Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 11 z 23 Previous  1 ... 7 ... 10, 11, 12 ... 17 ... 23  Next

Go down

Pisanie 07.11.15 11:26  •  Obrzeża Desperacji - Page 12 Empty Re: Obrzeża Desperacji
Wygląda na to, że jednak był zbyt przewidywalny, a jego sytuacja zbyt oczywista, żeby mógł tak po prostu stwierdzić, że sobie poradzi. Takie były fakty. Obaj dobrze wiedzieli, że ten zbitek niepewności na krzywych nogach nie dałby sobie rady na dłuższą metę, gdyby miał pozostać całkowicie sam. A przynajmniej nie w tej chwili. Może kiedyś ustatkuje się tutaj na tyle, że będzie mógł sobie radzić bez problemu, ale teraz wciąż przyzwyczajał się do tego całego marszu umarlaków. Czasami nadal uderzało go jak mało wiedział o prawdziwym świecie, żyjąc w M3 i jak bardzo był nieświadomy wielu rzeczy. Może, gdyby wiedział, teraz byłoby mu łatwiej. Jak tak o tym myślał, to zbierała się w nim pewna niechęć do rządu i wszystkich tych, którzy wiedzieli, ale postanowili milczeć. Możliwe, że pewnego dnia ich nawet znienawidzi, ale teraz... był po prostu zniesmaczony fałszerstwem całego świata. Czasem nachodziła go ochota, aby na kimś to uwolnić. Znaleźć sobie ofiarę, w którą powbijałby masę strzał, zmasakrowałby. Na szczęście szybko uchodzi z niego cały gniew. Zresztą, jest dobry w maskowaniu emocji. Cicha woda brzegi rwie.
Tym samym postanowił nie odpowiadać na żadne ze słów różowowłosego. Nawet na jego postanowienie o pójściu spać tuż obok krocza nastolatka z nieustabilizowanym poziomem hormonów. Zaciągnął tylko powietrze do płuc, kiedy czuł jak oddech chłopaka muska wierzch jego uda. Bezszelestnie odchylił głowę w tył i zamknął oczy. I co teraz? Nie miał zamiaru spać. W pewnym sensie zdawał sobie sprawę, że Nathair jest zupełnie bezbronny, a to wywoływało u niego jakąś wewnętrzną potrzebę bycia gotowym do obrony go. Przynajmniej raz by się na coś przydał. Podświadomość utrzymywała go przytomnego, ale nie był też zmęczony, więc o śnie nie było tu mowy. Nie wiedział jednak co ze sobą począć. Po długiej walce z pokusą w końcu spojrzał w dół. Twarz śpiącego anioła była taka spokojna. Wydawał się najłagodniejszą istotą jaka mogłaby stąpać po tym świecie, a przecież tak nie było. Donovan przeczesał palcami jego włosy. Przechylił głowę lekko na bok i chwycił jedno z pasm różowych włosów. Zaczął się nimi bawić, a po chwili tworzyć różne rzeczy. Przednie kosmyki uplótł w luźne warkocze, a z tyłu tworzył masę mniejszych i większych kłosków. Myślał o rodzinie. O tym, że prawdopodobnie jeszcze żyją, a on nawet nie może się z nimi zobaczyć. Wyobrażał sobie jak musiał wyglądać jego własny pogrzeb. Gdyby tylko miał okazję się temu przyglądać, pewnie płakałby przez cały ten czas. Sama myśl o rozpaczy matki i młodszej siostry sprawiała, że coś go ściskało w sercu. Tęsknił za nimi, oczywiście. Zostały mu odebrane tak nagle, bez możliwości pożegnania. One na pewno też to odczuły w ten sposób. Jednakże na pewno mają łatwiej z myślą, że po prostu odszedł niż on ze świadomością, że jest, funkcjonuje i się o nie martwi. Żywił też nadzieję, że żadna z nich nie skończy w ten sam lub podobny sposób, co on.
Wzdrygnął się, zupełnie jakby ocknął się z jakiegoś transu. Nawet nie zauważył, kiedy z włosów Nathaira zrobił zbiór warkoczyków i tym podobnych. Wyglądał uroczo, szczególnie z tym kolorem. Brunet aż się delikatnie uśmiechnął, widząc go takiego delikatnego.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 09.11.15 23:56  •  Obrzeża Desperacji - Page 12 Empty Re: Obrzeża Desperacji
Cichy pomruk wyrwał się z jego gardła, kiedy w końcu zapadł w mocny sen, zwiastujący naprawdę ciężkie zbudzenie. I o ile z początku jego twarz wydawała się naprawdę spokojna, nie zmącona jakąkolwiek emocją, tak już po niecałej godzinie pierwszą oznaką koszmaru były ściśnięte brwi. Ledwo widoczne, ledwo możliwe do wyłapania. Bardzo szybko dołączył przyspieszony oddech, napięte mięśnie i coraz głośniejsze, wręcz gardłowe warczenie, otwarcie krzycząc, że anioł z pewnością nie śni teraz o miłych i przyjemnych rzeczach. Nie trwało zbyt długo, kiedy w końcu zerwał się do siadu, wyrwany brutalnie ze szponów niezbyt łaskawego dzisiejszego dnia Morfeusza. Koc zsunął się na ziemię, co wywołało lekkie dreszcze zimna i gęsią skórkę, ale Nathair zdawał się w ogóle tym nie przejmować. Jakby wciąż balansował po drugiej stronie.
Zonwu, co? – wyszeptał cicho wpatrując się w swoje nagie kolana i uśmiechnął tępo. Drżenie ustawało, a krew ponownie wracała do jego twarzy, wypierając kolor przypominający kredę. Tak samo jak świadomość. Chłopak odchrząknął cicho i przekręcił się tak, że znowu siedział bokiem do wymordowanego. Przetarł wierzchem dłoni oczy, ścierając ostatki koszaru i ziewnął lekko.
Długo spałem? – zapytał już pewniejszym, bardziej swoim głosem, jednocześnie wsuwając palce w swoje włosy. I znieruchomiał.
Co do… – warknął wsuwając w jasne kosmyki drugą rękę, gwałtownie I wręcz ze złością badając olejne skrawki swojej głowy, gdzie odkrywał coraz to nowsze warkoczyki.
Ty szczylu. – dłoń wyplątawszy się z włosów, gwałtownie wystrzeliła w stronę drugiego osobnika I zacisnęła się na jego szczęce. Nie za mocno, żeby móc sprawić ból, ale nie na tyle lekko, żeby Donovan pomyślał, że to żart. Nathair nachylił się niebezpiecznie nad nim, aż ich czubki nosów stykały się ze sobą, a oddechy stały jednością.
Życie ci niemiłe? Albo chyba ktoś dawno temu nie przemeblował twojej gęby, co? – warknął, niemalże przebijając go na wylot swoją złością. Jednakże koniec końców puścił go a sam się odsunął i przystąpił do rozplątywania warkoczyków.
Co ja, twoja lalka? Albo baba? – mruknął już bardziej marudnie niż ze złością. – Nigdy więcej tego nie rób. Aż strach przy tobie zasypiać. Następnym razem co, zrobisz mi makijaż czy co? – zapytał pozbywając się kolejnego warkoczyka. Szkoda, że kiedy pozbył się już wszystkich, jego włosy wyglądały raczej jak misterna fryzura pełna fal i loków.
Jak bardzo źle to wygląda? Radzę ci nie kłamać, DonDon. – przechylił głowę lekko w bok i spojrzał na niego uważnie spod przydługawej grzywki.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Pisanie 10.11.15 2:30  •  Obrzeża Desperacji - Page 12 Empty Re: Obrzeża Desperacji
Czas mijał w ciszy, kiedy on niemal jak w transie plótł różowe warkocze. Nawet przez myśl mu nie przeszło, że śpiącemu mogłoby się to nie spodobać. Właściwie to nic mu przez myśl nie przechodziło. Totalna pustka. Nie zastanawiał się nad niczym, nie skupiał nawet zbytnio na ruchach własnych palców. Po prostu się wyłączył. Ostatnio miewał tak coraz częściej. Czasami potrafił siedzieć w miejscu i przez godziny patrzeć w jeden punkt, zupełnie nic nie robiąc. Nie wiedział czy to zasługa któregoś ze zwierzęcych genów, czy też coś psuło się w jego psychice, wszystko możliwe. Chwilowo starał się nad tym nie zastanawiać. Nie było sensu. I tak nikt mu tu nie pomoże. Najwyżej pewnego dnia zostanie kartoflem. Obserwował zachowania towarzysza podczas snu. Od razu było wiadomo, że obudzi się jeszcze bardziej zmęczony niż był. Koszmary są jak choroba, wysysają z ciebie energię. Przez chwilę rozważał obudzenie go, ale odstąpił od tego pomysłu. Nie było sensu. Poza tym chyba właśnie sam się przebudzał.
Donovan odsunął dłonie jeszcze zanim tamten zdążył się zerwać. Jednak dobrze przypuszczał. Przez chwilę patrzył na niego jak na obrazek, ukradkiem przesuwając spojrzeniem złotych oczu po wychudzonym ciele. Mógł zauważyć ciarki na jego skórze. Już chciał mu odpowiadać, kiedy zauważył ruch dłoni. I właśnie w tym też momencie zorientował się, że prawdopodobnie zrobił coś złego. Myśl ta uderzyła go jak rozpędzony pociąg w momencie, kiedy twarz anioła zaczęła przybierać grymas niezadowolenia. Machinalnie chciał się odsunąć, ale nie zdążył. Drobna dłoń ściskała znacznie mocniej niż można było się spodziewać. W osobliwych oczach zamajaczyła panika. Przełknął ślinę, bijąc się z nim na spojrzenia, choć ta walka była z góry osądzona, a on miał zostać przegranym. Milczał. Zacisnął jedynie dłonie, wbijając krzywe paznokcie w ich środki. Nie wiedział co robić, bo zdawał sobie sprawę, że w starciu nie ma szans. I wtedy Nathair go puścił. Płuca bruneta opuścił roztrzęsiony oddech, ale nie odrywał wzroku od drugiego osobnika. Przez chwilę tkwił tak, zmieszany i nieco zlękniony, ale wraz ze zmianą w tonie różowowłosego uszła z niego część napięcia. Rozluźnił dłonie, orientując się, że przebił sobie skórę, a drobne rany krwawiły nieznacznie. Wytarł ręce o koszulkę, zostawiając na niej brudno czerwone smugi. Zachciało mu się śmiać, kiedy anioł męczył się z odplątywaniem dzieła ostatnich parudziesięciu minut, ale nie zrobił tego.
Makijaż, hm? Nie, takich umiejętności już nie miał, ale był zdolny robić innym różne rzeczy, kiedy spali. Jednakże następnym razem zastanowi się zanim zacznie. Nie chce widzieć więcej takich reakcji. Na jego ostatnie pytanie przechylił głowę, udając, że srogo ocenia fryzurę. Bez słowa wyciągnął dłonie w jego kierunku i przeczesał palcami jego włosy parokrotnie, gładząc przy tym niektóre z pasm. Wcale nie było tak źle. Zresztą, pewnie zaraz się rozprostują.
- Jest w porządku. - chciał się uśmiechnąć, ale tego nie zrobił, czego wynikiem było lekkie drgnięcie kącików jego ust. - Wybacz. Nie spałeś długo.
Podniósł się z kanapy, czego wynikiem było głośne skrzypnięcie i ruszył w kierunku zwłok, które zauważył wcześniej. Z wyraźnym obrzydzeniem dotknął materiału ubrania, ale o dziwo nie był sztywny i nie wydawał się zgniły. Zamknął oczy, kiedy oddzielał kości od reszty szkieletu, chcąc zabrać spodnie. Wytrzepał je porządnie, upewniając się, że w środku nie ma żadnych niespodzianek. Miał spore opory przed zakładaniem ich, ale nie miał też wyboru. Nie bacząc na wzrok anioła zdjął z bioder jego arafatkę i rzucił nią w jego kierunku. Założył zdobyty element garderoby na jednym tchu. Chwilę mu zajęło przywyknięcie to zimnego, nieco wilgotnego materiału, okalającego jego nogi. Westchnął. Przynajmniej miał cokolwiek, nawet jeśli było obleśne.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 14.11.15 21:19  •  Obrzeża Desperacji - Page 12 Empty Re: Obrzeża Desperacji
Jeżeli zaobserwował strach w jego oczach, to z pewnością nie dał tego po sobie w ogóle znać. Wsunął dłoń na kark i podrapał się, czując sen pod powiekami. Szczerze powiedziawszy najchętniej olałby wszystko i poszedł spać. Wiedział jednak, że tutaj już nie uśnie. Musiał wracać do siebie. Na dodatek łupanie w głowie stawało się nieznośne.
PSIK!
Ciszę przerwało ciche kichnięcie, które w ostatniej chwili stłumił wierzchem dłoni. Aż zaszkliły się jego oczy. Nabrał więcej powietrza w płuca i odkaszlnął cicho. Czuł się fatalnie. Jakby…
Chyba coś złapałem. – wymamrotał cicho pod nosem I przetarł kąciki oczu, odchylając głowę lekko do tyłu, by spojrzeć na wymordowanego. Przyglądał mu się przez krótką chwilę, wreszcie marszcząc nieznacznie brwi. Wyglądał na kogoś, kto zamierza coś powiedzieć, ale ostatecznie zrezygnował z tego i otulił się bardziej kocem, pociągając nogi pod siebie, by usiąść po turecku. Ciekawe czy jego ubrania już wyschły… pewnie nie. A bieganie w zimny i mokrym materiale nie było szczytem jego marzeń.
Psik.
Kolejne kichnięcie rozległo się w pomieszczeniu. Niedobrze. Dawno nie chorował. W sumie to czy kiedyś był chory? Nie, był. Raz. Jak był jeszcze małym pisklęciem. Wtedy Nathaniel musiał ściągnąć Ourella z Desperacji, żeby się nim zajął. Na blade wspomnienie chłopak uśmiechnął się delikatnie. Ciekawe co z jego przyszywanym ojcem, który zaginął jednego dnia. Był a potem… no cóż.
Z letargi wyrwało go poruszenie wymordowanego. Z zaciekawieniem w oczach przyglądał się jego ruchom, kiedy zaczął dobierać się do martwego ciała. I o ile takie widoki właściwie stały się dla niego swego rodzaju codziennością, wszakże nie pierwszy raz był na Desperacji, tak do teraz nie potrafił przywyknąć. Brzydziło go to. Ale rozumiał, że były pewne sytuacje, które zmuszały wymordowanych do takich a nie innych aktów. A nawet do jeszcze gorszych.
Wsunął dłoń pod koc i przejechał paznokciami po delikatnej skórze, drapiąc ją lekko.
Ty… – zaczął lekko zachrypniętym głosem. Musiał odchrząknąć, żeby przywrócić na powrót swoją barwę. – A co powiesz o tym miejscu, co? Znajduje się z dala od większych zbiorowisk wymordowanych, miałbyś tutaj spokój i ciszę. Musiałbyś tylko zrobić coś z ciałem… nie, nie zjeść, a zakopać. Posprzątać…. No, generalnie ogarnąć to miejsce. Mogę ci pomóc. Nie jest tak źle. – powiedział powoli podnosząc się z kanapy a podłoga niebezpiecznie zaskrzypiała pod jego marnym ciężarem.
Przyniósłbym ci też jakieś przydatne rzeczy z Edenu. Tak na dobry początek. – dodał i uśmiechnął się do niego, kiedy skierował swoje kroki do kuchni. Złapał za rączkę pierwszej szafki i pociągnął. Nic. Zrobił to z następną, a potem kolejną.
No coś musi by—bingo! – uradowany wyciągnął cztery konserwy z szafki i wrócił do salonu, podając dwie puszki wymordowanemu, samemu siadając na powrót na swoim wcześniejszym miejscu.
Nie ma co siedzieć z pustym żołądkiem. – wymruczał niemal melodyjnie I pociągnął za zawleczkę. – Ciekawe ile to ma lat… – nachylił się nad zawartością i powąchał ją, lekko się krzywiąc. Nie śmierdziało aż tak. Wsunął palec do środka i delikatnie nabrał trochę mięsa, po czym wpakował go sobie do ust. Przesunął językiem po usta, smakując mielonkę. – Nie jest takie złe.
Jak na Desperację to były istne rarytasy.
Bez czekania na wymordowanego, Nathair zaczął jeść swoją konserwę, co rusz oblizując palca, by nabrać kolejną porcję jedzenia.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Pisanie 22.11.15 4:55  •  Obrzeża Desperacji - Page 12 Empty Re: Obrzeża Desperacji
Nie dało się zaprzeczyć, że czyn jakiego się właśnie dopuścił był obrzydliwy. Sam tak uważał. Niestety w takim życiu musiał sobie jakoś radzić, tak samo jak setki czy tysiące innych Wymordowanych. Przyroda. Prawo dżungli i te sprawy. Teraz przynajmniej miał na dupie jakiś materiał, nie marzły mu giry, a dingdong nie machał do fanów. Ta, jeszcze, żeby miał jakichś fanów. I kto by pomyślał, że ten jaszczurowaty typek to niewinna dziewica? To pewnie zasługa genów kozy. To wszystko wina kóz. Tak. Westchnął. Struktura materiału nie pasowała mu ani trochę i nie mógł się do niego przyzwyczaić, ale może po prostu powinien dać sobie więcej czasu. Miał tylko nadzieję, że się przez to nie rozchoruje. Moment, skoro o chorobie mowa...
Kichnięcia anioła zwróciły jego uwagę, acz nie miał zamiaru zdradzać jakichkolwiek oznak ciekawości. Zwyczajnie wydało mu się to dziwne, że istota tak rzekomo czysta i silna mogłaby złapać byle przeziębienie czy inną Ziemską chorobę. Odnosił wrażenie, że to wręcz surrealne. No, bo... chory anioł? To nawet brzmiało dziwnie. Poprawił na sobie nowe ubranie i podszedł z powrotem do towarzysza. Naprawdę chciał wysłuchać jego słów do końca, ale gdzieś w połowie się wyłączył. Rozejrzał się pobieżnie, jakby od niechcenia. Nie, to miejsce nie mogło zostać jego "domem". Po prostu tak czuł, jednak nic nie było w stanie być podporą dla jego zdania. A dlaczego? Ponieważ Nathair miał rację. Tu spokojnie dałoby się urządzić i to całkiem nieźle, jednakże coś tu nie pasowało, coś było nie tak. Spojrzenie żółtych ślepi jeszcze raz, na krótką chwilę, spoczęło na stercie kości, którą przed chwilą tak sponiewierał. Czyje były to zwłoki? Dawnego, prawowitego mieszkańca? A może innego Wymordowanego, który zechciał się tu osiedlić? No właśnie. Donovan nie musiał mieć wieloletniego stażu w byciu zombie, aby wiedzieć jakie niespodzianki czyhają na niego i innych w tych okolicach. I prawdopodobnie właśnie to odpychało go od idei znalezienia własnego kąta.
Powoli usiadł na starą kanapę, wpatrując się beznamiętnie w swoje bose i brudne stopy. Nabrał mnóstwo powietrza do płuc, po czym wypuszczał je powoli, nawet nie zauważając kiedy chłopak opuścił pomieszczenie. Dopiero jego powrót wyrwał bruneta z zastoju. Spojrzał na obrzydlistwo, które dzierżył w dłoniach i skrzywił się lekko, ale i tak wziął od niego swój przydział. Przez chwilę przyglądał się konserwom jakby obserwował byt czegoś nadnaturalnego, aby w końcu unieść wzrok ku aniołowi.
- Ciekawe ile to ma lat. Zawsze mnie zadziwiało, że może przeżyć tak długo i być jadalne. - mruknął, z lekkim obrzydzeniem obserwując jak drugi zaczyna jeść. Jednakże yolo. Otworzył puszkę, ale nie chciał raczyć się zapachem zawartości. Szczerze mówiąc, nawet nie chciał zbytnio na nią patrzeć. Niepewnie wziął trochę na palec i wsadził go sobie do ust. Podwójny język szybko zgarnął co musiał, przyswajając osobliwy smak. Było dziwne, acz na pewno lepsze od surowych jaszczurek czy spalonego psa.
I właśnie w tym momencie zrobiło mu się jakoś ciężko na sercu. Przerwał, aby wbić wzrok w różowowłosego. Już dużo mu zawdzięczał, a tamten nadal oferował pomoc. Chociażby w kwestii schronienia. Dlaczego? Miał przecież podopiecznego i wiele ważniejszych osób, którym powinien poświęcać swój czas i zasoby, a jednak dalej próbuje pomóc komuś takiemu jak on - losowemu umarlakowi bez perspektyw. Nie rozumiał tego, ale mimo to był wdzięczny za takie traktowanie. Miał ochotę się do niego uśmiechnąć, a zarazem nie mógł się do tego zmusić. Mógł zrobić jednak coś innego.
- Dziękuję. - rzucił znienacka tak poważnym i szczerym tonem, że nie mogło wydawać się żartem. Jak zwykle niezręcznie, ah, co za typ.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 01.12.15 1:36  •  Obrzeża Desperacji - Page 12 Empty Re: Obrzeża Desperacji
Konserwa nie była taka tragiczna. Jasne, Nathair jadał o wiele lepsze rzeczy, ale w tym momencie jego żołądek był tak ściśnięty, że podejrzał, iż wciągnie praktycznie wszystko, co było jadalne i nie będzie zbytnio podrażniało jego kubków smakowych. Nie zwracał uwagi na wymordowanego, w pełni skupiony na swoim posiłku, który pochłaniał z wyjątkowym zaangażowaniem. Wzruszył jedynie barkami na wątpliwości swojego towarzysza odnośnie daty ważności. Nie wiedział i szczerze powiedziawszy nawet nie chciał wiedzieć, kiedy ona minęła. Czasami lepiej nie wiedzieć niektórych rzeczy. Wtedy człowiek wychodzi na tym o wiele lepiej i szczęśliwiej. Kiedy w końcu się najadł, a raczej podjadł, bo chętnie skonsumowałby coś jeszcze, odłożył pustą puszę gdzie na bok i opadł się na kanapie, przesuwając językiem po zębach, a potem wargach, zlizując resztki posmaku jedzenia. Przynajmniej jego żołądek został nieco napełniony na najbliższy czas.
Przymknął oczy, by trochę się wyciszyć, kiedy…
”Dziękuję”
Hm? – uchylił jedną powiekę, przechylając głowę nieco na bok, by móc spojrzeć na wymordowanego. Przez krótką chwilę nie docierał do niego sens wypowiedzianego słowa, ale wystarczyło zaledwie kilka uderzeń serca, by twarz anioła rozjaśniła się delikatnie a na jego wargach spoczął cień uśmiechu.
Nie ma sprawy. – mruknął cicho, wsuwając dłoń pod koc I przejechał paznokciami po napiętej skórze brzucha, czując, jak rozleniwienie powoli przejmuje władzę. – Powinniśmy niebawem się zbierać. Nie słyszę już deszczu. Sprawdzę, co z ubraniami. – dodał po chwili, kiedy wreszcie poniósł się z kanapy i otuliwszy się bardziej koce, leniwym, wręcz kocim ruchem skierował się w stronę drugiej izby, gdzie porozwieszał na oparciach krzeseł swoje ubrania. Musnął materiał opuszkami badając każdy skrawek. Skrzywił się lekko. Nie były w pełni suche, ale lepsze to niż siedzenie z prawie gołym dupskiem okrytym brudnym, śmierdzącym kocem. Puścił szorstki materiał, który ciężko zsunął się z jego ramion i opadł na ziemię wzniecając w górę nieco kurzu, po czym pospiesznie zaczął nakładać na swoje ciało ubrania, krzywiąc się przy tym od ich chłodu. Psik, kolejne kichnięcie, tym razem poskutkowało zaszklonymi oczami. Przesunął wierzchem dłoni po nosie, kiedy wrócił do wymordowanego, czując, jak jego mięśnie zaczynają drżeć. Rzeczywiście chyba zaczął łapać jakieś choróbsko. Powinien jak najszybciej wracać do siebie. Do Edenu.
Co teraz zamierzasz zrobić? Zostajesz tu czy… kolejna tułacza? – zapytał nieco ochrypniętym głosem, czując się dziwnie zmęczony. Przycisnął wierch dłoni do ust, żeby stłumić głośne ziewnięcie. Oby tylko udało mu się wrócić do siebie, nim padnie gdzieś w ramiona Morfeusza, lądując w jakimś rowie.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Pisanie 06.12.15 0:05  •  Obrzeża Desperacji - Page 12 Empty Re: Obrzeża Desperacji
Właściwie to nie chciało mu się tego jeść. Już miał trochę dość wariacji kulinarnych jak na jeden dzień, a żołądek pozbawiony możliwości otrzymania porządnego posiłku skurczył się do tego stopnia, że byle co jest w stanie go zadowolić. Zresztą, w pewnym momencie nawet zapomniał o trzymanej puszce i rozluźnił dłoń, przez co niemal z niej wypadła. Ukradkiem odstawił tę otwartą jak i tę zamkniętą puszkę na podłogę obok kanapy, ślepo wpatrując się w kąciki ust Nathaira, które właśnie lekko uniosły się ku górze. Było w tym uśmiechu coś takiego, że wydawał mu się zwyczajnie niepotrzebny. Albo to po prostu brunet znowu coś sobie wyobrażał. Nieistotne. Machinalnie podciągnął rękawy, spoglądając jak tamten wstaje i wlecze się do pomieszczenia obok. Wciąż siedząc na miejscu usłyszał tylko kichnięcia, które wydawały mu się tak nienaturalne dla anioła. Coś z pewnością było nie tak. A najbardziej męczyła go myśl, że i tak nie byłby w stanie mu pomóc. Nic nie jest w stanie zrobić. Westchnął cicho, kątem oka dostrzegawszy stopy różowłosego, który właśnie do niego wrócił. Wyglądał na bardzo osłabionego. Donovan nie był typem, który martwi się o byle kogo, ale nie lubił bagatelizować takich sytuacji. Najpierw jednak odpowie na pytanie.
- Nie mogę tu zostać. - rzucił spokojnie, ze skrzypnięciem powoli podnosząc się z kanapy. - Bez łuku i kopyt jestem całkowicie bezbronny. Spójrz na mnie. Nie ma co się oszukiwać, jestem chuchrem. Na pewno nie jesteśmy jedynymi, którzy natknęli się na to miejsce, więc jest jakiś powód, dla którego wciąż jest opuszczone. Kopytną formę jestem w stanie utrzymać maksymalnie parę godzin, a potem jestem totalnie wyczerpany. W tym czasie milion rzeczy mogłoby mnie zabić i przywłaszczyć sobie to miejsce. Najlepiej razem z ubraniami, z którymi postąpiłem dokładnie tak samo. I tyle w temacie. A teraz...
Nie kończąc wykonał krok w przód, zbliżając się do niego. Na chwilę zamknął oczy, a gdy je otworzył, świat ukazał mu się w tak dobrze znanych odcieniach niebieskiego. Poza jednym elementem. Sylwetka Nathaira, która normalnie powinna przybierać żółto-pomarańczowe barwy w niektórych miejscach była zupełnie czerwona. Szczególnie w okolicach twarzy. Jaszczurowata dłoń dotknęła czoła anioła. Tylko upewnił się w swoich przypuszczeniach. Nathair miał gorączkę i to wcale niemałą. Nie mógł stwierdzić co mu dolega, ale mógł stwierdzić, że nie jest to coś błahego.
- Jesteś rozpalony. - rzucił, przemieszczając dłoń z czoła na jego policzek. - Musimy znaleźć jakieś suche miejsce i cię położyć. Powinieneś odpocząć.
Zabrał rękę i przystąpił z nogi na nogę, czując zwilgotniałe drzazgi pod palcami stóp. Zastanawiał się co robić i dokąd iść. Nie mógł mu nawet nic zaoferować. Wszystkie miejsca jakie znał były w tej chwili przemoknięte. Niedobrze.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 17.12.15 3:56  •  Obrzeża Desperacji - Page 12 Empty Re: Obrzeża Desperacji
Przetarł zmęczone oczy wierzchem dłoni I przechylił głowę nieco w bok, przyglądając sie wymordowanemu nieco nieobecnym wzrokiem. Szczerze powiedziawszy jego argumenty nie do końca do niego przemawiały. Sam przecież był dość kruchej budowy ciała i niekoniecznie mógł pochwalić się jakąś siłą. Co prawda dysponował anielskimi mocami, ale przecież Donovan również nie był aż tak bezbronny. Przynajmniej w jego rozumowaniu nie była aż tak bezużyteczny, za jakiego miał sam siebie wymordowany. Jednakże pomimo sprzecznych zdań w tym temacie, Nathair wolał odpuścić dalszą dyskusję. Nie czuł się najlepiej nie tylko fizycznie, ale i mentalnie zaczynał odczuwać dyskomfort. Nienawidził, kiedy ktoś widział go w takim stanie. Bez znaczenia czy była to obca osoba czy ktoś, kogo anioł znał. Po prostu nauczył się wylizywać ze swoich ran i dolegliwości w samotności.
Wzdrygnął się lekko, kiedy poczuł na swojej rozpalonej skórze dotyk. Spojrzał pytająco na chłopaka, a koniec końców wzruszył jedynie ramionami, ewidentnie to wszystko bagatelizując.
Pewnie jakieś przeziębienie. Wiesz, my anioły też czasami chorujemy. Może te, które zostały stworzone ze światła są odporne, ale my, których zrodziły anielskie kobiety możemy załapać wszystko. To samo co wy. – mruknął wsuwając palce w długie kosmyki włosów nieco je mierzwiąc.
Wiesz, doceniam twoją troskę, ale chyba najlepiej będzie, jak wrócę do Eednu. Póki jeszcze potrafię utrzymać się na nogach i nie siekło mnie totalnie. Pewnie polecę, skoro nie pada. Tak będzie szybciej. – dodał mocując swoja broń przy pasku spodni, a następnie ściągnął swoją bluzę i podkoszulek, ponownie zostając pół nago. Momentalnie poczuł na sobie gęsią skórkę a ciałem poruszyły dreszcze gorączki.
Dobra. – pociągnął cicho nosem kierując się w stronę wyjścia.
W sumie łap. – rzucił w jego stronę zarówno bluzę jak I podkoszulkę. – Tobie bardziej się przydadzą. A! – zrobił minę osoby, która nagle sobie coś przypomniała i pobiegł do kuchni, skąd po chwili zaczęły dobiegać odgłosy trzaskania i przesuwania. Nie minęło parę minut, jak chłopak wrócił z kawałkiem zmiętolonego papieru i wręczył go wymordowanemu.
To mój numer telefonu. Jeśli udałoby ci się jaki dorwać…. Zadzwoń do mnie koniecznie. A jeśli działoby się coś naprawdę złego… idź do Edenu. A tam pytaj o mnie. Zajmę się tobą w razie problemu, jasne? No. Uważaj na siebie. – wyciągnął dłoń i położył ją na jego głowie, po czym czule poczochrał, uśmiechając się lekko.
Mówię serio. Dobra, lecę nim pogoda się popsuje. – kolejny raz pociągnął nosem, po czym odwrócił się na pięcie i wyszedł najpierw z pomieszczenia a potem z domu zamykając za sobą cicho drzwi.

| zt |
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Pisanie 27.01.16 21:46  •  Obrzeża Desperacji - Page 12 Empty Re: Obrzeża Desperacji
Isei jak to na niego przystało, idealnie odpicowany pojawił się u SPECów, a tam otrzymał kolejne zadanie. Standard życia codziennego? Nie do końca, musi wyruszyć na tereny desperacji. Nie, nie spodobało mu się to za bardzo, a w szczególności fakt, że ma sam iść. Nawet jeśli uważają go za silnego to nie powinni samego wysyłać na taką rzeź! Cóż, jednakże jest nadal potulnym, grzecznym pieskiem władzy, więc przytaknął, zacisnął zęby i wyruszył zabierając kilka najpotrzebniejszych dla niego rzeczy. Tuż po opuszczeniu samych terenów miasta, rozpostarł skrzydła i poleciał. Tak, będzie z nich korzystać, bo czemu nie?
Widoki były wspaniałe. Te zniszczone drzewa, jakaś pustynia, gdzieś tam na dole biło się kilkoro wymordowanych. Żyć, nie umierać widząc coś takiego, naprawdę. Nawet coś takiego ma w sobie piękno, a nie jakieś miasto, które bez elektryczności nie poradzi sobie ani miesiąca. Przykre, że zwykli ludzie zamieszkujący jego rodzinne tereny tak się uzależnili od serwowanych im dogodności, że są bezmózgą częścią zwariowanego systemu. Co prawda, Ikeda nie jest wcale dużo lepszy, podlega władzy bezpośrednio. Jednakże coby nie było, uważa siebie za inteligenta!
Podróż trochę trwała, a on wleciał na szczyt jakiejś a'la wieżyczki mostowej, klapnął na niej i wyciągnął notesik z ołówkiem, coś tam skrobiąc. Co jakiś czas jedynie wynurzając błękitne oczyska ponad książkę, aby zerknąć na otaczający go świat. Czujności nigdy za wiele, nieprawdaż? I zdecydowanie mu się to przydało, oj zdecydowanie. Gdy tylko dostrzegł jakieś krzątanie się w krzakach, momentalnie schował notes i ołówek do torby, przeniósł się w pozycję leżącą, wyciągając pistolet z kabury, która znajdowała się troszku nad jego zacnym tyłeczkiem. Wymierzył i strzelił w te krzaki, tak dla bezpieczeństwa. Może to tylko jakiś zwierz, który wystraszy się? Bo czemu niby nie?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 28.01.16 21:06  •  Obrzeża Desperacji - Page 12 Empty Re: Obrzeża Desperacji
Desperacja. Isao nie widział w niej nic pięknego. Nie kiedy był zmęczony, kiedy spędzał w niej zbyt dużo czasu, kiedy oglądał tyle cierpienia, nędzy, rozpaczy. A spędzał, choć wcale nie musiał. Najwyraźniej był po prostu masochistą, bądź najzwyklejszym w świecie naiwniakiem przedkładającym dobro innych ponad własne. Niemniej jednak taki właśnie miał cel w życiu. Pomagać, pomagać ile się da, ratować ludzkie życia, a zwłaszcza tych nieszczęśników, którzy już zostali dotkliwie pokrzywdzeni przez los i teraz żyli w Desperacji, co dzień obawiając się tego, że ów dzień będzie ich ostatnim. Bo tu nigdy nie było nic wiadomo. A on był naiwniakiem. Zbyt dobrym naiwniakiem. Zawsze, od zawsze. I chyba taki miał już pozostać.
Od kiedy był w Desperacji? Sam nie wiedział. Od miesiąca? Powoli wdrążał w życie swój plan odnowy szpitala, powoli wszystko przygotowywał, wszystko organizował. Zostało mu już tak niewiele. Współpraca z łowcami, bądź kościołem, znalezienie profesjonalnej ochrony oraz kilku osób, które pomagałyby mu w zdobywaniu medykamentów i ziół. Póki co jednak musiał rozdzielać przygotowywanie się do przejęcia szpitala oraz po prostu bycie medykiem. Bo był nim cały czas i ludzie wiedzieli to, tak więc zwracali się do niego o pomoc. I teraz potrzebował składników. Wiedział mniej więcej gdzie ich szukać, dlatego właśnie kręcił się w okolicy próbując je znaleźć. Podszedł do jakiegoś krzaczka gdy wydawało mu się, że znalazł to, czego szukał. Gdy jednak znalazł się blisko okazało się, że najprościej w świecie się pomylił. I wtedy padł strzał. Nim zdążył wszystko przetworzyć, jego mięśnie odruchowo napięły się, a on zastygł w bezruchu. Gdyby ktoś miał większego cela lub był bliżej - z pewnością by go trafił. Tymczasem nabój świsnął tuż obok jego ucha, a on sam poczuł pieczenie na policzku. Dotknął go palcami i spojrzał na odrobinę czerwonej posoki, która się na nich znalazła. Coś go drasnęło w policzek tworząc niewielką, podłużną ranę. Jak dobrze, że tylko to. Nie bardzo wiedział z której strony to nadeszło, a więc wyskoczył pospiesznie z krzaków. Musi się stąd ulotnić jak najszybciej. Zaczął biec przed siebie kierując się w stronę, gdzie będzie mógł szybko i bezpiecznie rozłożyć skrzydła. Chociaż nie był pewien czy wzbijanie się w powietrze było dobrym pomysłem przy kimś, kto posiadał broń palną. I czy ucieczka i wychodzenie z krzaków w ogóle było dobrym pomysłem.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 28.01.16 22:00  •  Obrzeża Desperacji - Page 12 Empty Re: Obrzeża Desperacji
Cóż za ironia losu, dwójka braci, niby podobni, a jednak różni. Gdzie Isao ratował i pomagał wszystkim dookoła, tam Isei wędrował z mieczem i pistoletami tylko po to, by zabijać wymordowanych. Huh! To się nam złożyło zgrane rodzeństwo, co? Na dobrą sprawę pomagają sobie nawzajem, wszak jeden drugiemu zarzuca coraz to nowszą robotą. Wbrew pozorom dobry układ, co?
Ale nie jesteśmy tu po to, aby ględzić o tym co z nich za rodzeństwo. Bo przecież coś tu się kroi dla Isei'a, czyżby nowa zdobycz? Może odetnie temu "nieznajomemu" łepetynę i przewiesi na drzewie jako oznakę, że już tutaj był? Widać było, że blondyn nie był zbyt bystry, a na pewno nie był wyszkolony. Może i lekko go kula drasnęła, ale żeby wybiegać w jedyne miejsce tak odsłonięte? Logiczniej byłoby schować się w głąb tych krzaczorów i innych pierdół skoro już tam siedział. W zamian za to wystawił swoje ciało, a w panice zaczął biec, co tylko zachęciło drapieżnika do działania.
Tak, polującym był Isei, nikt inny! Momentalnie schował pistolet do kabury, wspiął się w powietrze i zaleciał przed blondyna, tym samym wyciągając swój wielki, dwuręczny miecz.
Nie czekając ani chwili dłużej ruszył z wielkim impetem w stronę Isao, nie zdając sobie sprawy z tego, że przecież się znają tak trochę. Trochę bardzo... Tak czy siak, wojskowy wydawał się naprawdę szybki pomimo gabarytów ostrza, a co ciekawsze, podczas krótkiego biegu delikatnie się przechylał na boki, co miałoby mu ułatwić w razie niebezpieczeństwa szybką ucieczkę. Zamachnął się mieczem na tyle, by wyglądało na groźny, cholernie groźny cios. Zatrzymując jednakże broń tuż przed szyją Iska, racząc go delikatnym, szalonym uśmieszkiem, szczerząc śnieżnobiałe zębiska. Wyglądał strasznie? Of course. Jednak co zrobił anioł to jego sprawa, mógł spokojnie odskoczyć, odlecieć czy kurwa teleportować się jeśli umiał. Jeśli jednakże jego strach przezwyciężył logiczne myślenie i naturalne odruchy obronne, cóż. Może być jedynie lekko zacięty, delikatnie, naprawdę! Malutka ryska!
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 11 z 23 Previous  1 ... 7 ... 10, 11, 12 ... 17 ... 23  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach