej. Zostawił lisa nieco z tyłu, ale był pewny, że ten wkrótce do niego dołączy. Wzrokiem wyłapał oddalającą się sylwetkę byłego członka CATS. Widział jak skręca. Od razu za nim ruszył.
Chwilę później dobiegł do zakrętu, za którym zniknął uciekinier. To co zobaczył sprawiło, że jego uśmiech znacznie się poszerzył, eksponując zwierzęce kły. Powolnie ruszył w stronę Shiona. Przyglądał się jak chłopak wydobywa broń zza paska spodni. Obserwował każdy jego ruch.
„Nie podchodź!”
Zatrzymał się, a potem zaśmiał złowieszczo. Smarkacz nareszcie został przyparty do muru i nie miał gdzie uciec. Myślał, że tym drobnym nożem zdoła go powstrzymać? Myślał, że uda mu się wyjść cało z tej cholernie nieciekawej sytuacji.
Wyprzystojniałeś. — Jego głos był niesamowicie spokojny, choć mogła się w nim kryć nutka zaciekawienia, którą raczej dało się wyłapać. Nawet specjalnie nie przejął się tym, że mógł zabrzmieć jak stary zwyrol — poniekąd właśnie o to mu chodziło, chciał pokazać Shionowi w jak bardzo gównianej sytuacji się znalazł, a ucieczka tylko ją pogorszyła. — Jesteś pewien, że ten nóż nie jest dla Ciebie za ciężki? Strasznie drży Ci ręka. — naśmiewał się z niego, a dodatkowo sam chwycił za swój sztylet, który chował w tylnej kieszeni. — Schowaj tą broń zanim sam się nią zranisz. — Wraz z tymi słowami zrobił jeden, drobny krok wprzód. Ostrzegawczy. Był gotowy by się na niego rzucić, choć wcale nie chciał tego robić, w końcu sam mógł się niefortunnie nadziać na ostrze, a nie o taki finał mu chodziło.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 15.11.17 19:27  •  Ulica przy barze - Page 4 Empty Re: Ulica przy barze
Plan był prosty. Opierał się za paru ważnych czynnikach: złapaniu bachora za szmaty i zmuszeniu marnego ciała do odwrotu; później użycie kontroli, wypowiedzenie komendy. Ale jak wiadomo plany lubią wymykać się spod kontroli. Zawsze gdzieś znajduje się haczyk. A tu nie brakowało haczyków.
  Nieczuły oddech Takahiro rozlał się po karku chłopaka jak śmiercionośny wirus. Był zbyt blisko. Zapach jego starych łach i  woni ciała zdominowały powietrze. Wszystkie barykady w postaci osobistych mostów pękły, a lód po którym przez jedną chwile razem stąpali rozkruszył się jak szkło ukazując pod ich stopami wielką wielogałęziowa pajęczynę.
  Ciało młodego obróciło się. Cienkie, podrapane wargi wojskowego wykrzywiły się w okropnym uśmiechu; gdzieś za nimi czaiły się ostre kły. Usta drgnęły. Cynicznie uchyliły swe łajdactwo, zbyt pewnie, aby przewidzieć ruch jaki zamierzał uraczyć go rudowłosy. Czytanie między wierszami… Przydatna umiejętność.
  I to właśnie wtedy padło pierwsze uderzenie. Wymierzony cios odsłonił stalową i twardą twarz Takahiro. Shion mógł zauważyć jak ostre czarne, pionowe źrenice, zmniejszają się do wielkości wrzeciona. Nieokrzesany spokój stanowił tylko cienki polor niczym brzydka emalia. Bardzo łatwo można byłoby ją zedrzeć. Zbyt łatwo.
  Oblicze Takahiro była nieruchome niczym zimna, płyta nagrobkowa; jedynie co oznaczało się na beznamiętnej, szpetnej mordzie były trzy szramy na lewym policzku. Czerwone pręgi sięgały aż do krótkiego zarostu i wydawać się mogło, że niknęły znacznie dalej — gdzieś na okolicach szyi. Czerwień, jego oczu wychwyciła młode, zdeterminowane tęczówki. Wydawać się mogło, że czarnowłosy spętał jego ciało właśnie w tej chwili, wdzierając się do jego umysłu jak cień, przenikający do snów. Ale właśnie wtedy poczuł się ból. Rozpoczął się w okolicach krocza i przeniknął aż do podbrzusza jak ciepły (piekielnie ciepły) prąd. Jego wnętrzności zdawały się ścisnąć tak silnie, że przez moment miał wrażenie, iż zabraknie mu tchu. Poczuł jak nogi mechanicznie uginają mu się w kolanach. Okryte czarnym materiałem dłonie dotknęły szarej, brudnej ziemi. Uklęknął na jedno kolano, uświadamiając sobie dopiero teraz, że przez cały ten czas zaciskał pieści. Spojrzał na ziemie. Na jej beznamiętną czerń. Czuł jak marszczy brwi, jak obie ściągają się ku sobie jak magnesy. Warknął i spojrzał na drogę; w ostatnich chwilach udało mu się wychwycić sylwetkę gówniarza pędzącego w kolejna uliczkę.
  — Kurwa.
  Splunął w bok i wytarł twarz. Wierzch rękawiczki rozmazał krew. Spróbował się podnieść. Krzywił przy tym szorstkie wargi jak wcielenie człowieka gniewu. Smoliste ucho drgnęło, kiedy poczuł dotyk. Nie zdarzył nawet obrócić głowy. Jasnowłosy pociągnął go i postawił na nogi. To właśnie wtedy w ułamku sekundy ich spojrzenia się spotkały; ich wzajemna mordercza czerwień oczu zlała się we wrzącą magmę. Pobiegł dalej. Czy wydawało mu się, że w tej jednej chwili wychwycił w jego spojrzeniu coś więcej niż samą zimną determinację? Obawę? Kroki Yukimury skręcające w następną przecznice dudniły mu w uszach jak bębny. Cienkie wargi Takahiro wyginęły się perfidnie, kiedy cień wielkiej ciemnej chmury objął połowę jego twarzy. Wtedy dudnienie ucichło.

  W wąskim zaułku wył zimny wiatr. Niósł ze sobą szczątki materiałów i śmieci, które od lat walały się na zepsutych trzewiach Desperacji. Ostrze wyciągnięte przez Neely’ego zabłysnęło złowieszczo dokładnie w momencie kiedy wykrzywiony cień Shaya przekroczył granice ciemności; to właśnie w niej Trójca miała zacząć makabryczny taniec z krwią na ustach. Cierń jego sylwetki (odznaczające się szpiczaste uszy — teraz płasko położone na czarnym łbie) zagórował nad dzieciakiem. Nozdrza Takahiro spięły się. Podekscytowanie wirowało w powietrzu. Shay stał na nasypie kilkanaście metrów nad nimi. Wolał zboczyć w inną uliczkę i mieć pewność, że szczeniak nie spróbuje żadnych sztuczek. Zaszedł go od tyłu.
  Zeskoczył. Kurz sypał się z dachu niczym popiół ze spalonego nieba. W tym ślepym zaułku również miało się zrobić gorąco.
  — Ups. Czyżby drogi cię zmyliły? — Ironia wydobyła się z gardła Takahiro, tak silnym i gardłowym dźwiękiem, że przez moment mogło się wydawać, że stojący za nim mężczyzna ma problem z artykulacją. Szarpnął go za ubranie i spojrzał w jego twarz, nim chłopak zdołał wykonać jakikolwiek atak, szepnął niemal czule — Opuść nóż. Jesteś cholernie kłopotliwy. Nie próbuj uciekać. I nie próbuj mnie przechytrzyć.
  Pochylił się  w jego kierunku, łapiąc go silnie za nadgarstek i zaciskając skórę szczeniaka tak mocno, że chłopak mógł odczuć jak zwierzęce pazury przebijają jego jasny naskórek tuż przy żyłach. Czujne, krwiste oczy Shaya obserwowały go z lodowatym, wręcz obojętnym zainteresowaniem. Wykrzywił wargi. Uśmiech jaki krył się za obrzydzeniem, był tak przerażający jak dola bachora, która miała go dopiero czekać.
  — Chyba nikt nie nauczył cię szacunku do nieznajomych. Krótka lekcja. Numer jeden.
  Czarna skórzana rękawiczka wsunęła się w rudą grzywkę i zacisnęła kępkę włosów małolata w pięść, tak mocno, że, sam poczuł napiętą skórę jego głowy pod silnym stalowym uściskiem ręki. Czerwień jego oczu błyskała groźnie i nieprzerwanie. Przekrzywił jego łeb i spojrzał w biel karku, uważnie śledząc wzrokiem drogę jego naczyń krwionośnych, jakby oszacowywał ilość mięsa na  jego zmizerniałym chudym ciele. Jeśli ktoś traktuje twoje jaja z buta, trudno jest nie chować urazy.
  Obecność mężczyzny była jak magnetyzm. Chłopak mógł czuć, jak niewidzialne nicie pętają jego nogi i uniemożliwiają poruszanie się. Był świadomy wszystkiego co się wokół niego działo. Świadom słów czarnowłosego. Ciało jednak nie chciało się poruszyć, jakby ta prosta komenda, umiejętnie zamknęła go w cielesnej, izolowanej klatce.
  — Nie warto gubić zabawek, skarbie.
  Syknął z rozbawienie. Szarpnął bachora za włosy. Obrócił się z gówniarzem w przeciwną stronę. Prosto w kierunku z którego uciekał. W kierunku Nobuyukiego. Takahiro parsknął bezczelnie i puścił dzieciaka. Popchnął go bezwzględnie w stronę opętanego jak zepsuta zabawkę. Mógł sobie na to pozwolić. Miał pewność, że i tak nie spróbuje ucieczki. Nie kiedy jego ciało nie zamierzało się poruszyć bez uprzedniej zgody domniemanego lisa. Żywy szkarłat oczu wydostający się spod czarnych, brudnych kosmyków włosów umiejętnie wymierzał spojrzenie Yukimurze. Cienka granica dzieliła kota od kolejnej kontroli, którą mógł przecież z łatwością na niego wykorzystać. Wspomnienia wróciły. Powietrze zgęstniało.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 15.11.17 19:28  •  Ulica przy barze - Page 4 Empty Re: Ulica przy barze
- Nie boję się ciebie. – syknął, zaciskając jeszcze bardziej palce na trzymanym nożu, by chociaż trochę ustabilizować drżenie. Na tyle, by nie dać nic po sobie znać. Nie da mu tej cholernej satysfakcji, bez względu na wszystko.
- Podejdź jeszcze bliżej, a wsadzę ci go w dupę! – musiał coś na szybko wymyślić, cokolwiek. Jakiś awaryjny plan ucieczki.
Nie jest dobrze. Boję się. Niech ktoś… ktokolwiek, błagam….
Powoli zrobił krok do tyłu, nie spuszczając swojego spojrzenia łani z wymordowanego stojącego naprzeciwko niego. I to był jego błąd, który zapoczątkował jego zgubę. Skupiając się na jasnowłosym, kompletnie wypadło mu z głowy, że przecież nie był sam. Że to nie on pochwycił go parę chwil temu i to nie jego kopnął. Gdyby chociaż przez moment się nad tym zastanowił…
Kto normalny w takiej chwili myślałby o czymś takim?! Muszę uciekać, muszę-
Wydał z siebie dziwny dźwięk pomieszany z zaskoczeniem i strachem, gdy szarpnięto go, odwracając tym samym. Chciał instynktownie zaatakować, wyrwać się, a zamiast tego jeszcze bardziej zakopywał się w swojej nowej pułapce. Zesztywniałe palce wypuściły trzymany do tej pory sztylet, który upadł z charakterystycznym dźwiękiem wprost na ziemię pokrytą krwistą przeszłością. Charknął z bólu przez zaciśnięte zęby, gdy nieznajomy szarpnął go za włosy. Przez jedną chwilę był pewien, że zaraz go oskalpuje za pomocą jedynie czystej fizycznej i brutalnej siły. W desperacji jedynie zamachnął się i kopnął go z całej siły w piszczel.
A potem jego ciało stało się lekkie, a jednocześnie, dość absurdalnie, ciężkie. Niby słyszał jakieś słowa, ale ich nie usłyszał. Wpatrywał się nieco zamglonym spojrzeniem w krwiste tęczówki, mając wrażenie, że wżerają się w jego umysł i rozgrzebuje jego wnętrzności, paląc je i miażdżąc.
Nie mógł się ruszyć.
- Puść… – wydał z siebie wręcz żałosny dźwięk, gdy pazury przebiły delikatną i bladą skórę, pozostawiając na niej czerwone i krwiste punkciki.
- Puść. – dodał pewniej, i choć chciał unieść dłoń, by go spoliczkować-
Przerażający…
-to ciało odmawiało jakiegokolwiek posłuszeństwa. Czuł się niczym marionetka, prowadzona przez nieznajomą siłę, która pociągała za sznurki. Jak pusta skorupa, którą można deformować wedle uznania.
- Coś ty mi zrobił? – zapytał cicho, chociaż nie spodziewał się uzyskać odpowiedzi. Świat na moment zawirował, kiedy jego ciało zostało odwrócone, by mógł skonfrontować się z drugą osobą.
Boję się. Proszę. Ktokolwiek
- Nic wam nie powiem. – warknął, zdając sobie sprawę, że wciąż może mówić. Ale co z tego, skoro nie może-
Poruszył delikatnie palcami prawej dłoni.
A jednak, nie wszystko stracone. Nie wszystko zaprzepaszczone. Teraz, albo nigdy. Nie może dać mu tej satysfakcji. Nie, nie, nie.
Niech ktoś to powstrzyma
Czerwone, krwiste krople wystrzeliły z nadgarstka chłopaka, kształtując się w podłużne szpikulce, którymi wystrzelił w stronę osoby przed sobą, gdy zamachnął dłonią.
Muszę wykorzystać szansę. Muszę-
A potem, od razu, błyskawicznie, jeżeli tylko mógł, cisnął w jego stronę również mocnym podmuchem wiatru.
A potem uciec.
Ale ciało nadal nie słuchało.
Serce szybciej zabiło, kiedy zdał sobie sprawę, w jak beznadziejnej jest sytuacji.
Błagam
                                         
Shion
Ratler     Poziom E
Shion
Ratler     Poziom E
 
 
 

GODNOŚĆ :
Shion.


Powrót do góry Go down

Pisanie 15.11.17 19:29  •  Ulica przy barze - Page 4 Empty Re: Ulica przy barze
„Nie boję się Ciebie.”
Ciche, pełne pogardy prychnięcie wymknęło się ust jasnowłosego, który nie spuszczał wzroku z rudzielca nawet na chwilę. Wpatrywał się w niego swoimi szkarłatnymi ślepiami, jakby chciał się wkraść do wnętrza jego umysłu. Przebiegły uśmieszek wciąż utrzymywał się na jego twarzy, a wolna dłoń zacisnęła się nieostrożnie w pięść tak, że przydługie paznokcie zaczęły szczypać skórę.
A powinieneś — odparł, bawiąc się trzymanym nożem. Obrócił go najpierw w prawo, a później w lewo, jakby chciał się dokładniej przyjrzeć ostrzu, wyobrażał sobie samego siebie, wykonującego ten jeden, finezyjny ruch, który pozwoliłby mu przebić się przez brzuch tego małego zdrajcy i zatopić metal w jego wnętrzu. Szybko jednak uznał, że takie posunięcie byłoby jednak zbyt ryzykowne — nikt nie chciał żeby dzieciak wykrwawił się na samym początku tego jakże emocjonującego spotkania. Poza tym Shion wciąż zaciskał dłoń na rękojeści swojego małego sztyletu, którym w razie ataku mógł się bronić. Wydawać się mogło, że powoli zaczynał panować nad drżeniem kończyny, a to dawało mu większą swobodę w działaniu w razie ewentualnego ataku oprawcy. Neely może i czuł, że jest na wygranej pozycji, ale z nic w świecie nie miał zamiaru ignorować zagrożenia jakie mógł stanowić ten piegowaty pokurcz. Może i był przyparty do muru, ale niektórzy potrafili od takiego muru się odbić, wykorzystać nieciekawe położenie na swoją korzyść.
„Podejdź jeszcze bliżej, a wsadzę ci go w dupę!”
Uśmiech Kocura znacznie się poszerzył. Właśnie takiego go pamiętał — Shion zawsze miał niewyparzoną gębę, co na swój sposób było ujmujące. W pierwszej chwili chciał odbić piłeczkę, zarzucić jakimś mało stosownym żartem, by uciszyć tego szczyla, ale uznał, że bardziej zdenerwuje go zostawiając to bez słowa. Szczerzył się tylko do niego jak do starego przyjaciela, przyglądając się badawczo wyrazowi jego twarzy. Rudy kombinował, szukał drogi ucieczki, próbował nawet wycofać się, ale po kilku krokach stanął, jakby nogi odmówiły mu posłuszeństwa.
Yukimura zaśmiał się, spoglądając na Shaya. Na chwilę zatrzymał wzrok na jego czerwonych ślepiach, które niemalże płonęły, prawie dało się w nich dostrzec iskry. Wraz ze słowami krupiera byłego członka CATS spętała magiczna siła, która częściowo odebrała mu możliwość bronienia się. Stał się o wiele łatwiejszym celem. Mały nóż wypadł mu z ręki, więc Neely mógł sobie pozwolić na kilka drobnych kroków w stronę młodzieńca.
„Coś ty mi zrobił?”
Złapał Cię w swoje sidła. — Posłał Karasawie porozumiewawcze spojrzenie, mówiące wciąż pamiętam co mi kiedyś zrobiłeś. — Chujowe uczucie, co? Stoimy przed Tobą, a Ty nie możesz nas powstrzymać. Możesz jedynie wyczekiwać swojego końca. Ale spokojnie, nie chcemy Cię zabijać. Trochę się z Tobą pobawimy. — Kiwnął głową nieco rozbawiony, bo w głowie miał już kilka pomysłów jak się z rudzielcem zabawić. Chciał sprawić, by Shion zapamiętał to spotkanie na długo, by wiedział, że zdrada nigdy nie ujdzie mu na sucho, nieważne kogo zdradzi. Bo zdrada to jedno z gorszych świństw, które można było wywinąć drugiej osobie. Gorzej jest, gdy zrobi się to grupie osób, bo wtedy każda pojedyncza osoba chce dokonać własnej zemsty.
Nie musisz nic mówić. Jeszcze. — Popatrzył na młodego, chcąc go złapać za rękę i zakończyć ten rozdział historii, który i tak już był niepotrzebnie przedłużany. Neely był niecierpliwy, nie mógł się doczekać rozwinięcia.
Poruszył się, ale nie spodziewał się tego, że ten mały gnojek wykorzysta krew ze swojego nadgarstka by zaatakować. Ciecz przyjęła kształt cieniutkich igieł, które w tym samym momencie zaczęły lecieć w stronę jasnowłosego, który nawet nie miał zbyt wiele czasu na reakcję — zdążył jedynie odwrócić się do Shiona lewym bokiem, więc krwiste szpikulce powbijały się w jego bark i łopatkę, choć obrażenia nie były zbyt poważne, bo iglice musiały się najpierw przebić przez ubrania, co nieco je osłabiło Nie zmieniało to jednak faktu, że miał poraniona lewą rękę.
Wydał z siebie przeciągłe syknięcie, doskakując natychmiast do skurczybyka z boku, wciąż ściskając w dłoni nóż. Udało mu się chwycić smarkacza, więc poradził sobie również z podmuchem wiatru — zaparł się mocniej na ziemi, przez chwilę ciężko było mu utrzymać równowagę, ale udało mu się jakoś ustać. Zaszedł młodzieniaszka od tyłu, otuliwszy go ręką, trzymającą ostrze, którym wycelował prosto w jego szyję.
Spróbuj zrobić coś jeszcze, a będziesz kwiczał jak zarzynane prosię — wyszeptał mu do ucha, parząc je gorącym oddechem. Zbliżył się do niego, niemalże przywierając do niego ciałem. Złapał go za biodro, a twarzą zbliżył do jego szyi. Przesunął nosem po jego gładkiej, jasnej skórze. — Jak będziesz grzeczny to nie będzie bolało — zapewnił, oderwawszy rękę od biodra. Złapał go za szyję, odrzucając nóż na bok. Jednym, gwałtownym ruchem odwrócił go w swoją stronę. Łapy od razu odnalazły jego szyję, zaciskając się na niej na jakieś piętnaście sekund. W tym czasie wpatrywał się w jego oczy z wyraźną wyższością, zostawiając na jego skórze czerwone ślady. Podduszał go do tej pory, aż Shion stracił przytomność. Potem po prostu pochylił się lekko, przejeżdżając palcami po ciele chłopaka, by ostatecznie objąć go w pasie, podnieść i przerzucić go sobie przez ramię.
Nie patrz się tak, tylko zbierz nasze zabawki i w drogę. Musimy dojść do piwnicy zanim się obudzi, bo znowu będę musiał go dusić — zagadał do lisa, czekając na niego dosłownie chwilę. A później... później skierowali się w stronę piwnicy, w której mieli zacząć uświadamiać zdrajcę o tym jak wiele błędów popełnił w swoim krótkim życiu.

    ___ z/t + Shay i Shion
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 4 z 6 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6  Next
- Similar topics
» Ulica
» Ulica
» Ulica
» Ulica
» Ulica

 
Nie możesz odpowiadać w tematach