Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 3 z 3 Previous  1, 2, 3

Go down

Pisanie 09.11.18 22:04  •  Kanion - Page 3 Empty Re: Kanion
Desperacja od zawsze była niebezpiecznym terenem. Niewielu zdobywało się na przejście tysięcy kilometrów, aż za linię pustyni — rzecz jasna, o ile pustynia gdziekolwiek się kończyła. Jeszcze w połowie millenium znajdowano obszary utrzymujące soczyście zielone lokacje, ale teraz, po kolejnych pięciuset latach, mogły zniknąć bezpowrotnie. Wilczur nie był pewien, jak zmienił się świat. Zdał sobie nagle sprawę, że od wieków nie zbaczał z wydeptanych ścieżek. Nawet zapuszczając się w pozornie nieznane miejsca, w umyśle posiadał mapę, dzięki której mógłby znaleźć się na drodze, którą już kiedyś podążał — i robił tak za każdym razem, gdy błędnik wariował, a on czuł, że lada moment może się zgubić. Nic się tu nie zmieniło od tak dawna...
Nawet widok dymu unoszącego się wielkimi, siwymi kłębami nad linią kanionu nie wywoływał w nim zdumienia. Góry Shi wciąż należały do tej części Ziemi, którą doskonale znał — do niekończącej się pustyni, na której zaznaczono tylko parę charakterystycznych punktów. Jeden z tych punktów płonął, ale co z tego?
Spojrzał na Lysane, której oczy mrużyły się, jakby oślepiały ją światła reflektorów. Naraz wydawała mu się jeszcze mniej zaradna niż chwilę temu. Skrzywił się, machinalnie napinając mięśnie, kiedy tylko drobniejsze ciało kobiety zachwiało się i wsparło na nim swój ciężar. Dotknął wtedy ręką jej włosów, gestem, którym głaszcze się małe dziecko. Tylko tyle sił w tobie pozostało, generale?
Czy powinien się martwić kierunkiem, z którego źródła unosił się pożar? Kościół Nowej Wiary przeżywał ostatnimi czasy kryzys. Być może knuli coś po cichu, szepty ich brutalnych, religijnych podbojów odbijały się od zimnych komnat. Poza tym jednak nie stanowili większego problemu. Żaden wierny Ao nie stanął mu na drodze przez ostatnie miesiące, a sprawa dotycząca Ashley została umorzona.
Brak świadków.
Brak dowodów.
Palce zsunęły się na bark kobiety, zjechały na jej talię. Cała jej sylwetka oddychała. Nie to jest najważniejsze, Grow? Nie fakt, że płomienie zżerają bóg wie jak wielu, a ją oszczędzono? Ręka oparła się mocniej na nagim ramieniu. Cokolwiek działo się w Górach Shi — w samej katedrze kościoła wyznawców Ao — Lysane nie piśnie słowa, póki nie znajdzie się w bezpiecznym miejscu.
Tak jakby istniały takie miejsca, co?
Schylił się, wsuwając nagle wolną rękę pod jej uda. Poczuł jeszcze jak przedramię, którym naparł na jej ciało, ociera się o skórę, aż wreszcie nie trafia pod zgięcie jej kolan. Uniósł ją, poprawiając chwyt.

Kierowali się na wschód od Gór Shi już przez parę godzin — blisko trzech lub czterech, ale kto liczył tutaj czas?
Tkanina, którą opatrzył Lysane, musiała zwilgotnieć od jej krwi. Nie był w stanie znaleźć zastępstwa dla prowizorycznego bandaża, który zastosował. Mijali głównie suchy grunt; trochę łamliwych krzewów i drzew bez liści. Na Desperacji nigdy nie dało się odczuć przejść między porami roku — po prostu z dnia na dzień docierała świadomość, że jest już za zimno na letnie miesiące. Niebo nad ich głowami ciemniało; stało się szare jak gołębie pióra. Niewystarczająco, aby nazwać je nocnym sklepieniem i wciąż nie takim, by uznać za dzienne.
Wilczur znał parę miejsc, w których mogli się skryć. Kilka opuszczonych chat i ciemnych jaskiń. Nic, co dałoby im przewagę nad przeciwnikiem, ale przynajmniej ochroniło przed zimnem i zwierzętami, które zaczynały wychodzić na wieczorne żery.
Siła wymordowanego pozwalała mu nieść Lysane przez ten cały czas, z jednokrotnym przystankiem, gdy postanowił wdrapać się na kilkometrowy teren wybity ponad linią płaskiej gleby. Stamtąd rozeznał się w sytuacji — zmierzali w dobrym kierunku, choć oczywistym. W gruncie rzeczy, jeżeli za generał posłano tropicieli, będą zmierzali dokładnie tam, gdzie oni teraz. Czy ryzyko jest w ogóle warte świeczki?
Widząc zarośnięty bezlistnym bluszczem budynek, do połowy zakopany w piachu, Grow uznał, że tak czy inaczej nie było już odwrotu. Mógł kluczyć mniej udeptanymi ścieżkami i być może zgubić — ewentualny — pościg, ale stracić również Lysane, bo była zbyt słaba, aby nadużywać drogi; lub położyć karty na swoją szybkość i łut szczęścia — przy okazji, być może, ocalając kochankę. Co jakiś czas łamał gałęzie po drugiej stronie drzewa, kładł podeszwy butów na kamieniach, nie miękkiej glinie. Przynajmniej wiatr im sprzyjał — dął od tyłu, szarpiąc za ubrania i włosy. Słał zapach w przeciwną stronę, rozbijając go o stare ściany fabryki.
Grow schylił głowę, aby przejść przez okno drugiego piętra; dolne warstwy budynku dawno pogrzebała ziemia. W środku było niewiele cieplej, schronili się za to przed nadciągającą wichurą. Przeszedł po roztrzaskanych meblach, ominął przewróconą, metalową szafkę, pochłoniętą przez rudą rdzę. Wyprowadził ich wtedy na długi, ciemny jak w nocy hol. Zadarł nieco głowę, przyzwyczajając wzrok do mroku. Całe życie trwasz w podziemiach, Wilczurze, dobiegł go głos z głębi korytarza. Wciągnął powietrze przez nos, po czym ruszył w stronę Shatarai, w kierunku jej głosu. Dopiero po paru metrach przystanął i uderzył butem w ścianę. Cmoknął niezadowolony i postąpił jeszcze parę kroków, by znów kopnąć. Tym razem w drzwi, które skrzypnęły żałośnie, uchylając się bez problemu.
Twój pałac, wasza wysokość — rzucił bez wyrazu, wchodząc do, być może, jednego z salonów; kiedyś musiał być nowoczesnym zakątkiem, w którym liczni biznesmeni pracujący w firmie spotykali się na przerwach. Teraz nie było tu nic prócz złuszczonych ścian, zabrużdżonego sufitu, wysokich mebli z mnóstwem pootwieranych szafek; i tego cholernego przewróconego ekspresu do kawy, niedziałającego od bardzo dawna. Niski stolik przełamano na pół. Choć Grow nie był w stanie tego potwierdzić, coś nakazywało mu sądzić, że jakiś czas temu wywiązała się tu walka. Kogoś rzucono prosto na blat. Za mało było na nim kurzu.
Odpocznij — polecił, sadzając kobietę na zapadniętej kanapie. Czy to nie narażało jej jeszcze bardziej na zakażenie? — Na najniższym piętrze trzymam zapasy. Musisz tu poczekać. Wtedy wszystko mi opowiesz.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 16.11.18 0:53  •  Kanion - Page 3 Empty Re: Kanion
Odrzucała myśli, że ten dzień mógł być jej ostatnim i był dla wielu, których przez lata nazywała rodziną. Wolała nie wiedzieć ile istnień uratowała, samej zawijając manatki na samym końcu, bo za każdym ocalałym stali polegli, których sama posłała na śmierć. Inkwizytorzy ginęli z imieniem swego boga na ustach, nie sprzeciwiali się jej rozkazom, choć dobrze wiedzieli, że nie przeżyją. Ich twarze przewijały się w jej pamięci, każdy z nich niejednokrotnie udowodnił swoją lojalność i kiedy nadszedł czas próby, ruszyli w ogień posłani przez swego przywódcę. A marnym była przywódcą, jeśli nie poszła ginąć wraz z nimi. Wiedziała jednak, że miała zerowe szanse z nadciągającą hołotą - ślepa jak kret, z początku nawet nieuzbrojona, w ogóle nieprzygotowana na piekło. Wyprowadziła trzódkę do bezpiecznego przejścia, ale jako pasterz nie poszła za nimi, pilnując czy dadzą sobie radę dalej. Nie porzuciła ich też oficjalnie, nikomu nie powiedziała, że rzuca to w cholerę, nawet sobie. Teraz jednak, kiedy znalazła się poza zasięgiem cienia rzucanego przez Górę, uświadomiła sobie, że odnalezienie rozproszonych wiernych będzie trudne. Że nie da rady do nich wrócić, bo po prostu zgubi się zaraz po zrobieniu odwrotu na pięcie. Może mogła widzieć, ale w świetle słońca na nic jej się to przydawało, a zanim wszystko przestanie być tak ostre, aoiści znikną z jej zasięgu.
Zarzuciła mu ręce na szyję, wczepiając się nieco, żeby mieć pewność, że nie poleci zaraz na zadek. Jego bliskość była teraz tak uspakajająca jak nigdy wcześniej. Pal już licho robienie mu awantury stulecia za udawanie martwego i brak odzewu. Żył w końcu, trzymał się całkiem nieźle. Do tego postanowił się nią zająć i jednak zanieść gdzieś, gdzie nadmiar oczu nie wlepiał się z ukrycia.
Zanieść.
Cholerna księżniczka w cholernych opałach.

Nie trwało to długo aż obejmujące ramiona zsunęły się. Ciężko stwierdzić czy po prostu zasnęła ze zmęczenia, czy też straciła przytomność, oddając się objęciom ciemności do reszty. Nadal oddychała, choć po pół godzinie zaczęła coś pomrukiwać pod nosem, lekko marszczyć brwi. Sny nie były przyjemne, od kilku tygodni zresztą regularnie męczyły ją koszmary, które nie pozwalały się wyspać i zostawiały po przebudzeniu stan lęku i niepewności. Trwało to od momentu osobliwej sennej mary, w której spotkała siostrę i ta, o dziwo, jako jedyna starała się jej wtedy pomóc. Jak się potem okazało, była nieprzytomna przez parę dni. Ot tak, z dnia na dzień coś ją po prostu rąbnęło, że obudziła się otoczona wiankiem uzdrowicieli wśród dymu z kadzidełek i mamrotanych modlitw. Do tej pory nie wiedziała co się stało, ale sumienie zaczęło ją gryźć jak nigdy.
Nie mogła się też porządnie wyspać. Nawet gdy czuwała, w ciemności pojawiały się twarze jej ofiar, przypominały ich imiona.
Kilkukrotnie przez całą podróż budziła się i po paru minutach odpływała ponownie. Jedynym plusem było to, że nie robiła się dużo cięższa i zbyt wiotka do wygodnego niesienia, bo stres trzymał mięśnie napięte, gotowe do bronienia się przed istotami z koszmarów.
Na dobre obudziła się jednak z kwadrans przed celem. Wtedy też znów wtuliła twarz w klatkę piersiową Wilczura, starając się nie szczękać zębami. Drżała jednak co jakiś czas, nie mogąc w pełni powstrzymać odruchów ciała. Było jej zimno, wiatr smagał odsłonięte partie ciała, kurtka nie pomagała tak jak Lysane chciałaby, żeby pomagała. Nie miała pojęcia gdzie jest ani ile czasu minęło od ich spotkania w kanionie pod samotnym, styranym drzewem, którego o mało nie posłała na wieczny spoczynek na dnie przepaści.
- Mam nadzieję, że swym pięknem dorównuje pałacowi Shenazz - powiedziała słabo, żartem, jakby dając do zrozumienia, że każdy mniej godny przybytek urazi ją do szpiku kości. Nie wiedział kim jest Jaśniejąca, bogini urodzaju i patronka ciężarnych. Nie mógł mieć pojęcia o jej siedzibie z kamienia i złota otoczonego rozległymi Ogrodami Rozkoszy przypominającymi Raj. Skąd mógł wiedzieć, skoro zamiast o swoich wierzeniach mówiła wyłącznie o Ao, ponurym, krwiożerczym, nienawidzonym na terenach Desperacji pseudo bożku, który nie miał nic wspólnego z jej pierwotną religią. Nawet nie wiedziała czy chciałby słuchać mitów i legend z drugiego krańca świata. Pewnie nie. Komu to było potrzebne? Co najwyżej zacofanym człekokształtnym potrzebującym bogów jako wytłumaczenia zjawiska, którego nie pojmują.
Kiwnęła głową, wydając z siebie ciche "mhm". Zbadała palcami najbliższe sobie dziesięć centymetrów kanapy, podsunęła nogi bliżej. W sumie nie dotykała mebla żadną z ran, ale bakterie i tak się mogły tam jakoś dostać. Lepiej jednak dostać zakażenia i spędzić kolejne miesiące na walczeniu z gorączką niż zdechnąć pod krzakiem. Otuliła się bardziej kurtką i czekała na powrót kochanka, układając wszystko. Od czego miałaby zacząć? Tego co działo się po ich ostatnim spotkaniu, może od szalonych przygód z poprzedniego roku, a może tylko o kończącym się już na szczęście dniu dzisiejszym? Było dużo do opowiedzenia. Za dużo.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 03.12.18 22:31  •  Kanion - Page 3 Empty Re: Kanion
Pałac Shenazz?
Potoczył wzrokiem po szarych ścianach i zawilgoconym suficie; po meblach porozrzucanych jak elementy zabawkowego domku; po trójkątnych zębach szyb, które zmatowiały od pyłu i brudu, nie przepuszczając światła. Wzrok, na samym końcu, utkwił w latorośli, która zajmowała kąty pomieszczenia. Liście były sczerniałe.
Z pewnością ― zapewnił, nie mając pojęcia, o czym mówiła.
Ułożył ją delikatnie, ale nieumiejętnie. Był żołnierzem, nie artystą. Nie znał się na romantyzmie, na kojących nerwy dotykach i słodkich pocałunkach. Zanurzył jej ciało w miękkiej jak gąbka kanapie, a potem odwrócił się i odszedł. Tak po prostu. Bez słowa.
Działał według podpowiedzi instynktu. Psy były wszędzie. Węszyły, łapały ślady. Wchodziły w ciasne zakamarki i pokazywały się na wolnych przestrzeniach. Docierały daleko i kręciły się bardzo blisko. Z tego powodu tu i ówdzie posiadali swoje zakamarki. O większości wiedział Growlithe ― o niektórych pamiętał. Dawny wieżowiec należący do Pharmacy Solutions ― tu mieściła się jedna z siedzib ― co jakiś czas był odwiedzany przez samego Wilczura. Kojarzył więc rozkład korytarzy, dlatego dotarcie do schodów nie zajęło mu więcej niż dwóch minut.
Uderzając butami o stopnie, a potem przechodząc przez platformy półpięter, towarzyszył mu tylko metalowy dźwięk kroków. Do czasu. Zatrzymał się na, jak zakładał, parterze i wsłuchał w zalegającą w budynku ciszę. Dałby sobie rękę uciąć, że coś poczuł ― podmuch wiatru, jakiś szmer.
Coś niemożliwego tutaj, w podziemiach budynku, gdzie przeciągi nie mają racji bytu.
Czy powinien to sprawdzić w obawie przed niebezpieczeństwem? Przed czymś, co mogło zagrażać jemu lub...
Otarł czoło nadgarstkiem, przymrużając mocniej ślepia. Choć przywykł do życia w ciemnościach, tutaj panowały wręcz egipskie mroki. Dookoła była tylko czerń, jakby znalazł się w smole i jakimś cudem dał radę oddychać i poruszać się bez spowolnienia. Nie było przebłysków innych odcieni, żadnych kolorów. Kiedy szedł naprzód, miał wrażenie, że idzie w miejscu.
Growlithe czuł jak serce przyspiesza bieg, krew wrzała, zasilając miliardy nerwów, które spięły mięśnie. Natrafił na drzwi, które wymacał ręką. Zza ich drewnianej konstrukcji dobiegało chrobotanie; było coraz wyraźniejsze i szybsze.
Wziął wdech.
I szarpnął za klamkę, a wraz z tym rozległ się zgrzyt zawiasów. Potem coś buchnęło o ziemię, zwalając się na nią jak sterta głazów. Do uszu Growa dobiegł głośny, przeszywający czaszkę pisk, po którym nastąpiło szuranie ― dźwięk odbiegających, szczurzych łap.
Zakasłał nagle, gdy do jego płuc dotarł pył wzniesiony przez obalony przedmiot. Smród był najgorszy. Wilczur, zasłaniając usta i nos przedramieniem, uderzył butem przed siebie, kopiąc w ― jak zakładał ― wór. Skrzywił się wtedy jeszcze bardziej. Zapach przypominał gówno, zgniłe owoce, coś słodkawego; to wszystko przeżerało się przez każdą barierę, docierało aż do mózgu, kwasiło ślinę i piekło w oczy. Znał tę kombinację woni, dlatego wycofał się czym prędzej, oddychając przez usta.
Po omacku, z ręką przy ścianie, z powrotem trafił na poręcz schodów. Stopą wyczuł pierwszy stopień i zszedł w dół, nie przejmując się dalszymi szmerami. Opuszczone budynki zawsze miały jakieś historie, jakieś trupy, jakieś tajemnice. Dlaczego stale o tym zapominał, do diaska?
Wiele przecież zależało od jego pamięci. DOGS chowało tutaj swoje zapasy ― wystarczająco głęboko, aby nikt ich nie mógł znaleźć. W tym ja, dorzucił rozbawiony, przeczesując piwnice, otwierając niektóre komory, zamykając je z powrotem i tak aż do czasu, w którym na jednej z klamek nie poczuł materiału. Był śliski i miękki od wilgoci, ale z jakichś przyczyn Wilczur zdawał się rozpoznawać tkaninę. Choć było to niemożliwe, samym dotykiem poczuł brudnożółtą barwę.
Wszedł do środka, do niskiego na sto osiemdziesiąt centymetrów pomieszczenia. Pachniało tu stęchlizną i drewnem; niemal domem. Nie miał jednak czasu na nostalgię, dlatego zabrał się za przeszukiwanie ― jak zwykle za pomocą dotyku ― bardzo niewielkiej komórki. Zapewne większość Psów zaopatrywała się w latarki lub zapalniczki, on nie był do tego przygotowany. Nie przyszło mu do głowy, że będzie potrzebował prowiantu lub lekarstw ― świadomość, że te drugie były teraz o wiele ważniejsze, wykrzywiła mu twarz w rozdrażnieniu.
Co się dzieje, Lysane?
Pod palcami wyczuł wreszcie twardą, jakby gumową rzecz. Złapał ją i podniósł, pospiesznie badając kształty. Plecak. Najprawdopodobniej skórzany. W jego wnętrzu coś metalowego, trochę szmat. Czy mogło tu być coś jeszcze, gdyby się rozejrzał?
Wyszedł, zamykając za sobą drzwi.
Wrócił tą samą drogą, tym razem w pełni nie poddając się szeptom ciemności. Żadne szmery, szurania i postukiwania nie przytłumiły wizji celu.
Na drugim piętrze musiał mocno przymknąć powieki. Przyzwyczajenie do światła, nawet późno-popołudniowego, stanowiło spore wyzwanie dla kogoś, kto ostatnie dobre pół godziny odgrywał ślepca.
Tutaj mógł już ujrzeć bagaż. Rzeczywiście trzymał w rękach niewielką torbę. Otworzył ją dopiero po tym, jak wrócił do pokoju, w którym zostawił Lysane. Omiótł ją ciężkim spojrzeniem, ale nawet nie krył ulgi. Coś nakazywało mu sądzić, że trupy chowane na niższych piętrach nie wchodziły same do schowków na miotły.
Podszedł powoli do kanapy. Usiadł na brzegu sofy, tuż przy jej podkulonych, nagich nogach. Ekwipunek zwalił między rozstawione stopy i przygarbiony zaczął grzebać w plecaku.
Milczał, przynajmniej do czasu, aż wreszcie nie stracił cierpliwości.
Wyprostował się, opierając przedramiona o swoje uda i spojrzał na kobietę wyczekująco.
W coś ty się wpakowała?
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 05.12.18 12:24  •  Kanion - Page 3 Empty Re: Kanion
Uśmiech wpełzł na ciemne wargi, jeszcze bardziej dając znać, że zabiłaby za jakieś podłe warunki i łażące wszędzie robactwo. Wiedziała jednak dobrze, że nie miała co się spodziewać luksusów i na szczęście była przyzwyczajona do spania na kamieniu w malutkiej celi, w mroku i chłodzie. Góry w końcu ogrzewania nie miały, choć głęboko pod ziemią robiło się całkiem przyjemnie. Momentami ciężko było stwierdzić czy typowo desperackie warunki są jej obojętne i tylko udaje "wielką damę" czy raczej na serio przeszkadza jej brak miękkiej poduszki i pachnącego kocyka. Królewną na ziarnku grochu zdecydowanie nie była, ale na pewno wolała miękki materac od mokrej, zimnej ziemi. I po jakiej kryjówce by się z Growem nie rozbijała, to nigdy nie musiała na takiej ziemi leżeć.
Poprawiła trochę swoje ułożenie. Nawet gdyby została rzucona niczym worek najgorszego sortu ziemniaków to i tak nie miała powodów do narzekań. Kanapa wiekiem pewnie dobijała do granic człowieczego życia, ale była chociaż przyjemna w dotyku. Na pewno niesamowicie brudna, ale przyjemna. Czuła się tak zmęczona, że właściwie nie robiłoby jej różnicy położenie się na podłodze, tylko podłogi na ogół były jeszcze brudniejsze i łaziły po niej żyjątka. Walczyła z sennością, bojąc się zasnąć na resztę wieczności i już nigdy nie zamęczyć Wilczura swoimi opowieściami. Słyszała przez chwilę jak się oddala, ale wgłąb budynku, więc raczej nie planował jej tu po prostu zostawić, żeby się ogarnęła i wreszcie jakoś wydostała. Mimo wszystko została jednak sama na nie wiadomo ile, więc zaczęła myśleć, intensywnie i niezbyt miło się w tych myślach określając. Zrobiła sobie porządny i bardzo długi rachunek sumienia.
Z początku szukała przyczyny dołączenia do tego jebnika, w jakim utknęła na długie lata, stając się tym, kim się stała. Bo zapowiadało się zabawnie? Bo to coś nowego i może utrzymałoby ją w tym grajdole na dłużej zamiast ruszenia w inny zakątek świata? Po takim czasie sama nie była pewna dlaczego dołączyła do Kościoła. Ani nie byli fajni ani też nawet nie wpasowywali się w jej przekonania. Pewnie chciała się zakręcić wśród nich, żeby poznać ich kulturę, a tymczasem wpadła w sidła kłamstw i manipulacji, przez które już się nie mogła przedrzeć drogą powrotną. Po jakimś czasie, kiedy już wlazła na szczyt społeczności i ćpając mleko makowe na potęgę miała dosłownie wywalone. Było jej wolno praktycznie wszystko, a jak ktoś nie chciał jej słuchać (co zdarzyło się tyle razy, że można je było policzyć na palcach jednej ręki), twierdziła, iż jej słowa są rozkazem i w ten sposób mogła kogoś zmusić do wszystkiego. Szeptała do uszu iście w wężowym stylu, mordowała na potęgę, choć nie miała powodu, a jeszcze do tego stała się gorsza od bardzo aktywnych zawodowo cór Koryntu. One chociaż się ceniły, a ją mógł mieć każdy kto jej się tylko spodobał. Z innej strony królicze geny też w tym pomagały. Tyle, że wcześniej jeszcze się hamowała.
Rozwalając się na kanapie zaczęła powoli zaplatać włosy w długie, cienkie warkoczyki, ostrożnie oddzielając niewielkie pasma i wyciągając z nich drobne, puchate piórka. Uszy czujnie nasłuchiwały otoczenia, ale zarówno od strony wejścia jak i nieokreślonej czeluści, w której zniknął mężczyzna nie było słychać nic. Na pewno nie zasnęła, wciąż docierał do niej dźwięk wiatru gdzieś tam za ścianą, wyjący i zawodzący. Czemuż wcześniej nie dała nogi, zanim zaplątała się za mocno lub gdy już mogła bezproblemowo myśleć za siebie? W jakiś sposób polubiła tych świrów, choć wyłaziły z nich najgorsze rzeczy w najmniej spodziewanych momentach. W pewnym sensie uznała ich za rodzinę, chociaż była ogromnie patologiczna. Przykładała w końcu obie ręce do ich ogłupiania, oszukiwania, manipulacji kruchymi umysłami poszukującymi celu w tym nijakim świecie. Szkoda, że wykorzystała ten czas w tak... podły sposób.
Najbardziej bolało ją, że ktoś próbował zaszkodzić całej tej chorej na umyśle społeczności, wypędzając ich ogniem i smarując posadzki krwią. To tak jakby wpaść z buta do psychiatryka i wszystkich rozstrzelać, bo wyrażali się nieładnie przez te durnowate głosy w głowach. Starała się im pomóc, ale ostatecznie nie dołączyła do nich. Teraz jak nigdy wcześniej potrzebowali przewodnictwa. Znajdą wreszcie wśród siebie nowego Proroka? Aequalis zdawał się już dosłownie zaginąć na swojej pielgrzymce, zniknął gdzieś i nawet nie wspomniał gdzie, jakby sam dał nogę. O to by go nawet nie mogła posądzić, był niczym cień Echo, zawsze za jej plecami, zawsze służył radą, bez zawahania zabijał w imię Ao.
Na wspomnienie Echotale, Lysane zamarła, a jej serce ścisnęło się nagle. Biedna, biedna dziewczyna. Jedyna przyjaciółka, jaką miała, jedyna osoba zdająca się trochę normalna. Wiecznie namawiała ją do odstawienia tego makowego paskudztwa, próbowała przemówić do rozsądku, a na koniec sama nie posłuchała tak jak wcześniej białowłosa. Długoucha nadal obwiniała siebie za jej śmierć, sumienie gryzło nieznośnie przy każdej próbie wyparcia się tej winy. Jako główny taktyk organizacji powinna bardziej stanowczo odnieść się do ataku na szpital. Zakazać uderzenia zamiast tylko dawać sugestie, że plan jest marny bez wsparcia i w tak małej liczebności. Powinna powstrzymać siłą chociaż udział Prorokini w krucjacie. Może gdyby się jej udało, w tym momencie wciąż siedziałyby sobie w ciepłej celi, popijając herbatkę i śmiejąc szczerze z różnych pospolitych głupot? Może nigdy nie trafiłaby do jakiegoś więzienia, gdzie prawie się wykrwawiła, nigdy nie zwątpiłaby w ich boga, nadal byłoby wszystko w porządku? Z innej strony stała opcja, że więcej by Wilczura nie zobaczyła, bo nie wpadłaby na pomysł jakichś paktów i sojuszów. Zwłaszcza po tym jak Echo układała się z Miastem, co też było w osądzie Generał bezsensowne.
Lysane westchnęła ciężko. Cokolwiek by się nie wydarzyło i jakkolwiek nie potoczyła się kolej losu, nie cofnie czasu. Kontynuowała zaplatanie, choć zdecydowanie bardziej bez życia, tępo patrząc się w przestrzeń, której i tak nie widziała.
Gdyby nie dołączyła do tego jebnika... nadal miałaby wzrok i piękne oczy.
Ucho wyłapało dźwięk. Poruszyło się nieznacznie, lokalizując kierunek, namierzając cel. Wychodziło na to, że Growlithe postanowił wrócić. Część kamienia zsunęła się z serca, napięte mięśnie gotowe do obrony rozluźniły się teraz. Kroki zbliżały się do kanapy, Arashi zakończyła dziesiąty warkoczyk pętelką z włosów - lekką, żeby mogła je potem rozplątać i na tyle mocną, żeby sam nie rozwiązał się nieoczekiwanie. Tylko tyle niestety zdążyła zrobić, więc większość łba wciąż pozostawało w lekkim nieładzie, a śnieżnobiałe włosy przypominały rozlane dookoła mleko. Rozważała podcięcie ich, ale mijało się to z celem. Po pierwszej przemianie znów by urosły.
- W bagno po uszy, Wilczurze - odpowiedziała. To był tak boleśnie skrócony skrót tego, co się odwaliło, że i tak niczego nie tłumaczył. Ale kiedy go nie było, zdążyła wszystko ułożyć w logiczną całość. W miarę logiczną. Bo było tego od cholery. Wzięła głęboki wdech, wypuściła powietrze nosem, długo, spokojnie.
- Przez około rok od naszego ostatniego spotkania wszystko było we względnej normie. Potem... Cóż. Bagno zaczęło się, kiedy Echo postanowiła przejąć szpital aniołów w Apogeum. Nie słuchała moich sprzeciwów, z pewnych... przyczyn... nie było mnie z nimi od samego początku ataku. Kiedy przybyłam na miejsce, byli otoczeni przez, sądząc po zapachu, Łowców. Nie wiem skąd się tam wzięli, ale nie byli do mnie wrogo nastawieni. Chyba. Próbowałam pomóc jednemu z kapłanów, który wybiegł na zewnątrz i... - urwała na chwilę, ściągając pierzaste brwi. Co się potem stało? Pamiętała tylko jak podeszła, a potem ciemność. - Jak przez mgłę pamiętam, że trafiłam do jakiejś celi, chyba pod ziemią. Cuchnęło obrzydliwie, ale od tamtej pory nie widziałam niczego poza ciemnością. Z początku myślałam, że Ao mnie pokarał czy... - pokręciła głową. Nie było sensu ciągnąć tego wątku, był nieistotny. Jakby odruchowo zacisnęła dłoń na nadgarstku, zakrywając tatuaż Kościoła. - Wtedy prawie umarłam. Zanim mnie tam zawlekli, ktoś musiał rozciąć mi rękę, mięśnie, żyły. Ktoś, komu nie podobał się symbol. Jakiś koleś próbował przesłuchać mnie i tamtego kapłana, a potem znowu odpłynęłam. Cudem znalazłam się w Górach Shi, gdzie praktycznie z grobu wyciągnęli mnie uzdrowiciele - przesunęła palce z nadgarstka. Nie miała nawet blizny, zasługa magii nawróconego anioła, który zajmował się nią przez zdecydowanie za długi czas. Tak nienawidziła jego rasy, a mimo wszystko trwał obok i nie pozwolił jej umrzeć. Mógł bez problemu dobić ją, zwalić winę na osłabienie, chorobę, wolę Ao chociażby. Jak w ogóle dostała się do siedziby? Na pewno ci, którzy ją uwięzili, nie poszli ot tak do swoich wrogów z prezentem. Teraz, kiedy już zwątpienie w boga osiągnęło zenitu, podejrzewała Vallę o akt dobrej woli, a może jej bogowie spojrzeli na nią łaskawie, wybaczając zdradę.
Zrobiła sobie krótką przerwę, bo teraz właśnie miała opowiadać o najbardziej gryzącym ją fragmencie. Było jednak wyraźnie widoczne, że nie skończyła swojej rozprawy. Przygryzła dolną wargę, do połowy zamknięte oczy zdały się nagle zrobić bardziej wilgotne niż powinny.
- Prorokini umarła niedługo potem - głos drżał jej, łamał się lekko. Lysane przeszedł dreszcz zimna. - Władzę próbował przejąć Aequalis, ten rogaty koleś, który wiecznie się za nią plątał. Zniknął niedługo potem i wszystko zaczęło się jebać. Nie dosłownie, na szczęście. Ze Starszyzny zostałam właściwie tylko ja, bo Sinner wolał malować paznokcie w swojej komnacie zamiast się czymkolwiek przejąć. Bezużyteczny bachor. Wydałam parę rozkazów powołując się na oświecenie od Ao, wysłałam sporą część wiernych na wszystkie strony świata, żeby głosili te swoje bzdety i zdobyli nowych wiernych. Było nas tak cholernie mało. Po śmierci Echo wreszcie przestałam ćpać, a przynajmniej ograniczałam dawki. Zaczęło do mnie docierać, że nie mamy szans jeśli nie ogarniemy zadków, więc oprócz szukania sposobu na odzyskanie wzroku, przy okazji szukałam jeszcze możliwego sojuszu.
Uspokoiła się nieco. Nie zdziwiłaby się, gdyby Grow już tam kimał z nudów od dłuższego czasu, ale musiała z siebie to wyrzucić. Może po wypowiedzeniu na głos jakoś jej ulży?
- Nawet nie wiem czemu DOGS było pierwszą organizacją, z jaką chciałam się ułożyć. Mieliśmy chyba najgorsze stosunki jakie w ogóle któraś z grup mogła mieć. Pewnie mleko przeżarło mi mózg, a w połączeniu z koszmarami widzianymi co chwila coś mi się pojebało. No i... dotarliśmy w sumie do dzisiaj. Ktoś wykorzystał naszą osłabioną liczebność, zostaliśmy zaatakowani znienacka. Inkwizycję praktycznie skazałam na śmierć broniąc cywilów, którym kazałam się ewakuować. Myślałam z początku, że Górę raczej stracimy, więc zgarnęłam manatki i zwiałam na samym końcu. Nie wiem nawet czemu postanowiłam przyjść na spotkanie zamiast lecieć za tymi bezmózgimi owcami, ale...
Westchnęła ciężko. I tak nie pasowała do tych bezmózgich owiec. Nawet jako pasterz, a zwłaszcza jako pasterz. Nadawała się do myślenia nad taktyką, a nie nad przewodzeniem takiej bandzie. To nie było na jej nerwy i czasem błędne decyzje. Widać zresztą, że wysyłając połowę wiernych poza Góry ściągnęła zagładę na wszystkich. Taktycznie zagranie było niezłe, założenia były dobre... Ale bez pomocy jakiegoś doradcy okazało się, że czegoś nie dostrzegła, że jakiś element, szczegół, umknął jej. A czasu nie cofnie.
- I teraz wychodzi na to, że jestem bezdomna - białe oczy otworzyły się szeroko, jakby coś do niej dotarło. - A chyba nie tylko górę za plecami miałam spaloną...
KNW było popierdolone. Tak samo jak mogli uznać, że zginęła, mogli też uznać, że ich zdradziła. To było bez sensu, biorąc pod uwagę swoje narażenie życia, wszystko co zrobiła dla tych ludzi, to, że nie było chyba w Kościele osoby, która choć trochę by jej nie lubiła. Nie wiedziała, który pojeb zostanie teraz Prorokiem, ale mógł ze zwykłej zachcianki każdego skazać na śmierć, bo mu tak głos pana powiedział.
- Proszenie cię teraz o przygarnięcie byłoby chyba najgłupszym co mogłabym zrobić - dodała cicho, mimo bólu podkulając nogi jeszcze bardziej i oplatając je rękami. Oparła czoło o kolana. Skoro do KNW nie pasowała, to niby miała się wpasować w ich przeciwników, do gangu, którego członków często porywali albo zwabiali do swoich szeregów? Gdyby ją zobaczyli wśród siebie, to milej pewnie byłoby wrócić do wiernych z łatką zdrajcy. Przynajmniej szybko by ją zabili.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 12.12.18 2:15  •  Kanion - Page 3 Empty Re: Kanion
O części z tych zdarzeń słyszał. Nie wtrącał się w nie, nie widział w tym interesu dla siebie lub grupy, choć w konflikcie dotyczącym szpitala uczestniczyli łowcy, ale tak czy inaczej plotki dotarły do niego błyskawicznie. Nie mógł uwierzyć, że miał tuż pod nosem rzeź, w której mogła zginąć Lysane; że gdzieś w czasie tych jej popierdolonych krucjat przewodnik zbłądził i pojawił się w samym epicentrum bombardowania, a on, wielki herszt gangu, przechodził niedaleko, być może wpierdalał jakieś ochłapy u Boba, kiedy Lysane walczyła o życie, albo nawet rozmawiał o pielęgniareczkach chodzących korytarzami Ostatniej Nadziei i wybuchał śmiechem na uwagi dotyczące ich grobowych min ― i nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, że określenie "grobowe" było aż zbyt dosadne.
Odchylił się, wciskając plecy w rozmiękłe oparcie kanapy. Ramiona skrzyżował na klatce piersiowej i zapatrzył się na jakiś niekonkretny punkt przed sobą; w rzeczywistości starał się ustalić dokładne obrazy tego, o czym mu opowiadała.
Przeżyć to podobnie, jak ona przeżyła.
Zrozumieć motywy.
Nie widzieli się cholerny rok.
Gdyby poprosiła go o sprawozdanie, mówiłby przez następny tydzień ― w optymistycznej wersji bez snu i przerwy na żarcie. Mówiłby i mówił, i w żadnym z jego słów nie znalazłaby choć szczypty emocji. Żadnego zabarwienia, żadnego żalu i poczucia beznadziei. Żadnej, nawet najmniejszej oznaki tego, że to, co przeżył, zrobiło na nim wrażenie.
Można się więc tylko spodziewać, jak opornie docierały do niego informacje przedstawiane przez skuloną kobietę. Nie potrafił odpędzić od siebie wrażenia, że ― choć siedziała tuż obok i gdyby sięgnął w lewo, od razu natrafiłby na jej nagą nogę ― była bardzo daleko.
Relacjonowała, ale psychicznie znajdowała się w odległości milionów sekund. Dlaczego to cię tak przeraża, Lysane? Nie wiedział czy to naprawdę strach, czy może uznała, że nic innego jej nie pozostało ― i dlatego postanowiła powiedzieć mu wszystko.
Jemu.
Osobie, której odbierano podopiecznych i palono ich w imię nieistniejącego boga. Komuś, kto sam porywał i dusił wiernych Ao. Kto zakleszczał zęby na ich tchawicach, kto czuł ich noże prześlizgujące się po ciele. Sprawiające ból.
Czy Lysane kiedykolwiek sprawiła, że cierpiałeś, Jace?
Uniósł nagle brwi, jakby ktoś naprawdę zadał to pytanie, a on zdał sobie sprawę, że zna odpowiedź.
Aż do teraz wszystko było jasne.
Stali po innych stronach muru. Ich relacja była cicha i mroczna, pełna bezgwiezdnych nocy, szeptów, szantaży, pełna wyuczonej nienawiści ukazywanej wtedy, gdy ktoś przyłapywał ich zbyt blisko siebie. Nie pragnęli zburzenia tych cegieł. Chcieli, by wszystko zostało tak, jak było. By mogli odnajdować luki w budowli, dotykać się, przekazywać krótkie, sporadyczne sygnały. A potem ruszać dalej wzdłuż muru; aż do następnej szansy, do kolejnej dziury w jego posadach.
Ale nagle ściana runęła.
Nie było już czego chronić. Gdyby chciał, mógłby unieść rękę, a stojący za nim rząd strzelców wycelowałby napięte kusze prosto w panią eks-generał. Mógłby ją zniszczyć, bo nic już jej nie chroniło.
Jakie to byłoby proste.
Skrzywił się.
Zbyt proste.
Tyle, że jego ludzie nie zrozumieliby idei tej relacji. Nie pojęliby skomplikowanych rzeczy. Gdyby nie dał rozkazu, aby zabić wroga, jak wiele straciłby w ich oczach?
― Proszenie cię o przygarnięcie byłoby chyba najgłupszym co mogłabym zrobić.
Spojrzał na nią wreszcie. Wyglądała jak mała dziewczynka, która obejmując kolana, próbuje odciąć się od złego świata.
Wiesz, że to niemożliwe ― przypomniał po kilku milczących chwilach, nie spuszczając z niej badawczego wzroku. Ton, jakim to wypowiedział, nie brzmiał jak zaprzeczenie. Brzmiał jak zaczepka. ― Byłaś taka rozpoznawalna, Lysane. Jak miałbym udowodnić, że plakietka morderczyni Psów nie należy już do ciebie? Jak miałbym uniewinnić twoje grzechy wobec nas?
Krótka pauza. Ile mogła trwać? Pół sekundy?
Po niej zaczerpnął powietrza, które rozepchało płuca, uniosło klatkę piersiową.
Jak sama czułabyś się wśród osób, którym odbierałaś rodzinę, przyjaciół i towarzyszy? Co ze świadomością, że już na zawsze będziesz zdrajcą i nieprzyjacielem?
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 12.12.18 11:54  •  Kanion - Page 3 Empty Re: Kanion
Starała się to wszystko skrócić, nie rozwlekać niepotrzebnych wątków. Nie szalała jakoś ze swoim życiem, zwłaszcza przez ostatni rok - gdzie miałaby wyjść pozbawiona w całości jednego ze zmysłów, wciąż odzyskująca siły po swojej prawie-wizycie w zaświatach? Górskie imprezy były niewarte wspominku, zwłaszcza, że nie brała w nich udziału. Przez pierwszy miesiąc po śmierci Prorokini prawie się nie odzywała, siedziała w swojej jamie próbując odzwyczaić organizm od narkotyku. I kiedy już prawie się udawało, sięgała po następną małą dawkę. Do tej pory zresztą jeszcze nie pozbyła się nałogu. Jeszcze rano upiła kilka łyków z czarki, pakując swoje rzeczy zabrała mały zapas. Problem dopiero się zacznie, kiedy zapas zniknie, a ona zostanie kopnięta w tyłek przez nawracającą trzeźwość. Po licznych próbach wiedziała, że kop będzie bardzo bolesny i bardzo nieprzyjemny.
Mówiła bardzo dokładnie o wewnętrznych ruchach w organizacji, która przecież była mu wroga. Była wroga każdemu w znanym im świecie, bo potrafiła wywęszyć niewiernego i siłą wbić do głowy “jedyną słuszną religię” lub w imię tego śmiesznego bożka zabić, choćby i gołymi rękami podczas tortur. Zaćpać na śmierć, śmiejąc się przy tym w głos. Zmącić umysł, odebrać wszystko, a potem dobić, kiedy już o to błaga. Nie powinna go obrzucać swoimi problemami, zdradzać sekretów, owijać dookoła niego i suszyć zęby w uśmiechu. Na swój widok powinni skakać sobie do gardeł i wywlekać wzajemne brudy: zabiłeś mi podnóżek, a ty zabiłaś mi najlepszego szpiega. Wzajemnie mordowali swoje rodziny lub na to przyzwalali przez brak sprzeciwu.
A jednak opowiadała, z emocjami, nie kryjąc prawdy.
Tylko ty mi zostałeś…
Wizja śmierci zadanej jego rękami wciąż była lepsza od powrotu do zgliszczy, dużo lepsza od szukania dla siebie kąta po całej pustyni. Gdzie by nie poszła, tam rozpoznaliby jej twarz, tak charakterystyczną i traktowaną ze skrajnymi emocjami. Gdziekolwiek nie zaniosły by jej nogi, rozpoznano by jej sylwetkę - wyprostowaną z dumą i pogardą, uszy naciągające kaptur lub wystające przez otwory. Gdzie by się nie udała, tam wiałoby wonią śmierci i rozkoszy, zapachem jej ciała i piór. Dobrze wiedziała, że jeśli nie znajdzie na tym terenie sojusznika, będzie musiała wynosić się na drugi koniec świata, gdzie, być może, jej nie znajdą. Nie chciała powracać do tych wiecznych podróży. Nie po tym, jak poznała taki kawał Ziemi i jak przyzwyczaiła się do mieszkańców okolicznego grajdołu. Chociaż język był dziwny, zwłaszcza w pisowni.
Nie protestowałaby gdyby zaraz rzucił się rozerwać jej gardło, gdyby zawołał swoje psy i rzucił im tak smaczny kąsek, gdyby wybrał parę osób z gangu i postawił ją pod murem.
Coś w sercu szeptało, że i tak by tego nie zrobił.
Poruszyła lekko uszami na dźwięk jego głosu. W większej beznadziei jeszcze nie była. Nie miała co liczyć na jakąś taryfę ulgową i ciepłe przyjęcie z imprezką powitalną. W DOGS chyba nie było osoby, która nie słyszałaby o zmorze dowodzącej armią Kościoła. Ostatecznie to na nią trzeba by było zwalić winę za każdą śmierć, nawet jeśli nie wydała rozkazów. Była odpowiedzialna za dyscyplinę w szeregach, za ich taktykę, za czyny. Odsłoniła twarz, złapała za jego kurtkę zarzuconą na ramiona, poprawiła ją.
Dlaczego w sumie robiła z siebie rozgotowaną kluchę?
Nie była kluchą, nie zamierzała być, nie pasowało to do niej.
Ni stąd ni zowąd zmieniła pozycję, zamiast leżeć jak dogorywająca żaba na liściu kapusty, oparła się rękami tuż obok niego. Rana boleśnie pociągnęła, wywołując ja jej twarzy niezbyt przyjemny grymas. Chrzanić te krwawiące ubytki w ciele. Miała ich wiele w życiu i zapewne nie były to ostatnie. Przysunęła się jeszcze bardziej, włosy szurnęły po materiale kanapy, kiedy wdrapała się okrakiem na jego kolana. Lewa dłoń wpełzła na jego klatkę piersiową, oparła się opuszkami palców, podczas gdy druga przejechała delikatnie po jego policzku i zanurzyła się we włosach.
- Sama zapracowałam na swoją opinię, nie tylko tu, ale gdzie bym się nie znalazła. Żaden problem zrobić to jeszcze raz - zamruczała, gładząc jego głowę jak ulubionemu szczeniaczkowi. Był problem, Lys. Był. Wtedy zaczynałaś od zera. - Zresztą… osobiście nie zabiłam żadnego z Psów odkąd się znamy - dodała, mrużąc zadziornie powieki, unosząc jeden kącik ust w górę. Nie kłamała. W starciach zawsze starała się żadnego za bardzo nie skrzywdzić, wychodziła z cel schwytanych nie biorąc udziału w przesłuchaniach i torturach. Z jednej strony zachowywała pozory, że wróg to wróg, z innej nie brudziła sobie rąk w bezpośredni sposób. Nie było to żadne usprawiedliwienie, bo wciąż mimo wszystko sporo z nich zdążyła posłać do piachu, ale i pieski gryzły dotkliwie.
Nagle złapała mocniej jego włosy i odchyliła mu głowę do tyłu. Nie na tyle silnie, żeby poczuł ból, ale też nie z delikatnością motyla.
- Sobie też odebrałam rodzinę. Po przemianie zabiłam matkę, która wyrzuciła mnie do dżungli, kiedy zachorowałam. Dla jakiegoś chorego bożka poświęciłam siostrę będącą jedynym głosem rozsądku przez stulecia - rysy jej twarzy wydawały się wyostrzyć, ale wbrew pozorom nie było w tym żadnej złości. Uśmiechała się. - Ta świadomość łazi za mną jak cień gdzie bym nie poszła. Z jednego z ostatnich koszmarów obudziłam się w kaplicy, otoczona wianuszkiem uzdrowicieli, którzy chcieli mnie dobić kadzidełkami. Widziałam każdą ze swoich ofiar, rozłażące się truchła, wiodące mnie do bestii mającej być moim końcem. Słyszałam ich imiona, czułam kipiącą z nich nienawiść i smród rozkładu - oznajmiła, puszczając włosy i gładząc je lekko. Pewnie przyćpała za mocno, kto wie? Siostra raczej nie byłaby tak miła w rzeczywistości, nie po tym wszystkim co białowłosa zrobiła. Pochyliła się nad jego twarzą, prawie dotykając swoim nosem jego nosa.
- Żywych zniosę, choćby mieli na mnie pluć i rzucać we mnie kamieniami. Choćby mieli mnie zmusić do czołgania się, wstanę i pójdę dalej. Jeśli będą potrzebowali dowodu, że nie najeżę ich strzałami kiedy tylko się odwrócą - przyniosę ten dowód choćby w zębach - szepnęła. Nie zamierzała dać się poniżać i zamiatać włosami podłogi w ich pokojach. Miała jeszcze jakąś godność. - Martwi i tak już mnie dręczą - dokończyła, wzruszając ramionami i prostując się, obie ręce układając na jego piersi.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 19.12.18 2:47  •  Kanion - Page 3 Empty Re: Kanion
Powinien ją zatrzymać, kiedy się dało. Kiedy ciepłe uda nie zamknęły jego bioder w lekkim uścisku, kiedy dłoń nie spoczęła na policzku, palce nie dotknęły włosów. Powinien oprzeć silną rękę na jej barku i ściągnąć ją z powrotem na kanapę. Siad, ty dziwko. Czego nie rozumiesz? Zapominasz, że martwa do niczego się nikomu nie przydasz?
A jednak była tutaj, teraz. O wiele za blisko, o wiele zbyt intensywnie. Wpatrywał się w oblicze okolone długimi, siwymi włosami jak srebrzystą aureolą. Daleko jej było jednak do anioła, wiedział o tym. Miała na sobie tyle krwi, cuchnęła tą krwią. Nigdy się nad tym nie zastanawiał ― ale była szansa, aby Lysane została rozgrzeszona, ponieważ nie zawsze bezpośrednio łapała za nóż, nie zawsze patrzyła na rzeź? Czując ciężar na swoich udach sam sobie na to odpowiedział.
Mógł więc jej słuchać i szukać usprawiedliwień, ale było za późno na zmianę zdania. Dawno dokonał wyboru.
Spod przymrużonych powiek dybały na nią lśniące ślepia, bo choć twarz ściągnięta była w niewzruszeniu, oczy mówiły wszystko; zdradzały każdy, nawet najlżejszy ton rozbawienia. Wypowiadały jednocześnie setki pytań, które zatrzymywał za zębami. W co pogrywasz, Lysane? Co masz do zaoferowania moim ludziom? Co innego niż pełną furii relację z ich przywódcą?
Dał radę dzielić z nią łóżko, ale czy całą siedzibę? Potrafił ubierać ją w swoje kurtki, bluzy i koszulki ― ale przemógłby się, aby zawiązać jej na nadgarstku chustę w kolorze złota? Umiał ją ranić. Pytanie, czy byłby w stanie zrobić to podczas rytuału?
Nagle go szarpnęła.
Ten szybki, mocny ruch odsłonił mu gardło, przez które przetoczył się niski warkot. Ciało, poza tym, nie drgnęło, jakby wciąż trwał w oczekiwaniu na poważniejszy atak. Zmarszczył za to brwi, a dotychczas nieruchomy wzrok, prześlizgnął się wzdłuż jej napiętej sylwetki, aż na dłoń, która spoczywała na jego klatce piersiowej. Pod palcami eks-generał wyczuwała bicie serca.
Waliło jak oszalałe czy spokojnie wystukiwało swój rytm?
Więc dobrze, zaprowadzę cię do Psów. ― Aż do teraz leżące z bezruchu ręce wymordowanego uniosły się niespiesznie, wpełzły na jej obnażone uda i trąc miękką skórę twardymi, szorstkimi wnętrzami dłoni, dotarły do jej talii. Pod kciukami czuł ostre kanty kości biodrowych. Mógłby ją złamać wpół, teraz, gdy była tak bliska wyczerpania. Gdy resztki sił wlewała w próbę przekonania go. Nic prostszego. ― Pod warunkiem. ― Oczywiście. Zawsze było jakieś "ale". Grymas nadał jego twarzy dodatkowych załamań, cieni. ― Że pierwszy Pies, którego napotkamy, cię oszczędzi. Jeśli nie, zrobi z tobą co zechce, gwarantuję. Zerżnie, opluje, wyzwie lub zabije. Lub wszystko naraz, jeśli tak będzie mu się podobało. Dajmy im trochę zabawy. ― Uniósł z powrotem wzrok, krzyżując ze sobą ich spojrzenia. Zacięta mina, napięte mięśnie szczęki. ― Szanuję twoją odwagę, Lysane, ale nie wezmę odpowiedzialności za grzechy, z którymi żyłaś aż do chwili, w której nieznane siły zburzyły twój schron. Uciekałaś do gór Shi z podkulonym ogonem, ilekroć czułaś, że nie dasz rady iść dalej, a teraz, gdy to wszystko huknęło o ziemię, szukasz miejsca u mnie? Z jakiej racji? ― Ścisnął w palcach jej skórę, nieświadom, jak blisko znajdował się rany zadanej strzałą. ― Z powodu tych kilku krótkich nocy?
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 31.12.18 15:35  •  Kanion - Page 3 Empty Re: Kanion
Mogłaby sobie siedzieć grzecznie w kąciku, otaczając się włosami niczym kokonem i tylko czekać na zezwolenie do wypowiedzenia jakichś słów. Mogłaby dać się traktować jak podnóżek, nie protestować ciśnięciu na ziemię i zdzieleniu w twarz. Ale oboje wiedzieli, że była na to zbyt dumna, że czuła się dobrze mając jakąkolwiek władzę nad czymkolwiek, że do roli ściery podłogowej mógł ją zmusić w wyjątkowych chwilach. Może to była ta chwila? A może i nie, skoro umościła się na nim jak na najwygodniejszej grzędzie, a on bez protestu na to pozwalał.
Czy Wilczur mógł czuć się lepszy od niej? Wszak przewodził bandzie gotowych na wszystko zbirów, hołocie zdolnej własnymi zębami przegryźć wrogą tętnicę, wyrwać żywcem serce. Pewnie sam brał udział w tak krwiożerczych walkach, zabijał dla swoich idei, wyznaczył gangowi cel. W przeciwieństwie do niej może tylko szanował rodzinę, ale tego nie mogła być pewna. Jeszcze nie. Im dłużej siedziała tym bardziej zdawała sobie sprawę z faktu, że właściwie go nie zna. Co o nim wiedziała oprócz społecznej pozycji? Nie znała jego imienia. Nie wiedziała jakiego koloru są jego oczy. Nigdy nie spytała o tak podstawowe rzeczy jak wiek czy zainteresowania. Nie rozmawiali o głupotach, a jedynie je czynili. Czemu w ogóle miałaby go prosić o pomoc, skoro sama w niczym mu nie pomogła? Mimo bliskości byli sobie odlegli i obcy.
Uśmiechnęła się zaledwie na moment. Warunek. Zawsze musiał być jakiś haczyk, ukryta gwiazdka z tłumaczeniem pisanym drobnym drukiem. Przynajmniej tym razem dało się ten element dostrzec, bo ostatnio nie zorientowała się, że jak dostanie suchy kącik to będzie musiała mordować to, co wskażą jej władze. Żeby jeszcze świadomie, ale uzależnili ją od jakiegoś ścierwa. Przygryzła wargi słuchając tego „ale”. Coś jej mówiło, że nawet nie powinna się wtedy bronić. Jeśli miała być to próba, to jej podoła, choćby miało się okazać, że na końcu czeka ją śmierć. Może przy okazji oberwie jakimś osądem i będzie mogła przemierzać nicość w spokoju? Pozostawało mieć nadzieję, że nie spotkają nikogo albo kogoś, kto nie postanowi zrobić z niej krwawej miazgi. Spięła się dość zauważalnie, kiedy dotyk zaczął boleć. Nie kazała mu jednak przestać, jakby chcąc się przygotować do tego co ją czeka. Pokręciła lekko głową i opuściła ją. Nie miała pojęcia co mu odpowiedzieć. Przyszła do niego, bo...
No, Lys, czemu?
Bo był tak dobry, że nie podżynał ci gardła, kiedy zdarzyło ci się usnąć w jego obecności?
Może dlatego, że ta paskudna, piegowata twarz była jednocześnie taka milutka?
Powodów mogła być setka, a mogło też nie być ani jednego. Zamiast kryć się pod pierwszym lepszym kamieniem wolała przyjść do niego. Zamiast szukać innych przywódców, których znała co najwyżej z plotek, wybrała tego, którego miała okazję zobaczyć na własne ślepe oczy. Skoro właśnie uciekała z miejsca, w którym siedziała tyle lat, jaką mógł mieć pewność, że ich też nie zdradzi?
- Bo mogę ci się przydać – odpowiedziała wreszcie, unosząc głowę z odpowiednią jej wyższością. Nie czuła się tak kompletnie bezużyteczna. Razem z nią Shi opuściły liczne sekrety i plany. Wierni na pewno gdzieś tam uformują się w bezmózgą masę, Kościół przetrwa póki żyje choć jeden wyznawca. Nie będą się przejmować zmianami póki nie odkryją jej zaginięcia. Do tej pory będą narażeni na wyciek informacji.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 16.01.19 1:21  •  Kanion - Page 3 Empty Re: Kanion
W zasadzie za nic jej nie obwiniał. Ciężko było zdusić dumę i przyjąć wersję, w której pełniła wysoką funkcję we wrogiej frakcji, ale nawet to nie sprawiło, by zrezygnował z jej towarzystwa. Nie zawierzał, by była godna zaufania ― na Desperacji mało kto zostawał okazem prawdomówności ― jednak pozwolił sobie w jej obecności na zdjęcie przynajmniej zewnętrznych blokad. Jeszcze tego nie pożałował.
  Teraz mogła być okazja na pierwszy raz. Skupione spojrzenie jasnych ślepi dokładnie przyglądało się Lysane. Ale psychoanalitykiem był do dupy. Stojąc w kolejce po różne umiejętności, użył metody łokcie-kolana i zgarnął wystarczająco szeroką paletę fachów, aby stworzyć i utrzymać grupę pełną wściekłych mord z zębami. Ale nie potrafił uprasować sobie koszuli, napisać wiersza, a już tym bardziej nie umiał dostrzec intencji.
  Zwykle po prostu uznawał, że są złe.
Bo mogę ci się przydać.
  ― W to nie wątpię.
  Ironizował. Te zakrapiane jadem słowa pozostawiły na jego ustach lekki uśmiech, który utrzymał się raptem parę sekund. Mina zrzedła odruchowo, gdy tylko poczuł ciepło na prawej dłoni.
  Kiedy kładł ręce na jej prowokująco zbliżającym się ciele, kompletnie zapomniał o najważniejszym ― że to ciało jest ranne.
  Zmusił się, aby spojrzeć w dół, minąć szyję z fioletowymi siniakami, strzępy ubrania zasłaniające część klatki piersiowej, wreszcie brzuch, przy którym odbił wzrokiem w bok, aby dotrzeć do biodra.
  Na palec wskazujący, niczym niespieszny, drapieżny wąż, wpełzała niebieska kropla, ciągnąca za sobą wilgotną linię w tym samym kolorze.
  ― Odpocznij. ― Było wręcz pewnym, że nie chodzi tylko o regenerację sił, ale z protekcjonalnego tonu Growlithe'a ciężko było odcedzić pozostałe intencje. Zesztywniałe mięśnie twarzy nie potrafiły się rozluźnić, więc aż do teraz trwał z mocno napiętą szczęką. Powoli zaczynało brakować mu cierpliwości do własnego organizmu. Co on się tak, kurwa, spinał? Nie jego biorą pod osąd przypadku.
  Czyżby...
  Przymknął powieki. Już się nie uśmiechał.
  ― Rano trzeba iść.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 16.01.19 8:20  •  Kanion - Page 3 Empty Re: Kanion
Mogła się nie pchać gdzieś na wysoką grzędę. Jako zwykła szara myszka ledwie zamiatająca podłogę przed wejściem do kaplicy może życie byłoby prostsze, budziłaby większe zaufanie niż pociągający za sznurki dowódca bojowej hałastry. Wtedy to ona byłaby tą uciśnioną ofiarą złego systemu, ale czy byłaby taka sama? Czy łączyłaby ich ta sama relacja? Zwróciłby na nią uwagę czy może w ogóle nigdy by się nie spotkali? Nawet teraz nie wiedziała ile razy minęła go gdzieś na ulicy Apogeum zanim los ich na siebie nie wrzucił po raz pierwszy.
Potrafiła mu zaufać, mimo że przestała ufać komukolwiek.
Nie wiedziała co może się stać, jeśli już przypałętają się gdzieś w pobliże terenów gangu. Jakiego wykolejeńca mogli tam spotkać? Może kogoś, kto będzie ją nienawidził za sam fakt istnienia, który najchętniej posiekałby ją powoli na malutkie kawałki. Albo kogoś, kto będzie ją jeszcze torturować przed posiekaniem. Myśli zadręczały ją coraz bardziej, nie potrafiła się ich pozbyć. Powiedział, że im na to pozwoli, ale czy mówił szczerze, czy może chciał ją tylko nastraszyć i w pewnym momencie wkroczy do akcji, ratując damę z opresji? Byłby w stanie pozwolić ją skrzywdzić? A co jeśli sam dołączyłby do oprawcy, śmiejąc się przy tym upiornie, wyszydzając jej naiwną ufność do niego? Lyse starała się odgonić te czarne chmury, jednak z każdą chwilą było ich więcej.
To mogła być jej ostatnia noc w życiu.
Czy była?
- Mhm... - mruknęła tylko w odpowiedzi na jego ostatnie słowa. Za kolejne parę godzin snu znalazłaby księżniczkę, odrąbałaby jej rękę i jeszcze ukradła pół królestwa, żeby tylko dać je temu, kto na ten sen jej pozwoli. Powoli przestawała już nawet zwracać uwagę, że coś ją boli - była po prostu nieziemsko zmęczona i styrana psychicznie. I zdecydowanie za trzeźwa. Mijał już chyba drugi dzień odkąd nie napiła się z czarki białego świństwa. Było to dla niej jak wieczność, ale starała się dzielnie trzymać postanowienia. Zapasy i tak się zaraz skończą, lepiej więc przyzwyczajać się do braku specyfiku. Nie miała bladego pojęcia jak źle będzie za parę dni.
Objęła go mocniej, wtulając się i opierając głowę o klatkę piersiową. Był tak przyjemnie ciepły, że aż nie chciało się puszczać. Nie trwało długo jak uścisk zelżał, mięśnie rozluźniły się, a biały łeb stał się jakby cięższy. Nie miała żadnych snów, po prostu pogrążyła się w smolistej czerni, nie różniącej się niczym od widzianej na jawie.

Nie obudziły ją promienie wschodzącego słońca jak w bajkach czy zbyt wyidealizowanych filmach. Obudził ją chłód, który liznął nagą skórę i ścisk we flaczkach. Była głodna, ale to może i lepiej, bo jednocześnie niemiłosiernie ją mdliło. Wiedziała od czego, kolejny dzień bez bycia na haju. Wytrzymała maksymalnie cztery, tym razem zaczynał się jakiś trzeci. Uniosła powoli głowę, zdając sobie sprawę, że nadal siedzi na Wilczurze, a do tego lekko obśliniła mu koszulkę. Dobra, może nie zauważy. Bolał ją każdy kawałek ciała nie tylko przez niewygodną pozycję, w jakiej spędziła ostatnie parę godzin, ale też przez zmęczenie poprzedniego dnia, rany, wymuszoną próbę odwyku. Zsunęła się powoli, starając się go nie obudzić, jednak kontakt z podłogą był jeszcze boleśniejszy. Noga przypomniała o sobie, ale Arashi dzielnie zacisnęła zęby i spróbowała ją zignorować. Zaciekawił ją dobiegający z kąta charakterystyczny zapach tchórza. Kobieta skierowała niewidzące oczy w miejsce, które aż prosiło o sprawdzenie. Feniks spał skulony, wsuwając łeb pod skrzydło. Potargane pióra wskazywały, że próbowała walczyć z wichurą. Musiała zrezygnować w trakcie i odnaleźć właścicielkę później, kiedy już wszystko się uspokoiło. Podeszła do niej ostrożnie, starając się nie wpaść na jakieś niespodziewane fragmenty mebli, wyciągnęła rękę chcąc pogładzić bestię, ale usłyszała tylko syk i kłapnięcie dziobem tuż przed palcami. Odsunęła się odruchowo. Oho, księżniczka nadal miała focha.
- Ty mała cholero... - mruknęła pod nosem i szturchnęła szybko zwierzę, trafiając gdzieś w skrzydło. Kolejne kłapnięcie, choć nieco mniej zaciekłe. Wreszcie Valla poddała się, rozpoznając byłą generał i pozwoliła się pogłaskać, a nawet dostać do bagaży, które zmuszona była taszczyć przez tyle czasu. Białowłosa po omacku dotarła do sakiewki z ziarnami i otworzyła ją, podsuwając feniksowi jedzenie. Poczuła, że jest coś podejrzanie lekka, co oznaczało, że jej tatria musiała się podłączyć do wyżerki poprzedniej nocy. Zaczęła po cichu przeszukiwać torby, próbując znaleźć jakiekolwiek ubranie. Było jej niemiłosiernie zimno i chyba miała gorączkę. Oby nie od ran, choć nie czuła, żeby coś się z nich znowu sączyło. Wygrzebała wreszcie jakąś sukienkę - marna ochrona przed chłodem i wiatrem, ale lepsze to niż świecenie cyckiem na pół świata i podkradanie kurtki. Ubrała się, a mniej więcej w tym samym czasie obudził się i sam Growlithe. Starała się przed nim ukryć fakt, że czuje się jakby przebiegło po niej stado niedźwiedzi babilońskich, na szczęście można było wszystko zrzucić na niepewność co przyniosą następne godziny. Oddała mu kurtkę z cichym podziękowaniem i gwizdnęła cicho na Vallę, która zaczęła czaić się za jej nogami. Przypominała skarconego psa, tyle tylko, że w ptasiej postaci. Łypała smętnie na Wilczura, ale w przeciwieństwie do Mo, nie rzucała się na niego. Kojarzyła go, czuła się przy nim w miarę bezpiecznie, skoro nigdy nie skrzywdził jej pani. Chaos poprzedniego dnia nie pozwalał jednak na cieszenie się ze spotkania.
Niedługo później opuścili zrujnowany budynek.

[z/t + Grow]
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie   •  Kanion - Page 3 Empty Re: Kanion
                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 3 z 3 Previous  1, 2, 3

 
Nie możesz odpowiadać w tematach