Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Off :: Karty Postaci


Go down

Pisanie 23.09.14 17:56  •  Kawana Junko Empty Kawana Junko
Godność: Doktor Kawana Junko.
Pseudonim: Brak. Za zdrobnienia i przezwiska bije po łapach.
Płeć: Żeńska.
Wiek: Dopiero co skończyła trzydziestkę.
Orientacja: Biseks.
Zawód: Naukowiec (niespodzianka!), biolog eksperymentalny.
Miejsce zamieszkania: Miasto-3.
Organizacja: S.SPEC.
Rasa: Człowiek.
Ranga: Naukowiec.

Technologia:
Smartfon. Moc obliczeniowa przyzwoitej jakości peceta, więcej pamięci, niż kiedykolwiek mogłaby zapełnić, bateria ładowana energią słoneczną, zainstalowana w charakterze osobistego asystenta sztuczna inteligencja o wdzięcznym imieniu Chieko, a to wszystko w cieniutkiej, matowo czarnej obudowie łatwo mieszczącej się i w dłoni, i w kieszeni. Cudeńko. Kosztował większość miesięcznej pensji Junko (całkiem przecież wysokiej) i jest jej oczkiem w głowie. Gdyby miała dziecko, pewnie kochałaby je mniej niż ten telefon.

Umiejętności:
Znakomity kłamca. Potrafi łgać jak z nut, tak, że tylko najwytrawniejsi specjaliści od przesłuchań są to w stanie wyczuć.
Genialne dziecko. Szybko się uczy, zapamiętuje łatwo i na długo, ogólnie jest niesamowicie pojętna.
Specjalista w swojej dziedzinie. Przyciągnęła uwagę S.SPECu jeszcze przed doktoratem i od razu złożono jej apetyczną ofertę pracy – taka jest dobra.
Zdolności manualne. Ma dłonie jak chirurg: delikatne, zwinne i nietrzęsące się, dobrze przystosowane do wszelkiego rodzaju precyzyjnych czynności.
Pierwsza pomoc. Zrobi sztuczne oddychanie, zatamuje krwotok, przyklei plasterek na zdarte kolanko, te sprawy.

Słabości:
Zwyrodnienie prawego stawu biodrowego. Wszędzie chodzi o lasce, nie jest w stanie biegać ani intensywnie ćwiczyć, tępy ból biodra towarzyszy jej przez większość czasu. Zbiera pieniądze na operację, a w międzyczasie faszeruje się lekami przeciwbólowymi i przeklina.
Uzależnienie od nikotyny. Papieros rano, do śniadania, do kawy, po wyjściu z domu, przed dotarciem do pracy, w przerwie na lunch, w przerwie na kawę, przed końcem pracy, po wyjściu z roboty, i tak dalej, i tak dalej. Pali paczkę dziennie, czasem półtorej.
Kompletnie nie umie o siebie zadbać. O higienie jako tako pamięta, o karmieniu rybek też, ale już o jedzeniu dla siebie często zdarza jej się zapomnieć.
Słaba fizycznie. Jej siła, kondycja i ogólna tężyzna pozostawiają wiele do życzenia.

Wygląd zewnętrzny:
Wstrzymała oddech, patrząc w lustro. Powoli założyła soczewki, najpierw lewą, potem prawą, lekko zezując szaroniebieskimi oczyma. Maznęła podkładem czoło, lekko zadarty nos, wystający podbródek. Sine wory pod oczyma zostawiła w spokoju – żadna ilość korektora nie była w stanie przykryć efektów tylu nieprzespanych nocy. Zerknęła krytycznie na cienkie brwi; odrastały, niedługo trzeba będzie wyskubać z powrotem. Reszta wydawała się w porządku. Żadnych paskudztw na twarzy, cera taka jak zwykle – blada, lekko ziemista, w odcieniu, który firma produkująca jej kosmetyki postanowiła nazwać „bambusowym” (kompletnie bez sensu – była jasna z żółtawymi tonami, a nie zielona, do cholery). Jeszcze tylko pociągnęła suche, popękane wargi bezbarwną pomadką, i w zasadzie była już gotowa.
Przygotowane poprzedniego wieczoru ubrania czekały na nią na wieszakach. Proste, skromne, ale z dobrych materiałów, w stonowanych, ciemnych odcieniach. Nie robiły wrażenia, ale nie o to przecież chodziło – po pierwsze miały być wygodne, po drugie schludne. O wygląd mniejsza, w pracy i tak zwykle nosiła fartuch. Wsunęła na stopy ulubione półbuty na płaskim obcasie, sięgnęła po torebkę i wyszła z domu.
Stała w windzie, nieruchomym spojrzeniem patrząc przed siebie. Ściany były przezroczyste, ale nawet nie próbowała wyjrzeć przez nie na zewnątrz; nic nie widziała zza otaczającej ją ściany ludzi. Wreszcie dotarła na swoje piętro. Wyszła z windy ostatnia, pewnym krokiem przeszła przez korytarz do swojego laboratorium. Ignorowała spojrzenia stażystów, z trudem ukrywane zdziwienie; owszem, na pierwszy rzut oka wyglądała raczej jak czyjaś nastoletnia córka, odwiedzająca rodzica w pracy, owszem, miała raptem metr pięćdziesiąt dwa wzrostu, ale nie pozwalała na siebie patrzeć z góry. Wiedziała, że szybko się nauczą.
Opuściła laboratorium dziesięć godzin później, ale tak naprawdę nie wyszła z pracy. Jeszcze w drodze do domu rozmawiała przez telefon, z kimś się kłóciła, coś komuś perswadowała.  Dopiero zbierając się do snu wyciszyła telefon i pozwoliła sobie na odrobinę spokoju. Szybki prysznic, szklaneczka szkockiej; sączyła ją w łazience, stojąc nago przed lustrem, przyglądając się sobie krytycznym spojrzeniem. Figura nastolatki mimo trzydziestki na karku, wąskie ramiona i biodra, ledwo widoczne wcięcie w talii, niewarty uwagi biust. Z ciekawości stanęła na wadze; czterdzieści dziewięć i pół kilo, jak zwykle.
Wyszła jeszcze na balkon na ostatniego przed snem papierosa. Noc była ciepła, więc cienka piżama w zupełności wystarczyła, by nie zmarznąć. Wiatr bawił się jej włosami, wciskał do oczu gładkie, czarne kosmyki. Wymacała sobie na szyi jakieś znamię. Pieprzyk? Z racji genów po ojcu nie miała ich wiele, ale kilka zaplątało się na rękach i nogach; może wyrósł tu ich kolega. Dość szybko przestała się nim martwić – nie nosiła ani naszyjników, ani długich kolczyków (ani w zasadzie żadnej biżuterii), więc mała szansa, że coś by mu się tam stało. Zgasiła papierosa w popielniczce i wróciła do środka. Pora spać.

Charakter:
Wpadła do laboratorium jak burza. Nie odpowiadała na pozdrowienia, wszystkie pytania zbyła machnięciem ręki. Dokuśtykała do biurka tak szybko, jak pozwoliła jej noga, włączyła komputer; bębniła palcami w blat, czekając, aż łaskawie się zbootuje. Chwilę później stukała już w klawiaturę, szybko, niecierpliwie, nie patrząc pod palce. Przenosiła z telefonu wszystkie notatki zrobione w domu, kiedy myślami wciąż była w pracy, spisywała pomysły do realizacji. Asystent laboratoryjny zadał jej jakieś pytanie – nie usłyszała; przechodząca obok współpracowniczka przywitała się – nie zwróciła uwagi. Wyrwała się z transu dopiero po kilkunastu minutach, a i wtedy tylko na chwilę, żeby zrobić sobie herbatę, zamienić z kimś kilka słów i zaraz znowu wrócić do pracy. Czuła, że to będzie jeden z tych dni wypełnionych po brzegi robotą, jeden z tych, kiedy od komputera będzie wstawała tylko do mikroskopu albo książek, jeden z tych, kiedy od tego, co akurat będzie robić, nie oderwie jej nic mniejszego od trzęsienia ziemi albo tsunami. Słowem, jeden z tych dni, które zdarzały się codziennie.
Podczas trzeciej przerwy na papierosa pomyślała, nie pierwszy raz tego dnia i zapewne nie ostatni, że uwielbia swoją pracę. Owszem, dni robocze trwały od sześciu do dwunastu godzin, i nigdy nie było wiadomo, na którą opcję dziś trafi. Owszem, wracała do domu zmęczona jak po całym dniu orania pola. Owszem, jej robota miała swoje wady, ale wszystkie bladły w porównaniu z tym, jak cholernie interesująca była. Już mniejsza o to, że pracowała przy wirusie X, więc jakiekolwiek ewentualne szczepionki czy lekarstwa byłyby po części także jej zasługą – żadna z niej była idealistka, dopóki sama była bezpieczna, zarażeni interesowali ją tylko jako obiekty badań, ale sama skala przedsięwzięcia przyprawiała ją o dreszcze. Zgasiła papierosa i wróciła do labu, do wirusa, do badań, do sensu swojego życia.
Wróciła do domu ledwo żywa ze zmęczenia, jak zwykle zresztą. Rzuciła telefon na sofę i sama na niej zaległa, wyciągnęła obolałe nogi, spracowane ręce. Słysząc znajomy sygnał dzwonka, jęknęła z niezadowoleniem i wyciszyła telefon. Nigdy nie była zbyt towarzyska, ale zaraz po pracy nie nadawała się zupełnie do niczego, a do socjalizacji to już w ogóle. Spod półprzymkniętych powiek patrzyła na wprost, na stojące pod ścianą akwarium, na krążące w nim ryby. Przynajmniej one niczego od niej nie chciały. Karmieniem ich, czyszczeniem akwarium i wymienianiem wody zajmował się zautomatyzowany system, więc Junko mogła po prostu cieszyć się ich obecnością i urodą bez żadnych obowiązków. Westchnęła ciężko. Dużo by jej ułatwiło, gdyby ludzie też tacy byli.
Jej telefon zadzwonił, jakby ściągnięty przez jej myśli. Wywróciła oczyma, ale rezygnacja szybko zamieniła się w złość, kiedy rozpoznała specyficzny sygnał wibracji, który oznaczał jej byłego męża – czy też „w zasadzie wciąż obecnego, ale jesteśmy w trakcie rozwodu” męża, czule zwanego Kanalią. Nie odebrała, natomiast wystosowała doń lodowato uprzejmą wiadomość, w której poinformowała go, że rozmawiać będzie wyłącznie z prawnikiem. Wściekłość zwykle ogarniała ją jak pożar, palący wszystko dookoła, włącznie z nią samą, ale w podobnych sytuacjach jej złość była zimna jak ciekły azot. Podniosła się z kanapy. Pokuśtykała do barku i nalała sobie od razu dwie szklaneczki whisky; piła je siedząc w fotelu z rozgoryczoną miną i mamrocząc pod nosem przekleństwa. Nawet w najlepszej sytuacji miała bardzo ograniczone rezerwy cierpliwości i łatwo ją było sprowokować, a co dopiero teraz – w środku sprawy rozwodowej paprzącej się jak zainfekowana rana, po kolejnym ciężkim dniu w ciężkim tygodniu w ciężkim miesiącu. Przez dobre pół godziny bardzo nienawidziła świata, potem alkohol zrobił swoje i trochę się odprężyła, na chwilę zapomniała o wszystkim. Chciała poczytać, ale litery się rozmywały, w telewizji jak zwykle nie było nic ciekawego, a zaproszenie sobie jakiejś miłej dziewczyny na noc wymagałoby za dużo wysiłku, więc sięgnęła do szuflady w regale z książkami i wydobyła czekającego właśnie na taką chwilę skręta. Zapaliła i rozsiadła się wygodnie w fotelu.
Świt zastał ją w jakiejś dziwacznej i potwornie niewygodnej pozycji, lekko skacowaną i bardzo nieszczęśliwą. Pozbierała się zaskakująco szybko, strofując się delikatnie, bez wrogości wobec siebie, ale też nie pozwalając sobie na jakąkolwiek słabość. Zimny prysznic, papieros, jogurt, ubrania, telefon, torebka, wyszła z domu. Praca czekała.

Dodatkowe:
Ma podwójny doktorat z mikrobiologii i biochemii.
Nie toleruje większości zwierząt domowych, lubi tylko ryby, których sama ma całe akwarium.
Nie umie pływać.
Jest krótkowidzem.
Tylko jej ojciec był rodowitym Japończykiem, matkę miała białą.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 24.09.14 10:08  •  Kawana Junko Empty Re: Kawana Junko
No i masz, przez moje lenistwo zwlekałem z czytaniem i bardzo niesłusznie. Chyba zacznę śledzić twoje posty, bo coś czuję, że sporo mogę z nich wyciągnąć. Czuj się obserwowana. *zużył limit komplementowania na cały rok, ale warto* Leć kroić wymordowanych. Akcept.
                                         
Fucker
Rottweiler     Opętany
Fucker
Rottweiler     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down


 
Nie możesz odpowiadać w tematach