Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum


Strona 1 z 2 1, 2  Next

Go down


    Czas: Około 4 lata temu (?)
    Miejscówka: M3 / Desperacja - wszystkie po trochu
    Lud: Vidan + Heine  = Moc emocji

Czasem słońce, czasem deszcz... a między nami burza [Heine x Vidan] Large


Przemierzałam ścieki, przeklinając pod nosem buty (do których wlewała się niezidentyfikowana brei), mokre nogawki, tę chwile, dzisiejszy dzień, tydzień, całe życie oraz wszystko co mi przyszło namyśl. Tak, trzeba przyznać, humor mi nie dopisywał. Słabe dni już dobiegły końca, ale widocznie hormony postanowiły podyskutować i dawać mi na nerwy. Udało im się.
Włożyłam ręce do kieszeni płaszcza i unosząc wysoko nogi szłam ku bazie rebeliantów. Tak, nasza przywódczyni miała do mnie jakąś sprawę i gdyby nie to, prawdopodobnie, leżałabym uwalona gdziekolwiek, leniuchując i ciesząc się swoim, beznadziejnym życiem. Jednak nie mogłam lekceważyć poleceń person wyższych w tej, pożal się Boże, hierarchii i dlatego przyszłam.
- Kurna. - Rzuciłam zgryźliwie i splunęłam flegmą wprost w przepływające brudy. Cóż, bardziej im nie przeszkodzę. Szkoda, że mieszkańcy tego zapyziałego miasta nie wiedzą co mają pod sobą. Nieźle by się zdziwili, a nie chodzi mi tu o istny burdel i śmietnisko, ale o armie Łowców.
Ostatecznie przelazłam przez ten labirynt, niczym ten od Minotaura na Krecie i poprawiłam nieco swój wizerunek. Lubiłam dobrze wyglądać, w końcu nie byłam brzydka, a fajnie jest robić oszałamiające wrażenie. Przeczesałam włosy dłonią, poprawiłam kołnierzyk koszuli i psiknęłam w siebie jakimś pachnidłem, które "pożyczyłam" od jakieś pani z torebki razem z pieniążkami na tygodniowe wyżywienie. Poczułam się trochę lepiej, chociaż nie tak dobrze, aby zarażać ludzi pozytywną energią, niczym krowa z Milki.
W drodze do Nyanamru (poprzedniczka Yuu, wtedy na kadencji) myślałam jaką robotą mnie obarczy. Zaopatrzeniowiec miał gówniane zadania. Głównie coś kradłam lub po prostu kradłam. Nie licząc ty momentów co kradłam. Musiała być specjalna okazja, abym musiała dostarczyć im coś co.. ukradłam? Jak to się mówi ''lajf is brutal''.
Idąc tak nie zauważyłam, że drogę za torował mi mężczyzna. Całkiem przystojny mężczyzna z niezłym ciałkiem. Kusił. Widocznie umięśnione pośadki, kilka centymetrów wyższy, bujna, brązowo czupryna, dwudniowy zarost. Mrr... gdybym miała może humor, jakoś to bym rozegrała. Jednak w tym momencie typek stawał się zwyczajnym, szarym i nieznajomym mi Łowcą. Trzeba przyznać, że większości z nich nie znałam i... miałam w głębokim poważaniu.
- Sry... - Rzuciłam uderzając go barkiem i idąc dalej ku kącikowi Nyannamru. Ominęłam gościa i otworzyłam drzwi do gabinetu, w którym miała znajdować się królowa bandy zbuntowanych.
- Dobry. - Rzuciłam na przywitanie, kiwając głową. Miałam jakieś resztki kultury.
- W jakiej mnie wezwałaś? - Zapytałam, szukając wzrokiem miejsca, gdzie mogę posadzić dupę.
- Witaj, usiądź. - Wskazała na stary fotel, pozbawiony oparcia i z widocznymi obtarciami. Widocznie nie był pierwszej nowości, ale czego się u nas spodziewać? Modliłam się, aby nie zarwał się pod moim ciężarem. Już mam kilka siniorów i na dupie ich nie brakuje. Okazało się jednak, że jest całkiem wygodny i wytrzymał moje kilka kilogramów, które powinnam zrzucić.
- Musimy poczekać, zaraz przyjdzie Vidan. - Dopowiedziała, a ja kiwnęłam głową.
Vidan, oczywiście, kimkolwiek to jest. Mam nadzieje, że nie trafie na jakiegoś trędowatego, z Hivem czy innym świerzbem. Coś czuje, że czeka nas współpraca.

//Takie flaki z olejem, nie wiedziałam zbytnio co napisać D:
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Wracał dwa dni do kryjówki niezbyt zadowolony z faktu, że musi tam zajrzeć. Nie miał najmniej ochoty oglądać innych Łowców, którzy po śmierci Ralpha stali się dla niego całkowicie obcy. Nie byli tymi samym osobami, które poznał wkraczając w ich szeregi. Teraz jednobarwni zlewali się dla niego z całym otoczeniem. Byli niczym tło ścieków. Element, który tutaj idealnie pasuje. Kanałowe Szczury. Tak powinni się nazywać. I sam powinien taki przydomek nosić. Zaszył się na terenach Desperacji z dala od świata, ludzi i problemów. A teraz wzywany jest do siedziby. Nyanamru widocznie miała kiepskie poczucie humoru, skoro ściągała go z samego zadupia Desperacji. Ciekawe czego ta kobieta mogła chcieć?
Wlazł do ścieków i żałował, że za nim przekroczył granice miasta przebrał się w normalne, nierzucające się w oczy ubrania. W tych warunkach przesiąknął stęchlizną i innymi obrzydliwymi smrodami. Klął w myślach nie mogąc się pogodzić z faktem, że właśnie wpadł do wody.
- Kurwa – wyrwało mu się i strzasnął z buta wodę, jakby to miało uratować go przed powodzią wewnątrz. Pieprzone ścieki! Szedł dalej, mając już najwidoczniej parszywy nastrój. O ile Vidan zawsze miał zły dzień, tak teraz stał się jeszcze gorszy. Nagle coś go szturchnęło. Zerknął ostrzegawczym wzrokiem na jakaś dziewczynę, która gdyby się nie oddaliła usłyszała parę siarczystych epitetów na swój temat. Zajrzał jeszcze do jednego z znajomego Łowcy, z którym nie widział się spory kawałek czasu. I tam dowiedział się, że w gabinecie Nyanamru czeka na niego z jakaś osobą. Sądził, że będzie to raczej rozmowa w cztery oczy, a tu nagle mają się pojawić osoby trzecie. Czego chcieć więcej? Na pewno niczego dobrego. Po co mogła go wzywać? Zaczynał przeczuwać czego może od niego chcieć, jednak czy aby naprawdę była tak szalona, aby przydzielać mu kogokolwiek? Najbardziej aspołecznemu Łowcy, który unikał działa w grupie jak ognia? Bóg naprawdę ich opuścił.
Zaszedł pod gabinet przywódczyni. Zapukał cicho, wręcz ledwo słyszalnie uchylając drzwi i wchodząc do środka. Spojrzał na Nya i dopiero później na dziewczynę, która najprawdopodobniej okazała się tym osobnikiem, który zasadził mu z bara idąc do organizacji. Co za ciekawy zbieg okoliczności. Siadł na krześle, nie uraczając ich żadnym ciepłym słowem czy spojrzeniem. Nie przyszedł na pogaduszki czy herbatkę. Chciał konkretów. Był facetem. A ci zawsze wolą mieć wyłożoną kawę na ławę. Najlepiej teraz. Od razu.
- Co masz dla mnie, Nyanamru? – zapytał spokojnie chrypliwym głosem, który brzmiał dość charakterystycznie. Tak jakby był po przepiciu. Łudził się, że ma mu cos ważnego do przekazania, coś tak pilnego co nie mogło czekać bądź samo przyjść na nieznane tereny.
- Wiesz, że wlokłem się tutaj trzy dni? – rzucił, jednak wcale nie chciał otrzymać odpowiedzi. Pragnął zaznaczyć, że to ma być priorytetowa sprawa, bo inaczej znowu zniknie jak kamień w wodę.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Niezręczna cisza panowała w otoczeniu, gdy oczekiwaliśmy na pojawienie się niejakiego Vidana. Błądziłam wzrokiem po regałach, szukając czegoś co w jakiś sposób mnie zainteresuje, jednak czym mogły zainteresować półki z książkami jak się jest analfabetą?
Z tego iście monotonnego zajęcia wyrwało mnie nagłe otworzenie drzwi. Wzdrygnęłam się na fotelu. Instynkt nakazywał się odwrócić, chociaż gówno prawda. Żaden instynkt, zwykła kobieca ciekawość. Chciałam zobaczyć z kim będzie dane mi pracować. Odchyliłam więc głowę do tyłu i spostrzegłam bruneta, które napotkałam zmierzając ku gabinetowi.
Więc to jest ten cały Vidan.
Oplotłam go obojętnym spojrzeniem, powoli lustrując. No cóż, miałam rację, nie był taki zły. Jeżeli Nya wypuści nas na teren Desperacji to najlepsze widoki przyprowadzę ze sobą. Oderwałam od niego wzrok i przerzuciłam się na przywódczynie, która kończyła skrobać coś na dokumencie. Czekałam, aż coś powie lub zrobi to za nią nowo przybyły. Jednak, gdy przemówił swym ochrypłym głosem - nie wniósł nic nowego do sprawy. To samo tyczyło się trzy dni drogi.
- Fascynujące. - Mruknęłam, opierając głowę na otwartej dłoni, która zaś spoczywała na oparciu fotela. Budziłam pewne objawy czy czasami nie odpadnie, lecz okazało się solidniejsze, niż jego "sąsiad" z drugiej strony, którego już nie było.
- Vidan Cztery, Cztery Vidan. - Przedstawiła nas w skrócie Nyanamru, aby następnie przejść do sedna sprawy. Sama nie lubiłam owijania w bawełnę i zawracania dupy. - Potrzebne jest kilka ziół z Desperacji, a że my mamy pełne ręce roboty, a wam się nudzi, więc to wy po nie pójdziecie. - Uniosłam jedną brew. Idziemy po jakieś chwasty? No bez jaj! Chrząkałam z zamiarem wtrącenia się, ale wzrok królowej rebeliantów odsunął mnie od tego pomysłu. W odpowiedzi westchnęłam ciężko i przeniosłam przenikliwe spojrzenie ku brunetowi. No cóż, w najbliższym czasie jestem skazana na niego i... zabawę w ogrodników.
- To wszystko? - Zapytałam podnosząc się do pionu. Jeżeli tak było to jednoznaczne z tym, że mogłam opuścić ścieki. Nie miała zamiaru dłużej tu przesiadywać bez powodu. Lepiej odbębnić to zbieranie kwiatków, oddać je medykowi i niech robi z nich ziółka na trawienie czy inną chorobę.
- Hm... tak, raczej tak. Tu jest rozpisane to czego macie poszukać i przynieść. - Podała mi plik kartek z małymi, pisanymi czarnym tuszem literkami, które dwoiły się i troiły. Przejrzałam je, a następnie podałam typowi leniwym ruchem. Włożyłam jedną z rąk do kieszeni i odwróciłam się na pięcie, kierując się do drzwi.
- Do zobaczenia. - Rzuciłam na pożegnanie i wyszłam z pomieszczenia. Następnie oparłam się o ścianę i zaczekałam na faceta, aż sam raczy ruszyć dupsko i do mnie dołączyć. Nie miałam zamiaru się z nim cackać.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Tak, to były totalne jaja. I nie dość, że jaja, to jeszcze szlak jasny go trafiał na miejscu. Z trudem opanował nagły zryw agresji i niekontrolowany siarczysty komentarz. Nawet słowem nie odezwał się na zbędny tekst Czwórki. Stłamsił w sobie uczucie niesmaku i złości, nawet nie spoglądając na swoją… „koleżankę”. Ciężko przez myśl mu przechodziło, że miał pracować z kimkolwiek, a co dopiero z cherlawą laską. Zdecydowanie ją dyskryminował. Nienawidził pracować z płcią żeńską, którą uważał za balast, nawet jeśli dawały z siebie wszystko i dorównywały mu kroku. Nie zamierzał ją oszczędzać. Będzie wracać do swych ścieków z podkulonym ogonem i to tylko wyłącznie dlatego, że Nya ma widzimisię. Tłukł się trzy dni do pieprzonej, cholernej, badziewnej kryjówki, w której dowiedział się, że ma na Desperacji zbierać zioła. Zioła! No ludzie, tego było za wiele. Wstał, szurając krzesłem, zabierając kartkę od Czwórki. Spojrzał na Nya ostrzegawczym wzrokiem, mając ochotę ją zamordować. Tylko kobieta mogła wpaść na tak niedorzeczny pomysł. Ściągać go z krańca zadupia do miasta byle przekazać mu tą żenująca wiadomość. Na drugi raz niech gołębia wyśle.
Kiedy tylko Heine opuściła pokój, został jeszcze chwilę z przywódczynią. Zamienił z nią klika nieprzyjemnych słów, którymi ostatecznie zakończyła „przyda ci się towarzystwo”, na co w ogóle już nie zareagował. Wyszedł z gabinetu, mijając Czwórkę bez cienie zainteresowania jej osobą.
- Zabierz najpotrzebniejsze rzeczy. Za godzinę przed wejściem – rzucił szorstko, nie mając zamiaru wyjaśniać jej niczego więcej. Jeśli nie stawi się co do minuty, pójdzie sam. Nie zamierza ją niańczyć, ani być ulgowym. Skoro Nya wybrała go na opiekuna, to teraz pozna gorzki smak swojej decyzji. Miał wątpliwą nadzieję, że dziewczyna zdaje sobie sprawę, jak naprawdę wyglądają tereny Desperacji. Z tego co zerknął na kartkę, będą musieli udać się w takie miejsce, gdzie temperatura w nocy spada do minus dziesięciu. On sam doskonale znał surowy klimat i otoczenie tamtejszych stron, w końcu żył tam kilka lat uznając to miejsce za swój dom. A ona? Wątpił, że wyściubiła nosa poza ścieki jeśli nie było to konieczne i nie miała pojęcia o warunkach tam panujących. Założył się zabierze wszystko prócz ciepłych ubrań, bo przecież pogoda wskazywała optymalną na przetrwanie. Domyślał się, że Łowcy, którzy rzadko kiedy opuszczają ścieki będą mieć niemały problem, aby przebrnąć przez połowę drogi, jaka ich czeka. To było logiczne.
Zniknął z jej pola widzenia za pierwszym lepszym rogiem. Opanowany wewnątrz wrzał. Poszedł spakować swoje rzeczy, które specjalnie tachał do bazy, aby z powrotem je wytachać z bazy.

Spakowany stał przed wejściem do ścieków, spoglądając na swoją komórkę. Miała jeszcze dziewięć minut i czterdzieści siedem sekund. Jeśli do tego czasu nie pojawi się, wychodzi sam. Tak naprawdę miał nadzieję, że spóźni się o tę minutę, aby tylko miał pretekst do zostawienia jej w tyle bądź w siedzibie. Oczywiście, zdawał sobie sprawę z konsekwencji swojego działa, o ile te wyszłyby na jaw, jednak również ich przywódca wiedział, że jest indywidualistą i zawsze znajduje się poza ściekami. Zwłaszcza bez zbędnego towarzystwa. Minęło pięć lat odkąd ktoś wyrusza z nim. Zazwyczaj jego partnerem był Ralph. Tylko z nim potrafił współpracować, a teraz pod swoimi skrzydłami dostał jakąś nastolatkę. Czyżby pokutował za coś, o czym nie wiedział?
Siedem minut. Dwadzieścia sekund.
Spóźnij się.
Nie przychodź.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

W końcu waćpan postanowił opuścić "gabinet" i uraczyć mnie swoim zachrypniętym głosem. Nie liczyłam na nic sympatycznego, ba! Sama nie miałam ochoty na ploteczki, szmateczki i inne bajery, ale przyznam nie podobało mi się, że rządzi. No koleś, życia ustawiać mi nie będziesz. Nie jesteś moją matką, babką, wujem od siostrzenicy brata mojej ciotki czy nauczycielem, aby mieć do tego zezwolenie. Nie zareagowałam jednak na to, nie chciałam wszczynać zbędnych kłótni. Zajebiście, dopiero co zaczynamy współpracę, a ten już powoduje u mnie wkurw.
Westchnęłam ciężko i bez zbędnych narzekań przystałam na jego warunki. Odepchnęłam się od ściany i z wolna ruszyłam ku kwaterze w której leżały moje manatki. Korzystając z tego, że miałam tyle wolnego czasu, wskoczyłam pod szybki prysznic i pozbyłam się odoru ostatnich dni. Wychodząc poczułam się niczym bogini. Świeża, czysta, pachnąca, mimo, że do dyspozycji jest tylko szare mydło. Wytarłam nagie ciało i szybko wrzuciłam na siebie czystą odzież, począwszy od bielizny.
Co prawda nieczęsto paradowałam do Desperacji. Nie zapędzałam się w te okolice nie licząc baru, gdzie upijałam się w trzy dupy, a następnie spałam gdzie i z kim popadnie lub kłopotów z pieniędzmi, wtedy podejmowałam się zleceń, aby m.in. coś tam komuś dostarczyć. Nie było to jednak moje ulubione zajęcie, zdecydowanie wolałam się uchlać. Z doświadczenia jednak wiedziałam, że tam trzeba liczyć się ze wszystkim, nawet najsłodszy kotek może okazać się pojebanym psycholem z półmetrowymi pazurami, niczym jakiś X-Men. Jeżeli masz szczęście pozostanie Ci wąchanie kwiatków od spodu, niekiedy przecież nic po Tobie nie ma... nawet flaków.
Wracając do tematu, nie omieszkałam włożyć na siebie ciepłej bluzy, płaszcza i porządnych butów. Na plecy naciągnęłam futerał z berdyszem i kilkoma pierdołami, włączając jakieś żarcie i drobny arsenał broni, który ledwo tam wcisnęłam. Nie zapominając o komórce i nieśmiertelniku, ruszyłam ku wyjściu.

Spojrzałam na zegarek w telefonie i odkryłam, że przyszłam na czas, a nawet z lekkim wyprzedzeniem. Uśmiechnęłam się szelmowsko mierzwiąc wilgotne włosy, które nie zdążyły wyschnąć po kąpieli. W końcu dotarłam do Vidania i uraczyłam go spojrzeniem, składając ręce pod dość pokaźny biust.
- Idziemy? - Rzuciłam od niechcenia i nie czekając na odpowiedź, poczyniłam kilka kroków naprzód. Gdy wdepnęłam w breje, zapowiadającą iście pasjonującą podróż przez kanały ściekowe, odwróciłam się przez ramię, aby upewnić się, że brunet podąża za mną. Jeżeli chce ode mnie uciec...
Ma problem.
To nie będzie łatwe.
Chociaż przyznam, że jego towarzystwo w tak banalnej misji było dla mnie po prostu śmieszne. Że niby co, zaatakuje nas armia zmutowanych mniszków lekarskich? Nie rozśmieszajcie mnie.
- Wiem, że nie jesteś zbytnio zadowolony - delikatnie ujmując - tym, że idziemy razem zrywać roślinki, ale postarajmy się nie utrudniać sobie życia.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

I przylazła. Sądził, że może rozmyśli się, ucieknie bądź da mu iść samemu jeśli wyrazi ogromną niechęć względem jej osoby, jednak nie! Musiała przyjść. Świeżutka, pachnąca i wkurwiająca. Jakże ona go już denerwowała. Miał tylko nadzieję, że nie będzie świergotać przez całą drogę. Nie miał ochoty na żadne pogawędki. Chociaż tak jak Nya powiedziała, przyda mu się towarzystwo. Ktoś kto wyciągnie go chociaż trochę ze swojej skorupy.
- To chyba jasne – mruknął idąc pierwszym, zaraz wychodząc ze ścieków. Wsunął dłonie do kieszeni spodni, przemierzając przez miasto. Na ramieniu miał swój holenderski worko-plecak, w którym trzymał wszystkie najpotrzebniejsze rzeczy. Spokojnie rozejrzał się na boki, a potem dopiero na nią, kiedy ta znowu zwróciła się do niego.
- Gdzież bym śmiał utrudniać – powiedział najbardziej poważnie, jak to tylko mogło się wydawać. Przewrócił oczami, czując narastającą irytację.
Dobra nieważne. Niech już idąc razem na misje, niech już będzie.

Wyszli z miasta zmierzając na tereny Desperacji. Przeszli już dobre kilkadziesiąt kilometrów, a Vidan ani myślał zatrzymać się. Prowadził ją krętymi drogami, zmierzając w stronę gór. Znał te drogi, dlatego też nie zamierzał z nią dyskutować na temat trasy. Zresztą gdyby tylko dał Czwórce prowadzić najpewniej wkurwiałby się, że nadkładają drogi.
- Znasz te tereny? – zapytał dla pewności, gdyż odpowiedzi się domyślał. Łowcy tutaj się nie zapuszczali. A jak już musieli, zazwyczaj szli z kimś kto dobrze orientował się w terenie, co by ich nie wsiąkło na kilka dni.
Zatrzymał się dopiero po kilku godzinach wędrówki, zrzucając z ramienia torbę. Musiał się przebrać. Nie za długo się ściemni, a to oznaczało ostry spadek temperatury. Bez żadnych krępacji, ściągnął płaszcz oraz koszulkę grzebiąc w torbie. Wyciągnął potrzebne ubrania i zaraz spakował te, które w tym momencie były mu zbędne. Założył grubą flanelową koszulę, spodnie i buty. Zarzucił płaszcz, który zrobił z zwierzęcego futra jakiś czas temu.
- Przenocujemy tutaj – zakomunikował, zostawiając swój bagaż i idąc nieco dalej od Czwórki. Zaczął zbierać drewno oraz suchej ściółki, która nadawałaby się do rozpałki. Musieli mieć ognisko. Inaczej zamarzną. Uwinął się z tym w miarę szybko i po kilku minutach rozpalał ognisko. Po kolejnych minutach ogień płonął, a oni mogli już się wolno ogrzewać.
- Potrafisz oporządzić mięso? – zapytał, gdyż nie zamierzał sam wszystkiego robić. Niech się do czegoś przyda. Ostrzył o krzemień swój sztylet.
Zamierzał zrobić to, co mu wychodziło najlepiej – zapolować. Mimo to wolał się upewnić czy Heine da sobie radę. Oczywiście, była Łowcą, jednak widział w organizacji takie elementy, że do tej pory zastanawiał się jakim cudem oni przeżyli. Podobno byli poważna organizacją a czasem (może nawet częściej) zaczynał w to wątpić.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Mina panicza Hawkinsa nie wyrażała szczególnej radości na wieść, że przybyłam. No cóż, chyba towarzystwo tak pięknej, nad wyraz inteligentnej, błyskotliwej (bla, bla, bla) kobiety, nie było, jego zdaniem, godne pozazdroszczenia. Jeżeli sądził, że jestem jakąś tępą dzidą czy idiotką - może nieźle się zdziwić. Na razie jednak gówno o mnie wiedział.
Zignorowałam jego odpowiedź, robiąc oczami teatralny młynek. Westchnęłam. Zajebiście.

Po opuszczeniu miasta zapuściliśmy się w tereny Desperacji. Krajobraz drastycznie się zmienił, ludność z każdym krokiem stawała się uboższa, a ptaki przestawały świergolić   w strachu, że zaraz staną się posiłkiem dla podrzędnych kreatur z tych okolic. Szłam za Vidanem przestrzegając tempa, które narzucił. Prowadził. Wkurwiał mnie. Jego przywódcze zachowanie działało mi na nerwy, a szczególnie ego wołające "o jezu jaki jestem męski". Wołałam jednak nie wszczynać sporów, w końcu jesteśmy do siebie przywiązani, niczym guma do podeszwy. Na dodatek lepiej orientuje się w terenie, niż ja.
- W miarę. - Odpowiedziałam na jego pytanie. Dawno tutaj już nie zawitałam. Nie miałam nawet okazji.
Przeszliśmy kilkadziesiąt kilometrów i wtem brunet ogłosił, że robimy postój. Skinęłam głową i spuściłam z pleców futerał, który ciążył mi na plecach. Przeciągnęłam się niczym kot, powodując skrzypienie kości. Troszkę się nagimnastykowałam, od dawna nie miałam tak długiej wycieczki. Gdy zaprzestałam, zerknęłam kątem oka na Łowce, który zaczął się rozbierać. Bez zbędnego zmieszania poczęłam wpatrywać się w jego półnagie ciało. Całkiem nieźle umięśniony. Nie był jakimś koksem, który średnio na klatę podnosi 10 000 kg, a na biceps 1500. Chociaż tacy kolesie nie są w moim typie, tak samo jak chucherka, które srają w gacie, gdy chcesz się z nimi trochę bardziej zabawić. No, ale cóż, zajmę się tym później.
Gdy na ciało Vidana wróciło ubrania i począł zbieranie drewna na ognisko, postanowiłam pomóc. Nie lubiłam stać jak kołek z palcem w dupie, a więc zaczęłam zbierać ''na zapasa'', gdyby ogień zaczął przygasać. Nie miałam zamiaru wtedy marznąć i narazić się na nieoczekiwanie spotkanie z jakimś dziwnym stworzeniem z głębin Desperacji. Nie lubiłam niespodzianek. Mężczyzna w końcu rozpalił stos gałęzi i suchej ściółki, a więc mogliśmy pławić się w pierwszych płomieniach ciepła.
- Oporządzić mięso? - Powtórzyłam po nim, lekko unosząc brew. Nie czułam w jego tonie sarkazmu, ale pytanie było na równi z "Czy umiesz wiązać buty?". - Tak. - Odpowiedziałam w skrócie. Co prawda moje znajomości kulinarne możliwości nigdy nie były zbyt imponujące, ale przygotować króliczka nie stanowiło żadnego wyzwanie.
- To idź, poluj, walcz. - Rzuciłam obojętnie spodziewając się, że zaraz napotkam na gniewny wzrok Vidana, pałający aurą "spierdalaj". Wyjęłam z kieszeni płaszcza scyzoryk i odwrócona ku ogniu, zaczęłam go otwierać i zamykać dla zabicia czasu. Nudy.
Gdy Łowca odszedł, aby zdobyć kolacje, czekałam z utęsknieniem. Pierdolenie. Oczywiście nie czekałam na niego, ale na mięso, które miał skołować. Trwało to chwile, a więc miałam świetną okazje, aby pomlaskać, poprzeciągać się i podrzucać niekiedy drewno czy podmuchać, aby ogień nie zgasł, trącany przez silny, desperacki wiatr.
Gdy jednak się zjawił, przejęłam fuszerkę i zaczęłam obrabianie zdobyczy. Zdarłam skórę i wykonałam wszelkie pracę, aby otrzymać solidne porcje, które powinny bez problemu starczyć dla obojga. Nawinęłam je na wcześniej przygotowane kije i trzymałam nad ogniem. Gdy określiłam, że na wierzchu, jak i w środku są gotowe, podałam je Vidanowi.
- Trzymaj. - Nie siliłam się na powiedzenie smacznego. Łowca pewnie oczekiwał, aż się udławię.
Zaczęło się robić chłodniej, toteż zapięłam płaszcz i skuliłam się nieco. Próbowałam jednak zetrzeć z siebie oznaki zimna. Nie chciałam, aby rebeliant poczuł satysfakcje, że coś umknęło mojej uwadze, a tym cosiem były grube ubrania. Jego niedoczekanie. Co prawda dobrym pomysłem było spadnie obok siebie i dzieleniem się ciepłem, jak to robi większość gatunków, jednakże nie sądziłam aby było to z nim możliwe.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Widocznie nie tylko Vidan miał problem ze swoim ego, ale również Czwórka, która niezbyt chętnie oddała się (ależ to dwuznacznie zabrzmiało!) pod jego tymczasowe dowództwo. Łowcy chyba mieli tendencję do tego, że nie lubili się podporządkowywać nikomu. Jedynie akceptowalną jednostką, która mogła nimi dyrygować była przywódczyni. Chociaż nie zawsze potrafiła ujarzmić naraz tyle indywidualnych elementów, z których każdy miał swoje zdanie. Pamiętał, jak Ralph zawsze się śmiał na zebraniach patrząc, jak Nyanamru stara się ogarnąć rozwrzeszczaną bandę, która prawie pobiła się podczas debat. To były niezapomniane czasy, a Łowcy wtedy nie byli takimi zadufanymi dupkami w sobie.
Co się zmieniło? I kiedy? Nie miał zielonego pojęcia. Jednak czy było sens się nad tym rozwodzić skoro połowa Łowców, których znał nie żyła? Nie bardzo.

Szedł trochę zamyślony, kompletnie ignorując jej osobę. Nigdy nie należał do grona osób towarzyskich czy szczególnie rozgadanych, jednak obecnie jaki się stał przez życie w dziczy pogrążyło go totalnie. Ludzie kompletnie mieli go za gbura i mruka, w dodatku o zbyt wysokim ego. Z takim to niechętnie się współpracowało, ba, spędzało czas. Dlatego też wolał ukończyć misję w szybkim tempie, aby ich wspólnego towarzystwo nie było dla nich prawdziwą męką.
Kiedy tylko naostrzył swój nóż, postanowił iść zapolować. Nie chciał tego zlecać Czwórce, nie ze względu, że mogłaby sobie nie dać rady czy coś, ale to go rozluźniało. Jak bardzo porąbanie by to nie brzmiało. Lubił polować. Trzeba było być cichym i skupionym. Nadepnięcie na gałąź czasem powodowało, że uciekł ci obiad i mogłeś pomarzyć o jakimś mięsie na kolejny tydzień. Tym razem miał fart. Upolował dwa króliki, z którymi wrócił do prowizorycznego obozowiska. Humor na tyle mu się poprawił, że nawet się lekko uśmiechnął, rzucając martwe zwierzęta pod nogi Heine. Kiedy ta walczyła z patroszeniem zwierzyny, on sam przemył ręce w wodzie i mokre wytarł w spodnie. Siadł przy ognisku zerkając na tlący się płomień. Obserwował piekące się mięso, które charakterystycznie skwierczało. Musiał przyznać, że na sam widok zgłodniał.
- Dzięki. – Odebrał od Czwórki swój patyk z jedzeniem i zaczął pochłaniać. Mimo, że siedział przy ognisku czuł, jak chłodny wiatr smaga go po plecach dając o sobie znać. Widocznie nie tylko on to zauważył. Dziewczyna również wyglądała na niezadowoloną takim obrotem sprawy i o ile wiedział, że spanie tuż obok siebie utrzyma w ich ciałach ciepło, tak nie uważał, że z nią podobne eksperymenty będą dobrym pomysłem. Zresztą, nie potrafił rozmawiać z kobietami. Pewnie zasugerowanie jej czegoś podobnego zabrzmiało w jego ustach niczym propozycja gwałtu (o ile on może być propozycją, ale mniejsza), jednak zamierzał spróbować. To ona najbardziej zmarznie, nie on. Miał grube futro na sobie, które idealnie sprawdzało się w podobnych warunkach.
- Najbezpieczniej będzie, jak będziemy spać razem. Znaczy obok siebie – zaczął ostrożnie, starając się odpowiednio dobierać słowa. Zapomniał już, jak to jest rozmawiać z żywą osobą, a nie martwym, upolowanym jeleniem. Bo i to się nawet zdarzało. Kiedy człowiek przebywa zbyt długo sam, zaczyna mu odwalać. Istoty martwe stają się nagle dobrymi kompanami do wódki, a potem ich futro do spania oraz okrycia. Często zastanawiał się w skali od jeden do dziesięć, jak bardzo zdziczał i zawsze mu wychodziło jedenaście. Przypadek? Nie sądzę.
- Nie bierz tego jakoś personalnie do siebie, ale wtedy nie zamarzniesz. Twoje ubrania nie ogrzeją cię w nocy. Tutaj temperatura spada nawet do minus trzynastu. Także… pomyśl o tym – wychrypiał, gapiąc się w ognisko, a dopiero po chwili na nią.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Zerknęłam na Vidana spod bujnych rzęs, uśmiechając się figlarnie. Przerwałam jedzenie, aby wtopić wzrok w Łowcę, który siedział obok mnie, ogrzewając się w cieple ogniska. Widocznie i jemu nie podobała się myśl, marznięcia w nocy, a kontakt ze mną nie był pewnego rodzaju wyzwaniem czy rozczarowaniem. Faceci nie lubią mojego wzrostu i charakteru. Byłam niejednostajna w uczuciach, a dodatkowo górowałam nad nimi. Może czuli się przytłoczeni? To nie moja wina, że byli ciency. Nie tylko w życiu, ale i w łóżku.
Oparłam głowę na otwartej dłoni, a zadowolony wyraz twarzy z niej nie znikał. Sądziłam, że jest większym indywidualistom i raczej nie pozwoli się do siebie zbliżyć. Będziemy milczeć i dawać sobie sygnały ''weź'', ''trzymaj", "złap", "podaj", a trzeba przyznać, że nie było to dość wygodne. Niekiedy czułam zapotrzebowanie na otworzenie ryja i powiedzeniu czegoś bez sensu, nie licząc zachowania po mocnych trunkach i wylewaniu wszystkiego z siebie. Przeklęty ten co musi to znosić.
- Szczerze powiedziawszy też o tym myślałam. - Wyznałam po chwili. -  Chociaż myślałam, że to zabrzmi jakoś z pod tekstem. Nie żebym coś od Ciebie chciała, mimo to, że nie jesteś zły... - Moje zeznania nie miały sensu. Wolałam się już dalej nie pogrążać, przerwać i wrócić do delektowania się, dobrze przypieczonym mięsem.
- Długo tu już żyjesz? - Zapytałam ni stąd, ni zowąd. Zmiana tematu była raczej dobrym wyborem. Dodatkowo mogłam zapomnieć o pizgającym wiatru, który zaczął wzmagać na sile. Musieliśmy pilnować, aby ogień nie przygasł. Ponowne rozpalenie mogłoby być dość trudne. Chociaż rebeliant nie żyje tu od wczoraj i prawdopodobnie wymyśliłby jakiś patent, aby znów było nam cieplej.
Zwróciłam ku niego wzrok, powoli kończąc swój posiłek. Mięso ze zwierzęcia było sytę i trudno było się nim nie najeść. Dodatkowo samo przyrządzenie go było moją zasługą, a więc po części, za żarcie można było dziękować mnie. - Nie przykro Ci, czasami? Tak... samemu?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Czwórka nie byłaby taka najgorsza, gdyby przestała być taka zarozumiała i zbyt pewna siebie, gdyż nie każdego faceta jej „kozackość” przeszyła, a jego raczej denerwowało. Nie lubił kobiet, które swoją późnością tłumaczyły całe zło jakie je spotyka. Z lekką rezerwą i sporym dystansem podchodził do Heina, która wydawała mu się takim typem osoby. Laska, nie jest zaliczana, a która sama zaliczka. Taka baba z jajami, tylko z waginą. Jakkolwiek beznadziejnie to brzmi.
- To miał być… komplement? – zapytał i dopiero teraz od czasu drogi spojrzał na nią. Tak po prostu. Bez żadnego grymasu, czy skwaszenia. Wyglądał nawet na rozbawionego. A zdradzały to krwiste oczy, które dawniej miały kolor nieba.- Czy to miał być podryw? – parsknął, bo nigdy w całym swoim długim życiu nikt go nie podrywał. Wróć. Żadna dziewczyna. On sam średnio interesował się kimkolwiek, miał parę przelotnych znajomości łóżkowych, ale na tym się kończyło, a teraz siedział naprzeciw jednego z łowców, który mu chyba prawi komplementy. No cholera, tego się nie spodziewał. Nie w tym życiu.
Dojadł swoje mięso, a patykiem grzebał w żarze. Zamyślił się na chwilę, jakby wrócił myślami do znacznie odleglejszych czasów.
- Jakich czas. Kilka lat już na pewno. Może z sześć? – Wzruszył ramionami. Stracił rachubę. Z kryjówki łowców uciekł niczym szczur po śmierci brata, gdzie zaszył się w ciemnościach Desperacji, czując jak jej mrok przenika do każdej jego tkanki docierając do najważniejszego organu - serca, które od tamtego momentu stanęło, stało się skamieniałe. Nie czuł nic. Czuł jedynie, jak ciemne upiory przeszłości duszą go za każdym razem, jak czają się za zgliszczami jego obronnych murów, chcąc rozszarpać do końca i tak pozostawiony w strzępach psychiczny spokój. Od tamtej pory nie pamiętał, kiedy normalnie spał. Wiecznie czujny, budzony przez własne koszmary. Spanie z nim wiązało się z wieloma niewygodami, dlatego najbezpieczniejszą opcją było niezmrużenie przez niego oka. Zresztą, pewnie i tak by nie zasnął. Musiał czuwać. Ktoś musiał pełnić wartę, bo na każdym kroku ktoś pragnął ich zeżreć.
- Chyba odzwyczaiłem się od ludzi. Nigdy nie byłem szczególnie towarzyszki. Nawet jako dzieciak – Grzebał w ognisku. - Nigdy nie miałem wielu kolegów. Nie lubiłem wzbudzać sympatii, dlatego chyba nie miałem większych problemów z izolacją. – Nie to co Ralph. On otaczał się zawsze grupą ludzi. Wszyscy go lubili i znali. Zerknął na nią, a potem na otoczenie za ich plecami. Wydawało się wszystko być w porządku.
- Połóżmy się. Wyruszymy dalej jak tylko zacznie świtać – zaproponował i opadł na trawę. Okrył się swoim grubym płaszczem, wyciągając jeszcze dodatkowo koc z torby. Zaopatrzony na każdą ewentualność. Czekał aż Czwórka się położy i objął ją ramieniem do siebie.
- Tak ci będzie cieplej – Sprostował zaraz, aby nie było żadnych niedomówień, czy nieporozumień. W końcu żadnemu z nich nie chodziło o nic więcej, jak o ogrzanie się.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

- A jeżeli tak, to co? - Zapytałam zadziornie. Cóż, przyznam, że sama wolałabym usłyszeć jakieś miłe słowa na swój temat. Że mam piękne oczy, że usta jakieś całuśne, bla, bla, bla... Niestety, Vidan nie wyglądał na osobę od której mogłabym usłyszeć więcej, niż ''nawet tak bardzo tego nie przypaliłaś". Nie popierałam równouprawnienia, brakowało mi PRAWDZIWYCH mężczyzn. Niestety w dzisiejszych czasach to wszystko już przepadło... nie widuje się już typków chociażby przepuszczających kobiety w drzwiach, a nawet jeśli to robili to chyba tylko w obawie o to, by nie dostali nożem w plecy. Oczywiście lepsze bycie mniej szanowaną, niż niczym u jaskiniowców, palnięcie maczugą w łeb, złapanie za włosy i zaciągnięcie do jaskini, aby przedłużać gatunek.
- Zepsułeś całą zabawę tym pytaniem. - Uśmiechnęłam się łobuzersko. Czyżby pan rebeliant nie był przyzwyczajony do małego flirtu? Ha, cóż, jeżeli żyje się na bezludziu to przysłowiowo "nie poruchasz". W mieście o wiele łatwiej wpaść w sidła miłości, jeśli ująć można w taki sposób jedno nocną przygodę. Cóż, nie byłam brzydka, a niekiedy przyprawiałam mężczyzn o mocniejsze bicie serca, nie wspominając o brunecie, który zaliczał się raczej - do tych lepszych, a więc niejedna laska przykleiłaby się do niego. Rozważania zostawmy na później.  
- Całkiem sporo. - Sześć lat. Ja w Desperacji byłam sześć... dni. Może trochę dłużej. Byłam tym jebanym pieskiem salonowym, który wybierał wygodne. Nie lubiłam tego miejsca. Syf, brud, ubóstwo i możliwość stracenia kończyny w zaledwie parę sekund. Byłam lekko zaskoczona, że Łowca tak dobrze się trzyma. Chociaż może ma jakieś urojenia psychiczne?
- Nie będę do Ciebie oczekiwać, że się zmienisz. - Wytłumaczyłam się. W końcu ja dociekliwie o niego pytałam. - Ale myślę, że się jakoś dogadamy. Też wole swoje towarzystwo. - Można też to ująć jako ''wszystkich wkurwiam i nikt nie lubi mojego towarzystwa, więc jestem sama".
Zerknęłam na niego spod bujnych rzęs, wkładając kosmyk włosów za ucho, który nieudolnie próbował znaleźć miejsce przed moimi oczyma. Gdy zaproponował, że idziemy spać, kiwnęłam potakująco głową. Obejrzałam się wokoło, aby sprawdzić czy nie czyha na nas jakieś niebezpieczeństwo. Upewniona, ułożyłam się obok rebelianta, zostając nakryta jego ramieniem. Oczywiście tylko dlatego, aby było nam obu cieplej.
- Dobranoc. - Wyszeptałam i zamknęłam powieki, zmęczone całodziennym marszem. Wtuliłam się w gruby płaszcz mężczyzny. Czułam się chroniona. Zasnęłam.

Obudziły mnie pierwsze promienie wchodzącego słońca. Sen? Ostatnio chyba nie śniłam, a jeżeli już tak, musiały być to koszmary. Dzisiaj jednak obudziłam się wypoczęta, pierwszy raz od jakiegoś czasu. Przetarłam oczy, a następnie oparłam się łokciami o powierzchnie, aby rozbudzić się i wrócić do świata żywych.
- Dzień... - zaczęłam, zerkając ku Vidanowi, który leżał obok mnie. - ...dobry. - albo chociaż powinien tam być. Łowcy już nie było. Powinien chociaż mnie obudzić. Westchnęłam ciężko, podnosząc się do pionu. Zerknęłam ku dymiącemu się ognisku, a następnie obejrzałam się, aby go znaleźć. Rozpoczęłam ''poszukiwanie".
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum

Strona 1 z 2 1, 2  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach