Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Go down

Pisanie 19.04.14 1:23  •  Stara Italia Empty Stara Italia
Restauracja w duchu winnic skąpanych w promieniach zachodzącego słońca i koszy pełnych świeżych pomidorów.
-

Był przyzwyczajony do jej bezczelnych zagrywek.
Kiedy Nancy radośnie obnażała przed nim szczupłe udo, John nie zareagował, choć każdy, normalny mężczyzna rzuciłby chociaż okiem. Nie to, żeby mu się nie podobała, czy coś podobnego. Owszem, była piękna, olśniewająca, powabna, kusząca i na dodatek złego lubiła to wykorzystywać. Walker zaś wiedział, do czego ta gra prowadzi i nie miał zamiaru dać wciągnąć się do króliczej nory. Problemy były mu tak potrzebne, jak dodatkowa stopa.
Pozwolił sobie za to szybkimi, krótkimi zaciągnięciami dopalić papierosa i wyrzucić resztkę za okno. Otarł kciukiem usta, oczekując, aż Nancy uspokoi swój rozgorączkowany taniec po fotelu. Była dziś wybitnie poruszona, co na tle jej całego życia i wszelkich wybryków miało jakiś dziwny, nienaturalny oddźwięk. Mężczyzna nie mógł się zdecydować, który domysł wydawał mu się bardziej prawdopodobny: irytacja, czy może rozdrażnienie. Zdawał sobie przecież sprawę z tego, jak drobna różnica pomiędzy emocjami potrafi odbić się na jej zachowaniu.
Wykrzywił wargi w kwaśnym jak cytryna uśmiechu.
- Witaj, Nancy. - Cierpliwie zniósł jej żale i uwagi. – Po powrocie zadzwonię do salonu i postaram się zarezerwować przedpołudnie.
Nie musiał domniemywać. Gdyby teraz wykonał telefon, salon czekałby błyszczący nawet, gdyby zajechał tam za pięć minut. Nancy przecież była częścią rodziny Calderonów – pieprzonych polityków i bogaczy, których każdy się bał, bądź szanował, a na pewno robił wszystko, by im się przypodobać. Jakkolwiek dziewczyna by nie psioczyła na opiekunów, miała niezwykłe szczęście, że jej lekkie życie się nie zmieniło. Oczywiście nie oceniał, nie taka była jego rola. Jeżeli Nancy nie potrafiła docenić tego, co ma, Johnowi pozostało jedynie czekać, aż się potknie, by uratować ją przed upadkiem.
Zupełnie nieświadomie ruszył karkiem i przekrzywił głowę w kierunku okna. Na oczywistą zaczepkę już nie odpowiedział nic.

***

Z początku bardzo nie lubił przychodzić do Skylarów, ponieważ wiedział, z czym to się będzie wiązało. Profesor pomógł mu pozbierać się do kupy po tym, co go spotkało i owszem, żywił do niego niekłamany szacunek, jednak, o ile jego żony  i synów znosić często nie musiał, o tyle córka wykazywała niezdrowe wręcz zafascynowanie jego towarzystwem. On zaś, jak ten miłosierny samarytanin, bawił się z nią, pilnował i dźwigał wszelkie pretensje.
Oczywiście nie przypisywał jej całej winy za swoje obiekcje. Nie był na tyle zapatrzony w siebie, by nie widzieć, że wszelkie obawy i opory biorą się z niego. Nancy wydawała mu się strasznie krucha i bezbronna. John nie przyzwyczaił się do siebie w takim stopniu, by czuć się swobodnie w towarzystwie ludzi, zaś terapia, jaką raczyli go Skylar i jego córka nie przynosiła większych efektów. Cholernie bał się, że skrzywdzi ją, bądź zarazi i straci to, co mu zostało z życia.


***

- Twojego ojca nie będzie dziś do nocy. Matka kazała przypomnieć Ci, że trzy dni jecie kolację u…- Tu zmarszczył nos i pomyślał przez chwilę. – Nie pamiętam nazwiska. Masz się przygotować i zachowywać, z akcentem na to ostatnie. Liczy na to, że tym razem przychylnie odniesiesz się do propozycji towarzystwa ich syna.
Walker posłał Nancy spojrzenie triumfującego drapieżnika. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, jak dziewczyna nie lubiła, gdy ktoś za nią układał jej życie, bądź próbował wnieść coś bez jej aprobaty. Poza tym, ich oboje w równym stopniu bawiła sama osoba nadętego, długiego jak pień brzozy Williama ‘jakmututam’. Prawdopodobnie dlatego, iż dziewczyna (nie wiadomo jakim sposobem) dowiedziała się, że pani polityk nie prowadziła się do końca porządnie, zaś jej syn dziwnym zbiegiem okoliczności przypomina asystenta jej męża, czym postanowiła się z Johnem podzielić.
- Od dziś macie też nową pokojówkę. Nazywa się Paula i pochodzi spoza miasta.
Wrzucił bieg, spojrzał w lusterko i spokojnie ruszył, oddychając głęboko. Jego praca nie koncentrowała się jedynie na ochranianiu zgrabnej osoby Nancy Skylar. Pomagał jej we wszystkim, z czym nie radziła sobie sama, umawiał ją do fryzjera, zamawiał stolik w restauracji, jeżeli takie miała życzenie. Już sam nie potrafił stwierdzić, kiedy granica pomiędzy żołnierzem, a niańką zatarła się i pozostała nikłym wspomnieniem.

***

- Miałeś mi pomóc.
John uderzył pięścią w drewniany, ciemny blat biurka i gniewnie spojrzał profesorowi w oczy. Ten oddał mu spokojne, acz uważne spojrzenie i pokiwał głową czekając, aż czerwonowłosego opuści frustracja.
- Powiedziałeś, że podejrzewasz co mi jest i że pomożesz mi się dowiedzieć prawdy. Byłem martwy, rozumiesz? Pieprzone kilka miesięcy gniłem gdzieś pod gruzami. Teraz żyję. Mówiłeś, że to ma związek z wojskiem i co? Nie poczyniłeś żadnych kroków naprzód.
Mężczyzna wyprostował się i potarł szczękę. Wzburzenie nie schodziło z niego od kilku dni, odkąd uświadomił sobie, że nie robi nic ponad zabawianie córki Skylara, jak gdyby był darmową opiekunką. Miał wielkie plany. Był szarą myszką rzuconą w wir dziwnych wydarzeń i miał szansę dowiedzieć się, co się dzieje, a trwał w stagnacji i trwonił czas na zabawy. Profesor był strasznie enigmatyczny i Johnowi zdawało się, że nie mówi mu wszystkiego. Do tej pory nie pytał i się nie skarżył. Skylar był jedynym człowiekiem, do którego nie bał się podejść i z którym rozmawiał otwarcie.


***

Dopiero po latach przyszło zrozumienie. Nim profesor pomógł mu dostać się do wojska (omijając rygorystyczne badania), przygotował go także do innej rzeczy. Obcowanie z rozpieszczaną Nancy pozwoliło Judasowi przełamać strach przed kontaktami z innymi ludźmi. To nie tak, że powoli otwierał się przed nią, ufał bezwarunkowo i wierzył każdemu słowu. Nim się jednak spostrzegł, ludzie mijani na ulicy nie przerażali go, nie zmuszali do wstrzymywania oddechu i zamierania gdzieś z dala od głównych ulic. Mógł spokojnie wyjść do sklepu, czy spędzić wieczór przy piwie. Nancy i jej rodzeństwo otworzyli go na świat zewnętrzny bardziej, niż przed jego śmiercią.

***

Gdy zajechali przed włoską restauracyjkę, John zaparkował gdzieś z tyłu i otworzył przed dziewczyną drzwi. Mały gest uprzejmości z jego strony szybko zamaskowała ponura mina, którą przybrał, gdy otoczyli ich bezimienni ludzie krążący po arteriach miasta. Nie zwykł uśmiechać się przy obcych tak samo, jak nie zwykł zdejmować przy nich spodni. Nie czuł się naturalnie z pogodnym wyrazem uczepionym czoła. Wprowadził ją w milczeniu do środka i pozwolił przejrzeć kartę, by mogła zamówić jedzenie dla nich obojga. Jedną z licznych cech Johna był brak ukierunkowania na jakiekolwiek danie. Kiedy był głodny, chciał po prostu jeść i nigdy nie miał smaku na nic konkretnego. Wiedział zaś doskonale, że Nancy, jako iż lubiła decydować za niego, chętnie zamówi mu coś do jedzenia. Przecież nie robiła tego po raz pierwszy.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 24.04.14 18:36  •  Stara Italia Empty Re: Stara Italia
Wkurzał ją.
Słodki Jezu, miłosierna Panienko z Gwadelupy i wszyscy święci, jakże ją wkurzał! Nancy po raz kolejny od przeszło roku zgrzytnęła zębami, niemal krzesząc iskry, i zmełła pod nosem szpetne przekleństwo. Irytowało ją wiele osób – tępa jak chłopskie lemiesze służba, wyniośli, zadufani w sobie, choć w gruncie rzeczy ciepli Calderonowie, hołota bujnie pleniąca się w szkole, rozwrzeszczana tłuszcza, bezosobowa masa tłumu. Ale nikt, nikt, na Boga w niebie, nie wkurwiał jej tak jak Walker!
To było tak proste.
Zwyczajnie strącić koronę z głowy księżniczki.
Dopuścić się niewybaczalnego grzechu. Brakiem jakiejkolwiek, choćby najlżejszej myśli, czy uczynku. Totalnym zaniedbaniem. John w jakiś sposób, świadomie lub nie, bezbłędnie odgadł, w którą cechę trafić i torpedował ją bez przerwy, sprawiając, że dziewczynie aż skręcały się flaki.
Zniosłaby wszystko. Naprawdę wszystko. Chamskie zachowanie, brutalność, traktowanie jak psa, nieczułość, oschłość. Ze stoickim spokojem znosiłaby klepanie i miętoszenie tyłka, uznając je za zło konieczne, dodatek do anielskiej urody. Rzecz najnaturalniejszą pod słońcem. Ale dziewczyna o nogach sięgających nieba, z włosami jak marzenie, cyckami piękniejszymi niż ogrody Semiramidy, nie zniesie jednego.
Absolutnego braku uwagi ze strony mężczyzny, a tenże właśnie serwował jej John, okraszony swoim ostrożnym profesjonalizmem i podejściem odpowiedzialnego, starszego brata. Grzeszył bezgrzesznością. Siedział w hermetycznych warunkach samochodu, na przestrzeni nie większej niż dwa metry kwadratowe, zamknięty w jednym układzie z Nancy. Bezpiecznie okryty karoserią wozu i przyciemnianymi szybami. Nikt by nawet nie zauważył, gdyby chociaż zerknął. Nawet nie dotknął, po prostu zerknął!
Ale on tego nie robił.
Był gejem?
Nie, nie o to chodziło. John prawdopodobnie doceniał męskie wdzięki, ale to by jej nie przeszkadzało. Nawet geje odwracali się za nią z powodu czystego estetyzmu. Nie o to chodziło.
Zatem, do ciężkiej kurwicy, o co?
Nie podobała mu się? Niemożliwe.
Bał się ciążącego na nim przekleństwa? Wirus X przez lubieżne spojrzenia się nie przenosi. Zatem co? Syndrom starszego brata kompletnie dyskwalifikujący jakąkolwiek czynność płciową? Traktował ją jako rodzinę, więc myśl o robieniu z nią czegokolwiek wydawała się mu obrzydliwa? Czy może przypominał sobie, jak ściągał ją kilka lat temu z drzewa, małą, zapłakaną i z podrapanymi przez kota rękami, i natychmiast mu przestawał stawać?
Co za niefart.

***

- Calzoncini z wiosennymi warzywami i prosciutto e melone w ramach przystawki – wyrzuciła z siebie z tempem karabinu maszynowego, nawet nie zaszczycając spojrzeniem podsuniętego menu. Ani ogłupiałego ze szczęścia kelnera. – Dla dwóch osób. Dla mnie podane pół godziny później involtino di salmone oraz sałatka z miętą, dla niego dodatkowo sałatka z serem grana padano i rukolą oraz girandole. Do tego San Pellegrino, dla mnie dodatkowo czerwone martini z lodem.
Zerknęła kątem oka na Judasa, próbując oszacować, czy się aby nie zagalopowała. Ostatecznie nie była pełnoletnia, nie mogła pić. A z drugiej strony, John był ochroniarzem, a nie jej nianią.
No, niezupełnie.
Restauracja była irytująco cicha i kameralna. John znał jej upodobania i doskonale wiedział, gdzie księżniczkę zawieźć – normalnie kojący spokój Starej Italii działał wręcz terapeutycznie i był polem do wielu niezbyt legalnych manewrów, dzisiaj ją tylko denerwował. Doskonale wyszkoleni kelnerzy w mig łapali gesty i aluzję, natychmiast usuwając się w cień, a atmosfera była tak dyskretna, że dałoby się pieprzyć na stoliku, a nikt nie zwróciłby uwagi.
Gdyby, rzecz jasna, ktoś się tu pieprzyć zamierzał.
A nie zamierzał, co było bezpośrednim powodem poszarpania brzegu batystowej serwetki, choć na wszelkie tego typu aluzje Nancy zareagowałaby eksplozją dzikiego szału.
- Doskonały wybór – oświadczył gładko kelner. W półmroku jego oczy, głęboko osadzone w oliwkowej cerze, lśniły głęboką czernią. Pierdolony profesjonalizm, nawet kelnerów dobierali tu italijskich.
Nancy nie lubiła czarnych oczu. Ciężko było z nich cokolwiek wyczytać. Były ciemne i dziwne, zalęknione, dzikie i wierne jak u psa. Nudne w stopniu porażającym.
Odwróciła wzrok na Johna i jego własne, błękitno-szare, przeszywające oczy.
- Deser zamówimy później – dodała już chłodniej, a kelner ukłonił się i ulotnił jak sen złoty. Dopiero wtedy oczy dziewczyny błysnęły dziwnie, a ona sama pochyliła się, układając łokcie na blacie, a podbródek na drobnych, splecionych dłoniach.
- Mojego ojca… - zaczęła bardzo cicho. – Mojego ojca nie będzie ani dziś w nocy, ani jutro, ani w jakikolwiek inny dzień do końca świata, ponieważ został zamordowany. Mojej matki, gwoli ścisłości, także nie będzie, z przyczyn identycznych. Wolałabym, byś o tym pamiętał, Walker.
Była wkurzona. Bardzo. A John powinien pamiętać, jak alergicznie reaguje na wszelkie insynuacje, jakoby Calderonowie byli jej „rodzicami”. Rodzicami! Przygarnęli ją i wychowywali jak własne dziecko, jasne, zawdzięczała im sporo, ale wciąż byli obcymi ludźmi. Równie ograniczonymi, co bogatymi. Przy jej prawdziwych rodzicach wypadali blado jak gołąb przy jastrzębiu, świecili tanim odblaskiem tandety umysłowej, nawet ich dom, kwintesencja stylu i smaku, urządził kto inny. Sami nigdy by tego nie zrobili. Byli próżni i głupi, ale nie za to Nancy ich nienawidziła.
Oni, w przeciwieństwie do mamy i taty, wciąż żyli.
Dlaczego?
Dlaczego bezwartościowi ludzie mogą żyć, podczas gdy naprawdę istotni mogą umrzeć? To niesprawiedliwe.
W trakcie pierwszej ekspansji wirusa X wymarło wiele osób, bez względu na przydatność społeczną lub jej brak. Jeszcze więcej zabrały wojny, wypadki losowe, akty zazdrości i intrygi. Ambicje i plany wielu utopiła gnuśność władz i nepotyzm.
Dlaczego bezwartościowi ludzie mają żyć?
Dobór naturalny zakłada wymieranie słabszych jednostek na korzyść silniejszych. Jeśli za „słabość” uznać niegodziwość, odpowiedź jest jasna.
Niektórzy ludzie powinni umrzeć, żeby inni mogli żyć w spokoju.
Dlaczego umierają uczciwi obywatele, a żyją zboczeńcy, mordercy, złodzieje i oszuści? Kto zyskuje na ich egzystencji?
- Nie bądź śmieszny. Jeśli trzeba, zachowuję się doskonale – oświadczyła zimno, prostując się. Nancy należała do tego wąskiego grona osób, które w każdej sytuacji potrafiły się zachować po królewsku, własnym postępowaniem przekształcając otoczenie. Potrafiła wyglądać godnie nawet na kiblu, robiąc z niego tymczasowy tron.
- Nic mi nie wiadomo o pokojówce – mruknęła, mrużąc oczy. Spoza miasta? – Zza murów? – upewniła się, a jej brwi podjechały leciutko do góry. Widomy znak, że myślała.
A robiła to bardzo intensywnie.
Okazja jak marzenie. Pokojówka zza miasta i kolacja proszona u Wagnerów? Brzmiało jak zalążek scenariuszu zrzuconego jej na blat stolika prosto z nieba. Wystarczyło dokładnie przeanalizować manuskrypt i dokończyć go, a potem wystawić fenomenalną sztukę.
Tragedię w jednym akcie. Dla niektórych.
Komedię w jednym akcie. Dla niej. Manifest woli i mocy, Wolność wiodąca lud na barykady.
- Idziesz ze mną. Przyszykuj swój garnitur – powiedziała, bawiąc się przyniesionym widelcem. Mieli szczęście, ich dania nie były skomplikowane, a „Italia” serwowała naprawdę szybko, w trosce o żołądki klientów. Kelner zaserwował zamówienie i zmył się bezszelestnie, a Nancy wbiła widelec w swojego łososia, myśląc gorączkowo.
- Zadzwonisz do majordoma Wagnerów z zapytaniem o zaplanowane menu. Wytłumaczysz się moimi licznymi alergiami i jeszcze liczniejszymi fanaberiami. Potrzebujemy tam czegoś ciekłego. Dolejemy mu twojej krwi do jedzenia – szepnęła, pochylając się nad talerzem. Jej oczy zabłysły gorączkowo, policzki zasnuł lekki rumieniec. Kosmyk włosów wysunął się zza ucha i miękko spadł na blat.
Naprawdę była cholernie, tak cholernie śliczna.
Dlaczego więc nie reagował?


                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 29.04.14 13:51  •  Stara Italia Empty Re: Stara Italia
Nie odparł ani jednej nuty zarzutu wyczuwalnej w jej głosie. Oparł się lekko plecami o krzesło i pozwolił odpłynąć napięciu z mięśni kończyn dolnych, zupełnie nieelegancko wyciągając nogi pod stolikiem. Wiele można było mu zarzucić, ale nie, że był człowiekiem wytwornym. Swoje maniery oczywiście miał, jednak w kameralnej atmosferze potęgowanej obecnością przekraczającej wszelkie granice Nancy mógł odpłynąć, stając się na powrót „zwyczajnym Johnem”.
Pełen milczenia i dziwnej, nieszczerej pokory słuchał jak Skylar sączy jad przez równiutkie ząbki, nie spuszczając wzroku z jej zawziętej, pełnej powagi twarzy. Oboje znali jej sytuację rodzinną, jednak nieodmiennie i z właściwym sobie umiłowaniem serwowała mu wykład za każdym razem, gdy ten chociażby minimalnie zboczył z kursu prawidłowej terminologii. Calderonowie to, Calderonowie tamto, opiekun, Pan, Pani – nigdy „rodzina”. Nancy marszczyła nos, jakby dotknęła właśnie czegoś śmierdzącego. Walker nie zauważył nawet, kiedy wesoła, mała dziewczynka, jaką poznał lata temu, zyskała tak wiele oblicz. Nie przypominał sobie, by ostatnio widział ją po prostu spokojną. Zawsze była zamyślona, poirytowana, czymś zaaferowana, zła, bądź po prostu przestraszona. Przeważnie myślała i kreowała swoje wielkie plany, rzadziej dawała wrażenie normalnej, zwyczajnej nastolatki, którą nigdy nie była.
Dopiero, gdy przeszła do krótkich pytań, John zdecydował się przerwać ciążące mu już milczenie.
- Spoza murów. Nie oczekuj jednak zbyt wielu atrakcji. Została oczywiście odpowiednio sprawdzona – ona i jej przeszłość. Z tego, co mi wiadomo, jest czysta jak łza i cholernie wdzięczna Twym „opiekunom” za szansę, jaką jej dali. Podejrzewam, że oddałaby własne dzieci, gdyby o to poprosili.
Mężczyzna przytaknął i zmrużył powieki. Z ozdobnego flakonika wyciągnął maleńki, polny kwiatek i okręcił go między palcami. Nie od dziś świadom był, jak wiele uwagi Nancy poświęcała mu jedynie ze względu, że wszedł do miasta spoza murów. Wszędzie panowało przekonanie, może i słuszne, że Ci, którzy zasiedlają Desperację i okalające ją tereny są nie tylko niebezpieczni, ale dziwni, tajemniczy i szalenie interesujący. Jakoś specjalnie mu to nie przeszkadzało. Sam ustatkował się i miał własny garnuszek, chociaż odbyło się to z ogromnym wsparciem człowieka z wewnątrz. Nie odkrywał się z niczym. Podejrzewał, że pokojówka zainteresowała dziewczynę właśnie przez wzgląd na czerniejącą plamę w życiorysie. Nie znał i nigdy nie pozna ogromu jej przebiegłości.
- Idę, jednak przewidziano dla mnie pozycję jedynie ochroniarza. Mam wraz z pracownikami gospodarzy pilnować, by nic niepowołanego wam nie przeszkodziło w wieczerzy.
No Mała, jak TO ominiesz?
Puścił kwiatek i dobył noża. Przyjrzał się klinicznie czystemu, ząbkowanemu ostrzu, po czym wrył je pomiędzy cienką warstewkę szynki na melonie. Nie widziało mu się brudzić rąk.
- Pozwolę sobie zauważyć, że kolacje ludzi wpływowych zazwyczaj „rozwadniane” są winem. Hojnie. Mimo to, oczywiście wykonam telefon i postaram dowiedzieć się, co zamierzają podać.
Błękit spojrzenia zalśnił, kiedy Nancy wyłożyła przed nim swój plan. Ten zaś był prosty, choć ryzykowny. Użycie jego krwi zdawało się być najsensowniejszym posunięciem, gdyż trudno byłoby wykryć, co właściwie się stało. Musieli jednak pamiętać, by nie wzbudzić podejrzeń ukierunkowaniem „zatrucia”.
***
Nancy miała tą szczególną cechę bezpośredniej szczerości, nie ukrywając się od początku ze swoimi zamiarami. Już w momencie, gdy objął nad nią wartę, przyszła przecież, ucieszona, że John żyje, pełna zrozumienia i pomysłów. Powiedziała mu wtedy, że będzie jej królikiem w kapeluszu, jakkolwiek by to tłumaczyć.
- To naprawdę Ty, John?
Nie było go od wielu tygodni, czy nawet miesięcy. To nie tak, że wypuścił się w nieznane i nie potrafił przyjść, by pokazać, że żyje. Prawda była taka, że nie chciał. Odkąd wcielono go do armii, stacjonował w obrębie miasta, całkiem niedaleko od domu Skylarów i nie podejmował się żadnych ryzykownych zadań. Jego główną misją było przeżycie do dnia następnego i zduszenie w zarodku wszelkich nieprawidłowości między murem.
Stanął przed nią w milczeniu, dając niewielkim dłoniom manewrować po całej połaci ciała, gdy oceniała, czy nie jest może senną marą. Miała ku temu wiele powodów. Niedawno straciłą przecież wszystkich, którym ufała.
Było to jakoś niedługo po śmierci profesora. John sam z siebie nie miał wpływu na przydzielone mu zadania, jednak dzięki wcześniejszej protekcji Skylara udało mu się przekonać przełożonych, że jeżeli Nancy nie zaufa jemu – nikomu innemu tym bardziej. Dowódca krzywo patrzył na jego propozycję przez wzgląd wcześniejszych konotacji, jednak udzielił mu kredytu zaufania, przydzielając jednocześnie obowiązek słania szczegółowych raportów odnośnie małej Nancy. Do kolejnej śmierci w głowie Wymordowanego brzęczeć będzie jego donośne, choć ochrypłe „Interesuje mnie wszystko. Co je, co czyta, z kim się spotyka. Chcę wiedzieć nawet to, kto ją przeleci i kto naklei jej plaster, gdy się skaleczy. WSZYSTKO, Walker. Potrafisz to zrozumieć?”. W odniesieniu do jej wieku zdawał się to być przerost ambicji, jednak mężczyzna zobowiązał się sumiennie wypełnić rozkaz. Do pewnego czasu nawet nic nie ukrywał.
Jej pierwsze słowa brzmiały jak pytanie i przesiąknięte były niepewnością. Drugie, ciche i mrukliwe przywodziły na myśl pewien rodzaj szczęścia, gdy odnajduje się zagubionego psa. Pamiętał, że Nancy schwyciła go wtedy za koszulę i długo stała, wciskając czoło w jego korpus. On zaś nie potrafił tego przerwać. Zdobył się jedynie na lekkie klepnięcie jej ramienia.
Kilka minut później było zdecydowanie normalniej. Do dziewczyny powrócił dawny rezon. Zdawała się być w pełni świadoma tego, w jak niekomfortowej sytuacji się znalazła, co, zważywszy na jej młody wiek, nawet Judasowi zaimponowało. Nie spodziewał się, że księżniczka rodu Skylarów mogłaby tak lekko odnosić się do niedawnych, traumatycznych przeżyć. Ta zaś robiła to do momentu, w którym w jej głowie dojrzał „wielki plan”.
Wtedy prawdopodobnie został jej „darem”.

***
Przełknął kawałek przystawki i schwycił za kieliszek w wodą. Zakołysał nim unosząc do góry i rzucił Nancy powłóczyste spojrzenie.
- Wykonam wszystko, co mi polecisz. Jeszcze dziś zdobędę potrzebne rzeczy.
Był w stanie to zrobić. Strzykawki z apteki, fiolki, jakieś gaziki… Zdobycie którejkolwiek z tych rzeczy nie było bardziej skomplikowane niż przełknięcie gorzkiego syropu. Może nawet prostsze.
Ktoś, kto wiedziałby, co zamierzają, widziałby w tym rodzaj paktu. Cały psikus polegał jednak na tym, że Nancy nie przyobiecała Johnowi duszy, ten zaś nie wymagał niczego w zamian. W tym momencie dziewczyna była najbliższą mu osobą na ziemi, chciał więc, pomimo braku empatii względem reszty społeczeństwa, by udało jej się wszystko, co zaplanuje. Lubił, gdy się uśmiechała, triumf zaś gwarantował mu tę małą przyjemność.
Upił wody, po czym zgarnął widelcem kawałeczek ryby.
- Kto będzie celem? Co zrobisz potem? Jak to zatuszujemy?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 30.04.14 23:54  •  Stara Italia Empty Re: Stara Italia
Czubkiem noża zsunęła szynkę z melona. Plasterek cienki jak gaza opatrunkowa odcięła i wsunęła sobie na końcu ostrza do ust, razem z kęsem słodkiego owocu przełykając palącą gorycz. Znowu to samo.
Znowu to samo odczucie.
Właściwe jedynie kobietom, których partner w trakcie balu dobroczynnego głośno pierdnął w towarzystwie. Charakterystyczne dla matek, których dzieci oblały egzaminy w podstawówce lub ukradły cukierki z pobliskiego sklepu. Specyficzne dla inteligentnych ludzi, którzy zmuszeni są patrzeć, jak ich mniej bystrzy przyjaciele koncertowo się wykładają.
Cierpkie uczucie zawodu. Rozczarowanie.
Tak.
Była… rozczarowana.


***

Odłożony nóż brzdęknął o talerz. Nie dbała o to, by ułożyć go w charakterystyczny sposób, pokrywający się ze wskazówką zegara ustawioną na jakąś tam godzinę. Kto by się przejmował savoir-vivre, siedząc w towarzystwie człowieka, który zbierał zasmarkane chusteczki i wycierał wymiociny z podłogi.
- Włącz logiczne myślenie, Walker – upomniała chłodnym, zblazowanym tonem, irytująco przeciągając samogłoski. Znowu mówiła TAK. W ten drażniący, obcy sposób, który uruchamiał się dopiero wtedy, gdy Nancy na chwilę pokazywała siebie.
Nie doskonałą uczennicę, nie ponętną kochankę, nie roztrzepaną nastolatkę. Nawet nie owładniętą żądzą zemsty mścicielkę wymordowanej rodziny. Siebie – chłodno kalkulującą dziewczynę o niepokojąco starych oczach. Równie frapującą, co obcą.
Niewiele osób mogłoby się pochwalić znajomością tej strony idealnej panny Skylar a.k.a. Calderon. John, Growlithe, paru informatorów, którzy widzieli ją sporadycznie lub zgoła raz w życiu. Była ostrożna i przewidująca.
- Włącz logiczne myślenie i spróbuj przeanalizować to, co teraz powiem: Calderonowie zatrudniają pochodzącą zza muru pokojówkę przydzieloną do ich adoptowanej córki. Zbiega się to w czasie z obiadem proszonym u Wagnerów, w którym uczestniczą, wraz z rzeczoną córką. Towarzyszy jej ochroniarz przydzielony niebawem po rzekomym zaginięciu jej biologicznych rodziców. Brat dziewczyny, co łatwo sprawdzić, był Łowcą. Dodatkowo wojskowy ochroniarz dzień wcześniej dzwoni do rezydencji Wagnerów, by uzgodnić menu w oparciu o alergię spadkobierczyni, mimo że jej lekarze nigdy żadnej nie stwierdzili. Dziewczyna nie przyjmuje żadnych leków przeciwko alergii, co byłoby konieczne w przypadku reakcji organizmu tak silnych, że aż niepokojących jej ochroniarza. Niezwykle łatwo to sprawdzić. Mało tego, niedługo po ich wizycie, o której wiedziało, powiedzmy, czterdzieści osób zatrudnionych w obu domach, William Wagner ginie na skutek zarażenia wirusem X. Moje pytanie brzmi: jak szybko władza dojdzie do tego, kto był sprawcą?
Zapadła niezręczna, głucha cisza, ciemna i gęsta jak gorący asfalt. Nancy uśmiechnęła się samymi kącikami ust, ale grymas za cholerę nie chciał sięgnąć oczu. Była zawiedziona. Doświadczała tego często, gdy tylko zmuszona była zderzyć się z ogromem głupoty motłochu, ale każdorazowy kontakt bolał i wywoływał niesmak.
Oczywiście nie uważała Johna za bezmózga. Wręcz przeciwnie, doceniała jego logiczną, prostą inteligencję żołnierza i cięty język. W dusznym oparze śliskich charakterów skorumpowanych władz i atmosferze pustego cwaniactwa Walker był jak kubeł zimnej wody. Prawdopodobnie dlatego jego potknięcia bolały dwa razy bardziej.
- Podpowiem – rzuciła sucho, sięgając ręką po kawałek jego szynki. – Nie dojdzie, ale to wyłącznie dlatego, że sama będzie zajęta umieraniem na chorobę wywoływaną wirusem X. Oczywiście razem z całą resztą Miasta-3. Bo tym właśnie zakończy się infekcja Williama Wagnera, który dupczy przynajmniej dwie laski tygodniowo, w jego własnym domu, w którym każda z pomocy kuchennych może mieć kontakt z talerzem, który zatrujesz. Oczywiście pomijam kwestie tak elementarne, jak zatrucie wina krwią. Trzeba być idiotą lub mieć porażone kubki smakowe, by nie wyczuć krwi w pożywieniu, nawet w winie.
Pudło, słoneczko.
Jeden-zero dla panny Skylar.
Oczy dziewczyny błysnęły i złagodniały, a ona sama przechyliła głowę jak zdziwiony szczeniak, opierając podbródek na dłoni. Zdążyła już zjeść całą jego szynkę i teraz zabierała się za własnego łososia, jedząc go palcami wprost z talerza. Na co komu sztućce, skoro można w prowokujący sposób oblizywać opuszki własnych palców, patrząc przy tym bezczelnie prosto w oczy swojego ochroniarza?
- Znowu cię podpuściłam – oświadczyła z wielką powagą i pokazała mu język. – Nie uważasz. Gdybyśmy postępowali w ten sposób, dawno byśmy już nie żyli. Ja nie mam zamiaru umrzeć, John. Jeszcze nie teraz.
Odchyliła się do tyłu na krześle, zsuwając pod stołem swoje botki. Nie lubiła chodzić przez cały dzień w butach, nawet jeśli pochodziły z kolekcji czołowych projektantów i były wygodne jak kapcie. Po prostu nie lubiła. Bose stopy wciągnęła na krzesło i usiadła po turecku, dalej grzebiąc palcami w jedzeniu.
Za to też lubiła Italię. Tutaj, w dyskretnym cieniu, odgrodzona przepierzeniem od reszty restauracji, w swoim ulubionym miejscu mogła siedzieć i jeść, z kim chciała i kiedy chciała. Nikt jej nie zwracał uwagi. Zachowywała się swobodnie jak w swoim własnym pokoju.
- Mamy jeszcze sporo do zrobienia… - mruknęła, ale jakby do samej siebie. Wytarła palce serwetką, zostawiając na niej smugi tłuszczu z łososia. – Wisisz mi deser. Tutaj nie będziemy zamawiać, mogą być lody w galerii. Pamiętasz, że chciałam iść na zakupy?


***

Nie wracała do tematu przez cały obiad, raz jeszcze tylko zdawkowo komentując rzeczoną „Paulę”. Wyraziła, rzecz jasna, swoje niezadowolenie z nowej pomocy domowej i głośne, pełne pretensji pytanie, dlaczego właściwie on nie może się zajmować wszystkimi aspektami jej egzystencji. Tyle że na odpowiedź nawet nie czekała.
Zjedli w milczeniu, a Nancy zapłaciła, dając królewski napiwek zaślinionemu ze szczęścia kelnerowi. Dopiero kiedy wychodzili z knajpy, wyciągnęła z torby notatnik, nabazgrała kilka słów i wyrwała kartkę, którą następnie dyskretnie wcisnęła Johnowi do ręki.


„Nie ciągnij tematu w samochodzie. Wieczorem sprawdź pod kątem podsłuchów. Jedź do dużego centrum handlowego, gdzie będzie pełno ludzi. Kartkę spal.”
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie   •  Stara Italia Empty Re: Stara Italia
                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach