Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Off :: Karty Postaci


Go down

Pisanie 08.02.17 23:08  •  Kelpie Empty Kelpie
Godność: Kelby Reinhart, Kelpie
Płeć: mężczyzna
Wiek: 35
Zawód: -
Miejsce zamieszkania: Kryjówka łowców.

Organizacja: Łowcy
Stanowisko: Kat
Rasa: łowca
Ranga: -

Moce (/artefakty/technologia):

Kaiserliche Augen - Cesarskie Oczy, bardzo drogocenny przedmiot, ofiarowany mu w ramach prezentu za osiągnięcia wojskowe przez ojca, wszczepiony z tyłu gałek ocznych w czasie operacji. Funkcjonuje w postaci cienkiej, półprzeźroczystej nakładki, czegoś na kształt elastycznej folii. Jeden z kilku legalnie dostępnych w M-5, ale niezwykle drogich artefaktów, którego nabycie wiązało się z wydanymi nań krociami. W pasywnej formie nie jest widoczna, dopiero uaktywniona sprawia, że kolor oczu zmienia się na bladozłoty.
Ich specjalną właściwością jest niewyjaśniona naukowo możliwość chwilowego przejęcia kontroli nad ciałem jeden osoby, która znajduje się w zasięgu wzroku. W tym czasie chwilowo 'dusza' zostaje umieszczona w innym ciele, widzi się jego oczami, słyszy się jego uszami, kieruje się jego kończynami.
Istnieje jednak kilka ograniczeń i niedogodności. Po pierwsze, przejętego ciała nie można zabić, nie da się więc poruszyć nim tak, by popełniło samobójstwo czy wepchnęło się prosto pod lecący pocisk, który na pewno go zabije, da się jednak zaszkodzić ciału. Po drugie, nie dostaje się dostępu do wiedzy posiadanej przed właściciela ciała, nie widzi się jego myśli, nie zna się osób dookoła. W ciele znajduje się umysł użytkownika artefaktu i tylko to, co on sam zdoła się dowiedzieć w tym czasie wraca do oryginalnego ciała po wygaśnięciu działania. Po trzecie, w trakcie użycia Oczu, ciało użytkownika pozostaje bez 'duszy', jest bezwładne, chwilowo traci kontakt z rzeczywistością i zachowuje się jak szmaciana lalka. Osoby, które stały się ofiarami działania mocy nie wiedzą, co miało miejsce, mogą jednak zauważyć lekkie skoki czasu, z których nic nie pamiętają. Nie działa na osoby z blokadą umysłu.
Czas trwania: 2 posty użycia / 4 posty przerwy.

Faros Północny - Hund. Wychowywany od młodości samiec, obecnie kilkuletni pełnowymiarowy osobnik. Przez większość czasu żyje wśród skał na Desperacji, z oczywistych powodów nie przebywa ze swoim panem przez cały czas. Reaguje jednak na głos Reinhart'a, jest dobrze wyszkolony i odnajduje go, gdy mężczyzna tylko wyjdzie poza obręb murów. Na przekór nazwany Psem, bo kiedy był pisklęciem plątał się za nogą Kelby'ego jak szczeniak póki nie został nakarmiony, a po nakarmieniu tym bardziej się przywiązał.

Umiejętności:
- (rasowe) zwiększona tężyzna
- (rasowe) zwiększona regeneracja ciała
- (rasowe) posługiwanie się bronią palną
- bezszelestne poruszanie się
- tropienie
- złota rączka (taki typowy majsterkowicz z blokowiska, sąsiad od naprawy wszystkiego, od samochodziku na pilota, poprzez pralkę, aż do skręcenia działającej instalacji elektrycznej)

Słabości:
- Powoli czyta i pisze. Przez większość życia tego nie robił, nadal kaleczy podstawowe litery, nie mówiąc już o japońskim.
- Źle znosi upały, nie jest przyzwyczajony do klimatu na wyspach japońskich. W lecie wyraziście odczuwa wszelkie temperatury powyżej 25°C
- Anhedonia, która jest efektem ubocznym używania artefaktu. Z powodu choroby nie odczuwa zbyt wielu emocji, nie okazuje ich i jest mało spontaniczny. Większość reakcji jest wymuszona, a silne odczucia pojawiają się tylko w ekstremalnych przypadkach.

Wygląd zewnętrzny:
Brzydal, mówiąc najprościej. Od urody aktora dzieli go kontynent i pół oceanu, a nawet do przyzwoitego człowieka trochę mu brakuje. Typ urody odpowiada krajowi, z którego pochodzi, jest na wskroś niemiecki, gdzie obojętna mina nadal wygląda, jakby był znudzony i jednocześnie chciał cię rozstrzelać. Nigdy nie uchodził za giganta, chociaż w Japonii 181cm pozwoliło mu się delikatnie wybić ponad tłumy. Z ciężką posturą idealnie nadaje się na prostego robola, nie jest aż tak muskularny, co po prostu duży, szerokie bary, grube łapy i numer buta, na informacje o którym każdy pyta, czy w zestawie dostaje z obuwiem wiosła. Waży średnio 78kg, bo liczba oczywiście się waha, w zależności od tego, jaka praca wpadnie mu w łapy.
Ma kanciastą szczękę i zarysowaną w różnych miejscach twarz. Najbardziej wybija się blizna z trwałymi szwami idąca od lewego kącika ust w dół po podbródku. Grube brwi wiszą posępnie nad wąskimi oczami, których tęczówki, kiedyś blado szare, teraz mają jednolity czerwony kolor. Włosy ma krótkie, gładko ulizane i bardzo ciemne, nie bez powodu dostał za ich przyczyną swoje obecne imię, kontrastują z bladą cerą i nawet wstrętnie brudne nadają jego wyglądowi męskości. Jest facetem z krwi i kości, dlatego jego mierne zainteresowanie własnym wyglądem nieszczególnie mu szkodzi. Często chodzi poobijany, obrażenia szybko nabierają ciemnej barwy, a mniejsze rany pozostawia samym sobie do wygojenia się. Ubrania zmienia tylko z konieczności, nie chodzi brudny i śmierdzący, ale póki skarpety nie śmierdzą i nie mają dziur, można je ponownie założyć.

Charakter:
- Wiecznie sprawia wrażenie zmęczonego i zrezygnowane. Pesymistyczno-realistycznie nastawiony do świata. Nie ma specjalnie ważnego celu w życiu, chce po prostu w miarę godnie i zgodnie ze swoim sumieniem przeżyć, a na końcu szybko umrzeć. Chodzi swoimi ścieżkami, dosyć beztrosko podchodząc do wszystkich obowiązków. Uważa, że wszystko ma swój czas, nie trzeba się nigdzie śpieszyć, każdy z góry ma ustalone to, jak skończy, dlatego nie trzeba się wysilać. Wydaje się odrobinę leniwy, ale wszystko zazwyczaj robi na czas. Nie lubi, gdy mu się rozkazuje, pogania czy powtarza kilka razy te same słowa. Im bardziej go się zmusza, tym mniej mu się chce.

Historia:
Dzieciak, nie większy od charta. Głupie, że akurat do psa był przyrównywany, ale lepszej miary nie było i to właśnie zwierzę go znalazło. Nie uciekał, zardzewiała pułapka na niedźwiedzie zacisnęła się na jego łydce, nic nie mówił, ale piorunował wzrokiem żołnierzy. Był trochę dziki, rozumiał niemiecki, rozumiał polski, ale odmawiał zabrania głosu, trząsł głową na boki z zaciśniętymi w wąską linie ustami. Umorusany od stóp do czubka głowy przypominał z wyglądu członka afrykańskiego plemiona z czasów sprzed apokalipsy, tyle że na pewno nie był czarny. Odrobina wody z manierki piechura pomogła odkryć jego jasną skórę.
W jakiś sposób przeżył. W okolicy nie odkryto już żadnego innego człowieka, chociaż każdy domyślał się, że oderwał się od większej grupy wędrowców zza muru. Jedno było najważniejsze, był zdrowym człowiekiem. Zanim patrol przewiózł go przez mury spędził kilka dni w odizolowanej części wewnątrz ścian. Sterylne białe powierzchnie, obsługa w maskach i fartuchach biegała wokół niego z notatkami, strzykawkami, czystymi ubraniami. Dali mu jeść i pić, wszystko pochłonął z użyciem rąk, z łóżka zrzucił pościel i zrobił sobie legowisko w kącie kwadratowego pokoju, który na czas oczekiwania był jego domem. Tymczasem w mediach było o nim głośno, pełno zdjęć małego chłopca, przed i po tym jak został porządnie wykąpany. Zastanawiano się, jakim cudem nigdy nie został zakażony wirusem, eksperci z M-5 i M-6 wspólnie badali ten przypadek, żadne z miast nie zgłosiło wcześniej zaginięcia osoby o jego wyglądzie. Selekcja naturalna zdawała się faworyzować blondynów w tym pierwszym, a drugie M było stosunkowo niewielkie, by ucieczka oznakowanej osoby została niezauważona. Wszystko wskazywało na to, że żył poza murami, wystawiony na działanie wirusa i się nim nie zaraził.
Prze pierwszy rok echa odkrycia brzmiały jeszcze w co mniejszych stacjach, ale rozczarowanie brakiem wielkiego znaleziska stopniowo wymazywały jego egzystencję z mediów. Nie różnił się od zwykłych ludzi, z jego krwi nie dało się zrobić cudownego lekarstwa dla umierających na wirusa. Został okrzyknięty największym szczęściarzem, ale nic poza tym, los się do niego uśmiechnął dwa razy. Pierwszy, gdy ominęło go skażenie, drugi gdy wojska M-5 odnalazły go i ofiarowały nowe "poprawne" życie.
Wrzucono go do sierocińca, uczył się pisać i czytać. Obu tych czynności w szczególny sposób nienawidził, kazano mu powtarzać słowa z kilkulatkami, a sam miał już około dwunastu. Najczęściej więc walczył ze stadem czołgających się gówniarzy, ostatecznie uciekał w kąt i osłuchiwał. Nie potrafił trzymać pióra w ręce, za to radził sobie z oskórowaniem psa z pomocą tępego noża do smarowania. Chociaż tego drugiego zabronili mu robić, gdy został nakryty z tyłu budynku sierocińca odkrawającego płaty mięsa z uda owczarka niemieckiego jednego z oficerów tamtejszego wojska. Zakonnice były przerażone, on sam wydukać zdołał tylko, że woli mięso od papki, którą podają na obiad. W tym okresie też przełamywał się, jeżeli chodzi o mowę. Robił to rzadko i w skrajnych przypadkach, ale przyparty do muru potrafił płynnie skląć kogoś po niemiecku i polsku, to drugie ku uciesze innych dzieci, które myślały, że mówi im coś miłego.
Nie należał do ulubieńców personelu, współmieszkańcy traktowali go raczej jak niedorozwinięte szczenię, czasami dawali mu resztki ze swojego obiadu, dla zabawy uczyli czytanek z książek dla klas podstawowych, nigdy jednak nie wybierali do zabaw grupowych. Mając trzynaście lat wysłany został, jak większość chłopców i kilka dziewczynek do szkoły kadetów z internatem. Nikt z sierocińca nie wyszedł mu na pożegnanie, ale i on nie odwrócił się nawet, by komuś pomachać.
Żył swoim tempem, rósł, pisanie ćwiczył po kryjomu, rozmawiał tylko z obowiązku. Szybciej nauczył się strzelać, niż korzystać z mapy, był raczej znudzony tą egzystencją, ale nie narzekał. Narzekanie nie istniało w jego słowniku, który przyswoił poza murami. Był sprawny fizycznie, momentami czuł się jak w dzieciństwie, nikt tu nie silił się na grzeczności, było dobrze. Pił, palił, ćpał, uprawiał seks z ładnymi kadetkami. W ramach ćwiczeń strzelali do zarażonych wirusem, nie miał blokady psychicznej, zabijał ze spokojem, tak samo jak strzelałby do śmiertelnie rannego psa, by skrócić mu cierpienia.
Chwilę przed osiemnastką dostał wezwanie do sierocińca, dalej był przecież jego mieszkańcem, który tylko chwilowo wybył na naukę. Zaadoptował go jakiś generał, podobno uczył go strzelectwa na jednym roku, ale chłopak go nie pamiętał. Generał ten miał już syna w tym samym wieku i córkę, kilka lat młodszą od brata, piękny dom w wojskowej części M-5 i szacunek wśród żołnierzy. Podobno podobało mu się jak strzela, świetnie celował i ze spokojem wbijał pocisk w środek tarczy. Wydarzenia te dzieliły lata, dlatego nie wiedział, dlaczego znalazł się w nowym miejscu. Kazali nazywać się rodziną, zmienili mu nazwisko na Reinhart, a imię na Kelby, bo miał bardzo ciemne włosy. Podobno kosztowało ich to tylko kilkaset euro.
Trafił natychmiast do wojska zawodowego. Po dwudziestce znalazł sobie kobietę, ale często wyjeżdżał poza miasto na misje. Drugi syn generała został urzędnikiem. Układ był taki, on wyjeżdżał na wojskowe manewry, a brat pieprzył się z jego narzeczoną. Któregoś dnia nakrył ich w swoim pokoju, ale tego samego dnia znowu musiał jechać na jakaś akcję, po powrocie dowiedział się, że kobieta popełniła samobójstwo, oficjalnie z rozpaczy, mniej oficjalnie, pod naporem generała, który nie chciał, by zła sława wydostała się poza mury jego domu. Był przez kilka dni smutny, ale okazało się, że życie przed i po wygląda identycznie, nic się nie zmieniło. Dokumenty o podwyższeniu rangi wojskowej wieszał nad kominkiem w jadalni, do brata się nie odzywał. Wyjeżdżał, strzelał do ludzi, zbierał nagrody, w domu uczył się czytać, czasami nostalgicznie powtarzał czytanki dla dzieci z podstawówki, których nauczyli go w sierocińcu.
Na jednej misji poza murami, trzy lata przed trzydziestką widział jak zmutowany niedźwiedź odrywa generałowi rękę. Jakimś cudem udało się go uratować, ale badanie natychmiast wykazało zarażenie. Strzelił bez zastanowienia, z ojcem i tak niewiele go łączyło. Postąpił w jedyny słuszny sposób, do tego zrobił to szybciej niż sparaliżowanie strachem żołnierze, po powrocie zamiast kolejnej nagrody dostał dokument wyjaśniający powód aresztowania. I tak nie umiał go przeczytać. Został skazany, ale darowano mu życie, raz na zawsze miał zniknąć w ciasnej strażnicy przy murze w najspokojniejszej części miasta. Pił, pił, pił i pił, rzygał jak kot, nie rozmawiał ze współtowarzyszami, ci pili jeszcze więcej, mało kiedy byli świadomi. Dni uciekały mu spod palców, kartki kalendarza sypały się szybciej niż upadały puste butelki. Życie nie mogło kończyć się na tym. Powtarzał sobie.
Siostra kilka razy próbowała wyciągnąć go z tej meliny, okazywała niezwykłe w porównaniu do poprzednich lat zainteresowanie, potem przychodziła co raz rzadziej, aż w końcu przestała, gdy jakiś strażnik klepnął ją w tyłek, a on nie zareagował. Nie obchodziło go, co kobieta robi ze swoim życiem. Pewnego dnia przysłała mu list z ogłoszeniem, poszukiwali chętnych do pracy w M-3, potrzebowali cudzoziemców. Wytrzeźwiał na czas, stawił się na lotnisku, pierwszy raz leciał samolotem, ale zamknęli ich w luku bagażowym. Przesiedzieli w ciemności kilkanaście godzin, po wylądowaniu zaobrączkowali ich na czas wyrobienia identyfikatorów, ktoś niewyraźnie usłyszał jego imię i na metce widniało imię Kelpie. W tym czasie nie rozumiał słowa w tamtejszym języku, dogadywał się na migi, na szczęście Japończyków niewiele obchodziło co robił wcześniej.
Pracowali na zewnątrz kopuły, w maskach i ubraniach ochronnych, kontrola była znikoma, mogli albo się zarazić i umrzeć, albo spaść z murów i boleśniejszą drogą zakończyć swój żywot. O określonych porach otwierali im właz, karmili w stołówce papką, którąś skądś już znał, kazali spać i budzili przed świtem, zanim miasto pokryło sztuczne słońce z kopuły.
Legenda cudownego dziecka ciągnęła się za nim od Niemiec, niektórzy zaczęli spoglądać na niego ukradkiem. W szarym kombinezonie, z czapką i maską na twarzy widoczne były tylko jego oczy, czasami zaciskał więc zęby w ukryciu. Chciał pozbyć się tego głupiego wspomnienia. Być może po raz trzeci w życiu los się do niego uśmiechnął. Kilka miesięcy od przylotu do M-3 podczas stawiania nowej ściany w miejscu wyrwy muru rzucił się na niego zdziczały pies, zaraził się natychmiast. Był wtedy sam, więc nikt nie naskarżył, miał jeszcze trochę czasu, nim choroba zacznie go widocznie trawić. Nie chciał jeszcze umierać, ale był nienaturalnie spokojny licząc swoje ostatnie dni. Nowe miasto było tak samo ohydnie sztuczne, planował ucieczkę, ale identyfikator pozwalał zarządcy śledzić każdy jego ruch. Jedenastego dnia od zarażenia rana zaczynała gnić, wcześniej umył ją tylko wodą. Zwisając na linie od wyjścia w kopule na migi kazał zbliżyć się do siebie jakiemuś innemu cudzoziemcowi. Odciął jego linkę i patrzył przez chwile jak ciało spada i roztrzaskuje się na dole. Na dół zjechał zanim ktoś zorientował się, że za długo nie wracają. Zniszczył identyfikator i ruszył przed siebie, bez planu, ekwipunku, broni, nadziei na przerwanie.
Zostawiał mur za plecami, powtarzał na głos rymowankę z książki dla dzieci w podstawówce. Liczył ile razy da radę ją wypowiedzieć, nim jakieś zwierze oderwie mu żywcem rękę, tak samo jak ojcu. Zwierzę jednak pierw wolało go postrzelić, w łydce utkwiła kula, nie potrafił zadbać o ranę lepiej niż przyciskając do niej dłoń. Wyklinał w trzech językach, bo zdołał liznąć odrobiny japońskiego. Został uziemiony tak samo jak wtedy, gdy biegnąć za swoim ulubionym psem wpadł w zardzewiałą pułapkę na niedźwiedzie. Podniósł głowę i czekał na wybawcę, jakie życie tym razem mu zaproponują?
Okazało się, że mówili głownie po japońsku, niewiele z tego rozumiał, zdołał przekazać tylko kilka rzeczy. Po pierwsze to, że ma ich, kurwa, w dupie, po drugie, że ucieka z miasta, bo ugryzł go pies, po trzecie że nie zależy mu na życiu, ale jeżeli przypadkiem mają jakieś dodatkowe w zapasie, to chętnie je przyjmie. Nie lubił żartować, mówił absurdalne rzeczy w sposób poważny, a oni, zamiast zaśmiać się, bo tak przecież robił każdy, zaproponowali mu je, życie. Patrzyli czerwonymi oczami, trochę jak nie do końca oswojone psy, które zgłupiały, bo ofiara przestała uciekać. Krążyli wokół niego, naznaczeni życiem pomiędzy miastem a światem poza murami. Trochę przypominali mu jego samego. Nakarmili go, napoili, dali czyste ubranie, związali, wprowadzili do ciała małego robaka, potem długie godziny krzyczał i próbował się wyrwać, obudził dopiero po dwóch dniach. Dali mu broń, kazali strzelać do tarczy, przeżył kolejne kilka dni, potem dwa tygodnie, miesiąc i rok. Nikt nie kazał nazywać mu się rodziną, kilka osób na szybko nauczyło się podstawowych zwrotów po niemiecku. Najczęściej czytali z kartek, a on odpowiadał im łamaną japońszczyzną. Czasami siadał w małej sali i przepisywał litery.
Któregoś dnia, ktoś powiedział mu, że poza czerwonymi oczami zyskał też sporo więcej lat życia. Nie wiedział co zrobić z takim dodatkowym czasem, nie planował wcześniej, nie miał zamiaru robić tego teraz. Życie jakoś się toczyło, chociaż czuł, że niewielki miał wpływ na to, co się z nim dzieje.


Dodatkowe:
- Palacz. Umiarkowany alkoholik.
- Ma chomika syryjskiego imieniem Pacyfik. Właściwie Pacyfików było już kilka, ale gdy ginie jeden, kupuje sobie następnego.
- Posługuje się głównie niemieckim. Polski zna w stopniu średnim, a po japońsku duka jak kilkulatek. Często używa gestykulacji, by się dogadać.
- Nie lubi się przepracowywać. Kiedy nie może czegoś łatwo osiągnąć, zniechęca się i irytuje.
- Lubi mięso. Dużo mięsa.
- Czasami myśli o powrocie na Desperację, poza mury, by żyć, tak jak w dzieciństwie przed znalezieniem przez Niemców, ale na samą myśl o tym, jak trudne było to było, odechciewa mu się.
- Nie pamięta swojej prawdziwej rodziny, ale nie się z tego powodu gorzej. Nie zależy mu na tym, by wiedzieć kim byli.
- Siostra nazywała go Kelly i czasami z przyzwyczajenia nadal musi tak na siebie w myślach, chociaż nienawidził, gdy ona to robiła.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 26.02.17 13:34  •  Kelpie Empty Re: Kelpie
Gotowe.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 26.02.17 15:23  •  Kelpie Empty Re: Kelpie
Mam jedno zastrzeżenie.
Musisz skonkretyzować w jaki sposób przejmuje kontrolę nad cudzym ciałem. Dotyk?
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Pisanie 26.02.17 16:19  •  Kelpie Empty Re: Kelpie
W opisie jest "znajduje się w zasięgu wzroku", bo moc znajduje się w oczach. Musi tą osobę widzieć, powiedzmy, by nie było za łatwo, grubo ponad połowę jej ciała. Ukryty, któremu widać tylko pół ręki nie przejdzie, ale z drugiej strony, stopy schowane w trawie nie będą blokadą. I hmm, ograniczenie do kilometra? Żeby nie było, że siedzi na jednym końcu miasta i działa na kogoś na drugim jego końcu.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 27.02.17 21:12  •  Kelpie Empty Re: Kelpie
Okej. Teraz Akcept. Miłej gry~
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Pisanie   •  Kelpie Empty Re: Kelpie
                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down


 
Nie możesz odpowiadać w tematach