Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: M3 :: Centrum


Strona 1 z 2 1, 2  Next

Go down

Pisanie 13.02.20 10:21  •  Klinika Rembrandta Minamino Empty Klinika Rembrandta Minamino
KLINIKA REMBRANDTA


Pięknie zdobiona klinika, skąpana w odcieniach niebieskości, szarości, czerni i bieli. Sterylny wygląd przyprawia o dreszcze niejedną osobę odwiedzającą tę praktykę, ale nie ma się czego bać! W końcu obsługa jest bardzo miła! Prawda..? Prawda?

Stosunkowo krótki korytarz dzieli recepcja przy której zazwyczaj nie siedzi nikt poza Rembrandtem. W rzeczywistości nie pracuje tutaj nikt poza nim, choć czasami myśli o tym, czy nie zatrudnić kogoś do pomocy. W końcu czasami się przepracowuje. Znajdziecie tutaj nie tylko pomoc w przypadku złamań, ran otwartych, czy najzwyklejszych siniaków! W końcu nasz doktorek słynie z tego, że jest specem od protez, implantów i innych pierdół potrzebnych w dzisiejszych czasach, więc nie trać głowy, gdy stracisz rękę! Możesz ją tutaj wymienić... W sensie rękę, bo z głową byłby problem.


                                         
Rembrandt
Mieszkaniec M-3
Rembrandt
Mieszkaniec M-3
 
 
 

GODNOŚĆ :
Arthur Rembrandt Minamino


Powrót do góry Go down

Pisanie 14.02.20 12:48  •  Klinika Rembrandta Minamino Empty Re: Klinika Rembrandta Minamino
Drzwi kliniki otworzyły się szeroko, wpuszczając do środka nieco chłodnego powietrza. Oczywiście za sprawą wchodzącej kobiety. Wiatr nie był na tyle mocny, by dostać się do wewnątrz, a wszelkie byty niematerialne...Jakby to ująć, raczej mało kto wierzył w ich faktycznie istnienie, pomimo tylu odmienności od wcześniejszego życia, którego nigdy nie mieli prawa zaznać. W każdym razie; wspomniana brunetka szybkim, pewnym krokiem podeszła do recepcji. Miała tu parę spraw do załatwienia, a przede wszystkim chciała znów go zobaczyć. Tego mężczyznę, który lata temu uratował jej ukochanego psa, Leviatana. Zawdzięczała mu wiele i cholernie szanowała, a jednocześnie czuła pewien ból w głębi, na to, co doświadczył. Szczerze było jej przykro, choć nigdy nie powiedziała tego wprost. Wolała spędzać z nim czas, rozmawiać, niż powtarzać w kółko "ale Ty biedny". Nie każdy chciałby kogoś nad sobą w takiej sytuacji, czując jakby całe otoczenie litowało się nad nim. Letycja idealnie rozumiała to. Zresztą, nigdy nie powiedziałaby, że była dla Arthura kimś więcej od dobrej koleżanki, z którą mógł spędzić trochę czasu w pracy na rozmowach czy praktycznym szkoleniu. Uważała go za człowieka, który na ogół miał przyjazne stosunki ze wszystkimi. Przynajmniej tak to odczuwała i nie była pewna co do ich relacji, szczególnie teraz. Naprawdę lubiła go i chciała w jakiś sposób zaopiekować się nim. Udobruchać, pokazać, że to jeszcze nie koniec i może zmienić swoje życie na lepsze. Aczkolwiek, nie przyszła tu tylko dla wspominek. Ważniejsze sprawy nie mogły czekać w nieskończoność, choć...tak, to była jedna z przykrywek dla spotkania z nim.
  Nigdzie nie dostrzegała Rembrandta, jakby gdzieś rozpłynął się w powietrze. Jak na złość. Nie pozostało nic innego, od oparcia się o jasną ścianę, swoją drogą niezwykle przypominającą swym odcieniem korytarze koszar, czekając na przybycie specjalisty w swoim fachu. Domyślała się, że słyszał jej wejście i lada moment zjawi się, lecz i tak krzyknęła, na wszelki wypadek.
Rembrandt! — Znajomy głos rozniósł się echem po pomieszczeniu, sprawiając, że czuła się dość osobliwie.
  Kiedy Arthur pojawi się, jego oczom ukaże się nie kto inny, a ta na pozór drobniej budowy kobieta, którą miał okazję szkolić za czasów jego świetności. Letycja Argus odziana była w czarną koszulę na długi rękaw, ciemne spodnie i...cóż, niemal jak zawsze, ciężkie wojskowe buty.  Przyglądając się jej można było stwierdzić, że zmieniła się pod wieloma względami od ostatniego spotkania. Rysy twarzy nieco wyostrzały, oczy wpatrywały się z pełnym spokojem, a sama postawa żołnierza emanowała pewnością siebie. Druga kwestia mogła być po części spotęgowana faktem powagi towarzyszącej Letycji, podkreślająca przybycie w ważniejszych sprawach od ploteczek przy kawusi. Choć i kawą by nie wzgardziła, to swoją drogą. Może przyjście z zadaniem dla niego otworzy go trochę do rozmowy. Do tego wszystkiego można było dodać obszerną, bez wątpienia świeżą bliznę przechodzącą przez dolną wargę. Właściwie nawet nie bliznę, a gojącą się ranę na delikatnie opuchniętej wardze. Niemniej na widok starego znajomego, na jej usta wszedł delikatny uśmiech.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 15.02.20 15:37  •  Klinika Rembrandta Minamino Empty Re: Klinika Rembrandta Minamino
Jakem świat długi i szeroki, tak zawód medyka nigdy nie zginie tak samo, jak i medycyna sama w sobie, bo na świecie zawsze znajdzie się ktoś, kto będzie potrzebować pomocy. Czy to uśmierzenie bólu, załatanie po dźgnięciu nożem, czy też zastąpienie urwanej kończyny. Zawsze. Ktoś. Potrzebuje. Pomocy.

Czasem bywa i tak, że sam medyk potrzebuje takowej pomocy. Rembrandt jest na pewno jednym z nich. Nie bez powodu pracuje nad ulepszeniami swoich protez. Być może kiedyś dojdzie i do tego, że uda mu się przenieść całość odczuć do takich protez i wyjdzie na to, że człowiek wcale nie będzie potrzebować swojego słabego, kruchego ciała, aby go nosić. Pięknym by było, gdyby ludzie mogli przenieść się do niezniszczalnych mas, dzięki którym żyliby wiecznie. Choć wizja ta piękną jest, ma swoje paskudne oblicze. A jakie jest to oblicze zapytacie..?

To bardzo proste. Jest nim człowiek w swojej czystej postaci. Istota dążąca od zarania dziejów do samozagłady i unicestwienia swoich pobratymców. Nie z racji tego, że zagrażamy sobie swoją obecnością, a bardziej z przyziemnej i płaskiej potrzeby wyrządzania sobie krzywdy, i pokazania, że nasze istnienie ma sens. W końcu trzeba odcisnąć i swoją łapę na karcie historii, prawda? Żenada…

Nadal młody Arthur usłyszał wołanie kobiecego głosu. Wyrwało go to nieco z jego letargu, rozmyślań nad kolejnym projektem, co jednak było normą, bo co jakiś czas odwiedzał go ktoś potrzebujący. On, jak to on, nie miał z tym problemu. W końcu po to tutaj był. Aby nieść pomoc innym. Powyłączał zatem wszystkie monitory, chowając je w blat jednym ruchem, podniósł swój wyćwiczony zadek z obrotowego krzesełka i ruszył w stronę recepcji, wyłaniając się z ciemnego gabinetu.

Znajoma twarz, co..?

- Ach… Witaj, Letycja, co Cię do mnie sprowadza? - zapytał od razu bezpardonowo, sugerując i pokazując wręcz, że wie, że raczej bez powodu nie zjawiłaby się w jego klinice. Od razu zauważył świeżą bliznę na jej ustach. Dziwne… A zarazem i normalne, że wojak ma co rusz nowe blizny, rany, sińce… Śmierć przed oczami.

- Co tam u twojej psinki? Wszystko w porządku? - dopytał, bo przecież to ich połączyło, prawda? Uratowanie biednego zwierzęcia przed marnym losem - Chcesz kawy? Na pewno chcesz… Zawsze chcesz, więc już idę, przyniosę od razu… Tak, tak… Przyniosę - nie dał jej odpowiedzieć na pytanie. Nie tylko na to, ale i na poprzednie. Wiedział, że odpowie mu, jak tylko wróci ze świeżo zrobionym napojem. Ach… Cholera. Uzależniający zapach i smak nigdy od niego nie odchodzi. W końcu gdyby nie kawa to dawno spałby za biurkiem. Który dziś mamy? Nieważne. To nie ma znaczenia.

Nie minęło 40 sekund, a mężczyzna szedł już z dwoma kubkami kawy. Wybacz, nie mam filiżanek, hrabino. Postawił jeden na blacie recepcji, pokazując oczami, że ten należy do Letycji i skinął głową w geście zezwolenia na odpowiedź na wszystkie pytania. On sam stojąc nadal trochę dalej od kobiety, bardziej po wewnętrznej stronie biurka, zaczął wertować kartki w poszukiwaniu zaprojektowanej wcześniej protezy ręki dla jednego z weteranów.
                                         
Rembrandt
Mieszkaniec M-3
Rembrandt
Mieszkaniec M-3
 
 
 

GODNOŚĆ :
Arthur Rembrandt Minamino


Powrót do góry Go down

Pisanie 15.02.20 23:00  •  Klinika Rembrandta Minamino Empty Re: Klinika Rembrandta Minamino
Chciałaby, oj chciałaby mieć możliwość faktycznego udzielenia pomocy osobom, na których jej w pewien sposób zależało. Gdyby uchronienie ich przed cierpieniem było takie łatwe, już dawno miałaby o niebo lżej, pomimo ciężkiego zawodu. Zmartwienia, czy to o bliskich, współpracowników czy o psa - każde z nich potrafiło doprowadzić człowieka do białej gorączki. Zadręczanie się tym było najgorszym z możliwych rozwiązań i doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Aczkolwiek odmienienie życia ludziom, którzy utracili wszystko, stanowiło koszmarnie ciężki problem. A Letycja chciała pomóc pewnemu osobnikowi z jego przeszłością. Coś czuła, że będzie ją to kosztować sporo poświęcenia.
Rzecz jasna, odpowiedzieć nie zdążyła. Nawet nie próbowała, widząc z jakim pośpiechem i pewnego rodzaju roztarganieniem wypowiadał kolejne słowa. Jedynie skinęła potwierdzająco głową na wzmiankę o kawie. Nigdy jej nie odmawiała. Ten cudowny smak stawiał ją na nogi każdego dnia i bez tego potrafiła chodzić w otępieniu niczym trup. Taki żywy, jeszcze ciepły. Uzależnienie dawało się we znaki. Czasami zastanawiała się nad rzuceniem nawyku. Jednakże po pewnym czasie stwierdziła, że takowa próba zrobi jej na złość i nic dobrego z tego nie wyniknie.
Właściwie nie musiała długo czekać. Ledwo zdążyła odprowadzić go wzrokiem, okazyjnie wpatrując się w ściany oraz biurko. Wbrew pozorom wcale nie przeszkadzały jej kubki, nawet je preferowała. O w wiele wygodniejsze, w dodatku mieściły więcej napoju.
Niemal natychmiast dopadła się do wskazanego naczynia, podnosząc ostrożnie z blatu. Przyłożyła je do ust, wdychając cudowny, hipnotyzujący aromat.
Nektar bogów... Nie mogło tego zabraknąć u Ciebie — parsknęła pod nosem, zadowolona z możliwości chwili relaksu. Westchnienie z przymkniętymi oczami bez wątpienia to podkreślało. Co prawda było to chwilowe uczucie, ale jednak. Zanim zaczęła odpowiadać, przyjrzała się chwilę poczynaniom gospodarza. Zaciekawiona postanowiła później zapytać jak tam sobie radzi z pracą. Być może potrzebował dodatkowej pary rąk?
Jak najbardziej! Cieszę się, że pytasz. Leviatan jest w pełni sił. Ostatnio poznał nowego kolegę. Żebyś ich widział... Wiesz co? Myślę, że z chęcią by Cię zobaczył. Co Ty na to? Nie daj się prosić. — Obdarzyła mężczyznę wdzięcznym uśmiechem, choć nie była pewna, czy go w ogóle widział. Podmuchała w tafle kawy, upijając niewielki łyk gorącego napoju. Myślami na chwilę wróciła do wspomnień. Naprawdę nie wiedziała, co by zrobiła, gdyby nie Arthur. Słowami nie dało się wyrazić tej wdzięczności.
Jesteś strasznie zapracowany, jak widzę. Czyżby klienci nie dawali chwili wytchnienia? Odłóż to na moment.— Zauważyła bystro, ruchem głowy wskazujący na wszelkie karty i dokumenty. — Tylko na chwilę. Opowiedz mi jak w pracy. Dawno się nie widzieliśmy, wielka szkoda. Wybacz... Ostatnio sporo się działo, rozumiesz. . — Zaczęła tematem kliniki, wiedząc, że pytanie o życie prywatne było zgubne i mogło doprowadzić do zamknięcia się na rozmowę.
Ostatecznie, popijając i wsłuchując się w odpowiedzi, postanowiła odpowiedzieć na pierwsze pytanie. Wolną ręką delikatnie dotknęła wargi, czekając, aż zwróci na ten gest uwagę.
Na szczęście nie chodzi o psinę. Powiedzmy, że potrzebuję Twojej pomocy. Parę dni temu miałam pewien wypadek, jak to w tym zawodzie bywa. Teoretycznie wszystko było na miejscu, ale od wczoraj widocznie napuchła i... Hmm, jakby to ująć, obawiam się o możliwość pozostania w niej kawałku ciała obcego. Drut kolczasty. Mógłbyś to sprawdzić? Lepiej się temu przyjrzeć. Odwdzięczę się, rzecz jasna. — Mówiła spokojnie, odkładając kubek na bok. Wpatrywała się w rozmówcę, wiedząc, że zaistniała sytuacja z całą pewnością przykuje jego uwagę.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 17.02.20 8:08  •  Klinika Rembrandta Minamino Empty Re: Klinika Rembrandta Minamino
- Oczywiście, że nie mogło - odparł pod nosem. W końcu bez swojej kochanej kawusi, już dawno spałby na biurku, śliniąc przy tym wszystkie swoje notatki i projekty. Przepracowanie dawało się we znaki, ujawniając wory i sińce pod oczami, dosyć ospałą mowę i ruchy, no i tą dziwną niechęć we wszystkim, co robił. Ale jakoś nie mógł przemóc się, aby nie robić nic. Marnowanie czasu robieniem czegoś, co wydawało mu się pożytecznym stało się rutyną. Bo w końcu, gdzie był sens w tym wszystkim? Pomaganiu innym? Kierowała nim chora potrzeba zaspokajania tej dziwnej potrzeby wypełniania roli medyka miastowego za kogoś innego. Rembrandt miał tyle zgromadzonych zapasów, że mógłby i siedzieć w domu do usranej śmierci, ale coś go odpychało od tego… dziwnie pustego budynku.

Nie powinieneś być już dawno przyzwyczajony do tego, Arthur? Do tej dziwnej pustki w głowie… Jak jakaś pieprzona maszyna.

Gdy usłyszał prośbę Letycji, aby odłożyć te wszystkie papierki na bok, zapadła jakaś dziwna cisza w pomieszczeniu w którym się znajdowali, jedyne co jej wturowało to brzęczenie klimatyzatora, który jakimś cudem jeszcze działał. Ach… No i ta propozycja spotkania z Lewiatanem. Wypadałoby na nią odpowiedzieć, prawda?

- Może kiedy indziej… Niedługo wyruszam poza nasze schronienie. Przydałoby się pomóc ludziom poza miastem, nieważne, czy dotknięci są tym syfem, czy nie. Trzeba znaleźć jakieś rozwiązanie tych wszystkich problemów, a nie siedzieć tutaj, bezczynnie czekając, aż wszyscy poza murami wymrą - oj, chyba powiedziałeś za dużo, co? Sugerowałaby to twoja mina, skrzywiona w grymasie lekkiej złości na samego siebie. Nie patrzysz już na słowa i na to, co robisz od kiedy jej nie ma, a jednak boli Cię to, że upuszczasz swojej frustracji na wszystkim co robisz. Może by tak przestać? Nie… Nie. To niemożliwe. Nie można tego przestać. Prędzej zdechniesz, niż odpuścisz myśli tego, że to wina całego świata, że wasze pożegnanie było tak szybkie, tak beznamiętne i gówno warte. Gdyby nie związała się z Tobą to prawdopodobnie nadal by żyła, bo miałby kto ją zatrzymać przed wyruszeniem tam. Ty byłeś tam setki razy… Ale w eskorcie dziesiątek żołnierzy, a nie jakichś pieprzonych “uczonych”. Co za syf…

- Tutaj nic się nie dzieje. Nigdy. Kończę protezę dla jednego z weteranów. Jeśli uda mi się zrobić wszystko poprawnie to kto wie… Może wróci do służby. Ale jeszcze zostało mi sporo pracy. Wiesz, diagnostyki, dopasowanie, skorygowanie… Chcę to skończyć i mieć już spokój - kontynuował po króciutkiej chwili, jakby nic się nie stało, chcąc wyrwać tamten temat z rozmowy i wyrzucić go do śmieci

- Zajmiemy się tym. Chyba wdało się małe zakażenie. Dam Ci trochę ziółek, popsikam jednym specyfikiem i zejdzie w dwa tygodnie. Takie coś trochę się goi, no i prawdopodobnie będziesz mieć bliznę, ale to nic takiego, to tylko blizna - wskazał jej gabinet za nim, po prawej stronie, kierując jakby dłonią. Nie czekał na nią, ba, nie wziął nawet kawy. Jakoś nie miał ochoty jej pić. Może pójdzie spać? Przydałoby się uzbierać trochę sił przed misją, prawda? W końcu będzie tam całkiem sam, a pojazdu brak. Broni z resztą też… Cholera. Nie pomyślał o tym, że nie każdy będzie chciał jego pomocy. A może by tak poprosić Letycję..? Nie… To byłoby głupie. Nie możesz jej narażać. Wyniesienie broni byłoby czymś złym, czymś co może kosztować ją jej służbę albo i zdrowie. Nie ma to sensu. Może by tak… Wnieść do kogoś o pomoc? W końcu bardzo zasłużył się S-Specowi, ludzie go tam znają i może docenią jego próbę sprowadzenia nowych specjalistów w ich szeregi, no i przy okazji próbę niesienia pomocy.

Kogo Ty oszukujesz..? Przecież to się nie uda, sam o tym wiesz.

Gdy tylko zasiadła na taborecie, który jej wskazał, podniósł coś, co przypomina miniaturowy pistolecik z blatu obok, włożył w niego jakąś srebrną fiolkę i odchylił delikatnie jej głowę odsłaniając szyję
- Zaboli lekko - powiedział i przyłożył urządzenie do jej szyi - Na trzy. Raz… - nie zdążył odliczyć i nacisnął spust. Coś, co miało służyć za antybiotyki i uśmierzacz bólu działało prawie od razu. Zapomniałeś o rękawiczkach… I odkażeniu szyi, ty pacanie…
Gdy tylko usłyszał jakiś dziwny głos w głowie, złapał za buteleczkę z psikadełkiem i zaaplikował odkażacz na miejsce wkłucia.
- Wybacz, zapomniałem o tym. Dawno nie spałem, wiesz? Będę musiał się przespać zanim wyjadę. Nie będzie mnie trochę. Z tydzień, może dwa… A może trzy. Sam nie wiem - powiedział nieco zachrypniętym głosem, po czym włożył szybko rękawiczki, które też odkaził. Trzeba sobie jakoś radzić, nie?
Złapał ją za wargę, gdzie znajdował się ten drut o którym mówiła wcześniej i popsikał go odkażaczem, po czym od razu przyłożył pistolet z już inną fiolką, którą zmienił bardzo szybko, widać było, że miał wprawę. To wkłucie nie bolało, w porównaniu do tego wcześniejszego przynajmniej.
- Jak do tego doszło, że wbiłaś sobie drut akurat w wargę? Do tego… Sama go wyjmowałaś? Przynajmniej tak to wygląda. Zero wyczucia, zero wdzięku, a rana większa od średnicy przeciętnego druta. Jakiś amator Cię opatrywał? Pewnie wzięli kogoś na moje miejsce, kogoś, kto nie ma pojęcia, co robi - pokazał nieco przejęcia. Odrobina emocji zalała ton jego głosu, ale nie zmieniła tej skamieniałej twarzy i tej chorej aury monotonii, znudzenia wokół niego.
- W każdym razie, wszystko będzie już dobrze. Niedługo się zagoi i już o tym zapomnisz - dokończył szybko, zdejmując rękawiczki i odkładając wszystko na miejsce po ówczesnym oczyszczeniu.
                                         
Rembrandt
Mieszkaniec M-3
Rembrandt
Mieszkaniec M-3
 
 
 

GODNOŚĆ :
Arthur Rembrandt Minamino


Powrót do góry Go down

Pisanie 17.02.20 11:46  •  Klinika Rembrandta Minamino Empty Re: Klinika Rembrandta Minamino
Dostrzeżenie wszystkich tych oznak przemęczenia życiem nie stanowiło większego problemu. Coraz częściej sama wpatrywała się w podobny obraz ukazywany przez delikatnie popękane lustro. Ile to już rany zerwano nocki na rzecz pracy? Każdy kto znał Argus doskonale zdawał sobie sprawę z jej stopniowo postępującego pracoholizmu. Całkowite poświęcenie wojsku, coś, na co pisało się niewielu. Głównie ludzie pozbawieni rodziny i bliskich, dla których własne życie nie stanowiło czegoś wielkiego, istotnego w jakikolwiek sposób. Potrzebowała nieco rozrywki, oderwania od ponurej rzeczywistości, aczkolwiek były osoby wprawiające kobietę w świetny nastrój, pozwalający na dostrzeżenie lepszych części egzystowania. Nie można zapomnieć o Leviatanie. Najbliższy pupil, przyjaciel, za którego poświęciłaby własne życie. Zdala sobie sprawę jak łatwo mogła stracić to, co kocha, w momencie swoich pierwszych misji. Śmieszne, prawda? Jak bardzo człowiek potrafił przywiązać się do tego, co ulotne i cholernie przemijające.
Uniesienie brwi jasno mówiło o zaciekawieniu wspomnianą sprawą.

Oh, czyżbyś się gdzieś wybierał?

Niezadowolenie na twarzy mężczyzny mówiło wiele. Niestety dla niego znaczyło to drążenie tematu przez wojskową. Nie uniknie tego. Czasami powinni się wstrzymać, zastanowić się nad tym, co chce się powiedzieć. W tym przypadku, czego jeszcze gospodarz tego przybytku nie wiedział, mogło wyjść mu na dobre. O ile rzecz jasna zechce przyjąć zapłatę w formie przedstawionej przez starą znajomą
Poza tym, zainteresował ją temat wybycia poza mury miasta. Od zawsze wiedziała, że Arthur rwał się do pomocy wszystkim za wszelką cenę, więc takowa decyzja nie zaskoczyła. Zastanawiała się jedynie nad realizacją planu. Skoro już tu była, mogła doradzić parę rzeczy. Odwieść go od tej decyzji byłoby awykonalne. Do tego tematu postanowiła wrócić później, jak już będzie "po wszystkim".

Cholernie sporo przy tym pracy. Niełatwe zdanie. Wiem, że Ci się uda. Nigdy nie spotkałam kogoś tak dobrego w tym, co Ty. — Ciche westchnienie przecięło powietrze. Weterani wojenni... Cóż, być może niedługo przyjedzie jej dołączyć do tej grupy. Wtedy wolałaby mieć przy kogoś... Właściwie, wolałaby umrzeć. Zginąć na polu walki. Kompletnie nie wiedziała czym miałaby zająć się w cywilu. Brakło jej przydatnych w życiu prywatnym umiejętności. Chociaż, jakby tak spojrzeć, zawsze mogła zająć się tresurą psów. Z swoim się udało, z Kropkiem również, to czemu nie? W końcu przeszła certyfikowany kurs. Mimo wszystko to było, coś, co tylko boleśnie przypominałoby o największej stracie. Myśląc o tym odnosiła wrażenie, iż rozumie Rembrandta.  A może nie do końca?

Kolejna do kolekcji, bardziej widoczna. Nie będzie tragedii. — Potwierdziła niemal niezauważalnym ruchem głowy. To tylko blizna. Przypominająca o wydarzeniu sprzed kilku dni, ale tako blizna. Przynajmniej nic poważniejszego. Tak?

Oczywiście ruszyła we wskazanym kierunku, grzecznie siadając na taborecie. Odkąd pamiętata nie lubiła chodzić po lekarzach. Już jako dziecko dostrzegła, że zazwyczaj bolało ją bardziej od rówieśników. Zazwyczaj uważane to było za czysty przypadek - upadła mocniej, mocniej uderzyła w coś, ot. I kwestia mocniejszego doznawania przez dzieci. A potem, cóż, faktycznie okazało się, że próg bólu, wbrew temu co było oczekiwane przez jej ojca, emerytowanego pułkownika, był zaniżony. Możnaby śmiać się z tego faktu, choć dla Letycji nigdy nie było do śmiechu, dając z siebie dwa razy więcej. Wciąż pamiętała pierwsze złamanie ręki, pierwsze treningi z ojcem i szkolenie, który stopniowo hartowało jej charakter wraz z predyspozycjami. Potrafiła działać mimo rozrywającego wewnątrz bólu, kawałek po kawałku, ale...Czasami było dla niej za wiele.

Reakcje typowe dla człowieka, który został mocno ranny i dopóki nie widzi rany i nie jest jej świadomy, działa. Potem jest tylko gorzej. Nie pamiętała czy Arthur pamiętał o tym fakcie, czy w ogóle wiedział, jak mocno potrafiła odczuwać pewne rzeczy, ale pomimo bolesnego wykrzywienia twarzy, była mu wdzięczna. Brak przygotowania sprawiał, że katusze, które trzeba przetrwać przez te ułamki sekund, łagodniały i nie były aż tak przerażające. Nie poruszała głową, starając się oglądać poczynania mężczyzny. Delikatnie poruszyła ustami, wyrzucając z siebie jakże słynne zdanie.

Wy. Zawsze. Kłamiecie. W porządku, nic się nie stało. — Nie brzmiała na złą czy w jakikolwiek sposób urażoną, wręcz przeciwnie. Gdyby była w stanie, pewnie zaśmiałaby się cicho. Teraz pozwalała działać specjaliście w swoim fachu, mając ochotę odpowiedzieć na wszystko, a nie mogąc z oczywistych powodów. W skupieniu obserwowała, oddychając powoli, starajcie się o całkowity bezruch. Zielonymi oczyma wodziła po twarzy Arthura, mimowolnie rozchylając wargi.

A mówił Ci ktoś kiedyś, że człowiek potrzebuje snu do dobrego funkcjonowania? Wykorzystaj ostatnie wolne chwile, za murami nie będziesz miał odpoczynku.

Po części czuła niechęć do odpowiadania wydarzenia, które doprowadziło do znalezienia się drutu w jej wardze. Dość nieprawdopodobne, ale patrząc na jej zdolności do robienia sobie krzywdy na różny sposób... Jak dobrze, że Arthur nie wie o wszystkim, w co się pakuje.

Nic szczególnie ciekawego. Powiedzmy, że niektórzy faceci nie potrafią przegrywać. Szczególnie z kobietą, rozumiesz? Ten chuj... — mruknęła coś niezrozumiałego pod nosem. — Nasypał mi piachu do oczu. Pewnie kojarzysz ten plac treningowy, stanowisko z drutem kolczastym. No właśnie. Wystarczyła chwila nieuwagi i jeden, wystający, stosunkowo nisko kawałek. Cóż... Powiedzmy, że w pierwszej chwili niczego nie poczułam i tylko pogorszyłam sytuację. A to, widzisz, nie do końca. Znaczy, tak. Próbowałam, nie widząc jak głęboko wbił się. Wiem, głupie. Ale spokojnie, wygonili mnie do medyka w trybie natychmiastowym. Chyba przestraszyli się ilości krwi — stwierdziła, zajmując się w całości opowiadaniem historii. — Wyobraź sobie, że był z a j ę t y. Ostatecznie wróciłam do koszar, napić się trochę kawy i poszukać kogoś tam. Doprowadziłam do istnego piekła sprzątaczek. Samo wyjęcie przeprowadzone było, jak na moje, dobrze. Moja wina, że tak to wygląda. — Wzruszyła delikatnie ramionami, otwarcie przyznając się do winy pogorszenia własnego stanu.
Nie miałam jeszcze okazji zapoznać się z nowym medykiem. Ciężko stwierdzić. Staram się unikać zalania krwią, szczególnie nie mając pewności co do ludzi ze mną. Brakuje Ciebie. Wybacz. — Szybko ucięła, powracając myślami do wcześniejszego tematu, na który chciała się wypowiedzieć. Podniosła się z taboretu, chwilowo niby oglądając wyposażenie.
Mam nadzieję, że nie ruszasz sam. — Przeniosła wzrok na rozmówcę, krzyżując ramiona na piersiach. Oczekiwała szczerej odpowiedzi, w jej wzrok wręcz naciskał na to.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 17.02.20 12:18  •  Klinika Rembrandta Minamino Empty Re: Klinika Rembrandta Minamino
Tak… Ktoś kiedyś mu mówił. I to bardzo często mu to mówił. Niestety, zostałaś mu tylko Ty, jako jedyna suszysz mu głowę o to, że w zasadze to nadal jest człowiekiem, a jedyne kawałki metalu jakie ma w uszach i zamiast nogi nie czynią z niego androida, który może robić, co mu się tylko podoba, dopóki nie rozładują mu się baterie… A właśnie? To oni w ogóle mają baterie? Muszą jakoś odpoczywać? Będzie musiał się kiedyś o tym dużo, ale to bardzo dużo dowiedzieć. Być może nauczy się dzięki temu tworzyć jeszcze bardziej zaawansowane protezy dla ludzi z większymi ubytkami niż tylko kończyny? Może w końcu uda mu się stworzyć oczy, które mogą pomóc niewidomym w ujrzeniu tego jakże ohydnego świata? Cholera. Piękne to marzenie.


Potrzebujesz marzeń, żeby dalej żyć...


- Na wojnie nie można umieć przegrywać. Tego Cię tam uczą - skwitował szorstko - Mówiłem Ci to już tysiące razy. Może się kiedyś tego nauczysz. Nie graj czysto. Nigdy. Nie o to tu chodzi. Masz przetrwać, a nie zostać zapamiętana, jako ktoś bohaterski. Rób to, co czuje twoje serce. Jak serce mówi zabij to zabij, jak serce mówi uciekaj to masz uciekać. To ono mówi, co jest dla Ciebie najlepsze. Olej ból, olej sumienie. To nic nie da jeśli umrzesz razem z oddziałem. Będziesz kolejnym, zlewającym się nazwiskiem na liście “bohaterów”.



Ostre miał spojrzenie na świat, nie ma co. Ale taki już był, od kiedy pamiętał to zawsze jakoś podważał wszystko na czym opierał się świat. Tak po prawdzie to była jedna z jego niewielu cech, która przetrwała po stracie żony. Bo to ona jedyna wyzwalała prawdziwego Rembrandta. Gościa, który chciał sam zmienić ten cholerny świat, świat który był piękny i brzydki w tym samym czasie. Ale wszystko jest piękniejsze, smaczniejsze, mniej irytujące, gdy ktoś kogo kochasz jest blisko Ciebie. Ale teraz już nie ma tej osoby i nigdy jej nie będzie, prawda? Już nikogo nie znajdziesz. Nikt Ci jej nie zastąpi. Będziesz się oszukiwał, szukał kogoś, kto ją zastąpi. Przez pierwsze parę lat będziesz szczęśliwy, założycie razem swoją klinikę, ba, może nawet i dzieci się pojawią. W końcu odnajdziecie szczepionkę na ten syf, który was wszystkich zamęczył…


...ale nie chcesz ich mieć, prawda?


Bo Ty już dawno umarłeś. Razem z tym, gdy obudziłeś się sam w tym szpitalu. Przerażony. Gdybyś mógł, oddałbyś i drugie oko, tylko po to, żeby ona do Ciebie wróciła. Nigdy byś jej już nie zobaczył, ale czułbyś jej obecność. To by Ci wystarczyło. Nie byłoby już tej dziwnej, nieprzyjemnej pustki. Ale to tylko śmieszne marzenia, których potrzebujesz, żeby żyć. Gorzkie, czy słodkie to nadal marzenia. Nie muszą być piękne, najpiękniejsze, najwspanialsze…


- Zajęty? Jak to zajęty? Przecież to chwila moment i po sprawie. Nie macie sprzętu w tych swoich barakach, czy co tam teraz jest? Przecież nic stamtąd nie zabrałem, a miałem na to ochotę - zapytał nieco zdziwiony. W końcu powinni mieć tam wszystko, nawet i lepszy sprzęt niż ten w klinice, a zapłacił za niego niemało. Jak medyk może być zajęty, gdy ktoś potrzebuje pomocy? I to tak małej, nic nie znaczącej, która może przerodzić się w coś gorszego.


- Wiesz, twoi kompani uratują Ci kiedyś życie, na pewno. Może i brakuje mnie, ale mi nie brakuje tamtego miejsca. Nic tylko śmierć i zniszczone marzenia dzieciaków, myślących, że służba to powód do dumy i sposób na zostanie zapamiętanym. A jedyne, co się o nich zapamięta to scena ich śmierci, gdzie wszędzie czuć gówno i krew. Śmierć to nic pięknego. Zobaczyć to przerażenie na własne oczy… No właściwie teraz na oko, to coś okropnego. Pamiętam ich wszystkich, a mimo tego nie czuję nic. Wiesz dlaczego? Bo sami się na to pisali. Każdy z nich wiedział, co robi, albo i nie wiedział. Propaganda czyni cuda - naprawdę nie tęsknił za niczym, co tam zostawił. Okropne wspomnienia i okropne życie. Jedynie to pamięta. Wsłużył się ratując rekordową liczbę żołnierzy, nawet tych, których spisywali już na straty. Takie kiedyś były tam warunki. Może przez tę parę lat coś się zmieniło.


- Oczywiście, że idę sam. Z kim miałbym tam iść i po co? Nic mi się przecież nie stanie - sam nie do końca wierzył w te słowa, bo gdzieś z tyłu głowy miał taką świadomość, że nie wszystko może pójść zgodnie z planem. Ale on zawsze znajdzie jakieś wyjście awaryjne. Prawie cały sprzęt już ma… Tylko brakuje mu broni.
                                         
Rembrandt
Mieszkaniec M-3
Rembrandt
Mieszkaniec M-3
 
 
 

GODNOŚĆ :
Arthur Rembrandt Minamino


Powrót do góry Go down

Pisanie 17.02.20 19:59  •  Klinika Rembrandta Minamino Empty Re: Klinika Rembrandta Minamino
Suszenie głowy, które pomimo braku efektów, nie przestawało pojawiać się. Była uparta, wręcz cholernie niczym osioł czy muł. Zresztą, nie tylko ona. Z upływającym czasem dało się zauważyć trudność przekonywania do swoich racji innych ludzi. Nie była mistrzynią manipulacji, nie chciała grać nieczysto i być może to był jeden z tych ogromnych błędów. Szczerość - bo to nią tutaj się kierowała - potrafiła namieszać w niejednych planach. Nawet tych wielkiej wagi. Do obcych podchodziła z dystansem, nie otwierając się z własnym życiem i myślami. A kiedy miała przed sobą rodzinę czy kogoś bliskiego, ciężko powstrzymać ją przed działaniami, które miały ich wszystkich ochronić.  Nawet kosztem siebie, jakkolwiek głupie by się to nie wydawało.
W tym momencie mogłaby pomyśleć o Flavianie. Członek rodziny, brat, a mimo wszystko tak obcy. To był jej błąd. Dopuściła do przemówienia przez nią zazdrości, przeradzającej się w czystą nienawiść. Rodzina na pierwszym miejscu? Ojciec ze swym surowym spojrzeniem na świat. Matka od zawsze marząca o synu, zajmująca się tym biednym chłopcem jakby świat poza nim nie istniał. Ah, jak ta zazdrość potrafiła być wyniszczająca. Zazdrość o najbliższych, zazdrość o pieniądze, zazdrość o sławę i życie po życiu. Czy to nie to po części pchało ludzi do bohaterskiej śmierci? Chęć bycia zapamiętanym, świadomość, że ktokolwiek będzie nam wdzięczny i przez jakiś czas będzie się cokolwiek znaczyć. W swoim mniemaniu. A czy czynienie dobra dla ludzi żyjących nie byłoby o niebo lepsze? Dawać życie zamiast je odbierać...

—   To nie wojna, to dziecinne przepychanki, kto jest lepszy. Mamy być po tej samej stronie. — Palce jednej dłoni zacisnęły się na przedramieniu, znajdując dyskretne ujście dla wszelkich, możliwych emocji. Oczywiście, że nie uważała rywalizacji z innymi żołnierzami za coś szczególnie ważnego. Nie dążyła do wielkich zasług, tytułów i stopnia. Była tam, bo...była. Właściwie ciężko wytłumaczyć jej motywacje. Jakby nie do końca wiedziała, co chciałaby robić, a wojsko wydawało się jednym słusznym wyjściem. Stało się to jej pasją, czymś nakręcającym do działania. Niestety, kiedy wokół ludzie robią dosłownie wszystko, by ostudzić Twój zapał, gaśniesz. Wypalasz się, możliwie że raz, na dobre. Zmuszony do tkwienia w jednym punkcie. Nic lepszego na Ciebie nie czeka.
Serce mówi by zostać i walczyć do końca, nie zostawiając swoich. Co teraz? Załóżmy, że posłucham się rozsądku i uratuję sobie życie jedyną możliwością - ucieknę. Jak to teraz widzisz? Dezercja. Tchórzostwo. Brak możliwości powrotu. Oczywiście, zakładając, że nie uznają Cię za podziurawionego trupa bądź nie zauważą zniknięcia w wirze lejącej się krwi, być może ujdzie się. Ale gdzie? Poza tym, co się zna, z dala od wszystkich, którzy byli czy mogli w jakikolwiek sposób być bliscy. — Zbliżyła się, najwidoczniej biorąc sobie obecny temat rozmowy za bardzo do siebie.
Arthur, znasz mnie. Wiem, że masz inny pogląd na ten temat, ale proszę. To jedyne co mam. I gdyby zaszła taka potrzeba, poświęciłabym się, nie mam praktycznie nic do stracenia. A na coś trzeba umrzeć, prawda? Dziękuję za troskę. — Ostatnie zdanie rzuciła jakby w mało śmiesznym żarcie, wypuszczając głośno powietrze. Nie podchodzić do tego emocjonalnie, przecież tak ją uczyli. Ale jak, kiedy nie chodziło tylko i wyłącznie o prace? Arthur należał do grona osób, które wiedziały, jak bardzo Letycja potrafi rozwodzić się nad pewnymi kwestiami. Inni niezbyt mieli okazję dostrzec, że pod chłodnym profesjonalizmem kryje się prawdziwy strach, wątpliwości i potrzeba rozmowy.

Kto tutaj potrzebował pomocy? On czy ona?

Początkowo niechętnie ruszyła się z miejsca, kierując się z powrotem po kawę. Marnowanie jej było jednym z największych grzechów. Lodowata nie była już taka przyjemna do picia. Idąc odwróciła głowę w kierunku mężczyzny, pamiętając by o nic w między czasie nie uderzyć.
Brakuje ludzi. Większość wykwalifikowanych osób do udzielenia pomocy należy do cywili, którzy jak wiesz, nieskorzy są do wychodzenia z gabinetów. Wystarczy jeden większy wypadek i nie ma kto się wszystkim zająć. Wolałam już nie wadzić i zająć się tym na własną rękę — stwierdziła tak spokojnie, jakby mówiła o pogodzie za oknem. Zdarza się. Była przyzwyczajona do radzenia sobie samej z problemami tej natury. — W takich momentach przydają się Twoje nauki. Wiesz, przydały się. Niejednokrotnie. Ale to nie to, co chciałabym robić. Nie czuję się w tym dobrze. Współpraca z Leviatanem jest o wiele przyjemniejszym zajęciem, choć nie powiem, dostałam już propozycje przeniesienia się na stałe do oddziału do zadań na pierwszej linii frontu. — Pochwaliła się "mięsem armatnim", ostrożnie sięgając po kubek. Zaciągnęła się zapachem. Ah, wciąż ślicznie pachnie.

Wiem co robię. Mam świadomość, że mogę kiedyś nie wrócić do domu. Z tym trzeba się pogodzić. Każda robota ma pewne wyrzeczenia i jestem na nie gotowa. Choć nie, nikt nie jest gotowy by stanąć z tym twarzą w twarz. Idealne to pamiętam. To było...przerażające. — Wzdrygnęła się na same wspomnienie.  Kiedy to się stało, że bardziej ceniła życie zwierzęcia od własnego? — Mam nadzieję, że nie będziesz chciał zobaczyć mnie ostatni raz, gdyby przyszło kopnąć mi w kalendarz. Wolę byś zapamiętał mnie o taką. Chociaż...nie, nie oszukujmy się, i tak mało by zostało. Tylko Leviatana szkoda. — Spróbowała uśmiechnąć się, choć wiedziała, że nic śmiesznego nie było w tym, co mówiła. Rozmawiali na poważniejsze tematy, a insynuacja własnej śmierci nie była czymś pozytywnym. Z drugiej strony zmuszało ją to do refleksji nad kruchością życia. Czy ktokolwiek by ją pamiętał?
Kiedyś opowiadali historię o psie, który po śmierci właściciela stale czuwał przy jego grobie, aż tam padł z tęsknoty. Jak tak pomyślę, to i on nie zasługuje na taki los. Nikt. Ale mniejsza, skończmy ten temat, co za dużo to niezdrowo. — W myśl starej zasady, postanowiła nie dopowiadać niczego na temat śmierci. Za bardzo wciągnęła się w tę dyskusję. A czy przypadkiem nie miała rozmawiać o pozytywnych rzeczach?

Ruszasz całkiem sam, najprawdopodobniej bez niczego, co mogłoby Cię uchronić po drugiej stronie, w świat, który nie wygląda tak kolorowo. Potwory to Twój najmniejszy problem, prawdziwym są ludzie, których można tam zastać. W pojedynkę. Nie każdy podziękuje z miłym akcentem czy tam durnym uśmiechem, Arthur. Jesteś na tyle inteligenty, że powinieneś zdawać sobie z tego sprawę. Zresztą, nie będę Ci matkować. Nie powinnam. Nie. Ale uważaj na siebie. — Podeszła bliżej, by położyć dłoń na jego ramieniu. Z boku mogłoby wydawać się to dość zabawne, w końcu ich różnica wzrostu była całkiem spora. — Proszę. W innym przypadku osobiście pójdę nakopać Ci do dupy. Tylko będziesz musiał ułatwić mi trochę zadanie. — Odsunęła się, oddając mu jego komfort i przestrzeń do życia.
Potrzebujesz czegoś? Może mogę Ci jakoś pomóc, tak w ramach zapłaty za to dzisiejsze. Ewentualnie uznaj to za przyjacielską przysługę.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 18.02.20 8:10  •  Klinika Rembrandta Minamino Empty Re: Klinika Rembrandta Minamino
Kiedyś słyszałeś tę historię o psie. W zasadzie była jakby o Tobie. To Ty codziennie przychodziłeś do tego pieprzonego domu, czekając na swoją ukochaną, aż może wróci. Ten dziwny szok nie opuszczał Cię nawet na minutę. Nie mogłeś zrozumieć, dlaczego nie wraca, nie dochodziło to do Ciebie. Aż w końcu doszło do Ciebie po dwóch latach, że to nie ma sensu. Nic nie ma sensu dopóki siedzisz w przeszłości, ubrudzony własną krwią, własnym życiem od którego nie da się oderwać. Jak prostym by było oderwać się od tego wszystkiego i mieć w końcu spokój. Pójść dalej, zostawić to wszystko za sobą i nie myśleć już o bólu, czy cierpieniu.

Ale to byłoby zbyt proste, prawda? Nie musiałbyś się męczyć. Wszystko byłoby zbyt piękne gdybyś zapomniał. A Ty boisz się zapomnieć. Tak jak i ten pies, nie chcesz zapomnieć. Dlatego nadal masz wasze wspólne zdjęcia. Nadal gdzieś je trzymasz, ale nie patrzysz na nie, bo ten ból za bardzo wgryza się w mózg i nie odpuszcza przez tygodnie. Dlatego tak wielki dom, który mógłby pomieścić dziesiątki sierot stoi pusty i zakurzony. Niesprawiedliwy ten świat, prawda?

- Wiesz. To, że mam protezę nie oznacza, że mnie złapiesz. Jestem całkiem szybki - spojrzał na nią z lekką dozą arogancji. W końcu to on był jednym z najszybszych żołnierzy na polu bitwy, dlatego to właśnie on jako pierwszy biegł z wieściami z linii frontu, mimo tego że był medykiem.

Wiadomość o skopaniu mu dupy była nieco zabawna. Może i gdyby był normalny to uśmiechnąłby się, a może nawet zaśmiał! Ale nie był normalny. Trzymał to wszystko w sobie. Poczuł się na chwilę lepiej, wiedząc że ktoś jeszcze martwi się o jego dupsko. Ale czy coś to zmieniło? Sam, z własnego wyboru, trwał w tym dziwnym stanie, gdzie nie chciał odczuwać emocji i uczuć, bo skoro potrafił czuć szczęście to wróciłby ten przygniatający smutek, rozpacz i niemoc.

Niemoc to moja największa moc, wybacz.

Powtarzał to często, gdy ktoś przychodził do niego prosić o pomoc. Kiedyś, tak samo jak i medyk z baraków, potrafił zbywać ludzi jakimiś głupimi wymówkami, byleby mieć spokój. Ale wszystko się zmieniło, gdy inni zaczęli mu pomagać. Sami z siebie. Na dwa lata przed wypadkiem zmienił się bardzo mocno… A może nawet i trzy? Wtedy właśnie uczył Letycję podstaw dbania o samego siebie na polu bitwy. Zawsze uczył tego innych, mając gdzieś w myśli ogromną nadzieję, że nigdy nie będą musieli wykorzystać tego na kimś innym albo co gorsza na samym sobie.

- Potrzebna mi broń i jakaś maska, żeby w razie czego założyć ją, gdybym wpadł na jakiś zakażony teren, ale z tym mi raczej nie pomożesz, więc jakoś sobie poradzę - odpowiedział szorstko, chcąc jakby odciągnąć ją od pomysłu na jakąkolwiek pomoc. Ma gdzieniegdzie kontakty, które mogłyby pomóc zorganizować taki sprzęt za odpowiednią opłatą. A akurat pieniędzy mu nigdy nie brakło, więc z tym nie będzie problemu.
                                         
Rembrandt
Mieszkaniec M-3
Rembrandt
Mieszkaniec M-3
 
 
 

GODNOŚĆ :
Arthur Rembrandt Minamino


Powrót do góry Go down

Pisanie 18.02.20 13:13  •  Klinika Rembrandta Minamino Empty Re: Klinika Rembrandta Minamino
Kobieta nie wątpiła w siłę i determinację kompana. Świadomość drzemiącej w nim mocy pozwalała na wiarę na wyciśnięcie dobra głęboko siedzącego, wyrzucenie monotonności życia i wszelkiego, przygnębiającego wspomnienia. Naprawa go była możliwa. Cholernie ciężka, ale wciąż do realizacji. I ta drobnej na pozór budowy wojskowa wierzyła w powodzenie tej misji, wyznaczonej przez nią samą. Wiele razy zastanawiała się co byłoby teraz, gdyby wydarzenia sprzed czterech - pięciu lat nie miały miejsca. Gdyby... Jego ukochana wciąż żyła, a on miałby na miejscu wszystkie kończyny. Pewnych rzeczy nigdy się nie dowiedzą,co w pewien sposób męczyło nie tylko tę jedną, małą duszyczkę, pragnącej odwdzięczyć się za całe dobro i wsparcie, które otrzymała od tego człowieka. Człowieka, będącego obecnie wrakiem samego.

— Nie przeczę. Chyba wypruję płuca, ale będzie warto. Przede mną nie uciekniesz, pamiętaj. Los lubi być pokrętny, a i ja jestem uparta. — Nic nie robiła sobie z jego spojrzenie i tonu głosu. Przyzwyczajenie robiło swoje. Zdecydowanie. Jakby wiedziała, że na więcej nie powinna czekać, na żaden przejaw uśmiechu czy śmiechu. Był wyprany z tych emocji, a Argus wydawało się, że z czasem czuje jak ta niemoc pochłania i ją. Zaskakujące, dziwne uczucie, z którym walczyła jak mogła.

— Maska...mam jedną magazynową. Wirusową. Nie zakładaj z góry rzeczy. Aczkolwiek, musiałabym wrócić do garnizonu. W każdym razie, dobrze. Dziękuję za pomoc. Raz jeszcze, uważaj na siebie. I jedna, ważna kwestia. — Zrobiła przerwę, dopijając kawę. Odwróciła się ku wyjściu, kierując się powoli w kierunku drzwi.
— W żadnym stopniu nie ufaj nikomu. Podczas udzielania pomocy miej oczy szeroko otwarte. Wiesz o tym. Ale znam Cię na tyle, by spodziewać się wszystkiego. Po wszystkim daj znak życia, zrozumiano? — Dotknęła drzwi, zerkając przez ramię. Spokojnie, z uśmiechem na twarzy, który miał sugerować jedynie troskę.
W końcu, chciała dobrze.

Z.T


Ostatnio zmieniony przez Letycja dnia 22.02.20 19:14, w całości zmieniany 1 raz
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 20.02.20 11:46  •  Klinika Rembrandta Minamino Empty Re: Klinika Rembrandta Minamino
Uważnie słuchał Letycji, przytakując głową. Wiedział, że tam, na zewnątrz nie można ufać, w końcu każdy kto tam był, walczył o swoje cenne życie. Ale Arthur wiedział, że poradzi sobie z każdym zagrożeniem, jeśli będzie to człowiek oczywiście. Co innego, gdy wpadnie na coś, co nie będzie przypominać ani człowieka, ani nic człekokształtnego. Gdzie wtedy ma celować? Pewnie w łeb. Jak w przypadku wszystkiego. Zawsze. Strzelać. W łeb.

- Dam znać, dam. Nie martw się. Cześć, Letycja - machnął do niej ręką na pożegnanie. Gdy tylko wojskowa zniknęła za drzwiami, Arthur położył dłonie na twarzy i westchnął głośno, pocierając policzki i oczy jednocześnie. Interakcje z innymi bardzo go męczyły. Bardzo, ale to bardzo go męczyły… Tak bardzo, bardzo, że aż za bardzo, rozumiesz? Bardzo.

- Kurwa - wycedził po chwili. Położył dłonie na blacie, aby podeprzeć się na meblu i odpocząć chwilę od tego wszystkiego. W sercu czuł żal do siebie, że nie potrafi wykrzesać z siebie choć iskierki emocji i uczuć. Odcięcie się od tego wydawało się dla niego największym błędem, bo wiedział, że nie ma z tego powrotu. Tak samo, jak nigdy nie da powrócić tej drugiej stronie, tej obrzydliwej osoby, której wyzbył się dla swojej kochanej żony i ma zamiar trzymać się tej obietnicy aż po kres swojego życia. Życia Arthura Rembrandta Minamino.

Nie opowiadałem wam o tym, prawda? I dobrze. Cały wizerunek zostałby zburzony, wszystko o co do tej pory walczył zostałoby zrujnowane. Nie warto mu tego robić. Uwierzcie. Nie warto. Dlatego. Nie. Może. Zapomnieć.

Ile to minęło od kiedy tak stał? Chyba dużo czasu. Zaczął odczuwać delikatny ból stawów kolanowych, więc postanowił zasiąść swoim szanownym, umięśnionym tyłkiem na krzesełku w recepcji i przewertować wszystkie papiery, jakie się tam znajdowały. A czego szukał? To bardzo proste. Najnowszego projektu, który mógłby tchnąć nadzieję w osoby niewidome lub z uszkodzonymi oczami takimi, jak on. Ale do tego jeszcze długa droga. Masa testów, badań i udoskonaleń. Gdy wróci ze swojej jakże pięknej wycieczki na Desperację z pewnością się tym zajmie. Nie ma innego wyjścia. Ludzie go potrzebują.

Ćwierk ptaków i szum na zewnątrz stawał się, jakby głośniejszy z chwili na chwilę, a ciepłe promienie słońca zaczęły rozświetlać pomieszczenie w którym siedział. Co tak właściwie się stało? Przecież przed chwilą robił się wieczór. Jakiś błąd w systemie? Nie… To niemożliwe. Przecież jedyne, co zrobił to zmrużył na chwilę oczy.
- Chyba i na mnie była pora, jeśli chodzi o sen - Arthur zauważył. No. Spostrzegawczy z niego gość, co? Tak to jest, jak się nie śpi przez dłuższy czas. Sen w końcu sam Cię złapie i nie odpuści. Taka to z niego gnida, która chce przecież dobrze. Musi Cię dosięgnąć. Jak i śmierć. Sen, śmierć i podatki, mawia klasyk. Coś w nim jest, nie?

A zatem, czas się zbierać. Koniec grzania się w miłym gabineciku drogi Panie Minamino. Bierz graty i idziemy w drogę. Czas zmienić świat. Uratować tyle osób, ile się da, szlachetny Panie Minamino. Bo taki jesteś dobry, Panie Minamino. Każdemu tak bezinteresownie pomagasz, o drogi Panie Minamino.

Gdy tylko Arthur skończył się pakować, do dosyć dużego plecaka wojskowego (co warte jest zaznaczenia), wyruszył w stronę wyjścia, nie zapominając przy tym zamknąć wszystkich pomieszczeń na specjalne zamki antywłamaniowe, oczywiście włączając przy tym alarm w razie przybycia nieproszonych gości. Klepnął delikatnie we framugę drzwi dłonią, jak to miał w zwyczaju, zamknąwszy już ostatnie wejście, schował klucze do kieszeni wewnętrznej kurtki i ruszył w drogę. Czas nagli.

[z/t]
                                         
Rembrandt
Mieszkaniec M-3
Rembrandt
Mieszkaniec M-3
 
 
 

GODNOŚĆ :
Arthur Rembrandt Minamino


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: M3 :: Centrum

Strona 1 z 2 1, 2  Next

 
Nie możesz odpowiadać w tematach