Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum


Strona 2 z 2 Previous  1, 2

Go down

Młody Vidan także miał jeden obraz w głowie, kiedy stojąc nad kruszejącym lodem, myślał tylko o tym, że nie zobaczy już mamy, Ralpha, a nawet Howarda. Tego upierdliwego Howarda, który tyle razy niszczył mu budowle z klocków i który straszył go, że go pod jego łóżkiem śpi potwór, który tylko czeka aż wysunie stopy spod kołdry.
Serce znaczniej mu przyspieszyło, a on tępo wpatrywał się w rysy na lodzie, które z każdą chwilą robiły się coraz większe.
Bał się.
Był przerażony.
Nagle przypominało mu się, że przecież widział tego psa. A Sonny niedawno mówił, że jeśli ktoś go zobaczy, to umrze. Było to niczym przepowiednia, omem, zapowiedź najgorszego. A to właśnie jemu wywróżono rychły koniec. Nie chciał umierać. Chciał tyle zobaczyć, zrobić. Jednak było już za późno. Wpadł do wody, nawet nie mając siły wcześniej krzyknąć. Nie zawołał o pomoc. Sparaliżowany strachem zapomniał języka w ustach. Poczuł nagle otulające go zewsząd zimno. Był pod wodą, a jasność która była nad jego głową nieubłaganie oddalała się. Wyciągnął rękę przed siebie, mając nadzieję, że zdąży złapać się za krawędź lodu. Niestety nie. Zamknął oczy, poddając się sile własnego ciężaru. Szedł na dno niczym kamień, mimo, że ważył zaledwie kilka kilo. Tlenu ubywało, a kiedy znalazł się na pewnej głębokości, kompletnie nie wiedział, kiedy wpadł w letarg. Nawet nie czuł, że ktoś łapie go do siebie i wyszarpuje z wody, a następnie kładzie na lodzie i rozpina jego kurtkę. Chłopiec i tak wyglądał na martwego. Sine, wręcz fioletowe usta i słaby puls. Wychłodzone ciało, które natychmiast trzeba było rozgrzać. Kiedy wszystko już wskazywało na to, że potrzebna będzie reanimacja, Vidan nagle poruszył się. Zaczął głośno kaszleć i łapać zachłannie oddech. Uchylił wolno powieki, patrząc na przerażoną twarz brata.
- Howard – mruknął cicho, jakby nie wierzył, że to właśnie jego widzi przed sobą. Nigdy nie przypuszczałby, że Sonny zrobiłby coś podobnego dla niego. Zawsze uważał, że Ralph będzie jego obrońcą, wybawicielem. A tu nagle czarny charakter posiadał dziwną świetlistą nad głową areolę. To dziwne. Wyciągnął rękę przed siebie, jakby faktycznie chciał dotknąć czegoś, co tylko on widział. Pech chciał, że palcami zahaczył o jego twarz. Szybko odsunął rękę i w równie szybkim tempie podniósł się do siadu, mocno przytulając do brata. Widocznie wszystkie bodźce przychodziły do niego z opóźnionym tempem. Zaraz do oczu napłynęły mu łzy, które starał się ukryć przed starszym bratem. Schował twarz w jego mokrej kurtce, kurczowo trzymając się jej. Jakby bał się, że może znowu wpaść do wody, że Sonny nagle zniknie, a on zostanie tutaj sam.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Wszystko wokół się zatrzymało. Mrożący krew w żyłach wiatr, który teraz targał jego krótkie, czarne włosy nie zdawał się już tak interesujący jak wcześniej. Dla Horawda on także się zatrzymał, stał się niepotrzebny i obojętny. Popadł w nicość, jak skwer tuż przed jego oczami, w którego teraz tępo wpatrywał się zastygniętym wzorkiem. Czuł przylegającą do jego przemoczonego ciała, drobną postać. Była taka chuchrowata i niewielka, jednak siła z jaką trzymała jego ciemny materiał koszuli była wręcz irracjonalna. Serce waliło mu w piersi niczym buchający parowóz czekający na swój odjazd. Nie uspokoił się, nie wewnątrz. Mimo iż twarz powoli przybierała trzeźwego wyrazu, wewnątrz trwała wciąż nieustanna walka z oprzytomnieniem. Jednym ruchem ręki przysunął Vidana bliżej siebie, czując jak mokre ubrania przyklejają się do jego ciała. Zrobił to raczej machinalnie; nie byłby w stanie zrobić czegoś równie podobnego w trzeźwy dla siebie sposób. Obraz przed jego oczami na chwilę się zawahał i rozmazał. Poczuł, ze traci siły. Drgnął i zesztywniał. Jego usta na krótko zadrżały z zimna, równie sine co skostniałe. Wysoko na zamarzniętej skarpie stał on. Pies. Był olbrzymi, czarny jak węgiel. Nie był to zwyczajny pies. Jego rozwarta paszcza siała ogniem, z oczu sypały się iskry, a cały pysk wydawał się być w płomieniach. Wpatrywał się w Howarda przepełnionym tajemniczością spojrzeniem, pochylając nisko swą wielką głowę, jakby właśnie przygotowywał się do skoku. Brunet od razu poderwał się na równe nogi, szarpiąc za kaptur młodszego brata i przyciskając go szczelniej do siebie. To nie mogło być prawdziwe. Przecież to nie jest prawdziwe! Nie odezwał się nawet słowem tylko pociągnął Vidana i rzucił się biegiem w nieznanym przez siebie kierunku. Lód pod ich nogami wydawał się charakterystycznie chrupać, ale on nie zwracał na to uwagę, ściskał małą, drobną dłoń brata w żelaznym, zimnym uścisku, do momentu aż nie przebiegli drugiej połowy jeziora.
Złap się mnie i trzymaj mocno, zrozumiano? — zabrzmiał groźnie, jednak kiedy ich spojrzenia na krótką chwile spotkały się, Vidan mógł zauważyć po raz pierwszy zdezorientowanie w jego oczach. — No dalej!
Podniósł go z lekkim oporem, tak, że ręce młodszego brata zaciskały się wokół jego szyi. Nie mógł ryzykować. Vidan był przemarznięty i nie był wstanie dotrzymać kroku większemu bratu. Musiał to zrobić - tłumaczył się. Głośny lecz zduszony skowyt zdawał się niknąć gdzieś z tyłu. Biegnąc obrócił głowę. Na środku jeziora leżała jego kurtka, którą nie zdążył ze sobą zabrać, ale wyżej - na wzniesieniu nie było nic. Nie było płonącego psa, nie było szkarłatnych morderczych oczu. Kropelka potu spłynęła po jego czole, nie zatrzymywał się. Kępy traw znikły. Ziemia pod ich stopami stała się znów twarda i pewna, a krótka, sztywna od mrozu trawa pękała pod jego stopami niczym szkło. Wokół trwała cisza, przerywana szybkim oddechem Sonnego, pędzącego przez zagęszczony, opustoszały las.

Drzwi ich rezydencji w jednej chwili otwarły się z głośnym łoskotem, a przez futrynę do środka przedarł się Howard z Vidanem na rękach. Trzasnął drzwiami i zaryglował je na wszystkie możliwe sposoby, tak jakby pies miał mieć kciuki i miał otworzyć sobie drzwi naciskając na klamkę. Nie ściągając nawet butów ruszył ostatkiem sił do łazienki. Upadł na kolana stawiając Vidana na kafelkach.
Rozbierz się szybko, musisz się ocieplić
Nigdy nie zadawał zbędnych pytań, a zbędnym pytaniem dla niego w tym momencie wydawało się: "Wszystko ok?" Nie, nie było okej. Vidan wyglądał jak trup, sine usta nabrały bardziej fioletowego koloru, a skóra zrobiła się o wiele bladsza niż wcześniej gdy zdołał go wyciągnąć. Howard nie pokazywał tego po sobie ale był przerażony, tak samo jak był widząc tą bestie wpatrującą się w jego oczy. Przeszły go dreszcze. Musiał się uspokoić. Musiał oprzytomnieć.
Vidan — przerwał by wziąć powietrza. Ten bieg go wykończył, ledwo oddychał. — Kontaktuj — rozkazał ostrym tonem.
Od razu sięgnął rękami do jego kurtki rozpinając ją i rzucając do wanny, to samo zrobił z koszulką, która teraz ściągana z chłopaka wydawała się być jego drugą skórą. Miał wrażenie, że Vidan się wyłączył, z braku sił przestał funkcjonować. Szarpnął go za ramiona i lekko nim ponatrząsał wpatrując się w niego swoim ciemnym spojrzeniem. Włosy Howarda były kompletnie oklapnięte, a przez to na jego czole pojedyncze kosmyki tworzyły krótką grzywkę. Również był blady, ale bieg spowodował, że jego ciało choć odrobinę odzyskało koloru. W jego brązowych oczach było widać obawę, nieznany wcześniej Vidanowi lęk, którego nigdy nikomu nie pokazywał.

                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Woda ściekała z niego jak oszalała. A może były to łzy? Sam nie wiedział do końca, gdyż słone grochy mieszały się z kroplami wody spływającymi z jego ciemnych włosów. Trzymał się Howarda jak ostatniej deski ratunki.
Swojego wybawiciela.
Obrońcę.
Zamknął na nowo oczy, mając ochotę zasnąć. Czuł się bezpiecznie. Czuł się bezpiecznie przy największym domowym terroryście (oczywiście zaraz po ojcu). Przy tym, który niszczył jego drewniane wyroby, straszył go potworami śpiącymi pod jego łóżkiem, nie zwracającym na nim uwagi i jednocześnie przy tym, który go nie lubił chyba od samego początku… Ale go uratował. Wolno poluźniał palce na jego koszuli. Czuł szarpnięcie. Słyszał głos, który odbijał się echem. Znajome brzmienie docierało do niego w zwolnionym tempie, a mocniejsze ruchu wcale na niego nie działały. Dał się postawić na nogi, poszarpać i nawet przeciągnąć kawałek po lodzie. Był niczym bezwładna szmaciana lalka, która po chwili oderwała się od ziemi. Opadł na chuderlawy tors brata, uchylając lekko powieki. Nie rozumiał tego pośpiechu. Tamten zachowywał się, jakby przed czymś uciekał. Powiódł spojrzeniem po skałach, mając nadzieję, że dojrzy przyczynę dziwnego zachowania Howarda. Przerażające ślepia i ogniste gardło – bestia, którą widział w krzakach. Przez chwile wydawało mu się, że ma przewidzenia. Był chyba zbyt zmęczony, a mózg przez to wytwarzał dziwne obrazy. Zamknął na powrót oczy, będąc zmęczonym. Nie myślał o niczym innym, jak o świątecznych ozdobach, które ślicznie błyszczały się za każdym razem na wiotkich gałęziach ich sztucznej choinki. Słyszał kroki. Głuchy stukot łamanych gałęzi. Przypominały mu dźwięk łamanych kości. Głośne dyszenie zbliżone do charczenia ciężkiej maszyny. Zasnął.


Na nowo obudził go głos parę minut później. Tym razem był dziwnie przejęty i obcy. Nie podobny do tonu głosu Sonny’ego, który słyszał na co dzień. Wydawał się, jakby naprawdę się martwił i chyba to zmusiło siedmiolatka do otwarcia leniwych powiek.
- Howard – wymamrotał cicho ostatkiem sił. Musiał się skupić. Pomógł bratu ściągnąć z siebie kurtkę a potem resztę ubrań. Nawet nie wiedział, kiedy znalazł się pod prysznicem. Ciepła woda parzyła jego skostniałą skórę, jednak ta szybko przyzwyczaiła się do temperatury. Oddychał spokojniej, miarowo. Przytomniej zerknął na Howarda dostrzegając w nim również potencjalnego trupa.
- Musisz się ogrzać, Sonny – powiedział. Sine usta starszego Hawkinsa zostawiały wiele do życzenia. To, że znajdywał się parę chwil krócej od niego pod wodą nie znaczyło, że wszystko było z nim w porządku. Też powinien wpełznąć pod prysznic i czerpać ulgę, którą rzadko doceniali.
W zachowaniu Howarda było coś jeszcze dziwnego. Wcześniej skrywany lęk i obawa, której pozwolił wyjść na zewnątrz. Czyżby naprawdę przejmował się swoim młodszym bratem? Tym upierdliwym knypkiem, który w wieku trzech lat obrał go sobie za cel uwielbienia, ale szybko zrezygnował, kiedy spotkał się z mocnym murem, który stawiał wokół siebie Howard?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Ciepłe krople tworzące strumień  spływały po drobnym ciele Vidana, dając mu natychmiastową ulgę. Kto by pomyślał, że zwykła czynność, którą przecież wykonujemy każdego dnia, czy to rozpoczynając dzień czy go kończąc będzie stwarzała wrażenie czegoś bezpiecznego, czegoś w rodzaju oazy w której nie czujemy lęku, w której otwieramy się całym sobą i odprężamy.  Musi to mieć jakiś związek z rutyną, podświadomością, że pod tym niewinnym, kojącym strumieniem nie doznamy bólu i zmartwień. Howard przez ten krótki czas zdążył pospiesznie wrzucić przemoczone rzeczy do miski i postawić ją  na kafelkach tuż obok pralki. Musiał przez ten czas czymś się zając by ukryć twarz przed młodszym bratem, który jak dobrze wiedział był świetnym obserwatorem. Nigdy nie chciał, by zapamiętał go takiego - słabego, przerażonego. Czuł się, źle, że zdołał w ogóle odczuć coś podobnego. Lęk.
Wyzbywaj się uczuć Howard, to niewinny ciężar, który może kiedyś zadecydować o twoim upadku.
Potrząsnął głową, zaciskając dłonie na misce. Tak już od dzieciństwa miał tą głupią manie wyższości, która nie dawała mu ustępstw. Dopiero drobne, lekko zachrypnięte słowa brata wyrwały go z tego krótkiego zamyślenia. Odwrócił głowę za siebie, wciąż kucając na palcach. Jego palce machinalnie zacisnęły się mocniej na brzegach plastikowej miski. Gdyby Vidan mu nie przypomniał, pewnie nadal chodziłby po domu nieświadom przemoczonych ubrań które nadal na sobie miał jak i obecności gęsiej skórki która w jasnym świetle halogenów idealnie ozdabiała jego wątłe ramiona  aż po nadgarstki niczym tatuaże. Wyprostował się i wstał. Podszedł ostrożnym krokiem do wanny, dokładnie tak jakby  czyhało w niej coś, co było dla niego nieznane i tajemnicze. Woda  zdążyła napełnić się do połowy, dlatego nachylił się nad ciałem młodszego brata i przekręcił korek.
Nic mi nie jest. Ogrzej się i siedź tu.
Ściągnął przez głowę mokrą koszulkę i jedną ręką wrzucił ją do miski. Teraz tylko jeansowe spodnie wisiały na jego biodrach, właściwie, dziwne, że się na nich w ogóle trzymały. Musiał zachować tą kamienną twarz, nawet wtedy gdy ponownie spojrzał na twarz młodszego brata, który siedział w ciepłej wodzie przyciągając nogi do siebie, niewidzialnie zacisnął usta. Nie wiedział, ile dokładnie czasu mięło. Wiedział tylko, że jest wykończony, wypompowany, wypluty. I nawet jeśli teraz starałby się ukazywać najbardziej poważną i stanowczą twarz wobec Vidana, nie był w stanie tego zrobić. Ciało go zdradzało, to niepojęte, nie umiał w to uwierzyć, że to dzieje się teraz. Uśmiechnął się ironicznie i jednocześnie nieświadomie dość niewinnie, obracając głowę w bok by nie patrzeć w jego jasne, niebieskie  tęczówki.  Miał wrażenie, że jego znużony umysł przywołał całą tą wizję o Piekielnym Czarnym Psie, podczas której urządził sobie lunatyczną wycieczkę. Dopiero teraz uświadomił sobie, że  cała ta przygoda była niebezpieczna - nie w melodramatycznym, gotyckim sensie, lecz całkiem zwyczajnie. Fakt, że potwornie otarł sobie dłonie kiedy chwytał się i podciągał się na ostrych krawędziach lodu, będąc w stanie przypominającym pół jawę, pół sen to jeszcze mało. Mógł utonąć, mógł zostać pożarty przez tą wielką bestie, która przecież wlepiała w niego te płonące ślepia. Obaj mogli zginąć.  Trudno wytłumaczyć sobie podobne zachowanie, zwłaszcza na trzeźwo.
Zrobię... coś do jedzenia — powiedział  i dość nerwowym krokiem opuścił łazienkę. Mokre stopy Howarda zatrzymały się dopiero na ciepłych panelach tuż za zamkniętymi drzwiami łazienki. Zamknął oczy i dał sobie pięć sekund, po czym ruszył do kuchni.
W lodówce  znalazł resztkę klopsa. Pokroił go w plastry, położył na kromce chleba i dodał dwa grube krążki cebuli. Przez chwilę przyglądał się swemu posiłkowi, po czym doprawił go szczodrą porcją keczupu i nakrył drugą kromką.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Howard wyglądał okropnie. Jeszcze gorzej niż zwykle. Bledszy, bardziej zmarnowany i upiorny. Wyglądał niczym mara, która dopiero co opuściła zaświaty. Vidan nie chciał mówić tego na głos. Najpewniej starszy brat obraziłby się i jeszcze gorzej straszył go stworami. Zresztą prawdę mówiąc, martwił się o niego. To podejrzane zachowanie najstarszego Hawkinsa nie było normalne. Sonny nie zachowywał się nigdy w tak nietypowy dla siebie sposób. Zawsze miał swoje zaplanowane gesty i wyraz twarzy, na który nie pozwolił wtargnąć zbędnym emocjom. Teraz Vidan widział ich tak dużo, że nawet uznał, że jego brat jest człowiekiem!
Zanurzył się mocniej w wodzie, siedząc grzecznie i machając z nudów stopami na boki. Nawet nie przyniósł mu żadnej zabawki.
Wyjrzał za nim przez uchylone drzwi i obserwował czy się zbliża. Nie było go na horyzoncie. Po kilku minutach spojrzał na swoje pomarszczone palce. Nie lubił tego. Nie lubił czuć się staro. Mama zawsze mu powtarzała, że jego dłonie tak mogą ulec zmianie po latach, a on w zwyczajniej na świecie tego nie znosił.
- Howard! – krzyknął głośno. - Mam już palce pomarszczone! Chce wyjść! – krzyczał dalej, aby ten go usłyszał. Czekał na swoją pidżamę. W końcu nie będzie popylał po zimnym domu nago. Zresztą ojciec mówił, że mężczyźnie takie obnażanie się nie przystoi. Podobno. Ralph nie miał z tym najmniejszych problemów.

Kiedy w końcu raczył się zjawić i przynieść godne siedmiolatka rzeczy, ten wypakował się z wanny i najzwyczajniej świecie zrobił te wszystkie czynności, jakie się robi tuż po kąpieli.
- Zrobiłeś coś do jedzenia. Co takiego? – zagadnął gapiąc się na niego tymi swoimi wielkimi niebieskimi oczyma. Błyszczały niczym te wszystkie z opowieści gwiazdy, na których widok szybko myślało się życzenie.
Zaraz minął go, widząc, że z Sonny’ego jest tyle samo pożytku co zwykle. Musiał sam się wszystkim zająć, no nic nowego! Podreptał do kuchni, a tam stały kanapki. Zazwyczaj brat bił go po łapach, kiedy zabierał mu jego jedzenie, no ale tym razem sytuacja była wyjątkowa! Prawie go zabił. Mama by się wkurzyła, gdyby się tylko o tym dowiedziała. W końcu to teraz on – jako najmłodsze dziecko – był jej oczkiem w głowie. Złapał za kanapkę i wgryzł się w nią.
- Zostawiłem ci też – powiedział mało wyraźnie przez spory kęs w ustach, który starał się z prędkością światła pogryźć. I kiedy już to zrobił, zabrał się za następny, gdyż był strasznie wygłodniały.
Po posiłku poszedł do siebie do pokoju, tak jak miał w zwyczaju. Rzadko, kiedy spędzali wszyscy razem czas. Każdy miał swoje zajęcia i swój harmonogram dnia, nawet mały Vidan. Siedząc na biurku w swojej jasnoszarej pidżamie, kreślił palcem po szybie okna pysk psa, którego widział nad jeziorem. Sonny też go widział. Na pewno. Dlatego się tak wystraszył i uciekał co sił w nogach. W końcu mówił, że ten kto spotka ognistego psa, czeka śmierć bądź jego bliskiego. Czy mamie mogło przez to grozić niebezpieczeństwo?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum

Strona 2 z 2 Previous  1, 2
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach