Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 1 z 2 1, 2  Next

Go down

Pisanie 12.01.15 23:39  •  Restauracja "Oishii" Empty Restauracja "Oishii"
Prowadzona przez poczciwego staruszka. Uchiyamadę Noboru, średniej wielkości jadłodajnia próbująca odtwarzać potrawy minionych epok jakimi kiedyś cieszył Kraj Kwitnącej Wiśni jak i cały świat gdy Japonia otworzyła się na przybyszów i udostępniła swej mądrości reszcie narodów.
Głównie podaje się tu potrawy typowo-japońskie, choć uświadczyć można także chińskie pierożki, kurczaka oraz wołowinę serwowaną przynajmniej w trzech różnych formach.
Wnętrze restauracji cieszy oko wystrojem, przywołaniem klimatu dawnej Japonii. Dla tradycjonalistów i miłośników starszej kultury jest to taki skok w czasie, obsługa dobrze zna epokę, której wystrój reprezentuje restauracja i chętnie udziela różnych informacji.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 17.04.15 22:06  •  Restauracja "Oishii" Empty Re: Restauracja "Oishii"
Nie znosił wracać do miasta. Lecz szef  wiedział, że jego poczucie obowiązku i oddanie dla sprawy zawsze zmusi go do niechętnego powrotu, chociażby dla wykonania powierzonego zadania. Domyślał się, że w siedzibie nie są zadowoleni z jego samowolki oraz pustelniczego życia na terenach Desperacji, w końcu, co to za użyteczny Łowca, którego praktycznie nie ma pod ręką – lecz dopóki nie kazano mu wracać na stałe, opinia spływała po nim jak po kaczce. Z robotą uwinął się dość sprawnie, szybciej niż sam się spodziewał. Po drodze nie napotkał żadnych przeszkód, ku uciesze własnego serca. Zero niepotrzebnego bałaganu i szumu. Wszystko rozeszło się po kościach, tak samo,  jak on rozmył się w ciemnościach krętych uliczek, które zapewniały mu anonimowość. Jedynie czerwone tęczówki zdradzały jego przynależność do grupy wyklętych rebeliantów, lecz kto byłby na tyle głupi, aby spoglądać śmierci prosto w oczy.  Pomimo własnej arogancji, Vidan był ostrożny. Zawsze skupiał się na otoczeniu chłonąc zmieniający się wokół niego obraz i starając się dostosować do obecnej rzeczywistości. Był niczym kameleon, który czujnym okiem obserwatora analizował i oceniał szansę. Wszędzie panowała podejrzana cisza. Czuł się obserwowany. Być może nawet był obserwowany, jednak nigdzie nie wypatrzył czegoś co mogłoby wzbudzić jego zainteresowanie. Prawdopodobnie zbyt dużo czasu spędził na zakazanych terenach w Desperacji, gdzie wszelkie zmysły wyostrzyły się, ale także popadły w lekki obłęd. Wszędzie doszukiwał się zagrożenia, zapominając, że znajduje się w „cywilizowanym miejscu” – o ile można było tak to nazwać.
Niespokojnie spokojny wszedł do najbliższej knajpy, chcąc upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. Rozwiać swoje wątpliwości oraz podejrzenia, a także zjeść coś porządnego co wcześniej przed nim nie uciekało, a on nie musiał tego patroszyć gołymi rękoma. No i oczywiście, ktoś dla niego zaserwuje  danie. Wbrew pozorom była to miała odmiana. W mieście czuł się bardziej ludzko, bardziej człowiekiem, gdzie otoczony swoją komórką – którą zazwyczaj wyłączał poza miastem – mógł zachowywać się jak zwykły obywatel. Wiedział, że miał wybór. Sam wybrał dla siebie konkretną drogę, izolując się od reszty. Jednak tego potrzebował. Bardziej niż jedzenia w najlepszej części miasta.  
Zamówił pierwsze lepsze danie z menu, nie mając pojęcia co akurat wybiera. Szybkie zerknięcie i podanie nazwy znajdującej się na samej górze karty. Czekał cierpliwie, stukając czasami palcami w blat i wyglądając przez okno znajdujące się niedaleko jego stolika. Nic nadzwyczajnego. Nic, co mogłoby mu zagrozić. Spojrzał w głąb lokalu. Jakaś mizdrząca się para, która najpewniej wchodziła w cudowny etap w związku. Kelner za kontuarem, który ukradkiem coś zapisywał na kartce i rozmawiał przez ramię z kucharzem, znajdującym się w kuchni. Normalny dzień. Rozluźnił się dopiero, kiedy podano mu pod nos parujący posiłek, który pachniał, jak jeden z tych, które gotowała im matka. Wyglądał apetycznie i równie dobrze smakował. W końcu, od bardzo dawna, miał możliwość używania sztućców. Jadł w kompletnej ciszy, czasem zawieszając na dłużej wzrok na martwej komórce, która nie dawała mu żadnych znaków życia. Czego się spodziewał. Nikt poza nim i przywódcą nie miał zielonego pojęcia, że pojawił się w mieście.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 17.04.15 22:12  •  Restauracja "Oishii" Empty Re: Restauracja "Oishii"
Kelner zdążył przyjąć mniej formalną pozę - oparł się łokciami o blat baru trzymając w ręce komórkę, którą najzwyczajniej w świecie zaczął się bawić. Para siedząca w kącie pomieszczenia szeptała do siebie cicho, pokazując raz po raz coś na karcie menu, zapewne zastanawiając się co zamówić. Cały lokal byłby pogrążony w kompletnej ciszy gdyby nie dochodząca z niewiadomego miejsca przyciszona, klimatyczna muzyka. Dźwięk gitary dobiegający gdzieś z głośników i przyjemny męski głos powodował, że naprawdę w lokalu można byłoby zapomnieć, że istnieją inni ludzie. Stolik przy którym siedział Vidan położony był na prawie drugim końcu budynku, niedaleko schodów prowadzących na piętro i blisko okna, z widokiem na drogę po której co chwila poruszały się superszybkie lśniące samochody, motory nowej technologi i inne cuda. Kto w ogóle da rade w tych czasach nadążyć za nową technologią? Ten widok miał w sobie coś niezwykłego ale i niepokojącego, trudno jednoznacznie byłoby opisać co tak naprawdę znaczyło w tym kontekście słowo "niepokojące" - że na przykład świat stawał się niebezpieczny?
Nagły dźwięk otwierających się drzwi pobudził chyba tylko parkę siedzącą tuż przy wejściu, bo mimowolnie skierowali wzrok w stronę powiewu świeżego powietrza, który wtargnął się za kolejnym klientem. Kelner dopiero po chwili, już pozbawiony komórki w ręku, podniósł wzrok za talerzy które właśnie układał starannie na półki i posłał przybyszowi obojętne spojrzenie, by po chwili wrócić do swojej pracy raz po raz podgwizdując pod nosem.
Wolne, statyczne kroki mężczyzny przemierzały kolejno ułożone stoliki, by po jakieś chwili zatrzymać się tuż za krzesłem w ostatnim stoliku przy schodach - dokładnie za krzesłem na którym siedział Vidan.
Cóż — męski ton rozległ się znienacka za postacią Vidana, na chwilę przerywając trwającą cisze. — Trochę minęło od czasu kiedy zabierałem ci zabawki z łóżeczka. Pamiętasz? Wiedziałem, że kiedyś znowu się spotkamy ale nie spodziewałem się, że w takich okolicznościach. Hmmm - zaakcentował udając zamyślenie by zaraz dodać: — Myślałem, że chociaż zadzwonisz! — oburzył się teatralnie i sztucznie.
Mężczyzna zrobił parę kroków w przód zatrzymując się tuż przy stoliku. Przed brązowowłosym stał niewysoki mężczyzna z ciemnymi mocno zaczesanymi w tył włosami o podkrążonych oczach, bladej cerze i niepokojącym uśmiechu, który widocznie tryumfował na jego twarzy.
Mogę? — zapytał obojętnie mając na myśli zajęcie miejsca obok młodego Hawkinsa, ale nie powstrzymał się od dodania kolejnego kąśliwego, stanowczego stwierdzenia, które właściwie dawno nie gościło w jego ustach i na którego dźwięk uśmiech w jednej chwili zniknął z jego twarzy: — Bracie.
Wydawał się niewzruszony konfrontacją, zachowywał się gdyby nigdy nic, dokładnie jakby kupował w spożywczaku kilo kartofli.
Masz za paskiem nóż czy po prostu cieszysz się na mój widok? — dodał siadając naprzeciw niego, opierając się o drewniane oparcie krzesła. Odchylił głowę w bok. Lekki prowokacyjny uśmiech sam na nowo pojawił się na jego twarzy, gdy z uwagą przyglądał się swojemu młodszemu bratu.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 17.04.15 22:12  •  Restauracja "Oishii" Empty Re: Restauracja "Oishii"
Vidan siedział spokojnie, nie zwracając uwagi na otoczenie. Dopiero, kiedy ktoś stanął za jego plecami i wręcz poczuł palące spojrzenie na potylicy, doświadczenie podpowiadało mu, aby być czujnym. Nie przerwał posiłku, dopiero, kiedy postać wyłoniła się zza jego pleców i  mógł dokładniej przyjrzeć się znanym, lecz z wolna zapomnianym rysom twarzy.
Ten dzień wyglądałby  jak każdy jego inny dzień, kiedy pojawiał się w mieście, oprócz małego, drobnego szczegółu. Jego starszego brata, który na nowo wtargnął do jego uporządkowanego lecz nadal trochę zagubionego świata, chcąc w nim najwidoczniej poprzestawiać klocki. Jak za dziecka.
Podniósł na niego wzrok bacznie obserwując każdy  ruch, jakby spodziewał się, że gestem ręki da swoim ludziom sygnał do wtargnięcia do restauracji, aby go pojmać i zabrać do siedziby S.SPEC. Czarny scenariusz, który na chwilę obecną był odstawiony na dalszy plan, gdyż pan generał postanowił siąść naprzeciw niego i odgrywać szopkę jakby nic, nigdy się nie stało. Niewiele się pod tym względem zmienił. Oczywiście, w pierwszej chwili nie poznał go, dopiero kiedy spojrzał w  tej przerażające ciemne oczy uświadomił sobie naprzeciw kogo siedzi.
Mordercy.
Generała.
Wojskowego.
Brata.
To ostatnie brzmiało najbardziej obco, zważając na okoliczności w jakich widzieli się po raz ostatni; gdy pomiędzy zgliszczami znalazł zabitego Ralpha i oddalającego się od zwłok Howarda. W tym dniu ich drogi rozeszły się na zawsze. Nie łączyło ich nic poza nazwiskiem i tą samą krwią płynącą w ich żyłach. Poza tym byli wrogami. Stali po dwóch przeciwstawnych stronach barykady walcząc przeciw sobie. Brat przeciw bratu. Długo czekał na to spotkanie, jednak nie przypuszczał, że nastąpi to tak szybko i w takich okolicznościach. A na pewno nie już, że Sonny znajdzie go pierwszy. Swoją cyniczną i zbyt nadętą postawą rozwiał wszelkie jego przypuszczenia i wcześniejsze podejrzenia. Był obserwowany. Ciągnął się za nim niewidzialny ogon, który wypuścił spod swojego upiornego płaszcza starszy brat.
Vidan grzebał widelcem w jedzeniu nieprzerywanie konsumując swój posiłek. Nawet nie drgnął, kiedy krzesło z charakterystycznym dźwiękiem osunęło się i nóżkami przesunęło po drewnianej posadzce. Ani jeden mięsień na twarzy nawet mu nie drgnął, był spokojny, choć w środku powstrzymywał się od wyciągnięcia noża i zaszlachtowania Howarda jak jednej ze zwierzyn, na które polował w Desperacji.
- Od kiedy wampiry wychodzą za dnia, Howard?  Sądziłem, że żywisz się jedynie krwią, a podobne miejsca są dla ciebie abstrakcją – odgryzł się za wcześniejsze przytyki, które z prawdziwym spokojem ścierpiał w milczeniu. Wsunął kolejny kawałek mięsa do ust na chwilę przestając jeść i zawieszając na nim spojrzenie. Schudł. Oczy miał podkrążone, widocznie za dobrze nie sypiał w nocy. Jednak czego się dziwić, skoro pewnie dręczą go koszmary, które dusząc go zmuszają do ciągłego wpatrywania się w ciemność. Idealnie zaczesane na bok włosy kojarzyły mu się z dyktatorem. Z zimną wojną. Dziwnym trafem to określenie idealnie by do niego pasowało. Niczym krawat, który starannie miał zawiązany pod szyją.
-  Sonny, co u żony i dzieci? – zapytał poważnie, wcale nie żartując. - Ach, no tak. Zapomniałem. Gady nie łączą się w pary – dodał z ukuciem satysfakcji w głosie.  To było chorobliwe zadowolenie, które zapewne również odczuwał jego brat niedawno. Na samą myśl, że może coś ich ze sobą łączyć, skrzywił się nieznacznie, ale grymas niezadowolenia był tylko chwilowy. W końcu nie chciał dać poznać po sobie, że pokrewieństwo z tym osobnikiem w jakikolwiek sposób działa na niego drażniąco.
-  Cieszyć?  Chyba dawno nie widziałeś u siebie erekcji – powiedział chrapliwie, mając ochotę zetrzeć mu ten durny uśmiech z twarzy. Ależ on go doprowadzał do szału. Czemu znowu nie wpełznie pod jeden ze swoich kamieni, chowając się przed oczami natrętów. Pieprzona gadzina.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 17.04.15 22:13  •  Restauracja "Oishii" Empty Re: Restauracja "Oishii"
Howard oparł się na łokciach o  blat stolika przy którym właśnie siedzieli. Pochylił się znacząco w  stronę Vidana, przekrzywiając głowę i marszcząc brwi. Przyglądał mu się uważnym bacznym wzorkiem jakby właśnie analizował coś w głowie, jakby powstawał w niej jakiś nowy plan. Nie można było zaprzeczyć, spojrzenie Howarda miało w sobie coś niepokojącego, coś obłąkanego i szaleńczego. To dlatego ciężko było przewidzieć jego kolejny ruch. Zachowywał się, kolokwialnie mówiąc psychicznie, co nie miało żadnych podstaw rozsądnego myślenia.
Czyżbym cię uraził, ze snujesz takie przypuszczenia? — Cień uśmiechu przebiegł przez jego usta. Był świadomy, że Vidan ma do niego żal. Właściwie było to widać w każdym wypowiadanym przez niego zdaniu, przelotnym spojrzeniu, geście. — Cóż ludzie już tak mają. Umierają. Pogódź się z tym — opuścił wzrok z czerwonych tęczówek Vidana i sięgnął ręką po kawałek mięsa z  jego talerza, częstując się bezceremonialnie. Wsunął go w usta, po czym akcentującym ruchem rozgryzł je i połknął odsuwając się od brata, na tyle by oprzeć się wygodnie o oparcie krzesła. — A co do moich udziwnień, do zapamiętania: lubuje się też w mięsie. Najlepiej krwistym, baaardzo krwistym  — w ostatnich dwóch kwestiach zniżył głos, który przez moment stał się bardziej gardłowy niż w rzeczywistości. Wzrok na nowo utkwił w jego oczach, szkarłatnych tęczówkach dając mu przez to coś do zrozumienia.
Przyznaj, ze trochę cie to cieszy. Że tu jestem, że siedzę naprzeciw ciebie. W każdej opowieści potrzebny jest czarny charakter. Potrzebujesz mnie, bo beze mnie jesteś nikim. Jesteśmy tacy sami, ty i ja - sięgnął po wykałaczkę i obrócił ją w palcach. — Tylko z tym wyjątkiem, że ty nie umiesz się do tego przyznać — zatrzymał wykałaczkę między palcami i spojrzał na młodego kiedy tylko usłyszał wzmiankę o dzieciach i żonie.  Trzeba było przyznać, że Vidan trafił w mocny punkt. Howard i może miał swój wiek i większość ludzi tego pokroju już myśli o czym podobnym, ale nie on. Uśmiechnął się delikatnie w swój piekielnie dziwny sposób, ukazując szereg białych zębów w którym kły najbardziej rzucały się w oczy. — Mój drogi, wiem, że jesteś rozczarowany ale wiedz, że poślubiłem prace, czuje się zaszczycony ale nie jestem zainteresowany — zakpił.
Jak podejrzewał, Vidan hamował się przed wybuchem nagłej chęci mordu, ale robił to bardzo profesjonalnie. Od najmłodszych lat miał swoje zdanie i to nie zmieniło się do dnia dzisiejszego, teraz się o tym przekonał. Po zabójstwie Ralpha, podejrzewał, że rozjuszy płomień w sercu najmłodszego z braci. Tylko czekał, aż szatyn pewnego dnia powita go w jego mieszkaniu, jak pojawi się znikąd. I siedząc tutaj był wręcz pewny, że ten dzień nadszedłby prędzej czy później. Czy Vidan miał jakikolwiek cel w życiu większy niż chęć zamordowanie go własnymi rękami? Tego był ciekaw.
Co podać?
W tej samej chwili do stolika podszedł kelner przyglądając się im obojgu z dziwnym dystansem. Cóż, byli jakiś kawałek od baru by ktokolwiek z obsługi mógł usłyszeć ich rozmowę. Sonny nie zmienił pozycji pomimo, iż kelner najwidoczniej oczekiwał od niego odpowiedzi. Dopiero po chwili pozwolił sobie na obdarzenie go przelotnym spojrzeniem.
Herbatę z bergamotką i mlekiem sojowym — odparł oblizując okratkiem przyschnięte usta.  
A dla pana? — skierował odruchowo zapytanie w stronę brązowowłosego, ale widząc, że ma posiłek od razu pospiesznie dodał: — Podejdę potem.  Przyniosę świeczkę będzie romantycznie — dodał sięgając do kieszeni po małą okrągłą świeczkę i gdy tylko ją zapalił odszedł bez słowa.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 17.04.15 22:51  •  Restauracja "Oishii" Empty Re: Restauracja "Oishii"
Znał to spojrzenie i uśmiech, który już od dziecka przyprawiał go o dreszcze. Brat należał do tych upiorów, których bał się w nocy. Zawsze był inny niż Ralph. Tamten poświęcał mu dużo czasu i próbował czegoś nauczyć, a Sonny… faktycznie odgrywał w całej trójce czarną owcę. Lubił być wilkiem przebranym za niewinną puchatą owieczkę, która pod swoim płaszczykiem niepozorności skrywała groźnego drapieżnika. Nawet teraz – mizerny i blady, zdawał się kombinować. Nie bardzo wiedział, co snuje się po tej szatańskiej głowie, ale był pewien, że nic dobrego.
- Dobrze powiedziane, Howard, ludzie umierają – powiedział akcentując ostatnie słowa z nutą goryczy w głosie. Chciał mu przypomnieć, że on – najstarszy z braci – był człowiekiem. Kruchym elementem systemu, łańcucha pokarmowego dla drapieżnika takiego, jak on.
Spokojnie patrzał na brata, nie dając mu się podpuścić. Wiedział, że ten czeka na jeden jego niewłaściwy ruch. Howard podobnie, jak Vidan, był dobrym obserwatorem i strategiem. Od dziecka lubił rozstawiać pionki na szachownicy i nadawać im rożne funkcje, które na pierwszy rzut oka były głupimi dziecięcymi wymysłami, lecz w późniejszej fazie zabawy każdy najdrobniejszy element tworzył spójną całość. Od dziecka przejawiał niezdrową fascynację wojną i pozbywaniem się tych, których już nie potrzebował. Vidan był najmłodszy z trójki, jednak odkąd tylko pamiętał między Ralphem, a Sonnym zawsze dochodziło do ostrych spięć słownych, a nawet nieraz bójek. Sądził, że to normalne. Przecież byli braćmi. Jednak z perspektywy czasu wiedział, że obali byli od siebie tak różni, że nie potrafili ze sobą wytrzymać z samego faktu odmiennych osobowości. Nigdy jednak nie przypuszczał, że to Ralph da się zabić. W końcu Sonny nie był żadnym osiłkiem.
Kątem oka zerknął na swój talerz, z którego właśnie podwędził mięso. Miał ochotę złapać za nóż i wbić mu go w rękę. W ostatnim momencie zdrowy rozsądek zdążył go powstrzymać przed lawiną niepotrzebnych mu na ten moment zdarzeń.
- Nie jesteśmy tacy sami, Howard. Nigdy nie byliśmy – powiedział spokojnie, nie dając się wyprowadzić z równowagi. Sprawdzał go. Od zawsze testował Vidana, nawet po tylu latach to robił, przy najbliższej nadarzającej się okazji. - Jedyne co nas łączy to ta sama krew i nazwisko. Chociaż mam wątpliwości, czy aby na pewno jesteśmy od jednej matki – rzucił chrypliwie. Faktycznie, miał do niego żal. Howard zabił Ralpha wyłącznie dla niewygodnego faktu, że ten przynależał do Łowców. Najstarszy ich nie znosił, uważał za potencjalnych wrogów i zawsze reagował agresywnie, kiedy tylko na horyzoncie pojawił się Ralph. A teraz? Spokojnie siedział naprzeciw Vidana, który nie potrafił rozszyfrować do końca jego intencji. Czyżby Sonny robił się na starość ckliwy i sentymentalny? Cholera, nie wierzył w nagłą zmianę zdania i uświadomienia sobie, że poza najmłodszym bratem nie ma nikogo. Że na tym padole łez byli tylko oni. Sami. Kompletnie sami, zdani na siebie. A pomimo wszystko w ich oczach ukrywała się niewypowiedziana obietnica zabicia tego drugiego. Niczym klątwa ciążyła im na barkach, wyniszczając od środka.
Nie odpowiedział zbliżającemu się kelnerowi. Uznał jego pytanie za idiotyczne, a dalszą część zdania za żenującą pomyłkę. Odsunął od siebie talerz, widocznie tracąc resztki apetytu. Pochwycił w dłoń swoja szklankę z wodą i upił z niej łyka.
- Od jak dawna puszczasz za mną swoje psy? – zapytał, patrząc mu w oczy. Dawno pozbył się jakikolwiek emocji, które mógłby wskazywać na jego słabości.
Ale on je znał.
Czytał z niego jak z otwartej księgi, co było jeszcze trudniejszym zadaniem. Maskowanie i kamuflaż, dziedzina, którą w Desperacji opanował do perfekcji – oczywiście, bez skutków ubocznych się nie obyło – lecz czy w interakcjach międzyludzkich był takim mistrzem, tego już nie był pewien.
- I jaką pozycję zajmuję w twojej chorej grze, Sonny? – zapytał. Musiałby nie znać swojego brata, aby nie domyślać się, że to spotkanie nie było przypadkowe. Howard zawsze wszystko starannie planował. Każdy najdrobniejszy szczegół. Trzymał się starej sentencji: przyjaciół miej blisko, wrogów jeszcze bliżej – a że tych drugich posiadał bardzo sporo, musiał mieć opracowane plany awaryjne, gdyby nagle tamci zaczęli kombinować.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 18.04.15 23:28  •  Restauracja "Oishii" Empty Re: Restauracja "Oishii"
Sonny podążył leniwie wzrokiem za kelnerem, widząc jak ten podchodzi do stolika na drugim końcu lokalu i kolejną dwójkę "częstuje" świeczką.  Kiedy padło kolejne stwierdzenie Vidana, obrócił mozolnie głowę w jego kierunku, przekrzywiając ją by uważniej mu się przyjrzeć.
Jesteśmy.  Jesteś zdolny do wszystkiego, zdolny do zniszczeń, zdolny do rzeczy, których zwyczajni ludzie nie zrobią. Jesteś potworem Vidan. Czy to ci się podoba czy nie, sam wybrałeś tą drogę i  nadal nią podążasz — uśmiech znikł, a twarz nabrała dość poważnego wyrazu. Widać było, że zastanawiał się nad wypowiedzią Vidana. Był człowiekiem to fakt, w przeciwieństwie do swojego młodszego brata miał przed sobą może jeszcze z około czterdzieści lat życia, biorąc pod uwagę średnią umieralność mężczyzn. Młodszy Hawkins miał tego czasu siedem razy więcej. — Musiałeś dołączyć do Łowców i stać się nimi z obawy przed śmiercią czy byłeś na tyle żądny zdolności, które były ceną wszczepiania tej obrzydliwej pijawki?
Oczy Howarda pociemniały wpatrując w szkarłatne tęczówki towarzysza. Te pytanie dręczyło go już od lat i nigdy nie potrafił znaleźć na nie odpowiedzi. Vidan od najmłodszych lat był dzieckiem samodzielnym i  dość odosobnionym typem człowieka. Wolał siedzieć sam, niż przesiadywać w większym gronie, od którego w każdy możliwy sposób próbował się wyplątać. Rodzinne spotkania przeżywał z niezadowoleniem i grymasem na twarzy przez cały boży dzień. Uśmiech na nowo pojawił się na jego ustach.
Noo taak — zaczął jakby naglę coś zrozumiał. Zamknął oczy uśmiechając się szeroko, a jego jeden kieł z rzędu białych zębów zahaczył o dolną wargę. Przez chwilę wyglądał jak potomek wilka. — Wy wszyscy myślicie tylko by pozostać przy życiu — otworzył oczy i  opuścił  wzrok dalej rozbawiony. Pokręcił głową i spojrzał na niego z zawodem w oczach. —Tylko by pozostać przy życiu. To takie nudne — zauważył z goryczą w głosie.
Tylko pozostawanie. Pozostawanie żywym. Nic więcej. Wszyscy zrobili sobie z życia bożyszcze i  czczą ją w sposób absolutny. Dla życia, pozostania żywym, ludzie potrafią poświęcić wszystko, nawet życie innych. Wszyscy są tacy przewidywalni.
Kiedy tylko usłyszał wzmiankę o jego obserwacji ożywił się nieco. Obrócił po raz kolejny wykałaczkę w palcach.
Cóż — zamyślił się, teatralnie marszcząc brwi i na chwilę obracając głowę w stronę okna — Trochę już minęło, ale opłaciło się — tu spojrzał na niego z wyrazem zadowolenia na twarzy — Zaczęło mi się już trochę nudzić, pojawiłeś się ty i wszystko wróci na swoje miejsce
Przybliżył wykałaczkę do świeczki, uśmiech momentalnie mu się poszerzył. Ze spokojem i zainteresowaniem patrzał jak ogień pochłania końcówkę lichego drewna.
Chce z tobą zagrać. W naszą grę — Howard przesunął się w stronę brata, a jego wzrok przybrał znowu tajemniczy i szaleńczo niepokojący wyraz — Ostatnią — zaakcentował i odsunął wykałaczkę od ognią świeczki by spojrzeć jak płomień powoli pochłania kolejne minimetry drewna.


Ostatnio zmieniony przez Sonny dnia 19.04.15 18:20, w całości zmieniany 1 raz
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 19.04.15 11:03  •  Restauracja "Oishii" Empty Re: Restauracja "Oishii"
Siedział nawet nie drżąc o milimetr, chociaż ręka aż go świerzbiła, aby szarpnąć za nóż przy pasku i wbić mu go prosto w pierś. I dopiero w tym momencie, kiedy Sonny porównał go do potwora, poczuł dziwne kucie, że ten psychopata może mieć rację. Walczył ze wszystkich sił, nie chcąc być podobnym do niego, a w ostateczności okazuje się, że bliżej mu niż dalej.
- Nastały czasy, gdzie potwory spod łóżek przybierają ludzki kształt – powiedział dokładnie dobierając słowa, które w ostateczności jednocześnie zaprzeczały i potwierdzały słowa starszego Hawkinsa. To przerażające, jak faktycznie, mieli coś więcej ze sobą wspólnego. Vidan nie chciał się do tego przyznać, bronił się rekami i nogami nie pozwalając własnej świadomości na chociażby chwilę jakiejkolwiek wątpliwości i poparcia jego słów. Nie mogli być tacy sami. Nie byli.
Czemu dołączył do Łowców? To prostsze niż Sonny’emu się wydawało. Ale co on mógł wiedzieć. Nigdy nie był obecny w jego życiu. Tak naprawdę, niewiele go znał.
- Zawodzisz mnie, Sonny. Sądziłem, że lepiej odrobiłeś lekcje – Spojrzał na niego i dopiero teraz cień uśmiechu przeciął, jak dotąd spokojną twarz mężczyzny. Widocznie rozbawiło go to  pytanie i brak wiedzy najstarszego z Hawskinsów na temat jego przystąpienia do rebeliantów.
-  Dlaczego dołączyłem do Łowców? I to przez tyle lat Cię tak trapiło? – chrząknął, kręcąc głową i odwrócił spokojnie wzrok od twarzy brata. Postawił z cichym brzdękiem szklankę na blat stołu i wyjrzał za okno dostrzegając mijające knajpę sylwetki. Dawno zapomniał o swoich powodach, skupiając na obecnych celach. Rzadko, kiedy wracał myślami do tamtych dni, kiedy jako nowicjusz przystąpił do bolesnego rytuału, który mógł się dla niego zakończyć w bardzo szybki sposób.
-  Pamiętasz, jak ty i Ralph wynieśliście się z domu, kiedy tylko ukończyliście pełnoletniość? – zapytał, dając mu fałszywą chwilę na odpowiedź, do której i tak go nie dopuścił.  Ponownie wrócił na niego spojrzeniem, z którego trudno było odczytać jakiekolwiek uczucia.- Zostałem wtedy sam. Z całej trójki. Pupilek ojca zniknął mu z oczu – Tu zerknął sugestywnie na brata.- A Ralph, nie wpadał już tak często, jak dawniej. Zostałem mu jedynie ja. Najbardziej uparty i nie znoszący rozkazów dzieciak, który stawiał mu opór za każdym razem, kiedy mnie ściągał o czwartej rano z łóżka i musztrował. Szkolił mnie i trenował, wpajając te wszystkie bzdety, którymi kiedyś karmił ciebie. Ale wiesz co? Ja nie jestem taki jak ty. Nie byłem, jak plastelina, którą można było modelować w ręce, jak się tylko podobało. Byłem twardy, ciężki do obróbki. A ojciec nienawidził sprzeciwów. Tłukł mi do głowy o ochronie państwa, o tym, że władza tak wiele robi dla dobra ludzi, brzmi znajomo? Sonny? – zapytał z kpiną w głosie.
Nie. Vidan nie użalał się nad sobą. Przedstawiał bratu jasne powody, dla których wolał umrzeć dając sobie wszczepić zabójczego robaka, niż stać się kimś kogo nie poznałby rano w lustrze. Nie chciał być odbiciem Howarda.  
- Czemu  wolałem wszczepić sobie robaka i móc przez to zginąć? To proste. Nawet zbyt proste, jak dla ciebie – parsknął ironicznie, jakby w tym momencie chciał przerwać.- Nastały czasy, w których piekło w domu wspominam, jako urlop wypoczynkowy. A wszystko dzięki władzy i jej destrukcyjnym ideologiom, które ty spijałeś z ich kłamliwych ust – chrypnął z pogardą i z niesmakiem wypowiadając te wszystkie słowa.
Dał sobie dłuższą chwilę na uspokojenie mimo iż wcale nie wyglądał na zdenerwowanego. Ten czas miał być również dla Sonny’ego. Powinien sobie przeanalizować kilka rzeczy i spojrzeć na pewne sprawy całkiem innym okiem. W końcu był dobrym obserwatorem, strategiem. Nie pozostawi tego bez echa, bez żadnej głębszej refleksji. Nie oczekiwał po nim wiele, ale doskonale zdawał sobie sprawę, jak jego słowa wyryją na nim piętno.
- Zagrać w ostatnią grę? A co, umierasz? – zakpił, skupiając na krótki ułamek sekundy wzrok na pochłaniającej wykałaczkę ogień. -  Długo ci zajęło szukanie mnie. Tęsknota wzięła górę? – Teraz to on nachylił się nad stołem niebezpiecznie igrając z ciemnymi oczami brata. Może faktycznie nie byli tak różni od siebie.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 19.04.15 16:08  •  Restauracja "Oishii" Empty Re: Restauracja "Oishii"
W panującej przez moment ciszy zdążył przypałętać się kelner. Z pełnym spokojem postawił filiżankę z zamówioną herbatą przed twarzą Sonnego, który nie wzruszony tym gestem nadal opierał się przedramionami o blat stołu. Widać było, ze wzrok młodzieńca przez moment zatrzymał się na palącym nikle płomieniu u szcytu wykałaczki. Otworzył usta, by coś powiedzieć jednak w ostatecznym finale pozostawił to bez komentarza. Zabrał talerz z niedojedzonymi resztkami Vidana i osunął się w głąb lokalu.
Vidan — jęknął — Nie było dla mnie żadną zagadką, że dołączyłeś do Łowców ale, fakt że stałeś się jednym z nich — sprostował wciąż przyglądając się palącemu drewnu. Westchnął z emfazą jakby nagle dopadło go zmęczenie. Podniósł wzrok na twarz Vidana, który w tej jednej chwili zmniejszył dystans między nimi.  — Zawsze lubiłeś być tym innym — zaczął wywracając oczami by zaraz zmienić ton głosu na gruby i gardłowy by z wyższością zaakcentować kolejną uwagę:  — Tym który ma swoje zdanie, który nie podporządkowywał się nikomu, bla bla bla, to już wiemy — zgasił palącą się wykałaczkę i w pół spaloną wsunął  w miękki wosk do tej okrągłej, którą "poczęstował" ich kelner — Zawsze byłeś buntownikiem i buntownikiem zostałeś aż do dzisiaj. Najlepiej wychodziło ci sprzeciwiać się każdemu i wszystkiemu, by tylko udowodnić swoją rację.  Ale łowca? Aż tak mnie nienawidziłeś, że musiałeś pozbyć się resztek człowieczeństwa, mały Vidanie? — zaśmiał się.
Vidan musiał naprawdę chcieć pozbyć się jakichkolwiek powiązań ze starszym Hawkinsem, że postanowił zrobić coś tak radykalnego. Zrezygnować z bycia człowiekiem i całym sobą oddać się w łaski rasy, która pochłonęła go i wyforowała na kompletnie inną postać. Jego oczy nie przypominały ani trochę jego jasnych niebieskich oczu, które kiedyś każdego dnia patrzyły na niego z obojętnością i dystansem. Te były obce, zimne i pozbawione człowieczeństwa, tak jakby za nimi kryła się kompletna nicość. Fakt faktem, kiedy Howard opuścił dom, nie zawitał do niego ani razu. Postanowił zostawić przeszłość za sobą. Pozwolił się wykreować ojcu na kogoś kim chciałby był już od najmłodszych lat. Udało mu się, choć  nigdy nie przyznałby się do tego jak wyglądało jego życie dopóki na świat nie przyszedł Ralph a dwa lata później Vidan. Chciał zostawić to za grubą kreską i tak zrobił. Usunął z pamięci tamte chwile, chowając je głęboko w głowie i zamykając na wyimaginowany klucz na długie lata. Vidan na nowo postanowił mu o tym przypomnieć.    
Sonny sięgnął po filiżankę i upił z niej łyk. Spojrzał w jej wnętrze marszcząc brwi. Oblizał usta podwijać na chwilę dolną wargę.
Oj, już nie narzekaj — mruknął infantylnie i skrzywił się — Przynajmniej na coś ci się to przydało. Spójrz na siebie, teraz nie mogę się powstydzić takiego brata! —  uśmiech sam pojawił się na jego wargach.
Vidan zmężniał, widać było, że nie szczędził czasu na treningi.
Przynajmniej ojciec wykreował mi dobrego towarzysza do rozrywki — powiedział melodyjnym zadowolonym głosem upijając kolejny łyk herbaty — Z Ralphem nie było tak zabawnie. Szkoda. Ale dobra, koniec tego flirtowania.
Odłożył z charakterystycznym brekiem filiżankę na spodeczek i sięgnął po kolejną wykałaczkę.
Nie długo - odparł banalnie — Liczyłem, że znajdziesz mnie pierwszy, ale  w twoim przypadku mogłoby to trochę potrwać. Nikt nigdy do mnie nie dotarł i nigdy nikt nie dotrze.  Ty doszedłeś najbliżej - stoisz na mojej drodze — patrzał na niego arogancko z nonszalanckim uśmiechem na twarzy — Czy umieram? — zastanowił się chwilę — Nie sądzę, ale dziękuje za troskę. Sam wiesz, że pojedynek wygrywa tylko jeden z rozgrywających — Sonny sięgnął kolejny raz do płomienia świecy i zapalił kolejną wykałaczkę — W ogniu nie ma nic złego... o ile się do niego za bardzo nie przybliży — Howard tym razem mówił wolno i dość melancholijnie jak na jego wcześniejsze pełne "entuzjazmu" wypowiedzi. Płomień szybko pochłaniał kolejne minimetry odległości dzielącej go od  chudych palców Howarda. Kiedy pojawił się tuż przy jego skórze, muskając jej powierzchnie, nie zgasił go. Tą wykałaczkę wbił nim zdążyła wypalić się do cna tuż obok drugiej wypalonej tylko do połowy. Odsunął ręce na boki kończąc swój teatrzyk z szaleńczym wyrazem twarzy, bowiem przedstawił wynik starcia, które obydwoje mieli przed sobą.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 19.04.15 22:49  •  Restauracja "Oishii" Empty Re: Restauracja "Oishii"
Chciał mu przypomnieć o tym wszystkim. Miał na celu odświeżenie mu pamięci, aby chociaż trochę sięgnął wspomnieniami wstecz i choć raz spojrzał na całą sprawę z jego perspektywy. W końcu ojciec fundował im to samo. Jedynie Ralph, jako środkowe dziecko, udało się uchronić przed fanatyzmem staruszka, który jako emerytowany wojskowy uważał rząd za swojego boga, za guru.
- Chyba wyjaśniłem ci dostatecznie jasno, dlaczego się nim stałem, a nie dlaczego do nich dołączyłem. Chociaż dołączenie równa się ze staniem, łącz fakty, Howard. Podobno myślenie to przyszłość. – Siadł na swoje miejsce, uznając, że koniec odstawiania szopki. Słuchał go uważnie, jednak nie spodziewał się usłyszeć rzeczy, które mogłyby go zadziwić. Co on mógł o nim wiedzieć? Wyszedł z domu i zamknął za sobą wszystkie drzwi, kiedy Vidan był jeszcze dzieckiem. Sonny nigdy nie poświęcał mu ani czasu, ani uwagi. Nie miał z nim żadnych konkretnych wspomnień poza tymi, w których był wrednym starszym bratem, który chyba od początku jego urodzenie go nie lubił. Tak go spostrzegał jako dziesięciolatek. I od tego momentu niewiele się zmieniło. Może jedynie pojęcia określające toksyczną i dość destrukcyjną relacje braterską, którą Sonny na własne życzenie sam zniszczył.
- Sonny, świat nigdy nie kręcił się tylko wokół ciebie. Moje przystąpienie do Łowców nie miało z tobą nic wspólnego. Wstąpiłem do nich dwa lata później, zaraz po Ralphie. A wspomnienie o tobie było niczym niewidoczny kurz na ramieniu aż do dnia, kiedy zabiłeś naszego brata – podkreślił ostatnie słowo z mocnym naciskiem. Nie mógł uwierzyć, że Howard był na tyle zdemoralizowany, że dla zabawy pozbył się najbliższych, a pamięć o nich traktował jak zwykłe przeszkadzające mu w życiorysie kubły na śmieci. Nie sądził, że po tylu latach tak bardzo rozczaruje się nim. Nie przypuszczał, że jego brat tak zobojętniał, dlatego też chłodny wzrok Vidana wcale nie był tutaj żadnym zaskoczeniem. Zimne, pozbawione ciepła oczy patrzyły na niego z dziwnym rozczarowaniem i żalem. Czyżby naprawdę chciał usłyszeć naiwną bajkę o tym, że śmierć Ralpha była wypadkiem? Chyba tak. Jednak w obecnej sytuacji wszystkie gorzkie słowa jakimi dostał w twarz od Sonny’ego uświadamiały mu, że odebranie mu życia nie będzie tak egzystencjalnie ciężkie, jak się to wydawało na samym początku.
- Tak chwal się w siedzibie S.SPEC, że znasz jakiegoś Łowcę z chęcią zobaczę jak wisisz powieszony za jaja jako flaga – zakpił z przeuroczym uśmiechem na ustach. - Ralph nie wiedział, że został uwikłany w twoją grę – spoważniał. Widocznie miał mu zamiar powiedzieć coś ważnego.
- Ralph nie chciał z tobą w ogóle walczyć. Do samego końca uważał cię za starszego brata, a ty go zabiłeś. Zabiłeś jak psa. Zwykłego kundla, który nawet nie zasługuje na pochówek! – podniósł głos. Widocznie nie tylko w oczach skrywał wiele żalu do Howarda. Wiedział, że do niego nic nie dotrze, że to wszystko bez celowe. Próbował. Sonny sam dawno przestał być człowiekiem. Jednak Vidan nie zamierzał zakończyć tego spotkania na podjęciu wyzwania. Nie zamierzał dawać mu tego, po co przyszedł. Nie od razu.
- Wyrzekłeś się wszystkiego. Zapomniałeś o wszystkich. A on jedyny w ciebie wierzył. Jak nisko trzeba upaść, aby zabić własnego brata? Jesteś z siebie dumny? Dumny z tego, że to ty straciłeś człowieczeństwo? – zapytał, podnosząc się wolno i nachylając nad stołem. Chrypiał niskim, gardłowym głosem, w którym nie krył swojego gniewu. Widocznie dla niego sprawa nie została zakończona. To był dopiero początek. Przygotowywał się do tego starcia od bardzo długa. Dla niego nie było odwrotu. Ta droga dawno zatarła się, pokazując jedyny kierunek – ku przodowi.
- Stoję na twojej drodze? To mnie także z niej usuń. Tylko to potrafisz robić. Tańcz niczym marionetka, która spełnia rozkazy od górne. Tańcz i wtedy ja połamie ci nogi – syknął zjadliwie. - Chcesz zabawy? Dostaniesz jej w najlepszym i najbardziej wybuchowym wydaniu. I będzie to twoja ostatnia gra – szepnął cicho, wyciągając krótki nóż, który nagle wbił między rozsunięte palce ręki brata. Nawet nie musiał patrzeć w dół, aby wiedzieć, że nie spudłował. Zrobił to celowo. Jawnie dając mu znać, gdzie ma jego urojone pomysły. Bez słowa wstał. Zarzucił na siebie krótki płaszcz, spoglądając przelotnie na Howarda. Ich drogi się rozeszły, tym razem na dobre. Głośno wypowiedzieli, to co dawniej było zwykłym domysłem, pragnieniem. Przerodziło się namacalny czyn, który miał nawet swoją datę.
- Zapłać za mnie – powiedział, mijając go i wychodząc z lokalu prosto na rześkie powietrze. To nie tak miało wyglądać. Nie tak planował ich pierwsze spotkanie.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 20.04.15 18:24  •  Restauracja "Oishii" Empty Re: Restauracja "Oishii"
Kiedy tylko brzęk ostrza utkwił miedzy szczupłymi i kościstymi palcami Howarda, ten podniósł wzrok z niezadowolonym wyrazem na twarzy, choć spodziewał się wszystkich tych słów, które zdążyły paść w ostatnich minutach. Vidan i Raplh myśleli, że po dołączeniu do Łowców nie sprowokują go do zareagowania? Jacy naiwni musieli być, by sądzić, że przy byle jakiej konfrontacji dwóch najbardziej nienawidzących się grup będą w stanie się oszczędzić. Jezu. I, że niby staną naprzeciw siebie pokiwają do siebie głowami i zaproszą się na herbatę? Życie to nie bajka w której bywają happy endy. To wojna. To rywalizacja. Nasz wybór leży w tym po której stronie się stanie staniemy, każda droga ma swoje konsekwencje. Ralph powinien być świadom, że kiedyś przyjdzie czas na niego i tego powinien być świadom również Vidan. Jego brat wybrał ścieżkę, która krzyżowała się z jego drogą którą wybrał i dumnie podążał z uniesioną głową.
Może i Sonny był przykładem osoby, którą pochłonęła ciemność, bo pochłonęła właściwie już od najmłodszych lat i nie wielu z jego "bliskiego" grona mogło się o tym domyślić. Zawsze myślał oraz analizował i to spowodowało, że poczuł wyższość nad innymi. Czuł się jak pan, który może beznamiętnie odbierać życie innym, igrać z losem.  Wszystko, całe jego życie było jego wytworem, planem, który wykreował od najmłodszych lat. Dlatego tak uparcie się go trzymał.
Howard nie odezwał się do momentu aż Vidan nie opuścił lokalu. Jego brat zawsze musiał mieć ostanie słowo. Przez całą rozmowę widział, że w jego szkarłatnych oczach płonęła nienawiść, którą rozjuszył do maksymalnego stopnia.  Był na tyle wściekły, że powstrzymywał się od zadania mu bólu. Prawdopodobnie wolał wyjść niż zrobić coś głupiego, co było dość rozsądnym posunięciem.
Starszy brat podążył za nim obojętnym wzrokiem widząc jego sylwetkę już za ogromnymi szklanymi drzwiami.
Myślałem, że będzie gorzej — odezwał się znajomy głos.
Mój braciszek jest zdolny do wszystkiego, przydałoby mu się teraz trochę melisy, szkoda, że mu jej nie podałeś — odparł, tylko okratkiem spojrzał na kelnera, który właśnie zabierał pozostałości ze stołu.
Sonny wstał z krzesła i wsunął w jego kieszeń mały pliczek pieniędzy. Przez moment oboje spojrzeli na siebie wymownym wzorkiem, jednak żaden z nich nie odezwał się słowem. Howard minął chłopaka ruszając wolno w stronę wyjścia. Oblizał dolną wargę z wyraźnym zadowoleniem na twarzy i pchnął drzwi, które otworzyły się szeroko na oścież. Sonny bezceremonialnie wsunął dłonie w kieszenie spodni idąc pewnym siebie ale i jednocześnie spokojnym krokiem. Jedną ręką wyciągnął swojego HTC.


    "Do zobaczenia wkrótce
    Restauracja "Oishii" 2v0k2lyHH"


Wysłał SMSa na numer Vidana i spoglądnął przed siebie; uśmiech nadal tryumfował na jego ustach. Jego plan sie powiódł.

[zt x2]
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 1 z 2 1, 2  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach